Jocelyne
– Nie… Nie, nie. To głupie. –
Dallas energicznie potrząsnął głową. – Oboje wiemy, że to po prostu…
– A masz
lepszy pomysł?
Tym
pytaniem skutecznie zamknęła mu usta. Czuła, że obserwował ją niemalże
błagalnie, gorączkowo szukając jakiegoś sposobu, żeby zaprotestować. Była
gotowa przysiąc, że milczał całą wieczność, zanim w końcu zdecydował się odezwać.
– Nie –
przyznał niechętnie. – Ale nie wyobrażam sobie, że miałabyś tak ryzykować. Już
raz omal tam nie zginęłaś.
Westchnęła
cicho, nie kryjąc zmartwienia. Machinalnie potarła ramiona, tym razem nie tylko
z zimna, ale też pocierając ramię w miejscu, w którym ukąsiła ją
Layla. Wciąż nosiła opatrunek, podejrzewała zresztą, że na skórze tak czy
inaczej miały pozostać ślady, zwłaszcza że już nie mogła liczyć na cudowne zdolności
Damiena. Pomijając to, w pamięci wciąż miała moment, w którym jeden z łowców
wycelował w nią z broni tylko dlatego, że upadł. To, a także reakcję
Claire, która tak po prostu przed nią stanęła, gotowa zaryzykować, byleby móc
ją osłonić.
Jocelyne
bez słowa spuściła wzrok. Pozwoliła, by włosy opadły jej na twarz, częściowo ją
przysłaniając. Miała nadzieję, że dzięki temu Dallas nie dostrzeże wahania,
które jak na zawołanie wkradło się do jej spojrzenia. Oczywiście, że była
przerażona, ale… przecież aż za dobrze wiedziała, że musiała coś zrobić.
Nie mogła
za każdym razem chować się za czyimiś plecami.
– To prawda
– przyznała cicho, ostrożnie dobierając słowa. – Ale tym razem będzie inaczej.
Podziemia są opustoszałe, a przynajmniej tyle powiedzieli mi Layla i Rufus.
– Więc
dlaczego nie poprosiłaś ich, żeby ci pomogli, skoro tam byli?
Z trudem powstrzymała
sfrustrowany jęk. Mówił, jakby to było takie proste! W pewnym sensie z pewnością
tak było, ale nie z jej perspektywy. Wcześniej starała się o tym nie
myśleć, z kolei teraz czuła, że to była wyłącznie jej sprawa – coś w pełni
osobistego, wyłącznie między nią a tamtą dziewczyną. Jak miałaby
oczekiwać, że ktokolwiek rozwiąże za nią ten problem.
– Teraz to
bez znaczenia – zauważyła przytomnie. – I proszę o to ciebie.
Pomożesz mi czy nie?
W chwili, w której
zadała to pytanie, momentalnie go pożałowała. Widziała, że oczy Dallasa
rozszerzyły się nieznacznie, co jednoznacznie dało jej do zrozumienia, że
jednak zdołała go zranić. To pytanie było ciosem poniżej pasa i doskonale
zdawała sobie z tego sprawę.
– O Boże,
a mam wybór? – jęknął, w pośpiechu przesuwając się bliżej niej.
Wyciągnął rękę, ale zawahał się, ostatecznie nie próbując jej dotykać. – Nie
rób nic głupiego. Pójdę z tobą, ale…
– Dziękuję –
przerwała mu pośpiesznie.
Nie
wyglądał na przekonanego, ale starała się o tym nie myśleć. O dręczących
ją wątpliwościach tym bardziej, w duchu raz po raz powtarzając sobie, że nie
działo się nic wartego uwagi. Potrzebowała sensownego planu, z koeli
Dallas był jedyną osobą, której mogła w tej sytuacji zaufać.
Nie powinnaś tak mieszać mu w głowie,
pomyślała, czując jak coś przewraca jej się w żołądku. Wiedziała o tym,
ale to od dawna nie było takie proste. Miotała się, podświadomie brnąć do osoby,
która naprawdę ją kochała. Odebrała mu wszystko, a teraz…
Zacisnęła
powieki. Chociaż wciąż z trudem przychodziło jej zebranie myśli, jakimś
cudem zapanowała nad sobą na tyle, by skupić się na tym, co nade wszystko chciała
zrobić.
– Dotknij
mnie.
Dwa razy
nie musiała mu tego powtarzać. Wystarczyła sekunda, by poczuła muskający jej
skórę chłód. To nie tak, westchnęła w duchu,
próbując wykrzesać z siebie coś więcej. Przez moment poczuła się tak,
jakby przez całe jej ciało przetoczyła się energia elektryczna. Wzdrygnęła się,
aż nazbyt świadoma, że Dallas sięgnął po wypełniającą ją energię. Znów czerpał z niej,
ale to nie było złe, zwłaszcza że nade wszystko pragnęła oddać mu tyle, ile
potrzebował, by ją poczuł.
Również ona
poczuła jego. Dotykał ją i choć wciąż czuła przede wszystkim chłód, była w stanie
to zaakceptować. W ten sam sposób mógłby dotykać ją wampir, do czego
zresztą zdążyła się przyzwyczaić. Naprawdę czuła Dallasa, a przecież
przede wszystkim o to chodziło. Jego dłonie z czułością przesunęły
się po jej ramionach, po chwili z wolna zsuwając na tyle, by wylądować na
biodrach. Machinalnie uniosła głowę akurat w momencie, w którym
chłopak nachylił się nad nią, wpijając wargami w jej usta.
Westchnęła
cicho. To było prawdziwe – tak realne, jak tylko mogło być. Czuła go całą sobą,
zresztą ze wzajemnością. Choć przez moment oboje mieli coś więcej, aniżeli nic
nieznaczące wyobrażenie. Całowali się, bardzo powoli i ostrożnie, ale nie
zamierzała protestować. Jak długo oboje byli w stanie w tym trwać,
wszystko wydawało się w porządku.
– Tak za
tobą tęsknię… – usłyszała tuż przy uchu.
Zadrżała, czując
muśnięcie warg na policzku. Mocniej przywarła do Dallasa, oczami wyobraźni
widząc go takim, jakim był wcześniej – jak człowieka, którego poznała w ośrodku,
a który potrafił czuwać nad nią godzinami, kiedy płakała z bólu,
walcząc z działaniami leków. Już wtedy, gdy sam z siebie otworzył sobie
przed nią żyły, wiedziała, że chciał od niej czegoś więcej, zupełnie jakby bez
znaczenia było to, że okazyjnie piła krew.
Nie widział
w niej wampira czy choćby hybrydy. Raczej kobietę, która z jakiegoś
powodu mu się podobała.
A teraz na
dodatek był martwy.
Na moment
straciła kontrolę. Wzdrygnęła się, przez ułamek sekundy czując tak, jakby mogła
przeniknąć przez Dallasa i wylądować na ziemi. W ostatniej chwili
zdołała nad tym zapanować, znów wyobrażając sobie, że miała przed sobą w pełni
żywą postać. Czuła go i chociaż to, że musiała oddać duchowi energię, by
zachował taką postać, zaczynało jej się dawać we znaki, z uporem to
uczucie ignorowała.
– Więc
jestem tutaj – zapewniła cicho. Miała wrażenie, że powinna ugryźć się w język,
ale nie potrafiła się na to zdobyć. Coś raz po raz ją do niego przyciągało. –
Nigdzie się nie wybieram.
– Tak, tak
jesteś… – powtórzył, ale w jego głosie wyczuła wahaniem.
„Jesteś,
ale to nie to samo”. Te słowa nie padły, jednak zawisły gdzieś pomiędzy nimi,
na tyle wyraziste, że była w stanie je wyczuć. Tak naprawdę Dallas nie
musiał niczego mówić, by zrozumiała, w jaki sposób się czuł. Oboje doświadczali
tego samego, choć każde w inny sposób. Czuła, że był świadom problemu,
który wskazała mu ostatnim razem. Wpadł w szał, kiedy zasugerowała, że
taki związek nie miał sensu, ale już wtedy musiał wiedzieć, że trafiła w sedno.
Teraz też to dostrzegał, ale najwyraźniej uparł się uciekać od prawdy tak długo,
jak tylko miało być to możliwe.
Joce zacisnęła
usta. Wtuliła się w niego mocniej, już tylko stojąc i pozwalając, by
ją obejmował. Czuła, że palce Dallasa raz po raz przeczesywały jej włosy. Bawił
się nimi, jakby zafascynowany tym, że w ogóle mógł sobie na to pozwolić. Trzymał
ją, podczas gdy ona ufnie tuliła się do niego, jakby to, że mógłby wysysać z niej
energię w ogóle nie miało znaczenia. To po prostu się działo – z jednej
strony istotne, ale z drugiej…
Powinna
kazać mu przestać. W gruncie rzeczy nie powinien robić nie tylko tego, ale
i ciągle mieszać mu w głowie. Już jakiś czasu temu chciała postawić
sprawy jasno. W gruncie rzeczy zrobiła to, ale nadal trwali w czymś,
co po prostu nie miało racji bytu. Wycofała się, wmawiając sobie, że to przede
wszystkim przez wzgląd na bezpieczeństwo Dallasa, ale to przecież nie było tak.
Niezależnie od cieni, które za nim podążały, największy problem leżał w niej.
To ona nie
potrafiła go puścić.
– Będę
gdzieś w pobliżu, gdybyś mnie potrzebowała – oznajmił ze spokojem Dallas. –
Daj znać, kiedy i jak planujesz to zrobić. Nie chcę, żebyś szła tam sama.
Skinęła głową,
na więcej nie było ją stać, przynajmniej w tamtej chwili. Nie ufała ani
swojemu ciału, ani głosowi, zbyt podenerwowana, by zdobyć się na jakąś sensowną
odpowiedź. Nie miała pojęcia, czy Dallas to zauważył, ale nawet jeśli tak było,
nie dał niczego po sobie poznać.
Tkwiła w tym
samym miejscu nawet po tym, jak już została sama. Oddychała szybko i płytko,
bezmyślnie wpatrując w przestrzeń – dokładnie w miejsce, gdzie chwilę
wcześniej stał chłopak. Poruszając się trochę jak w transie, z wolna
uniosła dłoń do ust, w zamyśleniu dotykając warg. Na ustach wciąż czuła pocałunki
Dallasa – w pełni realne, bo nie sądziła, by mogła sobie coś takiego
wyobrazić. Zawroty głowy również mówiły same za siebie, nie tylko dlatego, że w grę
mogłyby wchodzić nadmierne emocje. Oddała mu więcej niż powinna, ale i tak
nie potrafiła się tym przejąć.
Potrzebowała
dłuższej chwili, by zapanować nad sobą na tyle, by ruszyć się z miejsca. Zachwiała
się lekko, ale w porę zdołała odzyskać równowagę. Miała ochotę wrócić do
łóżka, zwinąć się pod kołdrą i przeczekać do wieczora, w nadziei na
to, że nagle jakiś cudowny pomysł spadnie jej z nieba, ale wiedziała, że to
nie wchodziło w grę. Nie chciała zwracać na siebie uwagi, zwłaszcza teraz,
gdy działo się tak wiele. Nie miała co marzyć o swobodnym wyjściu z domu,
niezależnie od powodów, które by podała. Wystarczyło, że kiedy ostatnim razem
wybrała się z Claire do biblioteki, wszystko poszło nie tak. Podejrzewała,
że tym razem też musiałaby się liczyć z ewentualną obstawą.
Potrzebowała
planu albo dobrej okazji. A tym
bardziej adresu, bo jak przez mgłę pamiętała miejsce, w którym się
znalazła. Wyjście z hotelu przypominało wyłącznie kalejdoskop obrazów, kształtów
i dźwięków, zresztą na pierwszy plan wysuwał się przede wszystkim strach.
Zbytnio bała się o siebie, mamę, wszystkich wkoło, a koniec końców
przelewała w ramionach każdemu, kto brał ją na ręce. Najbardziej wyraziste
wydawało się wspomnienie szpitala, być może dlatego, że najbardziej obawiała
się tego, co mogłoby ją tam spotkać – kolejnych niespokojnych dusz i szeptów,
których nie mogłaby usłyszeć, a które doprowadziłyby ją do szaleństwa.
Z westchnieniem
podeszła do usadzonych w równym rządku pluszaków. Z bladym uśmiechem
spojrzała na pokaźnych rozmiarów misia, którego zaraz po narodzinach dostała od
Layli. Przez moment miała ochotę się do niego przytulić, zamknąć oczy i udawać,
że nic wartego uwagi nie miało miejsca. Powstrzymała się, w zamian sięgając
po ukrytą między pluszakami, aż nazbyt znajomą czarną książeczkę.
Wciąż nie
miała pewności, czy zabranie notesu od Beatrycze było dobrym pomysłem. Z jakiegoś
powodu wampirzyca musiała chcieć trzymać ten drobiazg przy sobie, ale z drugiej
strony… Joce westchnęła, w zamyśleniu gładząc okładkę. Z jakiegoś powodu
lubiła ten przedmiot. Książeczka przykuła jej uwagę właściwie od pierwszej
chwili, gdy znalazła ją pośród staroci na strych. Tęskniła za pisaniem
pamiętnika i nie wyobrażała sobie, że miałaby przerzucić się na
przypadkowy zeszyt. Być może to nie miało sensu, ale i tak nie potrafiła
się tym przejąć.
Ostrożnie
wsunęła się na krzesło przy biurku, starannie układając notatnik przed sobą.
Przekartkowała go, próbując stwierdzić, czy cokolwiek zmieniło się po tym jak
zabrała go Beatrycze, ale nie zauważyła niczego podejrzanego. Jej notatki
pozostały nienaruszone, zresztą jak i wcześniejsze wpisy w tym
dziwnym języku, którego nie rozumiała. Zawahała się, przez moment wpatrując w jedną
z pierwszych, niezapisanych przez nią stron, po raz wtóry zastanawiając
nad ich znaczeniem. Pomyślała, że mogłaby zapytać Beatrycze, ale w tamtej
chwili nie miała do tego głowy.
W pośpiechu
przerzuciła kilka stron, odnajdując pusta kartkę. Z jakiegoś powodu ręka
nieznacznie jej zadrżała, kiedy przycisnęła długopis do papieru.
Dziwnie
móc znowu pisać. Co ze mną nie tak, skoro wcześniej nie zauważyłam, że
pamiętnik zniknął? No i co robił z Trycze, skoro niczego w nim
nie napisała? Może to nie ma znaczenia, ale chciałabym to wiedzieć. Zrozumieć
chociaż to.
Robię wszystko na opak.
Nie umiem żałować tego, co zrobiłam na prośbę L. i Beatrycze, ale dziwnie się
czuję. Nie znalazłam Ophelii. Nie wiem nawet, gdzie powinnam szukać kogoś
takiego jak ona, a tym bardziej…
Wyprostowała
się niczym struna, przez moment czując, jakby poradził ją prąd. Zaskoczona,
mimowolnie upuściła długopis, pozwalając, by potoczył się na biurku.
Zareagowała dopiero w chwili, w której znalazł się na krawędzi, ale
zanim zdążyła go pochwycić, z cichym pacnięciem wylądował na podłodze.
Ze świstem
wypuściła powietrze. Wyprostowała rękę, w zamyśleniu pocierając nadgarstek.
Co to było? Skurcz? Czasami ludzkie słabości doprowadzały ją do szału, ale w tamtej
chwili czuła się przede wszystkim nieswojo. Mętlik w głowie przybrał na
sile, utrudniając zebranie myśli. Właśnie dlatego wciąż czuła potrzebę, żeby
pisać – choć w ten sposób wyrzucić z siebie wszystko to, co ją
dręczyło.
Wciąż pełna
wątpliwości, sięgnęła po długopis. Chwyciła go palcami, dopiero po chwili ujmując
na tyle stanowczo, by móc podnieść. Zaklęła pod nosem, kiedy prostując się omal
nie uderzyła głową o brzeg biurka. Chciała zrzucić roztrzęsienie na
spotkanie z Dallasem i niedoskonałość planu, który mieli, ale to
wcale nie było takie proste.
Próbując
odrzucić od siebie niechciane myśli, drżącą dłonią wygładziła kartkę.
Zauważyła, że napisy rozmazały się trochę, zwłaszcza przy imieniu Ophelii, ale
zdecydowała się nie zwracać na to uwagi. Ze swoim talentem zawsze mogła coś
bardziej zepsuć, choćby w jakiś sposób kalecząc się długopisem. Nie miała
pojęcia, czy to w ogóle możliwe, ale po sobie spodziewała się już
dosłownie wszystkiego.
Chyba
pogodziłam się z Dallasem. Chyba, bo tak naprawdę nie wiem na czym stoimy.
Przy mnie jest żywy i coraz częściej to wykorzystujemy, choć wiem, że nie
powinnam mu na to pozwalać. On też, ale nie może się powstrzymać. Oboje nie
możemy, a przynajmniej tak mi się wydaje. Wydaje mi się, że wiem, na ile
mogę sobie przy nim pozwolić, ale kiedy jest obok… To nie jest proste. W pamięci
ciągle mam to, co powiedziała mi Claire – o niespokojnych, zagubionych
duszach, gniewie i tak dalej. Kiedy wypchnął mnie z okna, nie był
sobą. To chyba coś znaczy, że żałuje, prawda? A ja nie chcę, żeby znowu
się w tym zatracił.
Czuję
się, jakbym postradała zmysły. Nie pierwszy raz, więc może coś w tym jest.
Oszalałam, jeszcze tam w ośrodku, ale nic nie mogę na to poradzić. Może to
Dallas, a może po prostu ja. Tak czy inaczej, zamierzamy wracać do
siedzimy łowców. Gdybym jeszcze wiedziała gdzie… Ale może to nie będzie takie trudne?
Podobno hotel spłonął. Tak samo rozwiązali sprawy z ośrodkiem, więc to już
jakiś trop. Później poszukam w internecie jakichś artykułów. W końcu
ile hoteli w centrum Seattle mogło spłonąć jednej nocy?
Chciałabym
porozmawiać z mamą, ale to zły pomysł. Na razie zbytnio przejmuje się
tatą, zresztą… to nienajlepszy pomysł w tej sytuacji. Równie zły, co i grzebanie
w dokumentach, na dodatek w miejscu, w którym prawie się
zginęło. Ale co mi pozostało? No i Dallas ze mną będzie. Jakby nie patrzeć,
to jedyna osoba, która może bezpiecznie mi towarzyszyć. Bardziej martwi nie
będzie, o ile nie zdenerwuje Rosy.
Tęsknię za Rosą.
Postukała
długopisem w kartkę, uważnie przypatrując ostatniej linijce. To była
prawda, tak jak i poczucie, że przyjaciółka dostałaby szału na samą
wzmiankę o planie powrotu do siedziby łowców. Nie żeby to było dziwne,
zwłaszcza w przypadku Rosy, która od samego początku się o nią
troszczyła. Zwłaszcza po tym, jak pojawiła się, by pomóc przy ucieczce przed Charonem,
mogła być przewrażliwiona. W zasadzie w ostatnim czasie wszyscy tacy
byli.
Zdecydowanym
ruchem zamknęła pamiętnik, po czym poderwała się na równe nogi, chcąc włożyć go
na swoje miejsce. Nie sądziła, by ktokolwiek sam z siebie zaczął czytać
jej zapiski albo buszował po pokoju, ale wolała nie ryzykować. Zwłaszcza teraz,
pisząc o rzeczach, które zdecydowanie wolała zachować dla siebie. Nie
musiała długo się zastanawiać, by zorientować się, jakiej reakcji powinna
spodziewać się po bliskich, gdyby choć zająknęła się na temat przeglądania akt
łowców.
Robię tylko to, co muszę, pomyślała, ale
wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej. W gruncie rzeczy czuła się
trochę tak, jakby bawiła się naładowaną bronią, aż prosząc o to, by ta
wystrzeliła.
Na
korytarzu natknęła się na beztrosko biegającego kota. Puszysta kulka znalazła
się tuż obok niej w chwili, w której tylko ją zauważyła. Joce uśmiechnęła
się blado, widząc jak stworzonko raz po raz ociera łepek o jej łydki.
Natychmiast przykucnęła, by wziąć kociaka na ręce, pozwalając, by zaczął się do
niej łasić i mruczeć. Momentalnie pomyślała o Allegrze i powodzie,
dla którego ta w ogóle zdecydowała się jej podarować zwierzę. Zwłaszcza po
wizycie Dallasa i ilościach energii, którą wtedy wykorzystała, teoria
ciotki wydawała się prawdopodobna.
– Zabierasz
ode mnie wszystko, co złe? – zapytała z powątpiewaniem, bynajmniej nie
oczekując odpowiedzi.
Nie
otrzymała jej, chyba że tym mianem miała określić bezceremonialne pacnięcie
kocią łapką w twarz. Zaśmiała się, zaskoczona i rozbawiona zarazem. Całe
napięcie momentalnie z niej uleciało, prawie jak za dotknięciem czarodziejskiej
różdżki. Mocniej objęła kota, tuląc go do siebie i pozwalając, by dalej
wymachiwał łapaki, najwyraźniej zainteresowany jej włosami.
– Patrzysz
na niego, jak na coś do jedzenia.
Tym razem
udało jej się nie wzdrygnąć, gdy usłyszała głos Ryana. Natychmiast obejrzała
się w jego stronę, nawet będąc w stanie zdobyć się na uśmiech.
– Wcale nie
– obruszyła się.
Kąciki ust
chłopaka momentalnie uniosły się ku górze. Bez pośpiechu podszedł bliżej, jakby
chcąc w ten sposób podkreślić, że nie miał złych zamiarów.
– Chociaż
raz nie wyglądasz, jakbyś chciała ode mnie uciec. Robimy postępy – zauważył, a Joce
prychnęła, nie mogąc się powstrzymać.
–
Ewentualnie wciąż jestem zaspana – rzuciła zaczepnym tonem.
Jedynie
wywrócił oczami.
– Auć –
mruknął, ale nie wyglądał na urażonego. – Dopiero wstałaś? Wiesz w ogóle,
która godzina?
Wzruszyła
ramionami, nie zamierzając wdawać się z nim w dyskusję. Cóż,
przynajmniej nie na ten temat. Gdyby choć podejrzewał, co takiego potrafiła,
nie byłby zaskoczony tym, jak długo spała. Zwłaszcza po tym, jak sprowadziła
mamę, było jej to potrzebne. Sęk w tym, że zdecydowanie nie zamierzała o tym
Ryana uświadamiać. To nie tak, że nie chciała, żeby wiedział. Tak naprawdę wszystko
sprowadzało się do tego, że podobało jej się, że nie patrzył na nią jak na
wariatkę – nie większą niż mogłaby być, skoro już wiedział, że balansowała
gdzieś między wampirami a ludźmi, bardziej zbliżając się do tych drugich.
–
Potrzebujesz czegoś? – zapytała, w pośpiechu zmieniając temat. – Wydawało
mi się, że Layla mówiła, że ty i Cassandra możecie się do niej zwracać w razie
potrzeby. Jeśli coś jest nie tak, nadaje się do pomocy lepiej ode mnie.
Sądziła, że
Ryana jakkolwiek zareaguje – choćby jakimś złośliwym komentarzem na temat jej
pomocności – ale nic podobnego nie miało miejsca. W zamian raptownie
spoważniał, wyraźnie czymś zmartwiony.
– Słyszałem,
że twoja mama wróciła… Na tyle, na ile, bo w domu nagle mówi się o duchach.
Swoją drogą, to naprawdę szalone, wiesz? – stwierdził, a Joce jak na
zawołanie coś przewróciło się w żołądku. Co jeszcze mógł słyszeć…? – Ale
nie o to chodzi. Skoro już mowa o Cass, to nie widziałaś jej
przypadkiem?
Jedynie
pokręciła głową. Ryan zaklął pod nosem, po czym bez słowa wyminął ją i ruszył
w stronę schodów.
– Hej –
zaoponowała, natychmiast ruszając za nim. – Co jest?
W tamtej
chwili sama nie była pewna, czy chciała otrzymać odpowiedź.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz