13 października 2018

Sto trzydzieści cztery

Claire
Na moment zabrakło jej tchu. Spojrzała na Lucasa w roztargnieniu, próbując zignorować fakt, że przygniatał ją do ziemi. W końcu się uśmiechnął, co przyjęła z ulgą, chociaż nadal była w stanie wyczuć w nim swego rodzaju napięcie.
– Naprawdę chcesz się w to bawić? – zapytała, spoglądając mu w oczy.
Błyszczały, intensywnie czerwone dzięki krwi, którą wypili przed wyjściem. Ciemne włosy miał w nieładzie, ale była do tego przyzwyczajona. W gruncie rzeczy miała ochotę przeczesać je palcami, choć dobrze wiedziała, że i tak nie byłaby w stanie doprowadzić ich do porządku.
– Czemu nie? Issie wydawała się zadowolona – zauważył, po czym raptownie spoważniał. – Co źle powiedziałem, że tak się spięła? Serio nie miałem nic złego na myśli, kiedy…
– To nie twoja wina – zapewniła go pośpiesznie. – Issie po prostu… Rany, możesz ze mnie zejść?
Zamrugał, jakby zdążył zapomnieć, że wciąż dociskał ją do ziemi. Natychmiast się dostosował, prostując niczym struna i odsuwając na bok. Nie zaprotestowała, kiedy pomógł jej stanąć na równe nogi, stanowczym ruchem podrywając do pionu.
– Więc? – drążył, pośpiesznie przerywając ciszę, która na powrót między nimi zapadła. – Matt spędził z nią więcej czasu ode mnie. Wolałbym znów czegoś przypadkiem nie palnąć, zwłaszcza że to twoja przyjaciółka.
A jakie to ma znaczenie, czy przyjaźni się ze mną?, pomyślała, spoglądając na niego z powątpiewaniem. Lekko przekrzywiła głowę, wciąż uważnie go obserwując.
– Jeszcze w Seattle Issie zabrała mnie na lodowisko. W zasadzie mnie, Damiena, Liz i… cóż, Setha. – Wysiliła się na blady uśmiech. – Nie miałam pojęcia, co robię, ale ona bawiła się świetnie. Powiedzmy, że… ma do tego talent.
– Claire…
Zignorowała przepraszającą nutę, która jak na zawołanie pojawiła się w jego tonie. Nie zamierzała wpadać w panikę za każdym razem, kiedy z jakiegoś powodu była zmuszona, żeby mówić o Secie.
– Tak czy inaczej – podjęła pośpiesznie – nie dziwię się, że mogłaby tęsknić za lodowiskiem. Mam taki jeden pomysł, ale muszę to jeszcze przemyśleć.
– Obgadaj to z Mattem – zasugerował natychmiast Lucas. Uśmiechnął się w nieco drapieżny sposób, wymownie spoglądając w miejsce, w którym zniknęła ganiająca się dwójka. – Lubi ją. I może się nie znam, ale raczej ze wzajemnością.
– Więc jednak… – mruknęła w zamyśleniu.
Tak naprawdę to od samego początku było dla niej aż nazbyt oczywiste. Nie chciała wyciągać zbyt pochopnych wniosków. Ta sytuacja zresztą wciąż była dla niej na swój sposób zaskakująca. Lubiła Matta, a jeśli faktycznie on i Issie mieli się ku sobie…
– Zauważyłaś?
Wzruszyła ramionami. Dlaczego Lucas brzmiał, jakby był zmartwiony taką możliwością?
– Tak sądzę – przyznała ze spokojem. – To chyba nie takie trudne, żeby zauważyć, że mężczyzna jest zainteresowany kobietą, prawda?
Była pewna, że przez jego twarz przemknął cień. Gwałtownie zaczerpnął powietrza do płuc, jakby chcąc coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili z tego zrezygnował. W zamian skinął głowa, ale bez większego przekonania.
– Taak… – mruknął, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. – To wcale nie jest trudne.
Uniosła brwi, niepewna, co sądzić o jego zachowaniu, na dodatek nie pierwszy raz w ostatnim czasie. Nie miała pojęcia, skąd brały się wątpliwości, które w ostatnim czasie towarzyszyły jej niemalże na każdym kroku, kiedy w grę wchodziły relacje z Lucasem, ale nie podobało jej się to. Próbowała zrozumieć, jednak wampir w najmniejszym stopniu jej tego nie ułatwiał.
– W porządku. Więc porozmawiam z Mattem – zapewniła, w pośpiechu decydując się zmienić temat. – Idziemy za nimi? Jeśli odeszli za daleko…
– Znam tę okolicę równie dobrze, co i Miasto Nocy – przerwał jej Lucas. Zanim zdążyła choćby zastanowić się nad tym, w jaki sposób zareagować, wampir w pośpiechu chwycił ją za rękę. – Możemy porozmawiać? – zapytał wprost.
Miała wrażenie, że od dłuższej chwili walczył ze sobą, planując zadać to pytanie. Chociaż mogła się tego spodziewać, serce jak na zawołanie zabiło jej szybciej, zdradzając zdenerwowanie. Ukrywanie emocji zdecydowanie nie było jej mocną stroną.
– Jasne.
Wcale nie była tego taka pewna. Nie była nawet w stanie na niego spojrzeć, chociaż dobrze wiedziała, że Lucas śledził każdy jej ruch. Było coś przenikliwego w jego spojrzeniu, co jedynie utwierdziło ją w przekonaniu, że aż za dobrze wiedział, że nie była z nim do końca szczera.
– Więc dlaczego mam wątpliwości? – rzucił z powątpiewaniem. Otworzyła usta, chcąc zaprotestować, ale nie dał jej po temu okazji. – Od rana chodzisz jak struta. No i to, co Marissa powiedziała o twoich oczach… Serio?
– Niczego nie napisałam – zapewniła w pośpiesznie. Czuła, że zareagowała zbyt gwałtownie, by zabrzmiało to naturalnie. – Pokazałabym ci, gdybym miała jakikolwiek wiersz. Wiesz, że martwię się o resztę – dodała, tym razem siląc się na spokój. Nie była pewna, na ile jej to wyszło. – Nie ryzykowałaby, gdybym miała pewność, że coś się dzieje.
Odpowiedziała jej długa, wymowna cisza, Wciąż czuła na sobie niepewne spojrzenie Lucasa. Po wyrazie jego twarzy nie była w stanie stwierdzić niczego, pomijając to, że był podenerwowany. Gorączkowo nad czymś myślał, starannie analizując jej słowa, jakby próbował doszukać się w nich jakiegoś głębszego znaczenia.
Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim westchnął przeciągle, ze świstem wypuszczając powietrze. W roztargnieniu przeczesał włosy palcami, w końcu rozluźniając się na tyle, by była w stanie wyczuć bijącą od niego ulgę.
– Na litość bogini… Wybacz, okej? – Potrząsnął głową. – Może jestem przewrażliwiony, zwłaszcza po tym wczoraj i… Och, nie mówmy o tym – zaproponował pośpiesznie. Nawet nie czekał na jej odpowiedź, ale nie miała mu tego za złe. – Po prostu się o ciebie martwię.
Coś w jego słowach sprawiło, że momentalnie zrobiło jej się cieplej. Uśmiechnęła się niepewnie, po czym przesunęła na tyle, by jak gdyby nigdy nic móc otoczyć go ramionami. W pierwszym odruchu zesztywniał, ale prawie natychmiast przyciągnął ją do siebie, wplatając w palce w jej włosy.
– Niepotrzebnie – zapewniła. Poczuła nieprzyjemny ucisk w gardle, gdy mimowolnie pomyślała o napisach na lustrze, ale prawie natychmiast odsunęła od siebie niechciane myśli. – Przyszłabym do ciebie, gdyby tylko coś się wydarzyło. Kto lepiej zrozumiałby mnie i to, co piszę?
Nie odpowiedział, ale to nie miało znaczenia. Wystarczyło, że wzmocnił uścisk, pewnie trzymając ją w swoich ramionach. Rozluźniła się, w końcu czując się nie tylko dobrze, ale przede wszystkim tak, jakby wszystko wróciło na swoje miejsce. Lucas był niczym stały element, którego potrzebowała, by zachować równowagę; jak długo znajdował się tuż obok, mogła choćby i udawać, że nic złego się nie wydarzy.
– Dobra. Chodźmy za tą dwójką. – Wampir w pośpiechu odsunął ją od siebie. – Coś podejrzanie długo ich nie ma…
Powstrzymując się przed wywróceniem oczami, w pośpiechu ruszyła za nim.
Alessia
Już po przekroczeniu progu świątyni wyczuła, że nie była sama. W pierwszym odruchu nie zwróciła na to uwagi, dochodząc do wniosku, że to mogła być któraś z ludzkich służek, które czasami kręciły się w pobliżu, wymieniając kwiaty albo zapalając zgaszone świece, ale prawie natychmiast uprzytomniła sobie, że doskonale znała zapach, który już na wstępie przykuł jej uwagę.
Ali zmarszczyła brwi. W pośpiechu przeszła przez główną część świątyni, mijając wciąż przystrojony bukietami ołtarz. Nie poświęciła mu uwagi, woląc nie zastanawiać nad tym, że większość kwiatów wciąż znoszono z myślą o Allegrze. To był zresztą powód, dla którego unikała wizyty na cmentarzu, choć zarazem czuła, że prędzej czy później powinna się tam pojawić.
Prawda była taka, że tęskniła. Jak długo o tym nie myślała, koncentrując się na Arielu i zamieszaniu z Charonem, wszystko wydawało się być w porządku, ale to na dłuższą metę prowadziło donikąd. Ciotka znaczyła dla niej zbyt wiele, by ot tak mogła ją zignorować. Jakby tego było mało, Alessia podświadomie wiedziała, że tak naprawdę wszystko sprowadzało się do bezsensownej ucieczki przed bolesną prawdą. Nawet to, że osobiście poprowadziła uroczystości, nie czyniło pożegnania łatwiejszym.
Machinalnie uniosła dłoń do szyi, muskając palcami ukryty pod ubraniem naszyjnik. Łza Allegry wciąż była na swoim miejscu, zresztą jak zawsze przez te wszystkie lata. Mimo wszystko Ali nie mogła pozbyć się wrażenia, że dawno otrzymany prezent z dnia na dzień zaczął znaczyć dla niej jeszcze więcej. Nie wiem, co robić, westchnęła w duchu, mocniej zaciskając palce na zawieszce. Czekała na nagłe olśnienie, ale to nie nadeszło, choć przez ułamek sekundy była gotowa przysiąc, że drobiazg na łańcuszku nieznacznie się rozgrzał.
Zawahała się przed przejściem do kolejnego pomieszczenia. Isabeau stała w najbardziej zacienionej części świątyni, zwrócona do Alessi plecami i skupiona na jakimś bliżej nieokreślonym punkcie w przestrzeni. Do dziewczyny z opóźnieniem dotarło, że wampirzyca szeptała coś rozgorączkowanym tonem. Rozpoznała melodyjny język pierwotnych, ale nie była w stanie rozróżnić poszczególnych słów. Mimo wszystko brzmiały kojąco i rytmicznie, prawie jak zaklęcie albo modlitwa, chociaż sposób, w jaki wypowiadała je Beau, nie miał w sobie nic uspokajającego. To było tak, jakby kobieta samej sobie usiłowała poprawić humor, ale nie była w stanie.
– Ciociu?
Isabeau wyprostowała się niczym struna. Kiedy błyskawicznie odwróciła się, wysuwając kły, do Alessi dotarło, że jakimś cudem nie zorientowała się, że mogłaby mieć towarzystwo. To zdecydowanie nie było do Beau podobne, chociaż gwałtowne nie były w jej przypadku niczym nowym. Ali instynktownie cofnęła się, próbując zignorować niejasne wrażenie, że wampirzyca mogłaby płakać. Jej oczy błyszczały podejrzanie, choć w panującym dookoła półmroku jednoznaczne określenie, czy miała rację, nie wchodziło w grę.
– Mówiłam, żeby mi nie prze… – wycedziła przez zaciśnięte zęby Isabeau. Zaraz po tym jej oczy rozszerzyły się nieznacznie, gdy rozpoznała, kogo miała przed sobą. – Och. To ty – zreflektowała się.
Po jej tonie trudno było stwierdzić, czy jakkolwiek cieszyła się z takiego stanu rzeczy. Wyraźnie spięła się, prostując i zdecydowanym ruchem odrzucając ciemne włosy na plecy. Na sobie miała długą do ziemi, czarną pelerynę, co uprzytomniło Alessi, jakim cudem udało jej się dotrzeć do świątyni pomimo wschodzącego słońca. To nie był pierwszy raz, kiedy Isabeau wychodziła w środku dnia, ale coś w zachowaniu ciotki sprawiło, że Ali zwątpiła, czy kobieta w ogóle powinna ruszać się z Niebiańskiej Rezydencji.
– Myślałam, że mnie wyczułaś – przyznała cicho, zakładając ramiona na piersiach. W ostatniej chwili powstrzymała się od stwierdzenia, że mogłaby Beau wystraszyć. Nawet jeśli tak było, nie miała co liczyć, ze ciotka się do tego przyzna. – Co tu robisz, ciociu? Nie spodziewałam się nikogo o tej porze.
– Tak jak i ja. – Isabeau wzruszyła ramionami. – Szukałam spokoju, ale najwyraźniej źle trafiłam. Dopiero co przepędziłam stąd kilka kobiet… – Urwała, nerwowo zaciskając usta. – Działały tak, jak nauczyły się przy mamie. Ale ja na razie nie potrzebuję pomocy, żeby się tutaj odnaleźć.
– Pomyślałam, że mogę się przydać – przyznała, chociaż coś w słowach Isabeau sprawiło, że zwątpiła, czy przychodzenie do świątyni było dobrym pomysłem. – Jeśli potrzebujesz pomocy…
– Szczerze mówiąc, nie mam nastroju na towarzystwo, księżniczko.
Z trudem powstrzymała grymas. Mimowolnie spięła się, bezskutecznie próbując zignorować ucisk w gardle. Spróbowała się uśmiechnąć i udawać, że wcale nie poczuła się słowami ciotki urażona, ale czuła, że wyszło jej to marnie. Prawda była taka, że choć rozumiała, że Isabeau miała cięższy okres, nie była w stanie sobie przypomnieć, kiedy ta ostatnim czegokolwiek jej odmówiła.
Bezwiednie zacisnęła dłonie w pieści. Wsunęła je do kieszeni kurtki, chcąc ukryć ten gest i to, że mogłaby być roztrzęsiona.
– Na pewno? – zapytała, chociaż podejrzewała, jaka będzie odpowiedź. Z uwagą zmierzyła Isabeau wzrokiem, bezskutecznie próbując rozpoznać, w jakim ta tak naprawdę była nastroju. – Dobrze się czujesz?
– Och… – Dłoń wampirzycy jak na zawołanie powędrowała do gardła. – Znasz mnie, Ali. Byle skurwiel to za mało, żeby coś mi zrobić.
Ale po tonie, w jaki wypowiedziała te słowa, Alessia zorientowała się, że to nie Charon był problemem. Co prawda od tego, co stało się w dzielnicy wilkołaków, wszystko kręciło się wokół niego, ale nie to wydawało się dręczyć Isabeau.
– Oczywiście nie wiemy nic więcej? – zapytała mimo wszystko. Ten temat wydawał się wystarczająco neutralny, by zdecydowała się go pociągnąć.
– Niekoniecznie – przyznała Isabeau. Jakby od niechcenia wzruszyła ramionami. – Możliwe, że uciekł, chociaż kazałam wzmocnić ochronę przy wyjściu. Zaatakował mnie i Dimitra, a to wystarczy, żeby podburzyć ludzi. No i, oczywiście, wataha nie ma się teraz najlepiej… Ale o tym najwięcej mogłabyś powiedzieć mi ty sama, prawda?
– Ariel i Riddley robią, co mogą. Później się widzimy – wyjaśniła pośpiesznie. – Dlatego tutaj przyszłam. Nie usiedzę w miejscu, a Ariel nie chciał zabrać mnie ze sobą.
– Patrząc na to, z kim mamy do czynienia, nie jestem zaskoczona. Sama najchętniej kazałabym ci wracać do Niebiańskiej Rezydencji, bo tam jest najbezpieczniej – stwierdziła w zamyśleniu.
Alessia z trudem powstrzymała sfrustrowany jęk. Czuła, że sytuacja była poważna, ale i tak nie czuła się dobrze z tym, że ktokolwiek znów mógłby próbować traktować ją jak dziecko.
– Ale nie zrobisz tego? – zaniepokoiła się. Chociaż chciała zabrzmieć stanowczo, mimo wszystko zabrzmiało to jak pytanie.
– Nie. – Isabeau westchnęła przeciągle. – Nie mam prawa, zresztą wtedy musiałabym przyznać rację Dimitrowi. Oczywiście nie powiedziałam mu, że wychodzę – dodała z nieco wymuszonym, gorzkim uśmiechem. – Jestem pewna, że wysłałby za mną strać. Pavarottich jeszcze mogłabym znosić, ale skoro ich nie ma, poradzę sobie w pojedynkę. Naprawdę nie mam cierpliwości do osób, które patrzą mi na ręce.
– Przecież to nie tak – obruszyła się, pośpiesznie robiąc krok w stronę wampirzycy. – A to, że wujek jest przewrażliwiony, wiemy od dawna, prawda?
Isabeau jedynie prychnęła, wyraźnie sfrustrowana. Ali mimo wszystko przyjęła taką reakcję z ulgą, przynajmniej wyczuwając w zachowaniu wampirzycy jakiekolwiek emocje. Wszystko wydawało się lepsze od pełnej napięcia ciszy i obojętności, z jaką kobieta wpatrywała się przed siebie, gorączkowo powtarzając słowa modlitwy. Alessia nie przypominała sobie, by kiedykolwiek widziała Beau w takim stanie, ale starała się nad tym nie zastanawiać. Po śmierci Allegry wszystko miało prawo być inne.
– Tutaj nie chodzi tylko o Dimitra – stwierdziła z rozdrażnieniem Isabeau. Potrząsnęła głową, jakby chcąc opędzić się od jakiejś niechcianej myśli. – Nawet nie próbuj mi wmawiać, że jest inaczej. Ty też patrzysz na mnie z taką obawą… Co jest, Ali?
Zesztywniała w odpowiedzi na te słowa. Przez moment poczuła się niemalże jak w potrzasku, mając ochotę odwrócić się na pięcie i natychmiast ewakuować.
– Co? Och, nie… Ja nie…
Wampirzyca jedynie wywróciła oczami. Spojrzała na bratanicę w co najmniej pobłażliwy sposób. W tamtej chwili w końcu przypominała zwyczajną siebie – nieco złośliwą, zwłaszcza gdy zaczynała się irytować.
– Tylko bez takich, w porządku? Może i przechodzę żałobę, ale jeszcze nie oślepłam – żachnęła się Isabeau. Sposób, w jaki wypowiadała kolejne słowa, wydał się Alessi o wiele pewniejszy, niż jej wcześniejsze wypowiedzi. Zupełnie jakby nagle ocknęła się z głębokiego snu. – Wystarczy, że na każdym kroku wszyscy patrzycie się na mnie jak na jakąś histeryczkę. To, co zrobiłam na pogrzebie… Nie ma znaczenia, rozumiemy się?
– Ja nie…
– Oczywiście – przerwała jej natychmiast Isabeau. – Znasz mnie i tak dalej. Okej. Powiedzmy, że ci wierzę.
Nie wierzyła, ale przynajmniej nie próbowała drążyć tematu. Ali zawahała się, wciąż z obawą obserwując ciotkę. Próbowała jakkolwiek nad sobą zapanować i nie patrzeć na wampirzycę w zbyt otwarty, przenikliwy sposób, ale to okazało się trudniejsze niż zakładała. Coś w zachowaniu Isabeau nie dawało jej spokoju, zwłaszcza że chwilowe rozżalenie nadal nie wyjaśniało najistotniejszej kwestii.
– Więc mogę cię teraz o coś zapytać? – wypaliła, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Isabeau spojrzała na nią z zaciekawieniem. Zrobiła krok naprzód, skracając dzielący je dystans. To pozwoliło Alessi dokładniej przyjrzeć się ciotce, ale wcale nie poczuła się dzięki temu pewniej. Rozróżnienie targających wampirzycą emocji wciąż było niemożliwe.
– Gdybym była Rufusem, powiedziałabym ci, że właśnie to zrobiłaś – stwierdziła w końcu Isabeau.
– Serio teraz cytujesz Rufusa?
Odpowiedziało jej parsknięcie. Przez moment uznała to niemalże za entuzjastyczny, w pełni szczery śmiech.
– To jest to pytanie czy masz jeszcze jakieś?
– Isabeau!
Jedynie wywróciła oczami.
– Drażnię się tylko – zapewniła, po czym raptownie spoważniała. Chociaż zmienne nastroje w przypadku wampirów nie były niczym nowym, Alessia poczuła się nieswojo. – Ale w porządku. Strzelasz.
Chociaż wiedziała, o co chce zapytać, kiedy przyszło co do czego odkryła, że nie jest w stanie wykrztusić z siebie słowa. Potrzebowała dłuższej chwili, żeby zebrać myśli i w końcu się odezwać.
– Zastanawiałam się po prostu… To, co powiedziałaś na pogrzebie… – Urwała, w pośpiechu uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Mimo wszystko wyczuła, że Beau momentalnie się spięła. – O bogini i tak dalej. Zastanawiam się po prostu…
– Nie masz co się mną przejmować, księżniczko – ucięła stanowczym tonem Isabeau. Jej głos zabrzmiał łagodnie i szczerze, ale Alessia mimo wszystko nie była w stanie ot tak w te zapewnienia uwierzyć. – W żalu mówi się różne rzeczy. To tylko takie tam moje gadanie… Rozumiemy się?
Skinęła głową. Nie ufała własnemu głosowi na tyle, by spróbować potwierdzić w inny sposób i nie zabrzmieć, jakby próbowała kłamać w żywe oczy. Co prawda wiedziała, że Isabeau i tak była w stanie wychwycić zwątpienie, ale żadna z nich zdecydowała się tego nie komentować. Cisza wydawała się najsensowniejszym rozwiązaniem, chociaż zarazem sprawiała, że Ali czułą się coraz bardziej niespokojna.
Beau bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wyminęła ją, szybkim krokiem ruszając ku zejścia do biblioteki.
– Dobrze. Mam nadzieję, że w żaden sposób cię nie uraziłam. Naprawdę nie mam nastroju – wyjaśniła przepraszającym tonem. – Byłabym też wdzięczna, gdybyś dała mi choć chwilę spokoju. Nie zrozum mnie źle, ale dzisiaj do niczego się nie nadaję. W świątyni też nie ma niczego do roboty, więc gdybyś była taka dobra…
– Rozumiem.
Nie rozumiała. Z drugiej strony znała Isabeau na tyle dobrze, by wiedzieć, że ta mało kiedy prosiła. Teraz wszystko wskazywało na to, że zależało jej na chociażby chwili samotności, przez co odmowa nie wchodziła w grę.
– Dziękuję – rzuciła na odchodne Beau. Na to przynajmniej wskazywał jej ton, póki nagle nie zatrzymała się wpół kroku, na powrót zwracając ku Alessi. Jej oczy wydawały się lśnić w panujących dookoła ciemnościach. – Ach… Jeszcze jedno. Uważaj na siebie, dobrze? Zrób dla mnie chociaż tyle, dobrze, księżniczko?
– Ja… Co takiego? – zapytała z wahaniem. Tych kilka słów wystarczyło, by momentalnie zrobiło jej się zimno.
– Po prostu bądź ostrożna – powtórzyła z uporem Isabeau. – Obiecaj mi w tej chwili.
– Dlaczego miałabym… ? – zaczęła, ale jedno spojrzenie wampirzycy wystarczyło, by zrezygnowała z dokończenia pytania. – Obiecuję.
Isabeau skinęła głową. Wciąż wyglądała na pobudzoną, jakby z turem przychodziło jej zapanowanie nad sobą i emocjami.
– Dobrze.
Zaraz po tym zostawiła zaskoczoną Alessię samą, więcej nawet nie oglądając się za siebie. Dziewczyna w oszołomieniu odprowadziła ciotkę wzrokiem, świadoma wyłącznie narastającego z każdą kolejną sekundą niepokoju.
Isabeau zachowywała się dziwnie. To wydawało się czymś więcej, niż tylko efektem żalu. Tak przynajmniej już na wstępie pomyślała Alessia, w myślach raz po raz rozpamiętując ostatnie słowa Beau.
To nie był pierwszy raz, kiedy wampirzycy zdarzało się kogoś ostrzegać. Co więcej, takie słowa prędzej czy później zawsze okazywały się w pełni uzasadnione, nawet jeśli w pierwszej chwili jawiły się jako coś co najmniej bezsensownego.
Na co mam uważać, Beau?, pomyślała, ale nic sensownego nie przychodziło jej do głowy. Biorąc pod uwagę to, jak wiele się działo…
Musiała porozmawiać z Arielem. Chciał tego czy nie, prędzej miała oszaleć niż czekać na jego powrót.
Raz jeszcze spojrzała w ślad za Isabeau, po czym – wciąż pełna wątpliwości – bez pośpiechu ruszyła w swoją stronę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa