13 grudnia 2018

Sto siedemdziesiąt dziewięć

Elena
Klucz nie pierwszy raz wydał jej się nienaturalnie ciepły. Nie parzył, co przyjęła z ulga, choć coś w tym zjawisku nie dawało jej spokoju. Chwilę obserwowała jak wpasował się w zagłębienie między piersiami, zanim zdecydowała się ukryć go pod ubraniem. Instynkt podpowiadał jej, że lepiej było zbytnio się z tym drobiazgiem nie afiszować.
– To dość nietypowy prezent – zauważyła mimochodem Esme. Elena rzuciła jej pytające spojrzenie. – Wygląda na stary. Mam na myśli… Teraz mało kiedy natrafia się na takie zdobienia – wyjaśniła, nawet słowem nie komentując tego, że dziewczyna w pośpiechu zdecydowała się schować klucz pod ubranie. – Nie sądziłam, że lubisz takie rzeczy.
– Biżuterię? – rzuciła w zamyśleniu.
Wampirzyca jedynie potrząsnęła głową.
– Nie wygląda na zwykły wisiorek – przyznała, a Elena mimowolnie się spięła. Gdyby to faktycznie było aż takie proste…
– Bo może nią nie jest. Nie mam pojęcia jak to jest z demonami. – Wzruszyła ramionami. – Jeden z braci Rafaela mi do dał i stwierdził, że dobrze byłoby, żebym miała go przy sobie. Więc mam.
Na tyle mogła się zdobyć. Przynajmniej miała nadzieję, że bez zagłębiania się w szczegóły nie robiła niczego złego, zwłaszcza że wszystko jak najbardziej się zgadzało – dostała klucz w prezencie ślubnym i miała go nosić. Pomijając to, że znała imię demona, który jej go podarował, tak naprawdę wiedziała o drobiazgu właśnie tyle – to, że był stary, lśniący i pasował nie wiadomo gdzie.
– Otwiera coś konkretnego? – odezwała się ponownie Esme, tym samym skutecznie wyrywając córkę z zamyślenia.
– Dobre pytanie. – Wywróciła oczami, nie mogąc się powstrzymać. – Mam tylko nadzieję, że nie kolejne mieszkanie, bo Rafa nerwowo tego nie wytrzyma. Wystarczy, że patrzył na mnie jak na kosmitkę, kiedy zaczęłam rozwodzić się nad kolorami ścian…
Esme zaśmiała się w odpowiedzi i to wystarczyło, by Elenie w końcu udało się rozluźnić. Było coś kojącego w tym dźwięku, zwłaszcza że brzmiał w pełni szczerze i naturalnie. Przez krótką chwilę wszystko wydało się być na swoim miejscu, choć nie sądziła, że to w ogóle okaże się możliwe. Biorąc pod uwagę to, że gdzieś tam sama Ciemność próbowała na nią polować, jakiekolwiek oznaki radości wydawały się co najmniej dziwne.
Z drugiej strony, Elena nie przypominała sobie, kiedy ostatnim razem poczuła się naprawdę lekko. Może wtedy, gdy latała z Rafaelem i słuchała jego wywodów na temat niezmienności nieba, ale to wciąż nie było to samo. Mogła koncentrować się na demonie, kiedy byli razem, ale to w najmniejszym stopniu nie rozwiązywało żadnego z innych problemów. Zbyt długo odkładała konieczność rozmowy z bliskimi, by dalej pozostawać obojętną na to, że przez cały ten czas się mijali.
– Mam nadzieję, że nie będziesz miała mi tego za złe, ale… – Esme zawahała się, nagle speszona. – Szczerze mówiąc, słuchałam o czym rozmawiałaś z tatą. Nie od początku, ale dość. Pomyślałam po prostu, że nie będę wam przeszkadzać.
Uniosła brwi, co najmniej zaskoczona. To nie wyznanie Esme zrobiło na niej największe wrażenie, zwłaszcza że jej obecność wcale nie wydała się Elenie niewłaściwa. Przeciwnie – w gruncie rzeczy czuła, że powinna porozmawiać z nimi oboje, zwłaszcza że nadarzyła się po temu okazja. Spokoju nie dawało jej coś zupełnie innego.
– Dlaczego? – zapytała wprost. Mama spojrzała na nią pytająco, więc w pośpiechu rozwinęła temat. – Dlaczego to zabrzmiało, jakbym przed tobą wcale nie musiała się tłumaczyć? Wiem, że się martwisz, ale…
– Właśnie przez to, co przed chwilą powiedziałam. Jestem wdzięczna Rafaelowi – przerwała Esme, starannie dobierając słowa. – Nie jestem w stanie dokładniej ci tego wytłumaczyć. Wiem jedynie, że moment, w którym umarłaś… To nie jest coś, co można tak po prostu zrozumieć, jeśli nie ma się dzieci.
Wyrzuty sumienia wróciły, choć Elena nie potrafiła jednoznacznie stwierdzić, skąd się brały. Za każdym razem, kiedy to mama wspominała o dniu balu, wszystko to brzmiało o wiele gorzej niż zazwyczaj. Przez większość czasu wręcz nie docierało do niej, że do tego doszło – że Isobel naprawdę próbowała wyrwać jej serce, na dodatek na oczach wszystkich obecnych. Tamten wieczór był niczym sen albo raczej koszmar, który co prawda wciąż był obecny gdzieś w umyśle Eleny, ale jednak powoli się zacierał, przez co nie była w stanie przywołać szczegółów. W gruncie rzeczy wcale nie chciała. Wystarczyło, że aż za dobrze pamiętała histeryczny krzyk Esme i ten nieludzki, przyprawiający o dreszcze wrzask ogarniętego szałem demona.
Gdzieś w pamięci miała również to, czego dowiedziała się później – świadomość, że Rafael jednego wieczoru uszczuplił straż Volturi, na dodatek w dość znaczący sposób. Mogła sobie to tylko wyobrażać, ale – jeśli miała być ze sobą szczera – zdecydowanie nie chciała.
Nie, zdecydowanie nie była w stanie ot tak przyjąć do wiadomości tego, co się wydarzyło. Po śmierci Allegry łatwiej było jej sobie wyobrazić jak czuł się ktoś, kto stracił kogoś bliskiego, ale to wciąż nie było to samo. Nawet przypominając sobie strach, który towarzyszył jej, gdy biegła za Mirą, próbując opędzić się od myśli, że miałaby stracić Rafę, wciąż nie rozumiała. Jakoś nie miała wątpliwości, że mimo usilnych starań nie byłaby w stanie choć po części zwizualizować sobie tego, czego doświadczyła Esme w chwili, gdy zobaczyła, jak ktoś zabija jej dziecko…
Jedyne, bo mimo całej miłości, którą wampirzyca darzyła całą sobą przybraną rodzinę, to wciąż właśnie Elena była jej jedyną biologiczną córką – cudem, biorąc pod uwagę to, że po przemianie w nieśmiertelną szanse na to, by zostać matką, spadały niemalże do zera.
Zadrżała, co najmniej porażona tymi myślami. Bez słowa przesunęła się na tyle, by znaleźć się bliżej mamy. Kobieta rzuciła jej zaciekawione, pytające spojrzenie, ale wciąż milczała, co jednak wydało się Elenie właściwe. Równie naturalnie przyszło jej to, by po prostu wyciągnąć ku niej ręce, a potem wtulić się w nią, gdy znalazła się wystarczająco blisko. Na dłuższą chwilę obie zamarły w takiej pozycji, milczące i skupione wyłącznie na wzajemnej bliskości.
– Naprawdę chcę wierzyć w to, że wiesz, co robisz – usłyszała tuż przy uchu.
To świetnie, bo ja też, pomyślała, ale nie była w stanie zmusić się do wypowiedzenia któregokolwiek z tych słów na głos. W zamian po prostu zdawkowo skinęła głową. Mimo wszystko nie potrafiła wątpić w Rafaela, nie wspominając o tym, że tak naprawdę wcale nie chciała. No i było na to zdecydowanie za późno, skoro na własne życzenie zapoczątkowała to, co ich łączyło. Miała wrażenie, że zabrnęli zbyt daleko, by móc czegokolwiek żałować albo próbować się wycofać.
Wciąż o tym myślała, gdy drzwi do gabinetu otworzyły się po raz kolejny. Carlisle uśmiechnął się blado na ich widok, poza tym jednak nawet słowem nie skomentował ani pozycji, w której trwały, ani nie zasugerował, że mógłby słyszeć cokolwiek z tego, o czym rozmawiały. Mimo wszystko wydał się Elenie zamyślony, to jednak nie wydało jej się dziwne. Nie miała wątpliwości, że wciąż potrzebował czasu, by oswoić się ze wszystkim, co zdążyła mu powiedzieć.
– Proszę, kochanie.
Spojrzała na niego z powątpiewaniem, kiedy podsunął jej kubek z krwią. Naczynie wciąż było ciepłe, chociaż Elena wolała się nie zastanawiać nad tym, co to oznaczało. Czasami wywracała oczami, kiedy któreś z jej kuzynów bawiło się w przelewanie posoki z woreczków do zwykłych naczyń, a później podgrzewanie jej w mikrofali, ale przez większość czasu próbowała o tym nie myśleć. To było dziwne, nawet jeśli wciąż pozostawało lepszą alternatywą niż polowania na ludzi.
Albo Briana… Briana można zaliczyć do ludzi?
To była jedna z tych kwestii, nad którymi zdecydowanie nie chciała się rozwodzić.
W zamyśleniu zaczęła obracać kubek w dłoniach, uważnie przypatrując się jego zawartości. Milczała, próbując zrozumieć, dlaczego tak nieswojo czuła się nie tyle przez perspektywę wypicia tej krwi, ale przede wszystkim… przez samą krew. Miała wrażenie, że powinna poczuć coś konkretnego, a jednak nawet słodki zapach nie robił na niej wrażenia. Nie poczuła się tak jak w chwili, w której zaatakowała Briana, tym samym pierwszy raz kosztując posoki bezpośrednio od dawcy. Wcale nie miała ochoty, by jak najszybciej się napić, a tym bardziej opróżnić naczynie duszkiem – i to nawet pomimo tego, że jej organizm mógł potrzebować regeneracji.
– Nie żeby coś – zaczęła z wahaniem, ostrożnie dobierając słowa – ale skąd ten pomysł?
Nie mogła powstrzymać się przed zadaniem tego pytania. W zasadzie dręczyło ją od chwili, w której tata zasugerował, że zamierzał przynieść jej krwi. To nie było aż takie dziwne, ale mimo wszystko…
– Co masz na myśli? – Rzucił jej przenikliwe, badawcze spojrzenie. – Wszystko w porządku?
– To ty nagle dajesz mi ludzką krew – zauważyła przytomnie.
Tym razem to on się zawahał, wyraźnie zaskoczony kierunkiem, który przybrała rozmowa. Co prawda nie aż tak jak tym, co powiedziała wcześniej, ale Elena i tak była w stanie wyczuć tę dezorientację.
– Wydało mi się to sensowne. Sądziłem… – Znów się zawahał. – Ani razu nie widziałem, żebyś polowała, odkąd… Cóż, wróciłaś – przyznał, z wyraźną niechęcią nawiązując do jej śmierci. – Pamiętam, co mówił Rafael. Demony i krew… Zresztą wiem, że sporo czasu spędziłaś z Lawrence’em.
Spojrzała na niego z zaciekawieniem, słysząc ten ostatni argument. Mimowolnie uśmiechnęła się, w następnej chwili po prostu wybuchając śmiechem. Spróbowała nad sobą zapanować, co przyszło jej w dość łatwy sposób, ale i tak nie była w stanie ukryć rozbawienia.
– Nakłanianie mnie do picia ludzkiej krwi… Och, tak, to zabrzmiało jak L.
Właściwie sama nie była pewna czy bardziej ją to bawiło, czy zaskakiwało. Wiedziała, że mieli problem z porozumieniem, ale nie zdawała sobie sprawy, jak daleko mogłoby to sięgnąć. Nie żeby dziwne wydało jej się to, że Lawrence mógłby kogokolwiek wytrącić z równowagi, ale w przewrażliwienie Carlisle’a mimo wszystko nie było czymś, czego się spodziewała.
Ponownie wbiła wzrok w kubek, przez moment zastanawiając nad tym, czy ciągnięcie tematu krwi – zwłaszcza ludzkiej – było dobrym pomysłem. Miała wrażenie, że już nie byłaby w stanie bardziej się pogrążyć, nawet wspominając o Brianie, ale ostatecznie doszła do wniosku, że to nie miało znaczenia. Już i tak czuła się zmęczona, a dodatkowe rozwodzenie nad tym, czy atak na chłopaka był jej winą, czy może zaledwie błędem, który miała prawo popełnić, przynajmniej tymczasowo wydało jej się czymś ponad jej siły.
I tak nie daliby ci się obwiniać, uświadomiła sobie. Tylko tata i Rose nigdy nie napili się ludzkiej krwi… To o czymś znaczy.
Mimo wszystko nie miała pewności, czy cokolwiek w tej świadomości faktycznie miało szansę ją uspokoić.
– Eleno? – Drgnęła, słysząc swoje imię. W końcu oderwała wzrok od kubka, by w roztargnieniu spojrzeć na ojca. – Wiesz, że nie musisz tego pić, jeśli nie chcesz, prawda? Pomyślałem po prostu, że tak łatwiej dojdziesz do siebie. Wyglądasz, jakbyś musiała się posilić, a w obecnej sytuacji…
Właściwie nie musiał dodawać niczego więcej. To brzmiało sensownie, zwłaszcza że wciąż nie była w stanie się ruszyć. Co prawda już nie czuła bólu w kostce, ale podejrzewała, że zawdzięczała to wyłącznie siedzeniu w miejscu. I tak nie pozwoliłby jej sprawdzić, czy faktycznie miała powody do obaw, a i Elena wolała nie ryzykować, że akurat teraz mogłaby zrobić sobie poważniejszą krzywdę. Problemy z bieganiem zdecydowanie nie brzmiały dobrze, kiedy było się jedną z ofiar jakiegoś mistycznego, polującego na cudze życia Łowcy.
Mimo wszystko nie od razu zdecydowała się unieść naczynie do ust. Właściwie sama nie była pewna, czego spodziewała się po najbliższych i sobie samej. Czuła się dziwnie z tym, że na nią patrzyli, choć bynajmniej nie dlatego, że którekolwiek z nich mogłoby zachowaniem sugerować, że mieli do niej jakiekolwiek pretensje. Wręcz przeciwnie – wcale nie czuła się, jakby próbowała zrobić coś złego. To tylko krew, pomyślała, choć podejrzewała, że dla kogoś niewtajemniczonego zabrzmiałoby to co najmniej niedorzecznie.
Jakaś jej cząstka obawiała się tego, jak mogłaby zareagować. Nie czuła pragnienia, a tym bardziej potrzeby, by łapczywie wypić wszystko, co dostała, ale i tak miała swoje obawy. Gdyby nagle dała się ponieść instynktowi…
Z tym, że gdy wzięła pierwszy łyk, nie wydarzyło się nic. Doświadczenie nawet w połowie nie przypominało tego, czego mogłaby się spodziewać po ataku na Briana czy nawet zwykłym polowaniu na zwierzęta. Piła, czuła słodycz i przyjemne ciepło, kiedy płyn rozszedł się po jej ciele, ale nic ponadto. Na moment zamarła, zaskoczona niemalże palącym rozczarowaniem, które skutecznie przysłoniło wszystko inne. W tamtej chwili równie dobrze mogłaby mieć do czynienia ze zwykłą wodą albo czymś równie nieistotnym. Dokładnie w ten sam sposób reagowała na ludzkie jedzenie, kiedy już miała z nim styczność – jak na coś w zupełności neutralnego, czego mogła spróbować, ale co nie wzbudzało w niej żadnych konkretnych emocji. W zasadzie nawet przekąski, z którymi stykała się na imprezach albo szkolnej stołówce, wydawały się lepsze.
– To… krew – powiedziała cicho, czując się przy tym jak skończona idiotka. Z drugiej strony, wciąż chciała się upewnić. – Zwykła krew.
– Jak powiedziałem. Coś się stało? – zaniepokoił się Carlisle.
Potrząsnęła głową. Przez krótką chwilę przyszło jej do głowy, że może dla pewności jednak próbował podsunąć jej jakieś leki, ale to nie miało sensu. Nie sądziła, by nie uwierzył w to, co powiedziała, zresztą nawet jeśli miałby wątpliwości, nie istniał żaden powód, dla którego miałby uciekać się do podstępu, by cokolwiek jej podać. Nie odmówiłaby, gdy zaczął naciskać, woląc przekonać się osobiście.
Co nie zmieniało faktu, że smak krwi nie dawał jej spokoju. Był znajomy, tak, ale…
– Nie… Nie, nic się nie stało – zapewniła, ale bez większego przekonania. Znów uniosła naczynie do ust, ale tylko po to, by po kolejnym łyku zdecydować się odstawić je na bok. – Nic mi nie jest.
– Na pewno? – zaniepokoił się tata. Patrzył na nią dziwnie, co jasno dało Elenie do zrozumienia, że nie do końca wierzył w jej słowa. – Nic więcej cię nie boli? Chciałem, żebyś to wypiła, by szybciej dojść do siebie – wyjaśnił, odgarniając jej włosy z twarzy.
Westchnęła przeciągle, gorączkowo zastanawiając się nad tym, co powinna mu powiedzieć. Chciała zrozumieć, ale nic sensownego nie przychodziło jej do głowy. Nie miała ochoty na krew, a przynajmniej nie na tę, chociaż…
Nie na tę.
Coś ścisnęło ją w gardle, bynajmniej nie dlatego, że krew w kubku nagle mogłaby zacząć ją odrzucać. Elena wyprostowała się niczym struna, gwałtownie nabierając powietrza do płuc. Myślała o tym już wcześniej, ale tak naprawdę do samego końca nie brała pod uwagę, że sprawy mogłyby skomplikować się aż do tego stopnia. Co prawda nie wątpiła w słowa Miriam, kiedy ta naskoczyła na nią i Rafaela, gdy ten karmił ją swoją krwią, ale wtedy nie zdążyła w pełni poczuć skutków uzależnienia od demona – nie, skoro w międzyczasie pojawił się również Aldero.
O cholera… O cholera, nie zrobiłeś mi tego, pomyślała w rozgorączkowaniu, ale przecież dobrze wiedziała, że oszukiwała samą siebie. Pół-wampirzyca czy ktoś zupełnie inny, to nie miało znaczenia. Tak naprawdę nie przypominała sobie, by próbowała pić czyjąkolwiek krew prócz tej, którą podsuwał jej Rafael. Dopiero słowa ojca uprzytomniły jej, że podświadomie zwlekała z polowaniami tak długo, że aż dziwne było, że nie dostała jeszcze szału z winy pragnienia. Tak naprawdę wcale go nie czuła, jednak to w tamtej chwili nie było ważne.
Jasne, że nie mogła się zregenerować. Na pewno nie w takim stopniu jak wcześniej, kiedy nawet pogruchotane gości nie były w stanie powstrzymać jej przed kolejnymi atakami na demona. Tym razem zwykłe skręcenie mogło okazać się problematyczne, skoro podchodziła do problemu nie w ten sposób, w który powinna. Przez cały ten czas potrzebowała czegoś konkretnego – i to bynajmniej nie krwi w kubku, nawet jeśli ta należała do człowieka.
Zacisnęła dłonie w pięści. Tylko to, że w porę odstawiła naczynie na bok uchroniło ją przed roztrzaskaniem go na kawałeczki.
– A niech go szlag! – wyrwało jej się.
Z opóźnieniem uprzytomniła sobie, że wypowiedziała te słowa na głos. Jak na zawołanie poczuła na sobie jeszcze bardziej niespokojne spojrzenia rodziców, ale nie była w stanie spojrzeć na którekolwiek z nich. W ułamku sekundy wyprostowała się niczym struna, jedynie cudem powstrzymując przed poderwaniem się na równe nogi. Podejrzewała, że bardzo szybko by tego pożałowała, choć i tak z trudem była w stanie zapanować nad pragnieniem, by zacząć niespokojnie krążyć tam i z powrotem.
– Elena? – nie dawała za wygraną Esme. Dziewczyna wzdrygnęła się, czując na ramieniu chłodną dłoń mamy. – Co się stało? Strasznie pobladłaś i…
– Zapytaj mojego męża – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Wiedziała, że to niczego nie wyjaśniało, ale nie potrafiła się tym przejąć. Z jękiem ukryła twarz w dłoniach, energicznie pocierając skronie. Ból głowy był najmniejszym z dręczących ją problemów, ale i tak okazał się uciążliwy. Sposób, w jaki plątały się ze sobą niespójne myśli, również. Na moment zamarła w bezruchu, drżąc od nadmiaru emocji i nie będąc w stanie wykrztusić z siebie chociażby słowa.
To Carlisle pierwszy przymusił ją do tego, by jednak na niego spojrzała. Drgnęła, w pierwszym odruchu mając ochotę się odsunąć, kiedy ujął ją pod brodę, przymuszając do uniesienia głowy, ale ostatecznie nie próbowała się odsunąć. Mimo wszystko poczuła się nieswojo, czując na sobie intensywne spojrzenie złocistych tęczówek.
– Co się stało? – zapytał wprost. Otworzyła usta, gotowa zaprotestować, ale coś w brzmieniu jego głosu ją powstrzymało. To, że po takim czasie w końcu zaczęła być szczera z nim i mamą również, tym bardziej że zdecydowanie nie chciała tego zaprzepaścić. – Eleno… Co zrobił Rafael?
To nie zabrzmiało jak oskarżenie. Przynajmniej z założenia nie miało nią być, co samo w sobie uznała za dobry znak. Cokolwiek myślał o demonie, przynajmniej starał się trzymać nerwy na wodzy i była mu za to wdzięczna.
Westchnęła przeciągle. Spuściła wzrok, coraz bardziej podenerwowana.
– Raczej ja – poprawiła machinalnie. Przełknęła z trudem, czując nieprzyjemne pieczenie w gardle. Głód doszedł do głosu akurat wtedy, gdy nie miała jak go zaspokoić. – Podejrzewam, że się na mnie za to zdenerwujecie, ale… Och, to po prostu dziwne. I pewnie cholernie głupie – dodała, niemalże spodziewając, że mama za moment znów zdecyduje się ją upomnieć.
Tak po prawdzie… Co z tego, co powiedziałam, takie nie jest?, pomyślała z przekąsem. Mimo wszystko wciąż nie była w stanie poczuć się lepiej.
– Cokolwiek to jest, możesz o tym powiedzieć – zapewnił pośpiesznie Carlisle. Do jego głosu momentalnie wkradło się napięcie. – Eleno, na Boga, nie rób nam tego. Nie znowu.
Zacisnęła usta w odpowiedzi na jego słowa. Ucisk w gardle przybrał na sile, chociaż okazał się niczym w porównaniu z wciąż dającym jej się we znaki pragnieniem.
Przełknęła z trudem.
– Ta… Ta krew – powiedziała w końcu dziwnie zdławionym, zachrypniętym głosem. – To nie jest dobra krew – dokończyła, choć miała przy tym poczucie, że zaczynała pleść od rzeczy. – Nie dla mnie.
– Co masz na myśli? Eleno…
– Mira powiedziała nam, że od krwi demona można się uzależnić. Mało kiedy się nią dzielą, ale kiedy przychodzi co do czego… – Parsknęła nieco gorzkim, pozbawionym wesołości śmiechem. – Chciał to ma. Nie jestem w stanie tego wypić. – Wymownie zerknęła na wciąż pełen kubek z krwią. – Obawiam się, że w tej chwili pomóc może mi tylko Rafael…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa