6 listopada 2018

Sto pięćdziesiąt cztery

Jocelyne
– Nie… Nie, nie. To głupie. – Dallas energicznie potrząsnął głową. – Oboje wiemy, że to po prostu…
– A masz lepszy pomysł?
Tym pytaniem skutecznie zamknęła mu usta. Czuła, że obserwował ją niemalże błagalnie, gorączkowo szukając jakiegoś sposobu, żeby zaprotestować. Była gotowa przysiąc, że milczał całą wieczność, zanim w końcu zdecydował się odezwać.
– Nie – przyznał niechętnie. – Ale nie wyobrażam sobie, że miałabyś tak ryzykować. Już raz omal tam nie zginęłaś.
Westchnęła cicho, nie kryjąc zmartwienia. Machinalnie potarła ramiona, tym razem nie tylko z zimna, ale też pocierając ramię w miejscu, w którym ukąsiła ją Layla. Wciąż nosiła opatrunek, podejrzewała zresztą, że na skórze tak czy inaczej miały pozostać ślady, zwłaszcza że już nie mogła liczyć na cudowne zdolności Damiena. Pomijając to, w pamięci wciąż miała moment, w którym jeden z łowców wycelował w nią z broni tylko dlatego, że upadł. To, a także reakcję Claire, która tak po prostu przed nią stanęła, gotowa zaryzykować, byleby móc ją osłonić.
Jocelyne bez słowa spuściła wzrok. Pozwoliła, by włosy opadły jej na twarz, częściowo ją przysłaniając. Miała nadzieję, że dzięki temu Dallas nie dostrzeże wahania, które jak na zawołanie wkradło się do jej spojrzenia. Oczywiście, że była przerażona, ale… przecież aż za dobrze wiedziała, że musiała coś zrobić.
Nie mogła za każdym razem chować się za czyimiś plecami.
– To prawda – przyznała cicho, ostrożnie dobierając słowa. – Ale tym razem będzie inaczej. Podziemia są opustoszałe, a przynajmniej tyle powiedzieli mi Layla i Rufus.
– Więc dlaczego nie poprosiłaś ich, żeby ci pomogli, skoro tam byli?
Z trudem powstrzymała sfrustrowany jęk. Mówił, jakby to było takie proste! W pewnym sensie z pewnością tak było, ale nie z jej perspektywy. Wcześniej starała się o tym nie myśleć, z kolei teraz czuła, że to była wyłącznie jej sprawa – coś w pełni osobistego, wyłącznie między nią a tamtą dziewczyną. Jak miałaby oczekiwać, że ktokolwiek rozwiąże za nią ten problem.
– Teraz to bez znaczenia – zauważyła przytomnie. – I proszę o to ciebie. Pomożesz mi czy nie?
W chwili, w której zadała to pytanie, momentalnie go pożałowała. Widziała, że oczy Dallasa rozszerzyły się nieznacznie, co jednoznacznie dało jej do zrozumienia, że jednak zdołała go zranić. To pytanie było ciosem poniżej pasa i doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
– O Boże, a mam wybór? – jęknął, w pośpiechu przesuwając się bliżej niej. Wyciągnął rękę, ale zawahał się, ostatecznie nie próbując jej dotykać. – Nie rób nic głupiego. Pójdę z tobą, ale…
– Dziękuję – przerwała mu pośpiesznie.
Nie wyglądał na przekonanego, ale starała się o tym nie myśleć. O dręczących ją wątpliwościach tym bardziej, w duchu raz po raz powtarzając sobie, że nie działo się nic wartego uwagi. Potrzebowała sensownego planu, z koeli Dallas był jedyną osobą, której mogła w tej sytuacji zaufać.
Nie powinnaś tak mieszać mu w głowie, pomyślała, czując jak coś przewraca jej się w żołądku. Wiedziała o tym, ale to od dawna nie było takie proste. Miotała się, podświadomie brnąć do osoby, która naprawdę ją kochała. Odebrała mu wszystko, a teraz…
Zacisnęła powieki. Chociaż wciąż z trudem przychodziło jej zebranie myśli, jakimś cudem zapanowała nad sobą na tyle, by skupić się na tym, co nade wszystko chciała zrobić.
– Dotknij mnie.
Dwa razy nie musiała mu tego powtarzać. Wystarczyła sekunda, by poczuła muskający jej skórę chłód. To nie tak, westchnęła w duchu, próbując wykrzesać z siebie coś więcej. Przez moment poczuła się tak, jakby przez całe jej ciało przetoczyła się energia elektryczna. Wzdrygnęła się, aż nazbyt świadoma, że Dallas sięgnął po wypełniającą ją energię. Znów czerpał z niej, ale to nie było złe, zwłaszcza że nade wszystko pragnęła oddać mu tyle, ile potrzebował, by ją poczuł.
Również ona poczuła jego. Dotykał ją i choć wciąż czuła przede wszystkim chłód, była w stanie to zaakceptować. W ten sam sposób mógłby dotykać ją wampir, do czego zresztą zdążyła się przyzwyczaić. Naprawdę czuła Dallasa, a przecież przede wszystkim o to chodziło. Jego dłonie z czułością przesunęły się po jej ramionach, po chwili z wolna zsuwając na tyle, by wylądować na biodrach. Machinalnie uniosła głowę akurat w momencie, w którym chłopak nachylił się nad nią, wpijając wargami w jej usta.
Westchnęła cicho. To było prawdziwe – tak realne, jak tylko mogło być. Czuła go całą sobą, zresztą ze wzajemnością. Choć przez moment oboje mieli coś więcej, aniżeli nic nieznaczące wyobrażenie. Całowali się, bardzo powoli i ostrożnie, ale nie zamierzała protestować. Jak długo oboje byli w stanie w tym trwać, wszystko wydawało się w porządku.
– Tak za tobą tęsknię… – usłyszała tuż przy uchu.
Zadrżała, czując muśnięcie warg na policzku. Mocniej przywarła do Dallasa, oczami wyobraźni widząc go takim, jakim był wcześniej – jak człowieka, którego poznała w ośrodku, a który potrafił czuwać nad nią godzinami, kiedy płakała z bólu, walcząc z działaniami leków. Już wtedy, gdy sam z siebie otworzył sobie przed nią żyły, wiedziała, że chciał od niej czegoś więcej, zupełnie jakby bez znaczenia było to, że okazyjnie piła krew.
Nie widział w niej wampira czy choćby hybrydy. Raczej kobietę, która z jakiegoś powodu mu się podobała.
A teraz na dodatek był martwy.
Na moment straciła kontrolę. Wzdrygnęła się, przez ułamek sekundy czując tak, jakby mogła przeniknąć przez Dallasa i wylądować na ziemi. W ostatniej chwili zdołała nad tym zapanować, znów wyobrażając sobie, że miała przed sobą w pełni żywą postać. Czuła go i chociaż to, że musiała oddać duchowi energię, by zachował taką postać, zaczynało jej się dawać we znaki, z uporem to uczucie ignorowała.
– Więc jestem tutaj – zapewniła cicho. Miała wrażenie, że powinna ugryźć się w język, ale nie potrafiła się na to zdobyć. Coś raz po raz ją do niego przyciągało. – Nigdzie się nie wybieram.
– Tak, tak jesteś… – powtórzył, ale w jego głosie wyczuła wahaniem.
„Jesteś, ale to nie to samo”. Te słowa nie padły, jednak zawisły gdzieś pomiędzy nimi, na tyle wyraziste, że była w stanie je wyczuć. Tak naprawdę Dallas nie musiał niczego mówić, by zrozumiała, w jaki sposób się czuł. Oboje doświadczali tego samego, choć każde w inny sposób. Czuła, że był świadom problemu, który wskazała mu ostatnim razem. Wpadł w szał, kiedy zasugerowała, że taki związek nie miał sensu, ale już wtedy musiał wiedzieć, że trafiła w sedno. Teraz też to dostrzegał, ale najwyraźniej uparł się uciekać od prawdy tak długo, jak tylko miało być to możliwe.
Joce zacisnęła usta. Wtuliła się w niego mocniej, już tylko stojąc i pozwalając, by ją obejmował. Czuła, że palce Dallasa raz po raz przeczesywały jej włosy. Bawił się nimi, jakby zafascynowany tym, że w ogóle mógł sobie na to pozwolić. Trzymał ją, podczas gdy ona ufnie tuliła się do niego, jakby to, że mógłby wysysać z niej energię w ogóle nie miało znaczenia. To po prostu się działo – z jednej strony istotne, ale z drugiej…
Powinna kazać mu przestać. W gruncie rzeczy nie powinien robić nie tylko tego, ale i ciągle mieszać mu w głowie. Już jakiś czasu temu chciała postawić sprawy jasno. W gruncie rzeczy zrobiła to, ale nadal trwali w czymś, co po prostu nie miało racji bytu. Wycofała się, wmawiając sobie, że to przede wszystkim przez wzgląd na bezpieczeństwo Dallasa, ale to przecież nie było tak. Niezależnie od cieni, które za nim podążały, największy problem leżał w niej.
To ona nie potrafiła go puścić.
– Będę gdzieś w pobliżu, gdybyś mnie potrzebowała – oznajmił ze spokojem Dallas. – Daj znać, kiedy i jak planujesz to zrobić. Nie chcę, żebyś szła tam sama.
Skinęła głową, na więcej nie było ją stać, przynajmniej w tamtej chwili. Nie ufała ani swojemu ciału, ani głosowi, zbyt podenerwowana, by zdobyć się na jakąś sensowną odpowiedź. Nie miała pojęcia, czy Dallas to zauważył, ale nawet jeśli tak było, nie dał niczego po sobie poznać.
Tkwiła w tym samym miejscu nawet po tym, jak już została sama. Oddychała szybko i płytko, bezmyślnie wpatrując w przestrzeń – dokładnie w miejsce, gdzie chwilę wcześniej stał chłopak. Poruszając się trochę jak w transie, z wolna uniosła dłoń do ust, w zamyśleniu dotykając warg. Na ustach wciąż czuła pocałunki Dallasa – w pełni realne, bo nie sądziła, by mogła sobie coś takiego wyobrazić. Zawroty głowy również mówiły same za siebie, nie tylko dlatego, że w grę mogłyby wchodzić nadmierne emocje. Oddała mu więcej niż powinna, ale i tak nie potrafiła się tym przejąć.
Potrzebowała dłuższej chwili, by zapanować nad sobą na tyle, by ruszyć się z miejsca. Zachwiała się lekko, ale w porę zdołała odzyskać równowagę. Miała ochotę wrócić do łóżka, zwinąć się pod kołdrą i przeczekać do wieczora, w nadziei na to, że nagle jakiś cudowny pomysł spadnie jej z nieba, ale wiedziała, że to nie wchodziło w grę. Nie chciała zwracać na siebie uwagi, zwłaszcza teraz, gdy działo się tak wiele. Nie miała co marzyć o swobodnym wyjściu z domu, niezależnie od powodów, które by podała. Wystarczyło, że kiedy ostatnim razem wybrała się z Claire do biblioteki, wszystko poszło nie tak. Podejrzewała, że tym razem też musiałaby się liczyć z ewentualną obstawą.
Potrzebowała planu albo dobrej okazji. A tym  bardziej adresu, bo jak przez mgłę pamiętała miejsce, w którym się znalazła. Wyjście z hotelu przypominało wyłącznie kalejdoskop obrazów, kształtów i dźwięków, zresztą na pierwszy plan wysuwał się przede wszystkim strach. Zbytnio bała się o siebie, mamę, wszystkich wkoło, a koniec końców przelewała w ramionach każdemu, kto brał ją na ręce. Najbardziej wyraziste wydawało się wspomnienie szpitala, być może dlatego, że najbardziej obawiała się tego, co mogłoby ją tam spotkać – kolejnych niespokojnych dusz i szeptów, których nie mogłaby usłyszeć, a które doprowadziłyby ją do szaleństwa.
Z westchnieniem podeszła do usadzonych w równym rządku pluszaków. Z bladym uśmiechem spojrzała na pokaźnych rozmiarów misia, którego zaraz po narodzinach dostała od Layli. Przez moment miała ochotę się do niego przytulić, zamknąć oczy i udawać, że nic wartego uwagi nie miało miejsca. Powstrzymała się, w zamian sięgając po ukrytą między pluszakami, aż nazbyt znajomą czarną książeczkę.
Wciąż nie miała pewności, czy zabranie notesu od Beatrycze było dobrym pomysłem. Z jakiegoś powodu wampirzyca musiała chcieć trzymać ten drobiazg przy sobie, ale z drugiej strony… Joce westchnęła, w zamyśleniu gładząc okładkę. Z jakiegoś powodu lubiła ten przedmiot. Książeczka przykuła jej uwagę właściwie od pierwszej chwili, gdy znalazła ją pośród staroci na strych. Tęskniła za pisaniem pamiętnika i nie wyobrażała sobie, że miałaby przerzucić się na przypadkowy zeszyt. Być może to nie miało sensu, ale i tak nie potrafiła się tym przejąć.
Ostrożnie wsunęła się na krzesło przy biurku, starannie układając notatnik przed sobą. Przekartkowała go, próbując stwierdzić, czy cokolwiek zmieniło się po tym jak zabrała go Beatrycze, ale nie zauważyła niczego podejrzanego. Jej notatki pozostały nienaruszone, zresztą jak i wcześniejsze wpisy w tym dziwnym języku, którego nie rozumiała. Zawahała się, przez moment wpatrując w jedną z pierwszych, niezapisanych przez nią stron, po raz wtóry zastanawiając nad ich znaczeniem. Pomyślała, że mogłaby zapytać Beatrycze, ale w tamtej chwili nie miała do tego głowy.
W pośpiechu przerzuciła kilka stron, odnajdując pusta kartkę. Z jakiegoś powodu ręka nieznacznie jej zadrżała, kiedy przycisnęła długopis do papieru.
Dziwnie móc znowu pisać. Co ze mną nie tak, skoro wcześniej nie zauważyłam, że pamiętnik zniknął? No i co robił z Trycze, skoro niczego w nim nie napisała? Może to nie ma znaczenia, ale chciałabym to wiedzieć. Zrozumieć chociaż to.
Robię wszystko na opak. Nie umiem żałować tego, co zrobiłam na prośbę L. i Beatrycze, ale dziwnie się czuję. Nie znalazłam Ophelii. Nie wiem nawet, gdzie powinnam szukać kogoś takiego jak ona, a tym bardziej…
Wyprostowała się niczym struna, przez moment czując, jakby poradził ją prąd. Zaskoczona, mimowolnie upuściła długopis, pozwalając, by potoczył się na biurku. Zareagowała dopiero w chwili, w której znalazł się na krawędzi, ale zanim zdążyła go pochwycić, z cichym pacnięciem wylądował na podłodze.
Ze świstem wypuściła powietrze. Wyprostowała rękę, w zamyśleniu pocierając nadgarstek. Co to było? Skurcz? Czasami ludzkie słabości doprowadzały ją do szału, ale w tamtej chwili czuła się przede wszystkim nieswojo. Mętlik w głowie przybrał na sile, utrudniając zebranie myśli. Właśnie dlatego wciąż czuła potrzebę, żeby pisać – choć w ten sposób wyrzucić z siebie wszystko to, co ją dręczyło.
Wciąż pełna wątpliwości, sięgnęła po długopis. Chwyciła go palcami, dopiero po chwili ujmując na tyle stanowczo, by móc podnieść. Zaklęła pod nosem, kiedy prostując się omal nie uderzyła głową o brzeg biurka. Chciała zrzucić roztrzęsienie na spotkanie z Dallasem i niedoskonałość planu, który mieli, ale to wcale nie było takie proste.
Próbując odrzucić od siebie niechciane myśli, drżącą dłonią wygładziła kartkę. Zauważyła, że napisy rozmazały się trochę, zwłaszcza przy imieniu Ophelii, ale zdecydowała się nie zwracać na to uwagi. Ze swoim talentem zawsze mogła coś bardziej zepsuć, choćby w jakiś sposób kalecząc się długopisem. Nie miała pojęcia, czy to w ogóle możliwe, ale po sobie spodziewała się już dosłownie wszystkiego.
Chyba pogodziłam się z Dallasem. Chyba, bo tak naprawdę nie wiem na czym stoimy. Przy mnie jest żywy i coraz częściej to wykorzystujemy, choć wiem, że nie powinnam mu na to pozwalać. On też, ale nie może się powstrzymać. Oboje nie możemy, a przynajmniej tak mi się wydaje. Wydaje mi się, że wiem, na ile mogę sobie przy nim pozwolić, ale kiedy jest obok… To nie jest proste. W pamięci ciągle mam to, co powiedziała mi Claire – o niespokojnych, zagubionych duszach, gniewie i tak dalej. Kiedy wypchnął mnie z okna, nie był sobą. To chyba coś znaczy, że żałuje, prawda? A ja nie chcę, żeby znowu się w tym zatracił.
Czuję się, jakbym postradała zmysły. Nie pierwszy raz, więc może coś w tym jest. Oszalałam, jeszcze tam w ośrodku, ale nic nie mogę na to poradzić. Może to Dallas, a może po prostu ja. Tak czy inaczej, zamierzamy wracać do siedzimy łowców. Gdybym jeszcze wiedziała gdzie… Ale może to nie będzie takie trudne? Podobno hotel spłonął. Tak samo rozwiązali sprawy z ośrodkiem, więc to już jakiś trop. Później poszukam w internecie jakichś artykułów. W końcu ile hoteli w centrum Seattle mogło spłonąć jednej nocy?
Chciałabym porozmawiać z mamą, ale to zły pomysł. Na razie zbytnio przejmuje się tatą, zresztą… to nienajlepszy pomysł w tej sytuacji. Równie zły, co i grzebanie w dokumentach, na dodatek w miejscu, w którym prawie się zginęło. Ale co mi pozostało? No i Dallas ze mną będzie. Jakby nie patrzeć, to jedyna osoba, która może bezpiecznie mi towarzyszyć. Bardziej martwi nie będzie, o ile nie zdenerwuje Rosy.
Tęsknię za Rosą.
Postukała długopisem w kartkę, uważnie przypatrując ostatniej linijce. To była prawda, tak jak i poczucie, że przyjaciółka dostałaby szału na samą wzmiankę o planie powrotu do siedziby łowców. Nie żeby to było dziwne, zwłaszcza w przypadku Rosy, która od samego początku się o nią troszczyła. Zwłaszcza po tym, jak pojawiła się, by pomóc przy ucieczce przed Charonem, mogła być przewrażliwiona. W zasadzie w ostatnim czasie wszyscy tacy byli.
Zdecydowanym ruchem zamknęła pamiętnik, po czym poderwała się na równe nogi, chcąc włożyć go na swoje miejsce. Nie sądziła, by ktokolwiek sam z siebie zaczął czytać jej zapiski albo buszował po pokoju, ale wolała nie ryzykować. Zwłaszcza teraz, pisząc o rzeczach, które zdecydowanie wolała zachować dla siebie. Nie musiała długo się zastanawiać, by zorientować się, jakiej reakcji powinna spodziewać się po bliskich, gdyby choć zająknęła się na temat przeglądania akt łowców.
Robię tylko to, co muszę, pomyślała, ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej. W gruncie rzeczy czuła się trochę tak, jakby bawiła się naładowaną bronią, aż prosząc o to, by ta wystrzeliła.
Na korytarzu natknęła się na beztrosko biegającego kota. Puszysta kulka znalazła się tuż obok niej w chwili, w której tylko ją zauważyła. Joce uśmiechnęła się blado, widząc jak stworzonko raz po raz ociera łepek o jej łydki. Natychmiast przykucnęła, by wziąć kociaka na ręce, pozwalając, by zaczął się do niej łasić i mruczeć. Momentalnie pomyślała o Allegrze i powodzie, dla którego ta w ogóle zdecydowała się jej podarować zwierzę. Zwłaszcza po wizycie Dallasa i ilościach energii, którą wtedy wykorzystała, teoria ciotki wydawała się prawdopodobna.
– Zabierasz ode mnie wszystko, co złe? – zapytała z powątpiewaniem, bynajmniej nie oczekując odpowiedzi.
Nie otrzymała jej, chyba że tym mianem miała określić bezceremonialne pacnięcie kocią łapką w twarz. Zaśmiała się, zaskoczona i rozbawiona zarazem. Całe napięcie momentalnie z niej uleciało, prawie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Mocniej objęła kota, tuląc go do siebie i pozwalając, by dalej wymachiwał łapaki, najwyraźniej zainteresowany jej włosami.
– Patrzysz na niego, jak na coś do jedzenia.
Tym razem udało jej się nie wzdrygnąć, gdy usłyszała głos Ryana. Natychmiast obejrzała się w jego stronę, nawet będąc w stanie zdobyć się na uśmiech.
– Wcale nie – obruszyła się.
Kąciki ust chłopaka momentalnie uniosły się ku górze. Bez pośpiechu podszedł bliżej, jakby chcąc w ten sposób podkreślić, że nie miał złych zamiarów.
– Chociaż raz nie wyglądasz, jakbyś chciała ode mnie uciec. Robimy postępy – zauważył, a Joce prychnęła, nie mogąc się powstrzymać.
– Ewentualnie wciąż jestem zaspana – rzuciła zaczepnym tonem.
Jedynie wywrócił oczami.
– Auć – mruknął, ale nie wyglądał na urażonego. – Dopiero wstałaś? Wiesz w ogóle, która godzina?
Wzruszyła ramionami, nie zamierzając wdawać się z nim w dyskusję. Cóż, przynajmniej nie na ten temat. Gdyby choć podejrzewał, co takiego potrafiła, nie byłby zaskoczony tym, jak długo spała. Zwłaszcza po tym, jak sprowadziła mamę, było jej to potrzebne. Sęk w tym, że zdecydowanie nie zamierzała o tym Ryana uświadamiać. To nie tak, że nie chciała, żeby wiedział. Tak naprawdę wszystko sprowadzało się do tego, że podobało jej się, że nie patrzył na nią jak na wariatkę – nie większą niż mogłaby być, skoro już wiedział, że balansowała gdzieś między wampirami a ludźmi, bardziej zbliżając się do tych drugich.
– Potrzebujesz czegoś? – zapytała, w pośpiechu zmieniając temat. – Wydawało mi się, że Layla mówiła, że ty i Cassandra możecie się do niej zwracać w razie potrzeby. Jeśli coś jest nie tak, nadaje się do pomocy lepiej ode mnie.
Sądziła, że Ryana jakkolwiek zareaguje – choćby jakimś złośliwym komentarzem na temat jej pomocności – ale nic podobnego nie miało miejsca. W zamian raptownie spoważniał, wyraźnie czymś zmartwiony.
– Słyszałem, że twoja mama wróciła… Na tyle, na ile, bo w domu nagle mówi się o duchach. Swoją drogą, to naprawdę szalone, wiesz? – stwierdził, a Joce jak na zawołanie coś przewróciło się w żołądku. Co jeszcze mógł słyszeć…? – Ale nie o to chodzi. Skoro już mowa o Cass, to nie widziałaś jej przypadkiem?
Jedynie pokręciła głową. Ryan zaklął pod nosem, po czym bez słowa wyminął ją i ruszył w stronę schodów.
– Hej – zaoponowała, natychmiast ruszając za nim. – Co jest?
W tamtej chwili sama nie była pewna, czy chciała otrzymać odpowiedź.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa