Alessia
Zoe zaczęła energicznie
machać, ledwo tylko przekroczyli próg kawiarni. Siedziała przy jednym ze stolików
w centralnej części, cicho rozmawiając o czym ze stojącą tuż obok Irys.
Alessia mimowolnie uśmiechnęła się na widok tej dwójki, jako pierwsza ruszając w ich
stronę.
– Nareszcie
– rzuciła z ulgą Zoe. – Już zaczynałam się martwić! Jesteś okropna, Ali –
stwierdziła z rozbrajającą wręcz szczerością. Wsparła brodę na dłoniach, w urażony
sposób spoglądając na przyjaciółkę.
– Dajcie
już spokój. – Alessia wywróciła oczami. – Nic złego się nie stało. Jedynie
William próbował przyprawić nas o zawał serca.
– Will? –
podchwyciła natychmiast Irys. Wyprostowała się niczym struna, niespokojnie
spoglądając to na Ali, to znów na Hayley i Quinna, ledwo ci pojawili się
tuż obok. – Co znów zrobił?
Uniosła
brwi, z zaciekawieniem spoglądając na poruszoną dziewczynę. Słyszała, że
coś między nimi było, co zresztą dość dobrze wpływało na Williama, ale do tej
pory nie miała pojęcia, ile było w tych plotkach prawdy. Jak znała tego
wampira, dotarcie do niego mogło być problematyczne. Layla próbowała od lat, a to
samo w sobie o czymś świadczyło.
– Nic szczególnego
– zapewniła pośpiesznie. – On…
– Na żarty
mu się zebrało – wtrąciła z rozdrażnieniem Hayley. Zajęła miejsce obok
Zoe, ciężko opadając na krzesło. – Jak tak dalej pójdzie, ktoś kiedyś zmiecie
go z powierzchni ziemi.
–
Najpewniej Isabeau. – Quinn wzruszył ramionami. – Ale fakt, nic się nie stało –
dodał, próbując załagodzić swoją wypowiedź, bo Irys wyraźnie się spięła, nagle
tracąc humor.
Dziewczyna
wyglądała blado, zwłaszcza z ciemnymi, upiętymi na czubku głowy włosami.
Alessia aż za dobrze znała różową, pełną ozdobnych falbanek sukienkę, którą
pół-wampirzyca miała na sobie. Od lat widywała taką u mamy, kiedy ta
jeszcze miała cierpliwość, by pracować w kawiarni. Miała zresztą wrażenie,
że Michael do tej pory miał do niej pretensje o to, że odrzuciła jego
propozycję, gdy znów zaproponował jej prace po odejściu Isobel. Pojawienie się
Joce jedynie przypieczętowało decyzję o tym, by Nessie w ogóle
przestała myśleć o powrocie.
– Kiedyś to
ja dostanę przez Willa zawału – stwierdziła Irys, potrząsając z niedowierzaniem
głową. – Nie wiecie, co tam robił? Prosiłam, żeby był ostrożny, ale oczywiście…
– A czy
on kiedyś kogoś posłuchał? – wyrwało się Alessi.
Irys zacisnęła
usta. Przez moment wyglądała na bliską tego, żeby się uśmiechnął, ale
ostatecznie tego nie zrobiła.
– Nie –
przyznała w zamyśleniu. – Ogólnie mało mi mówi o tym, co dzieje się w mieście,
ale nie jestem głupia. Wyczuwam aurę strachu. I wiem, że wiele osób
ostatnio zginęło – dodała, nagle spinając się jeszcze bardziej. – Pracuję w kawiarni.
Na co dzień słucham o tym, co się tutaj dzieje.
– No, tak…
Słowa Irys
wystarczyły, by Alessia z miejsca poczuła się jeszcze bardziej nieswojo.
Ta dziewczyna już jako dziecko miało w sobie coś, co przyprawiało innych o dreszcze.
Widziała „kolory”, co aż tak bardzo nie dziwiło, zwłaszcza gdy miewało się do
czynienia z telepatią i aurami, ale w przypadku Irys chodziło o coś
więcej. Sposób, w jaki interpretowała te barwy, wyciągając wnioski, które nikomu
innemu nie przyszłyby do głowy, potrafił być przerażający.
Co nie
zmieniało faktu, że Irys zazwyczaj była przesadnie wręcz radosna. To, że
mogłaby się martwić, samo w sobie wydawało się nienaturalne.
– Wracając
do Williama – podjęła pośpiesznie Alessia, próbując zmienić temat – to Dimitr wysłał
go, by dopilnował Isabeau. Raczej nic mu nie będzie.
– Will ma
zadziwiający talent do wychodzenia cało nawet z największych kłopotów –
przyznała w zamyśleniu Irys. Zabrzmiało to tak, jakby samą siebie chciała
przekonać, że tak miało być już zawsze. – Dobra, wracam do pracy. Michael jest
na zapleczu.
Hayley
wyprostowała się, by móc spojrzeć w stronę kontuaru. Jej brwi nieznacznie
uniosły się ku górze.
– I jeszcze
nie wyskoczył, żeby na nas nawrzeszczeć, że z tobą gadamy? – zapytała z niedowierzaniem.
– Ma
gościa.
Coś w sposobie,
w jaki Irys wypowiedziała te słowa, wzbudziło w Alessi wątpliwości.
Przez chwilę korciło ją, by wypytać o szczegóły, ale zanim zdążyła podjąć
decyzję, Irys już oddaliła się w swoją stronę, znikając między stolikami.
Poruszała się z gracją i lekkością, której niejeden mógłby jej
pozazdrościć, w tym również nieśmiertelny.
W milczeniu
odprowadzili ją wzrokiem. Ostatecznie to Zoe jako pierwsza zdecydowała się
przerwać przeciągająca się ciszę.
– Powinna
znaleźć inną prace – stwierdziła, energicznie potrząsając głową. Krótkie jasne
loczki zafalowały wokół jej twarzy.
– Jakby to
było takie proste – mruknęła z rezerwą Hayley. – Wszystkim zajmuje się
Michael, nie?
– No tak,
ale… Albo zawsze mogłaby liczyć na pomoc Dworu? – nie dawała za wygraną Zoe. Mimo
wszystko zabrzmiało to jak pytanie.
– Jak znam
Irys, to ona po prostu lubi mieć zajęcie. – Quinn wzruszył ramionami. –
Pogadałyście sobie? – dodał, nachylając się ku wciąż przygnębionej dziewczynie.
Na ustach
Zoe jak na zawołanie pojawił się promienny uśmiech. Podniosła się i nachyliła
nad stołem, wyginając na tyle, by móc sięgnąć wargami ust Quinna. Alessia
wywróciła oczami, ale i tak nie była w stanie powstrzymać się przed
uśmiechem. Co prawda widok tej dwójki wystarczył, by momentalnie pomyślała o Arielu,
ale prawie natychmiast odrzuciła od siebie niechciane myśli. Był cały, a przynajmniej
chciała wierzyć, że już dawno by się dowiedziała, gdyby wydarzyło się coś
złego.
– Dobra,
dobra – obruszyła się Hayley. – Serio, nie tutaj. Wracajmy do domu, co?
–
Sugerujesz coś? – rzucił zaczepnym tonem Quinn, z zaciekawieniem spoglądając
na siostrę. – Mamy znaleźć sobie pokój czy…?
– Jesteś
okropny.
Ali
słuchała ich, bynajmniej nie zaskoczona, że jak zwykle mogliby się kłócić. To
było coś, czego jej brakowało i co sprawiało, że czuła się dobrze również w Lille,
choćby wtedy, gdy Bella i Vick wydawali się być na dobrej drodze, by
roznieść twierdzę. Przez chwilę obserwowała sprzeczającą się dwójkę, ostatecznie
podchwytując rozbawione spojrzenie Zoe. Dziewczyna przekrzywiła głowę, po prostu
milcząc i czekając na rozwój wypadków.
Bella… Powinnam pomówić z Bellą,
przeszło jej przez myśl. Słyszała, że Victorowi nic się nie stało, ale i tak
chciała to sprawdzić. No i z Damienem,
ale…
Dzwonek
telefonu skutecznie wyrwał ją z zamyślenia. Aż się wzdrygnęła, natychmiast
prostując niczym struna i sięgając po komórkę. Masz wyczucie, braciszku?, westchnęła w duchu, wymownie spoglądając
na wyświetlacz. Przez chwilę poczuła niepokój, chociaż wciąż próbowała trzymać
nerwy na wodzy. To, że bliźniak mógłby prędzej czy później się odezwać, było do
przewidzenia, a już na pewno nie dotyczyło poczynań Charona.
– To Damien
– rzuciła w pośpiechu, odsuwając się od stolika. – Dajcie mi pięć minut,
dobra? Wyjdę na zewnątrz.
Nikt nie
zaprotestował, co uznała za dobry znak. Przynajmniej nie byli na tyle przewrażliwieni,
by sądzić, że ktokolwiek mógłby ją zabić, gdyby wyszła przed jak zwykle
zatłoczoną kawiarnię. Co prawda tak wczesną porą sala nie była aż tak
zatłoczona, ale i tak kręciło się dość nieśmiertelnych, by czuła się bezpieczna.
Obawiała się zresztą, że po tym jak Charon zaatakował całą straż, nawet
największy tłum by go nie powstrzymać, gdyby zdecydował się znów uderzyć.
Wyszła
przed budynek, przyciskając telefon do ucha. Próbowała się uspokoić, ale i tak
wyczuła we własnym głosie napięcie, ledwo tylko zdecydowała się odezwać.
– No co
tam, braciszku?
– Cała
jesteś? – padło w odpowiedzi. Wzniosła oczy ku górze w niemej prośbie
o cierpliwość. – Co tam się znów wydarzyło? Layla i Rufus nic
szczególnego nie powiedzieli, a ja…
– Wyhamuj
trochę – upomniała go, bez zastanowienia wchodząc mu w słowo. Wiedziała, że
nic by go nie powstrzymało, gdyby dała mu się zapędzić. – Nic mi nie jest. Jesteśmy
w kawiarni, a zaraz idziemy do Quinna i Hayley, więc nie masz co
się martwić. Nie jestem sama, okej?
No, prawie… Ale wizyta w kawiarni się
nie liczy, prawda?
Wymowna
cisza, która jak na zawołanie zapadła po drugiej stronie, sprawiła, że Alessię
jak na zawołanie naszła niespokojna myśl, że brat jakimś cudem był w stanie
wychwycić jej myśli. Wiedziała, że to głupie, tym bardziej że znajdował się na
drugim kontynencie, ale i tak poczuła się nieswojo.
– Ariel
jest z tobą? – zapytał w końcu Damien.
Ze świstem
wypuściła powietrze. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że zorientował się, jaka
będzie odpowiedź. To naprawdę aż takie
oczywiste…?
– Na razie
nie – przyznała niechętnie. – Zniknął gdzieś z Riddleyem. Pewnie liczą
straty – dodała, siląc się na spokój, ale głos i tak nieznacznie jej
zadrżał.
– Straty –
powtórzył z rezerwą Damien. – Co konkretnie się stało? Mam przyjechać?
Pobrzmiewająca
w jego głosie nie była niczym nowym, ale Alessia i tak poczuła, że
zrobiło jej się cieplej. Więź, która łączyła ją z bratem, była czymś,
czego tak naprawdę nie dało się oszukać. Świadomość, że był gdzieś obok, w każdej
chwili gotowy pojawić się u jej boku, również miała w sobie coś
kojącego.
– Nie ma
potrzeby – zapewniła pośpiesznie. – Dam znać, jeśli coś się zmieni. Na razie
jakoś tu sobie radzimy i… Hej, Damien – dodała uspokajającym tonem. – Nie okłamywałabym
cię, gdyby było naprawdę źle.
– Dlaczego
jakoś w to wątpię? – zapytał, nie kryjąc wątpliwości. – Gdybyś nie była
taka uparta, nie musiałbym teraz do ciebie wydzwaniać.
– Sama
miałam do ciebie dzwonić – stwierdziła, ale nie miała pewności czy jej uwierzył.
– Zresztą to teraz nieistotne. My sobie radzimy i tego się trzymajmy. No a ty
i Liz…?
– Jest
dobrze. – Po jego tonie nie była w stanie jednoznacznie określić, na ile
powinna wierzyć w jego słowa. – Mamy plany na dzisiaj, ale na razie wolę
nic nie mówić, żeby nie zapeszyć. Zwłaszcza że sprawy trochę się skomplikowały –
przyznał i to wystarczyło, by momentalnie się spięła.
Serce jak
na zawołanie zabiło jej szybciej. Znała brata wystarczająco dobrze, żeby pojąć,
że coś mogłoby być na rzeczy. Machinalnie mocniej zacisnęła palce na telefonie,
z trudem panując nad zbyt gwałtownymi ruchami. Ostatnim, czego potrzebowała,
było zniszczenie komórki.
– Co się stało?
– zaniepokoiła się. – Wiem, że coś z tatą. Czy on…?
– Nie tyle z tatą,
co przede wszystkim z mamą – przerwał jej pośpiesznie. – Tak jakby
wróciła, chociaż nie mamy pojęcia, gdzie podziewa się jej ciało. I tak
jakby Joce ją widzi.
– Tak
jakby…
Gwałtownie zaczerpnęła
powietrza do płuc. Tkwiła w bezruchu, bezmyślnie wpatrując w bliżej
nieokreślony punkt przestrzeni. Z opóźnieniem uprzytomniła sobie, że od
dłuższej chwili milczała, drżąc przy tym niespokojnie i czując tak, jakby
ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Powiedzieć, że była
po prostu zdezorientowana, stanowiłoby niedopowiedzenie stulecia.
– Ali? – zniecierpliwił
się Damien. Po jego tonie poznała, że próbował zwrócić jej uwagę już od
dłuższej chwili. – Alessia? Wszystko gra?
– A jak
sądzisz? – zniecierpliwiła się. Potrząsnęła głową, ale niewiele pomogło, zwłaszcza
w kwestii mętliku, który tworzyły jej myśli. – Wiecie coś więcej? To serio
nie brzmi dobrze, a ja… – Urwała, żeby złapać oddech. – Cholera – wyrwało
jej się.
Bez
zastanowienia ruszyła przed siebie, zaczynając niespokojnie krążyć tam i z powrotem.
Ostatecznie przystanęła, ciężko opierając o ścianę kawiarni i znów wbijając
wzrok w przestrzeń. Chciała coś zrobić, ale nie była w stanie, zwłaszcza
że gdyby Damien i reszta mieli jakiś plan, na pewno już na wstępie by jej o tym
powiedział.
– Na razie
nie jest źle – odezwał się ponownie Damien. Coś w jego słowach sprawiło,
że nie była w stanie ot tak mu uwierzyć. – Serio, przynajmniej mama jest
bezpieczna. Joce przekazuje nam to, co mówi, więc to lepsze niż krążyła w świecie
snów, prawda?
– W świecie,
na który powinnam mieć jakiś wpływ – przypomniała, nerwowym ruchem przeczesując
włosy palcami. – Mam wrażenie, że powinnam tam być. Nie wiem, co bym zrobiła,
ale powinnam.
– Daj spokój
– obruszył się Damien. – Chociaż nie powiem, dobrze byłoby mieć cię obok,
zwłaszcza teraz. Mnie też nie podoba się to, co dzieje się u ciebie, więc chyba
jedziemy na jednym wózku.
Prychnęła,
bynajmniej nieuspokojona. Jeśli chciał ją w ten sposób pocieszyć…
– A co
z tatą? – zmieniła temat. – Nic konkretnego mi nie powiedziałeś. Tylko nie
kręć, bo naprawdę…
– Nie
powiedziałem, bo nic nie wiem – wyjaśnił, po czym westchnął przeciągle,
wyraźnie zmartwiony. – Wiem tyle, co i ty. Jeśli się czegoś dowiem,
natychmiast dam znać.
– W porządku
– odetchnęła, bynajmniej nie uspokojona.
Właściwie
sama nie była pewna, co martwiło ją bardziej – rodzice czy Charon. Wiedziała
jedynie, że wyjazd z Miasta Nocy nie wchodził w grę, przynajmniej na
razie. Była tutaj potrzebna; wmawiała to sobie przez cały czas, nie wyobrażając
sobie, że miałaby tak po prostu zrezygnować z wspierania z Arielem.
Co prawda podejrzewała, że jej wyjazd byłby mu na rękę – w końcu się
martwił – ale nie zamierzała tak po prostu ulec. Zresztą jeśli wilkołak
naprawdę podążał za nią, sprowadzenie dodatkowych problemów na bliskich w Seattle
było ostatnim, na co powinna się zdecydować.
– Muszę
kończyć – oznajmił nagle Damien, wyrywając ją z zamyślenia. – Jeszcze
pomyślimy nad tym, co dalej. No i będziemy ich szukać, to raczej oczywiste
– zapewnił, starannie dobierając słowa. Czuła, że robił wszystko, byleby jego
słowa zabrzmiały jak najbardziej kojąco, ale marnie mu to wychodziło. Mimo
wszystko zdecydowała się tego nie komentować. – Odezwę się jeszcze. Gdybyś mnie
potrzebowała…
– Dam znać.
Westchnął, wciąż
zmartwiony. Z łatwością była w stanie sobie wyobrazić sposób, w jaki
spojrzałby na nią, gdyby tylko miał po temu okazję.
– Ja też.
Noś ze sobą telefon. I trzymajcie się razem, jeśli to tylko będzie możliwe
– dodał, a Alessia mimowolnie się uśmiechnęła.
– Dobrze,
mamo – rzuciła zaczepnym tonem.
Na Damienie
jej słowa nie zrobiły większego wrażenia.
– Mówię
poważnie – zaoponował. – Pilnuj się tam. Wystarczy, że martwię się już o rodziców.
Wolałbym znów nie czuć się tak, jakbym tracił siostrę.
Nie
odpowiedziała, wkrótce po tym po prostu się rozłączając. Z westchnieniem
spojrzała na wyświetlacz, póki ten nie pociemniał. Wciąż tkwiła w miejscu,
bezmyślnie wpatrując w telefon i wciąż rozpamiętując rozmowę z bratem.
Och, Damien…, pomyślała, w równym
stopniu rozczulona, co i jeszcze bardziej zmartwiona. W zasadzie sama
nie miała pewności, co o tym wszystkim myśleć. Mętlik w głowie wciąż
dawał jej się we znaki, na dodatek w równym stopniu, co i wątpliwości.
Co więcej nagle uświadomiła sobie, że znów się bała – i to o wiele
bardziej niż do tej pory.
Słyszała
dobiegające z kawiarni głosy, szmer rozmów i śmiechy, ale praktycznie
nie zwracała na nie uwagi. Wiedziała, że powinna wrócić do przyjaciół, ale i na
to nie potrafiła się ot tak zdobyć. W pierwszej kolejności chciała
doprowadzić się do porządku, czując, że – przynajmniej tymczasowo – wyglądała
ni mniej, ni więcej, ale jak siódme nieszczęście. Jakoś nie miała wątpliwości,
że w takim stanie mogłaby co najwyżej wszystkich zmartwić, a tego nie
chciała.
Zaczęła
bawić się końcówkami włosów, raz po raz nawijając je na palec. Na swój sposób pomogło,
choć nie w takim stopniu, jak mogłaby tego oczekiwać. Próbowała zająć
czymś myśli, ale te niechciane wciąż powracały, z każdą chwilą coraz bardziej
niepokojące. Martwiła się o wszystkich, w tym również siebie,
zwłaszcza że Damien był kolejną z kolei osobą, która kazała jej zachować
ostrożną. Alessia chciała wierzyć, że to przypadek, ale i tak nie mogła pozbyć
się wrażenia, że tak naprawdę i brat, i Isabeau mieli rację.
Doświadczyła w przeszłości zbyt wielu złych rzeczy, by naiwnie wierzyć, że
nic więcej nie będzie miało miejsca.
Wzięła
kilka głębszych wdechów. Chłodne powietrze miało w sobie coś kojącego, co
pozwoliło jej się rozluźnić. Nie śpieszyła się z powrotem do środka, przez
chwilę jeszcze krążąc i nie będąc w stanie znaleźć sobie miejsca.
Pomyślała, że mogła dla pewności zadzwonić do Aldero, by wypytać go o szczegóły,
tym bardziej że kuzyn nie próbowałby niczego przed nią ukrywać, ale nie
zdecydowała się na to. Chciała wierzyć, że Damien nie byłby w stanie
kręcić, skoro sprawy aż tak bardzo się skomplikowały. Może i próbował ją
chronić za wszelką cenę, ale mimo wszystko znał ją na tyle dobrze, żeby wiedzieć,
że nie potrzebowała taryfy ulgowej.
Będzie dobrze… Dlaczego miałoby nie być?
Z jakiegoś
powodu nie potrafiła uwierzyć samej sobie. Jakby tego było mało, w jednej
chwili poczuła, że przy odrobinie szczęścia byłaby w stanie wskazać
przynajmniej kilka scenariuszy, które dowodziłyby, że wszystko jak najbardziej
mogłoby pójść nie tak.
I gdzie, do jasnej cholery, podziewa się
Ariel?!
Zaklęła pod
nosem. Samotność jej nie służyła, wręcz sprawiając, że wyraźniej niż wcześniej
czuła, że balansowała gdzieś na granicy paniki. Miała wrażenie, że traci
zmysły, a to zdecydowanie nie było dobre – i to zwłaszcza w sytuacji,
w której próbowała pocieszać wszystkich wokół, zapewniając, że sytuacja
była opanowana.
Im dłuższej
o tym myślała, tym bardziej wątpiła w to, czy to faktycznie mogło okazać
się aż takie proste. Gdyby do tego wszystkiego wiedziała, w jaki sposób sama
mogła się przydać…
Miała
wracać do środka, kiedy coś przykuło jej uwagę. Ciche kroki wyrwały ją z zamyślenia,
sprawiając, że mimowolnie wzdrygnęła się, oglądając przez ramię. Zanim zdążyła zastanowić
się nad tym, co robi, z wolna okręciła się na pięcie i niepewnie –
poruszając przy tym trochę jak w transie – podkradła do rogu budynku.
Dobrze
wiedziała, że na tył lokalu Michaela prowadziła wąska, opustoszała uliczka. Tam
też znajdowało się dodatkowe wyjście, z którego musiały skorzystać dwie
postacie, które nagle pojawiły się w zasięgu jej wzroku. Momentalnie rozpoznała
właściciela kawiarni, nerwowo szepcącego coś do towarzyszącej mu postaci. Michael ma gościa, uświadomiła sobie, przypominając
słowa Irys. Towarzysząca wampirowi postać mówiła sama za siebie, chociaż
Alessia za żadne skarby nie była w stanie jej rozpoznać.
Mimo
wszystko była gotowa przysiąc, że to kobieta. Tak przynajmniej sugerowała drobna
postura, bo poza odzianą w długą pelerynę z kapturem sylwetką, Ali
nie była w stanie dostrzec niczego więcej. Coś w widoku nieznajomej
postaci przyprawiło ją o dreszcze, chociaż sama nie była pewna dlaczego.
Natychmiast też zapragnęła się wycofać, zanim jednak zdążyła zrobić chociażby
jeden krok w tył, Michael nagle poderwał głowę spoglądając prosto na nią.
Rubinowe tęczówki zabłysły gniewnie, co aż nazbyt dobitnie dało dziewczynie do
zrozumienia, że wampir niekoniecznie był zadowolony z tego, że ktokolwiek
zauważył go w towarzystwie zakapturzonej istoty.
– A ty
co? – wycedził przez zaciśnięte zęby.
Przesunął
się naprzód, stając w taki sposób, by osłonić swoją towarzyszkę. Również
Kobieta (Ali mimo wszystko czuła, że chodziło właśnie o kobietę) gwałtownie
odwróciła głowę, chcąc upewnić się, że nikt nie będzie w stanie dostrzec
jej twarzy.
– Ja… –
Alessia przełknęła z trudem. Dlaczego się bała? I niby dlaczego miałaby
się przed nim tłumaczyć. – Rozmawiałam przez telefon. To coś złego? – zapytała,
siląc się na stanowczość. Z ulgą przyjęła, że głos jej nie zadrżał.
Brwi
Michaela powędrowały ku górze. Spojrzał na nią podejrzliwe, poniekąd tak, jakby
zobaczył ją po raz pierwszy. Po wyrazie jego twarzy poznała, że zaczynał
żałować gwałtownej reakcji, jednak prawie natychmiast wszelakie emocje zostały
wyparte przez obojętność.
– Przez
telefon?
– Przez telefon
– powtórzyła z uporem, dla lepszego efektu unosząc wciąż ściskaną w dłoni
komórkę. W tamtej chwili zaczęła błogosławić fakt, że nie schowała jej do
kieszeni zaraz po zakończeniu rozmowy. – Rany, jakiś ty spięty… – dodała,
próbując zabrzmieć jak najbardziej beztrosko.
Michael nie
zareagował od razu, przez chwilę jeszcze taksując ją wzrokiem. Miała wrażenie,
że minęła cała wieczność, zanim w końcu się wycofał, jak gdyby nigdy nic
odwracając na pięcie i – bez chociażby słowa wyjaśnienia – podchodząc z powrotem
do zakapturzonej postaci. Zaraz po tym, nie czekając na czyjekolwiek
przyzwolenie, pociągnął kobietę za sobą z powrotem w głąb wąskiej
uliczki.
Zanim
Alessia zdążyła się chociażby zastanowić, czego właśnie była świadkiem, oboje
zniknęli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz