15 października 2018

Sto trzydzieści sześć

Alessia
Zoe zaczęła energicznie machać, ledwo tylko przekroczyli próg kawiarni. Siedziała przy jednym ze stolików w centralnej części, cicho rozmawiając o czym ze stojącą tuż obok Irys. Alessia mimowolnie uśmiechnęła się na widok tej dwójki, jako pierwsza ruszając w ich stronę.
– Nareszcie – rzuciła z ulgą Zoe. – Już zaczynałam się martwić! Jesteś okropna, Ali – stwierdziła z rozbrajającą wręcz szczerością. Wsparła brodę na dłoniach, w urażony sposób spoglądając na przyjaciółkę.
– Dajcie już spokój. – Alessia wywróciła oczami. – Nic złego się nie stało. Jedynie William próbował przyprawić nas o zawał serca.
– Will? – podchwyciła natychmiast Irys. Wyprostowała się niczym struna, niespokojnie spoglądając to na Ali, to znów na Hayley i Quinna, ledwo ci pojawili się tuż obok. – Co znów zrobił?
Uniosła brwi, z zaciekawieniem spoglądając na poruszoną dziewczynę. Słyszała, że coś między nimi było, co zresztą dość dobrze wpływało na Williama, ale do tej pory nie miała pojęcia, ile było w tych plotkach prawdy. Jak znała tego wampira, dotarcie do niego mogło być problematyczne. Layla próbowała od lat, a to samo w sobie o czymś świadczyło.
– Nic szczególnego – zapewniła pośpiesznie. – On…
– Na żarty mu się zebrało – wtrąciła z rozdrażnieniem Hayley. Zajęła miejsce obok Zoe, ciężko opadając na krzesło. – Jak tak dalej pójdzie, ktoś kiedyś zmiecie go z powierzchni ziemi.
– Najpewniej Isabeau. – Quinn wzruszył ramionami. – Ale fakt, nic się nie stało – dodał, próbując załagodzić swoją wypowiedź, bo Irys wyraźnie się spięła, nagle tracąc humor.
Dziewczyna wyglądała blado, zwłaszcza z ciemnymi, upiętymi na czubku głowy włosami. Alessia aż za dobrze znała różową, pełną ozdobnych falbanek sukienkę, którą pół-wampirzyca miała na sobie. Od lat widywała taką u mamy, kiedy ta jeszcze miała cierpliwość, by pracować w kawiarni. Miała zresztą wrażenie, że Michael do tej pory miał do niej pretensje o to, że odrzuciła jego propozycję, gdy znów zaproponował jej prace po odejściu Isobel. Pojawienie się Joce jedynie przypieczętowało decyzję o tym, by Nessie w ogóle przestała myśleć o powrocie.
– Kiedyś to ja dostanę przez Willa zawału – stwierdziła Irys, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Nie wiecie, co tam robił? Prosiłam, żeby był ostrożny, ale oczywiście…
– A czy on kiedyś kogoś posłuchał? – wyrwało się Alessi.
Irys zacisnęła usta. Przez moment wyglądała na bliską tego, żeby się uśmiechnął, ale ostatecznie tego nie zrobiła.
– Nie – przyznała w zamyśleniu. – Ogólnie mało mi mówi o tym, co dzieje się w mieście, ale nie jestem głupia. Wyczuwam aurę strachu. I wiem, że wiele osób ostatnio zginęło – dodała, nagle spinając się jeszcze bardziej. – Pracuję w kawiarni. Na co dzień słucham o tym, co się tutaj dzieje.
– No, tak…
Słowa Irys wystarczyły, by Alessia z miejsca poczuła się jeszcze bardziej nieswojo. Ta dziewczyna już jako dziecko miało w sobie coś, co przyprawiało innych o dreszcze. Widziała „kolory”, co aż tak bardzo nie dziwiło, zwłaszcza gdy miewało się do czynienia z telepatią i aurami, ale w przypadku Irys chodziło o coś więcej. Sposób, w jaki interpretowała te barwy, wyciągając wnioski, które nikomu innemu nie przyszłyby do głowy, potrafił być przerażający.
Co nie zmieniało faktu, że Irys zazwyczaj była przesadnie wręcz radosna. To, że mogłaby się martwić, samo w sobie wydawało się nienaturalne.
– Wracając do Williama – podjęła pośpiesznie Alessia, próbując zmienić temat – to Dimitr wysłał go, by dopilnował Isabeau. Raczej nic mu nie będzie.
– Will ma zadziwiający talent do wychodzenia cało nawet z największych kłopotów – przyznała w zamyśleniu Irys. Zabrzmiało to tak, jakby samą siebie chciała przekonać, że tak miało być już zawsze. – Dobra, wracam do pracy. Michael jest na zapleczu.
Hayley wyprostowała się, by móc spojrzeć w stronę kontuaru. Jej brwi nieznacznie uniosły się ku górze.
– I jeszcze nie wyskoczył, żeby na nas nawrzeszczeć, że z tobą gadamy? – zapytała z niedowierzaniem.
– Ma gościa.
Coś w sposobie, w jaki Irys wypowiedziała te słowa, wzbudziło w Alessi wątpliwości. Przez chwilę korciło ją, by wypytać o szczegóły, ale zanim zdążyła podjąć decyzję, Irys już oddaliła się w swoją stronę, znikając między stolikami. Poruszała się z gracją i lekkością, której niejeden mógłby jej pozazdrościć, w tym również nieśmiertelny.
W milczeniu odprowadzili ją wzrokiem. Ostatecznie to Zoe jako pierwsza zdecydowała się przerwać przeciągająca się ciszę.
– Powinna znaleźć inną prace – stwierdziła, energicznie potrząsając głową. Krótkie jasne loczki zafalowały wokół jej twarzy.
– Jakby to było takie proste – mruknęła z rezerwą Hayley. – Wszystkim zajmuje się Michael, nie?
– No tak, ale… Albo zawsze mogłaby liczyć na pomoc Dworu? – nie dawała za wygraną Zoe. Mimo wszystko zabrzmiało to jak pytanie.
– Jak znam Irys, to ona po prostu lubi mieć zajęcie. – Quinn wzruszył ramionami. – Pogadałyście sobie? – dodał, nachylając się ku wciąż przygnębionej dziewczynie.
Na ustach Zoe jak na zawołanie pojawił się promienny uśmiech. Podniosła się i nachyliła nad stołem, wyginając na tyle, by móc sięgnąć wargami ust Quinna. Alessia wywróciła oczami, ale i tak nie była w stanie powstrzymać się przed uśmiechem. Co prawda widok tej dwójki wystarczył, by momentalnie pomyślała o Arielu, ale prawie natychmiast odrzuciła od siebie niechciane myśli. Był cały, a przynajmniej chciała wierzyć, że już dawno by się dowiedziała, gdyby wydarzyło się coś złego.
– Dobra, dobra – obruszyła się Hayley. – Serio, nie tutaj. Wracajmy do domu, co?
– Sugerujesz coś? – rzucił zaczepnym tonem Quinn, z zaciekawieniem spoglądając na siostrę. – Mamy znaleźć sobie pokój czy…?
– Jesteś okropny.
Ali słuchała ich, bynajmniej nie zaskoczona, że jak zwykle mogliby się kłócić. To było coś, czego jej brakowało i co sprawiało, że czuła się dobrze również w Lille, choćby wtedy, gdy Bella i Vick wydawali się być na dobrej drodze, by roznieść twierdzę. Przez chwilę obserwowała sprzeczającą się dwójkę, ostatecznie podchwytując rozbawione spojrzenie Zoe. Dziewczyna przekrzywiła głowę, po prostu milcząc i czekając na rozwój wypadków.
Bella… Powinnam pomówić z Bellą, przeszło jej przez myśl. Słyszała, że Victorowi nic się nie stało, ale i tak chciała to sprawdzić. No i z Damienem, ale…
Dzwonek telefonu skutecznie wyrwał ją z zamyślenia. Aż się wzdrygnęła, natychmiast prostując niczym struna i sięgając po komórkę. Masz wyczucie, braciszku?, westchnęła w duchu, wymownie spoglądając na wyświetlacz. Przez chwilę poczuła niepokój, chociaż wciąż próbowała trzymać nerwy na wodzy. To, że bliźniak mógłby prędzej czy później się odezwać, było do przewidzenia, a już na pewno nie dotyczyło poczynań Charona.
– To Damien – rzuciła w pośpiechu, odsuwając się od stolika. – Dajcie mi pięć minut, dobra? Wyjdę na zewnątrz.
Nikt nie zaprotestował, co uznała za dobry znak. Przynajmniej nie byli na tyle przewrażliwieni, by sądzić, że ktokolwiek mógłby ją zabić, gdyby wyszła przed jak zwykle zatłoczoną kawiarnię. Co prawda tak wczesną porą sala nie była aż tak zatłoczona, ale i tak kręciło się dość nieśmiertelnych, by czuła się bezpieczna. Obawiała się zresztą, że po tym jak Charon zaatakował całą straż, nawet największy tłum by go nie powstrzymać, gdyby zdecydował się znów uderzyć.
Wyszła przed budynek, przyciskając telefon do ucha. Próbowała się uspokoić, ale i tak wyczuła we własnym głosie napięcie, ledwo tylko zdecydowała się odezwać.
– No co tam, braciszku?
– Cała jesteś? – padło w odpowiedzi. Wzniosła oczy ku górze w niemej prośbie o cierpliwość. – Co tam się znów wydarzyło? Layla i Rufus nic szczególnego nie powiedzieli, a ja…
– Wyhamuj trochę – upomniała go, bez zastanowienia wchodząc mu w słowo. Wiedziała, że nic by go nie powstrzymało, gdyby dała mu się zapędzić. – Nic mi nie jest. Jesteśmy w kawiarni, a zaraz idziemy do Quinna i Hayley, więc nie masz co się martwić. Nie jestem sama, okej?
No, prawie… Ale wizyta w kawiarni się nie liczy, prawda?
Wymowna cisza, która jak na zawołanie zapadła po drugiej stronie, sprawiła, że Alessię jak na zawołanie naszła niespokojna myśl, że brat jakimś cudem był w stanie wychwycić jej myśli. Wiedziała, że to głupie, tym bardziej że znajdował się na drugim kontynencie, ale i tak poczuła się nieswojo.
– Ariel jest z tobą? – zapytał w końcu Damien.
Ze świstem wypuściła powietrze. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że zorientował się, jaka będzie odpowiedź. To naprawdę aż takie oczywiste…?
– Na razie nie – przyznała niechętnie. – Zniknął gdzieś z Riddleyem. Pewnie liczą straty – dodała, siląc się na spokój, ale głos i tak nieznacznie jej zadrżał.
– Straty – powtórzył z rezerwą Damien. – Co konkretnie się stało? Mam przyjechać?
Pobrzmiewająca w jego głosie nie była niczym nowym, ale Alessia i tak poczuła, że zrobiło jej się cieplej. Więź, która łączyła ją z bratem, była czymś, czego tak naprawdę nie dało się oszukać. Świadomość, że był gdzieś obok, w każdej chwili gotowy pojawić się u jej boku, również miała w sobie coś kojącego.
– Nie ma potrzeby – zapewniła pośpiesznie. – Dam znać, jeśli coś się zmieni. Na razie jakoś tu sobie radzimy i… Hej, Damien – dodała uspokajającym tonem. – Nie okłamywałabym cię, gdyby było naprawdę źle.
– Dlaczego jakoś w to wątpię? – zapytał, nie kryjąc wątpliwości. – Gdybyś nie była taka uparta, nie musiałbym teraz do ciebie wydzwaniać.
– Sama miałam do ciebie dzwonić – stwierdziła, ale nie miała pewności czy jej uwierzył. – Zresztą to teraz nieistotne. My sobie radzimy i tego się trzymajmy. No a ty i Liz…?
– Jest dobrze. – Po jego tonie nie była w stanie jednoznacznie określić, na ile powinna wierzyć w jego słowa. – Mamy plany na dzisiaj, ale na razie wolę nic nie mówić, żeby nie zapeszyć. Zwłaszcza że sprawy trochę się skomplikowały – przyznał i to wystarczyło, by momentalnie się spięła.
Serce jak na zawołanie zabiło jej szybciej. Znała brata wystarczająco dobrze, żeby pojąć, że coś mogłoby być na rzeczy. Machinalnie mocniej zacisnęła palce na telefonie, z trudem panując nad zbyt gwałtownymi ruchami. Ostatnim, czego potrzebowała, było zniszczenie komórki.
– Co się stało? – zaniepokoiła się. – Wiem, że coś z tatą. Czy on…?
– Nie tyle z tatą, co przede wszystkim z mamą – przerwał jej pośpiesznie. – Tak jakby wróciła, chociaż nie mamy pojęcia, gdzie podziewa się jej ciało. I tak jakby Joce ją widzi.
– Tak jakby…
Gwałtownie zaczerpnęła powietrza do płuc. Tkwiła w bezruchu, bezmyślnie wpatrując w bliżej nieokreślony punkt przestrzeni. Z opóźnieniem uprzytomniła sobie, że od dłuższej chwili milczała, drżąc przy tym niespokojnie i czując tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Powiedzieć, że była po prostu zdezorientowana, stanowiłoby niedopowiedzenie stulecia.
– Ali? – zniecierpliwił się Damien. Po jego tonie poznała, że próbował zwrócić jej uwagę już od dłuższej chwili. – Alessia? Wszystko gra?
– A jak sądzisz? – zniecierpliwiła się. Potrząsnęła głową, ale niewiele pomogło, zwłaszcza w kwestii mętliku, który tworzyły jej myśli. – Wiecie coś więcej? To serio nie brzmi dobrze, a ja… – Urwała, żeby złapać oddech. – Cholera – wyrwało jej się.
Bez zastanowienia ruszyła przed siebie, zaczynając niespokojnie krążyć tam i z powrotem. Ostatecznie przystanęła, ciężko opierając o ścianę kawiarni i znów wbijając wzrok w przestrzeń. Chciała coś zrobić, ale nie była w stanie, zwłaszcza że gdyby Damien i reszta mieli jakiś plan, na pewno już na wstępie by jej o tym powiedział.
– Na razie nie jest źle – odezwał się ponownie Damien. Coś w jego słowach sprawiło, że nie była w stanie ot tak mu uwierzyć. – Serio, przynajmniej mama jest bezpieczna. Joce przekazuje nam to, co mówi, więc to lepsze niż krążyła w świecie snów, prawda?
– W świecie, na który powinnam mieć jakiś wpływ – przypomniała, nerwowym ruchem przeczesując włosy palcami. – Mam wrażenie, że powinnam tam być. Nie wiem, co bym zrobiła, ale powinnam.
– Daj spokój – obruszył się Damien. – Chociaż nie powiem, dobrze byłoby mieć cię obok, zwłaszcza teraz. Mnie też nie podoba się to, co dzieje się u ciebie, więc chyba jedziemy na jednym wózku.
Prychnęła, bynajmniej nieuspokojona. Jeśli chciał ją w ten sposób pocieszyć…
– A co z tatą? – zmieniła temat. – Nic konkretnego mi nie powiedziałeś. Tylko nie kręć, bo naprawdę…
– Nie powiedziałem, bo nic nie wiem – wyjaśnił, po czym westchnął przeciągle, wyraźnie zmartwiony. – Wiem tyle, co i ty. Jeśli się czegoś dowiem, natychmiast dam znać.
– W porządku – odetchnęła, bynajmniej nie uspokojona.
Właściwie sama nie była pewna, co martwiło ją bardziej – rodzice czy Charon. Wiedziała jedynie, że wyjazd z Miasta Nocy nie wchodził w grę, przynajmniej na razie. Była tutaj potrzebna; wmawiała to sobie przez cały czas, nie wyobrażając sobie, że miałaby tak po prostu zrezygnować z wspierania z Arielem. Co prawda podejrzewała, że jej wyjazd byłby mu na rękę – w końcu się martwił – ale nie zamierzała tak po prostu ulec. Zresztą jeśli wilkołak naprawdę podążał za nią, sprowadzenie dodatkowych problemów na bliskich w Seattle było ostatnim, na co powinna się zdecydować.
– Muszę kończyć – oznajmił nagle Damien, wyrywając ją z zamyślenia. – Jeszcze pomyślimy nad tym, co dalej. No i będziemy ich szukać, to raczej oczywiste – zapewnił, starannie dobierając słowa. Czuła, że robił wszystko, byleby jego słowa zabrzmiały jak najbardziej kojąco, ale marnie mu to wychodziło. Mimo wszystko zdecydowała się tego nie komentować. – Odezwę się jeszcze. Gdybyś mnie potrzebowała…
– Dam znać.
Westchnął, wciąż zmartwiony. Z łatwością była w stanie sobie wyobrazić sposób, w jaki spojrzałby na nią, gdyby tylko miał po temu okazję.
– Ja też. Noś ze sobą telefon. I trzymajcie się razem, jeśli to tylko będzie możliwe – dodał, a Alessia mimowolnie się uśmiechnęła.
– Dobrze, mamo – rzuciła zaczepnym tonem.
Na Damienie jej słowa nie zrobiły większego wrażenia.
– Mówię poważnie – zaoponował. – Pilnuj się tam. Wystarczy, że martwię się już o rodziców. Wolałbym znów nie czuć się tak, jakbym tracił siostrę.
Nie odpowiedziała, wkrótce po tym po prostu się rozłączając. Z westchnieniem spojrzała na wyświetlacz, póki ten nie pociemniał. Wciąż tkwiła w miejscu, bezmyślnie wpatrując w telefon i wciąż rozpamiętując rozmowę z bratem. Och, Damien…, pomyślała, w równym stopniu rozczulona, co i jeszcze bardziej zmartwiona. W zasadzie sama nie miała pewności, co o tym wszystkim myśleć. Mętlik w głowie wciąż dawał jej się we znaki, na dodatek w równym stopniu, co i wątpliwości. Co więcej nagle uświadomiła sobie, że znów się bała – i to o wiele bardziej niż do tej pory.
Słyszała dobiegające z kawiarni głosy, szmer rozmów i śmiechy, ale praktycznie nie zwracała na nie uwagi. Wiedziała, że powinna wrócić do przyjaciół, ale i na to nie potrafiła się ot tak zdobyć. W pierwszej kolejności chciała doprowadzić się do porządku, czując, że – przynajmniej tymczasowo – wyglądała ni mniej, ni więcej, ale jak siódme nieszczęście. Jakoś nie miała wątpliwości, że w takim stanie mogłaby co najwyżej wszystkich zmartwić, a tego nie chciała.
Zaczęła bawić się końcówkami włosów, raz po raz nawijając je na palec. Na swój sposób pomogło, choć nie w takim stopniu, jak mogłaby tego oczekiwać. Próbowała zająć czymś myśli, ale te niechciane wciąż powracały, z każdą chwilą coraz bardziej niepokojące. Martwiła się o wszystkich, w tym również siebie, zwłaszcza że Damien był kolejną z kolei osobą, która kazała jej zachować ostrożną. Alessia chciała wierzyć, że to przypadek, ale i tak nie mogła pozbyć się wrażenia, że tak naprawdę i brat, i Isabeau mieli rację. Doświadczyła w przeszłości zbyt wielu złych rzeczy, by naiwnie wierzyć, że nic więcej nie będzie miało miejsca.
Wzięła kilka głębszych wdechów. Chłodne powietrze miało w sobie coś kojącego, co pozwoliło jej się rozluźnić. Nie śpieszyła się z powrotem do środka, przez chwilę jeszcze krążąc i nie będąc w stanie znaleźć sobie miejsca. Pomyślała, że mogła dla pewności zadzwonić do Aldero, by wypytać go o szczegóły, tym bardziej że kuzyn nie próbowałby niczego przed nią ukrywać, ale nie zdecydowała się na to. Chciała wierzyć, że Damien nie byłby w stanie kręcić, skoro sprawy aż tak bardzo się skomplikowały. Może i próbował ją chronić za wszelką cenę, ale mimo wszystko znał ją na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie potrzebowała taryfy ulgowej.
Będzie dobrze… Dlaczego miałoby nie być?
Z jakiegoś powodu nie potrafiła uwierzyć samej sobie. Jakby tego było mało, w jednej chwili poczuła, że przy odrobinie szczęścia byłaby w stanie wskazać przynajmniej kilka scenariuszy, które dowodziłyby, że wszystko jak najbardziej mogłoby pójść nie tak.
I gdzie, do jasnej cholery, podziewa się Ariel?!
Zaklęła pod nosem. Samotność jej nie służyła, wręcz sprawiając, że wyraźniej niż wcześniej czuła, że balansowała gdzieś na granicy paniki. Miała wrażenie, że traci zmysły, a to zdecydowanie nie było dobre – i to zwłaszcza w sytuacji, w której próbowała pocieszać wszystkich wokół, zapewniając, że sytuacja była opanowana.
Im dłuższej o tym myślała, tym bardziej wątpiła w to, czy to faktycznie mogło okazać się aż takie proste. Gdyby do tego wszystkiego wiedziała, w jaki sposób sama mogła się przydać…
Miała wracać do środka, kiedy coś przykuło jej uwagę. Ciche kroki wyrwały ją z zamyślenia, sprawiając, że mimowolnie wzdrygnęła się, oglądając przez ramię. Zanim zdążyła zastanowić się nad tym, co robi, z wolna okręciła się na pięcie i niepewnie – poruszając przy tym trochę jak w transie – podkradła do rogu budynku.
Dobrze wiedziała, że na tył lokalu Michaela prowadziła wąska, opustoszała uliczka. Tam też znajdowało się dodatkowe wyjście, z którego musiały skorzystać dwie postacie, które nagle pojawiły się w zasięgu jej wzroku. Momentalnie rozpoznała właściciela kawiarni, nerwowo szepcącego coś do towarzyszącej mu postaci. Michael ma gościa, uświadomiła sobie, przypominając słowa Irys. Towarzysząca wampirowi postać mówiła sama za siebie, chociaż Alessia za żadne skarby nie była w stanie jej rozpoznać.
Mimo wszystko była gotowa przysiąc, że to kobieta. Tak przynajmniej sugerowała drobna postura, bo poza odzianą w długą pelerynę z kapturem sylwetką, Ali nie była w stanie dostrzec niczego więcej. Coś w widoku nieznajomej postaci przyprawiło ją o dreszcze, chociaż sama nie była pewna dlaczego. Natychmiast też zapragnęła się wycofać, zanim jednak zdążyła zrobić chociażby jeden krok w tył, Michael nagle poderwał głowę spoglądając prosto na nią. Rubinowe tęczówki zabłysły gniewnie, co aż nazbyt dobitnie dało dziewczynie do zrozumienia, że wampir niekoniecznie był zadowolony z tego, że ktokolwiek zauważył go w towarzystwie zakapturzonej istoty.
– A ty co? – wycedził przez zaciśnięte zęby.
Przesunął się naprzód, stając w taki sposób, by osłonić swoją towarzyszkę. Również Kobieta (Ali mimo wszystko czuła, że chodziło właśnie o kobietę) gwałtownie odwróciła głowę, chcąc upewnić się, że nikt nie będzie w stanie dostrzec jej twarzy.
– Ja… – Alessia przełknęła z trudem. Dlaczego się bała? I niby dlaczego miałaby się przed nim tłumaczyć. – Rozmawiałam przez telefon. To coś złego? – zapytała, siląc się na stanowczość. Z ulgą przyjęła, że głos jej nie zadrżał.
Brwi Michaela powędrowały ku górze. Spojrzał na nią podejrzliwe, poniekąd tak, jakby zobaczył ją po raz pierwszy. Po wyrazie jego twarzy poznała, że zaczynał żałować gwałtownej reakcji, jednak prawie natychmiast wszelakie emocje zostały wyparte przez obojętność.
– Przez telefon?
– Przez telefon – powtórzyła z uporem, dla lepszego efektu unosząc wciąż ściskaną w dłoni komórkę. W tamtej chwili zaczęła błogosławić fakt, że nie schowała jej do kieszeni zaraz po zakończeniu rozmowy. – Rany, jakiś ty spięty… – dodała, próbując zabrzmieć jak najbardziej beztrosko.
Michael nie zareagował od razu, przez chwilę jeszcze taksując ją wzrokiem. Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim w końcu się wycofał, jak gdyby nigdy nic odwracając na pięcie i – bez chociażby słowa wyjaśnienia – podchodząc z powrotem do zakapturzonej postaci. Zaraz po tym, nie czekając na czyjekolwiek przyzwolenie, pociągnął kobietę za sobą z powrotem w głąb wąskiej uliczki.
Zanim Alessia zdążyła się chociażby zastanowić, czego właśnie była świadkiem, oboje zniknęli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa