12 października 2018

Sto trzydzieści trzy

Claire
Marissa wpadła do kuchni z rozanielonym uśmiechem. Na moment przystanęła w progu, przez moment wyglądając tak, jakby zderzyła się z jakąś niewidzialną ścianą. Przez jej twarz przemknął cień, ale prawie natychmiast odzyskała nad sobą kontrolę. Na jej ustach jak na zawołanie ponownie pojawił się uśmiech.
– Co robicie? – rzuciła jak gdyby nigdy nic.
Claire spojrzała na nią w oszołomieniu. Serce wciąż tłukło jej się w piersi, a uwagę pochłaniał stojący tuż obok Lucas. Nie miała pojęcia, co sądzić zarówno o jego reakcji, jak i sposobie, w jaki się od niej odsunął. Chciała zrzucić mętlik w głowie wyłącznie na zmęczenie i wciąż majaczące w jej umyśle wspomnienie snu (albo raczej nie do końca snu), ale instynkt podpowiadał jej, że chodziło o coś więcej. Problem polegał na tym, że wciąż nie miała pojęcia, czego tak naprawdę powinna się spodziewać.
Przez dłuższą chwilę wszyscy trwali w ciszy. Kątem oka zauważyła, że Issie spięła się, raz po raz niespokojnie wodząc wzrokiem po pomieszczeniu. Podrygiwała niespokojnie, jakby nie będąc w stanie ustać w miejscu, co zwłaszcza w przypadku tej dziewczyny było do przewidzenia. To, że mogłaby być czymkolwiek zmartwiona, już niekoniecznie.
– Rozmawiamy sobie – wyjaśnił w końcu Lucas. Jego głos zabrzmiał normalnie, ale Claire i tak nie mogła pozbyć się wrażenia, że dziwnie na nią patrzył. Wyraz jego twarzy nie wyrażał niczego konkretnego. – Claire twierdzi, że źle spała.
– Och…
Marissa z wolna podeszła bliżej. Wciąż wyglądała na niepewną, całą uwagę poświęcając przede wszystkim na stojącej tuż przed nią przyjaciółce. Zachowywała się tak, jakby podejrzewała, że w każdej chwili mogły się wydarzyć coś niedobrego – albo raczej jakby sądziła, że sama mogłaby dokonać czegoś takiego. Claire zawahała się, po czym wymownie spojrzała na kubek z krwią, który zostawiła na blacie.
– Coś nie tak? – zapytała wprost, ostrożnie dobierając słowa.
Nie chciała pytać o pragnienie wprost. Zwłaszcza po sposobie, w jaki Issie traktowała ją dzień wcześniej, łatwo było zapomnieć, że w rzeczywistości pozostawała nowo narodzoną. To, że mogłaby czuć się dziwnie w obecności kogoś, w kogo żyłach krążyła krew, wydawało się prawdopodobne, a jednak…
– Co? Jasne! – zapewniła natychmiast Marissa. Jej oczy rozszerzyły się nieznacznie. – Dalej mi nie przeszkadzasz ani nic. Myślałam po prostu, że wam przeszkadzam.
– Dlaczego miała byś…? – zaczęła z powątpiewaniem Claire, ale nie było jej dane dokończyć.
Lucas w końcu się poruszył. Aż wzdrygnęła się, gdy zdecydowanie zbyt zamaszystym, energicznym ruchem klasnął w dłonie.
– Dobra! Gdzie jest mój brat, co? – zapytał, w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne słowa. – Mieliśmy iść. Nie mamy całego dnia, prawda?
Obie spojrzały na niego z powątpiewaniem. Co z tobą nie tak?, przeszło przez myśl Claire, ale nie zdecydowała się zapytać o to na głos. Wiedziała jedynie, że wampir zachowywał się inaczej niż zwykle. Chodziło o coś więcej niż tylko to, że mógłby mieć wątpliwości o rozmowę w szklarni. Sęk w tym, że nie miała pojęcia, co tak naprawdę powinna o jego zachowaniu myśleć.
– Zaraz przyjdzie. – Issie wywróciła oczami. – Mnie też daj chwilę, co? Wy już się obsłużyliście, ale ja też bym się chętnie czegoś napiła, zwłaszcza że mamy wychodzić.
– I dlatego siedziałaś tyle czasu w łazience?
Wampirzyca warknęła cicho. Claire wciąż czuła się dziwnie za każdym razem, gdy widziała lśniące rubinowe tęczówki przyjaciółki. Zauważyła, że pociemniały nieznacznie, ale nie była w stanie stwierdzić, czy stało się tak przez nadmiar emocji, czy może za sprawą głodu.
– On też średnio rozumie kobiety? – rzuciła zaczepnym tonem Marissa, wymownie spoglądając na przyjaciółkę.
– Ej… – obruszył się Lucas, ale nie zabrzmiał na szczególnie poirytowanego.
Claire z wolna wypuściła powietrze. Obserwowanie przekomarzającej się dwójki było kojące, w końcu pozwalając jej się rozluźnić. Dopiero wtedy w pełni poczuła, że nadmierne napięcie w końcu ustąpiło, dodatkowo pozwalając jej zapanować nad mętlikiem w głowie. Oparła się o blat, po prostu obserwując – i to zarówno Lucasa, który zaczął zachowywać równie swobodnie, co zwykle, jak i krzątającą się po kuchni Marissę.
To wszystko jest takie dziwne…
Nieznacznie potrząsnęła głową, chcąc pozbyć się niechcianych myśli. Wciąż gdzieś tam były – kłębiły się na granicy jej świadomości, prędzej czy później mając dojść do głosu. Przez ułamek sekundy znów poczuła mrowienie w ramieniu, ale to było zaledwie echo stanu, którego doświadczała za każdym razem, gdy miała zapisać kolejne proroctwo. Tym razem nie czuła ani potrzeby natychmiastowego dorwania czegoś do pisania, ani też nie dręczyły jej niezapisane słowa o głębszym znaczeniu – nie w taki sam sposób jak wtedy, gdy po prostu wiedziała, że miała do czynienia z przepowiednią.
Nie zmieniało to jednak faktu, że zapisane na lustrze linijki wciąż ją prześladowały. Zwłaszcza obserwując najzupełniej normalne zachowanie Lucasa i Marissy czuła się tak, jakby spoglądała na świat zza grubej, zamglonej szyby. Cokolwiek by się nie działo, wydawało się mieć miejsce gdzieś poza nią – zbyt przyziemne i tak kruche, że ta świadomość bolała. Myśl o tym, jak łatwo mogłaby stracić ten chwilowy spokój, doprowadzała ją do szału.
Obserwowanie Issie również było dziwne. Wciąż była energiczna i pełna życia, w niczym nie przypominając tej przerażonej, walczącej z bólem siebie, która podczas przemiany błagała ją o pomoc. Zupełnie jakby nic złego nie miało miejsca – ani to, w jaki sposób zakończyły się uroczystości w liceum, ani śmierć jej ojca. W pamięci wciąż miała słowa przyjaciółki o tym, jak czuła się ze świadomością, że ludzie życie mogłoby odejść w zapomnienie, ale również to nie brzmiało aż tak źle, jak mogłaby podejrzewać. Zupełnie jakby wszystko to, co się działo, było w pełni akceptowalne. Możliwe, że właśnie w ten sposób odbierała nowy stan rzeczy Marissa; jak etap, do którego należało się jak najszybciej przyzwyczaić.
Z jakiegoś powodu wciąż nie potrafiła oswoić się z tą myślą.
– Hej, Claire! Ziemia do Claire!
Zamrugała, w roztargnieniu spoglądając na Issie. Nie zarejestrowała momentu, w którym ta jak gdyby nigdy nic stanęła tuż przed nią. W rękach obracała kubek z krwią, bez pośpiechu sącząc jego zawartość.
– Och… Słucham cię – zapewniła, ale wampirzyca jedynie skwitowała jej słowa śmiechem.
– Na pewno. – Wywróciła oczami. – Wyglądasz dziwnie. To nie z mojego powodu, prawda? – upewniła się. Znaczącym gestem uniosła kubek. – Tyle mi wystarczy, tak dla jasności.
– Nic innego nie przyszłoby mi do głowy.
Issie potrząsnęła głową.
– Więc o co chodzi? Tak dziwnie na mnie patrzysz… – Westchnęła, wyraźnie zmartwiona. – Czuję twoją krew, ale naprawdę daję sobie radę. Podobno dlatego, że na krew pół-wampirów łatwo się uodpornić… Cokolwiek to znaczy.
– Najpewniej tyle, że natura nie pozwoliłaby nam tak łatwo zabijać swoich dzieci – stwierdziła, zakładając ramiona na piersiach. O wiele łatwiej przychodziło jej koncentrować się na czysto teoretycznych kwestiach, aniżeli na emocjach. – Tak czy inaczej, nie boję się ciebie. Raczej wciąż nie wierzę, że tutaj jesteś.
Nie kłamała, a przynajmniej nie w takim stopniu, jak mogłoby się to wydawać. Z uporem próbowała zająć czymś myśli, a obecność Issie w jakimś stopniu jej to ułatwiała.
– Wampirze dzieci… – Marissa wzniosła oczy ku górze. – Chociaż ja nie mogę ich mieć. Tak… Chyba zrozumiałam tę część, ale i tak zawsze lepiej się upewnić. – Urwała, w następnej sekundzie jak gdyby nigdy nic zmieniając temat: – Mówiłam ci już, że twoje oczy są cudowne? Dzisiaj wydają się wyjątkowo jasne.
– Ja… Dzięki?
Zamrugała kilkukrotnie, z trudem koncentrując wzrok na przyjaciółce. Jej słowa na dłuższą chwilę wytrąciły ją z równowagi, zwłaszcza gdy uprzytomniła sobie, do czego zmierzała wampirzyca. Z trudem powstrzymała się przed natychmiastową ucieczką wzrokiem gdzieś w bok, nie chcąc wzbudzać podejrzeń. Wystarczyło, że jak na zawołanie poczuła na sobie spojrzenie Lucasa, przy okazji nabierając pewności, że ten jak najbardziej zdawał sobie sprawę z tego, że nie mówiła mu wszystkiego.
Oczy potrafiły zdradzić naprawdę wiele. Prawie jak w przypadku Isabeau, choć u ciotki różnicę dało się zauważyć ot tak – to, że miała prawie srebrzyste tęczówki, zwykle oznaczało tylko jedno. Claire nie miała pewności, czy wiersze aż tak wyraźnie wpływały na jej zachowanie czy wygląd, a jednak gdy myślała o tym w tamtej chwili…
– Rany, wybacz – zreflektowała się Marissa. Z ulgą przyjęła fakt, że przyjaciółka zmieniła temat. – Nie to miałam… Och, dobra. Idziemy w końcu?
– Gdy tylko pojawi się Matt.
Wampirzyca jedynie skinęła głową. Myślami wydawała się być daleko, przez co Claire mogła co najwyżej zgadywać, co takiego działo się w jej umyśle. Milczała, po chwili odwracając się, by móc dopić resztę krwi. Wciąż obserwując przyjaciółkę, kątem oka spojrzała na własny kubek, ale nie miała ochoty próbować przełknąć czegokolwiek. Wystarczyło, że już i tak czuła się niespokojna. To, że Lucas wciąż ją obserwował, nie pomagało.
Westchnęła w duchu. Miała ochotę z kimś porozmawiać, ale nie miała pojęcia, w jaki sposób się do tego zabrać. Momentalnie pomyślała o mamie, ale równie szybko odrzuciła od siebie ten pomysł. Działo się wystarczająco wiele złego, by zawracanie Layli głowy brzmiało jak marny pomysł. Gdyby na dodatek wiedziała, co powinna o tym wszystkim sądzić albo jak to wyjaśnić…
Przecież i tak wszyscy zginą z jego ręki… Kogo i dlaczego?
Nie znała odpowiedzi na to pytania. A jeśli miała być ze sobą szczera, wcale tego nie chciała.
– Dokąd właściwie idziemy? – zapytała, w pośpiechu wyrzucając z siebie pierwsze słowa, które przyszły jej do głowy.
Lucas i Marissa jak na zawołanie spojrzeli w jej stronę. Oczy wampirzycy momentalnie zabłysły, zdradzając entuzjazm.
– Zobaczysz! – zapowiedziała, w następnej sekundzie doskakując do Claire i bezceremonialnie chwytając ją za ramię. – Albo wiecie co? Matt może nas dogonić – stwierdziła, nawet nie czekając aż ktokolwiek spróbuje zaprotestować. – Chodź. Coś ci pokażę!
Wraz z tymi słowami pociągnęła ją za sobą, nie pozostając Claire innego wyboru, jak tylko ruszyć za sobą.

Na zewnątrz panował chłód, ale to jej nie przeszkadzało. Popędziła za Marissą, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że miała do czynienia z uradowanym dzieckiem. Issie wciąż trzymała ją za rękę, pewnie pędząc przed siebie – najpierw na tył rezydencji, a później ku linii drzew, które Claire miała okazję zobaczyć już wcześniej, jeszcze ze szklarni.
Machinalnie obejrzała się przez ramię, próbując wypatrzeć na dachu budynku cokolwiek, co świadczyłoby o obecności ogrodu. Zauważyła kilka okien, od których odbijały się pierwsze promienie wschodzącego słońca, ale z odległości nie była w stanie dostrzec niczego więcej. Zdecydowanie nie przyszłoby jej do głowy, że w domu Rosalee kryło się coś więcej – a zwłaszcza na tyle niezwykłe miejsce jak to, które pokazał jej Lucas.
– Hej, zwolnijcie trochę! – obruszył się wampir, w pośpiechu najpierw się z nimi zrównując, a potem stanowczo zastępując Marissie drogę.
Wampirzyca przystanęła, po czym spojrzała na stojącego przed nią nieśmiertelnego z irytacją. Claire była gotowa przysiąc, że niewiele brakowało, by wywróciła oczami.
– Przecież jej nie zjem – żachnęła się. – Rany, jakiś ty spięty…
– Raczej ostrożny. – Lucas wyraźnie się speszył. – No i mieliśmy czekać na Matta, pamiętasz?
– Dogoni nas – powtórzyła z uporem Issie. – O co ci tak naprawdę chodzi, co?
Nie odpowiedział, najzwyczajniej w świecie ignorując jej pytanie. Znów wydał się Claire spięty, niespokojnie wodząc wzrokiem na prawo i lewo, jakby sam niepewny na co patrzeć.
– A co, jeśli w pobliżu będą ludzie? – zapytał w końcu. – Nie obraź się, ale wciąż jesteś…
– Jaka? – Wampirzyca potrząsnęła głową. – Matt nie ma nic przeciwko, jeśli czasami wychodzę bez niego. Zawsze udaje mu się mnie znaleźć, więc…
– To głupie.
Odpowiedzialny Lucas? To dopiero niecodzienne…
– Wszystko gra – wtrąciła nieco spiętym tonem. Coś w ich zachowaniu sprawiało, że czuła się nieswojo. – Możemy poczekać na Matta, skoro to takie ważne. Chociaż Issie dobrze sobie radzi.
– Dziękuję za ten głos rozsądku – podchwycił natychmiast Lucas, zakładając ramiona na piersi. Zignorował dalszą część jej wypowiedzi.
Claire uniosła brwi, ale nie skomentowała jego zachowania nawet słowem. Miała wrażenie, że powinna z nim porozmawiać, ale wciąż nie miała pewności jak i o czym. Był zły za to, że czegokolwiek mu nie powiedziała? Czuła, że chodziło o coś innego, ale wcale nie czuła się dzięki temu lepiej. Wręcz przeciwnie – im dłużej myślała o jego zachowaniu, tym więcej wątpliwości miała.
To przez wczoraj? Wciąż czujesz się źle przez to, co mi powiedziałeś?
Z trudem powstrzymała grymas. Wątpliwości wróciły, ale nie dała niczego po sobie poznać. Spojrzała na Marissę, posyłając jej uspokajający uśmiech. Wampirzyca nieznacznie się rozluźniła, chociaż wciąż wyglądała na zniecierpliwioną.
– Nigdy nie zrozumiem facetów – mruknęła, potrząsając głową. – Zresztą wiem, gdzie idziemy. Tu niedaleko jest takie ładne miejsce… Och, a jeszcze dalej jezioro! – dodała, nie kryjąc entuzjazmu. Jej nastrój zmienił się momentalnie, gdy zaczęła wyrzucać z siebie kolejne słowa. – Swoją droga, Florencja to dziwne miejsce. Wiesz, Claire? Tutaj praktycznie nie ma zimy. – Westchnęła, dla podkreślenia swoich słów znacząco rozglądając się dookoła. – A szkoda. Gdyby jezioro zamarzło…
Urwała równie nagle, co zaczęła mówić. Jej rubinowe tęczówki momentalnie pociemniały, gdy do głosu doszły emocje. W jednej chwili wydała się Claire przede wszystkim smutna i zagubiona.
Coś w panującej ciszy podziałało również na Lucasa. Spojrzenie wampira jak na zawołanie złagodniało, a on sam wyprostował się niczym struna, wyraźnie zmartwiony.
– Co jest? Ja przecież nie… – zaczął, ale zaraz zamilkł, w zamian w panice spoglądając na Claire. – Powiedziałem coś nie tak? Przecież nie sugeruję, że od razu kogoś zabije, ale…
– Za dużo mówisz – przerwała mu spiętym tonem.
Usłuchał, chociaż to już i tak nie miało znaczenia. Claire z wahaniem spojrzała na Marissę, gorączkowo zastanawiając się, co takiego powinna jej powiedzieć. To było trudne, zresztą jak i za każdym razem, gdy w grę wchodziły emocje. Te Issie wyjątkowo dawały jej się we znaki, zmieniając tak gwałtownie, że to wystarczyło, by poczuła się nieswojo. Wiedziała, że w przypadku wampirów, zwłaszcza młodych, taki stan nie był niczym nowym, ale i tak nie była w stanie się do tego przyzwyczaić. Nie tak po prostu.
Co więcej, aż za dobrze wiedziała, o czym myślała Marissa. Doskonale pamiętała wspólne wyjście na lodowisko i to, w jaki sposób dziewczyna odnajdowała się, gdy mogła jeździć. Teraz tamten dzień wydawał się aż nadto odległy, prawie jak sen, choć w rzeczywistości nie minęło aż tak wiele czasu.
– W porządku. – Issie wyprostowała się niczym struna. Spróbowała się uśmiechnąć, ale przyszło jej to w nieco wymuszony sposób. – Tak sobie wspominam… Nie zawracajcie sobie mną głowy.
Claire westchnęła. Wiedziała, że gdyby to ona zaczęła zachowywać się w ten sposób, Issie najpewniej wzięłaby ją w ramiona i powiedziała coś sensownego, co prawie na pewno choć trochę poprawiłoby jej humor. Sęk w tym, że sama nie była w stanie znaleźć żadnych sensownych słów. Schowała dłonie za plecami, niepewna, co z nimi zrobić. Bezradnie wpatrywała się w przyjaciółkę, w duchu wyklinając na to, że w przeciwieństwie do niej w najmniejszym stopniu nie sprawdzała się jako pocieszycielka.
Słodka bogini, była beznadziejna. Zwłaszcza po tym wszystkim, co…
– Skąd ta cisza, co? – Aż wzdrygnęła się, słysząc głos Matta. Wampir w pośpiechu ruszył w ich stronę. On jeden wyglądał na rozluźnionego, choć wyraźnie zawahał się, gdy zauważył minę Marissy. – Co…?
– To nic takiego – zapewniła pośpiesznie Claire. Zabrzmiała o wiele pewniej, niż w rzeczywistości się czuła. – Czekaliśmy na ciebie. Issie mówiła o ładnym miejscu, więc… Idziemy?
Nie poczuła się lepiej z własnymi słowami. Czuła, że powinna dodać coś więcej – zrobić cokolwiek, co byłoby choć odrobinę praktyczne – ale nie miała pojęcia w jaki sposób się zachować. Zdezorientowane Lucasa nie pomagało, chociaż coś w pojawieniu się jego brata mimo wszystko rozluźniło atmosferę. Chciała wierzyć, że wszystko tak naprawdę sprowadzało się do nadmiaru emocji, który dawał jej się we znaki od chwili przebudzenia, tym samym czyniąc wszystko jeszcze bardziej skomplikowanym, ale nie mogła pozbyć się wrażenia, że tak naprawdę oszukiwała samą siebie.
– Jasne. Skoro tak twierdzisz… – mruknął z powątpiewaniem Matt. Wymownie spojrzał na brata, ostatecznie przenosząc wzrok na Marissę. – Na pewno?
– Tak jak mówiła Claire – podchwyciła natychmiast wampirzyca. – Swoją droga, nie spieszyłeś się.
– Powiedziała dziewczyna, którą siłą musiałem wyciągać z łazienki – rzucił w odpowiedzi.
– Wcale nie! – obruszyła się Issie. Wyprostowała się niczym struna, przez moment wyglądając na chętną, by na kogoś warknąć. W następnej sekundzie zdołała się rozpogodzić; co prawda jej uśmiech wciąż wydawał się nieco wymuszony, ale przynajmniej był szczery. – I wiesz co? – dodała, starannie dobierając słowa.
Przez moment panowała cisza. Ostatecznie to, że Marissa przez cały czas wpatrywała się przede wszystkim w Matta, skłoniło wampira, by odezwał się po raz pierwszy.
– No…?
Issie zrobiła krok w jego stronę. A potem kolejny, bardzo ostrożny i w pełni ludzkim krokiem. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji, jedynie skupienie, jakby właśnie planowała coś wyjątkowo trudnego. Claire mimowolnie się spięła, niepewna, co sądzić o takiej zmianie w zachowaniu. Spoglądanie na polującą nowo narodzoną też nie było czymś, co mogłoby ją uspokoić. Chciała ufać Marissie, ale aż nazbyt dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że w przypadku młodych nieśmiertelnych, instynkt potrafił być kluczowy. Gdyby ta straciła kontrolę, nawet bez konkretnego powodu…
Wampirzyca błyskawicznie ruszyła się z miejsca. W następnej sekundzie doskoczyła do Matta, by jak gdyby nigdy nic klepnąć go w ramię.
– Berek – rzuciła pogodnym tonem.
A potem odwróciła się i po prostu uciekła.
Wampir zamrugał, bezmyślnie wpatrując się w miejsce, w którym dopiero co stała jego podopieczna. Otworzył i zaraz zamknął usta, wyglądając przy tym na co najmniej zdezorientowanego. Claire również tkwiła w bezruchu, sama niepewna czy powinna się śmiać, czy płakać. W przypadku Marissy wszystko wydawało się równie prawdopodobne, a jednak taka reakcja była ostatnim, czego się spodziewała.
– Nie wierzę… – Matt z niedowierzaniem potrząsnął głową. – Serio?
Lucas jedynie wywrócił oczami.
– Leć za nią.
– Jeśli to zabawa, to wcale nie muszę się wysilać – stwierdził w zamyśleniu, raptownie poważniejąc. – Masz ochotę trochę pogonić, bracie?
– Co? O nie, nie! – obruszył się Lucas, momentalnie prostując niczym struna. – Spadaj!
– Chcę się tylko przytulić!
Claire obserwowała ich z niedowierzaniem, przez krótką chwilę znów czując tak, jakby śniła – z tym, że dla odmiany nie miała do czynienia z koszmarem. Jak dzieci…, pomyślała, ale to wcale nie wydało jej się złe. Wręcz przeciwnie – za nim zdążyła się zastanowić, nie pozostało jej nic innego, jak ruszyć za ganiającą się dwójką, kiedy ci tak po prostu rzucili się w ślad za Marissą. Została w tyle, ale zapachy Pavarottich były wystarczająco intensywne, by nie obawiała się tego, że mogłaby kogokolwiek zgubić.
Issie czuła równie wyraźnie, choć wciąż nie była w stanie przywyknąć do konieczności identyfikowania przyjaciółki ze słodkim, charakterystycznym dla wampira zapachem. Ruszyła przed siebie, myślami wciąż będąc gdzieś daleko. Już nie próbowała zastanawiać się ani nad snem, ani znaczeniem słów, które pojawiły się na lustrze. To wszystko wolała zostawić na później, aż nazbyt świadoma, że  niechciane myśli prędzej czy później miały powrócić. Nie miała pewności, co z nimi zrobić, ale tym zamierzała przejmować się, gdy nadejdzie odpowiedni moment.
W zamian momentalnie skupiła się na Issie. I choć nie miała pewności, czy pomysł, który nagle przyszedł jej do głowy, miał sens, zamierzała go zrealizować.
Ledwo to postanowiła, wyczuła ruch u swojego boku. W następnej sekundzie ktoś dosłownie ściął ją z nóg, bezceremonialnie powalając na ziemię.
– Teraz ty gonisz!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa