Renesmee
Bezceremonialnie wyciągnęłam
rękę, by chwycić telefon. W pierwszej chwili moje palce po prostu przez
niego przeniknęły, ale przy drugim podejściu efekt był bliższy temu, który
sobie założyłam. Co prawda znów niewiele brakowało, bym upuściła komórkę, omal
nie wytrącając jej z rąk Layli, ale w porę udało mi się zacisnąć na
niej palce.
– Nessie? –
zaniepokoiła się wampirzyca. – Co się dzieje? Jesteś tu jeszcze?
Potrząsnęłam
głową, na moment zapominając, że szwagierka nie mogła mnie zobaczyć. Prawie
natychmiast to sobie uświadomiłam, ale nawet nie próbowałam się reflektować,
myślami będąc wyłącznie przy znakach, które dostrzegłam na zdjęciu. Wodziłam
wzrokiem po kolejnych symbolach, nie będąc w stanie wykrztusić z siebie
chociażby słowa. Nie żeby to miało znaczenie, skoro poza Joce nikt by mnie nie
usłyszał, a mojej córki nie było w pobliżu.
Wzdrygnęłam
się nagle, sama niepewna z jakiego powodu. Ręka nieznacznie mi zadrżała,
ale nie pozwoliłam sobie na poluzowanie uścisku, którym otaczałam telefon.
Przysunęłam ekranik jeszcze bliżej, obojętna na to, że obraz powoli zaczynał
rozmazywać mi się przed oczami. Dopiero po chwili zamrugałam i uciekłam
wzrokiem gdzieś w bok, choć wyryte na ścianie wzory zdążyły aż za dobrze
zapaść mi w pamięć.
Właściwie
sama nie byłam pewna, co takiego czułam. Z jakiegoś powodu zrobiło mi się
zimno, choć pozbawiona materialnej postaci, nie byłam w stanie wyczuć
zmian temperatury. Chodziło o coś innego, począwszy od strachu, po dziwne
napięcie, którego nie potrafiłam się pozbyć. Nazwać tego, co zobaczyłam na
fotografii, również nie, chociaż z drugiej strony…
– Renesmee!
Głos Layli
doszedł do mnie z opóźnieniem. Dotarło do mnie, że nie reagowałam
zdecydowanie zbyt długo, by ją zaniepokoić. Sytuacja była tym bardziej dziwna,
skoro właściwie mijałyśmy się na każdej możliwej płaszczyźnie. W efekcie
miałam wrażenie, że wampirzyca zaczęła wątpić, czy wciąż byłam obok – i to
nawet mimo telefonu, który wciąż trzymałam w rękach.
Potrząsnęłam
głową, próbując doprowadzić się do porządku. Wciąż miałam wrażenie, że w każdej
chwili mogłabym go upuścić, ale starczyło mi energii na to, by w pośpiechu
wystukać dwa proste słowa.
Dom.
Teraz.
Layla
odetchnęła, kiedy w końcu doczekała się jakiejkolwiek reakcji z mojej
strony. Krótko zerknęła na wyświetlacz, a po jej minie poznałam, że wahała
się nad tym, by zacząć protestować, ale ostatecznie tego nie zrobiła. W zamian
w pośpiechu wsunęła telefon do kieszeni i – wcześniej wymownie spojrzawszy
w stronę miejsca, gdzie stałam (tym razem jej wzrok wydał się bardziej świadomy,
prawie jakby jednak mogła mnie zobaczyć)
– szybkim krokiem ruszyła w drogę powrotną.
Podążyłam
za nią, bezskutecznie walcząc z mętlikiem w głowie. Próbowałam zebrać
myśli, ale to okazało się o wiele trudniejsze, niż mogłabym przypuszczać.
Czułam się trochę tak, jakby te najważniejsze raz po raz mi umykały, zwłaszcza
gdy próbowałam skoncentrować się na tym dziwnym miejscu, w którym przez
jakiś czas byłam. Między tu a teraz.
Beatrycze i jej podobne chyba nazywały je w ten sposób.
Uczepiłam
się wspomnienia Anabelle, mimowolnie zastanawiając, czy to miało jakikolwiek
sens. Z drugiej strony, to właśnie o niej pomyślałam w chwili, w której
pierwszy raz zobaczyłam te symbole. Nie potrafiłam sobie przypomnieć, czy
zobaczyłam to, o czym mi powiedziała, że mogłoby mnie powstrzymywać przed
wyjściem z pokoju, w którym zamknęła mnie Ariadna, ale byłam gotowa
przysiąc, że wtedy też chodziło o znaki. Gdzieś w pamięci miałam
jedno, jedyne słowo, o którym wspomniała mi Anabelle, a skoro tak…
Sigile.
Właściwie
zapomniałam o tym terminie, kiedy udało mi się uciec i wylądowałam w świecie
snów. Później również nie miałam czasu, by zastanawiać się nad wszystkim, co
słyszałam w tamtym miejscu, ale to nie było istotne. Liczyło się, że teraz
to krótkie pojęcie wróciło i nie dawało mi spokoju. Chociaż tak naprawdę
nie miałam pewności czy znaki, które pokazała mi Layla, były tym, o czym
myślałam, jakaś część mnie nie miała co do tego wątpliwości.
Najgorsze w tym
wszystkim było to, że nie miałam pojęcia, co robić. Równie dobrze mogłam nie
być nawet bliska właściwego rozwiązania. Z drugiej strony, nawet jeśli
trafiłam, co to zmieniało? To, że być może wiedziałam, jak nazywały się te
symbole, nie zmieniało najważniejszego: a więc tego, że nie miałam pojęcia,
do czego tak naprawdę służyły.
Layla
pierwsza weszła do domu, przytrzymując mi drzwi. Przemknęłam tuż obok niej, dla
pewności ocierając się o jej ramię, by miała pewność, że byłam obok. Z trudem
powstrzymałam się od wywrócenia oczami, choć trudno było mi stwierdzić, co na
to wpłynęło – czy świadomość, że przecież tak czy inaczej byłam w stanie
przenikać przez wszystko wokół, czy może myśl, że Layla nawet w takiej
sytuacji mogłaby zachowywać się przesadnie uprzejmie. W zasadzie gdyby nie
to, że nie mogłam normalnie z nią porozmawiać, może poczułabym się tak,
jakbym jednak była czymś więcej, aniżeli zagubioną duszą.
– O, hej! –
usłyszałyśmy już na wstępie. Emmett wyjrzał z salonu, spoglądając na Laylę
z wyraźną ulgą. – Joce zadzwoniła czy już wróciłyście? Tak czy inaczej,
chyba jest sprawa.
Uniosłam
brwi, nagle zaniepokojona. Nie mogłam ot tak zapytać, co się stało i to
zaczynało być frustrujące. Możliwość porozumiewania się albo tylko poprzez
krótkie wiadomości, albo za pośrednictwem Jocelyne, zaczynała być naprawdę
irytująca.
– To trochę
zły moment – stwierdziła zniecierpliwionym tonem Layla. – Co się…?
– Chodzi o Cassandrę.
Wampirzyca
natychmiast zamilkła, ledwo tylko Ryan zdecydował się wtrącić. Obie spojrzałyśmy
na chłopaka z niepokojem, równie
zaniepokojone. Miałam złe przeczucia co do jakiejkolwiek rozmowy z kimś,
kto zdecydowanie nie był człowiekiem. Jeśli i on zamierzał stracić cierpliwość
i przypadkiem zrobić co niebezpiecznego…
– Co? Och,
tak… – Layla energicznie pokręciła głową. – Nie wróciła jeszcze?
Przez twarz
Ryana przemknął cień.
– Co to
znaczy: „jeszcze”? – zapytał natychmiast. – Widzieliście ją? Miała iść z tobą
porozmawiać, ale…
– Była. Trochę
się zdenerwowała – przyznała z wahaniem wampirzyca. Skrzyżowała ramiona na
piersiach, po czym z uwagą zmierzyła Ryana wzrokiem. – Myślałam, że się
widzieliście. Uciekła i… Cóż, wydawała się zbyt wzburzona, by kogokolwiek
słuchać.
– I tak
po prostu ją puściliście? – zapytał z niedowierzaniem Ryan. – Ale… Co się stało?
Cass ostatnio chodziła jak struta, więc się martwię.
Coś w jego
tonie sprawiło, że mimowolnie się spięłam. Mierzyłam go wzorkiem, tak jak w przypadku
Rafaela, a wcześniej również Cassandry, gotowa przysiąc, że otaczał go
dość specyficzny rodzaj aury; trochę jak cień, który z łatwością mógł
przysłonić wszystko inne. Nie miałam pewności, co to oznacza, ale czułam, że
lepiej zachować ostrożność.
–
Spotykałam różne wampiry. Mówiłam wam o podobieństwach, które dostrzegam –
zauważyła Layla, starannie dobierając słowa. Jej głos zabrzmiał łagodnie, wręcz
troskliwie. – Cassandra wyglądała, jakby potrzebowała czasu. Jeśli do wieczora
się nie pojawi, poszukamy jej, ale na tę chwilę lepiej będzie, jeśli trochę
ochronie.
Ryan
otworzył i zaraz zamknął usta. Nie wyglądał na przekonanego, ale ostatecznie
coś w wyrazie twarzy i tonie Layli sprawiło, że skinął głową. Nieznacznie
się rozluźnił, choć nadal czułam się w jego obecności nieswojo.
– Wybaczcie
– zreflektował się, zniecierpliwionym ruchem przeczesując włosy palcami. Nagle
wydał mi się przede wszystkim zmęczony. – Może masz rację. Po prostu to Cassandra
zawsze była tą bardziej opanowaną i… – Wzruszył ramionami. – Dzięki.
Po jego
tonie trudno było stwierdzić, co tak naprawdę sobie myślał. Z drugiej
strony, może to ja nie byłam w stanie zebrać myśli, wciąż zbytnio
podenerwowana. Zawahałam się, przez chwilę obserwując Ryana i mimowolnie
zastanawiając nad tym, czy mogliśmy mu tak po prostu zaufać. Zdążył już
udowodnić, że w nerwach potrafił posunąć się za daleko – i to nie
tylko świadomie. Co prawda w ostatnim czasie nie zrobił niczego
niewłaściwego, przez co chwilami trudno było mi uwierzyć w to, co
opowiadali Rufus i Claire, ale starałam się o tym nie myśleć.
Przeniosłam
wzrok na Laylę, mimowolnie zastanawiając nad tym, czy powinnam ją ponaglić.
Wciąż miałyśmy coś do zrobienia, a przynajmniej tak mi się wydawało.
Chciałam sprawdzić teorię, którą miałam, nawet gdyby okazała się niewłaściwa.
Może wtedy poczułabym się spokojniejsza.
– Przyjdź,
jeśli czegoś będziesz potrzebował. Ty albo Cassandra – dodała pośpiesznie Layla,
siląc się na blady uśmiech. Nie miałam pojęcia, jakim cudem udawało jej się
zachować w tym wszystkim zdrowy rozsądek. – Naprawdę robię, co mogę. Gdybyś
mógł to wytłumaczyć Cassie…
– Zobaczę,
co da się zrobić – zapewnił Ryan. Mimo wszystko wciąż wyglądał na
podenerwowanego. – Powinienem dać znać Jocelyne, że nie musi po was wydzwaniać?
Poszła na górę i… Cóż, trochę jej tam schodzi.
Joce…?, zaniepokoiłam się.
Nie
czekałam aż Layla spróbuje cokolwiek odpowiedzieć. Bezceremonialnie ruszyłam
się z miejsca, by jak najszybciej dotrzeć na piętro. Nie bawiłam się w pukanie,
nawoływanie czy choćby normalne otwieranie drzwi. W zamian po prostu przez
nie przeniknęłam, by jak najszybciej dostać się do pokoju córki.
A potem
zawahałam się, nagle jeszcze bardziej zaniepokojona.
Jocelyne
klęczała na podłodze, zwrócona plecami do mnie. Nawet nie drgnęła, kiedy się pojawiłam,
choć to nie wydało mi się dziwne – poruszałam się na tyle bezszelestnie, że
nawet przy wyostrzonych zmysłach mógł pojawić się problem z tym, żeby mnie
usłyszeć. Mimo wszystko coś w postawie dziewczyny mnie zaniepokoiło,
zwłaszcza że słyszałam jej przyśpieszony puls. Zaraz też uprzytomniłam sobie,
że drżała, oddychając szybko i płytko, i wpatrując w coś, czego
nie byłam w stanie dostrzec.
Zaniepokojona,
powiodłam wzrokiem dookoła. Przez ułamek sekundy byłam wręcz gotowa przysiąc,
że w pobliżu dostrzegę coś, czego nie powinnam – choćby ducha, skoro te
nagle stały się dla mnie widoczne. Nic podobnego nie miało miejsca, ale wcale
nie poczułam się dzięki temu lepiej. W zasadzie wręcz przeciwnie – strach
przybrał na sile, gdy uprzytomniłam sobie, że działo się coś, czego nawet nie potrafiłam
wytłumaczyć.
W pośpiechu
przesunęłam się bliżej. Niepewnie wyciągnęłam rękę, machinalnie wyciągając ją
ku ramieniu dziewczyny.
– Joce…?
Podskoczyła
jak oparzona. Wyrwało jej się coś z pogranicza pisku i stłumionego
szloch, kiedy w panice odwróciła się w moją stronę. Przy okazji strąciła
z kolan coś, co okazało się czarnym notesem, ale właściwie nie zwróciłam
na ten drobiazg uwagi. Bardziej zaniepokoiło mnie, że moja córka była blada jak
ścianę, wyraźnie przerażona, a na jej dłoniach dostrzegłam ślady świeżej
krwi.
Już
właściwie nie zastanawiałam się nad tym, co robię. Natychmiast osunęłam się
przy niej na kolana, ujmując za obie dłonie, co okazało się dość proste, skoro
przy Jocelyne czułam się najbardziej żywa. Kryształ, który przy sobie nosiłam,
jak na zawołanie zapulsował ciepłem, ale zignorowałam to, nie będąc w stanie
skupić się na niczym innym, prócz klęczącą przede mną dziewczyną.
– Joce…
Hej, Joce! – zaczęłam raz jeszcze, mocniej ściskając ją za ręce. – Co się
stało? Skąd ta krew i…? – zaczęłam, ale urwałam, kiedy zauważyłam, że
dziewczyna energicznie potrząsa głową.
Powiedzieć,
że była po prostu przerażona, stanowiłoby niedopowiedzenie stulecia. Z uwagą
zmierzyłam ją wzrokiem, spoglądając to na załzawione oczy, to znów zadraśnięcia,
które zauważyłam na jej ręce.
– Ja nie…
To kot – wykrztusiła w końcu. Zamrugałam nieco nieprzytomnie, już tylko
tępo się w nią wpatrując. – Miałam dzwonić do Layli i… Mamo.
Nie dodała
niczego więcej, wraz z ostatnim słowem po prostu wpadając mi w ramiona.
Klęczałam przy niej, trzymając ją w ramionach i raz po raz przeczesując
palcami jasne włosy. Chociaż wciąż wyglądała na przestraszoną, wyraźnie
rozluźniła się w mojej obecności. Dla pewności raz jeszcze spojrzałam na jej
rękę, kciukiem kreśląc wzory na wierzchu dłoni i uważnie przypatrując
cięciom. Faktycznie wyglądały jak coś, co mogłoby być spowodowane przez kota,
ale to nadal nie tłumaczyło najważniejszego: a więc tego, dlaczego
wyglądała na przerażoną.
– W porządku
– powiedziałam tak cicho, jak tylko byłam w stanie. Ostrożnie dobierałam
słowa, wciąż przy tym tuląc do siebie Joce. – Zagoi się, ale… Co się stało? –
ponowiłam wcześniejsze pytanie. Chciałam, żeby w końcu mi odpowiedziała. –
Hej, kochanie…
Poderwała
głowę. Jej błękitne oczy wydały mi się nienaturalnie duże, kiedy na mnie
spojrzała. Łzy wciąż zbierały się pod powiekami, ale z uporem
powstrzymywała się do płaczu, w pewnym momencie wręcz próbując wysilić się
na blady, absolutnie nieszczery uśmiech.
– Nic
takiego. Wystraszyłam się, ale… – Urwała, po czym wzruszyła ramionami. – Może…
śniłam?
Mimo
wszystko zabrzmiało to jak pytanie. Co więcej, jej głos był dziwny – odległy i jakby
płaski, pozbawiony jakichkolwiek oznak modulacji. Myślami wydawała się być
gdzieś daleko, co na dłuższą metę zaczynało mnie przerażać.
Mocniej
przygarnęłam ją do siebie, choć nie sądziłam, że to w ogóle możliwe.
Bliskość Joce pomagała mi wpływać na rzeczywistość, ale czułam, że nie powinnam
pozwolić sobie na zbyt długie czerpanie z niej. Możliwe, że o to
chodziło, zwłaszcza że nadal wyglądała na zmęczoną. To nie był pierwszy raz,
kiedy zachowywała się dziwnie, wydając się przy tym robić wszystko, byleby
ukryć przede mną coś, co ją niepokoiło.
– Na pewno?
– Nie dawałam za wygraną. Czułam, że coś musiało być na rzeczy. – Jeśli coś
jest nie tak… Wiesz, że możesz mi powiedzieć, prawda, kochanie?
Tym razem
uśmiechnęła się w bardziej szczery, choć wciąż wymuszony sposób. To przypominało
bardziej parodię niż prawdziwy gest, zwłaszcza że jej oczy wciąż pozostawały
puste.
– Tak –
powiedziała tak cicho, że ledwo mogłam ją zrozumieć. – Już wszystko gra…
Zejdziemy na dół? Emmett i Ryan na mnie czekali.
Wraz z tymi
słowami, w pośpiechu oswobodziła się z mojego uścisku. Nie miałam
innego powodu, jak tylko jej na to pozwolić, choć wciąż miałam wątpliwości.
Zachowanie Joce nie dawało mi spokoju, ale zdecydowałam się tego nie komentować.
Jeśli miałam być ze sobą szczera, zaczynałam przywykać do tego, co się z nią
działo – momentów, w których zachowywała się w sposób, którego nie
pojmowałam. Zwłaszcza teraz, zdając sobie sprawę z tego, co dostrzegała w mroku,
łatwiej było mi patrzeć na to przez palce.
Z tym, że
wciąż się martwiłam. Słodka bogini, jak miałabym czuć się inaczej? Podążyłam za
nią, wciąż pełna wątpliwości, chcąc nie chcąc powstrzymując od zadawania pytań.
Próbowałam przekonać samą siebie, że to wyłącznie zmęczenie, może nawet z mojej
winy, ale z jakiegoś powodu nie byłam w stanie w to uwierzyć.
Wszystko we mnie krzyczało, że chodziło o coś więcej, choć – przynajmniej
tymczasowo – nie potrafiłam stwierdzić co i dlaczego.
Dlaczego znowu czegoś mi nie mówisz,
kochanie?, jęknęłam w duchu, ale podejrzewałam, że nawet gdybym doczekała
się odpowiedzi, nie miałabym co liczyć na jakieś konkretne informacje.
Westchnęła w duchu.
Wszystko wskazywało na to, że kolejny raz musiałam po prostu Joce zaufać i czekać,
ale również nie było proste.
Ryan zachowywał się normalnie,
przynajmniej na pierwszy rzut oka. Paradoksalnie miałam poczucie, że radził
sobie lepiej niż Jocelyne, wobec której wciąż miałam wątpliwości. Przez jakiś
czas obserwowałam ją w milczeniu, próbując określić, co takiego się z nią
działo i dobrze się czuła, ale to okazało się o wiele trudniejsze,
niż mogłabym sobie tego życzyć.
Mimo
wszystko ulżyło mi, kiedy podopieczny Layli ewakuował się, ledwo tylko wyczuł
krew. Emmett też skrzywił się nieznacznie, ale poza tym nie dał niczego po
sobie poznać. Co więcej, nie powiedział niczego złośliwego, co również
przyjęłam z ulgą. Nie miałam pewności, czy w tamtej chwili
przekomarzanie się było najlepszym pomysłem. Po Joce też musiało być widać, że
nie miała ochoty na żarty, nawet jeśli próbowała udawać, że było inaczej.
Przysiadłam
na brzegu kanapy, choć właściwie nie musiałam tego robić. Nie miało znaczenia
czy siedziałam, stałam czy robiłam coś jeszcze innego, skoro się nie męczyłam.
Korzystając z tego, że nikt nie był w stanie mnie zauważyć i wciągnąć
w rozmowę, po prostu znieruchomiałam i – wcześniej ukrywszy twarz w dłoniach
– raz jeszcze spróbowałam uporządkować myśli.
Właściwie
sama nie byłam pewna, na czym się skupić. Z jednej strony wciąż
przejmowałam się z Joce, aż nazbyt świadoma, że w jej pokoju
wydarzyło się coś, czego nie chciała mi zdradzić. Znowu. Może i wierzyłam w opowieść
o kocie, zwłaszcza że ślady na jej ręce wyglądały jak coś, co spowodowały
pazury, ale to nadal nie tłumaczyło, dlaczego była aż do tego stopnia
przerażona. Co więcej, nie pierwszy raz zachowywała się tak, jakby chciała kryć
się przed wszystkimi dookoła, a to zdecydowanie nie wróżyło dobrze. Zbyt
wiele razy wszystko szło nie tak, kiedy zaczynała zachowywać się w ten
sposób, bym zdołała uwierzyć, że wszystko w porządku.
Gdybym jeszcze
do tego wszystkiego wiedziała, co z tym zrobić…
I te
symbole. One też nie dawały mi spokoju, z każdą kolejną sekundą
sprawiając, że byłam coraz bardziej niecierpliwa.
Przez
chwilę nasłuchiwałam, by określić, czy Layla i Jocelyne zamierzały do mnie
wrócić. Wampirzyca zabrała małą do łazienki, żeby pomóc jej doprowadzić się do
porządku. Byłam jej za to wdzięczna, choć nie mogłam pozbyć się wrażenia, że
mimo wszystko spięła się na widok krwi. Ta należąca do pół-wampirzycy nie
kusiła aż tak bardzo jak ludzka, ale wciąż mogła być problematyczna. Wiedziałam
zresztą, że Layla wciąż nie do końca doszła do siebie po tym, co zafundowali
jej łowcy, ale starałam się o tym nie myśleć. Istniało sporo pytań, na
które wolałam nie poznać odpowiedzi.
Uniosłam
głowę, by móc spojrzeć na milczącego, krążącego jakby od niechcenia po salonie
Emmetta. Podejrzewałam, że wiedział, że byłam gdzieś obok, ale milczał, wciąż wyglądając
na zmieszanego. Och, no dalej… Boisz się
być sam na sam z duchem?, pomyślałam, wznosząc oczy ku górze.
Ewentualnie mógł mieć mi wciąż za złe te nieszczęsne szachy, ale to nie było
ważne.
Pod wpływem
impulsu poderwałam się na równe nogi. Przemknęłam przez pokój, chwilę później
materializując przy stoliku w kącie. Znów musiałam się natrudzić, by
uporać się z pozostawionym tam telefonem jednego z moich bliskich,
ale byłam dość zdesperowana, żeby próbować.
Tym razem
nie próbowałam bawić się w wystukiwanie wiadomości, w zamian wchodząc
bezpośrednio w przeglądarkę internetową. Przez chwilę bezmyślnie
wpatrywałam się w okienko wyszukiwania, zastanawiając nad tym, co właściwie
chciałam zrobić, zanim w końcu podjęłam konkretną decyzję. Być może
szukanie informacji w ten sposób wydawało się śmieszne, ale z drugiej
strony… Co innego nam pozostało.
Ręce nieznacznie
mi zadrżały, ale próbowałam o tym nie myśleć. Musiałam się skupić,
ostatecznie będąc w stanie wystukać jedno, jedyne słowo.
Sigile.
Ze świstem
wypuściłam powietrze. Dłuższą chwilę wodziłam wzrokiem po ekraniku, co prawda
widząc wyniki wyszukiwania, ale nie potrafiąc skupić się na żadnym z nich.
Dopiero później zdecydowałam się na wejście w pierwszy wynik, który
uznałam za wystarczająco obiecujący.
Odłożyłam
telefon na stolik, nie chcąc ryzykować, że w przypływie emocji jednak
stracę nad nim kontrolę. Wzrok wbiłam w tekst, w pośpiechu chłonąc
konkretne słowa, choć zrozumienie ich nagle wydało mi się prawdziwym wyzwaniem,
które nagle zaczęło mnie przerastać.
– Nessie? –
usłyszałam tuż za plecami. Wzdrygnęłam się, słysząc niepewny głos Layli. Chwilę
później dziewczyna znalazła się tuż obok mnie, wymownie spoglądając na telefon.
– Joce nic nie jest, ale stwierdziła, że idzie się położyć… Co tam masz? –
zapytała, nie mogąc powstrzymać się od zmiany tematu.
Właściwie
nie czekała na reakcję z mojej strony. I tak nie zamierzałam protestować,
pozwalając, by sięgnęła po telefon, by sprawdzić artykuł, który znalazłam.
Zauważyłam,
że jej oczy rozszerzyły się nieznacznie, gdy porównała zdjęcia symboli z tymi,
które sama sfotografowała w Chianni.
– Pieczęci…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz