Claire
Na moment zabrakło jej tchu.
Spojrzała na Lucasa w roztargnieniu, próbując zignorować fakt, że
przygniatał ją do ziemi. W końcu się uśmiechnął, co przyjęła z ulgą,
chociaż nadal była w stanie wyczuć w nim swego rodzaju napięcie.
– Naprawdę
chcesz się w to bawić? – zapytała, spoglądając mu w oczy.
Błyszczały,
intensywnie czerwone dzięki krwi, którą wypili przed wyjściem. Ciemne włosy
miał w nieładzie, ale była do tego przyzwyczajona. W gruncie rzeczy
miała ochotę przeczesać je palcami, choć dobrze wiedziała, że i tak nie
byłaby w stanie doprowadzić ich do porządku.
– Czemu
nie? Issie wydawała się zadowolona – zauważył, po czym raptownie spoważniał. –
Co źle powiedziałem, że tak się spięła? Serio nie miałem nic złego na myśli,
kiedy…
– To nie
twoja wina – zapewniła go pośpiesznie. – Issie po prostu… Rany, możesz ze mnie
zejść?
Zamrugał,
jakby zdążył zapomnieć, że wciąż dociskał ją do ziemi. Natychmiast się
dostosował, prostując niczym struna i odsuwając na bok. Nie
zaprotestowała, kiedy pomógł jej stanąć na równe nogi, stanowczym ruchem
podrywając do pionu.
– Więc? –
drążył, pośpiesznie przerywając ciszę, która na powrót między nimi zapadła. –
Matt spędził z nią więcej czasu ode mnie. Wolałbym znów czegoś przypadkiem
nie palnąć, zwłaszcza że to twoja przyjaciółka.
A jakie
to ma znaczenie, czy przyjaźni się ze mną?, pomyślała, spoglądając na niego
z powątpiewaniem. Lekko przekrzywiła głowę, wciąż uważnie go obserwując.
– Jeszcze w Seattle
Issie zabrała mnie na lodowisko. W zasadzie mnie, Damiena, Liz i… cóż,
Setha. – Wysiliła się na blady uśmiech. – Nie miałam pojęcia, co robię, ale ona
bawiła się świetnie. Powiedzmy, że… ma do tego talent.
– Claire…
Zignorowała
przepraszającą nutę, która jak na zawołanie pojawiła się w jego tonie. Nie
zamierzała wpadać w panikę za każdym razem, kiedy z jakiegoś powodu
była zmuszona, żeby mówić o Secie.
– Tak czy
inaczej – podjęła pośpiesznie – nie dziwię się, że mogłaby tęsknić za
lodowiskiem. Mam taki jeden pomysł, ale muszę to jeszcze przemyśleć.
– Obgadaj
to z Mattem – zasugerował natychmiast Lucas. Uśmiechnął się w nieco
drapieżny sposób, wymownie spoglądając w miejsce, w którym zniknęła
ganiająca się dwójka. – Lubi ją. I może się nie znam, ale raczej ze
wzajemnością.
– Więc
jednak… – mruknęła w zamyśleniu.
Tak
naprawdę to od samego początku było dla niej aż nazbyt oczywiste. Nie chciała
wyciągać zbyt pochopnych wniosków. Ta sytuacja zresztą wciąż była dla niej na
swój sposób zaskakująca. Lubiła Matta, a jeśli faktycznie on i Issie
mieli się ku sobie…
–
Zauważyłaś?
Wzruszyła
ramionami. Dlaczego Lucas brzmiał, jakby był zmartwiony taką możliwością?
– Tak sądzę
– przyznała ze spokojem. – To chyba nie takie trudne, żeby zauważyć, że
mężczyzna jest zainteresowany kobietą, prawda?
Była pewna,
że przez jego twarz przemknął cień. Gwałtownie zaczerpnął powietrza do płuc,
jakby chcąc coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili z tego
zrezygnował. W zamian skinął głowa, ale bez większego przekonania.
– Taak… –
mruknął, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. – To wcale nie jest trudne.
Uniosła
brwi, niepewna, co sądzić o jego zachowaniu, na dodatek nie pierwszy raz w ostatnim
czasie. Nie miała pojęcia, skąd brały się wątpliwości, które w ostatnim
czasie towarzyszyły jej niemalże na każdym kroku, kiedy w grę wchodziły
relacje z Lucasem, ale nie podobało jej się to. Próbowała zrozumieć,
jednak wampir w najmniejszym stopniu jej tego nie ułatwiał.
– W porządku.
Więc porozmawiam z Mattem – zapewniła, w pośpiechu decydując się
zmienić temat. – Idziemy za nimi? Jeśli odeszli za daleko…
– Znam tę
okolicę równie dobrze, co i Miasto Nocy – przerwał jej Lucas. Zanim
zdążyła choćby zastanowić się nad tym, w jaki sposób zareagować, wampir w pośpiechu
chwycił ją za rękę. – Możemy porozmawiać? – zapytał wprost.
Miała
wrażenie, że od dłuższej chwili walczył ze sobą, planując zadać to pytanie.
Chociaż mogła się tego spodziewać, serce jak na zawołanie zabiło jej szybciej,
zdradzając zdenerwowanie. Ukrywanie emocji zdecydowanie nie było jej mocną
stroną.
– Jasne.
Wcale nie
była tego taka pewna. Nie była nawet w stanie na niego spojrzeć, chociaż
dobrze wiedziała, że Lucas śledził każdy jej ruch. Było coś przenikliwego w jego
spojrzeniu, co jedynie utwierdziło ją w przekonaniu, że aż za dobrze
wiedział, że nie była z nim do końca szczera.
– Więc
dlaczego mam wątpliwości? – rzucił z powątpiewaniem. Otworzyła usta, chcąc
zaprotestować, ale nie dał jej po temu okazji. – Od rana chodzisz jak struta.
No i to, co Marissa powiedziała o twoich oczach… Serio?
– Niczego
nie napisałam – zapewniła w pośpiesznie. Czuła, że zareagowała zbyt
gwałtownie, by zabrzmiało to naturalnie. – Pokazałabym ci, gdybym miała
jakikolwiek wiersz. Wiesz, że martwię się o resztę – dodała, tym razem
siląc się na spokój. Nie była pewna, na ile jej to wyszło. – Nie ryzykowałaby,
gdybym miała pewność, że coś się dzieje.
Odpowiedziała
jej długa, wymowna cisza, Wciąż czuła na sobie niepewne spojrzenie Lucasa. Po
wyrazie jego twarzy nie była w stanie stwierdzić niczego, pomijając to, że
był podenerwowany. Gorączkowo nad czymś myślał, starannie analizując jej słowa,
jakby próbował doszukać się w nich jakiegoś głębszego znaczenia.
Miała
wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim westchnął przeciągle, ze świstem
wypuszczając powietrze. W roztargnieniu przeczesał włosy palcami, w końcu
rozluźniając się na tyle, by była w stanie wyczuć bijącą od niego ulgę.
– Na litość
bogini… Wybacz, okej? – Potrząsnął głową. – Może jestem przewrażliwiony,
zwłaszcza po tym wczoraj i… Och, nie mówmy o tym – zaproponował
pośpiesznie. Nawet nie czekał na jej odpowiedź, ale nie miała mu tego za złe. –
Po prostu się o ciebie martwię.
Coś w jego
słowach sprawiło, że momentalnie zrobiło jej się cieplej. Uśmiechnęła się
niepewnie, po czym przesunęła na tyle, by jak gdyby nigdy nic móc otoczyć go
ramionami. W pierwszym odruchu zesztywniał, ale prawie natychmiast
przyciągnął ją do siebie, wplatając w palce w jej włosy.
–
Niepotrzebnie – zapewniła. Poczuła nieprzyjemny ucisk w gardle, gdy
mimowolnie pomyślała o napisach na lustrze, ale prawie natychmiast
odsunęła od siebie niechciane myśli. – Przyszłabym do ciebie, gdyby tylko coś
się wydarzyło. Kto lepiej zrozumiałby mnie i to, co piszę?
Nie
odpowiedział, ale to nie miało znaczenia. Wystarczyło, że wzmocnił uścisk,
pewnie trzymając ją w swoich ramionach. Rozluźniła się, w końcu czując
się nie tylko dobrze, ale przede wszystkim tak, jakby wszystko wróciło na swoje
miejsce. Lucas był niczym stały element, którego potrzebowała, by zachować
równowagę; jak długo znajdował się tuż obok, mogła choćby i udawać, że nic
złego się nie wydarzy.
– Dobra.
Chodźmy za tą dwójką. – Wampir w pośpiechu odsunął ją od siebie. – Coś
podejrzanie długo ich nie ma…
Powstrzymując
się przed wywróceniem oczami, w pośpiechu ruszyła za nim.
Alessia
Już po przekroczeniu progu
świątyni wyczuła, że nie była sama. W pierwszym odruchu nie zwróciła na to
uwagi, dochodząc do wniosku, że to mogła być któraś z ludzkich służek,
które czasami kręciły się w pobliżu, wymieniając kwiaty albo zapalając
zgaszone świece, ale prawie natychmiast uprzytomniła sobie, że doskonale znała
zapach, który już na wstępie przykuł jej uwagę.
Ali zmarszczyła
brwi. W pośpiechu przeszła przez główną część świątyni, mijając wciąż przystrojony
bukietami ołtarz. Nie poświęciła mu uwagi, woląc nie zastanawiać nad tym, że
większość kwiatów wciąż znoszono z myślą o Allegrze. To był zresztą
powód, dla którego unikała wizyty na cmentarzu, choć zarazem czuła, że prędzej
czy później powinna się tam pojawić.
Prawda była
taka, że tęskniła. Jak długo o tym nie myślała, koncentrując się na Arielu
i zamieszaniu z Charonem, wszystko wydawało się być w porządku,
ale to na dłuższą metę prowadziło donikąd. Ciotka znaczyła dla niej zbyt wiele,
by ot tak mogła ją zignorować. Jakby tego było mało, Alessia podświadomie
wiedziała, że tak naprawdę wszystko sprowadzało się do bezsensownej ucieczki
przed bolesną prawdą. Nawet to, że osobiście poprowadziła uroczystości, nie
czyniło pożegnania łatwiejszym.
Machinalnie
uniosła dłoń do szyi, muskając palcami ukryty pod ubraniem naszyjnik. Łza Allegry wciąż była na swoim miejscu,
zresztą jak zawsze przez te wszystkie lata. Mimo wszystko Ali nie mogła pozbyć
się wrażenia, że dawno otrzymany prezent z dnia na dzień zaczął znaczyć dla
niej jeszcze więcej. Nie wiem, co robić,
westchnęła w duchu, mocniej zaciskając palce na zawieszce. Czekała na nagłe
olśnienie, ale to nie nadeszło, choć przez ułamek sekundy była gotowa przysiąc,
że drobiazg na łańcuszku nieznacznie się rozgrzał.
Zawahała
się przed przejściem do kolejnego pomieszczenia. Isabeau stała w najbardziej
zacienionej części świątyni, zwrócona do Alessi plecami i skupiona na
jakimś bliżej nieokreślonym punkcie w przestrzeni. Do dziewczyny z opóźnieniem
dotarło, że wampirzyca szeptała coś rozgorączkowanym tonem. Rozpoznała
melodyjny język pierwotnych, ale nie była w stanie rozróżnić
poszczególnych słów. Mimo wszystko brzmiały kojąco i rytmicznie, prawie
jak zaklęcie albo modlitwa, chociaż sposób, w jaki wypowiadała je Beau,
nie miał w sobie nic uspokajającego. To było tak, jakby kobieta samej
sobie usiłowała poprawić humor, ale nie była w stanie.
– Ciociu?
Isabeau
wyprostowała się niczym struna. Kiedy błyskawicznie odwróciła się, wysuwając kły,
do Alessi dotarło, że jakimś cudem nie zorientowała się, że mogłaby mieć
towarzystwo. To zdecydowanie nie było do Beau podobne, chociaż gwałtowne nie były
w jej przypadku niczym nowym. Ali instynktownie cofnęła się, próbując
zignorować niejasne wrażenie, że wampirzyca mogłaby płakać. Jej oczy błyszczały
podejrzanie, choć w panującym dookoła półmroku jednoznaczne określenie,
czy miała rację, nie wchodziło w grę.
– Mówiłam,
żeby mi nie prze… – wycedziła przez zaciśnięte zęby Isabeau. Zaraz po tym jej
oczy rozszerzyły się nieznacznie, gdy rozpoznała, kogo miała przed sobą. – Och.
To ty – zreflektowała się.
Po jej
tonie trudno było stwierdzić, czy jakkolwiek cieszyła się z takiego stanu
rzeczy. Wyraźnie spięła się, prostując i zdecydowanym ruchem odrzucając
ciemne włosy na plecy. Na sobie miała długą do ziemi, czarną pelerynę, co
uprzytomniło Alessi, jakim cudem udało jej się dotrzeć do świątyni pomimo
wschodzącego słońca. To nie był pierwszy raz, kiedy Isabeau wychodziła w środku
dnia, ale coś w zachowaniu ciotki sprawiło, że Ali zwątpiła, czy kobieta w ogóle
powinna ruszać się z Niebiańskiej Rezydencji.
– Myślałam,
że mnie wyczułaś – przyznała cicho, zakładając ramiona na piersiach. W ostatniej
chwili powstrzymała się od stwierdzenia, że mogłaby Beau wystraszyć. Nawet
jeśli tak było, nie miała co liczyć, ze ciotka się do tego przyzna. – Co tu
robisz, ciociu? Nie spodziewałam się nikogo o tej porze.
– Tak jak i ja.
– Isabeau wzruszyła ramionami. – Szukałam spokoju, ale najwyraźniej źle
trafiłam. Dopiero co przepędziłam stąd kilka kobiet… – Urwała, nerwowo
zaciskając usta. – Działały tak, jak nauczyły się przy mamie. Ale ja na razie
nie potrzebuję pomocy, żeby się tutaj odnaleźć.
–
Pomyślałam, że mogę się przydać – przyznała, chociaż coś w słowach Isabeau
sprawiło, że zwątpiła, czy przychodzenie do świątyni było dobrym pomysłem. – Jeśli
potrzebujesz pomocy…
– Szczerze
mówiąc, nie mam nastroju na towarzystwo, księżniczko.
Z trudem
powstrzymała grymas. Mimowolnie spięła się, bezskutecznie próbując zignorować
ucisk w gardle. Spróbowała się uśmiechnąć i udawać, że wcale nie
poczuła się słowami ciotki urażona, ale czuła, że wyszło jej to marnie. Prawda
była taka, że choć rozumiała, że Isabeau miała cięższy okres, nie była w stanie
sobie przypomnieć, kiedy ta ostatnim czegokolwiek jej odmówiła.
Bezwiednie zacisnęła
dłonie w pieści. Wsunęła je do kieszeni kurtki, chcąc ukryć ten gest i to,
że mogłaby być roztrzęsiona.
– Na pewno?
– zapytała, chociaż podejrzewała, jaka będzie odpowiedź. Z uwagą zmierzyła
Isabeau wzrokiem, bezskutecznie próbując rozpoznać, w jakim ta tak
naprawdę była nastroju. – Dobrze się czujesz?
– Och… –
Dłoń wampirzycy jak na zawołanie powędrowała do gardła. – Znasz mnie, Ali. Byle
skurwiel to za mało, żeby coś mi zrobić.
Ale po tonie,
w jaki wypowiedziała te słowa, Alessia zorientowała się, że to nie Charon
był problemem. Co prawda od tego, co stało się w dzielnicy wilkołaków,
wszystko kręciło się wokół niego, ale nie to wydawało się dręczyć Isabeau.
–
Oczywiście nie wiemy nic więcej? – zapytała mimo wszystko. Ten temat wydawał
się wystarczająco neutralny, by zdecydowała się go pociągnąć.
–
Niekoniecznie – przyznała Isabeau. Jakby od niechcenia wzruszyła ramionami. –
Możliwe, że uciekł, chociaż kazałam wzmocnić ochronę przy wyjściu. Zaatakował
mnie i Dimitra, a to wystarczy, żeby podburzyć ludzi. No i,
oczywiście, wataha nie ma się teraz najlepiej… Ale o tym najwięcej
mogłabyś powiedzieć mi ty sama, prawda?
– Ariel i Riddley
robią, co mogą. Później się widzimy – wyjaśniła pośpiesznie. – Dlatego tutaj
przyszłam. Nie usiedzę w miejscu, a Ariel nie chciał zabrać mnie ze
sobą.
– Patrząc
na to, z kim mamy do czynienia, nie jestem zaskoczona. Sama najchętniej
kazałabym ci wracać do Niebiańskiej Rezydencji, bo tam jest najbezpieczniej –
stwierdziła w zamyśleniu.
Alessia z trudem
powstrzymała sfrustrowany jęk. Czuła, że sytuacja była poważna, ale i tak
nie czuła się dobrze z tym, że ktokolwiek znów mógłby próbować traktować
ją jak dziecko.
– Ale nie zrobisz
tego? – zaniepokoiła się. Chociaż chciała zabrzmieć stanowczo, mimo wszystko
zabrzmiało to jak pytanie.
– Nie. –
Isabeau westchnęła przeciągle. – Nie mam prawa, zresztą wtedy musiałabym
przyznać rację Dimitrowi. Oczywiście nie powiedziałam mu, że wychodzę – dodała z nieco
wymuszonym, gorzkim uśmiechem. – Jestem pewna, że wysłałby za mną strać.
Pavarottich jeszcze mogłabym znosić, ale skoro ich nie ma, poradzę sobie w pojedynkę.
Naprawdę nie mam cierpliwości do osób, które patrzą mi na ręce.
– Przecież
to nie tak – obruszyła się, pośpiesznie robiąc krok w stronę wampirzycy. –
A to, że wujek jest przewrażliwiony, wiemy od dawna, prawda?
Isabeau
jedynie prychnęła, wyraźnie sfrustrowana. Ali mimo wszystko przyjęła taką
reakcję z ulgą, przynajmniej wyczuwając w zachowaniu wampirzycy jakiekolwiek
emocje. Wszystko wydawało się lepsze od pełnej napięcia ciszy i obojętności,
z jaką kobieta wpatrywała się przed siebie, gorączkowo powtarzając słowa
modlitwy. Alessia nie przypominała sobie, by kiedykolwiek widziała Beau w takim
stanie, ale starała się nad tym nie zastanawiać. Po śmierci Allegry wszystko
miało prawo być inne.
– Tutaj nie
chodzi tylko o Dimitra – stwierdziła z rozdrażnieniem Isabeau. Potrząsnęła
głową, jakby chcąc opędzić się od jakiejś niechcianej myśli. – Nawet nie próbuj
mi wmawiać, że jest inaczej. Ty też patrzysz na mnie z taką obawą… Co jest,
Ali?
Zesztywniała
w odpowiedzi na te słowa. Przez moment poczuła się niemalże jak w potrzasku,
mając ochotę odwrócić się na pięcie i natychmiast ewakuować.
– Co? Och,
nie… Ja nie…
Wampirzyca
jedynie wywróciła oczami. Spojrzała na bratanicę w co najmniej pobłażliwy
sposób. W tamtej chwili w końcu przypominała zwyczajną siebie – nieco
złośliwą, zwłaszcza gdy zaczynała się irytować.
– Tylko bez
takich, w porządku? Może i przechodzę żałobę, ale jeszcze nie
oślepłam – żachnęła się Isabeau. Sposób, w jaki wypowiadała kolejne słowa,
wydał się Alessi o wiele pewniejszy, niż jej wcześniejsze wypowiedzi.
Zupełnie jakby nagle ocknęła się z głębokiego snu. – Wystarczy, że na
każdym kroku wszyscy patrzycie się na mnie jak na jakąś histeryczkę. To, co
zrobiłam na pogrzebie… Nie ma znaczenia, rozumiemy się?
– Ja nie…
–
Oczywiście – przerwała jej natychmiast Isabeau. – Znasz mnie i tak dalej. Okej.
Powiedzmy, że ci wierzę.
Nie
wierzyła, ale przynajmniej nie próbowała drążyć tematu. Ali zawahała się, wciąż
z obawą obserwując ciotkę. Próbowała jakkolwiek nad sobą zapanować i nie
patrzeć na wampirzycę w zbyt otwarty, przenikliwy sposób, ale to okazało
się trudniejsze niż zakładała. Coś w zachowaniu Isabeau nie dawało jej
spokoju, zwłaszcza że chwilowe rozżalenie nadal nie wyjaśniało najistotniejszej
kwestii.
– Więc mogę
cię teraz o coś zapytać? – wypaliła, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Isabeau
spojrzała na nią z zaciekawieniem. Zrobiła krok naprzód, skracając
dzielący je dystans. To pozwoliło Alessi dokładniej przyjrzeć się ciotce, ale wcale
nie poczuła się dzięki temu pewniej. Rozróżnienie targających wampirzycą emocji
wciąż było niemożliwe.
– Gdybym
była Rufusem, powiedziałabym ci, że właśnie to zrobiłaś – stwierdziła w końcu
Isabeau.
– Serio teraz
cytujesz Rufusa?
Odpowiedziało
jej parsknięcie. Przez moment uznała to niemalże za entuzjastyczny, w pełni
szczery śmiech.
– To jest
to pytanie czy masz jeszcze jakieś?
– Isabeau!
Jedynie
wywróciła oczami.
– Drażnię się
tylko – zapewniła, po czym raptownie spoważniała. Chociaż zmienne nastroje w przypadku
wampirów nie były niczym nowym, Alessia poczuła się nieswojo. – Ale w porządku.
Strzelasz.
Chociaż
wiedziała, o co chce zapytać, kiedy przyszło co do czego odkryła, że nie
jest w stanie wykrztusić z siebie słowa. Potrzebowała dłuższej
chwili, żeby zebrać myśli i w końcu się odezwać.
–
Zastanawiałam się po prostu… To, co powiedziałaś na pogrzebie… – Urwała, w pośpiechu
uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Mimo wszystko wyczuła, że Beau momentalnie
się spięła. – O bogini i tak dalej. Zastanawiam się po prostu…
– Nie masz
co się mną przejmować, księżniczko – ucięła stanowczym tonem Isabeau. Jej głos
zabrzmiał łagodnie i szczerze, ale Alessia mimo wszystko nie była w stanie
ot tak w te zapewnienia uwierzyć. – W żalu mówi się różne rzeczy. To
tylko takie tam moje gadanie… Rozumiemy się?
Skinęła
głową. Nie ufała własnemu głosowi na tyle, by spróbować potwierdzić w inny
sposób i nie zabrzmieć, jakby próbowała kłamać w żywe oczy. Co prawda
wiedziała, że Isabeau i tak była w stanie wychwycić zwątpienie, ale
żadna z nich zdecydowała się tego nie komentować. Cisza wydawała się
najsensowniejszym rozwiązaniem, chociaż zarazem sprawiała, że Ali czułą się
coraz bardziej niespokojna.
Beau bez
jakiegokolwiek ostrzeżenia wyminęła ją, szybkim krokiem ruszając ku zejścia do
biblioteki.
– Dobrze.
Mam nadzieję, że w żaden sposób cię nie uraziłam. Naprawdę nie mam
nastroju – wyjaśniła przepraszającym tonem. – Byłabym też wdzięczna, gdybyś
dała mi choć chwilę spokoju. Nie zrozum mnie źle, ale dzisiaj do niczego się
nie nadaję. W świątyni też nie ma niczego do roboty, więc gdybyś była taka
dobra…
– Rozumiem.
Nie
rozumiała. Z drugiej strony znała Isabeau na tyle dobrze, by wiedzieć, że
ta mało kiedy prosiła. Teraz wszystko wskazywało na to, że zależało jej na
chociażby chwili samotności, przez co odmowa nie wchodziła w grę.
– Dziękuję –
rzuciła na odchodne Beau. Na to przynajmniej wskazywał jej ton, póki nagle nie
zatrzymała się wpół kroku, na powrót zwracając ku Alessi. Jej oczy wydawały się
lśnić w panujących dookoła ciemnościach. – Ach… Jeszcze jedno. Uważaj na
siebie, dobrze? Zrób dla mnie chociaż tyle, dobrze, księżniczko?
– Ja… Co
takiego? – zapytała z wahaniem. Tych kilka słów wystarczyło, by momentalnie
zrobiło jej się zimno.
– Po prostu
bądź ostrożna – powtórzyła z uporem Isabeau. – Obiecaj mi w tej
chwili.
– Dlaczego miałabym…
? – zaczęła, ale jedno spojrzenie wampirzycy wystarczyło, by zrezygnowała z dokończenia
pytania. – Obiecuję.
Isabeau
skinęła głową. Wciąż wyglądała na pobudzoną, jakby z turem przychodziło
jej zapanowanie nad sobą i emocjami.
– Dobrze.
Zaraz po
tym zostawiła zaskoczoną Alessię samą, więcej nawet nie oglądając się za
siebie. Dziewczyna w oszołomieniu odprowadziła ciotkę wzrokiem, świadoma wyłącznie
narastającego z każdą kolejną sekundą niepokoju.
Isabeau
zachowywała się dziwnie. To wydawało się czymś więcej, niż tylko efektem żalu.
Tak przynajmniej już na wstępie pomyślała Alessia, w myślach raz po raz
rozpamiętując ostatnie słowa Beau.
To nie był
pierwszy raz, kiedy wampirzycy zdarzało się kogoś ostrzegać. Co więcej, takie
słowa prędzej czy później zawsze okazywały się w pełni uzasadnione, nawet
jeśli w pierwszej chwili jawiły się jako coś co najmniej bezsensownego.
Na co mam uważać, Beau?, pomyślała, ale
nic sensownego nie przychodziło jej do głowy. Biorąc pod uwagę to, jak wiele
się działo…
Musiała porozmawiać
z Arielem. Chciał tego czy nie, prędzej miała oszaleć niż czekać na jego
powrót.
Raz jeszcze
spojrzała w ślad za Isabeau, po czym – wciąż pełna wątpliwości – bez
pośpiechu ruszyła w swoją stronę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz