Gabriel
Nawet się nie skrzywił, kiedy
trzy pary rubinowych tęczówek jak na zawołanie skierowały się w jego
stronę. Wszystko wskazywało na to, że człowiek, którego wybrano na ofiarę, był
już martwy, bo nikt nie zareagował, kiedy bezwładne ciało opadło na ziemię. Z drugiej
strony, nawet gdyby ta osoba wciąż żyła, nie miałaby szans uciec trójce
wampirów, zwłaszcza że pośród nich był jeden z najlepszych tropicieli.
Nigdzie nie
widział Jane, ale to było do przewidzenia. Czegokolwiek nie sądziłby o Volturi,
nie był w stanie zarzucić im kłamstwa, kiedy zarzekali się, że nie mieli
żadnej kontroli nad tym, co robiła wampirzyca. Nieobecność małej diablicy
zresztą była powodem, dla którego w ogóle zdecydował się ujawnić. W innym
wypadku zawahałby się, nie tyle ze strachu, co przede wszystkim najzwyczajniej w świecie
słuchając zdrowego rozsądku. Nie sztuką było pójść i się zabić, nawet
jeśli szlag trafiał go na samo wspomnienie tego, jak przebiegło ostatnie
spotkanie z Jane.
Cokolwiek
się wydarzyło, nie było ważne. Przynajmniej w tamtej chwili Gabriel sądził,
że istniały o wiele ważniejsze problemy.
– To chyba
oczywiste – stwierdził Demetri, jako pierwszy decydując się odezwać. – Zresztą
nie musimy ci się tłumaczyć. Seattle to neutralny teren, czyż nie?
Gabriel
jedynie wywrócił oczami.
– Nie
musicie – zgodził się, siląc na zachowanie neutralnego wyrazu twarzy. – Po
prostu pytam. Mam dość powodów, by chcieć wiedzieć, co się dzieje.
– W zasadzie
niewiele – mruknął Alec. – Nie mam kontaktu z Jane. Chyba utknęliśmy.
Brzmiał na
przygnębionego, a gdy nie to, że jego siostra była suką, Gabrielowi może
nawet zrobiłoby się go szkoda. Dobrze wiedział, co to oznaczało martwić się o bliźniaczkę.
Różnica polegała na tym, że Layla i Isabeau przynajmniej nadawały się do
tego, by chcieć się nimi przejmować.
Z wolna
skinął głową, decydując powstrzymać od komentarza. Czegokolwiek nie sądziłby o sytuacji,
nie widział powodu, by dręczyć Aleca. Myślenie o Jane również nie
sprawiało, że czuł się jakkolwiek lepiej.
– Więc
kiepsko to wygląda – powiedział w zamian, krzyżując ramiona. – Wolałbym
wiedzieć, co się dzieje. Jakby nie patrzeć, sprawa dotyczy również moich
bliskich.
– Zapadła
się jak kamień w wodę. I właściwie tyle wiemy – zniecierpliwił się
Felix. – Dem też jej nie może znaleźć, a to już coś znaczy.
– Nie żeby
szczególnie mi się śpieszyło… – mruknął sam zainteresowany.
Na dłuższą
chwilę zapadła wymowna cisza. Nie tego się spodziewał, kiedy wyczuł kręcącą się
w okolicy delegację, ale z drugiej strony, w ostatnim czasie nic
nie było takie, jakie powinno. Zresztą prawdziwie problematyczna zawsze
pozostawała właśnie Jane. Jak długo jej nie było, porozumienie się z pozostałymi
wydawało się dość proste.
– Jest
zdrajczynią – oznajmił ni stąd, ni z owąd Alec. Uciekł wzrokiem gdzieś w bok,
obojętnie spoglądając w przestrzeń. – Wiem, co to oznacza. Zwłaszcza jeśli
naprawdę weszła w układ z jakimś demonem.
– A co
to oznacza? – podchwycił natychmiast Gabriel. – Dajcie spokój. Z kim tak
naprawdę możecie porozmawiać o demonach, co? – dodał, wyczuwając wahanie.
Przez
chwilę mimo wszystko sądził, że mu odmówią – wykręcą się jakimś lakonicznym
stwierdzeniem o tajemnicy, sprawach prywatnych czy tym, że wcale nie
musieli się tłumaczyć. Tym bardziej zaskoczył go fakt, że jednak doczekał się
jakiejkolwiek sensownej odpowiedzi.
– Byłeś na
tym balu. Ja dalej nie wyobrażam sobie, że… – Felix potrząsnął głową. –
Wiedziałem, że ta kobieta jest jakaś dziwna. Te istoty tym bardziej, ale do
głowy by mi nie przyszło, że jeden zdoła wybić pół straży.
Wiesz, żeby tylko… Tak się składa, że Rafael
jakby wszedł do rodziny, pomyślał, chociaż to wciąż brzmiało jak marny
żart. Nie widział zresztą powodu, by któregokolwiek z członków Volturi o tym
uświadamiać.
–
Podejrzewam, że nikt się tego nie spodziewał – stwierdził wymijającym tonem. –
Zresztą powiedzcie mi coś, czego nie wiem. Podejrzewam, że trochę się u was
pozmieniało.
W gruncie
rzeczy nie musiał pytać. Świat nieśmiertelnych nie był aż taki duży, więc
plotki rozchodziły się błyskawicznie. Już wcześniej słyszał, że wpływy Volturi
leciały na łeb na szyję. Stracili autorytet, pierwszy raz od wieków. Nie miał
pewności dokąd do prowadziło, ale spodziewał się dosłownie wszystkiego. Co
prawda jak długo Isobel nie dzierżyła władzy, wszystko było w porządku –
na tyle, na ile to możliwe – ale po ostatnich wydarzeniach szczerze wątpił, by
wszystko tak po prostu wróciło do normy.
– Żeby
tylko…
– Możemy
zmienić temat? – jęknął Alec, pośpiesznie wchodząc Demetriemu w słowo. –
Tak, jest beznadziejnie. Nad czym tu się rozwodzić?
– Próbuję
pomóc – zauważył przytomnie Gabriel.
To nie do
końca była prawda, ale zdecydowanie nie zamierzał im uświadamiać. Przejmował się,
bo tego wymagała sytuacja i nic ponadto. Volturi kręcący się po Seattle nie
wróżyli niczego dobrego.
– Szukamy
Jane i to właściwie tyle. Chociaż na razie nie zapowiada się, by udało się
ją znaleźć – odezwał się ponownie Demetri, mimo reakcji Aleca jednak decydując
się dokończyć. – Dawno tak nie oberwaliśmy. Aro pewnie wolałby nas widzieć w Volterze,
ale jakoś nieszczególnie śpieszy mi się, żeby wracać. Szczerze mówiąc, zastanawiam
się, czy będziemy mieli do czego…
– Doprawdy?
To było coś
nowego, nawet mimo krążących plotek. Czym innym było słuchać przypadkowych wzmianek,
a czymś zupełnie odmiennym uzyskać informacje bezpośrednio od źródła.
– Część
straży zginęła. Straciliśmy Renatę, a to źle – przyznał w zamyśleniu
tropiciel, ostrożnie dobierając słowa. – Pewnie nie powinienem o tym
mówić, ale jak na tę chwilę jest mi wszystko jedno. Nie pisałem się na dozgonną
służbę, a teraz to wygląda tak, jakbyśmy wszyscy mieli skończyć na stosie.
– Isobel
odeszła – przypomniał Gabriel, ostrożnie dobierając słowa. – Ona i demony.
Skoro tak…
– Co z tego,
skoro straż się rozpadła? Nie mamy tarczy. Cześć uciekła po balu – wtrącił
Felix, nagle tracąc cierpliwość. – A teraz ganiamy za Jane, chociaż
wszyscy wiemy jak to się skończy, kiedy ją znajdziemy. Ona sama w sobie
jest jak demon, więc… Och, wybacz – dodał, wymownie zerkając na Aleca.
Wampir
jedynie potrząsnął głową.
– Nie żałuj
sobie – rzucił, nie kryjąc goryczy. – Dobrze wiem, jaka jest moja siostra. To
znaczy… wydawało mi się, że wiem.
Po jego
tonie trudno było stwierdzić, co tak naprawdę sobie myślał – i to zarówno o sytuacji,
jak i o tym, co ewentualnie mogło spotkać Jane. Gabriel zresztą szczerze
wątpił, by zabicie wampirzycy było takie proste, o ile właśnie do tego
sprowadzały się najnowsze rozkazy trójcy.
– Swoją
drogą, Sulpicia się wyniosła. Trudno jej się dziwić, bo po tym, co zrobił Aro… –
zaczął Demetri, ale prawie natychmiast umilkł, podchwyciwszy spojrzenie Aleca.
– Trochę
jednak się zapędzacie.
Gabriel
westchnął w duchu. I tak dowiedział się więcej niż podejrzewał, choć
żadna z tych informacji niczego nie ułatwiała. Prawda była taka, że
ewentualny upadek Volturi wcale nie brzmiał dobrze. Czegokolwiek nie byliby w stanie
zarzucić Aro i jego podwładnym, to właśnie klan trzymał wampiry w ryzach.
– Wiecie,
że to źle brzmi, prawda? – rzucił spiętym tonem. Spojrzenia, które mu posłali,
były aż nazbyt jasną odpowiedzią. – Jeśli coś się będzie działo, dajcie nam
znać. Nie chodzi tylko o to, że wciąż kręcicie się po Seattle.
– Tak…
Wiecie coś o demonach. – Demetri podejrzliwie zmrużył oczy. – Dlaczego problemy
zawsze muszą się jakoś wiązać z Cullenami albo wami?
– Wierz mi,
że chciałbym to wiedzieć – mruknął, uciekając wzrokiem w bok. Gdyby w ogóle
zdawali sobie sprawę z tego, jak daleko zabrnęły sprawy… – Żadne z nas
nigdy nie miało złych zamiarów. Mam wrażenie, że to raczej wy macie z nami
jakiś problem.
– Nie my –
poprawił pośpiesznie Felix – tylko Aro. To żadna tajemnica, nie? Wyjątkowe
zdolności i… Cóż, liczebność. Zwłaszcza teraz.
– To
zabrzmiało tak, jakby dalej szukał pretekstu – zauważył Gabriel, raptownie poważniejąc.
Jak na
zawołanie zapadła wymowna, niepokojąca cisza. Niech to szlag, pomyślał w oszołomieniu, bez trudu pojmując,
dokąd to wszystko zmierzało. Co prawda żaden z wampirów nie potwierdził
ani nie zaprzeczył, ale to nie było ważne. Już i tak powiedzieli mu
wystarczająco dużo.
– Na razie
szukamy Jane – powtórzył z uporem Alec. – Zresztą ani Aro, ani reszta nie
mają głowy do tego, by przejmować się wami. Przynajmniej z naszej strony
nie macie się czego obawiać – dodał, raptownie poważniejąc. – Dalej nie wierzę w to,
co zrobiła moja siostra. Tyle dobrego, że nikomu nic się nie stało, ale i tak…
Przepraszałem już, ale mogę powtórzyć, jeśli…
– Nie masz
za co przepraszać – zaoponował natychmiast. Zdecydowanie nie tak wyobrażał sobie
tę rozmowę. – Cullenowie przyjęli wasze wyjaśnienia. Ja zresztą też, więc po
prostu do tego nie wracajmy. Skoro chodzi tylko o nią… – Zacisnął usta. –
Wolałem się upewnić na czym stoimy. Za dużo mamy problemów w ostatnim
czasie – dodał lakonicznie.
Nie
doczekał się żadnych protestów, co uznał za dobry znak. Chwilę milczał, uważnie
lustrując wzrokiem każdego z nieśmiertelnych z osobna. Wciąż miał złe
przeczucia, ale przynajmniej na razie nie pozostało mu nic innego, jak tylko
uznać, że obecność Volturi nie była zagrożeniem. Wszystko wskazywało na to, że
ledwo radzili sobie z wewnętrznymi problemami, co może i nie było
gwarancją braku ewentualnego konfliktu, ale i tak wydawało się lepsze niż
nic.
Zamierzał
bez słowa odejść, dochodząc do wniosku, że i tak nie dowie się niczego
innego. Nie sądził, by mieli coś przeciwko, a nawet jeśli, nie zamierzał
się przejmować. Pozostawało mu tylko wrócić do własnych poszukiwań, a jednak…
Zanim
zastanowił się nad tym, co robi, pod wpływem impulsu zwrócił się do Demetriego.
– Mogę mieć
prośbę? – wypalił na tyle rozgorączkowanym tonem, by zwrócić na siebie uwagę
wampira.
– Jasne.
Chyba? – Mimo wszystko zabrzmiało to jak pytanie.
Gabriel
westchnął przeciągle. Nie miał pewności czy to dobry pomysł, ale nic
sensowniejszego nie przychodziło mu do głowy.
– Nie mam
czasu na wyjaśnienia, ale jest jedna rzecz, którą mógłbyś dla mnie zrobić –
oznajmił, starannie dobierając słowa. – Powiedzmy, że… szukam Nessie. Powinna
być gdzieś w pobliżu, ale chyba się mijamy – dodał, siląc się na
beztroskę, ale do jego głosu i tak wkradła się pełna napięcia nuta.
Brwi
tropiciela powędrowały ku górze. Kąciki jego ust również, chociaż wyraźnie próbował
się powstrzymać.
– Problemy w raju?
– rzucił zaczepnym tonem. – Zaraz zobaczę, co mogę zrobić… Na pewno więcej niż
przy Jane. – Wywrócił oczami. – Mam wrażenie, że ją akurat pochłonęło piekło.
Gabriel
mimowolnie pomyślał, że tak byłoby najlepiej.
Renesmee
Martwiłam się o Cassandrę.
Jej wybuch nie dawał mi spokoju, tak jak i to, że uciekła. Jakaś cząstka
mnie chciała za nią podążyć, ale rozsądek podpowiadał, że lepiej było dać dziewczynie
ochłonąć. I tak nie byłabym w stanie niczego zdziałać. Pozostali
również, a przynajmniej nie wyobrażałam sobie, by którekolwiek z nas
miało się okazać zdolne, by przemówić jej do rozsądku.
Ostatecznie
na powrót skupiłam się na Layli i Rufusie. Żadne z nas nie wspominało
więcej o Cassandrze, próbując udawać, że nic szczególnego nie miało
miejsca. Przejdzie jej, powtarzałam w duchu
niczym mantrę, z czasem naprawdę zaczynając wierzyć, że to dość prawdopodobne.
Nie byłam
zaskoczona, że Rufus nie zamierzał tracić czasu. Wciąż miałam wątpliwości, czy jego
wyjazd był dobrym pomysłem, ale zdecydowałam się tego nie komentować. Zresztą
czułam ulgę na myśl o obietnicy, którą mi złożył. Coś w świadomości,
że Alessia miała jakąkolwiek ochronę, pozwoliło mi się uspokoić. Co prawda
Rufus dawał mi do zrozumienia, że nie zamierzał się szczególnie angażować, ale
ja wiedziałam swoje. Zbyt wiele razy decydował się pomóc któremukolwiek z nas,
bym uwierzyła, że potrafiłby skrzywdzić Ali.
Obserwując
Laylę i Rufusa, czułam się trochę jak intruz. Nie widzieli mnie, co
jedynie pogłębiało ten stan, zwłaszcza na chwilę przed pojawieniem się
Lilianne. Co prawda pożegnanie tej dwójki nie należało do szczególnie
wylewnych, ale i tak coś ścisnęło mnie w gardle, zwłaszcza że mało
kiedy widywałam, by całowali się przy świadkach. Zaczęłam niespokojnie krążyć,
udając, że niczego nie dostrzegam, ale to wcale nie było takie proste,
zwłaszcza że moje myśli jak na zawołanie powędrowały do Gabriela.
– Nessie…
Hej, Nessie, jesteś tutaj jeszcze? – rzuciła nieco spiętym tonem Layla, ledwo
tylko zostałyśmy same.
Westchnęłam
cicho, po czym przesunęłam się na tyle, by móc otrzeć się o jej ramię.
Wzdrygnęła się, ale prawie natychmiast wzięła w garść. Na jej ustach
pojawił się blady, aczkolwiek szczery uśmiech.
– To takie
dziwne – westchnęła Layla, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Chyba
się nie przyzwyczaję. Ale nie mamy Joce, więc… – Urwała, po czym wymownie
powiodła wzrokiem po zaśnieżonym podjeździe. – Chcesz się przejść? Nie mam ochoty
wracać do domu.
Wzruszyłam
ramionami. Nie mogła tego zobaczyć, ale najwyraźniej to nie przeszkadzało jej w uznaniu,
że jednak miałam się zgodzić. Ruszyłam za nią, gdy bez pośpiechu zwróciła się w stronę
lasu. Plusem bycia czymś na kształt ducha, bez wątpienia pozostawało to, że nie
odczuwałam chłodu – i to nawet w cienkiej, odsłaniającej ramiona
sukience po Gabrielli, którą jak zwykle miałam na sobie. Być może to oznaczało,
że wciąż miałam w sobie coś z kropli astralnej, choć nie byłam pewna,
czy to czyniło cokolwiek łatwiejszym.
Layla
milczała, ale to mi nie przeszkadzało. Myślami wydawała się być gdzieś daleko,
aż w pewnej chwili zwątpiłam, czy w ogóle pamiętała o mojej
obecności. Dopiero moment, w którym jak gdyby nigdy nic odezwała się,
zwracając bezpośrednio do mnie, uprzytomnił mi, że jak najbardziej wiedziała,
że byłam obok.
– Martwię
się – oznajmiła, w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne słowa. –
Kiedy dorwę Gabriela, osobiście nakopię mu do tyłka. No i Cassandra… –
Zacisnęła usta. – Pewnie wróci, prawda? Te wybuchy gniewu są znajome, ale
prędzej czy później zawsze mijają albo… – Urwała, po czym wzruszyła ramionami. –
Chyba że wyszłam z wprawy. Nawet William się uspokoił, a to już
postęp. Swoją drogą, ostatnio z nim rozmawiałam i tak jakby obiecał
mi, że pomoże z tymi dzieciakami. Jeszcze nie wiem, kiedy najlepiej będzie
zabrać Cassie i Ryana do Miasta Nocy, ale wtedy przynajmniej jeden problem
będziemy mieli z głowy.
Brzmiała tak,
jakby sama chciała w to uwierzyć. Ja również, choć trudno było mi się na
to zdobyć, skoro na każdym kroku czułam, że wszystko wymykało nam się spod
kontroli. Zabranie tej dwójki nie wyjaśniało najważniejszego – a konkretnie
tego, czy przypadkiem takich jak oni nie było więcej, a tym bardziej dokąd
zmierzał ten eksperyment.
Castiel mógłby wiedzieć, przeszło mi
przez myśl.
Zaraz po
tym wzdrygnęłam się, machinalnie obejmując ramionami. Nie miałam pojęcia, jak bardzo
Castiel był świadom tego, co się działo, ale miałam złe przeczucia. Na pewno
obserwował sytuację na uczelni, a to już o czymś świadczyło. Nawet
jeśli nie wiedział, co się święci, być może miał szansę naprowadzić mnie na
trop kolejnych osób, o ile takie istniały.
Zacisnęłam
usta. Z jakiegoś powodu czułam się tak, jakbym oszukiwała samą siebie. Coś
mi umykało, a jednak…
– Nessie?
Zamrugałam,
po czym w pośpiechu przeniosłam wzrok na Laylę. Otworzyłam usta, chcąc
zapewnić, że wciąż ją słucham, ale w ostatniej chwili z tego zrezygnowałam.
Bardzo łatwo mogłam zapomnieć, że mnie nie słyszała. To też na dłuższą metę
zaczynało być frustrujące, zwłaszcza że nigdzie obok nie było Joce. Ostatecznie
zdecydowałam się na wcześniejszą metodę, bezceremonialnie wyjmując z kieszeni
Layli telefon i – całą energię wkładając w to, by w ogóle
utrzymać go w rękach – znów zaczęłam się bawić w pisanie wiadomości.
Wszystko
będzie dobrze. Musi.
Wampirzyca wysiliła
się na uśmiech.
– Jasne, że
tak – zapewniła pośpiesznie. Do jej głosu momentalnie wkradł się entuzjazm, którego
od zawsze jej zazdrościłam. Nie miałam pojęcia jak to robiła, ale jej pewność
siebie wydawała się prawdziwa. – Jesteś bezpieczna, a to już coś. Teraz
tylko musimy znaleźć Gabriela, a później… Cóż, zobaczymy. No i może
Rufus coś wymyśli, chociaż jego pomysły czasami mnie przerażają – przyznała, a jej
uśmiech momentalnie przygasł. – Nie przyszłoby mi do głowy, by wykorzystać
kryształ. Najważniejsze, że zadziałał, ale i tak mnie przeraża.
Machinalnie
spojrzałam na odłamek w dłoni. Trzymałam go przy sobie, dokładnie tak jak
radzili mi wszyscy wokół. W pamięci miałam rozmowę z Rosą, ale o tym
próbowałam nie myśleć. Mimo wszystko czułam, że nie powinnam obnosić się z drobiazgiem,
który jakimś cudem utrzymywał mnie w zawieszeniu, dając dość sporo
możliwości jak na kogoś, kto nawet nie był materialny.
Znów
skupiłam się na telefonie. Miałam wrażenie, że wpływanie na przedmioty
przychodziło mi coraz naturalniej.
Rufus
często ma rację. Na razie mam się dobrze, więc się nie przejmuj.
Kąciki ust
Layli momentalnie powędrowały ku górze.
– Tylko mu
tego nie mów – rzuciła pogodnym tonem. – Jego ego też ma się dobrze. A tak
swoją drogą… – Jej spojrzenie jak na zawołanie zatrzymało się na miejscu, w którym
byłam. Przyszło jej to o tyle łatwo, że raczej trudno było nie zauważyć
unoszącej się w powietrzu komórki. – Tak bardzo za tobą tęskniłam. Tęsknię
dalej, ale skoro jesteś tutaj przynajmniej tak… Och, Nessie, gdybym tylko mogła
coś zrobić…
Momentalnie
przesunęłam się bliżej. Teraz, bez zniecierpliwionego nadmiarem emocji Rufusa,
mogłam pozwolić sobie na to, by znów ją objąć. Telefon wyślizgnął mi się z rąk,
kiedy przestałam nad sobą panować, ale Layla w porę pochwyciła go i wsunęła
do kieszeni. Zamknęłam oczy, skupiona wyłącznie na bliskości szwagierki i tym,
że była cała. Wciąż nie docierało do mnie, jak łatwo mogliśmy ją stracić,
zwłaszcza że łowcy zgotowali nam wszystkim piekło.
Westchnęłam
cicho. Miałam dziesiątki pytań, choć zarazem wątpiłam w to, czy poznanie
odpowiedzi faktycznie było takim dobrym pomysłem. Liczyło się, że Layla była
cała, niezależnie od ceny, którą przyszło nam za to zapłacić.
– Dobra,
dobra, bo zaraz się tu rozkleję. – Wampirzyca w pośpiechu odsunęła się ode
mnie, próbując dyskretnie otrzeć oczy. – Na razie zastanówmy się, co zrobić z Gabrielem.
Potem pomyślimy, co z tobą i całym tym bałaganem. Albo Rufus jednak
coś wymyślił – dodała, znów zaczynając w pośpiechu wyrzucać z siebie
kolejne słowa. Zawsze tak robiła, gdy zaczynała się denerwować. – Ciągle
zastanawiam się kim jest ta osoba, której szukamy. No wiesz, kto przejął… twoje
ciało. – Znów zamilkła. Nie byłam zaskoczona, zwłaszcza że sama niedowierzała w to,
co miało miejsce. – Skąd się wzięło? Myślałam o tym miejscu, w którym
byłaś… Ale to chyba bez sensu, prawda? Ciemność i tak dalej.
Nie miałam
pojęcia, co jej powiedzieć. Świat, w którym się ocknęłam, jawił mi się jako
sen, który ostatecznie dobiegł końca. Nie chciałam wracać pamięcią ani do tego,
ani do czasu, który spędziłam, zagubiona pośród snów. Łatwiej było udawać, że
pewne rzeczy nie miały miejsca, choć być może popełniałam błąd, tak po prostu
to ignorując. Potrzebowaliśmy odpowiedzi, ale jak na razie nie zapowiadało się,
by te nagle miały się pojawić.
Layla
tymczasem mówiła dalej, już nawet nie próbując sprawdzać, czy nadal jej słuchałam.
– Jest coś
jeszcze. Przemiana Beatrycze i tak dalej… Hej, Gabriel wspominał ci, co
takiego zobaczyliśmy w Chianni? – zapytała nieoczekiwanie. Na szczęście nie
musiałam dawać jej do zrozumienia, że powinna mówić dalej. – Dalej nie wiemy,
dlaczego Beatrycze musiała się udać akurat do naszego domu, ale na poddaszu
pojawiło się coś dziwnego. Czekaj, pokażę ci – zaoferowała, w pośpiechu
wyciągając telefon. – Zrobiłam zdjęcia.
Odwróciła
telefon tak, bym mogła zobaczyć wyświetlacz. Potrzebowałam dłuższej chwili, by
skupić się na tyle, by w ogóle być w stanie przyjrzeć się zaciemnionemu
pomieszczeniu i dostrzec coś, co znajdowało się na sfotografowanej
ścianie.
W chwili, w której
pojęłam, co przedstawiało zdjęcie, zamarłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz