Alessia
Zmrużyła oczy w pierwszych
promieniach wschodzącego słońca. W milczeniu spojrzała na zachmurzone
niebo, próbując ocenić, czy powinna spodziewać się opadów śniegu. Ariel nie będzie zadowolony, przeszło
jej przez myśl. Nie żeby nawet w idealnych warunkach próby wytropienia
Charona były jakkolwiek łatwiejsze, ale wiedziała, że pogoda mogła jeszcze
bardziej wszystko skomplikować.
Mimowolnie
obejrzała się przez ramię. Przynajmniej na pierwszy rzut oka świątynia
wyglądała na opustoszałą, co aż tak bardzo nie mijało się z prawdą. Czuła
się nieswojo na myśl o Isabeau, w pamięci wciąż mając ostrzeżenie
ciotki. Nie pierwszy raz miała wrażenie, że w każdej chwili mogło wydarzyć
się coś niedobrego. W Beau było coś, co nie dawało jej spokoju, z każdą
chwilą martwiąc coraz bardziej. Nie potrafiła tego sprecyzować, ale za to była w stanie
dostrzec tę zmianę – coś, co zauważyła jeszcze podczas pogrzebu Allegry.
Zwłaszcza po załamaniu, które wampirzyca przeszła, kiedy była przekonana, że
Dimitr ją zdradził, Ali miała złe przeczucia co do tego, co jeszcze mogłoby się
wydarzyć.
O bogini, co mamy robić?
Jej
spojrzenie jak na zawołanie powędrowało ku stojącej tuż obok świątyni figurze
Selene. Bogini wznosiła obie dłonie ku niebu, jakby chciała sięgnąć czegoś, co
się tam znajdowało. Alessia pamiętała, że gdy nocą spojrzało się na posąg pod
odpowiednim kątem, można było odnieść wrażenie, że Selene obejmowała księżyc.
Westchnęła cicho, w milczeniu przypatrując nieruchomej postaci i bezskutecznie
próbując zapanować nad narastającym stopniowo niepokojem. Niczego już nie
rozumiała, zwłaszcza po rozmowie z Isabeau.
Najgorsze w tym
wszystkim było, że nie miała pojęcia, co robić. Chciała się na coś przydać, ale
nie miała pojęcia w jaki sposób. Liczyła na jakiekolwiek zajęcie w świątyni,
zwłaszcza że wielokrotnie pomagała w przygotowaniach to uroczystości czy
zwykłym utrzymaniu porządku, ale słowa Beau jasno dały jej do zrozumienia, że
nie miała czego w tym miejscu szukać. Przynajmniej na razie pozostawało
jej znaleźć sobie inne zajęcie, ale nie była z tego zadowolona.
Skrzyżowała ramiona, w milczeniu wodząc wzrokiem dookoła po znajomej
okolicy. Nasłuchiwała, ale nic nie wskazywało na to, by w pobliżu
znajdował się ktoś jeszcze. W powietrzu wyczuwała wyłącznie zapach
kadzidełek i kwiatów, jakże charakterystyczny dla tego miejsca. Isabeau
ukrywała swoją obecność, ale to po odbytej rozmowie wydało się Alessi do
przewidzenia.
Jak tak dalej pójdzie, wszyscy popadniemy w paranoję.
Wywróciła
oczami. Próbowała przekonywać samą siebie, że nie działo się nic wartego uwagi,
ale tak naprawdę sama w to nie wierzyła. Charon również nie dawał jej
spokoju, Alessia zaś stopniowo zaczynała przyswajać sobie myśl, że
nieśmiertelny był o wiele bardziej niebezpieczny, niż do tej pory sądziła.
Wiedziała o tym od samego początku, a jednak wszystko, o czym
mówił jej Ariel, przez większość czasu brzmiało jak bajka – zwykłe straszenie,
które nie miało racji bytu. Teraz zaczynała dochodzić do wniosku, że była
naiwna, bagatelizując kogoś, kto z łatwością mógłby pozabijać ich
wszystkich. To, że mężczyzna zniknął, jedynie wszystko komplikowało, wzbudzając
strach. Naprawdę zaczynała się bać, chociaż z uporem odsuwała od siebie to
uczucie.
Inna
sprawa, że martwiła się o Ariela. Gdyby tylko mogła, powstrzymałaby go od
ingerowania w to, co się działo… Ale wiedziała, że to nie było takie
proste. Co więcej, aż nazbyt dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że
wszyscy wokół uważali, że wilkołak polował na nią. To nadawało sens również
słowom Isabeau, ale tego również nie była w stanie ot tak przyjąć do
wiadomości. Słodka bogini, jaka była szansa na to, że kolejny nieśmiertelny
uwziął się na nią praktycznie bez powodu i…?
– Cholera,
serio? Życie ci niemiłe czy jak?!
Omal nie
wyszła z siebie, słysząc znajomy głos. Zdążyła zaledwie się odwrócić, nim
Hayley dosłownie zmaterializowała się tuż przed nią. Quinn pojawił się tuż za
nią, podążając za siostrą niczym cień i raz po raz czujnie rozglądając się
dookoła.
– Co tutaj
robicie? – zapytała, ale jedno spojrzenie na twarz zmierzającej ku niej przyjaciółki
wystarczyło, żeby zapragnęła się wycofać. Przecież tak naprawdę dobrze
wiedziała.
– A jak
sądzisz? – Hayley z niedowierzaniem potrząsnęła głową. – Ariel kazał cię
sprawdzić. Jak widać słusznie.
– Sprawdzić
w związku z czym?
Dziewczyna
jedynie wywróciła oczami. Quinn rzucił jej spojrzenie sugerujące, że powoli
zaczynał wątpić w jej zdrowy rozsądek.
– Czy
siedzisz na tyłku i nie jesteś sama – wyjaśnił usłużnie. – Nic się nie
zgadza, więc…
– Isabeau
jest w świątyni – przerwała mu.
Przez
chwilę sama nie była pewna, w jaki sposób zareagować – śmiać się, płakać
czy może poszukać Ariela i porządnie nim potrząsnąć. Skoro on się martwił,
co sama miała powiedzieć? Jeśli chciał jej pilnować, wolała, żeby robił to
osobiście.
– Ale nie
tutaj – stwierdziła Hayley, wspierając dłonie na biodrach. – Dlaczego jesteś
taka uparta, Ali? Jeśli on faktycznie poluje na ciebie… – Urwała, zbytnio
zaniepokojona tą perspektywą.
– Nie
wiemy, czy poluje na mnie – poprawiła ją Alessia. – Nie mamy nawet pojęcia,
gdzie jest. Jak w tej sytuacji miałabym siedzieć i czekać, aż
cokolwiek się wyjaśni?
Samą siebie
zaskoczyła nieco gorzką nutą, która wkradła się do jej głosu. Westchnęła
przeciągle, natychmiast próbując się uspokoić. Jakaś jej cząstka wciąż skupiała
się na słowach Isabeau, zwłaszcza że rozmowa z ciotką nie dawała jej
spokoju. Miałam na siebie uważać…,
pomyślała i to wystarczyło, żeby z miejsca zrobiło jej się zimno. Nie
miało znaczenia, co tak naprawdę wiedzieli. Obawiała się, że w chwili, w której
poznałaby odpowiedzi na dręczące ją pytania, byłoby już za późno.
– Facet
wymordował część straży i przypadkowych osób – przypomniała cicho Hayley.
Zaczęła nerwowo nawijać na palec kosmyk krótkich, rudych włosów. – A wcześniej
zaatakował twoją siostrę. Nie dziw nam się, okej?
Spuściła
wzrok, nagle zmieszana. Wyrzuty sumienia pojawiły się nagle, skutecznie
przysłaniając wszystko inne. Prawda była taka, że wszyscy równie mocno
ryzykowali. Nie miała pojęcia czy była najbardziej narażona, ale jeśli Charon
faktycznie polował na nią, mogła spodziewać się dosłownie wszystkiego. Co
więcej przy okazji narażała innych, a to było ostatnim, czego tak naprawdę
chciała.
Wymownie
spojrzała na Quinna. Już raz ucierpiał tylko dlatego, że igrała z ogniem.
Gdyby doszło do tego po raz kolejny albo…
– W porządku
– dała za wygraną. – Wracamy do miasta? Isabeau i tak nie chciała mojej
pomocy.
Zauważyła,
że Quinn i Hayley wymienili wymowne spojrzenia, ale przynajmniej zachowali
wszelakie uwagi. Nie miała pewności, co zaskoczyło ich bardziej – to, że tak po
prostu odpuściła, zamiast dalej dyskutować, czy może wzmianka o Isabeau.
Wiedziała, że reakcja wampirzycy na pogrzebie wzbudziła sensację. Do tej pory
udawało jej się trzymać z daleka od plotek, ale nie miała wątpliwości, że
jakieś krążyły. Co więcej nie wątpiła, że również Beau zdawała sobie z tego
sprawę.
Przez
większość czasu trwali w ciszy. Chociaż aż za dobrze znała drogę przez
las, już jako dziecko pokonując ją wielokrotnie, z jakiegoś powodu czułą
się nieswojo. Zwykle rozluźniała się w obecności Hayley i jej brata,
ale tym razem nie była w stanie zdobyć się nawet na to. Kątem oka
obserwowała Quinna, zwłaszcza że ten nawet nie próbował ukrywać, że przyszedł
przede wszystkim po to, żeby je chronić. Jego zdenerwowanie zaczęło jej się
udzielać, przez co w pewnej chwili dołączyła do chłopaka, gdy wyczuła, że
zaczął badać teren przy pomocy telepatii. Nawet brak odpowiedzi nie sprawił, że
poczuła się jakkolwiek pewniej, wręcz jeszcze bardziej spanikowana. Gonili za
kimś, kto nie tylko był niebezpieczny, ale przede wszystkim mógł czaić się
dosłownie wszędzie.
I co zrobimy, jeśli już go znajdziemy?,
przeszło jej przez myśl. Jest odporny na
srebro… I na broń palną.
To wciąż do
niej nie docierało. Na litość bogini, mieli do czynienia z wilkołakiem.
Dzięki Arielowi aż nazbyt dobrze zdawała sobie sprawę z tego, jakie były
słabości tych istot. Powinien zginąć w chwili, w której Riddley
wpakował w niego kilka posrebrzanych kul. To, że nie tylko miał się
dobrze, ale na dodatek wszystkim zagrażał, brzmiało jak jakiś marny żart. Miała
wrażenie, że nawet Isobel nie była aż tak potężna; wciąż pozostawała wrażliwa
na ogień, a przynajmniej Ali nie przypominała sobie, by kiedykolwiek
natrafiła na wzmianki o niezniszczalności królowej. Zwłaszcza po tym, jak
odcięli się od jej zdolności, wierzyła, że każdy miał swoje słabsze strony.
Tak samo
było z Charonem. Nie miała pojęcia, co zrobiliby w innym wypadku.
Teraz
również czuła się tak, jakby tkwiła w miejscu. Gdyby ta istota nagle przed
nimi stanęła, pozostałaby im tylko natychmiastowa ucieczka. Nie chciała nawet
brać pod uwagę takiej możliwości, ale wiedziała, że żadne z nich nie
miałoby wyboru. To był jeden z tych przypadków, na które zawsze wyczulał
ją ojciec – moment, w którym przeciwnik okazywał się zbyt silny i należało
schować dumę do kieszeni, a potem uciekać tak szybko, jak tylko było to
możliwe. Zwłaszcza dla dobra Hayley i Quinna byłaby w stanie się na
to zdobyć.
– Gdzie
Zoe? – zapytała cicho.
Z ulga
przyjęła fakt, że głos nawet jej nie zadrżał. Co prawda zabrzmiał dziwnie w panującej
ciszy, ale nie była w stanie znieść przeciągającego się milczenia. Miała
wrażenie, że prędzej byliby w stanie wykończyć się psychicznie, niż
faktycznie doczekać natychmiastowego ataku Charona z ukrycia.
– Och,
została w mieście. Zgarniemy ją od Michaela – wyjaśnił pośpiesznie Quinn.
Rzuciła mu zaskoczone spojrzenie.
– Qui nie
chciał, żeby była sama – wtrąciła Hayley. Na jej ustach pojawił się cień
uśmiechu, zwłaszcza gdy zauważyła, że jej brat skrzywdził się w odpowiedzi
na nielubiany skrót. – Jakiś nadopiekuńczy się zrobił.
– Zoe jest
bardzo delikatna – obruszył się.
Dziewczyna
jedynie parsknęła śmiechem. Jej oczy zabłysły, gdy z uwagą zmierzyła
Quinna wzrokiem.
– A ja
to niby nie? – żachnęła się. – Mnie jakoś wziąłeś ze sobą.
– Bo się
uparłaś i zanim zdążyłem coś powiedzieć, wyleciałaś z mieszkania –
zniecierpliwił się Quinn. – Wszyscy wiemy, że z ciebie taki delikatny
kwiatuszek, jak ze mnie baletnica.
– Słodka
bogini, tak – wyrwało się Alessi. Miała wrażenie, że atmosfera w ułamku
sekundy się rozluźniła, choć na moment wracając do normalności. – Chcę zobaczyć
Qui w tutu.
Hayley
parsknęła, w następnej sekundzie omal nie zaczynając się krztusić. Na
moment przystanęła, opierając się o drzewo, by złapać oddech. W następnej
sekundzie wybuchła niepohamowanym śmiechem, który momentalnie udzielił się
również Alessi.
– Jak
bardzo… złe jest to, że… właśnie go sobie wyobraziłam? – wykrztusiła z trudem
Hayley. Wciąż chichocząc, z uwagą zmierzyła brata wzrokiem. – W sumie
dobrze ci w różu, chociaż…
– Obie
jesteście nienormalne!
Wyrzucił
obie ręce ku górze w poddańczym geście. Coś w tej reakcji sprawiło,
że obie roześmiały się jeszcze głośniej. Alessia poczuła się tak, jakby w jednej
chwili wszelakie negatywne emocje zniknęły, w końcu znajdując ujście. Sama
już nie miała pewności, dlaczego się śmiała, ale to nie miało znaczenia.
Liczyło się, że była z Hayley i Quinnem, czując się przy nich równie
swobodnie co i wtedy, gdy byli dziećmi.
– Oj,
Quinn, bez przesady! – W końcu wyprostowała się, by móc za nim ruszyć. –
Mieliśmy trzymać się razem, tak?
Jedynie
prychnął w odpowiedzi. Musiała pobiec, by być w stanie go dogonić.
Nie zaprotestował, pozwalając, by w krótkim czasie się z nim zrównała.
Hayley pojawiła się chwilę później, wciąż przyciskając dłoń do ust, by łatwiej
się uspokoić.
– Wybacz –
wykrztusiła w końcu, rzucając bratu przepraszające spojrzenie. – Nie
mogłam się powstrzymać. Ja…
Nagle
urwała, prostując się niczym struna. Pozostała dwójka zareagowała w ułamek
sekundy później, zatrzymując tak gwałtownie, że Alessia niemalże potknęła się o własne
nogi. Zamarła w oczekiwaniu, nasłuchując i niespokojnie wodząc
wzrokiem dookoła. Chęć do śmiechu zniknęła momentalnie, pozostawiając wyłącznie
uczucie niepokoju.
Słyszeliście to, co ja?, usłyszała w głowie
niespokojny głos Hayley. Nawet zwracając się do nich mentalnie, starała się
szeptać. Zupełnie jakby…
Jakby kroki, dopowiedział za nią Quinn.
Serce
Alessi jak na zawołanie zabiło mocniej. Sama również była gotowa przysiąc, że
gdzieś w gęstwinie dostrzegła ruch – tylko nieznaczny i równie dobrze
mogący być wytworem jej wyobraźni, ale jednak. Zbiorowe przywidzenia to chyba lekka przesada, jęknęła w duchu,
aż nazbyt świadoma, że coś musiało być na rzeczy. Nie była w stanie wyczuć
nikogo konkretnego, co jedynie podsycało strach. Co prawda Charon nie wyglądał
jej na typa, który próbowałby ukrywać swoją obecność, gdyby planował atak, a jednak…
Doszedł ją
cichy, melodyjny śmiech. Gdzieś nad jej głową gałąź jednego z drzew ugięła
się pod ciężarem kogoś, kto pewnie na nią skoczył.
– Żebyście
teraz widzieli swoje miny.
Z trudem
powstrzymała się od krzyku. Nie jako jedyna, bo Hayley wydała z siebie
zdławiony jęk, gwałtownie okręcając na pięcie. W tym samym momencie Quinn
przemieścił się, zdecydowanym ruchem wyciągając przed siebie rękę. Alessia
wyraźnie poczuła uderzenie mocy, która błyskawicznie przetoczyła się przez
ciało jej przyjaciela, w następnej sekundzie uderzając wprost w intruza.
Doszła ich
cała wiązanka przekleństw i trzask pękającej gałęzi. Dotychczas pewnie
stojący na konarze William musiał ratować się natychmiastową ucieczką, błyskawicznie
odskakując na bok, a chwilę później w nieco niezgrabny sposób lądując
na ziemi.
– Powaliło
was?! – zaoponował. Odsunął się na bezpieczną odległość, spinając i z niedowierzaniem
spoglądając na gotowego do kolejnego ataku Quinna. – To ja!
– To ty nas
straszysz! – jęknęła Hayley.
Quinn w pośpiechu
wyprostował się, wciąż spięty i niespokojny. Oddychał szybko i płytko,
nieufnie spoglądając na stojącego przed nim wampira. W jego oczach
pojawiło się zrozumienie, kiedy w końcu zapanował nad sobą na tyle, bo
rozpoznać nieśmiertelnego, ale nawet wtedy się nie rozluźnił.
Przez
dłuższą chwilę panowała cisza, przerywana wyłącznie przyśpieszonymi, urywanymi
oddechami. Will podejrzliwie zmrużył oczy, wymownie spoglądając na każde z nich
z osobna. Bardzo powoli wyprostował się, wciąż przy tym napięty i gotowy
do ucieczki, gdyby tylko pojawiła się taka potrzeba.
– Nieźle
was wzięło – stwierdził niemalże urażonym tonem. – Jak chwilę temu się
wygłupialiście, nie wyglądaliście na przejętych, że coś was zeżre.
– Czego
chcesz? – zniecierpliwił się Quinn.
Wampir
jedynie westchnął, wyraźnie rozdrażniony. Wzniósł oczy ku górze w niemej
prośbie o cierpliwość.
– Niczego.
– Wywrócił oczami. – Możecie nie patrzeć się na mnie w ten sposób? Szukam
Isabeau – dodał, tym razem o wiele poważniej.
– Jest w świątyni
– wyjaśniła Alessia. Spojrzała na wampira z rezerwą. – I nie ma
najmniejszej ochoty na towarzystwo.
Will
westchnął. Coś w wyrazie jego twarzy dało jej do zrozumienia, że właśnie
tego się spodziewał.
– Super.
Jeśli znów oberwę kołkiem w serce bez powodu, osobiście wypowiem Dimitrowi
wojnę – mruknął bardziej do siebie niż kogokolwiek innego. – Mnie to naprawdę
niepotrzebne.
– Dimitr
cię wysłał?
– A jak
sądzisz? – Nawet nie czekał na odpowiedź. – Uwielbiam Laylę i tak dalej,
ale niańczenie królowej to naprawdę nie moja bajka. Zwłaszcza takiej, która
tego nie chce.
Beau nie będzie zadowolona…
Zacisnęła
usta, z trudem powstrzymując od komentarza. Podejrzewała, że William już i tak
aż za dobrze wiedział, że nie powinien spodziewać się po Isabeau ciepłego
przyjęcia. Dimitr najpewniej również zdawał sobie z tego sprawę, co też
wyjaśniało, dlaczego nie pofatygował się do świątyni osobiście. Bardzo odważnie, wujku, parsknęła w duchu.
Aż za dobrze zaczynała rozumieć frustrację ciotki.
– Jeśli
zamierzasz zajść ją w ten sam sposób co nas, wtedy dość marnie to widzę –
stwierdziła, rzucając Willowi wymowne spojrzenie. – Tak tylko podpowiem, że
lubię tę świątynię, więc gdybyście spróbowali jej nie zniszczyć…
– Dobra,
dobra. Zrozumiałem – przerwał jej, nie kryjąc rozdrażnienia. – Wiem jaka jest
Isabeau. Po prostu sprawdzę czy żyje, żeby Dimitr nie miał pretensji, żeby… –
Zamilkł, po czym z uwagą zmierzył ich wzrokiem. – Trochę ostrożniej na
przyszłość, dzieciaczki. Skoro ja was tak łatwo wystraszyłem, innym też się
uda.
Wraz z tymi
słowami, jak gdyby nigdy nic ruszył w swoją stronę. Alessia odprowadziła
go wzrokiem, wymownie spoglądając w miejsce, w którym zniknął.
Pozostała jedynie złamana, smętnie sięgająca ku ziemi gałąź, którą złamał
Quinn.
– Tylko
według mnie on jest dziwny? – wykrztusiła Hayley, jako pierwsza przerywając
przeciągające się milczenie. – Tym razem przynajmniej mu nie odwaliło, ale i tak…
– To
William. Czego się spodziewałaś?
Hayley
potrząsnęła głową.
– Na pewno
nie tego, że zejdę przez niego na zawał – mruknęła, obejmując się ramionami. –
Ruszcie się. Chcę wracać do domu.
Żadne z nich
nie zaprotestowało. Ali nerwowo obejrzała się przez ramię, wciąż zaniepokojona.
Nie przejmowała się Williamem ani tym, że Isabeau mogłaby go wyrzucić, choć
podejrzewała, że właśnie do tego miało dojść. Najbardziej martwiła ją
świadomość tego, co oznaczało posunięcie Dimitra. Zawsze był przewrażliwiony,
zwłaszcza gdy chodziło o bezpieczeństwo Isabeau, ale tym razem sytuacja
wydawała się inna. Skoro był na tyle zdesperowany, by poprosić o pomoc
choćby i Williama, coś zdecydowanie musiało być na rzeczy.
– Nie wiem
jak Layla sobie z nim radzi – doszedł ją wciąż podenerwowany głos Hayley. W pośpiechu
wyrzucała z siebie kolejne słowa, robiąc wszystko, byleby nie musieć trwać
w ciszy.
– Po
prawdzie to nie radzi – przyznała zgodnie z prawdą Alessia. – Ale i tak
próbuje. I właśnie dlatego większość z nich zrobiłaby dla niej
wszystko… Właśnie – dodała pod wpływem impulsu. – Z tego, co wiem, to w Seattle
też przygarnęła pod opiekę dwójkę dzieciaków. Co mi przypomina, że powinnam
porozmawiać z Damienem.
To nie
Layla była powodem, dla którego chciała zadzwonić do brata, ale wzmianka o ciotce
skutecznie przypomniała jej, że w Seattle sprawy też nie miały się dobrze.
Musiała upewnić się, co z mamą, a tym bardziej Gabrielem. Wiedziała,
że coś było nie tak, choć skupiona na Charonie, nie próbowała się nad tym
zastanawiać. Teraz za to zamierzała wziąć bliźniaka w obroty, by jak
najszybciej dowiedzieć się, jak prezentowała się sytuacja.
W pośpiechu
sięgnęła po telefon. Brak choćby jednego niedobranego połączenia od Gabriela
jej nie zaskoczył, ale i tak poczuła nieprzyjemny ucisk w gardle. Coś ty znowu zrobił, tato?, jęknęła w duchu.
Wystarczyło, że odchodziła od zmysłów przez wszystkich wokół. Dodatkowe powody
nie były jej potrzebne.
– Zostaw to
teraz. Pogadacie sobie, kiedy wrócimy do mieszkania – zasugerował spiętym tonem
Quinn. Wciąż wydawał się podenerwowany, jakby pojawienie się Williama jeszcze
bardziej wytrąciło go z równowagi. – Zgarnijmy Zoe i po prostu
chodźmy.
Chcąc nie
chcąc odezwała wzrok od komórki. Podejrzewała, że miał rację, ale i tak
nie czuła się z tym dobrze. W głowie miała mętlik, nagle sama niepewna,
na czym powinna skupić się w pierwszej chwili – na bracie, rodzicach,
ciotce czy może Arielu i wciąż czającym się, gdzieś w pobliżu Charonie.
O wiele łatwiej było jej zachować równowagę, gdy wciąż wierzyła, że pierwotny
wilkołak pozostawał wyłącznie zdecydowanie zbyt pewnym siebie, doświadczonym
kretynem, który próbował bawić się kosztem wszystkich wokół. Poniekąd wciąż tak
sądziła, ale to nie zmieniało faktu, że nadal pozostawał nieśmiertelny – i to
w pełnym znaczeniu tego słowa.
Słyszała,
że Hayley i Quinn zaczęli o czym rozmawiać, ale właściwie nie
zwracała uwagi na temat rozmowy. Po prostu szła przed siebie, raz po raz wodząc
wzrokiem dookoła. Chociaż zwykle czułą się w Mieście Nocy pewnie, mimo
wszystko świadoma, że nic złego nie mogło ją spotkać, w tamtej chwili nic
podobnego nie miało miejsca.
Czego ty chcesz?, pomyślała, chociaż nie
spodziewała się otrzymać odpowiedzi. Do
czego jestem ci potrzebna?
A jednak
pomimo tego, że wszystko wskazywało na to, że Charonowi mogło chodzić o nią,
nie mogła pozbyć się wrażenia, że tak naprawdę polowanie rozpoczęło się z powodu
kogoś innego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz