21 grudnia 2018

Sto osiemdziesiąt sześć

Alessia
Rufus przejmował się bardziej niż chciał przyznać. Tyle przynajmniej wywnioskowała, gdy nabrała pewności, że nie zamierzał tak po prostu pozwolić, by sama spacerowała po mieście. Oczywiście nie próbowała w żaden sposób tego komentować, aż nazbyt świadoma, że gdyby tylko spróbowała, to nie Charon byłby jej największym problemy, ale i tak wiedziała swoje – i to od dawna, przez co zachowanie wampira nie zaskoczyło jej aż tak bardzo, jak mogłaby oczekiwać.
Nie była zachwycona perspektywą odwlekania powrotu do mieszkania Ariela, ale chcąc nie chcąc przystała na sugestie przeniesienia się do Niebiańskiej Rezydencji. To brzmiało jak sensowne posunięcie, przynajmniej jeśli chodziło o szukanie bezpiecznego miejsca. Wampir nie zamierzał jej pilnować, co zresztą było Alessi na rękę, bo nie wyobrażała sobie konieczności poruszania z obstawą. Zwłaszcza wujka nie widziała w tej roli, a to, że mógłby chcieć pozbyć się odpowiedzialności przy pierwszej możliwej okazji, wydało jej się czymś, co mogła przewidzieć.
Mimo wszystko miała wątpliwości. Pałac Iluzji wydawał się bezpiecznym miejscem, zresztą wtedy miałaby szansę sprawdzić, co działo się z Isabeau, ale Ali wcale nie była taka pewna, czy jej obecność akurat w rezydencji, była dobrym pomysłem. Nie mogła zapomnieć o tym, co miało miejsce w dzielnicy wilkołaków. Skoro Charon był na tyle pewny siebie, by uderzyć w straż, a na domiar złego wyszedł z tego ataku bez szwanku, równie dobrze mógł spróbować posunąć się o krok dalej. Wystarczyło, że nie wahał się przed zaatakowaniem Dimitra i Isabeau, a na domiar złego niewiele brakowało, by zrobił coś co najmniej niepokojącego. Jakoś nie wątpiła, że gdyby tylko zechciał, mógłby nawet zabić Beau, choć z uporem odsuwała od siebie tę myśl.
Jakkolwiek by nie było, ta istota nie szła w parze z pojęciem bezpieczeństwa. To był ten rodzaj zagrożenia, które nie tylko niepokoiło i był nieprzewidywalne, ale na dodatek stanowiło coś, od czego wolała trzymać z daleka nie tylko siebie, ale przede wszystkim bliskich. Jeśli wilkołak faktycznie polował na nią, każde miejsce, w którym się zatrzymywała, mogło okazać się zagrożone. Wolała nie zastanawiać się, co by było, gdyby wilkołak uderzył bezpośrednio w Niebiańską Rezydencję, a na domiar złego dostał się do środka.
W tym wypadku mieszkanie na poddaszu stanowiło jeszcze gorszą opcję, ale Alessia i tak miała ochotę tam wrócić. W jakiś pokrętny sposób traktowała kawalerkę jako azyl, nawet nie biorąc pod uwagę, że krzywda mogłaby ją spotkać akurat tam. Czuła, że to naiwne, całkowicie pozbawione logiki myślenie, ale nie mogła powstrzymać się przed wyciągnięciem takich wniosków. Tak po prostu było, zwłaszcza że mieszkanko było pierwszym miejscem, o którym pomyślała, gdy zapragnęła uciec. To tam znalazła schronienie, gdy skomplikowały się sprawy między nią a Damienem, a także gdy słaniała się na nogach, rozpalona gorączką, walcząc z konsekwencjami ugryzienia przez wilkołaka.
Oczywiście, że wiedziała, że to nie działało w ten sposób. W samotności aż prosiła się o to, by ktoś zrobił jej krzywdę, ale i tym nie potrafiła się należycie przejąć. W gruncie rzeczy uzależniała swoje samopoczucie tylko i wyłącznie od jednej osoby: od Ariela, a więc również miejsca, w którym oboje spędzali najwięcej czasu.
Westchnęła przeciągle. Chwilę krążyła po tymczasowym pokoju, całkowicie bez celu, bo i tak nie miała ze sobą zrobić. Wyjęła telefon, po czym z powątpiewaniem spojrzała na wyświetlacz. Wzniosła oczy ku górze, nagle jeszcze bardziej sfrustrowana. Nie miała żadnych wiadomości czy nieodebranego połączenia, co może i nie było dziwne, skoro ostatni raz spoglądała na telefon raptem pięć minut wcześniej. Podejrzewała, że Ariel był zajęty, co też nie było niczym dziwnym, zwłaszcza w ostatnim czasie. Dała mu znać, gdzie zamierzała się zatrzymać, więc nie spodziewała się ataku paniki z jego strony, ale i tak podświadomie wyczekiwała odpowiedzi – jakiejkolwiek reakcji, która utwierdziłaby ją w przekonaniu, że z chłopakiem wszystko było w porządku.
To właśnie niepewność okazała się w tym wszystkim najgorsza. Nawet przesiadywanie z Rufusem i obserwowanie go, gdy w milczeniu krążył po laboratorium, zajęty swoimi sprawami, wydawało jej się sensowniejszym sposobem na spędzanie wolnego czasu. Co prawda wtedy też miała aż za dużo czasu, by myśleć, ale przynajmniej nie była sama. W ciszy mogła co najwyżej się zamartwiać, a to zdecydowanie nie było dobre.
Właściwie wciąż nie była pewna, dlaczego wampir jednak zdecydował się ją wygonić. Nie zwierzał się, co też nie było niczym nowym, ale Alessia i tak czuła się dziwnie z myślą, że miałaby pozwolić mu działać na własną rękę. Rufus z nadmierną swobodą, zwłaszcza wtedy, gdy obok nie było Layli, nigdy nie wróżył niczego dobrego. Nad czymkolwiek pracował, lepiej było zachować ostrożność i zdążyła się już o tym przekonać.
Wiedziała, że zniknął gdzieś z Dimitrem, co może i na swój sposób było pocieszające, ale ani trochę Alessi nie uspokoiło. Znów poczuła się niemalże jak dziecko, któremu nie mówiono o czymś ważnym. Martwiła się o rodziców, Ariela i całe to szaleństwo, teraz dodatkowo zadręczając myślą, że być może samą swoją obecnością ściągała zagrożenie na wszystkie zamieszkujące to miejsce istoty. Gdyby coś poszło nie tak, nie wybaczyłaby sobie tego.
Była jeszcze Isabeau, która – przynajmniej zdaniem Dimitra – nadal przesiadywała w świątyni. Alessia nie miała pojęcia, co o tym myśleć, ale coś w zachowaniu ciotki wciąż nie dawało jej spokoju. Jedynie świadomość, że wampirzyca najpewniej kolejny raz wyrzuciłaby ją za drzwi, powstrzymał dziewczynę od decyzji o kolejnym spacerze nad klif. Skoro tymczasowo nawet Rufus wydawał się bardziej otwarty na towarzystwo, coś zdecydowanie musiało być na rzeczy.
O Michaelu wolała nie myśleć wcale. Miała wrażenie, że tak było bezpieczniej, zwłaszcza po tym, co zasugerował jej wujek. Nie żeby takie tłumaczenie jakkolwiek ją uspokajało, ale coś w słowach wampira wystarczająco ją zaniepokoiło, by chciała się dostosować. Spojrzenie, którym obdarował ją sam zainteresowany, również mówiło samo za siebie.
Rufus udzielający dobrych rad również nie zdarzał się często. To też wystarczyło, by zdecydowała się go posłuchać.
Sęk w tym, że to nadal nie tłumaczyło najważniejszego. Co więcej, zdecydowanie nie poprawiało jej sytuacji, a przynajmniej Alessia nie czuła się nawet po części bezpieczniejsza. Wręcz przeciwnie – wciąż miotała się, świadoma wyłącznie tego, że miała związane ręce. Chciała działać, tym bardziej że już od dawna nie była dzieckiem, ale kimś, kogo wszyscy wokół nazywali kapłanką. Nie czuła się nią w najmniejszym stopniu, wciąż dostając zawału za każdym razem, gdy przychodziło jej poprowadzić uroczystości. Co prawda koniec końców zawsze wszystko szło tak, jak sobie zaplanowała, a zdaniem Isabeau radziła sobie nieźle, ale to też o niczym nie świadczyło. Nie, skoro w sytuacji, w której czuła, że powinna coś zrobić, mogła co najwyżej chować się po kątach i załamywać ręce.
To właśnie ukrywanie się najbardziej jej ciążyło. Nie mieli pewności, czy Charon w istocie podążał za nią, ale zbyt wiele argumentów przemawiało za tym, że mogło tak być. Chciała tego czy nie, zignorowanie ich byłoby najgłupszym, na co mogłaby się zdecydować. Nie żeby ktokolwiek w ogóle jej na to pozwolił, ale nie zmieniało to faktu, że bezsensowne siedzenie z założonymi rękoma, coraz bardziej dawało się Alessi we znaki, wręcz doprowadzając ją do szału.
Została, bo wierzyła, że będzie potrzebna miastu i chciała być bliżej Ariela. Teraz ta pewność powoli znikała, w miarę jak kolejne dni mijały, a ona wciąż tkwiła w miejscu.
Zaklęła w duchu, coraz bardziej sfrustrowana. Zastanawiała się, czy Dimitr i Rufus nadal przesiadywali w bibliotece. Przynajmmniej zakładała, że właśnie tam poszli, by móc porozmawiać, zwłaszcza że król lubił panujący w tamtym miejscu spokój. Tak zresztą było za każdym razem, kiedy działo się coś wartego uwagi. Tyle przynajmniej zaobserwowała przez lata, jednak i ta świadomość nie sprawiła, że Alessia poczuła się jakkolwiek lepiej. Wręcz przeciwnie – w zamian utwierdziła się w przekonaniu, że działo się coś wystarczająco niepokojącego, by jeszcze bardziej się martwić.
Na korytarzu panowała cisza. Zawahała się, po czym z powątpiewaniem powiodła wzrokiem dookoła. Uprzytomniła sobie, że była spięta, choć – przynajmniej tymczasowo – nie miała powodów, by czuć się w ten sposób. Niebiańska Rezydencja była bezpiecznym miejscem, zresztą gdyby zadziało się coś złego, już dawno by o tym wiedziała.
Co nie zmieniało faktu, że wątpliwości nie ustępowały nawet na moment. Wydało jej się nawet, że gdzieś jakby z oddali doszło ją napięcie, które nawet nie należało do niej. To mogło oznaczać, że Damien nie był w najlepszym nastroju, ale próbowała o tym nie myśleć. Odkąd brat stworzył więź z Liz, nie ufała tej, która dotychczas była między nimi. Od samego początku wiedziała, że kiedyś do tego dojdzie i że wtedy jej relacja z bliźniakiem ulegnie zmianie, ale do tej pory nie miała pewności, co to tak naprawdę miało oznaczać.
Ze świstem wypuściła powietrze. Weź się w garść!, warknęła na siebie w duchu. Gdyby na dodatek to było takie proste, jak mogłaby oczekiwać… Nie była w stanie zapanować nad mętlikiem w głowie, a panująca dookoła wymowna cisza, wyłącznie pogarszała sytuację. Co prawda Alessia wyraźnie czuła obecność innych nieśmiertelnych, ale cisza pozostawała ciszą. Co więcej, dziewczyna nie mogła się pozbyć, że rezydencja sprawiała wrażenie bardziej opustoszałej niż zazwyczaj. Próbowała przekonać samą siebie, że to nic złego, zwłaszcza że już od jakiegoś czasu w Mieście Nocy nie było Pavarottich, ale mimo wszystko…
– Hej, Ali!
Odwróciła się tak gwałtownie, że aż pociemniało jej przed oczami. Rozszerzonymi oczami spojrzała na tkwiąca w progu jednego z pokoi Bellę, po czym ze świstem wypuściła powietrze. Na ustach kobiety pojawił się nieco złośliwy uśmieszek, kiedy zorientowała się, że najpewniej zdołała dziewczynę wystraszyć. Alessia powstrzymała się przed wywróceniem oczami, nagle co najmniej sfrustrowana. Mogła się tego spodziewać, zwłaszcza że wilkołaczyca od zawsze miała to do siebie, że lubiła być złośliwa.
Próbując zachować neutralny wyraz twarzy, szybkim krokiem ruszyła ku kobiecie. Dopiero kiedy przyjrzała się jej dokładniej, zauważyła, że Isabella mimo wszystko wyglądała blado. To nie było do niej podobne, tak jak i sposób, w jaki przesuwała dłonią po zaokrąglonym brzuchu. Wrażenie było takie, jakby nawet w bezpiecznym miejscu robiła wszystko, byleby upewnić się, że istoty, które nosiła pod sercem, miały się dobrze. Jak na kogoś, kto z powodu ciąży klął na czym świat stoi i rzucał krzesłami, w tamtej chwili Bella sprawiała wrażenie zatroskanej, skupionej na potomstwie przyszłej matki.
– Wciąż tu jesteś – wyrwało się Alessi.
W odpowiedzi doczekała się wyłącznie wymownego prychnięcia. Bella rzuciła jej niemalże urażone spojrzenie, po czym wymownie uniosła brwi ku górze.
– Ale teraz się z tego cieszysz czy narzekasz? – rzuciła zaczepnym tonem. – Oczywiście, że jestem. Nie żeby moja obecność była wszystkim na rękę, ale powiedzmy, że tymczasowo mnie to nie interesuje.
Alessia ze świstem wypuściła powietrze. W tamtej chwili zrozumiała, skąd brała się ta cisza i wrażenie, że zwykle zamieszkujące Niebiańską Rezydencję wampiry najzwyczajniej w świecie zniknęły. Wiedziała, że podobna sytuacja miała miejsce już w chwili, gdy po domu zbyt mocno zaczęła panoszyć się Claudia. Teraz najwyraźniej z równie małym entuzjazmem przyjęto to, że król mógłby zechcieć gościć wilkołaki, choć naturalnie nikt nie zakomunikował tego Dimitrowi wprost.
– Wybacz – zreflektowała się pośpiesznie. – Myślałam, że… Och, szczerze mówiąc, to w ostatnim czasie w ogóle nie zastanawiałam się nad sytuacją w Lille.
– Nie zamierzam tam wracać, przynajmniej na razie. No i nie chcę znów ciągać Victora po Francji. – Bella z westchnieniem skrzyżowała ramiona. – Już nic mu nie jest, ale to nie na moje nerwy. Chcę urodzić w spokoju, o ile rozrywanie na kawałki się do tego zalicza.
– Ariel nie wspominał, że wasze porody są niebezpieczne – zauważyła z wahaniem. Próbowała sobie przypomnieć, czy gdzieś po drodze nie padła jakakolwiek wzmianka na ten temat, ale nic sensownego nie przychodziło jej do głowy. – To znaczy… Nie tak jak nasze? Chyba że…
Bella przerwała jej prychnięciem.
– Bo nie są. Nie w takim sensie – obruszyła się, potrząsając z niedowierzaniem głową. – I chwała bogini, chociaż to żadne pocieszenie. Natura to wciąż kurwa. Jakby pojedynczy poród nie był wystarczającą męczarnią…
Alessia ze świstem wypuściła powietrze, uspokojona. Skoro kobieta wciąż miała dość siły, by zacząć przeklinać, nie było źle. Co więcej, wcale nie wydawała się aż tak zaniepokojona nadchodzącym rozwiązaniem, co też wydało się dziewczynie dobrym znakiem. Gdyby faktycznie coś mogło pójść nie tak, zdecydowanie by tego nie przemilczała.
– Będzie w porządku – zapewniła, choć szczerze wątpiła, by te słowa zrobiły na Belli wrażenie. – Ostatnio w mieście nie ma ani Theo, ani Carlisle’a, ale gdybyś potrzebowała pomocy…
– Mhm, mhm. Dimitr też był taki dobry, by obiecać mi pomoc. – Isabella wzruszyła ramionami. – Dlatego Vick zgodził się zostać. W razie co mamy prosić, chociaż to naprawdę dziwne, że nagle jesteśmy zdani na łaskę krwiopijców.
– Ej!
– Bez obrazy, kochaniutka – zreflektowała się pośpiesznie kobieta – ale to miejsce nie kojarzy mi się zbyt dobrze. O ile wiesz, co takiego mam na myśli.
Ali mimowolnie zadrżała, bez trudu pojmując, do czego dążyła Bella. Aż za dobrze pamiętała, jak Isobel bez chwili wahania wymordowała niemalże całą watahę. Jedynie Isabella i Vick przeżyli, a to o czymś świadczyło. To, że na dobry początek oboje omal nie zginęli w Mieście Nocy, również nie świadczyło dobrze o tym miejscu.
– Na Dworze nic wam nie grozi – oznajmiła z uporem, próbując zachować spokój. – Już nie, zwłaszcza że Isobel nikt nie widział od lat.
– To niczego nie zmienia. Nie dociera do mnie, że Lille… – Wilkołaczyca urwała, po czym wzruszyła ramionami. – Ale nie rozmawiajmy o tym. Nie dlatego tutaj jesteś – dodała, tym samym trafiając w sedno.
– Wujek uparł się, żeby mnie tutaj zabrać. Najwyraźniej mama pilnuje mnie nawet wtedy, gdy jest nieosiągalna.
– To chyba dobrze, nie? Znaczy… Tak to działa? – zapytała, wymownie spoglądając na zaokrąglony brzuch. – Serio pytam. Mój instynkt macierzyński nawala albo nie istnieje, więc zawsze warto poszukać inspiracji u kogoś, kto już ma wprawę.
Mimowolnie uśmiechnęła się w odpowiedzi na te słowa. Reakcje kobiety ją bawiły, choć starała się tego nie okazywać, woląc nie ryzykować, że na dobre zakończenie dnia Bella rzuci jej się do gardła. Zresztą łatwiej było udawać, że nic szczególnego nie miało miejsca. Jakikolwiek neutralny temat wydawało się lepszy od dalszego zadręczania, nawet jeśli unikanie najważniejszego problemu nie sprawiało, że ten znikał.
– A gdzie Vick? – zapytała, wymownie spoglądając ponad ramieniem Belli w głąb zajmowanej przez nią sypialni.
– Śpi. Jest z nim okej, ale dalej udaje, że ma się lepiej niż w rzeczywistości. – Wywróciła oczami. Jakbyście oboje nie zachowywali się podobnie, pomyślała z przekąsem Alessia, ale i tę uwagę zdecydowała się zachować dla siebie. – Zresztą nieważne. Nie odpowiedziałaś mi.
– Na co?
Bella westchnęła przeciągle.
– Co tu robisz? – przypomniała zniecierpliwionym tonem. – Wiem, że ty i Ariel jesteście nierozłączni, ale to dalej szaleństwo. Jeśli facet poluje na ciebie…
– Tego nie wiemy – przypomniała pośpiesznie Alessia.
– Ale nie możemy wykluczyć. – Przez twarz Belli przemknął cień. – Też chciałabym być blisko kogoś, kogo kocham. Ale – do jasnej cholery – dać się zabić, to też żadne rozwiązanie.
– Powiedz mi coś, czego nie wiem – obruszyła się. Z niedowierzaniem potrząsnęła głową, coraz bardziej zniecierpliwiona. – Wszyscy ciągle mi to powtarzają, ale przecież to nie jest takie proste.
– To wyjaśnij mi, co w tym trudnego. Ariel nie jest osobą, która próbowałaby cię przy sobie zatrzymać, skoro wie, że możesz być zagrożona, więc…
– Ale ja nie mogę wyjechać! – jęknęła, bezwiednie podnosząc głos. Zacisnęła usta, wciąż podenerwowana. – To nie jest takie proste, zwłaszcza teraz, gdy nie ma Allegry. Dopóki Isabeau nie dojdzie do siebie, jestem jedyną kapłanką. Może dla ciebie to niepojęte, ale widziałam dość, by wiedzieć, że miasto mnie potrzebuje.
Już w chwili, w której wypowiedziała te słowa, wiedziała, że były prawdziwe. Kapłanki, regularne uroczystości i wiara w boginię – to wszystko było nierozerwalną tradycją Miasta Nocy. Co prawda zbyt często działo się coś, co zakłócało tę rutynę, ale to jedynie utwierdzało Alessię w przekonaniu, że pielęgnowanie jej było ważne. Całą sobą czuła, że powinna zrobić wszystko, by świątynia wciąż działała tak jak do tej pory. Zbliżał się kolejny nów, więc tym bardziej musiała o to zadbać – i to zwłaszcza po śmierci Allegry. Wszyscy wciąż przeżywali odejście kapłanki, a po zamieszaniu na pogrzebie tym bardziej potrzebny był ktoś, kto zapanowałby nad sytuacją.
Zdecydowanie nie czuła się na to gotowa, ale nie miała wyboru. Co prawda była jeszcze Isabeau, ale Ali wciąż wątpiła, by ciotka miała głowę do odgrywania roli kapłanki. Może i dysponowała większą pewnością siebie, a tym bardziej nie dało się odmówić jej doświadczenia, ale to w gruncie rzeczy nie było ważne. Przynajmniej na razie Beau nie wydawał się kimś, kto w pełni panował nad własnym życiem i decyzjami, które podejmował. Alessia nadal pragnęła ją odciążyć, nawet jeśli sama zainteresowana z uporem powtarzała, że to nie będzie konieczne.
– Okej, w porządku! Nie unoś się tak – rzuciła pojednawczym tonem Bella, w poddańczym geście unosząc obie dłonie. – Nie miałam na myśli niczego złego. Też się martwię, jasne? – dodała, potrząsając z niedowierzaniem głowa. – Rany… Czasami zapominam, jaka ty jesteś uparta.
– To oczywiście komplement, prawda?
– Oczywiście – potwierdziła natychmiast kobieta, choć wyraz jej twarzy wydawał się sugerować coś zupełnie odwrotnego.
– To świetnie. – Alessia uśmiechnęła się, choć tym razem przyszło jej to z trudem. – Idę zobaczyć się z wujkiem… To znaczy z Dimitrem – wyjaśniła pośpiesznie. – Jeśli będziesz czegoś potrzebować…
– Wiem, gdzie cię szukać. Dzięki – zapewniła pośpiesznie Bella. Przez chwilę wyglądała na chętną, żeby się wycofać, ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie. W zamian bezceremonialnie chwyciła Alessię za rękę, gdy tylko ta zdecydowała się ruszyć z miejsca. – Hej, w zasadzie jest coś, co nie daje mi spokoju. Może ty mi pomożesz.
Alessia spojrzała na nią z zaciekawieniem. Z uwagą zmierzyła Bellę wzrokiem, przez moment niemalże całkowicie pewna, że ta specjalnie ją zatrzymywała, być może obawiając się, że dziewczyna planowała zrobić coś głupiego. Nawet jeśli tak było, wilkołaczyca panowała nad sobą wystarczająco dobrze, by nie dać niczego po sobie poznać.
– Co jest?
Kobieta potrząsnęła głową.
– Po tym, co zrobił Charon… – Bella urwała. Zamilkła na dłuższą chwilę, dopiero po kilku kolejnych sekundach decydując się podjąć temat. – Kiedy wszyscy naradzali się w bibliotece, w pewnym momencie pojawiła się tam kobieta. Weszła na chwilę i zaraz uciekła, ale… Wiesz może kto to? Dowiedziałam się, że ma na imię Claryssa, ale tylko tyle wiem.
– Jasne, że znam Claryssę… Zresztą kto nie? – zapewniła pośpiesznie. – Ale nie rozumiem w czym rzecz. Jest… mocno specyficzna, ale nawet jeśli coś ci powiedziała…
– Uciekła – powtórzyła z naciskiem Bella. – Co to za jedna? Mogłabym przysiąc, że gdzieś wcześniej ją widziałam, ale… No i co oznacza, że jest specyficzna?
– Naprawdę jej nie poznałaś… Gdybyście widziały się wcześniej, nie zapomniałabyś o niej – stwierdziła z przekonaniem, nie mogąc powstrzymać się od bladego uśmiech. – Claryssa ma wyjątkowy talent do zapadania w pamięć każdemu, kogo spotka. Naprawdę nie sądzę, żebyście widziały się wcześniej.
– Być może… Może coś pomyliłam – mruknęła bez przekonania Bella. – Dzięki.
Zaraz po tym w końcu się wycofała, znikając w sypialni i zostawiając wciąż zdezorientowaną Alessię samą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa