14 października 2018

Sto trzydzieści pięć

Alessia
Zmrużyła oczy w pierwszych promieniach wschodzącego słońca. W milczeniu spojrzała na zachmurzone niebo, próbując ocenić, czy powinna spodziewać się opadów śniegu. Ariel nie będzie zadowolony, przeszło jej przez myśl. Nie żeby nawet w idealnych warunkach próby wytropienia Charona były jakkolwiek łatwiejsze, ale wiedziała, że pogoda mogła jeszcze bardziej wszystko skomplikować.
Mimowolnie obejrzała się przez ramię. Przynajmniej na pierwszy rzut oka świątynia wyglądała na opustoszałą, co aż tak bardzo nie mijało się z prawdą. Czuła się nieswojo na myśl o Isabeau, w pamięci wciąż mając ostrzeżenie ciotki. Nie pierwszy raz miała wrażenie, że w każdej chwili mogło wydarzyć się coś niedobrego. W Beau było coś, co nie dawało jej spokoju, z każdą chwilą martwiąc coraz bardziej. Nie potrafiła tego sprecyzować, ale za to była w stanie dostrzec tę zmianę – coś, co zauważyła jeszcze podczas pogrzebu Allegry. Zwłaszcza po załamaniu, które wampirzyca przeszła, kiedy była przekonana, że Dimitr ją zdradził, Ali miała złe przeczucia co do tego, co jeszcze mogłoby się wydarzyć.
O bogini, co mamy robić?
Jej spojrzenie jak na zawołanie powędrowało ku stojącej tuż obok świątyni figurze Selene. Bogini wznosiła obie dłonie ku niebu, jakby chciała sięgnąć czegoś, co się tam znajdowało. Alessia pamiętała, że gdy nocą spojrzało się na posąg pod odpowiednim kątem, można było odnieść wrażenie, że Selene obejmowała księżyc. Westchnęła cicho, w milczeniu przypatrując nieruchomej postaci i bezskutecznie próbując zapanować nad narastającym stopniowo niepokojem. Niczego już nie rozumiała, zwłaszcza po rozmowie z Isabeau.
Najgorsze w tym wszystkim było, że nie miała pojęcia, co robić. Chciała się na coś przydać, ale nie miała pojęcia w jaki sposób. Liczyła na jakiekolwiek zajęcie w świątyni, zwłaszcza że wielokrotnie pomagała w przygotowaniach to uroczystości czy zwykłym utrzymaniu porządku, ale słowa Beau jasno dały jej do zrozumienia, że nie miała czego w tym miejscu szukać. Przynajmniej na razie pozostawało jej znaleźć sobie inne zajęcie, ale nie była z tego zadowolona. Skrzyżowała ramiona, w milczeniu wodząc wzrokiem dookoła po znajomej okolicy. Nasłuchiwała, ale nic nie wskazywało na to, by w pobliżu znajdował się ktoś jeszcze. W powietrzu wyczuwała wyłącznie zapach kadzidełek i kwiatów, jakże charakterystyczny dla tego miejsca. Isabeau ukrywała swoją obecność, ale to po odbytej rozmowie wydało się Alessi do przewidzenia.
Jak tak dalej pójdzie, wszyscy popadniemy w paranoję.
Wywróciła oczami. Próbowała przekonywać samą siebie, że nie działo się nic wartego uwagi, ale tak naprawdę sama w to nie wierzyła. Charon również nie dawał jej spokoju, Alessia zaś stopniowo zaczynała przyswajać sobie myśl, że nieśmiertelny był o wiele bardziej niebezpieczny, niż do tej pory sądziła. Wiedziała o tym od samego początku, a jednak wszystko, o czym mówił jej Ariel, przez większość czasu brzmiało jak bajka – zwykłe straszenie, które nie miało racji bytu. Teraz zaczynała dochodzić do wniosku, że była naiwna, bagatelizując kogoś, kto z łatwością mógłby pozabijać ich wszystkich. To, że mężczyzna zniknął, jedynie wszystko komplikowało, wzbudzając strach. Naprawdę zaczynała się bać, chociaż z uporem odsuwała od siebie to uczucie.
Inna sprawa, że martwiła się o Ariela. Gdyby tylko mogła, powstrzymałaby go od ingerowania w to, co się działo… Ale wiedziała, że to nie było takie proste. Co więcej, aż nazbyt dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że wszyscy wokół uważali, że wilkołak polował na nią. To nadawało sens również słowom Isabeau, ale tego również nie była w stanie ot tak przyjąć do wiadomości. Słodka bogini, jaka była szansa na to, że kolejny nieśmiertelny uwziął się na nią praktycznie bez powodu i…?
– Cholera, serio? Życie ci niemiłe czy jak?!
Omal nie wyszła z siebie, słysząc znajomy głos. Zdążyła zaledwie się odwrócić, nim Hayley dosłownie zmaterializowała się tuż przed nią. Quinn pojawił się tuż za nią, podążając za siostrą niczym cień i raz po raz czujnie rozglądając się dookoła.
– Co tutaj robicie? – zapytała, ale jedno spojrzenie na twarz zmierzającej ku niej przyjaciółki wystarczyło, żeby zapragnęła się wycofać. Przecież tak naprawdę dobrze wiedziała.
– A jak sądzisz? – Hayley z niedowierzaniem potrząsnęła głową. – Ariel kazał cię sprawdzić. Jak widać słusznie.
– Sprawdzić w związku z czym?
Dziewczyna jedynie wywróciła oczami. Quinn rzucił jej spojrzenie sugerujące, że powoli zaczynał wątpić w jej zdrowy rozsądek.
– Czy siedzisz na tyłku i nie jesteś sama – wyjaśnił usłużnie. – Nic się nie zgadza, więc…
– Isabeau jest w świątyni – przerwała mu.
Przez chwilę sama nie była pewna, w jaki sposób zareagować – śmiać się, płakać czy może poszukać Ariela i porządnie nim potrząsnąć. Skoro on się martwił, co sama miała powiedzieć? Jeśli chciał jej pilnować, wolała, żeby robił to osobiście.
– Ale nie tutaj – stwierdziła Hayley, wspierając dłonie na biodrach. – Dlaczego jesteś taka uparta, Ali? Jeśli on faktycznie poluje na ciebie… – Urwała, zbytnio zaniepokojona tą perspektywą.
– Nie wiemy, czy poluje na mnie – poprawiła ją Alessia. – Nie mamy nawet pojęcia, gdzie jest. Jak w tej sytuacji miałabym siedzieć i czekać, aż cokolwiek się wyjaśni?
Samą siebie zaskoczyła nieco gorzką nutą, która wkradła się do jej głosu. Westchnęła przeciągle, natychmiast próbując się uspokoić. Jakaś jej cząstka wciąż skupiała się na słowach Isabeau, zwłaszcza że rozmowa z ciotką nie dawała jej spokoju. Miałam na siebie uważać…, pomyślała i to wystarczyło, żeby z miejsca zrobiło jej się zimno. Nie miało znaczenia, co tak naprawdę wiedzieli. Obawiała się, że w chwili, w której poznałaby odpowiedzi na dręczące ją pytania, byłoby już za późno.
– Facet wymordował część straży i przypadkowych osób – przypomniała cicho Hayley. Zaczęła nerwowo nawijać na palec kosmyk krótkich, rudych włosów. – A wcześniej zaatakował twoją siostrę. Nie dziw nam się, okej?
Spuściła wzrok, nagle zmieszana. Wyrzuty sumienia pojawiły się nagle, skutecznie przysłaniając wszystko inne. Prawda była taka, że wszyscy równie mocno ryzykowali. Nie miała pojęcia czy była najbardziej narażona, ale jeśli Charon faktycznie polował na nią, mogła spodziewać się dosłownie wszystkiego. Co więcej przy okazji narażała innych, a to było ostatnim, czego tak naprawdę chciała.
Wymownie spojrzała na Quinna. Już raz ucierpiał tylko dlatego, że igrała z ogniem. Gdyby doszło do tego po raz kolejny albo…
– W porządku – dała za wygraną. – Wracamy do miasta? Isabeau i tak nie chciała mojej pomocy.
Zauważyła, że Quinn i Hayley wymienili wymowne spojrzenia, ale przynajmniej zachowali wszelakie uwagi. Nie miała pewności, co zaskoczyło ich bardziej – to, że tak po prostu odpuściła, zamiast dalej dyskutować, czy może wzmianka o Isabeau. Wiedziała, że reakcja wampirzycy na pogrzebie wzbudziła sensację. Do tej pory udawało jej się trzymać z daleka od plotek, ale nie miała wątpliwości, że jakieś krążyły. Co więcej nie wątpiła, że również Beau zdawała sobie z tego sprawę.
Przez większość czasu trwali w ciszy. Chociaż aż za dobrze znała drogę przez las, już jako dziecko pokonując ją wielokrotnie, z jakiegoś powodu czułą się nieswojo. Zwykle rozluźniała się w obecności Hayley i jej brata, ale tym razem nie była w stanie zdobyć się nawet na to. Kątem oka obserwowała Quinna, zwłaszcza że ten nawet nie próbował ukrywać, że przyszedł przede wszystkim po to, żeby je chronić. Jego zdenerwowanie zaczęło jej się udzielać, przez co w pewnej chwili dołączyła do chłopaka, gdy wyczuła, że zaczął badać teren przy pomocy telepatii. Nawet brak odpowiedzi nie sprawił, że poczuła się jakkolwiek pewniej, wręcz jeszcze bardziej spanikowana. Gonili za kimś, kto nie tylko był niebezpieczny, ale przede wszystkim mógł czaić się dosłownie wszędzie.
I co zrobimy, jeśli już go znajdziemy?, przeszło jej przez myśl. Jest odporny na srebro… I na broń palną.
To wciąż do niej nie docierało. Na litość bogini, mieli do czynienia z wilkołakiem. Dzięki Arielowi aż nazbyt dobrze zdawała sobie sprawę z tego, jakie były słabości tych istot. Powinien zginąć w chwili, w której Riddley wpakował w niego kilka posrebrzanych kul. To, że nie tylko miał się dobrze, ale na dodatek wszystkim zagrażał, brzmiało jak jakiś marny żart. Miała wrażenie, że nawet Isobel nie była aż tak potężna; wciąż pozostawała wrażliwa na ogień, a przynajmniej Ali nie przypominała sobie, by kiedykolwiek natrafiła na wzmianki o niezniszczalności królowej. Zwłaszcza po tym, jak odcięli się od jej zdolności, wierzyła, że każdy miał swoje słabsze strony.
Tak samo było z Charonem. Nie miała pojęcia, co zrobiliby w innym wypadku.
Teraz również czuła się tak, jakby tkwiła w miejscu. Gdyby ta istota nagle przed nimi stanęła, pozostałaby im tylko natychmiastowa ucieczka. Nie chciała nawet brać pod uwagę takiej możliwości, ale wiedziała, że żadne z nich nie miałoby wyboru. To był jeden z tych przypadków, na które zawsze wyczulał ją ojciec – moment, w którym przeciwnik okazywał się zbyt silny i należało schować dumę do kieszeni, a potem uciekać tak szybko, jak tylko było to możliwe. Zwłaszcza dla dobra Hayley i Quinna byłaby w stanie się na to zdobyć.
– Gdzie Zoe? – zapytała cicho.
Z ulga przyjęła fakt, że głos nawet jej nie zadrżał. Co prawda zabrzmiał dziwnie w panującej ciszy, ale nie była w stanie znieść przeciągającego się milczenia. Miała wrażenie, że prędzej byliby w stanie wykończyć się psychicznie, niż faktycznie doczekać natychmiastowego ataku Charona z ukrycia.
– Och, została w mieście. Zgarniemy ją od Michaela – wyjaśnił pośpiesznie Quinn. Rzuciła mu zaskoczone spojrzenie.
– Qui nie chciał, żeby była sama – wtrąciła Hayley. Na jej ustach pojawił się cień uśmiechu, zwłaszcza gdy zauważyła, że jej brat skrzywdził się w odpowiedzi na nielubiany skrót. – Jakiś nadopiekuńczy się zrobił.
– Zoe jest bardzo delikatna – obruszył się.
Dziewczyna jedynie parsknęła śmiechem. Jej oczy zabłysły, gdy z uwagą zmierzyła Quinna wzrokiem.
– A ja to niby nie? – żachnęła się. – Mnie jakoś wziąłeś ze sobą.
– Bo się uparłaś i zanim zdążyłem coś powiedzieć, wyleciałaś z mieszkania – zniecierpliwił się Quinn. – Wszyscy wiemy, że z ciebie taki delikatny kwiatuszek, jak ze mnie baletnica.
– Słodka bogini, tak – wyrwało się Alessi. Miała wrażenie, że atmosfera w ułamku sekundy się rozluźniła, choć na moment wracając do normalności. – Chcę zobaczyć Qui w tutu.
Hayley parsknęła, w następnej sekundzie omal nie zaczynając się krztusić. Na moment przystanęła, opierając się o drzewo, by złapać oddech. W następnej sekundzie wybuchła niepohamowanym śmiechem, który momentalnie udzielił się również Alessi.
– Jak bardzo… złe jest to, że… właśnie go sobie wyobraziłam? – wykrztusiła z trudem Hayley. Wciąż chichocząc, z uwagą zmierzyła brata wzrokiem. – W sumie dobrze ci w różu, chociaż…
– Obie jesteście nienormalne!
Wyrzucił obie ręce ku górze w poddańczym geście. Coś w tej reakcji sprawiło, że obie roześmiały się jeszcze głośniej. Alessia poczuła się tak, jakby w jednej chwili wszelakie negatywne emocje zniknęły, w końcu znajdując ujście. Sama już nie miała pewności, dlaczego się śmiała, ale to nie miało znaczenia. Liczyło się, że była z Hayley i Quinnem, czując się przy nich równie swobodnie co i wtedy, gdy byli dziećmi.
– Oj, Quinn, bez przesady! – W końcu wyprostowała się, by móc za nim ruszyć. – Mieliśmy trzymać się razem, tak?
Jedynie prychnął w odpowiedzi. Musiała pobiec, by być w stanie go dogonić. Nie zaprotestował, pozwalając, by w krótkim czasie się z nim zrównała. Hayley pojawiła się chwilę później, wciąż przyciskając dłoń do ust, by łatwiej się uspokoić.
– Wybacz – wykrztusiła w końcu, rzucając bratu przepraszające spojrzenie. – Nie mogłam się powstrzymać. Ja…
Nagle urwała, prostując się niczym struna. Pozostała dwójka zareagowała w ułamek sekundy później, zatrzymując tak gwałtownie, że Alessia niemalże potknęła się o własne nogi. Zamarła w oczekiwaniu, nasłuchując i niespokojnie wodząc wzrokiem dookoła. Chęć do śmiechu zniknęła momentalnie, pozostawiając wyłącznie uczucie niepokoju.
Słyszeliście to, co ja?, usłyszała w głowie niespokojny głos Hayley. Nawet zwracając się do nich mentalnie, starała się szeptać. Zupełnie jakby…
Jakby kroki, dopowiedział za nią Quinn.
Serce Alessi jak na zawołanie zabiło mocniej. Sama również była gotowa przysiąc, że gdzieś w gęstwinie dostrzegła ruch – tylko nieznaczny i równie dobrze mogący być wytworem jej wyobraźni, ale jednak. Zbiorowe przywidzenia to chyba lekka przesada, jęknęła w duchu, aż nazbyt świadoma, że coś musiało być na rzeczy. Nie była w stanie wyczuć nikogo konkretnego, co jedynie podsycało strach. Co prawda Charon nie wyglądał jej na typa, który próbowałby ukrywać swoją obecność, gdyby planował atak, a jednak…
Doszedł ją cichy, melodyjny śmiech. Gdzieś nad jej głową gałąź jednego z drzew ugięła się pod ciężarem kogoś, kto pewnie na nią skoczył.
– Żebyście teraz widzieli swoje miny.
Z trudem powstrzymała się od krzyku. Nie jako jedyna, bo Hayley wydała z siebie zdławiony jęk, gwałtownie okręcając na pięcie. W tym samym momencie Quinn przemieścił się, zdecydowanym ruchem wyciągając przed siebie rękę. Alessia wyraźnie poczuła uderzenie mocy, która błyskawicznie przetoczyła się przez ciało jej przyjaciela, w następnej sekundzie uderzając wprost w intruza.
Doszła ich cała wiązanka przekleństw i trzask pękającej gałęzi. Dotychczas pewnie stojący na konarze William musiał ratować się natychmiastową ucieczką, błyskawicznie odskakując na bok, a chwilę później w nieco niezgrabny sposób lądując na ziemi.
– Powaliło was?! – zaoponował. Odsunął się na bezpieczną odległość, spinając i z niedowierzaniem spoglądając na gotowego do kolejnego ataku Quinna. – To ja!
– To ty nas straszysz! – jęknęła Hayley.
Quinn w pośpiechu wyprostował się, wciąż spięty i niespokojny. Oddychał szybko i płytko, nieufnie spoglądając na stojącego przed nim wampira. W jego oczach pojawiło się zrozumienie, kiedy w końcu zapanował nad sobą na tyle, bo rozpoznać nieśmiertelnego, ale nawet wtedy się nie rozluźnił.
Przez dłuższą chwilę panowała cisza, przerywana wyłącznie przyśpieszonymi, urywanymi oddechami. Will podejrzliwie zmrużył oczy, wymownie spoglądając na każde z nich z osobna. Bardzo powoli wyprostował się, wciąż przy tym napięty i gotowy do ucieczki, gdyby tylko pojawiła się taka potrzeba.
– Nieźle was wzięło – stwierdził niemalże urażonym tonem. – Jak chwilę temu się wygłupialiście, nie wyglądaliście na przejętych, że coś was zeżre.
– Czego chcesz? – zniecierpliwił się Quinn.
Wampir jedynie westchnął, wyraźnie rozdrażniony. Wzniósł oczy ku górze w niemej prośbie o cierpliwość.
– Niczego. – Wywrócił oczami. – Możecie nie patrzeć się na mnie w ten sposób? Szukam Isabeau – dodał, tym razem o wiele poważniej.
– Jest w świątyni – wyjaśniła Alessia. Spojrzała na wampira z rezerwą. – I nie ma najmniejszej ochoty na towarzystwo.
Will westchnął. Coś w wyrazie jego twarzy dało jej do zrozumienia, że właśnie tego się spodziewał.
– Super. Jeśli znów oberwę kołkiem w serce bez powodu, osobiście wypowiem Dimitrowi wojnę – mruknął bardziej do siebie niż kogokolwiek innego. – Mnie to naprawdę niepotrzebne.
– Dimitr cię wysłał?
– A jak sądzisz? – Nawet nie czekał na odpowiedź. – Uwielbiam Laylę i tak dalej, ale niańczenie królowej to naprawdę nie moja bajka. Zwłaszcza takiej, która tego nie chce.
Beau nie będzie zadowolona…
Zacisnęła usta, z trudem powstrzymując od komentarza. Podejrzewała, że William już i tak aż za dobrze wiedział, że nie powinien spodziewać się po Isabeau ciepłego przyjęcia. Dimitr najpewniej również zdawał sobie z tego sprawę, co też wyjaśniało, dlaczego nie pofatygował się do świątyni osobiście. Bardzo odważnie, wujku, parsknęła w duchu. Aż za dobrze zaczynała rozumieć frustrację ciotki.
– Jeśli zamierzasz zajść ją w ten sam sposób co nas, wtedy dość marnie to widzę – stwierdziła, rzucając Willowi wymowne spojrzenie. – Tak tylko podpowiem, że lubię tę świątynię, więc gdybyście spróbowali jej nie zniszczyć…
– Dobra, dobra. Zrozumiałem – przerwał jej, nie kryjąc rozdrażnienia. – Wiem jaka jest Isabeau. Po prostu sprawdzę czy żyje, żeby Dimitr nie miał pretensji, żeby… – Zamilkł, po czym z uwagą zmierzył ich wzrokiem. – Trochę ostrożniej na przyszłość, dzieciaczki. Skoro ja was tak łatwo wystraszyłem, innym też się uda.
Wraz z tymi słowami, jak gdyby nigdy nic ruszył w swoją stronę. Alessia odprowadziła go wzrokiem, wymownie spoglądając w miejsce, w którym zniknął. Pozostała jedynie złamana, smętnie sięgająca ku ziemi gałąź, którą złamał Quinn.
– Tylko według mnie on jest dziwny? – wykrztusiła Hayley, jako pierwsza przerywając przeciągające się milczenie. – Tym razem przynajmniej mu nie odwaliło, ale i tak…
– To William. Czego się spodziewałaś?
Hayley potrząsnęła głową.
– Na pewno nie tego, że zejdę przez niego na zawał – mruknęła, obejmując się ramionami. – Ruszcie się. Chcę wracać do domu.
Żadne z nich nie zaprotestowało. Ali nerwowo obejrzała się przez ramię, wciąż zaniepokojona. Nie przejmowała się Williamem ani tym, że Isabeau mogłaby go wyrzucić, choć podejrzewała, że właśnie do tego miało dojść. Najbardziej martwiła ją świadomość tego, co oznaczało posunięcie Dimitra. Zawsze był przewrażliwiony, zwłaszcza gdy chodziło o bezpieczeństwo Isabeau, ale tym razem sytuacja wydawała się inna. Skoro był na tyle zdesperowany, by poprosić o pomoc choćby i Williama, coś zdecydowanie musiało być na rzeczy.
– Nie wiem jak Layla sobie z nim radzi – doszedł ją wciąż podenerwowany głos Hayley. W pośpiechu wyrzucała z siebie kolejne słowa, robiąc wszystko, byleby nie musieć trwać w ciszy.
– Po prawdzie to nie radzi – przyznała zgodnie z prawdą Alessia. – Ale i tak próbuje. I właśnie dlatego większość z nich zrobiłaby dla niej wszystko… Właśnie – dodała pod wpływem impulsu. – Z tego, co wiem, to w Seattle też przygarnęła pod opiekę dwójkę dzieciaków. Co mi przypomina, że powinnam porozmawiać z Damienem.
To nie Layla była powodem, dla którego chciała zadzwonić do brata, ale wzmianka o ciotce skutecznie przypomniała jej, że w Seattle sprawy też nie miały się dobrze. Musiała upewnić się, co z mamą, a tym bardziej Gabrielem. Wiedziała, że coś było nie tak, choć skupiona na Charonie, nie próbowała się nad tym zastanawiać. Teraz za to zamierzała wziąć bliźniaka w obroty, by jak najszybciej dowiedzieć się, jak prezentowała się sytuacja.
W pośpiechu sięgnęła po telefon. Brak choćby jednego niedobranego połączenia od Gabriela jej nie zaskoczył, ale i tak poczuła nieprzyjemny ucisk w gardle. Coś ty znowu zrobił, tato?, jęknęła w duchu. Wystarczyło, że odchodziła od zmysłów przez wszystkich wokół. Dodatkowe powody nie były jej potrzebne.
– Zostaw to teraz. Pogadacie sobie, kiedy wrócimy do mieszkania – zasugerował spiętym tonem Quinn. Wciąż wydawał się podenerwowany, jakby pojawienie się Williama jeszcze bardziej wytrąciło go z równowagi. – Zgarnijmy Zoe i po prostu chodźmy.
Chcąc nie chcąc odezwała wzrok od komórki. Podejrzewała, że miał rację, ale i tak nie czuła się z tym dobrze. W głowie miała mętlik, nagle sama niepewna, na czym powinna skupić się w pierwszej chwili – na bracie, rodzicach, ciotce czy może Arielu i wciąż czającym się, gdzieś w pobliżu Charonie. O wiele łatwiej było jej zachować równowagę, gdy wciąż wierzyła, że pierwotny wilkołak pozostawał wyłącznie zdecydowanie zbyt pewnym siebie, doświadczonym kretynem, który próbował bawić się kosztem wszystkich wokół. Poniekąd wciąż tak sądziła, ale to nie zmieniało faktu, że nadal pozostawał nieśmiertelny – i to w pełnym znaczeniu tego słowa.
Słyszała, że Hayley i Quinn zaczęli o czym rozmawiać, ale właściwie nie zwracała uwagi na temat rozmowy. Po prostu szła przed siebie, raz po raz wodząc wzrokiem dookoła. Chociaż zwykle czułą się w Mieście Nocy pewnie, mimo wszystko świadoma, że nic złego nie mogło ją spotkać, w tamtej chwili nic podobnego nie miało miejsca.
Czego ty chcesz?, pomyślała, chociaż nie spodziewała się otrzymać odpowiedzi. Do czego jestem ci potrzebna?
A jednak pomimo tego, że wszystko wskazywało na to, że Charonowi mogło chodzić o nią, nie mogła pozbyć się wrażenia, że tak naprawdę polowanie rozpoczęło się z powodu kogoś innego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa