14 grudnia 2018

Sto osiemdziesiąt

Elena
W chwili, w której tylko wypowiedziała te słowa, wyraźnie poczuła, że ma ochotę kogoś zabić. Konkretnie jedną, jedyną osobę, choć ta tymczasowo była poza jej zasięgiem. Jakby tego było mało, Elena paradoksalnie potrzebowała jej bardziej niż do tej pory – i to niezależnie od tego, czego tak naprawdę chciała.
Wymowna cisza, która jak na zawołanie zapadła w gabinecie, nie zaskoczyła jej. Mimo wszystko dziewczyna poczuła się nieswojo, nagle mając ochotę w pośpiechu się wycofać. Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, próbując udawać, że wcale nie czuła na sobie przenikliwych spojrzeń najbliższych. Nawet jeśli Esme i Carlisle wiedzieli, że mogłaby pić z Rafaela, zwłaszcza że demon nie ukrywał, że do tego doszło, to wciąż nie przygotowało ich na rewelację, którą tak po prostu im zakomunikowała. W gruncie rzeczy samej Eleny również nie.
A niech cię szlag, Rafa, jęknęła w duchu, bezwiednie zaciskając dłonie w pięści. Poluzowała uścisk dopiero w chwili, w której poczuła ból w miejscu, w którym wbiła sobie paznokcie w skórę. W roztargnieniu spojrzała na ręce, na ułamek sekundy zatrzymując wzrok na obrączce. Jak na zawołanie poczuła ciepło, które rozeszło się po całym jej ciele, jednak nie była w stanie się na nim skupić. Jakby tego było mało, wcale nie poczuła się spokojna; wręcz przeciwnie – z każdą kolejną sekundą zaczęła dochodzić do wniosku, że niewiele brakowało, by ostatecznie straciła cierpliwość. W tamtej chwili to, że musiała siedzieć, nie ufając sobie na tyle, by poderwać się na równe nogi, okazało się prawdziwą katorgą.
Milczenie również nie pomagało. „No, powiedzcie coś w końcu!” – cisnęło jej się na usta, ale nie odezwała się nawet słowem, również trwając w ciszy. Z jednej strony czuła ulgę, aż nazbyt świadoma, że teraz mogła powiedzieć praktycznie o wszystkim, ale z drugiej…
– Jak długo wy…? – Carlisle urwał równie nagle, co zaczął mówić. Był oszołomiony, choć to określenie nawet w połowie nie oddawało pełni emocji, których Elena doszukała się w jego tonie. To, że zwiesił głos i z niedowierzeniem głową, tym bardziej niczego nie ułatwiało. – Zresztą nieważne. O czym ty mówisz?
Nie miała wątpliwości, że ją zrozumiał – i to może o wiele lepiej, aniżeli mógłby sobie tego życzyć. Problem polegał na tym, że tak naprawdę nie dowierzał albo raczej nie chciał sobie na to pozwolić. Cóż, gdyby to było takie łatwe, sama chętnie skorzystałaby z tej taktyki.
– Mira powiedziała… Okej, trochę się z Rafą zapędziliśmy. – Elena wysiliła się na beztroski ton. – Pierwszy raz dał mi z siebie napić po tym jak zaatakował mnie Hunter. Wtedy, kiedy ja… Cóż, mówiłam wam, co stało się u Elliotta.
– Ale nie mówiłaś o Rafaelu – zauważyła cicho Esme.
Jedynie parsknęła pozbawionym wesołości śmiechem. No tak, pominęła to. Zdecydowanie nie przypadkiem, choć wróciła wtedy do domu tak roztrzęsiona, że równie dobrze mogłaby się tym wytłumaczyć.
– Oczywiście, że tam był. Już wtedy mnie chronił, choć wtedy powtarzał, że chodzi wyłącznie o rozkazy – wyjaśniła, ostrożnie dobierając słowa. – Obiecał mi, że umrę dopiero wtedy, gdy sam o tym zadecyduje. Działania Huntera nie były mu na rękę.
– Obiecał… – powtórzyła mama. Elena była gotowa przysiąc, że jakimś cudem pobladła, choć w przypadku wampira nie powinno być to możliwe. – Powiedział ci coś takiego wprost? – zapytała, unosząc brwi.
– A czy kiedyś przebierał w słowach? – mruknęła z przekąsem. – Ale nie o to chodzi. Gdyby nie Rafael, nie wyszłabym stamtąd.
Cóż, nie żywa, dopowiedziała w myślach, ale zdecydowanie nie zamierzała wypowiedzieć tych słów na głos. Nie przy nich, nieważne jak pobudzona i poirytowana zarazem by się nie czuła.
Mimo wszystko wiedziała, że zrozumieli. Zwłaszcza mina mamy mówiła sama za siebie i to wystarczyło, żeby wzbudzić w Elenie poczucie winy.
– Byłaś taka przerażona… – usłyszała. W roztargnieniu przeniosła wzrok na tatę. – I wymęczona, ale nic ponadto. Nie znalazłem niczego, kiedy cię badałem, chociaż byłaś cała we krwi. – Zawahał się na moment. – Zgaduję, że… to też Rafael?
– Na to wychodzi – przyznała, po czym westchnęła przeciągle. – Demony nie dzielą się krwią, jeśli nie muszę. Przynajmniej tak twierdził, ale jakoś jestem w stanie w to uwierzyć. Nie miał pojęcia, że mogłaby na mnie zadziałać… jakoś inaczej.
– Ale Mira tak? – nie dawał za wygraną Carlisle. – Jeśli to był tylko ten jeden raz…
– Pewnie nie byłoby problemu, gdybyśmy skończyli na tym razie.
Co miała im powiedzieć? Że czerpała z tego przyjemność, a Rafael nie widział niczego złego w tym, że mogłaby przestawić się w pełni na jego krew? Że specjalnie zranił się przy niej nożem, byleby po jej powrocie wzmocnić łączącą ich więź? Że najpewniej to też wpłynęło na to, kim się stała? W zamyśleniu przeczesała włosy palcami, raz po raz nawijając niesforne kosmyki na palec. Kolejny raz uderzyło ją to, jakie były jasne – wręcz srebrzyste, choć wcześniej ich kolor mimo wszystko był inny. To były drobne zmiany, które dostrzegała wraz z biegiem czasu, a które jak nic musiały wiązać się z Rafą.
Zacisnęła usta. Mimo wszystko nie widziała powodu, by tłumaczyć się tak, jakby czymś zawiniła. Tak naprawdę konsekwencję dosięgały wyłącznie ich – ją i jej męża – więc na dłuższą metę to nie było aż takie złe.
– Eleno…
– Nie patrzcie tak na mnie – obruszyła się, nagle jeszcze bardziej speszona. – Jakby nie patrzeć, to wciąż jest mój mąż. Nessie i Gabriel też to robią – zauważyła przytomnie.
Powołanie się na Renesmee było pierwszym, co przyszło jej do głowy, zwłaszcza że aż za dobrze wiedziała, że dziewczyna do tej pory była oczkiem w głowie najbliższych. Co prawda z czasem to Joce jako ta najmłodsza i najbardziej krucha przejęła tę rolę, ale to nie było istotne. Liczyło się, że Elena wcale nie czuła się aż tak różna od Nessie. Skoro w jej przypadku taki stan rzeczy stał się czymś normalnym…
– Tyle że Renesmee nie zaczęło przez to odrzucać od innej krwi – zauważył łagodnym tonem Carlisle.
Spojrzała na niego z powątpiewaniem. Był zmartwiony i to ją nie dziwiło, zwłaszcza że tym krótkim stwierdzeniem trafił w sedno. Pod tym względem zawaliła i to na wszystkie możliwe sposoby. Co więcej, dobrze wiedziała, że z czasem taki stan rzeczy miał zacząć być uciążliwy. Teraz Rafael był obok, ale w najbliższym czasie mogło się wydarzyć dosłownie wszystko.
– Może to chwilowe – odezwała się spiętym tonem Esme. – Co jeszcze powiedziała wam Miriam? Może da się to jakoś odwrócić albo…
– Nie – ucięła stanowczo Elena.
Spojrzenia rodziców jasno dały jej do zrozumienia, że zareagowała o wiele ostrzej i za szybko, by zabrzmiało to naturalnie. Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, próbując się uspokoić, zwłaszcza że serce jak na zawołanie zabiło jej mocniej. W tamtej chwili nieszczęsny narząd rozpaczliwie trzepotał się w piersi, jakby chcąc wyrwać się na zewnątrz i gdzieś uciec.
Jasne, że istniał jakiś sposób. Znała go aż za dobrze, ale aktualnie był ostatnim, który zamierzała zastosować. Nie chodziło tylko o to, że Aldero był na nią zły, bo to byłaby w stanie przełknąć. Podejrzewała zresztą, że kuzyn tak czy siak uległby, zwłaszcza gdy do prośby dołączyli się jej rodzice – komu jak komu, ale Esme nie dało się tak po prostu odmówić.
Największy problem leżał w tym, że Elena już nie chciała go w to mieszać. To, co zrozumiała, wciąż ją dręczyło, dając się we znaki niemalże na każdym kroku. Wykorzystywanie Aldero nie było w porządku, niezależnie od intencji, które miała. Już wcześniej miała pretensje do Rafy o to, że niejako nie pozostawił jej większego wyboru, zmuszając do skorzystania z pomocy wampira. Teraz nie musiała się do tego uciekać, skoro demon był obok, a gdyby to się zmieniło…
Coś wymyślę.
Nie miała pojęcia jak, ale nie chciała się nad tym rozwodzić. Przez myśl przeszło jej, że równie dobrze mogła spróbować poprosić o pomoc Camerona albo kogoś innego, ale tę myśl również w pośpiechu odrzuciła od siebie. Gdyby miała wybór, wolałaby nigdy więcej nie musieć uciekać się do tej metody. To było niczym błędne koło – korzystała z wyjścia awaryjnego, by prędzej czy później znów uzależnić się od męża – a skoro tak…
– Jestem… męczona – powiedziała tak cicho, że ledwo samą siebie rozumiała. Mimo wszystko wiedziała, że bliscy aż nazbyt wyraźnie ją słyszeli. – Pomówię z Rafaelem, kiedy wróci… Mielibyście coś przeciwko, gdybym poszła do siebie?
– Oczywiście, że nie – zapewniła pośpiesznie Esme. – Jesteś pewna, że niczego nie potrzebujesz? Nie mówię o krwi – dodała, ale bez większego przekonania.
Elena potrząsnęła głową. Wysiliła się na uśmiech, ale przyszło jej to z trudem, zwłaszcza że w tamtej chwili nie było jej do śmiechu. Wątpiła też, by nawet najbardziej naturalnym gestem uspokoiła rodziców.
– Dam sobie radę.
Nawet jeśli któreś z nich miało inną opinię, nie dali niczego po sobie poznać. Przyjęła to z ulgą, tym bardziej że nie miała cierpliwości, by się kłócić albo rozwodzić nad tym, co i dlaczego znów przemilczała. Co prawda korciło ją, by pomówić o tym przynajmniej z mamą, ale postanowiła zostawić to na inną okazję – najlepiej taką, gdy nigdzie w pobliżu nie będzie kogoś, kto mógłby je podsłuchać. A już w szczególności któregoś z bliźniaków.
– Pomogę ci. Nie wstawaj jeszcze, zwłaszcza w tej sytuacji – zasugerował pośpiesznie tata. Elena nie zaprotestowała, kiedy w pośpiechu wziął ją na ręce. – Nie zaszkodzi ci, jeśli trochę odpoczniesz – stwierdził, z uwagą mierząc wzrokiem jej twarz.
– Mhm… Z Ravenem w pokoju – mruknęła, choć to nie kruk był w tamtej chwili jej największym problemem.
Carlisle posłał jej blady uśmiech. Co prawda wciąż wyglądał na zmartwionego, ale nie na tyle, by przestać panować nad emocjami.
– Z nim akurat będziemy w stanie coś zrobić.
Coś w tej świadomości mimo wszystko wydało się Elenie pocieszające.
Rafael
Nie musiał szczególnie się wysilać, by znaleźć Mirę. Siostra nie próbowała się przed nim ukryć, co wydało się demonowi dość sensowne – nie, skoro teoretycznie nie miała powodów. Sam sobie nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego do samego końca podejrzewał, że jednak mogłaby to zrobić. Również wtedy, gdy ją wyczuł i skierował ku niej, podświadomie oczekiwał, że nagle spróbuje uciec albo w inny sposób okaże, że coś zmieniło się w jej zachowaniu.
Myślami wciąż był przy Elenie i całym tym zamieszaniu, które zapoczątkowały wzmianki o Łowcy. Myślał o znamieniu na jej plecach – pełnej detali róży, docinającej się od jasnej, dotychczas nieskazitelnej skóry. Raz po raz rozpamiętywał moment, gdy pokazała mu znamię po raz pierwszy, kiedy pierwszy raz kochali się ze sobą, rozmawiając o rzeczach, które w normalnym wypadku nie przyszłyby mu do głowy. Już wtedy wiedział, że coś się święci, a jednak nie zareagował – tak po prostu zignorował coś, co teraz wydało mu się aż do tego stopnia istotne.
Dlaczego? Próbował sobie przypomnieć, co zadecydował o tym, że zignorował symbol, ale to i tak nie dawało mu spokoju. Idiota, warknął na siebie w duchu, ale nawet mimo narastającego z każdą kolejną sekundą gniewu, nie potrafił w pełni uwierzyć, że czymkolwiek zawinił. Nie, skoro coś mu umykało, choć jednoznacznie nie potrafił określić, w czym tak naprawdę leżał problem.
Wszystko było nie tak. Sądził, że kiedy nadejdzie odpowiednia pora, będzie na to gotowy, ale kwestia sprzeciwienia się ojcu wcale nie była aż taka prosta. Nie dla kogoś, kto od wieków robił wszystko, byleby tylko zadowolić Ciemność.
Co nie zmieniało faktu, że już podjął decyzję. W chwili, w której ścieżki jego i Eleny się skrzyżowały, zmieniło się wszystko i nie miał co do tego wątpliwości. Przez ostatnie tygodnie mógł uciekać przed tym, co nieuniknione, starając się zachować neutralność, ale przecież doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to wyłącznie chwilowy impas. Prędzej czy później ojciec jednak miał zażądać tego, co uważał za swoje, choć Rafaelowi nawet do głowy nie przyszło, że mógłby posunąć się aż do wezwania Łowcy.
Powiódł wzrokiem dookoła, choć w rzeczywistości nie był w stanie skupić się ani na locie, ani rozciągającym się tuż pod nim lesie. Wciąż rozpamiętywał rozmowę, którą dopiero co odbyli – i to łącznie z momentem, w którym Elena wręcz zażądała, by nie ryzykował i nie próbował w pojedynkę szukać tej istoty. Nie przypominał sobie, kiedy ostatnim razem zachowywała się w taki sposób – w równym stopniu zdesperowany, co i władczy. Jakby tego było mało, rozkaz, który padł z jej ust, był wystarczająco wyraźny, by Rafa nie chciał go zignorować. Co więcej, był jednym z tych, które pragnął bez szemrania wykonać, choć jakaś jego cząstka aż rwała się do podjęcia innej decyzji. Działanie na własną rękę może i nie należało do rozsądniejszych, ale co dziwnego było w tym, że pragnął zapewnić Elenie bezpieczeństwo.
Potrząsnął głową. Nie tej nocy, nawet jeśli miał wielką ochotę się rozejrzeć. Pomyślał, że zawsze mógł nakazać to Mirze, ale i tę myśl momentalnie od siebie odrzucił. Wciąż obawiała się tego, że siostra zachowa się dokładnie tak, jak od samego początku podejrzewał – że odejdzie, zwłaszcza że sam dał jej wolną rękę. Dalej to podtrzymywał, choć wciąż nie docierało do niego, że miałoby do tego dojść. Obecność Miriam w którymś momencie stała się równie oczywista, co i związek z Eleną. Myśl, że nagle miałby zacząć traktować demonicę jak potencjalnego wroga, po prostu do niego nie docierała, nawet pomimo tego, że w ostatnim czasie przynajmniej kilkukrotnie miał ochotę siostrę zabić.
Sęk w tym, że tak było zawsze. Działa mu na nerwy, wyprowadzała z równowagi i czasami doprowadzała do tego, że posuwał za daleko, ale była. Z jakiegoś powodu wracała, zawsze stojąc u jego boku i czekając na kolejne polecenia. To wciąż nie dawało mu spokoju, tym bardziej że już od jakiegoś czasu nie był w stanie doszukać się w zachowaniu Miriam sensu. Wcześniej był przekonany, że chodziło przede wszystkim o wygodę i to, że mimo wszystko traktował ją lepiej niż niejeden z wzgardzających kobietami braci, ale teraz…
Elena wciąż dziwnie na niego patrzyła, na dodatek przejawiając wręcz zadziwiającą wiarę w intencję Miriam. Tego też nie pojmował, ale w przypadku żony mógł przymknąć oko na nieścisłości. Gdyby kiedykolwiek było dane mu ją zrozumieć, świat stałby się dużo prostszy.
Możliwe, że kobiety miały to do siebie, że lubiły komplikować. I że nie było w nich za grosz logiki, co w jakiś pokrętny sposób wszystko by tłumaczyło.
Tylko teoretycznie.
Zaklął w duchu. O czym właściwie myślał? Mętlik w głowie dawał mu się we znaki, tym samym doprowadzając Rafaela do szału. Przywykł do przynajmniej względnej kontroli nad tym, co działo się wokół niego, ale odkąd na jego drodze stanęła Elena, już nic nie było takie, jak mógłby oczekiwać. Wniosła do tego egzystencji chaos, co jeszcze nie tak dawno temu byłoby czymś nie do pomyślenia, ale teraz już nie potrafił się tym przejmować. Jeśli to było jedynym warunkiem, by zachować tę dziewczynę przy sobie, nie zamierzał protestować.
I dlatego zignorowałeś tak oczywiste oznaki tego, że mogłaby być zagrożona?, zadrwił jakiś złośliwy głosik w jego głowie.
Rafa stanowczo kazał mu się zamknąć.
Jego myśli po raz kolejny uciekły ku Elenie. Tak działo się cały czas, ale w tamtej chwili taki stan rzeczy zdecydowanie nie był mu na rękę. Jakby tego było mało, do głowy jak na zawołanie przyszło mu, że żona go potrzebowała. To było niczym nagły impuls, który nakazywał mu zawrócić i upewnić się, że wszystko w porządku. W pierwszym odruchu zawahał się, gotów natychmiast podporządkować przeczuciu, ale po chwili zastanowienia doszedł do wniosku, że ten nie był aż tak intensywny, by zaczął się martwić. Nie miał pewności, co myśleć o nagłej tęsknocie, którą poczuł i która prawie na pewno nie należała do niego, ale nie zamierzał się nad tym rozwodzić, przynajmniej na razie. Na spotkanie z Eleną i osobiste rozmowy miał przyjść jeszcze czas.
Co nie zmieniało faktu, że przed oczami wciąż miał jej plecy – nagie ciało, parę lśniących skrzydeł i tę cholerną różę…
To twoja robota? Próbujesz ją w ten sposób naznaczyć, bym zrozumiał, że należy do ciebie?, pomyślał i coś w tej perspektywie sprawiło, że momentalnie zapragnął coś rozwalić.
Elena należała do niego – tylko i wyłącznie – co zdążył już kilkukrotnie powtórzyć. Oddał jej się sposób, który niegdyś byłby dla niego czymś nie do pomyślenia. Rozbił duszę tylko po to, by mogła wciąż przy nim trwać. Nie po to poświęcił wszystko to, co miał, by teraz stracić jedyną osobę, która jakimś cudem przymusiła go do czucia.
Dla niej przysięgał przed boginią i dalej uważał to za wiążące. Jaki sens miałoby to wszystko, gdyby teraz miał ot tak odpuścić?
Moja. Jest moja.
Było w tej myśli coś kojącego i przerażającego zarazem.
Rafaelu?, rozległo się w jego umyśle. Wzdrygnął się i instynktownie podleciał wyżej, próbując skupić się na zachowaniu stałej wysokości. Hej, Rafa, coś się stało? Wzywałeś mnie.
Mira…
Niczego więcej nie dodał, wciąż oszołomiony. Zamrugał kilkukrotnie, próbując z pamięci wyrzucić niechciany obraz pleców Eleny – zwłaszcza znamienia. Jakby tego było mało, z jakiegoś powodu przypomniał sobie słowa jakże denerwującego go syna kapłanki. Nawiązanie do Dworu brzmiało równie intrygująco, co i zadziwiająco sensownie, choć demon wciąż nie miał pewności, co mogłoby to oznaczać. Gdyby założyli, że to nie Ciemność odpowiadała za ten znak…
Zejdź na ziemię. Musimy pogadać, oznajmił, w pośpiechu skupiając się z powrotem na Miriam.
Wyczuł jej dezorientację – tylko i wyłącznie to, co również dało mu do myślenia. Zdecydowanie nie zachowywała się jak ktoś świadom potencjalnego zagrożenia. Nie wyczuł również zdenerwowania czy niepokoju, a któraś z tych emocji z pewnością towarzyszyłaby jej, gdyby miała coś na sumieniu. Wszystko wskazywało na to, że nie wiedziała o Łowcy i decyzji ojca, ale to w gruncie rzeczy niczego nie zmieniało. Wciąż mogła się od niego odwrócić, co zresztą wcale nie byłoby takie dziwne – nie w sytuacji, w której naturalną reakcją wydawało się to, by chronić swoje życie.
Tyle że wtedy musiałby ją zabić. Nie chciał tego, ale nie mógł pozwolić sobie na popełnianie błędów teraz, gdy nawet najdrobniejszy mógł kosztować go utratę Eleny.
Cały czas jestem na ziemi, zniecierpliwiła się Mira. Czekam na ciebie już dobrych pięć minut… Nie żebym cię poganiała czy coś, dodała pośpiesznie.
Wywrócił oczami. O, tak – to brzmiało zupełnie jak Miriam. Zawsze najpierw się niecierpliwiła, powiedziała za dużo, a dopiero później w pośpiechu wycofywała, zapewniając o intencjach lepszych niż w rzeczywistości.
Obniżył lot. Emocje wciąż dawały mu się we znaki, tym bardziej że nagle poczuł się zdenerwowany. Nie miał pojęcia skąd to się brało, tym bardziej że zależało mu przede wszystkim na obojętności. Kiedyś potrafił nad tym zapanować – odciąć się od przeszłości i po prostu robić to, co uważał za słuszne. Brak skrupułów pomagał, a jednak w tamtej chwili nie potrafił się na to zdobyć. Chciał tego czy nie, spotkanie z Mirą wymagało od niego o wiele więcej energii, aniżeli mógłby sobie tego życzyć.
To nie ma znaczenia, warknął na siebie w duchu.
Ale przecież miało.
– Co się stało? – zapytała wprost Mira. Dopiero kiedy odezwała się na głos, zauważył ją przed sobą, spokojnie stojącą pomiędzy drzewami. – Jeśli chodzi o naszą małą Licavoli, to jej nie znalazłam. Ja…
– Obawiam się, że mamy problem – oznajmił, bezceremonialnie wchodząc jej w słowo.
Zapadła długa, wymowna cisza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa