16 października 2018

Sto trzydzieści siedem

Wyraźnie wyczuł, że w końcu się pojawiła. Co prawda nie zarejestrował momentu, w którym w końcu znalazła się za jego plecami, ale to nie miało znaczenia. W obecności tej kobiety zawsze było coś, co przyciągało uwagę – rodzaj aury, którą wyczuwał również u siebie. Pod tym względem mieli ze sobą wiele wspólnego, oboje wiekowi, doświadczeni i świadomi rzeczy, których inni mogli co najwyżej się domyślać. I jeśli miał być ze sobą szczerzy, coraz częściej zazdrościł tej cudownej nieświadomości.
Zacisnął usta. Nie od razu zdecydował się odwrócić, udając zajętego przyglądaniem się zawartości regału, przed którym stał. Jakby od niechcenia przestawił kilka opakowań z kawą, okręcając je w taki sposób, by widzieć nazwę każdej z nich. Stały w idealnym rządku, tak równo, jak tylko było to możliwe. W bardziej doskonały sposób niż w niejednym sklepie.
– Pedant – stwierdziła z wyraźnym rozbawieniem przybyszka.
W jednej chwili zapragnął na nią warknąć. Nie miał ochoty na żarty, zwłaszcza że sytuacja temu nie sprzyjała. Ta kobieta zresztą już od jakiegoś czasu wzbudzała w nim przede wszystkim frustrację.
– Nie śpieszyłaś się – wycedził przez zaciśnięte zęby. W końcu odwrócił się, by spojrzeć na stojącą tuż przed nim, zakapturzoną postać. – Powiedz mi przynajmniej, że nikt cię nie widział.
– Jedna z twoich pracownic uprzejmie wskazała mi drogę na zaplecze. – Amelie zdecydowanym ruchem zrzuciła kaptur. Obserwował ją z niedowierzaniem, podczas gdy tak po prostu stała przed nim, zajęta poprawianiem włosów. Miał wrażenie, że specjalnie próbowała z nim igrać. – Miła dziewczyna. Może mógłbyś pomyśleć o podwyżce.
– Ty naprawdę… – Urwał, z niedowierzaniem potrząsając głową. – Uważasz, że to zabawne?
Kobieta momentalnie spoważniała, spoglądając na niego w wyniosły, ostrzegawczy sposób. Na każdej innej osobie zrobiłoby to wrażenie, zwłaszcza że nieśmiertelna bez wątpienia miała w sobie coś drapieżnego, ale Michael znał ją zdecydowanie zbyt długo, by przejmować się takimi zagrywkami. I tak nie mogła go zabić, nawet jeśli czasami zachowywała się tak, jakby miała na to ochotę.
Tak jak w tamtej chwili.
– Przestań traktować mnie jak głupią małolatę, która nie rozumie, co dzieje się wokół niej – obruszyła się Amelie. Jej rubinowe tęczówki nieznacznie pociemniały. – Wiem na ile mogę sobie pozwolić. Nikt mnie nie rozpoznał, a nawet jeśli… Nie mam powodów, żeby się ukrywać – stwierdziła z przekonaniem. – Jestem wierna wyłącznie sobie i swoim zasadom.
– Zawsze tak mówisz – stwierdził ze znużeniem Michael. – A potem gdy przychodzi co do czego, jesteś na każde skinienie Isobel. Tak tylko ci przypomnę, że jesteś uznawana za jedną z jej najwierniejszych, więc…
Poruszyła się nagle, błyskawicznie pokonując dzielącą ich odległość. Wampir jedynie uśmiechnął się w nieco wymuszony, pobłażliwy sposób. Nie zaprotestował, kiedy zacisnęła palce na przodzie jego koszuli, ani gdy popchnęła go na regał. Dopiero gdy spróbowała sięgnąć jego gardła, zdecydowanym ruchem chwycił ją za nadgarstek.
Jedna ze stojących na regale puszek z kawą zachwiała się, w następnej sekundzie z brzdękiem lądując na podłodze. Gdyby tylko chciał, mógłby w porę ją pochwycić, ale nawet się nie poruszył. Obojętnie wpatrywał się w zmielone ziarna, kiedy te rozsypały się tuż u ich stóp.
– Sprowadzam ją specjalnie z Brazylii – oznajmił, wydając z siebie przeciągłe westchnienie. – Nie poprosiłem cię o spotkanie tylko po to, by ponosić dodatkowe koszty.
– Wcale nie poprosiłeś mnie o spotkanie – warknęła Amelie. – I naprawdę nie obchodzą mnie twoje interesy. To, że tutaj jestem, to wyłącznie moja dobra wola.
– Więc wysil się jeszcze trochę i w końcu przejdźmy do rzeczy. Nie mam czasu na…
Oboje zareagowali w tym samym momencie, kiedy drzwi na zaplecze otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Amelie błyskawicznie od niego odskoczyła, w pośpiechu naciągając na głowę kaptur. Michael wyprostował się niczym struna, z furią w oczach spoglądając na drobniutka brunetkę w różowej sukience.
Irys zamarła, momentalnie orientując się, że nie była w tym miejscu mile widziana. Otworzył usta, gotów ją wygonić, ale nie dała mu po temu okazji, w zamian pośpiesznie okręcając się na pięcie i wychodząc. Nawet gdy zamknęła za sobą drzwi, wampir nie poruszył się, gniewnie wpatrując w miejsce, w którym dopiero co stała dziewczyna. Amelie wciąż tkwiła tuż obok, bawiąc skrajem szaty i zachowując tak, jakby nie stało się nic wartego uwagi.
– Nie złość się na nią – upomniała go. – W końcu wyszła. Zresztą, jak mówiłam, to dobra dziewczyna.
– Jest dziwna – stwierdził z rozdrażnieniem. Wciąż napinał mięśnie, co najmniej jakby miał w planach na kogoś skoczył. – Zresztą nie o to chodzi. Ciężko teraz o dobrego pracownika, a jak już się jakiś znajdzie…
– To wybranka bogini. Czuję to nawet tutaj – oznajmiła Amelie, po raz kolejny wchodząc mu w słowo. – W ostatnim czasie Selene jest wyjątkowo szczodra, jeśli chodzi o naznaczanie naszych dzieci. Sądzę, że to niezwykłe.
Michael prychnął, nie mogąc się powstrzymać. Miał na ten temat zupełnie odmienne zdanie, co zresztą było jednym  z powodów, dla którego chciał zobaczyć się z tą kobietą. Już od dłuższego czasu nie działo się dobrze; wręcz przeciwnie – z każdą chwilą dostrzegał coraz więcej znaków, które go przerażały.
– Szczodrość bogini to temat sporny – mruknął, nawet nie próbując ukrywać rozdrażnienia. – Śmiem twierdzić, że prędzej czy później doprowadzi nas do upadku.
– Co to niby ma znaczyć? – Amelie rzuciła mu co najmniej zaskoczone spojrzenie. – Nie zamierzam omawiać z tobą kwestii wiary, jeśli nagle zacząłeś wątpić. Ale wciąż jestem wierna bogini, więc…
– Nie obchodzić mnie, w co wierzysz – warknął, stanowczo ucinając temat. – Ale może wyjaśnisz jaki cel ma bogini we wszystkim, co się dzieje, skoro jak na razie sprowadza na nas same nieszczęścia. Mam wrażenie, że już od dłuższego czasu każda jej posłanka to kolejny krok ku jakiejś tragedii. Samo istnienie Isobel takie jest.
– O czym tak naprawdę chcesz rozmawiać? – zniecierpliwiła się wampirzyca. – O Isobel? Wydawało mi się, że tę kwestie mamy wyjaśnioną.
– Bo mamy – przyznał niechętnie, z trudem powstrzymując grymas. Zaufanie Amelie było co najmniej problematyczną kwestią. – Ale to nie oznacza, że nagle wszystko zaczęło być w porządku. Obserwuję przyszłość i… Cóż, sądzę, że sama powinnaś to zobaczyć.
Oczekiwał kolejnej dawki argumentów związanych z boginią albo złośliwości, jednak nic podobnego nie miało miejsca. W zamian w końcu doszukał się w spojrzeniu swojej rozmówczyni wahania, jakby dopiero w tamtej chwili w pełni dotarło do niej, że cokolwiek mogłoby być nie tak. Był wręcz skłonny stwierdzić, że Amelie po raz pierwszy zaczęła się bać, ale zdecydował się tego nie komentować. Korciło go – bogini świadkiem, że tak! – ale w tamtej chwili nie widział żadnego celu w prowokowaniu tej kobiety. Paradoksalnie czuł, że nie mieli czasu, chociaż mogłoby się wydawać, że ktoś, kto potrafił nim manipulować, powinien mieć go pod dostatkiem.
– Zabierasz mnie na wycieczkę? – zapytała po chwili zastanowienia Amelie. Bez trudu wyczuł, że na siłę usiłowała udawać, że się nie przejmuje. Jej spokój był przesadzony, co momentalnie rozpoznał po sposobie, w jaki wypowiadała kolejne słowa, bezskutecznie próbując ukryć emocje. – Pojawiły się kolejne komplikacje? Sądziłam, że wiem o wszystkich anomaliach. Osobiście próbowałam naprawić jedną z nich.
– Którą?
– Beatrycze jest wampirem – oznajmiła bez wahania Amelie. – To jedyny kompromis, jaki przyszedł mi do głowy. Jej całkowita śmierć… byłaby niefortunna.
– I właśnie o tym mówię! – jęknął, przez chwilę mając ochotę porządnie nią potrząsnąć. Nerwowo zacisnął dłonie w pięści, próbując zapanować nad odruchami. Żartowała sobie z niego? – Dlaczego się wtrąciłaś? Równowaga już i tak została zaburzona.
– Więc ją wyrównałam – stwierdziła ze spokojem, który zaczynał doprowadzać go do szału. Jej krótkowzroczność sprawiała, że miał ochotę ją rozszarpać. – Z technicznego punktu widzenia jest martwa. To lepsze, niż gdyby pozostała człowiekiem.
– Najwyraźniej nie – stwierdził grobowym tonem. – Zresztą nie uwierzę, że chodziło ci tylko o równowagę. Nigdy nie dbałaś o takie rzeczy, jeśli nie miałaś w tym celu.
Nie odpowiedziała, ale to nie miało znaczenia. Przecież i tak wiedział swoje, zresztą znał tę kobietę wystarczająco długo, by wiedzieć, że trafił w sedno. Pod tym względem również byli do siebie podobni, choć przyznawał to niechętnie. Błędy, które oboje popełnili w przeszłości, związały ich ze sobą w sposób, którego Michael zdecydowanie wolałby uniknąć.
– Zostawmy moje motywy w sposobu, co? – powiedziała w końcu Amelie. Zabawne, że wciąż wierzy, że jej słowa mają dla mnie jakiekolwiek znaczenie…, zadrwił w duchu, z trudem powstrzymując uśmiech. – Czego tak naprawdę ode mnie chcesz?
– Pogadać. – Wzruszył ramionami. – I coś ci pokazać, tak jak już wspomniałem. Ale może zacznijmy od tego pierwszego… Powrót kolejnego pierwotnego to twoja robota? – zapytał wprost, a brwi Amelie jak na zawołanie powędrowały ku górze.
– Co ty mi znowu zarzucasz?
Zmierzył jej twarz wzrokiem, próbując wychwycić jakiekolwiek oznaki tego, że mogłaby kłamać, ale nie był w stanie. Wampirzyca wyglądała przede wszystkim na zniecierpliwioną i to wystarczyło mu, by jednak przejść do rzeczy. Gdyby nagle zmieniła zdanie i zdecydowała się odejść, nie powstrzymałby jej.
– Charon już wcześniej pojawił się w Lille – uświadomił ją. – Teraz z kolei pojawił się w Mieście Nocy i zdążył wyrobić całkiem niezły odsetek mordów. Brzmi jak coś, co mogłoby mieć związek z tobą.
Zacisnęła usta. Znów wydała mu się poirytowana, ale poza tym nie był w stanie w najmniejszym choćby stopniu wytrącić jej z równowagi.
– Zajmę się tym – odparła lakonicznie. – A teraz przestań przynudzać. Przejdźmy, proszę, do rzeczy – dodała z przesadną wręcz uprzejmością.
– Kiedyś nasze rozmowy sprawiały ci więcej przyjemności – zauważył, ale Amelie nawet się nie uśmiechnęła.
– Kiedyś o wiele lepiej przychodziło ci spełnianie moich oczekiwań – oznajmiła, spoglądając mu w oczy. Jej własne nie wyrażały absolutnie żadnych emocji. – Ale to przeszłość, prawda? Ruszmy się w końcu.
Przez chwilę miał ochotę jej odpowiedzieć, ale nie był w stanie znaleźć odpowiednich słów. Chcąc nie chcąc wycofał się, ograniczając do wzruszenia ramionami. Zachęcającym gestem machnął ku prowadzących na tył kawiarni drzwi, puszczając Amelie przodem. Zauważył, że wywróciła oczami, ale poza tym w żaden sposób nie skomentowała jego zachowania. Poprawiła kaptur, starannie ukrywając pod nim jasne włosy, po czym spokojnym krokiem ruszyła w kierunku, który jej wskazał.
Usłyszał ciche prychnięcie, ledwo tylko oboje znaleźli się na zewnątrz.
– Oboje wiemy, że mogliśmy przenieść się ze środka – zauważyła, wymownie spoglądając na stojące przy wyjściu kontenery na śmieci. – Jeśli to ma być wyraz twoich ciepłych uczuć względem mnie…
– Zamknij się już – wycedził przez zaciśnięte zęby.
Czuł, że zaczyna zachowywać się irracjonalnie. Zwykle nie miał oporów przed wykorzystywaniem zdolności wtedy, gdy nie były mu potrzebne, ale nie wyobrażał sobie, że miałby ot tak przenieść się z kawiarni. Wystarczyło, że ta mała Irys już i tak zauważyła go w towarzystwie Amelie. Co prawda nie sądził, by akurat ona próbowała zadawać niewygodne pytania – zwykle była dość praktyczna, zresztą lepiej dla niej, żeby milczała – ale wcale nie poczuł się tą myślą uspokojony. Tak naprawdę nikt nie powinien zauważyć ich razem, zwłaszcza teraz, gdy wszyscy zaczynali panikować z powodu Charona.
Starannie zamknął za sobą drzwi. Ruszyli w głąb uliczki, on dodatkowo wciąż nasłuchując, by upewnić się, że nikt ich nie zauważy. Chciał wynieść się jak najszybciej, zwłaszcza że Amelie zaczynała doprowadzać go do szału. Gdyby tylko nie była jedyną osobą, z którą mógł omówić to, co go dręczyło…
A potem zauważył, że jednak nie byli sami i poczuł, że za moment trafi go szlag.
Bez trudu rozpoznał dziewczynę, która kręciła się przed kawiarnią. Alessia Licavoli krążyła tam i z powrotem, nagle przenosząc wzrok bezpośrednio na nich. To chyba są jakieś żarty, przeszło mu przez myśl, kiedy wyczuł, że Amelie w pośpiechu odwróciła się, nie chcąc ryzykować, że ktoś mógłby zauważyć jej twarz. Gniew pojawił się nagle, skutecznie przysłaniając wszystko inne i sprawiając, że Michael z miejsca zapragnął zrobić coś, czego jak nic przyszłoby mu potem żałować.
Cholerni Licavoli! Na Irys mógłby przymknąć oko, ale jeśli chodziło o tę rodzinę, to obecność któregokolwiek z jej członków zwykle zwiastowała kłopoty.
– A ty co?
Bez zastanowienia ruszył w stronę dziewczyny. Wyczuł, że zesztywniała, momentalnie spinając się w odpowiedzi na poczucie zagrożenia. Wystarczyła sekunda, by zmaterializował się u jej boku, z trudem powstrzymując przed rzuceniem Alessi do gardła. Gdyby to był ktokolwiek inny, nie zawahałby się, ale zniknięcie akurat tej pół-wampirzycy… Nawet on miałby kłopoty, a na to zdecydowanie nie mógł sobie pozwolić.
Nie miał pojęcia, czy zdawała sobie sprawę z tego, jak bardzo jej obecność wytrąciła go z równowagi. Usłyszał, że jej puls jak na zawołanie przyśpieszył, co dało mu do zrozumienia, że na pewno się bała. Sęk w tym, że nie miał pojęcia, czy to wystarczyło, żeby zdecydowała się trzymać język za zębami
– Ja… – Coś w sposobie, w jaki na niego spojrzała, na moment wytrąciło go z równowagi. Co prawda bez wątpienia była zaniepokojona, ale wciąż miała w sobie dość bezczelności, by to zauważył. No jasne. A czego się spodziewałeś po kimś takim jak ona?, pomyślał z rozdrażnieniem. Jej matka też bywała równie problematyczna. – Rozmawiałam przez telefon. To coś złego?
Spodziewał się wielu rzeczy, ale zdecydowanie nie tego. Uniósł brwi, nie odrywając wzroku od Alessi i przez moment czując się tak, jakby mówiła do niego w jakimś obcym języku.
– Przez telefon? – powtórzył, nie kryjąc sceptycyzmu.
Dziewczyna nawet się nie zawahała.
– Przez telefon. – Uniosła rękę i wtedy zauważył, że jak najbardziej trzymała w dłoni komórkę. – Rany, jakiś ty spięty…
Przez krótką chwilę naprawdę zapragnął ją uderzyć albo przynajmniej wytrącić dziewczynie telefon z dłoni. Nie wierzył jej, a przynajmniej nie w pełni. Weź się w garść, warknął na siebie w duchu, ale i tak potrzebował dłuższej chwili, by nad sobą zapanować. Przez cały ten czas tkwił w miejscu, gniewnie wpatrując w Alessię i próbując zapanować nad odruchami. Jakaś jego część wciąż postrzegała ją jako ewentualne zagrożenie, ale – na litość bogini! – przecież nie mógł pozwolić sobie na to, żeby ją skrzywdzić.
Odwrócił się bez słowa, nie chcąc kusić losu. Wyczuł, że gdzieś za jego plecami dziewczyna drgnęła niespokojnie, ale właściwie nie zwrócił na to uwagi. Szybkim krokiem ruszył przed siebie, dopadając do wciąż tkwiącej w głębi uliczki Amelie. Czuł, że go obserwowała, choć pod kapturem trudno było mu dostrzec wyraz jej twarzy. To zresztą nie miało dla niego znaczenia, zresztą jak i jej ewentualna reakcja na fakt, że bez pytania chwycił ją za nadgarstek. Nie bawiąc się w subtelności, pociągnął kobietę za sobą, po czym – dochodząc do wniosku, że już tak naprawdę bez znaczenia było to, czy ktoś ich zauważy – najzwyczajniej w świecie zdecydowała się przenieść ich oboje.
Dobrze znał to uczucie – chwilowe poczucie zapadania się w pustkę tylko po to, by dosłownie ułamek sekundy później pewnie wylądować na ziemi w zupełnie innym miejscu. Nawet się nie zachwiał, pewnie stając na lekko ugiętych nogach. Z jego perspektywy przypominało to trochę zmienianie kanałów w telewizji; krótka chwila i zmieniało się wszystko, począwszy od otoczenia, na rzeczywistości, w której się znajdował, kończąc.
– Słodka bogini…
Rozgorączkowany szept Amelie wystarczył, by podjął, że wylądowali we właściwym miejscu. Beznamiętnym wzrokiem spojrzał na kobietę, z niejaką satysfakcją zauważając, że na jej twarzy w końcu odmalowały się konkretne emocje. W skrócie: była przerażona. Jej spojrzenie mówiło samo za siebie, tak jak i sposób, w jaki zaczęła rozglądać się dookoła, jakby w nadziei, że znajdzie dowody na to, że zmysły ją oszukiwały.
Nie odezwał się nawet słowem, po prostu obserwując poczynania swojej towarzyszki. Nie powstrzymał jej, gdy szybkim krokiem ruszyła przed siebie, wciąż uważnie rozglądając się dookoła. Rzuciła się do biegu, bez wahania przechodząc do wampirzego tempa. Nie musiała obawiać się, że ktokolwiek ją zauważy; w zasięgu wzroku nie było żywe ducha. W zasadzie Michael podejrzewał, że w promieniu kilkudziesięciu kilometrów nie znaleźliby nikogo więcej.
Bez pośpiechu ruszył za kobietą. Nie czuł niczego, być może dlatego, że już wcześniej miał okazję oswoić się z widokiem, który tak wstrząsnął Amelie. Zresztą dlatego uznał, że powinna to zobaczyć. Już od lat z coraz większym niepokojem obserwował to, co się działo, próbując kontrolować przyszłość. Anomalię za anomalią; każdą zmianę i pęknięcie, które nie powinno mieć miejsca. Czasem nie należało się bawić i przekonywał się o tym po raz kolejny.
Usłyszał cichy, zdławiony jęk. Kiedy uniósł głowę, przekonał się, że Amelie jednak się zatrzymała, ciężko opadając na kolana. Dawno jej takiej nie widział – aż nadto ludzkiej, chociaż to zdecydowanie nie było komplementem. Chociaż dopiero co był gotów zrobić naprawdę wiele, by zamknąć jej usta i sprawić, żeby nareszcie potraktowała go poważnie, to jeszcze nie oznaczało, że zamierzał sadystycznie sprawić, żeby cierpiała. Słyszał jej urywany, przyśpieszony oddech i nie dowierzał, nie będąc w stanie sobie wyobrazić, że mogłaby płakać.
– Straszysz mnie… Do cholery, straszysz mnie! – zaoponowała. Głos wyraźnie jej zadrżał, kiedy podniosła ton. – Gdzie jesteśmy? To nie…
– W Mieście Nocy – odparł spokojnie. Wyprostowała się niczym struna, ale praktycznie nie zwrócił na to uwagi. – Ale to nie ma znaczenia, gdzie bym cię zabrał. Pomyślałem po prostu, że to będzie najodpowiedniejsze miejsce.
– Pomyślałeś… – Błyskawicznie odwróciła się w jego stronę. – Tego chciałeś? – warknęła, błyskawicznie podrywając się na równe nogi. Skoczyła ku niemu niczym rozjuszona kotka, wciąż zaciskając dłonie w pieści. – Wystraszyć mnie?! Ja…
Ale przecież wiedziała. Nieważne czemu by mu nie zarzuciła, wciąż znała go wystarczająco dobrze, by zdawać sobie sprawę z tego, że tak czarny humor nie był w jego stylu. Nie fatygowałby się, by ściągnąć ją do siebie tylko po to, żeby ją nastraszyć. Gdyby chciał zabawić się jej kosztem, nie musiałby posuwać się aż tak daleko.
Jak gdy nigdy nic przesunął się bliżej, chwytając Amelie za nadgarstki. Zachwiała się, przez moment sprawiając wrażenie chętnej, żeby się wyrwać, ale z sobie tylko znanych powodów tego nie zrobiła. Nagle po prostu znalazła się w jego ramionach, drżąca i wciąż roztrzęsiona, choć nie miał wątpliwości, że robiła wszystko, byleby mieć szansę nad sobą zapanować.
Podejrzewał, że powinien spróbować ją pocieszyć. Przytulić, pogładzić po włosach czy jakieś inne podobno kojące bzdety, na które jednak nie potrafił się zdobyć. Tak więc po prostu stał i trzymał ją w ramionach, czekając aż złapie oddech i w końcu będzie w stanie coś powiedzieć. Zresztą cisza pasowała do tego miejsca. Czego można było oczekiwać po pustkowiu i gruzach, skoro tylko tyle zostało z miejsca, które znali? To i ciemność – prawie nieprzenikniona, chociaż to również wydawało się właściwe. Przecież i tak nie było niczego, co mogliby zobaczyć.
– To… nie ma sensu – usłyszał tuż przy uchu rozgorączkowany szept Amelie. – Jak? Kiedy? Ona by tego nie zrobiła, więc…
– Naprawdę uważasz, że aż tak dobrze znasz Isobel? – zapytał z powątpiewaniem.
– Nigdy nie zostałaby królową niczego – zaoponowała raz jeszcze Amelie. – Nieważne jak okrutna by nie była… Potrzebuje innych, żeby błyszczeć.
– Skoro tak twierdzisz… – mruknął bez większego przekonania. – Nie wiem, co się stało. Ale sama widzisz, że niczego nie naprawiliśmy.
Amelie poderwała głowę. Jej oczy nienaturalnie zalśniły, kiedy spojrzała mu w twarz.
– Ile…? – wykrztusiła z trudem. – W którym roku jesteśmy?
Nie od razu zdecydował się jej odpowiedzieć. W milczeniu powiódł wzrokiem dookoła, świadom wyłącznie napierającej ze wszystkich stron martwej ciszy.
– Dziesięć lat – stwierdził bez zbędnych emocji. – Tak przynajmniej sądzę.
Wampirzyca nie była w stanie mu odpowiedzieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa