Elena
W chwili, w której tylko wypowiedziała
te słowa, wyraźnie poczuła, że ma ochotę kogoś zabić. Konkretnie jedną, jedyną
osobę, choć ta tymczasowo była poza jej zasięgiem. Jakby tego było mało, Elena paradoksalnie
potrzebowała jej bardziej niż do tej pory – i to niezależnie od tego,
czego tak naprawdę chciała.
Wymowna
cisza, która jak na zawołanie zapadła w gabinecie, nie zaskoczyła jej. Mimo
wszystko dziewczyna poczuła się nieswojo, nagle mając ochotę w pośpiechu
się wycofać. Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, próbując udawać, że wcale nie
czuła na sobie przenikliwych spojrzeń najbliższych. Nawet jeśli Esme i Carlisle
wiedzieli, że mogłaby pić z Rafaela, zwłaszcza że demon nie ukrywał, że do
tego doszło, to wciąż nie przygotowało ich na rewelację, którą tak po prostu im
zakomunikowała. W gruncie rzeczy samej Eleny również nie.
A niech cię szlag, Rafa, jęknęła w duchu,
bezwiednie zaciskając dłonie w pięści. Poluzowała uścisk dopiero w chwili,
w której poczuła ból w miejscu, w którym wbiła sobie paznokcie w skórę.
W roztargnieniu spojrzała na ręce, na ułamek sekundy zatrzymując wzrok na
obrączce. Jak na zawołanie poczuła ciepło, które rozeszło się po całym jej
ciele, jednak nie była w stanie się na nim skupić. Jakby tego było mało,
wcale nie poczuła się spokojna; wręcz przeciwnie – z każdą kolejną sekundą
zaczęła dochodzić do wniosku, że niewiele brakowało, by ostatecznie straciła cierpliwość.
W tamtej chwili to, że musiała siedzieć, nie ufając sobie na tyle, by
poderwać się na równe nogi, okazało się prawdziwą katorgą.
Milczenie również
nie pomagało. „No, powiedzcie coś w końcu!” – cisnęło jej się na usta, ale
nie odezwała się nawet słowem, również trwając w ciszy. Z jednej
strony czuła ulgę, aż nazbyt świadoma, że teraz mogła powiedzieć praktycznie o wszystkim,
ale z drugiej…
– Jak długo
wy…? – Carlisle urwał równie nagle, co zaczął mówić. Był oszołomiony, choć to określenie
nawet w połowie nie oddawało pełni emocji, których Elena doszukała się w jego
tonie. To, że zwiesił głos i z niedowierzeniem głową, tym bardziej niczego
nie ułatwiało. – Zresztą nieważne. O czym ty mówisz?
Nie miała
wątpliwości, że ją zrozumiał – i to może o wiele lepiej, aniżeli
mógłby sobie tego życzyć. Problem polegał na tym, że tak naprawdę nie dowierzał
albo raczej nie chciał sobie na to pozwolić. Cóż, gdyby to było takie łatwe,
sama chętnie skorzystałaby z tej taktyki.
– Mira
powiedziała… Okej, trochę się z Rafą zapędziliśmy. – Elena wysiliła się na
beztroski ton. – Pierwszy raz dał mi z siebie napić po tym jak zaatakował
mnie Hunter. Wtedy, kiedy ja… Cóż, mówiłam wam, co stało się u Elliotta.
– Ale nie
mówiłaś o Rafaelu – zauważyła cicho Esme.
Jedynie parsknęła
pozbawionym wesołości śmiechem. No tak, pominęła to. Zdecydowanie nie przypadkiem,
choć wróciła wtedy do domu tak roztrzęsiona, że równie dobrze mogłaby się tym
wytłumaczyć.
–
Oczywiście, że tam był. Już wtedy mnie chronił, choć wtedy powtarzał, że chodzi
wyłącznie o rozkazy – wyjaśniła, ostrożnie dobierając słowa. – Obiecał mi,
że umrę dopiero wtedy, gdy sam o tym zadecyduje. Działania Huntera nie
były mu na rękę.
– Obiecał… –
powtórzyła mama. Elena była gotowa przysiąc, że jakimś cudem pobladła, choć w przypadku
wampira nie powinno być to możliwe. – Powiedział ci coś takiego wprost? – zapytała,
unosząc brwi.
– A czy
kiedyś przebierał w słowach? – mruknęła z przekąsem. – Ale nie o to
chodzi. Gdyby nie Rafael, nie wyszłabym stamtąd.
Cóż, nie żywa, dopowiedziała w myślach,
ale zdecydowanie nie zamierzała wypowiedzieć tych słów na głos. Nie przy nich,
nieważne jak pobudzona i poirytowana zarazem by się nie czuła.
Mimo
wszystko wiedziała, że zrozumieli. Zwłaszcza mina mamy mówiła sama za siebie i to
wystarczyło, żeby wzbudzić w Elenie poczucie winy.
– Byłaś
taka przerażona… – usłyszała. W roztargnieniu przeniosła wzrok na tatę. – I wymęczona,
ale nic ponadto. Nie znalazłem niczego, kiedy cię badałem, chociaż byłaś cała
we krwi. – Zawahał się na moment. – Zgaduję, że… to też Rafael?
– Na to
wychodzi – przyznała, po czym westchnęła przeciągle. – Demony nie dzielą się
krwią, jeśli nie muszę. Przynajmniej tak twierdził, ale jakoś jestem w stanie
w to uwierzyć. Nie miał pojęcia, że mogłaby na mnie zadziałać… jakoś
inaczej.
– Ale Mira
tak? – nie dawał za wygraną Carlisle. – Jeśli to był tylko ten jeden raz…
– Pewnie
nie byłoby problemu, gdybyśmy skończyli na tym razie.
Co miała im
powiedzieć? Że czerpała z tego przyjemność, a Rafael nie widział
niczego złego w tym, że mogłaby przestawić się w pełni na jego krew?
Że specjalnie zranił się przy niej nożem, byleby po jej powrocie wzmocnić łączącą
ich więź? Że najpewniej to też wpłynęło na to, kim się stała? W zamyśleniu
przeczesała włosy palcami, raz po raz nawijając niesforne kosmyki na palec. Kolejny
raz uderzyło ją to, jakie były jasne – wręcz srebrzyste, choć wcześniej ich
kolor mimo wszystko był inny. To były drobne zmiany, które dostrzegała wraz z biegiem
czasu, a które jak nic musiały wiązać się z Rafą.
Zacisnęła
usta. Mimo wszystko nie widziała powodu, by tłumaczyć się tak, jakby czymś
zawiniła. Tak naprawdę konsekwencję dosięgały wyłącznie ich – ją i jej
męża – więc na dłuższą metę to nie było aż takie złe.
– Eleno…
– Nie
patrzcie tak na mnie – obruszyła się, nagle jeszcze bardziej speszona. – Jakby
nie patrzeć, to wciąż jest mój mąż. Nessie i Gabriel też to robią –
zauważyła przytomnie.
Powołanie
się na Renesmee było pierwszym, co przyszło jej do głowy, zwłaszcza że aż za
dobrze wiedziała, że dziewczyna do tej pory była oczkiem w głowie
najbliższych. Co prawda z czasem to Joce jako ta najmłodsza i najbardziej
krucha przejęła tę rolę, ale to nie było istotne. Liczyło się, że Elena wcale
nie czuła się aż tak różna od Nessie. Skoro w jej przypadku taki stan
rzeczy stał się czymś normalnym…
– Tyle że
Renesmee nie zaczęło przez to odrzucać od innej krwi – zauważył łagodnym tonem
Carlisle.
Spojrzała
na niego z powątpiewaniem. Był zmartwiony i to ją nie dziwiło,
zwłaszcza że tym krótkim stwierdzeniem trafił w sedno. Pod tym względem
zawaliła i to na wszystkie możliwe sposoby. Co więcej, dobrze wiedziała,
że z czasem taki stan rzeczy miał zacząć być uciążliwy. Teraz Rafael był
obok, ale w najbliższym czasie mogło się wydarzyć dosłownie wszystko.
– Może to
chwilowe – odezwała się spiętym tonem Esme. – Co jeszcze powiedziała wam Miriam?
Może da się to jakoś odwrócić albo…
– Nie – ucięła
stanowczo Elena.
Spojrzenia
rodziców jasno dały jej do zrozumienia, że zareagowała o wiele ostrzej i za
szybko, by zabrzmiało to naturalnie. Uciekła wzrokiem gdzieś w bok,
próbując się uspokoić, zwłaszcza że serce jak na zawołanie zabiło jej mocniej. W tamtej
chwili nieszczęsny narząd rozpaczliwie trzepotał się w piersi, jakby chcąc
wyrwać się na zewnątrz i gdzieś uciec.
Jasne, że
istniał jakiś sposób. Znała go aż za dobrze, ale aktualnie był ostatnim, który
zamierzała zastosować. Nie chodziło tylko o to, że Aldero był na nią zły,
bo to byłaby w stanie przełknąć. Podejrzewała zresztą, że kuzyn tak czy
siak uległby, zwłaszcza gdy do prośby dołączyli się jej rodzice – komu jak
komu, ale Esme nie dało się tak po prostu odmówić.
Największy
problem leżał w tym, że Elena już nie chciała go w to mieszać. To, co
zrozumiała, wciąż ją dręczyło, dając się we znaki niemalże na każdym kroku.
Wykorzystywanie Aldero nie było w porządku, niezależnie od intencji, które
miała. Już wcześniej miała pretensje do Rafy o to, że niejako nie
pozostawił jej większego wyboru, zmuszając do skorzystania z pomocy
wampira. Teraz nie musiała się do tego uciekać, skoro demon był obok, a gdyby
to się zmieniło…
Coś wymyślę.
Nie miała pojęcia
jak, ale nie chciała się nad tym rozwodzić. Przez myśl przeszło jej, że równie
dobrze mogła spróbować poprosić o pomoc Camerona albo kogoś innego, ale tę
myśl również w pośpiechu odrzuciła od siebie. Gdyby miała wybór, wolałaby
nigdy więcej nie musieć uciekać się do tej metody. To było niczym błędne koło –
korzystała z wyjścia awaryjnego, by prędzej czy później znów uzależnić się
od męża – a skoro tak…
– Jestem…
męczona – powiedziała tak cicho, że ledwo samą siebie rozumiała. Mimo wszystko
wiedziała, że bliscy aż nazbyt wyraźnie ją słyszeli. – Pomówię z Rafaelem,
kiedy wróci… Mielibyście coś przeciwko, gdybym poszła do siebie?
–
Oczywiście, że nie – zapewniła pośpiesznie Esme. – Jesteś pewna, że niczego nie
potrzebujesz? Nie mówię o krwi – dodała, ale bez większego przekonania.
Elena potrząsnęła
głową. Wysiliła się na uśmiech, ale przyszło jej to z trudem, zwłaszcza że
w tamtej chwili nie było jej do śmiechu. Wątpiła też, by nawet najbardziej
naturalnym gestem uspokoiła rodziców.
– Dam sobie
radę.
Nawet jeśli
któreś z nich miało inną opinię, nie dali niczego po sobie poznać. Przyjęła
to z ulgą, tym bardziej że nie miała cierpliwości, by się kłócić albo
rozwodzić nad tym, co i dlaczego znów przemilczała. Co prawda korciło ją,
by pomówić o tym przynajmniej z mamą, ale postanowiła zostawić to na
inną okazję – najlepiej taką, gdy nigdzie w pobliżu nie będzie kogoś, kto
mógłby je podsłuchać. A już w szczególności któregoś z bliźniaków.
– Pomogę
ci. Nie wstawaj jeszcze, zwłaszcza w tej sytuacji – zasugerował
pośpiesznie tata. Elena nie zaprotestowała, kiedy w pośpiechu wziął ją na
ręce. – Nie zaszkodzi ci, jeśli trochę odpoczniesz – stwierdził, z uwagą
mierząc wzrokiem jej twarz.
– Mhm… Z Ravenem
w pokoju – mruknęła, choć to nie kruk był w tamtej chwili jej
największym problemem.
Carlisle posłał
jej blady uśmiech. Co prawda wciąż wyglądał na zmartwionego, ale nie na tyle,
by przestać panować nad emocjami.
– Z nim
akurat będziemy w stanie coś zrobić.
Coś w tej
świadomości mimo wszystko wydało się Elenie pocieszające.
Rafael
Nie musiał szczególnie się
wysilać, by znaleźć Mirę. Siostra nie próbowała się przed nim ukryć, co wydało
się demonowi dość sensowne – nie, skoro teoretycznie nie miała powodów. Sam
sobie nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego do samego końca podejrzewał, że jednak
mogłaby to zrobić. Również wtedy, gdy ją wyczuł i skierował ku niej,
podświadomie oczekiwał, że nagle spróbuje uciec albo w inny sposób okaże,
że coś zmieniło się w jej zachowaniu.
Myślami wciąż
był przy Elenie i całym tym zamieszaniu, które zapoczątkowały wzmianki o Łowcy.
Myślał o znamieniu na jej plecach – pełnej detali róży, docinającej się od
jasnej, dotychczas nieskazitelnej skóry. Raz po raz rozpamiętywał moment, gdy
pokazała mu znamię po raz pierwszy, kiedy pierwszy raz kochali się ze sobą,
rozmawiając o rzeczach, które w normalnym wypadku nie przyszłyby mu
do głowy. Już wtedy wiedział, że coś się święci, a jednak nie zareagował –
tak po prostu zignorował coś, co teraz wydało mu się aż do tego stopnia
istotne.
Dlaczego?
Próbował sobie przypomnieć, co zadecydował o tym, że zignorował symbol, ale
to i tak nie dawało mu spokoju. Idiota,
warknął na siebie w duchu, ale nawet mimo narastającego z każdą
kolejną sekundą gniewu, nie potrafił w pełni uwierzyć, że czymkolwiek
zawinił. Nie, skoro coś mu umykało, choć jednoznacznie nie potrafił określić, w czym
tak naprawdę leżał problem.
Wszystko
było nie tak. Sądził, że kiedy nadejdzie odpowiednia pora, będzie na to gotowy,
ale kwestia sprzeciwienia się ojcu wcale nie była aż taka prosta. Nie dla
kogoś, kto od wieków robił wszystko, byleby tylko zadowolić Ciemność.
Co nie
zmieniało faktu, że już podjął decyzję. W chwili, w której ścieżki
jego i Eleny się skrzyżowały, zmieniło się wszystko i nie miał co do
tego wątpliwości. Przez ostatnie tygodnie mógł uciekać przed tym, co
nieuniknione, starając się zachować neutralność, ale przecież doskonale zdawał
sobie sprawę z tego, że to wyłącznie chwilowy impas. Prędzej czy później ojciec
jednak miał zażądać tego, co uważał za swoje, choć Rafaelowi nawet do głowy nie
przyszło, że mógłby posunąć się aż do wezwania Łowcy.
Powiódł
wzrokiem dookoła, choć w rzeczywistości nie był w stanie skupić się
ani na locie, ani rozciągającym się tuż pod nim lesie. Wciąż rozpamiętywał rozmowę,
którą dopiero co odbyli – i to łącznie z momentem, w którym Elena
wręcz zażądała, by nie ryzykował i nie próbował w pojedynkę szukać
tej istoty. Nie przypominał sobie, kiedy ostatnim razem zachowywała się w taki
sposób – w równym stopniu zdesperowany, co i władczy. Jakby tego było
mało, rozkaz, który padł z jej ust, był wystarczająco wyraźny, by Rafa nie
chciał go zignorować. Co więcej, był jednym z tych, które pragnął bez
szemrania wykonać, choć jakaś jego cząstka aż rwała się do podjęcia innej
decyzji. Działanie na własną rękę może i nie należało do rozsądniejszych,
ale co dziwnego było w tym, że pragnął zapewnić Elenie bezpieczeństwo.
Potrząsnął
głową. Nie tej nocy, nawet jeśli miał wielką ochotę się rozejrzeć. Pomyślał, że
zawsze mógł nakazać to Mirze, ale i tę myśl momentalnie od siebie
odrzucił. Wciąż obawiała się tego, że siostra zachowa się dokładnie tak, jak od
samego początku podejrzewał – że odejdzie, zwłaszcza że sam dał jej wolną rękę.
Dalej to podtrzymywał, choć wciąż nie docierało do niego, że miałoby do tego
dojść. Obecność Miriam w którymś momencie stała się równie oczywista, co i związek
z Eleną. Myśl, że nagle miałby zacząć traktować demonicę jak potencjalnego
wroga, po prostu do niego nie docierała, nawet pomimo tego, że w ostatnim
czasie przynajmniej kilkukrotnie miał ochotę siostrę zabić.
Sęk w tym,
że tak było zawsze. Działa mu na nerwy, wyprowadzała z równowagi i czasami
doprowadzała do tego, że posuwał za daleko, ale była. Z jakiegoś powodu
wracała, zawsze stojąc u jego boku i czekając na kolejne polecenia.
To wciąż nie dawało mu spokoju, tym bardziej że już od jakiegoś czasu nie był w stanie
doszukać się w zachowaniu Miriam sensu. Wcześniej był przekonany, że
chodziło przede wszystkim o wygodę i to, że mimo wszystko traktował
ją lepiej niż niejeden z wzgardzających kobietami braci, ale teraz…
Elena wciąż
dziwnie na niego patrzyła, na dodatek przejawiając wręcz zadziwiającą wiarę w intencję
Miriam. Tego też nie pojmował, ale w przypadku żony mógł przymknąć oko na
nieścisłości. Gdyby kiedykolwiek było dane mu ją zrozumieć, świat stałby się
dużo prostszy.
Możliwe, że
kobiety miały to do siebie, że lubiły komplikować. I że nie było w nich
za grosz logiki, co w jakiś pokrętny sposób wszystko by tłumaczyło.
Tylko teoretycznie.
Zaklął w duchu.
O czym właściwie myślał? Mętlik w głowie dawał mu się we znaki, tym
samym doprowadzając Rafaela do szału. Przywykł do przynajmniej względnej
kontroli nad tym, co działo się wokół niego, ale odkąd na jego drodze stanęła Elena,
już nic nie było takie, jak mógłby oczekiwać. Wniosła do tego egzystencji
chaos, co jeszcze nie tak dawno temu byłoby czymś nie do pomyślenia, ale teraz już
nie potrafił się tym przejmować. Jeśli to było jedynym warunkiem, by zachować
tę dziewczynę przy sobie, nie zamierzał protestować.
I dlatego zignorowałeś tak oczywiste oznaki
tego, że mogłaby być zagrożona?, zadrwił jakiś złośliwy głosik w jego
głowie.
Rafa
stanowczo kazał mu się zamknąć.
Jego myśli
po raz kolejny uciekły ku Elenie. Tak działo się cały czas, ale w tamtej
chwili taki stan rzeczy zdecydowanie nie był mu na rękę. Jakby tego było mało,
do głowy jak na zawołanie przyszło mu, że żona go potrzebowała. To było niczym
nagły impuls, który nakazywał mu zawrócić i upewnić się, że wszystko w porządku.
W pierwszym odruchu zawahał się, gotów natychmiast podporządkować
przeczuciu, ale po chwili zastanowienia doszedł do wniosku, że ten nie był aż
tak intensywny, by zaczął się martwić. Nie miał pewności, co myśleć o nagłej
tęsknocie, którą poczuł i która prawie na pewno nie należała do niego, ale
nie zamierzał się nad tym rozwodzić, przynajmniej na razie. Na spotkanie z Eleną
i osobiste rozmowy miał przyjść jeszcze czas.
Co nie
zmieniało faktu, że przed oczami wciąż miał jej plecy – nagie ciało, parę
lśniących skrzydeł i tę cholerną różę…
To twoja robota? Próbujesz ją w ten
sposób naznaczyć, bym zrozumiał, że należy do ciebie?, pomyślał i coś w tej
perspektywie sprawiło, że momentalnie zapragnął coś rozwalić.
Elena należała
do niego – tylko i wyłącznie – co zdążył już kilkukrotnie powtórzyć. Oddał
jej się sposób, który niegdyś byłby dla niego czymś nie do pomyślenia. Rozbił
duszę tylko po to, by mogła wciąż przy nim trwać. Nie po to poświęcił wszystko
to, co miał, by teraz stracić jedyną osobę, która jakimś cudem przymusiła go do
czucia.
Dla niej
przysięgał przed boginią i dalej uważał to za wiążące. Jaki sens miałoby to
wszystko, gdyby teraz miał ot tak odpuścić?
Moja. Jest moja.
Było w tej
myśli coś kojącego i przerażającego zarazem.
Rafaelu?, rozległo się w jego
umyśle. Wzdrygnął się i instynktownie podleciał wyżej, próbując skupić się
na zachowaniu stałej wysokości. Hej,
Rafa, coś się stało? Wzywałeś mnie.
Mira…
Niczego więcej
nie dodał, wciąż oszołomiony. Zamrugał kilkukrotnie, próbując z pamięci
wyrzucić niechciany obraz pleców Eleny – zwłaszcza znamienia. Jakby tego było
mało, z jakiegoś powodu przypomniał sobie słowa jakże denerwującego go
syna kapłanki. Nawiązanie do Dworu brzmiało równie intrygująco, co i zadziwiająco
sensownie, choć demon wciąż nie miał pewności, co mogłoby to oznaczać. Gdyby
założyli, że to nie Ciemność odpowiadała za ten znak…
Zejdź na ziemię. Musimy pogadać,
oznajmił, w pośpiechu skupiając się z powrotem na Miriam.
Wyczuł jej
dezorientację – tylko i wyłącznie to, co również dało mu do myślenia.
Zdecydowanie nie zachowywała się jak ktoś świadom potencjalnego zagrożenia. Nie
wyczuł również zdenerwowania czy niepokoju, a któraś z tych emocji z pewnością
towarzyszyłaby jej, gdyby miała coś na sumieniu. Wszystko wskazywało na to, że
nie wiedziała o Łowcy i decyzji ojca, ale to w gruncie rzeczy
niczego nie zmieniało. Wciąż mogła się od niego odwrócić, co zresztą wcale nie
byłoby takie dziwne – nie w sytuacji, w której naturalną reakcją
wydawało się to, by chronić swoje życie.
Tyle że
wtedy musiałby ją zabić. Nie chciał tego, ale nie mógł pozwolić sobie na
popełnianie błędów teraz, gdy nawet najdrobniejszy mógł kosztować go utratę
Eleny.
Cały czas jestem na ziemi,
zniecierpliwiła się Mira. Czekam na
ciebie już dobrych pięć minut… Nie żebym cię poganiała czy coś, dodała
pośpiesznie.
Wywrócił oczami.
O, tak – to brzmiało zupełnie jak Miriam. Zawsze najpierw się niecierpliwiła,
powiedziała za dużo, a dopiero później w pośpiechu wycofywała,
zapewniając o intencjach lepszych niż w rzeczywistości.
Obniżył
lot. Emocje wciąż dawały mu się we znaki, tym bardziej że nagle poczuł się
zdenerwowany. Nie miał pojęcia skąd to się brało, tym bardziej że zależało mu
przede wszystkim na obojętności. Kiedyś potrafił nad tym zapanować – odciąć się
od przeszłości i po prostu robić to, co uważał za słuszne. Brak skrupułów
pomagał, a jednak w tamtej chwili nie potrafił się na to zdobyć.
Chciał tego czy nie, spotkanie z Mirą wymagało od niego o wiele
więcej energii, aniżeli mógłby sobie tego życzyć.
To nie ma znaczenia, warknął na siebie w duchu.
Ale
przecież miało.
– Co się
stało? – zapytała wprost Mira. Dopiero kiedy odezwała się na głos, zauważył ją
przed sobą, spokojnie stojącą pomiędzy drzewami. – Jeśli chodzi o naszą
małą Licavoli, to jej nie znalazłam. Ja…
– Obawiam
się, że mamy problem – oznajmił, bezceremonialnie wchodząc jej w słowo.
Zapadła
długa, wymowna cisza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz