Alessia
Rufus przejmował się bardziej
niż chciał przyznać. Tyle przynajmniej wywnioskowała, gdy nabrała pewności, że
nie zamierzał tak po prostu pozwolić, by sama spacerowała po mieście.
Oczywiście nie próbowała w żaden sposób tego komentować, aż nazbyt świadoma,
że gdyby tylko spróbowała, to nie Charon byłby jej największym problemy, ale i tak
wiedziała swoje – i to od dawna, przez co zachowanie wampira nie
zaskoczyło jej aż tak bardzo, jak mogłaby oczekiwać.
Nie była
zachwycona perspektywą odwlekania powrotu do mieszkania Ariela, ale chcąc nie
chcąc przystała na sugestie przeniesienia się do Niebiańskiej Rezydencji. To
brzmiało jak sensowne posunięcie, przynajmniej jeśli chodziło o szukanie
bezpiecznego miejsca. Wampir nie zamierzał jej pilnować, co zresztą było Alessi
na rękę, bo nie wyobrażała sobie konieczności poruszania z obstawą.
Zwłaszcza wujka nie widziała w tej roli, a to, że mógłby chcieć
pozbyć się odpowiedzialności przy pierwszej możliwej okazji, wydało jej się
czymś, co mogła przewidzieć.
Mimo
wszystko miała wątpliwości. Pałac Iluzji wydawał się bezpiecznym miejscem,
zresztą wtedy miałaby szansę sprawdzić, co działo się z Isabeau, ale Ali
wcale nie była taka pewna, czy jej obecność akurat w rezydencji, była
dobrym pomysłem. Nie mogła zapomnieć o tym, co miało miejsce w dzielnicy
wilkołaków. Skoro Charon był na tyle pewny siebie, by uderzyć w straż, a na
domiar złego wyszedł z tego ataku bez szwanku, równie dobrze mógł
spróbować posunąć się o krok dalej. Wystarczyło, że nie wahał się przed
zaatakowaniem Dimitra i Isabeau, a na domiar złego niewiele
brakowało, by zrobił coś co najmniej niepokojącego. Jakoś nie wątpiła, że gdyby
tylko zechciał, mógłby nawet zabić Beau, choć z uporem odsuwała od siebie
tę myśl.
Jakkolwiek
by nie było, ta istota nie szła w parze z pojęciem bezpieczeństwa. To
był ten rodzaj zagrożenia, które nie tylko niepokoiło i był
nieprzewidywalne, ale na dodatek stanowiło coś, od czego wolała trzymać z daleka
nie tylko siebie, ale przede wszystkim bliskich. Jeśli wilkołak faktycznie
polował na nią, każde miejsce, w którym się zatrzymywała, mogło okazać się
zagrożone. Wolała nie zastanawiać się, co by było, gdyby wilkołak uderzył
bezpośrednio w Niebiańską Rezydencję, a na domiar złego dostał się do
środka.
W tym
wypadku mieszkanie na poddaszu stanowiło jeszcze gorszą opcję, ale Alessia i tak
miała ochotę tam wrócić. W jakiś pokrętny sposób traktowała kawalerkę jako
azyl, nawet nie biorąc pod uwagę, że krzywda mogłaby ją spotkać akurat tam.
Czuła, że to naiwne, całkowicie pozbawione logiki myślenie, ale nie mogła
powstrzymać się przed wyciągnięciem takich wniosków. Tak po prostu było,
zwłaszcza że mieszkanko było pierwszym miejscem, o którym pomyślała, gdy
zapragnęła uciec. To tam znalazła schronienie, gdy skomplikowały się sprawy
między nią a Damienem, a także gdy słaniała się na nogach, rozpalona
gorączką, walcząc z konsekwencjami ugryzienia przez wilkołaka.
Oczywiście,
że wiedziała, że to nie działało w ten sposób. W samotności aż
prosiła się o to, by ktoś zrobił jej krzywdę, ale i tym nie potrafiła
się należycie przejąć. W gruncie rzeczy uzależniała swoje samopoczucie
tylko i wyłącznie od jednej osoby: od Ariela, a więc również miejsca,
w którym oboje spędzali najwięcej czasu.
Westchnęła
przeciągle. Chwilę krążyła po tymczasowym pokoju, całkowicie bez celu, bo i tak
nie miała ze sobą zrobić. Wyjęła telefon, po czym z powątpiewaniem
spojrzała na wyświetlacz. Wzniosła oczy ku górze, nagle jeszcze bardziej
sfrustrowana. Nie miała żadnych wiadomości czy nieodebranego połączenia, co
może i nie było dziwne, skoro ostatni raz spoglądała na telefon raptem
pięć minut wcześniej. Podejrzewała, że Ariel był zajęty, co też nie było niczym
dziwnym, zwłaszcza w ostatnim czasie. Dała mu znać, gdzie zamierzała się
zatrzymać, więc nie spodziewała się ataku paniki z jego strony, ale i tak
podświadomie wyczekiwała odpowiedzi – jakiejkolwiek reakcji, która
utwierdziłaby ją w przekonaniu, że z chłopakiem wszystko było w porządku.
To właśnie
niepewność okazała się w tym wszystkim najgorsza. Nawet przesiadywanie z Rufusem
i obserwowanie go, gdy w milczeniu krążył po laboratorium, zajęty
swoimi sprawami, wydawało jej się sensowniejszym sposobem na spędzanie wolnego
czasu. Co prawda wtedy też miała aż za dużo czasu, by myśleć, ale przynajmniej
nie była sama. W ciszy mogła co najwyżej się zamartwiać, a to
zdecydowanie nie było dobre.
Właściwie
wciąż nie była pewna, dlaczego wampir jednak zdecydował się ją wygonić. Nie
zwierzał się, co też nie było niczym nowym, ale Alessia i tak czuła się
dziwnie z myślą, że miałaby pozwolić mu działać na własną rękę. Rufus z nadmierną
swobodą, zwłaszcza wtedy, gdy obok nie było Layli, nigdy nie wróżył niczego
dobrego. Nad czymkolwiek pracował, lepiej było zachować ostrożność i zdążyła
się już o tym przekonać.
Wiedziała,
że zniknął gdzieś z Dimitrem, co może i na swój sposób było
pocieszające, ale ani trochę Alessi nie uspokoiło. Znów poczuła się niemalże
jak dziecko, któremu nie mówiono o czymś ważnym. Martwiła się o rodziców,
Ariela i całe to szaleństwo, teraz dodatkowo zadręczając myślą, że być
może samą swoją obecnością ściągała zagrożenie na wszystkie zamieszkujące to
miejsce istoty. Gdyby coś poszło nie tak, nie wybaczyłaby sobie tego.
Była
jeszcze Isabeau, która – przynajmniej zdaniem Dimitra – nadal przesiadywała w świątyni.
Alessia nie miała pojęcia, co o tym myśleć, ale coś w zachowaniu
ciotki wciąż nie dawało jej spokoju. Jedynie świadomość, że wampirzyca
najpewniej kolejny raz wyrzuciłaby ją za drzwi, powstrzymał dziewczynę od
decyzji o kolejnym spacerze nad klif. Skoro tymczasowo nawet Rufus wydawał
się bardziej otwarty na towarzystwo, coś zdecydowanie musiało być na rzeczy.
O Michaelu
wolała nie myśleć wcale. Miała wrażenie, że tak było bezpieczniej, zwłaszcza po
tym, co zasugerował jej wujek. Nie żeby takie tłumaczenie jakkolwiek ją
uspokajało, ale coś w słowach wampira wystarczająco ją zaniepokoiło, by
chciała się dostosować. Spojrzenie, którym obdarował ją sam zainteresowany,
również mówiło samo za siebie.
Rufus
udzielający dobrych rad również nie zdarzał się często. To też wystarczyło, by
zdecydowała się go posłuchać.
Sęk w tym,
że to nadal nie tłumaczyło najważniejszego. Co więcej, zdecydowanie nie
poprawiało jej sytuacji, a przynajmniej Alessia nie czuła się nawet po
części bezpieczniejsza. Wręcz przeciwnie – wciąż miotała się, świadoma
wyłącznie tego, że miała związane ręce. Chciała działać, tym bardziej że już od
dawna nie była dzieckiem, ale kimś, kogo wszyscy wokół nazywali kapłanką. Nie
czuła się nią w najmniejszym stopniu, wciąż dostając zawału za każdym
razem, gdy przychodziło jej poprowadzić uroczystości. Co prawda koniec końców
zawsze wszystko szło tak, jak sobie zaplanowała, a zdaniem Isabeau radziła
sobie nieźle, ale to też o niczym nie świadczyło. Nie, skoro w sytuacji,
w której czuła, że powinna coś zrobić, mogła co najwyżej chować się po
kątach i załamywać ręce.
To właśnie
ukrywanie się najbardziej jej ciążyło. Nie mieli pewności, czy Charon w istocie
podążał za nią, ale zbyt wiele argumentów przemawiało za tym, że mogło tak być.
Chciała tego czy nie, zignorowanie ich byłoby najgłupszym, na co mogłaby się
zdecydować. Nie żeby ktokolwiek w ogóle jej na to pozwolił, ale nie
zmieniało to faktu, że bezsensowne siedzenie z założonymi rękoma, coraz
bardziej dawało się Alessi we znaki, wręcz doprowadzając ją do szału.
Została, bo
wierzyła, że będzie potrzebna miastu i chciała być bliżej Ariela. Teraz ta
pewność powoli znikała, w miarę jak kolejne dni mijały, a ona wciąż
tkwiła w miejscu.
Zaklęła w duchu,
coraz bardziej sfrustrowana. Zastanawiała się, czy Dimitr i Rufus nadal
przesiadywali w bibliotece. Przynajmmniej zakładała, że właśnie tam
poszli, by móc porozmawiać, zwłaszcza że król lubił panujący w tamtym
miejscu spokój. Tak zresztą było za każdym razem, kiedy działo się coś wartego
uwagi. Tyle przynajmniej zaobserwowała przez lata, jednak i ta świadomość
nie sprawiła, że Alessia poczuła się jakkolwiek lepiej. Wręcz przeciwnie – w zamian
utwierdziła się w przekonaniu, że działo się coś wystarczająco
niepokojącego, by jeszcze bardziej się martwić.
Na
korytarzu panowała cisza. Zawahała się, po czym z powątpiewaniem powiodła
wzrokiem dookoła. Uprzytomniła sobie, że była spięta, choć – przynajmniej
tymczasowo – nie miała powodów, by czuć się w ten sposób. Niebiańska
Rezydencja była bezpiecznym miejscem, zresztą gdyby zadziało się coś złego, już
dawno by o tym wiedziała.
Co nie
zmieniało faktu, że wątpliwości nie ustępowały nawet na moment. Wydało jej się
nawet, że gdzieś jakby z oddali doszło ją napięcie, które nawet nie
należało do niej. To mogło oznaczać, że Damien nie był w najlepszym
nastroju, ale próbowała o tym nie myśleć. Odkąd brat stworzył więź z Liz,
nie ufała tej, która dotychczas była między nimi. Od samego początku wiedziała,
że kiedyś do tego dojdzie i że wtedy jej relacja z bliźniakiem
ulegnie zmianie, ale do tej pory nie miała pewności, co to tak naprawdę miało
oznaczać.
Ze świstem
wypuściła powietrze. Weź się w garść!,
warknęła na siebie w duchu. Gdyby na dodatek to było takie proste, jak
mogłaby oczekiwać… Nie była w stanie zapanować nad mętlikiem w głowie,
a panująca dookoła wymowna cisza, wyłącznie pogarszała sytuację. Co prawda
Alessia wyraźnie czuła obecność innych nieśmiertelnych, ale cisza pozostawała
ciszą. Co więcej, dziewczyna nie mogła się pozbyć, że rezydencja sprawiała
wrażenie bardziej opustoszałej niż zazwyczaj. Próbowała przekonać samą siebie, że
to nic złego, zwłaszcza że już od jakiegoś czasu w Mieście Nocy nie było
Pavarottich, ale mimo wszystko…
– Hej, Ali!
Odwróciła
się tak gwałtownie, że aż pociemniało jej przed oczami. Rozszerzonymi oczami
spojrzała na tkwiąca w progu jednego z pokoi Bellę, po czym ze
świstem wypuściła powietrze. Na ustach kobiety pojawił się nieco złośliwy uśmieszek,
kiedy zorientowała się, że najpewniej zdołała dziewczynę wystraszyć. Alessia
powstrzymała się przed wywróceniem oczami, nagle co najmniej sfrustrowana.
Mogła się tego spodziewać, zwłaszcza że wilkołaczyca od zawsze miała to do
siebie, że lubiła być złośliwa.
Próbując
zachować neutralny wyraz twarzy, szybkim krokiem ruszyła ku kobiecie. Dopiero
kiedy przyjrzała się jej dokładniej, zauważyła, że Isabella mimo wszystko
wyglądała blado. To nie było do niej podobne, tak jak i sposób, w jaki
przesuwała dłonią po zaokrąglonym brzuchu. Wrażenie było takie, jakby nawet w bezpiecznym
miejscu robiła wszystko, byleby upewnić się, że istoty, które nosiła pod sercem,
miały się dobrze. Jak na kogoś, kto z powodu ciąży klął na czym świat stoi
i rzucał krzesłami, w tamtej chwili Bella sprawiała wrażenie
zatroskanej, skupionej na potomstwie przyszłej matki.
– Wciąż tu
jesteś – wyrwało się Alessi.
W
odpowiedzi doczekała się wyłącznie wymownego prychnięcia. Bella rzuciła jej
niemalże urażone spojrzenie, po czym wymownie uniosła brwi ku górze.
– Ale teraz
się z tego cieszysz czy narzekasz? – rzuciła zaczepnym tonem. – Oczywiście,
że jestem. Nie żeby moja obecność była wszystkim na rękę, ale powiedzmy, że
tymczasowo mnie to nie interesuje.
Alessia ze
świstem wypuściła powietrze. W tamtej chwili zrozumiała, skąd brała się ta
cisza i wrażenie, że zwykle zamieszkujące Niebiańską Rezydencję wampiry
najzwyczajniej w świecie zniknęły. Wiedziała, że podobna sytuacja miała
miejsce już w chwili, gdy po domu zbyt mocno zaczęła panoszyć się Claudia.
Teraz najwyraźniej z równie małym entuzjazmem przyjęto to, że król mógłby zechcieć
gościć wilkołaki, choć naturalnie nikt nie zakomunikował tego Dimitrowi wprost.
– Wybacz – zreflektowała
się pośpiesznie. – Myślałam, że… Och, szczerze mówiąc, to w ostatnim
czasie w ogóle nie zastanawiałam się nad sytuacją w Lille.
– Nie
zamierzam tam wracać, przynajmniej na razie. No i nie chcę znów ciągać
Victora po Francji. – Bella z westchnieniem skrzyżowała ramiona. – Już nic
mu nie jest, ale to nie na moje nerwy. Chcę urodzić w spokoju, o ile
rozrywanie na kawałki się do tego zalicza.
– Ariel nie
wspominał, że wasze porody są niebezpieczne – zauważyła z wahaniem.
Próbowała sobie przypomnieć, czy gdzieś po drodze nie padła jakakolwiek
wzmianka na ten temat, ale nic sensownego nie przychodziło jej do głowy. – To
znaczy… Nie tak jak nasze? Chyba że…
Bella
przerwała jej prychnięciem.
– Bo nie
są. Nie w takim sensie – obruszyła się, potrząsając z niedowierzaniem
głową. – I chwała bogini, chociaż to żadne pocieszenie. Natura to wciąż
kurwa. Jakby pojedynczy poród nie był wystarczającą męczarnią…
Alessia ze
świstem wypuściła powietrze, uspokojona. Skoro kobieta wciąż miała dość siły,
by zacząć przeklinać, nie było źle. Co więcej, wcale nie wydawała się aż tak
zaniepokojona nadchodzącym rozwiązaniem, co też wydało się dziewczynie dobrym
znakiem. Gdyby faktycznie coś mogło pójść nie tak, zdecydowanie by tego nie
przemilczała.
– Będzie w porządku
– zapewniła, choć szczerze wątpiła, by te słowa zrobiły na Belli wrażenie. – Ostatnio
w mieście nie ma ani Theo, ani Carlisle’a, ale gdybyś potrzebowała pomocy…
– Mhm, mhm.
Dimitr też był taki dobry, by obiecać mi pomoc. – Isabella wzruszyła ramionami.
– Dlatego Vick zgodził się zostać. W razie co mamy prosić, chociaż to
naprawdę dziwne, że nagle jesteśmy zdani na łaskę krwiopijców.
– Ej!
– Bez obrazy,
kochaniutka – zreflektowała się pośpiesznie kobieta – ale to miejsce nie
kojarzy mi się zbyt dobrze. O ile wiesz, co takiego mam na myśli.
Ali
mimowolnie zadrżała, bez trudu pojmując, do czego dążyła Bella. Aż za dobrze
pamiętała, jak Isobel bez chwili wahania wymordowała niemalże całą watahę. Jedynie
Isabella i Vick przeżyli, a to o czymś świadczyło. To, że na
dobry początek oboje omal nie zginęli w Mieście Nocy, również nie
świadczyło dobrze o tym miejscu.
– Na Dworze
nic wam nie grozi – oznajmiła z uporem, próbując zachować spokój. – Już
nie, zwłaszcza że Isobel nikt nie widział od lat.
– To
niczego nie zmienia. Nie dociera do mnie, że Lille… – Wilkołaczyca urwała, po
czym wzruszyła ramionami. – Ale nie rozmawiajmy o tym. Nie dlatego tutaj
jesteś – dodała, tym samym trafiając w sedno.
– Wujek
uparł się, żeby mnie tutaj zabrać. Najwyraźniej mama pilnuje mnie nawet wtedy,
gdy jest nieosiągalna.
– To chyba
dobrze, nie? Znaczy… Tak to działa? – zapytała, wymownie spoglądając na zaokrąglony
brzuch. – Serio pytam. Mój instynkt macierzyński nawala albo nie istnieje, więc
zawsze warto poszukać inspiracji u kogoś, kto już ma wprawę.
Mimowolnie uśmiechnęła
się w odpowiedzi na te słowa. Reakcje kobiety ją bawiły, choć starała się
tego nie okazywać, woląc nie ryzykować, że na dobre zakończenie dnia Bella
rzuci jej się do gardła. Zresztą łatwiej było udawać, że nic szczególnego nie
miało miejsca. Jakikolwiek neutralny temat wydawało się lepszy od dalszego
zadręczania, nawet jeśli unikanie najważniejszego problemu nie sprawiało, że
ten znikał.
– A gdzie
Vick? – zapytała, wymownie spoglądając ponad ramieniem Belli w głąb
zajmowanej przez nią sypialni.
– Śpi. Jest
z nim okej, ale dalej udaje, że ma się lepiej niż w rzeczywistości. –
Wywróciła oczami. Jakbyście oboje nie
zachowywali się podobnie, pomyślała z przekąsem Alessia, ale i tę
uwagę zdecydowała się zachować dla siebie. – Zresztą nieważne. Nie
odpowiedziałaś mi.
– Na co?
Bella
westchnęła przeciągle.
– Co tu
robisz? – przypomniała zniecierpliwionym tonem. – Wiem, że ty i Ariel jesteście
nierozłączni, ale to dalej szaleństwo. Jeśli facet poluje na ciebie…
– Tego nie
wiemy – przypomniała pośpiesznie Alessia.
– Ale nie
możemy wykluczyć. – Przez twarz Belli przemknął cień. – Też chciałabym być
blisko kogoś, kogo kocham. Ale – do jasnej cholery – dać się zabić, to też
żadne rozwiązanie.
– Powiedz
mi coś, czego nie wiem – obruszyła się. Z niedowierzaniem potrząsnęła
głową, coraz bardziej zniecierpliwiona. – Wszyscy ciągle mi to powtarzają, ale
przecież to nie jest takie proste.
– To
wyjaśnij mi, co w tym trudnego. Ariel nie jest osobą, która próbowałaby
cię przy sobie zatrzymać, skoro wie, że możesz być zagrożona, więc…
– Ale ja
nie mogę wyjechać! – jęknęła, bezwiednie podnosząc głos. Zacisnęła usta, wciąż podenerwowana.
– To nie jest takie proste, zwłaszcza teraz, gdy nie ma Allegry. Dopóki Isabeau
nie dojdzie do siebie, jestem jedyną kapłanką. Może dla ciebie to niepojęte,
ale widziałam dość, by wiedzieć, że miasto mnie potrzebuje.
Już w chwili,
w której wypowiedziała te słowa, wiedziała, że były prawdziwe. Kapłanki,
regularne uroczystości i wiara w boginię – to wszystko było
nierozerwalną tradycją Miasta Nocy. Co prawda zbyt często działo się coś, co
zakłócało tę rutynę, ale to jedynie utwierdzało Alessię w przekonaniu, że
pielęgnowanie jej było ważne. Całą sobą czuła, że powinna zrobić wszystko, by
świątynia wciąż działała tak jak do tej pory. Zbliżał się kolejny nów, więc tym
bardziej musiała o to zadbać – i to zwłaszcza po śmierci Allegry.
Wszyscy wciąż przeżywali odejście kapłanki, a po zamieszaniu na pogrzebie
tym bardziej potrzebny był ktoś, kto zapanowałby nad sytuacją.
Zdecydowanie
nie czuła się na to gotowa, ale nie miała wyboru. Co prawda była jeszcze
Isabeau, ale Ali wciąż wątpiła, by ciotka miała głowę do odgrywania roli
kapłanki. Może i dysponowała większą pewnością siebie, a tym bardziej
nie dało się odmówić jej doświadczenia, ale to w gruncie rzeczy nie było
ważne. Przynajmniej na razie Beau nie wydawał się kimś, kto w pełni
panował nad własnym życiem i decyzjami, które podejmował. Alessia nadal
pragnęła ją odciążyć, nawet jeśli sama zainteresowana z uporem powtarzała,
że to nie będzie konieczne.
– Okej, w porządku!
Nie unoś się tak – rzuciła pojednawczym tonem Bella, w poddańczym geście
unosząc obie dłonie. – Nie miałam na myśli niczego złego. Też się martwię,
jasne? – dodała, potrząsając z niedowierzaniem głowa. – Rany… Czasami
zapominam, jaka ty jesteś uparta.
– To
oczywiście komplement, prawda?
–
Oczywiście – potwierdziła natychmiast kobieta, choć wyraz jej twarzy wydawał
się sugerować coś zupełnie odwrotnego.
– To
świetnie. – Alessia uśmiechnęła się, choć tym razem przyszło jej to z trudem.
– Idę zobaczyć się z wujkiem… To znaczy z Dimitrem – wyjaśniła pośpiesznie.
– Jeśli będziesz czegoś potrzebować…
– Wiem,
gdzie cię szukać. Dzięki – zapewniła pośpiesznie Bella. Przez chwilę wyglądała
na chętną, żeby się wycofać, ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie. W zamian
bezceremonialnie chwyciła Alessię za rękę, gdy tylko ta zdecydowała się ruszyć z miejsca.
– Hej, w zasadzie jest coś, co nie daje mi spokoju. Może ty mi pomożesz.
Alessia
spojrzała na nią z zaciekawieniem. Z uwagą zmierzyła Bellę wzrokiem,
przez moment niemalże całkowicie pewna, że ta specjalnie ją zatrzymywała, być
może obawiając się, że dziewczyna planowała zrobić coś głupiego. Nawet jeśli
tak było, wilkołaczyca panowała nad sobą wystarczająco dobrze, by nie dać
niczego po sobie poznać.
– Co jest?
Kobieta potrząsnęła
głową.
– Po tym,
co zrobił Charon… – Bella urwała. Zamilkła na dłuższą chwilę, dopiero po kilku
kolejnych sekundach decydując się podjąć temat. – Kiedy wszyscy naradzali się w bibliotece,
w pewnym momencie pojawiła się tam kobieta. Weszła na chwilę i zaraz
uciekła, ale… Wiesz może kto to? Dowiedziałam się, że ma na imię Claryssa, ale tylko
tyle wiem.
– Jasne, że
znam Claryssę… Zresztą kto nie? – zapewniła pośpiesznie. – Ale nie rozumiem w czym
rzecz. Jest… mocno specyficzna, ale nawet jeśli coś ci powiedziała…
– Uciekła –
powtórzyła z naciskiem Bella. – Co to za jedna? Mogłabym przysiąc, że
gdzieś wcześniej ją widziałam, ale… No i co oznacza, że jest specyficzna?
– Naprawdę jej
nie poznałaś… Gdybyście widziały się wcześniej, nie zapomniałabyś o niej –
stwierdziła z przekonaniem, nie mogąc powstrzymać się od bladego uśmiech. –
Claryssa ma wyjątkowy talent do zapadania w pamięć każdemu, kogo spotka.
Naprawdę nie sądzę, żebyście widziały się wcześniej.
– Być może…
Może coś pomyliłam – mruknęła bez przekonania Bella. – Dzięki.
Zaraz po
tym w końcu się wycofała, znikając w sypialni i zostawiając wciąż
zdezorientowaną Alessię samą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz