Renesmee
Z przesadną wręcz uwagę
przyglądałam się planszy. Przez chwilę zastanawiałam się nad tym, co robić, po
czym – najwięcej energii wkładając w to, żeby w ogóle przesunąć
wierzę – zdecydowanym ruchem przesunęłam ją w taki sposób, by przewrócić
czarnego konia.
– Hej! –
jęknął Emmett, rzucając mi urażone spojrzenie.
To znaczy
na pewno chciał spojrzeć na mnie w taki sposób. I prawie mu się to
udało, ale choć spojrzał w odpowiednim kierunku, czułam, że jego
spojrzenie przeniknęło przeze mnie. Nadal czułam się z tym nieswojo,
chociaż niewidzialność miała swoje plusy, tak jak w tamtej chwili.
Uśmiechnęłam
się, chociaż wampir nie był w stanie tego zobaczyć. Jedynie wywróciłam
oczami, po czym chwyciłam za długopis. Przyszło mi to dość łatwo i – co
ważniejsze – zdołałam utrzymać go w dłoniach na tyle długo, by narysować
na kartce uśmiechniętą buzię. Miałam wrażenie, że to dziecinne, ale jak się nie
ma, co się lubi…
– No nie
wierzę – wyrwało się Emmettowi.
Obserwujący
nas Jasper nachylił się nad stołem,
przyglądając planszy. Podejrzewałam, że gdyby był na moim miejscu, jak nic
graliby z Emmettem zgodnie z wymyślonymi przez siebie zasadami, na
dodatek na kilka planszy jednocześnie. W tamtej chwili zdecydowanie nie
miałam do tego głowy, tym bardziej że wciąż nie ufałam swoim zdolnościom, jeśli
chodziło o przesuwanie przedmiotów. Zbyt prosto było o błędy, a na
to nie zamierzałam sobie pozwolić.
– Popatrz
na to z jaśniejszej strony – zaproponował po chwili zastanowienia Jasper.
– Ile osób przegrało w szachy z duchem?
– Jeszcze nie
przegrałem! – obruszył się wampir. – Ale ona mnie rozprasza. Albo to, że jej
nie widzę.
Ona tutaj jest, westchnęłam w duchu.
Niechciane myśli wróciły, chociaż przez większość czasu próbowałam trzymać je
na dystans. To był zresztą powód, dla którego nie miałam nic przeciwko
obecności Jaspera i Emmetta. Potrzebowałam zajęcia, by przypadkiem nie
zrobić czegoś głupiego, ale to wcale nie było aż takie łatwe, jak mogłabym tego
oczekiwać.
Jakby tego
było mało, w pamięci wciąż miałam rozmowę z Rosą. Chcąc nie chcąc o niej
myślałam, przy okazji uprzytomniając sobie, że pokładałam w duszy o wiele
większe nadzieję, niż w rzeczywistości powinnam. Jej słowa były równie
pocieszające, co i niepokojące zarazem. Trudno było mi ot tak oswoić się
ze świadomością, że w równym stopniu byłam duchem, co i kimś zupełnie
innym. Równie niepokojące wydawało mi się to, że żadne z nas tak naprawdę
nie miało konkretnego planu na to, co w związku z tym zrobić. Nie
chciałam nawet brać tego pod uwagę, ale w każdej chwili mogło się okazać,
że tak naprawdę wcale nie było dla mnie powrotu.
Myśl o tym
niezmiennie mnie przerażała.
– Następnym
razem to ja biorę białe – usłyszałam poirytowany szept Emmetta. – I przestań
oszukiwać, co? Nie wiem, jak to robisz, ale skąd mam wiedzieć, skoro cię nie
widzę? Nie mam pojęcia, kiedy zaczynasz kombinować…
Prychnęłam,
nie mogąc się powstrzymać. Możliwe, że miałam łatwiej, zwłaszcza że z Emmetta
dało się czytać jak z otwartej księgi. Jego miny i reakcje mówiły
same za siebie, aż za bardzo ułatwiając mi zadanie. Wiedziałam, kiedy powinnam
się skupić, by w porę przewidzieć kolejną taktykę – w tym również te,
których wampir wyraźnie nie był pewien.
– Zasada
klubu szachowego – rzucił jakby od niechcenia Jasper. – Należy zachować twarz
pokerzysty.
– Nie
pomagasz mi – obruszył się Emmett.
Jazz
jedynie się uśmiechnął.
– Nie
zamierzam. Za bardzo podoba mi się to, co widzę.
Tym razem
nie powstrzymałam się od parsknięcia śmiechem. To było dziwne – siedzieć z nimi
w salonie o świcie i jak gdyby nigdy nic grać w szachy. Przez
moment niemalże poczułam się normalnie, chociaż wiedziałam, że to wyłącznie
chwilowy stan. Mimo wszystko odpowiadało mi, że przynajmniej nie myślałam o bezruchu
i wszystkim tym, co najpewniej powinnam
zrobić.
Szukanie
Gabriela było jedną z tych rzeczy. Siebie samej również, ale i na to
nikt ot tak by mi nie pozwolił.
Westchnęłam,
na powrót skupiając się na grze. Przynajmniej próbowałam, ale chwilowe
rozproszenie kosztowało mnie utratę dwóch istotnych figur pod rząd, ku
wyraźnemu zadowoleniu Emmetta. Wyraźnie się ożywił, co mimo wszystko przyjęłam z entuzjazmem.
Czasami zazdrościłam mu tej beztroski, zwłaszcza w chwilach, gdy sytuacja
zaczynała być przytłaczająca. Czułam się źle z tym, że miałabym załamywać
ręce i bezskutecznie miotać się na prawo i lewo, próbując znaleźć
jakieś cudowne rozwiązanie.
– Wszystko w porządku?
Poderwałam
głowę, by spojrzeć na Edwarda. Tata pojawił się w progu, z niepewnym
uśmiechem spoglądając ku braciom i – poniekąd – również mnie. Jakimś cudem
udało mu się trzymać nerwy na wodzy, co zwłaszcza w jego przypadku było
rzadkością.
– Twoja
córka oszukuje – pożalił się wujek, najwyraźniej nie zamierzając tak po prostu
darować mi tego, że mogłabym mieć przewagę. – Tak jak i ty.
– Należy ci
się – stwierdził ze spokojem Edward. – Widziałem mój fortepian…
– Wszyscy
wiemy, że to nie była moja wina!
Uniosłam
brwi. Właściwie nie byłam pewna, co bardziej mnie zaskoczyło – kierunek, który
przybrała ich rozmowa, czy może fakt, że tata nie wyglądał na szczególnie
zdenerwowanego utratą ukochanego instrumentu. Poczułam ucisk w gardle,
ledwo dotarło do mnie, że Edwardowi tak naprawdę było wszystko jedno. W sytuacji,
w której przejmował się mną, nic innego się dla niego nie liczyło.
Chwyciłam
za długopis. Zaklęłam w duchu, kiedy przez nadmiar emocji w pierwszym
odruchu nie byłam skupić się na tyle, by go pochwycić. Dopiero przy trzeciej
próbie z kolei udało mi się pochwycić go na tyle stanowczo, by być w stanie
cokolwiek napisać.
Co się stało?
– Nic
takiego – zapewnił mnie pośpiesznie Edward, wymownie spoglądając na kartkę.
Długopis znów wyślizgnął mi się z ręki, z cichym pacnięciem lądując z powrotem
na stole. – Emmett i Rafael mieli małe spięcie – dodał, a ja
mimowolnie się spięłam.
– Należało
mu się za Elenę – stwierdził chmurnym tonem sam zainteresowany. – Gdybym tylko
go dorwał…
– To
skończyłoby się tak samo albo gorzej – zniecierpliwił się tata. – Nie prowokuj
demona, jasne? Albo przynajmniej poczekajcie z zabijaniem się, aż to
wszystko się skończy.
Aż to wszystko się skończy… Naprawdę
chciałam to wierzyć, jak i za każdym razem, gdy działo się coś niedobrego.
Słodka bogini, to był tylko etap, prawda? Kolejny z wielu, który
przechodziliśmy. A każdy prędzej czy później dobiegał końca, na dodatek
takiemu, który w większym lub mniejszym stopniu był dla nas pozytywny. Nie
chciałam sobie wyobrażać, że mogłoby być inaczej.
–
Znaleźliście coś? – Głos Jaspera skutecznie wyrwał mnie z zamyślenia. –
Rozejrzałbym się jeszcze, ale nie wiem czy to ma sens. Alice na trochę
pojechała do klubu i tak jest nawet lepiej, bo przynajmniej wciąż się nie
zamartwia, ale…
– Wysłałem
tam Bellę – przyznał Edward, krzyżując ramiona. – Gdybyśmy mieli coś znaleźć, już
dawno by się nam to udało. Potrzebujemy nowego planu, ale o tym jeszcze
pomyślimy – dodał. Odniosłam wrażenie, że na ostatnie słowa zdecydował się
tylko dlatego, że nagle przypomniał sobie, że wciąż tkwiłam tuż obok. –
Wszystko w swoim czasie. Swoją drogą, próbowałem dodzwonić się do
Carlisle’a, ale zbył mnie twierdząc, że jest zajęty… Ciekawa sprawa.
Uniosłam
brwi. To zdecydowanie nie było typowe, zwłaszcza w tej sytuacji. Już
wcześniej zauważyłam, że dziadek był z jakiegoś powodu podenerwowany, co
po wzmiance o Rafaelu wydało mi się dość sensowne, ale i tak miałam
złe przeczucia.
Przez
chwilę w pokoju panowała wyłącznie cisza. Zareagowałam dopiero w chwili,
w której Emmett jak gdyby nigdy nic wrócił do gry, przesuwając kolejny
pionek. Bezmyślnie spojrzałam na planszę, bezskutecznie próbując się skupić.
Moje myśli wirowały, a jakby tego było mało, odniosłam wrażenie, że
również entuzjazm wujka przygasł. Jeśli nawet on zaczynał się przejmować, nie
było dobrze.
– A co
z Joce? – odezwał się ponownie tata. – Dalej śpi?
Miałam
odpowiedzieć, ale zanim zdążyłam choćby spróbować sięgnąć po długopis, ubiegł
mnie Jasper.
– Jest
wcześnie, prawda? – zauważył przytomnie. – I dlatego to my zabawiamy
Nessie.
Wzniosłam
oczy ku górze, nie mogąc się powstrzymać. To brzmiało tak, jakbym znów była
małą dziewczynką, której dobrodusznie decydowali się poświęcić chwilę czasu. I chociaż
to było dziwne, mimo wszystko czułam się z tym zadziwiająco dobrze.
– Co do
zabawy, to twoja kolej, mała – wtrącił Emmett. – O ile nie zrobiłaś mi
numery i nagle sobie nie poszłaś.
Mimowolnie
się uśmiechnęłam. Przez chwilę miałam ochotę przytrzymać go w niepewności,
ale prawie natychmiast odrzuciłam od siebie ten pomysł. W zamyśleniu
potarłam kryształ, wciąż mocno ściskając go w dłoni. Pilnowałam go jak oka
w głowie, zwłaszcza po tym, co zasugerowała mi Rosa.
Chwilę
jeszcze wahałam się nad tym, co zrobić, kiedy doszły nas ciche kroki. Uniosłam
głowę, z zaciekawieniem spoglądając na Rufusa. Nie byłam zaskoczona tym,
że po prostu przystanął w progu, nie wyglądając na szczególnie
zadowolonego z tego, że mógłby znaleźć się w jakimkolwiek
towarzystwie.
– Jeśli
tutaj jest – oznajmił, co wystarczyło mi, żebym pojęła, że usłyszał słowa
Emmetta – to ją porywam. Ja i Layla, więc gdybyś była taka dobra… – dodał,
zwracając się bezpośrednio do mnie.
– Nie ma
mowy – obruszył się Emmett. – Może jak skończymy grę. Chyba wciąż mam szansę,
więc… – zaczął, ale nie było dane mu dokończyć.
Rufus
westchnął przeciągle, wyraźnie sfrustrowany. Zanim zdążyłam choćby zastanowić
się nad tym, co planował, w pośpiechu pokonał dzieląca nas odległość,
materializując się tuż obok fotela, na którym siedziałam. Jakby od niechcenia
zerknął na planszę, przez chwilę z uwagą lustrując ją wzrokiem.
– Jej ruch?
– zapytał jak gdyby nigdy nic. W tamtej chwili nawet nie wydał mi się
zniecierpliwiony.
– Tak.
Czekam już od dobrych pięciu minut.
Zauważyłam,
że Rufus wzniósł oczy ku górze, jakby w niemej prośbie o cierpliwość.
To już wydało mi się o wiele bardziej do niego podobne.
– Na litość
bogini… Białe? – upewnił się, ale nawet nie czekał na odpowiedź. W zamian
jak gdyby nigdy nic wykonał ruch za mnie, bezceremonialnie zbijając króla
Emmetta. – Więc i tak nie miałeś szans. Szach-mat. – Obejrzał się na mnie.
Wydawał się dość pewny miejsca, w którym siedziałam. – Na następny raz
przyglądaj się dokładniej. A teraz w końcu chodźmy.
Otworzyłam i zaraz
zamknęłam usta. Co prawda nawet gdybym mogła coś powiedzieć, nie byłby w stanie
mnie usłyszeć, ale to nie miało znaczenia. Wystarczyło, że wciąż byłam w szoku,
wciąż skołowana tym, co właśnie się wydarzyło.
Rufus
najwyraźniej nie zamierzał żadnych oznak tego, czy w ogóle zamierzałam go
posłuchać. Zanim zdążyłam podjąć jakąkolwiek decyzję, wampir jak gdyby nigdy
ruszył w stronę wyjścia, niejako nie pozostawiając mi innego wyboru.
Zerknęłam na Emmetta, mimowolnie zastanawiając się nad tym, kiedy ostatnim
razem widziałam go milczącego przez tyle czasu. W jego spojrzeniu
doszukałam się przede wszystkim szoku, ten zaś ustąpił dopiero w chwili, w której
już znalazłam się w przedpokoju, w pośpiechu podążając za Rufusem.
– Ej, to
nie fair! – doszło mnie z salonu.
– Chcę rewanżu!
Udało mi
się uśmiechnąć – tylko na chwilę, bo prawie natychmiast znów spoważniałam,
koncentrując się na tym, czego mógł chcieć ode mnie Rufus. W pośpiechu
zrównałam się z nim, przeskakując po kilka schodów na raz, by mieć szansę
dotrzymać mu kroku. Wolałam nie sprawdzać, czy faktycznie byłam w stanie
stać na poszczególnych stopniach, czy może raczej unosiłam się w powietrzu,
znów przenikając przez wszystko, co popadnie.
– Liczę, że
jednak tutaj jesteś – odezwał się w zamyśleniu Rufus, jak gdyby nigdy nic
przerywając panującą ciszę. – Mógłbym poczekać aż obudzi się Jocelyne, ale
teraz nie mamy na to czasu. A że pewnie miałabyś do mnie pretensje, gdybym
po nią poszedł… – Wzruszył ramionami. – Poradzimy sobie inaczej. Ty po prostu
słuchaj, jasne?
Skinęłam
głową, z opóźnieniem uprzytomniając sobie, że nie był w stanie tego
zauważyć. Zostawiłam kartkę i długopis w salonie, co wszystko
utrudniało, choć nie miałam pewności, czy byłabym w stanie skupić się na
tyle, by ich używać. Nie miałam pojęcia, czego oczekiwać po słowach Rufusa, ale
mimo wszystko zaczynałam się denerwować.
Z braku
lepszych pomysłów przesunęłam się na tyle, by móc dotknąć ramienia wampira.
Wzdrygnął się i odsunął tak gwałtownie, że przez moment miałam wrażenie,
że z tego wszystkiego przypadkiem potknie się na schodach.
– Okej,
zrozumiałem. Jesteś tutaj – rzucił spiętym tonem, wyraźnie zmieszany. – Tyle
dobrego. Więc możemy sobie porozmawiać.
Miałam
wrażenie, że to raczej będzie monolog, ale zdecydowałam się tego nie
komentować. I tak nie miałam jak, więc po prostu podążyłam za Rufusem
wprost do pokoju, który zajmował wraz z Laylą.
Wampirzyca
siedziała na łóżku, nerwowo podrygując i bawiąc się brzegiem pościeli.
Wyglądała na zmęczoną, ale to nie wydało mi się dziwne. Zasłonięte okno mówiło
samo za siebie, zwłaszcza że nawet przez gruby materiał do wnętrza pokoju
przenikało blade światło dnia. Nie miałam pojęcia, która godzina, ale musiało
być dość wcześnie, by wampiry takie jak oni mieli problem z tym, by
utrzymać się na nogach. Wtedy też dotarło do mnie, że ja dla odmiany wcale nie
odczuwałam znużenia, co mogłoby być całkiem praktyczne, gdyby nie cena, którą
przyszło mi za to zapłacić.
– Renesmee
jest ze mną – wyjaśnił na wstępie Rufus. Layla natychmiast poderwała się na
równe nogi. – Możesz poszukać sobie czegoś do pisania, skoro tak ci się to
spodobało. Chociaż sądzę, że to będzie zbędne, bo teraz najważniejsze jest to,
żebyś mnie wysłuchała.
Z
niedowierzaniem potrząsnęłam głową, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że wampirowi
taki stan na swój sposób był na rękę. W zasadzie podejrzewałam, że musiał
być zachwycony. Mówienie, gdy miało się pewność, że nikt nie spróbuje mu
przerwać, zdecydowanie było czymś, co mu odpowiadało.
– Chodzi o to,
że Rufus chce wracać do Miasta Nocy – odezwał się cicho Layla, jak gdyby nigdy
nic przechodząc do rzeczy. – Ja jeszcze mam tutaj kilka rzeczy do zrobienia,
ale jemu przyda się laboratorium. – W pośpiechu przeniosła wzrok na męża.
– Coś pomyliłam?
– Nie, nie…
Wszystko gra – zapewnił, ale po jego tonie poznałam, że mimo wszystko miał
wątpliwości. Sposób, w jaki spojrzał na Laylę, jasno dał mi do
zrozumienia, że nie był zachwycony perspektywą zostawienia jej gdziekolwiek. –
Wróciłbym na tyle szybko, na ile to możliwe, ale tak… W tej chwili Miasto
Nocy to dla mnie najwygodniejsze rozwiązanie.
Mimowolnie
spięłam się, dziwnie zaniepokojona tą perspektywą. Znałam Rufusa, więc
teoretycznie mogłam się tego spodziewać, ale nie podobało mi się, że zamierzał
wyjechać bez Layli. To nie tak, że mu nie ufałam, zwłaszcza że przez ostatnie
lata radził sobie całkiem nieźle, nawet jeśli wciąż był trudny. Sęk w tym,
że to wciąż był Rufus, a ja aż nazbyt dobrze wiedziałam, jak bardzo
potrafił się zapędzić, jeśli nikt nie miał nad nim kontroli.
Powiodłam
wzrokiem dookoła. Zaczęłam niespokojnie krążyć, w pośpiechu szukając
czegoś do pisania.
– Ja zajmę
się Ryanem i Cassie – oznajmiła Layla, tym samym przerywając ciszę. – Nie
chcę ot tak ich stąd zabrać. Wydaje mi się, że powinniśmy dać im trochę czasu…
Wiesz, co mam na myśli? – zapytała i zabrzmiało to wystarczająco pewnie,
bym niemalże zapomniała, że nawet nie była w stanie mnie zobaczyć. Pod tym
względem Layla była naprawdę niesamowita. – Rufus uważa, że są chwiejni, więc
za duży szok to najgorsze, co moglibyśmy im zafundować. O ile nie masz nic
przeciwko, że jeszcze trochę tutaj zostaną.
Westchnęłam
przeciągle. Zupełnie jakbym miała coś do powiedzenia! Co nie zmieniało faktu,
że zbyt mocno zaangażowałam się w pomoc tej dwójce, by w ogóle brać
pod uwagę pozbycie się „problemu” przez wykopanie tej dwójki za drzwi.
Zrezygnowałam
z szukania długopisu, w zamian przesuwając się bliżej Layli.
Wyciągnęłam ramiona i – całą uwagę poświęcając czemuś tak pozornie nic
niewymagającemu, jak zwyczajny dotyk – wtuliłam się w szwagierkę. W pierwszym
odruchu zesztywniała, wyraźnie zaskoczona, ale szok momentalnie minął. W zamian
Layla po prostu mnie objęła, zamykając oczy, co z jej perspektywy musiało
uczynić wszystko bardziej naturalnym.
– Och… Moja
Nessie – usłyszałam tuż przy uchu. – Zawsze wiedziałam, że mogę liczyć na moją
ukochaną siostrę.
Momentalnie
zrobiło mi się cieplej. Poczułam, że również kamień w mojej dłoni
zapulsował, w jednej chwili nagrzewając się jeszcze bardziej. Uśmiechnęłam
się, po czym mocniej wtuliłam Laylę, gotowa przysiąc, że choć przez moment
stałam się jeszcze bardziej materialna. Było coś rozczulającego w jej
słowach, co momentalnie pomogło mi dużo lepiej nad sobą zapanować.
Przez
chwilę trwałyśmy w ciszy, ale to mi odpowiadało. Wyczułam, że również
Layla się rozluźniła, w końcu nie aż tak bardzo spięta i milcząca,
jak dzień wcześniej. Co prawda byłam pewna, że wciąż potrzebowała czasu, żeby
oswoić się z tym, co się działo, ale to już nie miało znaczenia. Skoro
obie czułyśmy się choć odrobinę lepiej, mogłam uwierzyć, że wszystko było w porządku
– i to niezależnie od tego, jak prezentowała się prawda.
Czułam, że
Rufus nas obserwował. W zasadzie wpatrywał się tylko w Laylę, co
musiało być dziwne, skoro nie był w stanie mnie zauważyć, ale musiał
doskonale zdawać sobie sprawę z tego, że tam byłam. To też wyjaśniało,
dlaczego spoglądał na żonę tylko kątem oka, jakby zmieszany. Kiedy w grę
wchodziły emocje, zachowywał się jak dziecko we mgle, całym sobą komunikując,
że tak naprawdę miał ochotę wyłącznie na to, by jak najszybciej się ewakuować.
– Tak…
Skończyłyście już? – zapytał z nutą rezerwy w głosie.
Layla
westchnęła, bynajmniej nie paląc się do tego, żeby mnie puścić. Sama również
mocniej do niej przywarłam, całkiem bezpiecznie czując się w jej
objęciach. W jej zapachu było coś, co kojarzyło mi się z Gabrielem,
ale o tym starałam się nie myśleć. Próbowałam się skupić wyłącznie na
pozytywach, ale to wcale nie było takie proste.
Co więcej
było coś, co mimo wszystko nie dawało mi spokoju. Wbiłam wzrok w Rufusa,
wpatrując w wampira na tyle intensywnie, że być może nawet to wyczuł.
Zauważyłam, że drgnął, nagle prostując niczym struna i przez krótką chwilę
zerkając dokładnie w miejsce, w którym się znajdowałam.
Miałam
zamiar odsunąć się od Layli, kiedy coś przykuło moją uwagę. Starając się znowu
niczego nie popsuć, z kieszeni dziewczyny wyciągnęłam telefon. Spojrzała
na mnie zaskoczona, ale nie zaprotestowała, z zaciekawieniem obserwując
komórkę. Nieco drżącymi dłońmi odblokowałam telefon i otworzywszy pustego
SMS-a, w pośpiechu wystukałam jedno, jedyne słowo.
Zadowolona z siebie,
bezceremonialnie wcisnęłam komórkę Rufusowi, nie pozostawiając mu innego
wyboru, jak tylko sprawdzić, czego mogłaby od niego chcieć.
–
„Alessia”. – Poderwał głowę, spoglądając w miejsce, w którym stałam.
Wciąż nie był w stanie skupić wzroku bezpośrednio na mnie, ale to mi nie
przeszkadzało. – Och, do cholery, dziewczyno… Nie zamierzam bawić się w niańkę.
– Rufus –
syknęła Layla.
Spojrzał na
nią poirytowany. Bez słowa oddał wampirzycy komórkę, z uporem ignorując
ostrzegawcze spojrzenie, które mu posłała.
– Nie. Ja
nie zamierzam… – zaczął, ale jego głos zabrzmiał o wiele mniej pewnie.
Sama również z uporem się w niego wpatrywałam, gotowa zacząć błagać,
by zrobił dla mnie chociaż tyle. – Jakie wy jesteście męczące – westchnął, potrząsając
z niedowierzaniem głową. – Od czasu do czasu mogę sprawdzić, czy dalej
żyje. Na więcej nie licz, jasne?
Natychmiast
się rozpogodziłam. Bezceremonialnie pokonałam dzielącą nas odległość, by móc go
uściskać w przypływie entuzjazmu.
Odskoczył
ode mnie jak oparzony, w poddańczym geście wyrzucając obie ręce ku górze.
– Dobra.
Obiecałem, że przypilnuję, tak? – zniecierpliwił się. – Naprawdę nie musisz… –
zaczął, ale nie miał okazji dokończyć.
Ktoś bardzo
niepewnie zapukał do drzwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz