17 października 2018

Sto trzydzieści osiem

Renesmee
Z przesadną wręcz uwagę przyglądałam się planszy. Przez chwilę zastanawiałam się nad tym, co robić, po czym – najwięcej energii wkładając w to, żeby w ogóle przesunąć wierzę – zdecydowanym ruchem przesunęłam ją w taki sposób, by przewrócić czarnego konia.
– Hej! – jęknął Emmett, rzucając mi urażone spojrzenie.
To znaczy na pewno chciał spojrzeć na mnie w taki sposób. I prawie mu się to udało, ale choć spojrzał w odpowiednim kierunku, czułam, że jego spojrzenie przeniknęło przeze mnie. Nadal czułam się z tym nieswojo, chociaż niewidzialność miała swoje plusy, tak jak w tamtej chwili.
Uśmiechnęłam się, chociaż wampir nie był w stanie tego zobaczyć. Jedynie wywróciłam oczami, po czym chwyciłam za długopis. Przyszło mi to dość łatwo i – co ważniejsze – zdołałam utrzymać go w dłoniach na tyle długo, by narysować na kartce uśmiechniętą buzię. Miałam wrażenie, że to dziecinne, ale jak się nie ma, co się lubi…
– No nie wierzę – wyrwało się Emmettowi.
Obserwujący nas Jasper nachylił się  nad stołem, przyglądając planszy. Podejrzewałam, że gdyby był na moim miejscu, jak nic graliby z Emmettem zgodnie z wymyślonymi przez siebie zasadami, na dodatek na kilka planszy jednocześnie. W tamtej chwili zdecydowanie nie miałam do tego głowy, tym bardziej że wciąż nie ufałam swoim zdolnościom, jeśli chodziło o przesuwanie przedmiotów. Zbyt prosto było o błędy, a na to nie zamierzałam sobie pozwolić.
– Popatrz na to z jaśniejszej strony – zaproponował po chwili zastanowienia Jasper. – Ile osób przegrało w szachy z duchem?
– Jeszcze nie przegrałem! – obruszył się wampir. – Ale ona mnie rozprasza. Albo to, że jej nie widzę.
Ona tutaj jest, westchnęłam w duchu. Niechciane myśli wróciły, chociaż przez większość czasu próbowałam trzymać je na dystans. To był zresztą powód, dla którego nie miałam nic przeciwko obecności Jaspera i Emmetta. Potrzebowałam zajęcia, by przypadkiem nie zrobić czegoś głupiego, ale to wcale nie było aż takie łatwe, jak mogłabym tego oczekiwać.
Jakby tego było mało, w pamięci wciąż miałam rozmowę z Rosą. Chcąc nie chcąc o niej myślałam, przy okazji uprzytomniając sobie, że pokładałam w duszy o wiele większe nadzieję, niż w rzeczywistości powinnam. Jej słowa były równie pocieszające, co i niepokojące zarazem. Trudno było mi ot tak oswoić się ze świadomością, że w równym stopniu byłam duchem, co i kimś zupełnie innym. Równie niepokojące wydawało mi się to, że żadne z nas tak naprawdę nie miało konkretnego planu na to, co w związku z tym zrobić. Nie chciałam nawet brać tego pod uwagę, ale w każdej chwili mogło się okazać, że tak naprawdę wcale nie było dla mnie powrotu.
Myśl o tym niezmiennie mnie przerażała.
– Następnym razem to ja biorę białe – usłyszałam poirytowany szept Emmetta. – I przestań oszukiwać, co? Nie wiem, jak to robisz, ale skąd mam wiedzieć, skoro cię nie widzę? Nie mam pojęcia, kiedy zaczynasz kombinować…
Prychnęłam, nie mogąc się powstrzymać. Możliwe, że miałam łatwiej, zwłaszcza że z Emmetta dało się czytać jak z otwartej księgi. Jego miny i reakcje mówiły same za siebie, aż za bardzo ułatwiając mi zadanie. Wiedziałam, kiedy powinnam się skupić, by w porę przewidzieć kolejną taktykę – w tym również te, których wampir wyraźnie nie był pewien.
– Zasada klubu szachowego – rzucił jakby od niechcenia Jasper. – Należy zachować twarz pokerzysty.
– Nie pomagasz mi – obruszył się Emmett.
Jazz jedynie się uśmiechnął.
– Nie zamierzam. Za bardzo podoba mi się to, co widzę.
Tym razem nie powstrzymałam się od parsknięcia śmiechem. To było dziwne – siedzieć z nimi w salonie o świcie i jak gdyby nigdy nic grać w szachy. Przez moment niemalże poczułam się normalnie, chociaż wiedziałam, że to wyłącznie chwilowy stan. Mimo wszystko odpowiadało mi, że przynajmniej nie myślałam o bezruchu i wszystkim tym, co najpewniej powinnam zrobić.
Szukanie Gabriela było jedną z tych rzeczy. Siebie samej również, ale i na to nikt ot tak by mi nie pozwolił.
Westchnęłam, na powrót skupiając się na grze. Przynajmniej próbowałam, ale chwilowe rozproszenie kosztowało mnie utratę dwóch istotnych figur pod rząd, ku wyraźnemu zadowoleniu Emmetta. Wyraźnie się ożywił, co mimo wszystko przyjęłam z entuzjazmem. Czasami zazdrościłam mu tej beztroski, zwłaszcza w chwilach, gdy sytuacja zaczynała być przytłaczająca. Czułam się źle z tym, że miałabym załamywać ręce i bezskutecznie miotać się na prawo i lewo, próbując znaleźć jakieś cudowne rozwiązanie.
– Wszystko w porządku?
Poderwałam głowę, by spojrzeć na Edwarda. Tata pojawił się w progu, z niepewnym uśmiechem spoglądając ku braciom i – poniekąd – również mnie. Jakimś cudem udało mu się trzymać nerwy na wodzy, co zwłaszcza w jego przypadku było rzadkością.
– Twoja córka oszukuje – pożalił się wujek, najwyraźniej nie zamierzając tak po prostu darować mi tego, że mogłabym mieć przewagę. – Tak jak i ty.
– Należy ci się – stwierdził ze spokojem Edward. – Widziałem mój fortepian…
– Wszyscy wiemy, że to nie była moja wina!
Uniosłam brwi. Właściwie nie byłam pewna, co bardziej mnie zaskoczyło – kierunek, który przybrała ich rozmowa, czy może fakt, że tata nie wyglądał na szczególnie zdenerwowanego utratą ukochanego instrumentu. Poczułam ucisk w gardle, ledwo dotarło do mnie, że Edwardowi tak naprawdę było wszystko jedno. W sytuacji, w której przejmował się mną, nic innego się dla niego nie liczyło.
Chwyciłam za długopis. Zaklęłam w duchu, kiedy przez nadmiar emocji w pierwszym odruchu nie byłam skupić się na tyle, by go pochwycić. Dopiero przy trzeciej próbie z kolei udało mi się pochwycić go na tyle stanowczo, by być w stanie cokolwiek napisać.
Co się stało?
– Nic takiego – zapewnił mnie pośpiesznie Edward, wymownie spoglądając na kartkę. Długopis znów wyślizgnął mi się z ręki, z cichym pacnięciem lądując z powrotem na stole. – Emmett i Rafael mieli małe spięcie – dodał, a ja mimowolnie się spięłam.
– Należało mu się za Elenę – stwierdził chmurnym tonem sam zainteresowany. – Gdybym tylko go dorwał…
– To skończyłoby się tak samo albo gorzej – zniecierpliwił się tata. – Nie prowokuj demona, jasne? Albo przynajmniej poczekajcie z zabijaniem się, aż to wszystko się skończy.
Aż to wszystko się skończy… Naprawdę chciałam to wierzyć, jak i za każdym razem, gdy działo się coś niedobrego. Słodka bogini, to był tylko etap, prawda? Kolejny z wielu, który przechodziliśmy. A każdy prędzej czy później dobiegał końca, na dodatek takiemu, który w większym lub mniejszym stopniu był dla nas pozytywny. Nie chciałam sobie wyobrażać, że mogłoby być inaczej.
– Znaleźliście coś? – Głos Jaspera skutecznie wyrwał mnie z zamyślenia. – Rozejrzałbym się jeszcze, ale nie wiem czy to ma sens. Alice na trochę pojechała do klubu i tak jest nawet lepiej, bo przynajmniej wciąż się nie zamartwia, ale…
– Wysłałem tam Bellę – przyznał Edward, krzyżując ramiona. – Gdybyśmy mieli coś znaleźć, już dawno by się nam to udało. Potrzebujemy nowego planu, ale o tym jeszcze pomyślimy – dodał. Odniosłam wrażenie, że na ostatnie słowa zdecydował się tylko dlatego, że nagle przypomniał sobie, że wciąż tkwiłam tuż obok. – Wszystko w swoim czasie. Swoją drogą, próbowałem dodzwonić się do Carlisle’a, ale zbył mnie twierdząc, że jest zajęty… Ciekawa sprawa.
Uniosłam brwi. To zdecydowanie nie było typowe, zwłaszcza w tej sytuacji. Już wcześniej zauważyłam, że dziadek był z jakiegoś powodu podenerwowany, co po wzmiance o Rafaelu wydało mi się dość sensowne, ale i tak miałam złe przeczucia.
Przez chwilę w pokoju panowała wyłącznie cisza. Zareagowałam dopiero w chwili, w której Emmett jak gdyby nigdy nic wrócił do gry, przesuwając kolejny pionek. Bezmyślnie spojrzałam na planszę, bezskutecznie próbując się skupić. Moje myśli wirowały, a jakby tego było mało, odniosłam wrażenie, że również entuzjazm wujka przygasł. Jeśli nawet on zaczynał się przejmować, nie było dobrze.
– A co z Joce? – odezwał się ponownie tata. – Dalej śpi?
Miałam odpowiedzieć, ale zanim zdążyłam choćby spróbować sięgnąć po długopis, ubiegł mnie Jasper.
– Jest wcześnie, prawda? – zauważył przytomnie. – I dlatego to my zabawiamy Nessie.
Wzniosłam oczy ku górze, nie mogąc się powstrzymać. To brzmiało tak, jakbym znów była małą dziewczynką, której dobrodusznie decydowali się poświęcić chwilę czasu. I chociaż to było dziwne, mimo wszystko czułam się z tym zadziwiająco dobrze.
– Co do zabawy, to twoja kolej, mała – wtrącił Emmett. – O ile nie zrobiłaś mi numery i nagle sobie nie poszłaś.
Mimowolnie się uśmiechnęłam. Przez chwilę miałam ochotę przytrzymać go w niepewności, ale prawie natychmiast odrzuciłam od siebie ten pomysł. W zamyśleniu potarłam kryształ, wciąż mocno ściskając go w dłoni. Pilnowałam go jak oka w głowie, zwłaszcza po tym, co zasugerowała mi Rosa.
Chwilę jeszcze wahałam się nad tym, co zrobić, kiedy doszły nas ciche kroki. Uniosłam głowę, z zaciekawieniem spoglądając na Rufusa. Nie byłam zaskoczona tym, że po prostu przystanął w progu, nie wyglądając na szczególnie zadowolonego z tego, że mógłby znaleźć się w jakimkolwiek towarzystwie.
– Jeśli tutaj jest – oznajmił, co wystarczyło mi, żebym pojęła, że usłyszał słowa Emmetta – to ją porywam. Ja i Layla, więc gdybyś była taka dobra… – dodał, zwracając się bezpośrednio do mnie.
– Nie ma mowy – obruszył się Emmett. – Może jak skończymy grę. Chyba wciąż mam szansę, więc… – zaczął, ale nie było dane mu dokończyć.
Rufus westchnął przeciągle, wyraźnie sfrustrowany. Zanim zdążyłam choćby zastanowić się nad tym, co planował, w pośpiechu pokonał dzieląca nas odległość, materializując się tuż obok fotela, na którym siedziałam. Jakby od niechcenia zerknął na planszę, przez chwilę z uwagą lustrując ją wzrokiem.
– Jej ruch? – zapytał jak gdyby nigdy nic. W tamtej chwili nawet nie wydał mi się zniecierpliwiony.
– Tak. Czekam już od dobrych pięciu minut.
Zauważyłam, że Rufus wzniósł oczy ku górze, jakby w niemej prośbie o cierpliwość. To już wydało mi się o wiele bardziej do niego podobne.
– Na litość bogini… Białe? – upewnił się, ale nawet nie czekał na odpowiedź. W zamian jak gdyby nigdy nic wykonał ruch za mnie, bezceremonialnie zbijając króla Emmetta. – Więc i tak nie miałeś szans. Szach-mat. – Obejrzał się na mnie. Wydawał się dość pewny miejsca, w którym siedziałam. – Na następny raz przyglądaj się dokładniej. A teraz w końcu chodźmy.
Otworzyłam i zaraz zamknęłam usta. Co prawda nawet gdybym mogła coś powiedzieć, nie byłby w stanie mnie usłyszeć, ale to nie miało znaczenia. Wystarczyło, że wciąż byłam w szoku, wciąż skołowana tym, co właśnie się wydarzyło.
Rufus najwyraźniej nie zamierzał żadnych oznak tego, czy w ogóle zamierzałam go posłuchać. Zanim zdążyłam podjąć jakąkolwiek decyzję, wampir jak gdyby nigdy ruszył w stronę wyjścia, niejako nie pozostawiając mi innego wyboru. Zerknęłam na Emmetta, mimowolnie zastanawiając się nad tym, kiedy ostatnim razem widziałam go milczącego przez tyle czasu. W jego spojrzeniu doszukałam się przede wszystkim szoku, ten zaś ustąpił dopiero w chwili, w której już znalazłam się w przedpokoju, w pośpiechu podążając za Rufusem.
– Ej, to nie fair! – doszło mnie z salonu. – Chcę rewanżu!
Udało mi się uśmiechnąć – tylko na chwilę, bo prawie natychmiast znów spoważniałam, koncentrując się na tym, czego mógł chcieć ode mnie Rufus. W pośpiechu zrównałam się z nim, przeskakując po kilka schodów na raz, by mieć szansę dotrzymać mu kroku. Wolałam nie sprawdzać, czy faktycznie byłam w stanie stać na poszczególnych stopniach, czy może raczej unosiłam się w powietrzu, znów przenikając przez wszystko, co popadnie.
– Liczę, że jednak tutaj jesteś – odezwał się w zamyśleniu Rufus, jak gdyby nigdy nic przerywając panującą ciszę. – Mógłbym poczekać aż obudzi się Jocelyne, ale teraz nie mamy na to czasu. A że pewnie miałabyś do mnie pretensje, gdybym po nią poszedł… – Wzruszył ramionami. – Poradzimy sobie inaczej. Ty po prostu słuchaj, jasne?
Skinęłam głową, z opóźnieniem uprzytomniając sobie, że nie był w stanie tego zauważyć. Zostawiłam kartkę i długopis w salonie, co wszystko utrudniało, choć nie miałam pewności, czy byłabym w stanie skupić się na tyle, by ich używać. Nie miałam pojęcia, czego oczekiwać po słowach Rufusa, ale mimo wszystko zaczynałam się denerwować.
Z braku lepszych pomysłów przesunęłam się na tyle, by móc dotknąć ramienia wampira. Wzdrygnął się i odsunął tak gwałtownie, że przez moment miałam wrażenie, że z tego wszystkiego przypadkiem potknie się na schodach.
– Okej, zrozumiałem. Jesteś tutaj – rzucił spiętym tonem, wyraźnie zmieszany. – Tyle dobrego. Więc możemy sobie porozmawiać.
Miałam wrażenie, że to raczej będzie monolog, ale zdecydowałam się tego nie komentować. I tak nie miałam jak, więc po prostu podążyłam za Rufusem wprost do pokoju, który zajmował wraz z Laylą.
Wampirzyca siedziała na łóżku, nerwowo podrygując i bawiąc się brzegiem pościeli. Wyglądała na zmęczoną, ale to nie wydało mi się dziwne. Zasłonięte okno mówiło samo za siebie, zwłaszcza że nawet przez gruby materiał do wnętrza pokoju przenikało blade światło dnia. Nie miałam pojęcia, która godzina, ale musiało być dość wcześnie, by wampiry takie jak oni mieli problem z tym, by utrzymać się na nogach. Wtedy też dotarło do mnie, że ja dla odmiany wcale nie odczuwałam znużenia, co mogłoby być całkiem praktyczne, gdyby nie cena, którą przyszło mi za to zapłacić.
– Renesmee jest ze mną – wyjaśnił na wstępie Rufus. Layla natychmiast poderwała się na równe nogi. – Możesz poszukać sobie czegoś do pisania, skoro tak ci się to spodobało. Chociaż sądzę, że to będzie zbędne, bo teraz najważniejsze jest to, żebyś mnie wysłuchała.
Z niedowierzaniem potrząsnęłam głową, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że wampirowi taki stan na swój sposób był na rękę. W zasadzie podejrzewałam, że musiał być zachwycony. Mówienie, gdy miało się pewność, że nikt nie spróbuje mu przerwać, zdecydowanie było czymś, co mu odpowiadało.
– Chodzi o to, że Rufus chce wracać do Miasta Nocy – odezwał się cicho Layla, jak gdyby nigdy nic przechodząc do rzeczy. – Ja jeszcze mam tutaj kilka rzeczy do zrobienia, ale jemu przyda się laboratorium. – W pośpiechu przeniosła wzrok na męża. – Coś pomyliłam?
– Nie, nie… Wszystko gra – zapewnił, ale po jego tonie poznałam, że mimo wszystko miał wątpliwości. Sposób, w jaki spojrzał na Laylę, jasno dał mi do zrozumienia, że nie był zachwycony perspektywą zostawienia jej gdziekolwiek. – Wróciłbym na tyle szybko, na ile to możliwe, ale tak… W tej chwili Miasto Nocy to dla mnie najwygodniejsze rozwiązanie.
Mimowolnie spięłam się, dziwnie zaniepokojona tą perspektywą. Znałam Rufusa, więc teoretycznie mogłam się tego spodziewać, ale nie podobało mi się, że zamierzał wyjechać bez Layli. To nie tak, że mu nie ufałam, zwłaszcza że przez ostatnie lata radził sobie całkiem nieźle, nawet jeśli wciąż był trudny. Sęk w tym, że to wciąż był Rufus, a ja aż nazbyt dobrze wiedziałam, jak bardzo potrafił się zapędzić, jeśli nikt nie miał nad nim kontroli.
Powiodłam wzrokiem dookoła. Zaczęłam niespokojnie krążyć, w pośpiechu szukając czegoś do pisania.
– Ja zajmę się Ryanem i Cassie – oznajmiła Layla, tym samym przerywając ciszę. – Nie chcę ot tak ich stąd zabrać. Wydaje mi się, że powinniśmy dać im trochę czasu… Wiesz, co mam na myśli? – zapytała i zabrzmiało to wystarczająco pewnie, bym niemalże zapomniała, że nawet nie była w stanie mnie zobaczyć. Pod tym względem Layla była naprawdę niesamowita. – Rufus uważa, że są chwiejni, więc za duży szok to najgorsze, co moglibyśmy im zafundować. O ile nie masz nic przeciwko, że jeszcze trochę tutaj zostaną.
Westchnęłam przeciągle. Zupełnie jakbym miała coś do powiedzenia! Co nie zmieniało faktu, że zbyt mocno zaangażowałam się w pomoc tej dwójce, by w ogóle brać pod uwagę pozbycie się „problemu” przez wykopanie tej dwójki za drzwi.
Zrezygnowałam z szukania długopisu, w zamian przesuwając się bliżej Layli. Wyciągnęłam ramiona i – całą uwagę poświęcając czemuś tak pozornie nic niewymagającemu, jak zwyczajny dotyk – wtuliłam się w szwagierkę. W pierwszym odruchu zesztywniała, wyraźnie zaskoczona, ale szok momentalnie minął. W zamian Layla po prostu mnie objęła, zamykając oczy, co z jej perspektywy musiało uczynić wszystko bardziej naturalnym.
– Och… Moja Nessie – usłyszałam tuż przy uchu. – Zawsze wiedziałam, że mogę liczyć na moją ukochaną siostrę.
Momentalnie zrobiło mi się cieplej. Poczułam, że również kamień w mojej dłoni zapulsował, w jednej chwili nagrzewając się jeszcze bardziej. Uśmiechnęłam się, po czym mocniej wtuliłam Laylę, gotowa przysiąc, że choć przez moment stałam się jeszcze bardziej materialna. Było coś rozczulającego w jej słowach, co momentalnie pomogło mi dużo lepiej nad sobą zapanować.
Przez chwilę trwałyśmy w ciszy, ale to mi odpowiadało. Wyczułam, że również Layla się rozluźniła, w końcu nie aż tak bardzo spięta i milcząca, jak dzień wcześniej. Co prawda byłam pewna, że wciąż potrzebowała czasu, żeby oswoić się z tym, co się działo, ale to już nie miało znaczenia. Skoro obie czułyśmy się choć odrobinę lepiej, mogłam uwierzyć, że wszystko było w porządku – i to niezależnie od tego, jak prezentowała się prawda.
Czułam, że Rufus nas obserwował. W zasadzie wpatrywał się tylko w Laylę, co musiało być dziwne, skoro nie był w stanie mnie zauważyć, ale musiał doskonale zdawać sobie sprawę z tego, że tam byłam. To też wyjaśniało, dlaczego spoglądał na żonę tylko kątem oka, jakby zmieszany. Kiedy w grę wchodziły emocje, zachowywał się jak dziecko we mgle, całym sobą komunikując, że tak naprawdę miał ochotę wyłącznie na to, by jak najszybciej się ewakuować.
– Tak… Skończyłyście już? – zapytał z nutą rezerwy w głosie.
Layla westchnęła, bynajmniej nie paląc się do tego, żeby mnie puścić. Sama również mocniej do niej przywarłam, całkiem bezpiecznie czując się w jej objęciach. W jej zapachu było coś, co kojarzyło mi się z Gabrielem, ale o tym starałam się nie myśleć. Próbowałam się skupić wyłącznie na pozytywach, ale to wcale nie było takie proste.
Co więcej było coś, co mimo wszystko nie dawało mi spokoju. Wbiłam wzrok w Rufusa, wpatrując w wampira na tyle intensywnie, że być może nawet to wyczuł. Zauważyłam, że drgnął, nagle prostując niczym struna i przez krótką chwilę zerkając dokładnie w miejsce, w którym się znajdowałam.
Miałam zamiar odsunąć się od Layli, kiedy coś przykuło moją uwagę. Starając się znowu niczego nie popsuć, z kieszeni dziewczyny wyciągnęłam telefon. Spojrzała na mnie zaskoczona, ale nie zaprotestowała, z zaciekawieniem obserwując komórkę. Nieco drżącymi dłońmi odblokowałam telefon i otworzywszy pustego SMS-a, w pośpiechu wystukałam jedno, jedyne słowo.
Zadowolona z siebie, bezceremonialnie wcisnęłam komórkę Rufusowi, nie pozostawiając mu innego wyboru, jak tylko sprawdzić, czego mogłaby od niego chcieć.
– „Alessia”. – Poderwał głowę, spoglądając w miejsce, w którym stałam. Wciąż nie był w stanie skupić wzroku bezpośrednio na mnie, ale to mi nie przeszkadzało. – Och, do cholery, dziewczyno… Nie zamierzam bawić się w niańkę.
– Rufus – syknęła Layla.
Spojrzał na nią poirytowany. Bez słowa oddał wampirzycy komórkę, z uporem ignorując ostrzegawcze spojrzenie, które mu posłała.
– Nie. Ja nie zamierzam… – zaczął, ale jego głos zabrzmiał o wiele mniej pewnie. Sama również z uporem się w niego wpatrywałam, gotowa zacząć błagać, by zrobił dla mnie chociaż tyle. – Jakie wy jesteście męczące – westchnął, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Od czasu do czasu mogę sprawdzić, czy dalej żyje. Na więcej nie licz, jasne?
Natychmiast się rozpogodziłam. Bezceremonialnie pokonałam dzielącą nas odległość, by móc go uściskać w przypływie entuzjazmu.
Odskoczył ode mnie jak oparzony, w poddańczym geście wyrzucając obie ręce ku górze.
– Dobra. Obiecałem, że przypilnuję, tak? – zniecierpliwił się. – Naprawdę nie musisz… – zaczął, ale nie miał okazji dokończyć.
Ktoś bardzo niepewnie zapukał do drzwi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa