Wyraźnie wyczuł, że w końcu
się pojawiła. Co prawda nie zarejestrował momentu, w którym w końcu
znalazła się za jego plecami, ale to nie miało znaczenia. W obecności tej
kobiety zawsze było coś, co przyciągało uwagę – rodzaj aury, którą wyczuwał
również u siebie. Pod tym względem mieli ze sobą wiele wspólnego, oboje
wiekowi, doświadczeni i świadomi rzeczy, których inni mogli co najwyżej
się domyślać. I jeśli miał być ze sobą szczerzy, coraz częściej zazdrościł
tej cudownej nieświadomości.
Zacisnął
usta. Nie od razu zdecydował się odwrócić, udając zajętego przyglądaniem się
zawartości regału, przed którym stał. Jakby od niechcenia przestawił kilka
opakowań z kawą, okręcając je w taki sposób, by widzieć nazwę każdej z nich.
Stały w idealnym rządku, tak równo, jak tylko było to możliwe. W bardziej
doskonały sposób niż w niejednym sklepie.
– Pedant –
stwierdziła z wyraźnym rozbawieniem przybyszka.
W jednej
chwili zapragnął na nią warknąć. Nie miał ochoty na żarty, zwłaszcza że
sytuacja temu nie sprzyjała. Ta kobieta zresztą już od jakiegoś czasu wzbudzała
w nim przede wszystkim frustrację.
– Nie
śpieszyłaś się – wycedził przez zaciśnięte zęby. W końcu odwrócił się, by
spojrzeć na stojącą tuż przed nim, zakapturzoną postać. – Powiedz mi
przynajmniej, że nikt cię nie widział.
– Jedna z twoich
pracownic uprzejmie wskazała mi drogę na zaplecze. – Amelie zdecydowanym ruchem
zrzuciła kaptur. Obserwował ją z niedowierzaniem, podczas gdy tak po
prostu stała przed nim, zajęta poprawianiem włosów. Miał wrażenie, że specjalnie
próbowała z nim igrać. – Miła dziewczyna. Może mógłbyś pomyśleć o podwyżce.
– Ty
naprawdę… – Urwał, z niedowierzaniem potrząsając głową. – Uważasz, że to
zabawne?
Kobieta
momentalnie spoważniała, spoglądając na niego w wyniosły, ostrzegawczy
sposób. Na każdej innej osobie zrobiłoby to wrażenie, zwłaszcza że
nieśmiertelna bez wątpienia miała w sobie coś drapieżnego, ale Michael
znał ją zdecydowanie zbyt długo, by przejmować się takimi zagrywkami. I tak
nie mogła go zabić, nawet jeśli czasami zachowywała się tak, jakby miała na to
ochotę.
Tak jak w tamtej
chwili.
– Przestań
traktować mnie jak głupią małolatę, która nie rozumie, co dzieje się wokół niej
– obruszyła się Amelie. Jej rubinowe tęczówki nieznacznie pociemniały. – Wiem
na ile mogę sobie pozwolić. Nikt mnie nie rozpoznał, a nawet jeśli… Nie
mam powodów, żeby się ukrywać – stwierdziła z przekonaniem. – Jestem
wierna wyłącznie sobie i swoim zasadom.
– Zawsze
tak mówisz – stwierdził ze znużeniem Michael. – A potem gdy przychodzi co
do czego, jesteś na każde skinienie Isobel. Tak tylko ci przypomnę, że jesteś
uznawana za jedną z jej najwierniejszych, więc…
Poruszyła
się nagle, błyskawicznie pokonując dzielącą ich odległość. Wampir jedynie
uśmiechnął się w nieco wymuszony, pobłażliwy sposób. Nie zaprotestował,
kiedy zacisnęła palce na przodzie jego koszuli, ani gdy popchnęła go na regał.
Dopiero gdy spróbowała sięgnąć jego gardła, zdecydowanym ruchem chwycił ją za
nadgarstek.
Jedna ze
stojących na regale puszek z kawą zachwiała się, w następnej
sekundzie z brzdękiem lądując na podłodze. Gdyby tylko chciał, mógłby w porę
ją pochwycić, ale nawet się nie poruszył. Obojętnie wpatrywał się w zmielone
ziarna, kiedy te rozsypały się tuż u ich stóp.
–
Sprowadzam ją specjalnie z Brazylii – oznajmił, wydając z siebie
przeciągłe westchnienie. – Nie poprosiłem cię o spotkanie tylko po to, by
ponosić dodatkowe koszty.
– Wcale nie
poprosiłeś mnie o spotkanie – warknęła Amelie. – I naprawdę nie
obchodzą mnie twoje interesy. To, że tutaj jestem, to wyłącznie moja dobra wola.
– Więc
wysil się jeszcze trochę i w końcu przejdźmy do rzeczy. Nie mam czasu
na…
Oboje
zareagowali w tym samym momencie, kiedy drzwi na zaplecze otworzyły się z cichym
skrzypnięciem. Amelie błyskawicznie od niego odskoczyła, w pośpiechu
naciągając na głowę kaptur. Michael wyprostował się niczym struna, z furią
w oczach spoglądając na drobniutka brunetkę w różowej sukience.
Irys
zamarła, momentalnie orientując się, że nie była w tym miejscu mile
widziana. Otworzył usta, gotów ją wygonić, ale nie dała mu po temu okazji, w zamian
pośpiesznie okręcając się na pięcie i wychodząc. Nawet gdy zamknęła za
sobą drzwi, wampir nie poruszył się, gniewnie wpatrując w miejsce, w którym
dopiero co stała dziewczyna. Amelie wciąż tkwiła tuż obok, bawiąc skrajem szaty
i zachowując tak, jakby nie stało się nic wartego uwagi.
– Nie złość
się na nią – upomniała go. – W końcu wyszła. Zresztą, jak mówiłam, to
dobra dziewczyna.
– Jest
dziwna – stwierdził z rozdrażnieniem. Wciąż napinał mięśnie, co najmniej
jakby miał w planach na kogoś skoczył. – Zresztą nie o to chodzi.
Ciężko teraz o dobrego pracownika, a jak już się jakiś znajdzie…
– To
wybranka bogini. Czuję to nawet tutaj – oznajmiła Amelie, po raz kolejny
wchodząc mu w słowo. – W ostatnim czasie Selene jest wyjątkowo
szczodra, jeśli chodzi o naznaczanie naszych dzieci. Sądzę, że to
niezwykłe.
Michael
prychnął, nie mogąc się powstrzymać. Miał na ten temat zupełnie odmienne
zdanie, co zresztą było jednym z powodów,
dla którego chciał zobaczyć się z tą kobietą. Już od dłuższego czasu nie
działo się dobrze; wręcz przeciwnie – z każdą chwilą dostrzegał coraz
więcej znaków, które go przerażały.
–
Szczodrość bogini to temat sporny – mruknął, nawet nie próbując ukrywać
rozdrażnienia. – Śmiem twierdzić, że prędzej czy później doprowadzi nas do
upadku.
– Co to
niby ma znaczyć? – Amelie rzuciła mu co najmniej zaskoczone spojrzenie. – Nie
zamierzam omawiać z tobą kwestii wiary, jeśli nagle zacząłeś wątpić. Ale
wciąż jestem wierna bogini, więc…
– Nie
obchodzić mnie, w co wierzysz – warknął, stanowczo ucinając temat. – Ale
może wyjaśnisz jaki cel ma bogini we wszystkim, co się dzieje, skoro jak na
razie sprowadza na nas same nieszczęścia. Mam wrażenie, że już od dłuższego
czasu każda jej posłanka to kolejny krok ku jakiejś tragedii. Samo istnienie
Isobel takie jest.
– O czym
tak naprawdę chcesz rozmawiać? – zniecierpliwiła się wampirzyca. – O Isobel?
Wydawało mi się, że tę kwestie mamy wyjaśnioną.
– Bo mamy –
przyznał niechętnie, z trudem powstrzymując grymas. Zaufanie Amelie było
co najmniej problematyczną kwestią. – Ale to nie oznacza, że nagle wszystko
zaczęło być w porządku. Obserwuję przyszłość i… Cóż, sądzę, że sama
powinnaś to zobaczyć.
Oczekiwał
kolejnej dawki argumentów związanych z boginią albo złośliwości, jednak
nic podobnego nie miało miejsca. W zamian w końcu doszukał się w spojrzeniu
swojej rozmówczyni wahania, jakby dopiero w tamtej chwili w pełni
dotarło do niej, że cokolwiek mogłoby być nie tak. Był wręcz skłonny
stwierdzić, że Amelie po raz pierwszy zaczęła się bać, ale zdecydował się tego
nie komentować. Korciło go – bogini świadkiem, że tak! – ale w tamtej
chwili nie widział żadnego celu w prowokowaniu tej kobiety. Paradoksalnie
czuł, że nie mieli czasu, chociaż mogłoby się wydawać, że ktoś, kto potrafił
nim manipulować, powinien mieć go pod dostatkiem.
– Zabierasz
mnie na wycieczkę? – zapytała po chwili zastanowienia Amelie. Bez trudu wyczuł,
że na siłę usiłowała udawać, że się nie przejmuje. Jej spokój był przesadzony,
co momentalnie rozpoznał po sposobie, w jaki wypowiadała kolejne słowa,
bezskutecznie próbując ukryć emocje. – Pojawiły się kolejne komplikacje?
Sądziłam, że wiem o wszystkich anomaliach. Osobiście próbowałam naprawić
jedną z nich.
– Którą?
– Beatrycze
jest wampirem – oznajmiła bez wahania Amelie. – To jedyny kompromis, jaki
przyszedł mi do głowy. Jej całkowita śmierć… byłaby niefortunna.
– I właśnie
o tym mówię! – jęknął, przez chwilę mając ochotę porządnie nią potrząsnąć.
Nerwowo zacisnął dłonie w pięści, próbując zapanować nad odruchami.
Żartowała sobie z niego? – Dlaczego się wtrąciłaś? Równowaga już i tak
została zaburzona.
– Więc ją
wyrównałam – stwierdziła ze spokojem, który zaczynał doprowadzać go do szału.
Jej krótkowzroczność sprawiała, że miał ochotę ją rozszarpać. – Z technicznego
punktu widzenia jest martwa. To lepsze, niż gdyby pozostała człowiekiem.
–
Najwyraźniej nie – stwierdził grobowym tonem. – Zresztą nie uwierzę, że
chodziło ci tylko o równowagę. Nigdy nie dbałaś o takie rzeczy, jeśli
nie miałaś w tym celu.
Nie
odpowiedziała, ale to nie miało znaczenia. Przecież i tak wiedział swoje,
zresztą znał tę kobietę wystarczająco długo, by wiedzieć, że trafił w sedno.
Pod tym względem również byli do siebie podobni, choć przyznawał to niechętnie.
Błędy, które oboje popełnili w przeszłości, związały ich ze sobą w sposób,
którego Michael zdecydowanie wolałby uniknąć.
– Zostawmy
moje motywy w sposobu, co? – powiedziała w końcu Amelie. Zabawne, że wciąż wierzy, że jej słowa mają
dla mnie jakiekolwiek znaczenie…, zadrwił w duchu, z trudem
powstrzymując uśmiech. – Czego tak naprawdę ode mnie chcesz?
– Pogadać. –
Wzruszył ramionami. – I coś ci pokazać, tak jak już wspomniałem. Ale może
zacznijmy od tego pierwszego… Powrót kolejnego pierwotnego to twoja robota? –
zapytał wprost, a brwi Amelie jak na zawołanie powędrowały ku górze.
– Co ty mi
znowu zarzucasz?
Zmierzył
jej twarz wzrokiem, próbując wychwycić jakiekolwiek oznaki tego, że mogłaby
kłamać, ale nie był w stanie. Wampirzyca wyglądała przede wszystkim na
zniecierpliwioną i to wystarczyło mu, by jednak przejść do rzeczy. Gdyby
nagle zmieniła zdanie i zdecydowała się odejść, nie powstrzymałby jej.
– Charon
już wcześniej pojawił się w Lille – uświadomił ją. – Teraz z kolei
pojawił się w Mieście Nocy i zdążył wyrobić całkiem niezły odsetek
mordów. Brzmi jak coś, co mogłoby mieć związek z tobą.
Zacisnęła
usta. Znów wydała mu się poirytowana, ale poza tym nie był w stanie w najmniejszym
choćby stopniu wytrącić jej z równowagi.
– Zajmę się
tym – odparła lakonicznie. – A teraz przestań przynudzać. Przejdźmy,
proszę, do rzeczy – dodała z przesadną wręcz uprzejmością.
– Kiedyś
nasze rozmowy sprawiały ci więcej przyjemności – zauważył, ale Amelie nawet się
nie uśmiechnęła.
– Kiedyś o wiele
lepiej przychodziło ci spełnianie moich oczekiwań – oznajmiła, spoglądając mu w oczy.
Jej własne nie wyrażały absolutnie żadnych emocji. – Ale to przeszłość, prawda?
Ruszmy się w końcu.
Przez
chwilę miał ochotę jej odpowiedzieć, ale nie był w stanie znaleźć odpowiednich
słów. Chcąc nie chcąc wycofał się, ograniczając do wzruszenia ramionami.
Zachęcającym gestem machnął ku prowadzących na tył kawiarni drzwi, puszczając
Amelie przodem. Zauważył, że wywróciła oczami, ale poza tym w żaden sposób
nie skomentowała jego zachowania. Poprawiła kaptur, starannie ukrywając pod nim
jasne włosy, po czym spokojnym krokiem ruszyła w kierunku, który jej
wskazał.
Usłyszał
ciche prychnięcie, ledwo tylko oboje znaleźli się na zewnątrz.
– Oboje
wiemy, że mogliśmy przenieść się ze środka – zauważyła, wymownie spoglądając na
stojące przy wyjściu kontenery na śmieci. – Jeśli to ma być wyraz twoich
ciepłych uczuć względem mnie…
– Zamknij
się już – wycedził przez zaciśnięte zęby.
Czuł, że
zaczyna zachowywać się irracjonalnie. Zwykle nie miał oporów przed wykorzystywaniem
zdolności wtedy, gdy nie były mu potrzebne, ale nie wyobrażał sobie, że miałby ot
tak przenieść się z kawiarni. Wystarczyło, że ta mała Irys już i tak
zauważyła go w towarzystwie Amelie. Co prawda nie sądził, by akurat ona próbowała
zadawać niewygodne pytania – zwykle była dość praktyczna, zresztą lepiej dla
niej, żeby milczała – ale wcale nie poczuł się tą myślą uspokojony. Tak
naprawdę nikt nie powinien zauważyć ich razem, zwłaszcza teraz, gdy wszyscy
zaczynali panikować z powodu Charona.
Starannie
zamknął za sobą drzwi. Ruszyli w głąb uliczki, on dodatkowo wciąż nasłuchując,
by upewnić się, że nikt ich nie zauważy. Chciał wynieść się jak najszybciej,
zwłaszcza że Amelie zaczynała doprowadzać go do szału. Gdyby tylko nie była
jedyną osobą, z którą mógł omówić to, co go dręczyło…
A potem zauważył,
że jednak nie byli sami i poczuł, że za moment trafi go szlag.
Bez trudu
rozpoznał dziewczynę, która kręciła się przed kawiarnią. Alessia Licavoli
krążyła tam i z powrotem, nagle przenosząc wzrok bezpośrednio na
nich. To chyba są jakieś żarty,
przeszło mu przez myśl, kiedy wyczuł, że Amelie w pośpiechu odwróciła się,
nie chcąc ryzykować, że ktoś mógłby zauważyć jej twarz. Gniew pojawił się
nagle, skutecznie przysłaniając wszystko inne i sprawiając, że Michael z miejsca
zapragnął zrobić coś, czego jak nic przyszłoby mu potem żałować.
Cholerni
Licavoli! Na Irys mógłby przymknąć oko, ale jeśli chodziło o tę rodzinę,
to obecność któregokolwiek z jej członków zwykle zwiastowała kłopoty.
– A ty
co?
Bez
zastanowienia ruszył w stronę dziewczyny. Wyczuł, że zesztywniała,
momentalnie spinając się w odpowiedzi na poczucie zagrożenia. Wystarczyła
sekunda, by zmaterializował się u jej boku, z trudem powstrzymując
przed rzuceniem Alessi do gardła. Gdyby to był ktokolwiek inny, nie zawahałby
się, ale zniknięcie akurat tej pół-wampirzycy… Nawet on miałby kłopoty, a na
to zdecydowanie nie mógł sobie pozwolić.
Nie miał
pojęcia, czy zdawała sobie sprawę z tego, jak bardzo jej obecność
wytrąciła go z równowagi. Usłyszał, że jej puls jak na zawołanie
przyśpieszył, co dało mu do zrozumienia, że na pewno się bała. Sęk w tym,
że nie miał pojęcia, czy to wystarczyło, żeby zdecydowała się trzymać język za
zębami
– Ja… – Coś
w sposobie, w jaki na niego spojrzała, na moment wytrąciło go z równowagi.
Co prawda bez wątpienia była zaniepokojona, ale wciąż miała w sobie dość
bezczelności, by to zauważył. No jasne. A czego
się spodziewałeś po kimś takim jak ona?, pomyślał z rozdrażnieniem.
Jej matka też bywała równie problematyczna. – Rozmawiałam przez telefon. To coś
złego?
Spodziewał
się wielu rzeczy, ale zdecydowanie nie tego. Uniósł brwi, nie odrywając wzroku
od Alessi i przez moment czując się tak, jakby mówiła do niego w jakimś
obcym języku.
– Przez
telefon? – powtórzył, nie kryjąc sceptycyzmu.
Dziewczyna
nawet się nie zawahała.
– Przez
telefon. – Uniosła rękę i wtedy zauważył, że jak najbardziej trzymała w dłoni
komórkę. – Rany, jakiś ty spięty…
Przez
krótką chwilę naprawdę zapragnął ją uderzyć albo przynajmniej wytrącić
dziewczynie telefon z dłoni. Nie wierzył jej, a przynajmniej nie w pełni.
Weź się w garść, warknął na
siebie w duchu, ale i tak potrzebował dłuższej chwili, by nad sobą
zapanować. Przez cały ten czas tkwił w miejscu, gniewnie wpatrując w Alessię
i próbując zapanować nad odruchami. Jakaś jego część wciąż postrzegała ją
jako ewentualne zagrożenie, ale – na litość bogini! – przecież nie mógł
pozwolić sobie na to, żeby ją skrzywdzić.
Odwrócił
się bez słowa, nie chcąc kusić losu. Wyczuł, że gdzieś za jego plecami
dziewczyna drgnęła niespokojnie, ale właściwie nie zwrócił na to uwagi. Szybkim
krokiem ruszył przed siebie, dopadając do wciąż tkwiącej w głębi uliczki
Amelie. Czuł, że go obserwowała, choć pod kapturem trudno było mu dostrzec
wyraz jej twarzy. To zresztą nie miało dla niego znaczenia, zresztą jak i jej
ewentualna reakcja na fakt, że bez pytania chwycił ją za nadgarstek. Nie bawiąc
się w subtelności, pociągnął kobietę za sobą, po czym – dochodząc do
wniosku, że już tak naprawdę bez znaczenia było to, czy ktoś ich zauważy – najzwyczajniej
w świecie zdecydowała się przenieść ich oboje.
Dobrze znał
to uczucie – chwilowe poczucie zapadania się w pustkę tylko po to, by
dosłownie ułamek sekundy później pewnie wylądować na ziemi w zupełnie
innym miejscu. Nawet się nie zachwiał, pewnie stając na lekko ugiętych nogach. Z jego
perspektywy przypominało to trochę zmienianie kanałów w telewizji; krótka chwila
i zmieniało się wszystko, począwszy od otoczenia, na rzeczywistości, w której
się znajdował, kończąc.
– Słodka
bogini…
Rozgorączkowany
szept Amelie wystarczył, by podjął, że wylądowali we właściwym miejscu.
Beznamiętnym wzrokiem spojrzał na kobietę, z niejaką satysfakcją zauważając,
że na jej twarzy w końcu odmalowały się konkretne emocje. W skrócie:
była przerażona. Jej spojrzenie mówiło samo za siebie, tak jak i sposób, w jaki
zaczęła rozglądać się dookoła, jakby w nadziei, że znajdzie dowody na to,
że zmysły ją oszukiwały.
Nie odezwał
się nawet słowem, po prostu obserwując poczynania swojej towarzyszki. Nie powstrzymał
jej, gdy szybkim krokiem ruszyła przed siebie, wciąż uważnie rozglądając się
dookoła. Rzuciła się do biegu, bez wahania przechodząc do wampirzego tempa. Nie
musiała obawiać się, że ktokolwiek ją zauważy; w zasięgu wzroku nie było
żywe ducha. W zasadzie Michael podejrzewał, że w promieniu
kilkudziesięciu kilometrów nie znaleźliby nikogo więcej.
Bez pośpiechu
ruszył za kobietą. Nie czuł niczego, być może dlatego, że już wcześniej miał
okazję oswoić się z widokiem, który tak wstrząsnął Amelie. Zresztą dlatego
uznał, że powinna to zobaczyć. Już od lat z coraz większym niepokojem
obserwował to, co się działo, próbując kontrolować przyszłość. Anomalię za anomalią;
każdą zmianę i pęknięcie, które nie powinno mieć miejsca. Czasem nie należało
się bawić i przekonywał się o tym po raz kolejny.
Usłyszał
cichy, zdławiony jęk. Kiedy uniósł głowę, przekonał się, że Amelie jednak się
zatrzymała, ciężko opadając na kolana. Dawno jej takiej nie widział – aż nadto
ludzkiej, chociaż to zdecydowanie nie było komplementem. Chociaż dopiero co był
gotów zrobić naprawdę wiele, by zamknąć jej usta i sprawić, żeby nareszcie
potraktowała go poważnie, to jeszcze nie oznaczało, że zamierzał sadystycznie sprawić,
żeby cierpiała. Słyszał jej urywany, przyśpieszony oddech i nie dowierzał,
nie będąc w stanie sobie wyobrazić, że mogłaby płakać.
– Straszysz
mnie… Do cholery, straszysz mnie! – zaoponowała. Głos wyraźnie jej zadrżał, kiedy
podniosła ton. – Gdzie jesteśmy? To nie…
– W Mieście
Nocy – odparł spokojnie. Wyprostowała się niczym struna, ale praktycznie nie
zwrócił na to uwagi. – Ale to nie ma znaczenia, gdzie bym cię zabrał.
Pomyślałem po prostu, że to będzie najodpowiedniejsze miejsce.
–
Pomyślałeś… – Błyskawicznie odwróciła się w jego stronę. – Tego chciałeś? –
warknęła, błyskawicznie podrywając się na równe nogi. Skoczyła ku niemu niczym
rozjuszona kotka, wciąż zaciskając dłonie w pieści. – Wystraszyć mnie?!
Ja…
Ale
przecież wiedziała. Nieważne czemu by mu nie zarzuciła, wciąż znała go
wystarczająco dobrze, by zdawać sobie sprawę z tego, że tak czarny humor nie
był w jego stylu. Nie fatygowałby się, by ściągnąć ją do siebie tylko po
to, żeby ją nastraszyć. Gdyby chciał zabawić się jej kosztem, nie musiałby
posuwać się aż tak daleko.
Jak gdy
nigdy nic przesunął się bliżej, chwytając Amelie za nadgarstki. Zachwiała się, przez
moment sprawiając wrażenie chętnej, żeby się wyrwać, ale z sobie tylko
znanych powodów tego nie zrobiła. Nagle po prostu znalazła się w jego
ramionach, drżąca i wciąż roztrzęsiona, choć nie miał wątpliwości, że
robiła wszystko, byleby mieć szansę nad sobą zapanować.
Podejrzewał,
że powinien spróbować ją pocieszyć. Przytulić, pogładzić po włosach czy jakieś
inne podobno kojące bzdety, na które jednak nie potrafił się zdobyć. Tak więc
po prostu stał i trzymał ją w ramionach, czekając aż złapie oddech i w końcu
będzie w stanie coś powiedzieć. Zresztą cisza pasowała do tego miejsca.
Czego można było oczekiwać po pustkowiu i gruzach, skoro tylko tyle
zostało z miejsca, które znali? To i ciemność – prawie
nieprzenikniona, chociaż to również wydawało się właściwe. Przecież i tak
nie było niczego, co mogliby zobaczyć.
– To… nie
ma sensu – usłyszał tuż przy uchu rozgorączkowany szept Amelie. – Jak? Kiedy? Ona
by tego nie zrobiła, więc…
– Naprawdę
uważasz, że aż tak dobrze znasz Isobel? – zapytał z powątpiewaniem.
– Nigdy nie
zostałaby królową niczego – zaoponowała raz jeszcze Amelie. – Nieważne jak
okrutna by nie była… Potrzebuje innych, żeby błyszczeć.
– Skoro tak
twierdzisz… – mruknął bez większego przekonania. – Nie wiem, co się stało. Ale
sama widzisz, że niczego nie naprawiliśmy.
Amelie
poderwała głowę. Jej oczy nienaturalnie zalśniły, kiedy spojrzała mu w twarz.
– Ile…? –
wykrztusiła z trudem. – W którym roku jesteśmy?
Nie od razu
zdecydował się jej odpowiedzieć. W milczeniu powiódł wzrokiem dookoła,
świadom wyłącznie napierającej ze wszystkich stron martwej ciszy.
– Dziesięć
lat – stwierdził bez zbędnych emocji. – Tak przynajmniej sądzę.
Wampirzyca
nie była w stanie mu odpowiedzieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz