Claire
Marissa wpadła do kuchni z rozanielonym
uśmiechem. Na moment przystanęła w progu, przez moment wyglądając tak,
jakby zderzyła się z jakąś niewidzialną ścianą. Przez jej twarz przemknął
cień, ale prawie natychmiast odzyskała nad sobą kontrolę. Na jej ustach jak na
zawołanie ponownie pojawił się uśmiech.
– Co robicie? – rzuciła jak gdyby nigdy nic.
Claire spojrzała na nią w oszołomieniu. Serce wciąż tłukło jej się w piersi,
a uwagę pochłaniał stojący tuż obok Lucas. Nie miała pojęcia, co sądzić
zarówno o jego reakcji, jak i sposobie, w jaki się od niej
odsunął. Chciała zrzucić mętlik w głowie wyłącznie na zmęczenie i wciąż
majaczące w jej umyśle wspomnienie snu (albo raczej nie do końca
snu), ale instynkt podpowiadał jej, że chodziło o coś więcej. Problem
polegał na tym, że wciąż nie miała pojęcia, czego tak naprawdę powinna się
spodziewać.
Przez dłuższą chwilę wszyscy trwali w ciszy. Kątem oka zauważyła, że
Issie spięła się, raz po raz niespokojnie wodząc wzrokiem po pomieszczeniu.
Podrygiwała niespokojnie, jakby nie będąc w stanie ustać w miejscu,
co zwłaszcza w przypadku tej dziewczyny było do przewidzenia. To, że
mogłaby być czymkolwiek zmartwiona, już niekoniecznie.
– Rozmawiamy sobie – wyjaśnił w końcu Lucas. Jego głos zabrzmiał
normalnie, ale Claire i tak nie mogła pozbyć się wrażenia, że dziwnie na
nią patrzył. Wyraz jego twarzy nie wyrażał niczego konkretnego. – Claire
twierdzi, że źle spała.
– Och…
Marissa z wolna podeszła bliżej. Wciąż wyglądała na niepewną, całą
uwagę poświęcając przede wszystkim na stojącej tuż przed nią przyjaciółce.
Zachowywała się tak, jakby podejrzewała, że w każdej chwili mogły się
wydarzyć coś niedobrego – albo raczej jakby sądziła, że sama mogłaby dokonać
czegoś takiego. Claire zawahała się, po czym wymownie spojrzała na kubek z krwią,
który zostawiła na blacie.
– Coś nie tak? – zapytała wprost, ostrożnie dobierając słowa.
Nie chciała pytać o pragnienie wprost. Zwłaszcza po sposobie, w jaki
Issie traktowała ją dzień wcześniej, łatwo było zapomnieć, że w rzeczywistości
pozostawała nowo narodzoną. To, że mogłaby czuć się dziwnie w obecności
kogoś, w kogo żyłach krążyła krew, wydawało się prawdopodobne, a jednak…
– Co? Jasne! – zapewniła natychmiast Marissa. Jej oczy rozszerzyły się
nieznacznie. – Dalej mi nie przeszkadzasz ani nic. Myślałam po prostu, że wam
przeszkadzam.
– Dlaczego miała byś…? – zaczęła z powątpiewaniem Claire, ale nie
było jej dane dokończyć.
Lucas w końcu się poruszył. Aż wzdrygnęła się, gdy zdecydowanie zbyt
zamaszystym, energicznym ruchem klasnął w dłonie.
– Dobra! Gdzie jest mój brat, co? – zapytał, w pośpiechu wyrzucając z siebie
kolejne słowa. – Mieliśmy iść. Nie mamy całego dnia, prawda?
Obie spojrzały na niego z powątpiewaniem. Co z tobą nie
tak?, przeszło przez myśl Claire, ale nie zdecydowała się zapytać o to
na głos. Wiedziała jedynie, że wampir zachowywał się inaczej niż zwykle.
Chodziło o coś więcej niż tylko to, że mógłby mieć wątpliwości o rozmowę
w szklarni. Sęk w tym, że nie miała pojęcia, co tak naprawdę powinna o jego
zachowaniu myśleć.
– Zaraz przyjdzie. – Issie wywróciła oczami. – Mnie też daj chwilę, co? Wy
już się obsłużyliście, ale ja też bym się chętnie czegoś napiła, zwłaszcza że
mamy wychodzić.
– I dlatego siedziałaś tyle czasu w łazience?
Wampirzyca warknęła cicho. Claire wciąż czuła się dziwnie za każdym razem,
gdy widziała lśniące rubinowe tęczówki przyjaciółki. Zauważyła, że pociemniały
nieznacznie, ale nie była w stanie stwierdzić, czy stało się tak przez
nadmiar emocji, czy może za sprawą głodu.
– On też średnio rozumie kobiety? – rzuciła zaczepnym tonem Marissa,
wymownie spoglądając na przyjaciółkę.
– Ej… – obruszył się Lucas, ale nie zabrzmiał na szczególnie
poirytowanego.
Claire z wolna wypuściła powietrze. Obserwowanie przekomarzającej się
dwójki było kojące, w końcu pozwalając jej się rozluźnić. Dopiero wtedy w pełni
poczuła, że nadmierne napięcie w końcu ustąpiło, dodatkowo pozwalając jej
zapanować nad mętlikiem w głowie. Oparła się o blat, po prostu
obserwując – i to zarówno Lucasa, który zaczął zachowywać równie
swobodnie, co zwykle, jak i krzątającą się po kuchni Marissę.
To wszystko jest takie dziwne…
Nieznacznie potrząsnęła głową, chcąc pozbyć się niechcianych myśli. Wciąż
gdzieś tam były – kłębiły się na granicy jej świadomości, prędzej czy później
mając dojść do głosu. Przez ułamek sekundy znów poczuła mrowienie w ramieniu,
ale to było zaledwie echo stanu, którego doświadczała za każdym razem, gdy
miała zapisać kolejne proroctwo. Tym razem nie czuła ani potrzeby
natychmiastowego dorwania czegoś do pisania, ani też nie dręczyły jej
niezapisane słowa o głębszym znaczeniu – nie w taki sam sposób jak
wtedy, gdy po prostu wiedziała, że miała do czynienia z przepowiednią.
Nie zmieniało to jednak faktu, że zapisane na lustrze linijki wciąż ją
prześladowały. Zwłaszcza obserwując najzupełniej normalne zachowanie Lucasa i Marissy
czuła się tak, jakby spoglądała na świat zza grubej, zamglonej szyby. Cokolwiek
by się nie działo, wydawało się mieć miejsce gdzieś poza nią – zbyt przyziemne i tak
kruche, że ta świadomość bolała. Myśl o tym, jak łatwo mogłaby stracić ten
chwilowy spokój, doprowadzała ją do szału.
Obserwowanie Issie również było dziwne. Wciąż była energiczna i pełna
życia, w niczym nie przypominając tej przerażonej, walczącej z bólem
siebie, która podczas przemiany błagała ją o pomoc. Zupełnie jakby nic
złego nie miało miejsca – ani to, w jaki sposób zakończyły się
uroczystości w liceum, ani śmierć jej ojca. W pamięci wciąż miała
słowa przyjaciółki o tym, jak czuła się ze świadomością, że ludzie życie
mogłoby odejść w zapomnienie, ale również to nie brzmiało aż tak źle, jak
mogłaby podejrzewać. Zupełnie jakby wszystko to, co się działo, było w pełni
akceptowalne. Możliwe, że właśnie w ten sposób odbierała nowy stan rzeczy
Marissa; jak etap, do którego należało się jak najszybciej przyzwyczaić.
Z jakiegoś powodu
wciąż nie potrafiła oswoić się z tą myślą.
– Hej,
Claire! Ziemia do Claire!
Zamrugała, w roztargnieniu
spoglądając na Issie. Nie zarejestrowała momentu, w którym ta jak gdyby
nigdy nic stanęła tuż przed nią. W rękach obracała kubek z krwią, bez
pośpiechu sącząc jego zawartość.
– Och…
Słucham cię – zapewniła, ale wampirzyca jedynie skwitowała jej słowa śmiechem.
– Na pewno.
– Wywróciła oczami. – Wyglądasz dziwnie. To nie z mojego powodu, prawda? –
upewniła się. Znaczącym gestem uniosła kubek. – Tyle mi wystarczy, tak dla
jasności.
– Nic
innego nie przyszłoby mi do głowy.
Issie potrząsnęła
głową.
– Więc o co
chodzi? Tak dziwnie na mnie patrzysz… – Westchnęła, wyraźnie zmartwiona. –
Czuję twoją krew, ale naprawdę daję sobie radę. Podobno dlatego, że na krew
pół-wampirów łatwo się uodpornić… Cokolwiek to znaczy.
–
Najpewniej tyle, że natura nie pozwoliłaby nam tak łatwo zabijać swoich dzieci –
stwierdziła, zakładając ramiona na piersiach. O wiele łatwiej przychodziło
jej koncentrować się na czysto teoretycznych kwestiach, aniżeli na emocjach. –
Tak czy inaczej, nie boję się ciebie. Raczej wciąż nie wierzę, że tutaj jesteś.
Nie
kłamała, a przynajmniej nie w takim stopniu, jak mogłoby się to
wydawać. Z uporem próbowała zająć czymś myśli, a obecność Issie w jakimś
stopniu jej to ułatwiała.
– Wampirze
dzieci… – Marissa wzniosła oczy ku górze. – Chociaż ja nie mogę ich mieć. Tak…
Chyba zrozumiałam tę część, ale i tak zawsze lepiej się upewnić. – Urwała,
w następnej sekundzie jak gdyby nigdy nic zmieniając temat: – Mówiłam ci
już, że twoje oczy są cudowne? Dzisiaj wydają się wyjątkowo jasne.
– Ja…
Dzięki?
Zamrugała kilkukrotnie,
z trudem koncentrując wzrok na przyjaciółce. Jej słowa na dłuższą chwilę
wytrąciły ją z równowagi, zwłaszcza gdy uprzytomniła sobie, do czego
zmierzała wampirzyca. Z trudem powstrzymała się przed natychmiastową
ucieczką wzrokiem gdzieś w bok, nie chcąc wzbudzać podejrzeń. Wystarczyło,
że jak na zawołanie poczuła na sobie spojrzenie Lucasa, przy okazji nabierając
pewności, że ten jak najbardziej zdawał sobie sprawę z tego, że nie mówiła
mu wszystkiego.
Oczy
potrafiły zdradzić naprawdę wiele. Prawie jak w przypadku Isabeau, choć u ciotki
różnicę dało się zauważyć ot tak – to, że miała prawie srebrzyste tęczówki,
zwykle oznaczało tylko jedno. Claire nie miała pewności, czy wiersze aż tak
wyraźnie wpływały na jej zachowanie czy wygląd, a jednak gdy myślała o tym
w tamtej chwili…
– Rany,
wybacz – zreflektowała się Marissa. Z ulgą przyjęła fakt, że przyjaciółka zmieniła
temat. – Nie to miałam… Och, dobra. Idziemy w końcu?
– Gdy tylko
pojawi się Matt.
Wampirzyca
jedynie skinęła głową. Myślami wydawała się być daleko, przez co Claire mogła
co najwyżej zgadywać, co takiego działo się w jej umyśle. Milczała, po
chwili odwracając się, by móc dopić resztę krwi. Wciąż obserwując przyjaciółkę,
kątem oka spojrzała na własny kubek, ale nie miała ochoty próbować przełknąć czegokolwiek.
Wystarczyło, że już i tak czuła się niespokojna. To, że Lucas wciąż ją
obserwował, nie pomagało.
Westchnęła w duchu.
Miała ochotę z kimś porozmawiać, ale nie miała pojęcia, w jaki sposób
się do tego zabrać. Momentalnie pomyślała o mamie, ale równie szybko
odrzuciła od siebie ten pomysł. Działo się wystarczająco wiele złego, by
zawracanie Layli głowy brzmiało jak marny pomysł. Gdyby na dodatek wiedziała,
co powinna o tym wszystkim sądzić albo jak to wyjaśnić…
Przecież i tak wszyscy zginą z jego
ręki… Kogo i dlaczego?
Nie znała odpowiedzi
na to pytania. A jeśli miała być ze sobą szczera, wcale tego nie chciała.
– Dokąd
właściwie idziemy? – zapytała, w pośpiechu wyrzucając z siebie
pierwsze słowa, które przyszły jej do głowy.
Lucas i Marissa
jak na zawołanie spojrzeli w jej stronę. Oczy wampirzycy momentalnie
zabłysły, zdradzając entuzjazm.
–
Zobaczysz! – zapowiedziała, w następnej sekundzie doskakując do Claire i bezceremonialnie
chwytając ją za ramię. – Albo wiecie co? Matt może nas dogonić – stwierdziła,
nawet nie czekając aż ktokolwiek spróbuje zaprotestować. – Chodź. Coś ci
pokażę!
Wraz z tymi
słowami pociągnęła ją za sobą, nie pozostając Claire innego wyboru, jak tylko
ruszyć za sobą.
Na zewnątrz panował chłód, ale
to jej nie przeszkadzało. Popędziła za Marissą, nie mogąc pozbyć się wrażenia,
że miała do czynienia z uradowanym dzieckiem. Issie wciąż trzymała ją za
rękę, pewnie pędząc przed siebie – najpierw na tył rezydencji, a później ku
linii drzew, które Claire miała okazję zobaczyć już wcześniej, jeszcze ze
szklarni.
Machinalnie
obejrzała się przez ramię, próbując wypatrzeć na dachu budynku cokolwiek, co
świadczyłoby o obecności ogrodu. Zauważyła kilka okien, od których
odbijały się pierwsze promienie wschodzącego słońca, ale z odległości nie
była w stanie dostrzec niczego więcej. Zdecydowanie nie przyszłoby jej do
głowy, że w domu Rosalee kryło się coś więcej – a zwłaszcza na tyle
niezwykłe miejsce jak to, które pokazał jej Lucas.
– Hej,
zwolnijcie trochę! – obruszył się wampir, w pośpiechu najpierw się z nimi
zrównując, a potem stanowczo zastępując Marissie drogę.
Wampirzyca przystanęła,
po czym spojrzała na stojącego przed nią nieśmiertelnego z irytacją.
Claire była gotowa przysiąc, że niewiele brakowało, by wywróciła oczami.
– Przecież
jej nie zjem – żachnęła się. – Rany, jakiś ty spięty…
– Raczej
ostrożny. – Lucas wyraźnie się speszył. – No i mieliśmy czekać na Matta,
pamiętasz?
– Dogoni
nas – powtórzyła z uporem Issie. – O co ci tak naprawdę chodzi, co?
Nie
odpowiedział, najzwyczajniej w świecie ignorując jej pytanie. Znów wydał
się Claire spięty, niespokojnie wodząc wzrokiem na prawo i lewo, jakby sam
niepewny na co patrzeć.
– A co,
jeśli w pobliżu będą ludzie? – zapytał w końcu. – Nie obraź się, ale wciąż
jesteś…
– Jaka? –
Wampirzyca potrząsnęła głową. – Matt nie ma nic przeciwko, jeśli czasami wychodzę
bez niego. Zawsze udaje mu się mnie znaleźć, więc…
– To
głupie.
Odpowiedzialny Lucas? To dopiero
niecodzienne…
– Wszystko
gra – wtrąciła nieco spiętym tonem. Coś w ich zachowaniu sprawiało, że
czuła się nieswojo. – Możemy poczekać na Matta, skoro to takie ważne. Chociaż
Issie dobrze sobie radzi.
– Dziękuję
za ten głos rozsądku – podchwycił natychmiast Lucas, zakładając ramiona na
piersi. Zignorował dalszą część jej wypowiedzi.
Claire uniosła
brwi, ale nie skomentowała jego zachowania nawet słowem. Miała wrażenie, że
powinna z nim porozmawiać, ale wciąż nie miała pewności jak i o czym.
Był zły za to, że czegokolwiek mu nie powiedziała? Czuła, że chodziło o coś
innego, ale wcale nie czuła się dzięki temu lepiej. Wręcz przeciwnie – im
dłużej myślała o jego zachowaniu, tym więcej wątpliwości miała.
To przez wczoraj? Wciąż czujesz się źle
przez to, co mi powiedziałeś?
Z trudem
powstrzymała grymas. Wątpliwości wróciły, ale nie dała niczego po sobie poznać.
Spojrzała na Marissę, posyłając jej uspokajający uśmiech. Wampirzyca
nieznacznie się rozluźniła, chociaż wciąż wyglądała na zniecierpliwioną.
– Nigdy nie
zrozumiem facetów – mruknęła, potrząsając głową. – Zresztą wiem, gdzie idziemy.
Tu niedaleko jest takie ładne miejsce… Och, a jeszcze dalej jezioro! –
dodała, nie kryjąc entuzjazmu. Jej nastrój zmienił się momentalnie, gdy zaczęła
wyrzucać z siebie kolejne słowa. – Swoją droga, Florencja to dziwne
miejsce. Wiesz, Claire? Tutaj praktycznie nie ma zimy. – Westchnęła, dla
podkreślenia swoich słów znacząco rozglądając się dookoła. – A szkoda.
Gdyby jezioro zamarzło…
Urwała
równie nagle, co zaczęła mówić. Jej rubinowe tęczówki momentalnie pociemniały,
gdy do głosu doszły emocje. W jednej chwili wydała się Claire przede
wszystkim smutna i zagubiona.
Coś w panującej
ciszy podziałało również na Lucasa. Spojrzenie wampira jak na zawołanie
złagodniało, a on sam wyprostował się niczym struna, wyraźnie zmartwiony.
– Co jest? Ja
przecież nie… – zaczął, ale zaraz zamilkł, w zamian w panice spoglądając
na Claire. – Powiedziałem coś nie tak? Przecież nie sugeruję, że od razu kogoś
zabije, ale…
– Za dużo
mówisz – przerwała mu spiętym tonem.
Usłuchał,
chociaż to już i tak nie miało znaczenia. Claire z wahaniem spojrzała
na Marissę, gorączkowo zastanawiając się, co takiego powinna jej powiedzieć. To
było trudne, zresztą jak i za każdym razem, gdy w grę wchodziły emocje.
Te Issie wyjątkowo dawały jej się we znaki, zmieniając tak gwałtownie, że to
wystarczyło, by poczuła się nieswojo. Wiedziała, że w przypadku wampirów,
zwłaszcza młodych, taki stan nie był niczym nowym, ale i tak nie była w stanie
się do tego przyzwyczaić. Nie tak po prostu.
Co więcej,
aż za dobrze wiedziała, o czym myślała Marissa. Doskonale pamiętała
wspólne wyjście na lodowisko i to, w jaki sposób dziewczyna
odnajdowała się, gdy mogła jeździć. Teraz tamten dzień wydawał się aż nadto odległy,
prawie jak sen, choć w rzeczywistości nie minęło aż tak wiele czasu.
– W porządku.
– Issie wyprostowała się niczym struna. Spróbowała się uśmiechnąć, ale przyszło
jej to w nieco wymuszony sposób. – Tak sobie wspominam… Nie zawracajcie
sobie mną głowy.
Claire westchnęła.
Wiedziała, że gdyby to ona zaczęła zachowywać się w ten sposób, Issie
najpewniej wzięłaby ją w ramiona i powiedziała coś sensownego, co prawie
na pewno choć trochę poprawiłoby jej humor. Sęk w tym, że sama nie była w stanie
znaleźć żadnych sensownych słów. Schowała dłonie za plecami, niepewna, co z nimi
zrobić. Bezradnie wpatrywała się w przyjaciółkę, w duchu wyklinając na
to, że w przeciwieństwie do niej w najmniejszym stopniu nie sprawdzała
się jako pocieszycielka.
Słodka
bogini, była beznadziejna. Zwłaszcza po tym wszystkim, co…
– Skąd ta cisza,
co? – Aż wzdrygnęła się, słysząc głos Matta. Wampir w pośpiechu ruszył w ich
stronę. On jeden wyglądał na rozluźnionego, choć wyraźnie zawahał się, gdy
zauważył minę Marissy. – Co…?
– To nic
takiego – zapewniła pośpiesznie Claire. Zabrzmiała o wiele pewniej, niż w rzeczywistości
się czuła. – Czekaliśmy na ciebie. Issie mówiła o ładnym miejscu, więc…
Idziemy?
Nie poczuła
się lepiej z własnymi słowami. Czuła, że powinna dodać coś więcej – zrobić
cokolwiek, co byłoby choć odrobinę praktyczne – ale nie miała pojęcia w jaki
sposób się zachować. Zdezorientowane Lucasa nie pomagało, chociaż coś w pojawieniu
się jego brata mimo wszystko rozluźniło atmosferę. Chciała wierzyć, że wszystko
tak naprawdę sprowadzało się do nadmiaru emocji, który dawał jej się we znaki
od chwili przebudzenia, tym samym czyniąc wszystko jeszcze bardziej
skomplikowanym, ale nie mogła pozbyć się wrażenia, że tak naprawdę oszukiwała
samą siebie.
– Jasne.
Skoro tak twierdzisz… – mruknął z powątpiewaniem Matt. Wymownie spojrzał
na brata, ostatecznie przenosząc wzrok na Marissę. – Na pewno?
– Tak jak
mówiła Claire – podchwyciła natychmiast wampirzyca. – Swoją droga, nie spieszyłeś
się.
–
Powiedziała dziewczyna, którą siłą musiałem wyciągać z łazienki – rzucił w odpowiedzi.
– Wcale
nie! – obruszyła się Issie. Wyprostowała się niczym struna, przez moment wyglądając
na chętną, by na kogoś warknąć. W następnej sekundzie zdołała się rozpogodzić;
co prawda jej uśmiech wciąż wydawał się nieco wymuszony, ale przynajmniej był
szczery. – I wiesz co? – dodała, starannie dobierając słowa.
Przez
moment panowała cisza. Ostatecznie to, że Marissa przez cały czas wpatrywała
się przede wszystkim w Matta, skłoniło wampira, by odezwał się po raz
pierwszy.
– No…?
Issie zrobiła
krok w jego stronę. A potem kolejny, bardzo ostrożny i w pełni
ludzkim krokiem. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji, jedynie skupienie,
jakby właśnie planowała coś wyjątkowo trudnego. Claire mimowolnie się spięła,
niepewna, co sądzić o takiej zmianie w zachowaniu. Spoglądanie na
polującą nowo narodzoną też nie było czymś, co mogłoby ją uspokoić. Chciała
ufać Marissie, ale aż nazbyt dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że w przypadku
młodych nieśmiertelnych, instynkt potrafił być kluczowy. Gdyby ta straciła
kontrolę, nawet bez konkretnego powodu…
Wampirzyca
błyskawicznie ruszyła się z miejsca. W następnej sekundzie doskoczyła
do Matta, by jak gdyby nigdy nic klepnąć go w ramię.
– Berek –
rzuciła pogodnym tonem.
A potem
odwróciła się i po prostu uciekła.
Wampir
zamrugał, bezmyślnie wpatrując się w miejsce, w którym dopiero co
stała jego podopieczna. Otworzył i zaraz zamknął usta, wyglądając przy tym
na co najmniej zdezorientowanego. Claire również tkwiła w bezruchu, sama
niepewna czy powinna się śmiać, czy płakać. W przypadku Marissy wszystko
wydawało się równie prawdopodobne, a jednak taka reakcja była ostatnim,
czego się spodziewała.
– Nie
wierzę… – Matt z niedowierzaniem potrząsnął głową. – Serio?
Lucas
jedynie wywrócił oczami.
– Leć za
nią.
– Jeśli to
zabawa, to wcale nie muszę się wysilać – stwierdził w zamyśleniu, raptownie
poważniejąc. – Masz ochotę trochę pogonić, bracie?
– Co? O nie,
nie! – obruszył się Lucas, momentalnie prostując niczym struna. – Spadaj!
– Chcę się
tylko przytulić!
Claire
obserwowała ich z niedowierzaniem, przez krótką chwilę znów czując tak,
jakby śniła – z tym, że dla odmiany nie miała do czynienia z koszmarem.
Jak dzieci…, pomyślała, ale to wcale
nie wydało jej się złe. Wręcz przeciwnie – za nim zdążyła się zastanowić, nie
pozostało jej nic innego, jak ruszyć za ganiającą się dwójką, kiedy ci tak po
prostu rzucili się w ślad za Marissą. Została w tyle, ale zapachy
Pavarottich były wystarczająco intensywne, by nie obawiała się tego, że mogłaby
kogokolwiek zgubić.
Issie czuła
równie wyraźnie, choć wciąż nie była w stanie przywyknąć do konieczności
identyfikowania przyjaciółki ze słodkim, charakterystycznym dla wampira
zapachem. Ruszyła przed siebie, myślami wciąż będąc gdzieś daleko. Już nie
próbowała zastanawiać się ani nad snem, ani znaczeniem słów, które pojawiły się
na lustrze. To wszystko wolała zostawić na później, aż nazbyt świadoma, że niechciane myśli prędzej czy później miały powrócić.
Nie miała pewności, co z nimi zrobić, ale tym zamierzała przejmować się,
gdy nadejdzie odpowiedni moment.
W zamian
momentalnie skupiła się na Issie. I choć nie miała pewności, czy pomysł,
który nagle przyszedł jej do głowy, miał sens, zamierzała go zrealizować.
Ledwo to
postanowiła, wyczuła ruch u swojego boku. W następnej sekundzie ktoś dosłownie
ściął ją z nóg, bezceremonialnie powalając na ziemię.
– Teraz ty
gonisz!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz