Elena
Bez pośpiechu wyszła spod
prysznica. Wilgotne włosy wciąż kleiły się do jej wilgotnej skóry, więc
zniecierpliwionym ruchem odgarnęła je z twarzy. Owinęła się ręcznikiem,
bez pośpiechu próbując doprowadzić do porządku. Wiedziała, że Rafael na nią
czekał, ale jak długo nie próbował dobijać się do drzwi łazienki, wszystko było
w porządku.
Przeczesała
włosy palcami, z powątpiewaniem spoglądając na posklejane pasma. Mogła
zabrać z domu suszarkę, ale nie myślała o tym, bardziej przejęta
sytuacją. Wciąż nie miała pewności, co sądzić o wszystkim, czego się
dowiedzieli, ale zaangażowanie Rafy w jakimś stopniu ją uspokajało. Tym
razem przynajmniej nie próbował się z nią kłócić, tak jak to było wtedy,
gdy prosiła go o pomoc w ochronie Beatrycze. Rozumiała, dlaczego w tamtym
wypadku odmówił, ale i tak nie czuła się z tym dobrze. Jakby nie
patrzeć chodziło o jej rodzinę, ale demon z uporem wydawał się
wypierać to ze świadomości.
Mogła tylko
zgadywać, czym kierował się tym razem. Miała wrażenie, że robił wszystko,
byleby jakoś wynagrodzić jej to, co stało się ostatnim razem, ale i tak nie
mogła pozbyć się przeświadczenia, że chodziło o coś więcej. To, że temat
Huntera nie wrócił od ostatniego incydentu, również wydało się Elenie dziwne.
Demon nieudolnie zaatakował ją i zniknął? To nie brzmiało jak coś w jego
stylu. Ta istota była uparta i wyjątkowo okrutna, a przynajmniej tyle
zdążyła zaobserwować podczas tych kilku niechcianych spotkań. Czuła, że coś jej
umykało, również w kwestii zachowania Rafaela, ale za żadne skarby nie
potrafiła wyjaśnić, gdzie tak naprawdę leżał problem.
Mira… Powinnam porozmawiać o tym z Miriam.
Nie miała
pewności, czy tego naprawdę chciała. W zasadzie nie miała okazji zobaczyć
się z demonicą sam na sam od czasu, gdy ta wygadała wszystkim, że Rafael
ją uderzył. Pomijając krótką rozmowę przez telefon i ostatnie spotkanie,
podczas którego Rafa wyznaczył siostrze konkretne zadanie, nie zamieniły ze
sobą nawet słowa. Elena zawahała się, próbując stwierdzić, czego tak naprawdę
chciała. Nie dogadywały się najlepiej na świecie, zresztą wciąż była na Mirę
zła, ale z drugiej strony…
Skrzywiła
się, czując nieprzyjemne pulsowanie w skroniach. Była zmęczona, właściwie
sama nie była pewna, ile czasu już trzymała się na nogach. Od chwili powrotu
nie sypiała aż tak regularnie jak wcześniej, wciąż odkrywając możliwości ciała,
które może i w dużej mierze przypominało to, którym dysponowała od
zawsze, ale jednak… miało w sobie coś innego. Nie chodziło tylko o skrzydła,
choć i do nich zdążyła się przyzwyczaić, nagle uznając jako coś
oczywistego. Coraz lepiej rozumiała, dlaczego Rafael nie lubił udawać człowieka,
w zamian przy każdej możliwej okazji obnosząc się z tym, kim był
naprawdę. Wiedziała, że w ten sposób jedynie prowokował wszystkich wokół,
ale nie potrafiła mieć mu tego za złe. Nie, skoro lepiej niż wcześniej
rozumiała, co znaczyły dla niego skrzydła.
Odłożyła
ręcznik, po czym stanęła przed lustrem. Odwróciła się plecami, oglądając przez
ramię, by móc uważnie przyjrzeć się swoim plecom. Nie zobaczyła nawet śladu
świadczącego o tym, że mogłaby być inna – żadnych blizn, choć zawsze
wyobrażała sobie, że skrzydła przebijały się przez skórę. Nie czuła bólu, gdy
się pojawiały, ale przecież skądś musiały się brać. Pamiętała wyjaśnienia
Rafaela o tym, że były metafizyczne i zależne od woli, ale to wciąż brzmiało
dla niej jak abstrakcja. Prawie jak magia, w którą nie była w stanie
ot tak uwierzyć, choć sama paradoksalnie należała do kategorii istot, których
obecność mogła przyprawić o zawrót głowy.
Zacisnęła usta,
wciąż z uwagą wodząc wzrokiem bo ciele. Kiedyś lubiła wpatrywać się w swoje
odbicie, tym samym upewniając się, że wyglądała równie dobrze, co zazwyczaj.
Nadal czerpała przyjemność z dobrego wyglądu i zainteresowania
mężczyzn. Wiedziała, że to samolubne, ale z drugiej strony… Niby dlaczego
miała się z tym czuć źle? Wiedziała jak wygląda. Co więcej, doskonale
zdawała sobie sprawę z tego, skąd brało się zainteresowanie płci przeciwnej.
Po prostu została do tego stworzona, nie tylko przez wzgląd na dar, ale przede
wszystkim jakąś cholerną, rodzinną klątwę, o której nikt do tej pory nie
miał pojęcia.
Chyba coś ci nie wyszło, pomyślała z przekąsem,
wywracając oczami. Jeśli oczekiwałeś, że
urodzę córkę albo kilka, by pociągnąć to dalej…
Pokręciła
głową. Powinna czuć ulgę na myśl, że to nie było możliwe, nie wspominając o tym,
że nigdy tak naprawdę nie chciała dzieci, ale wcale nie czuła się lepiej. Nie
pojmowała, skąd brało się przejmujące uczucie niepokoju, które towarzyszyło jej
od chwili powrotu do apartamentowca, ale miała złe przeczucia. Im dłużej o tym
myślała, tym bardziej dawało jej się we znaki. Chciała zrzucić wszystko na
bliskość świtu i to, że słońce wciąż wzbudzało w niej lęk, nawet
jeśli miała pewność, że nie była w stanie dokonać samozapłonu w blasku
dnia, ale to również brzmiało jak wierutne kłamstwo. Chodziło o coś więcej
i to nie tylko w związku z tym, że jej bliskim mogłoby wciąż grozić
niebezpieczeństwo.
Najistotniejsze
pozostawało to, że sama czuła się zagrożona. To również wydało się Elenie
samolubne, ale nic nie mogła na to poradzić. Bała się o siebie, co wydało
jej się w pełni naturalne, zwłaszcza po tym jak raz się już umarło.
Jedynym, czego pozostawała pewna, było to, że lęk zdecydowanie nie wiązał się z Rafaelem.
Może i miała powody, by zacząć obawiać się własnego męża, ale to nie było
tak. Ufała mu.
Objęła się
ramionami, wciąż z uwagą przypatrując plecom. Uświadomiła sobie, że od
dłuższej chwili tkwiła całkiem naga na środku łazienki, bezmyślnie wpatrując w swoje
odbicie. Zamrugała nieco nieprzytomnie, w końcu ruszając z miejsca,
ale z jakiegoś powodu wciąż czuła się niemalże jak w transie.
Wszelakie bodźce dochodziły do niej jakby z oddali, dziwnie przytłumione.
Mętlik w głowie narastał, przez co już sama nie potrafiła stwierdzić,
czego i z jakiego powodu się obawiała.
A potem coś
jeszcze przykuło jej uwagę i z jakiegoś powodu poczuła się tak, jakby
ktoś z całej siły uderzył ją w brzuch.
Gwałtownie
zaczerpnęła powietrza do płuc. W końcu ruszyła się z miejsca,
przesuwając bliżej lustra. Wykręciła się w taki sposób, że aż zabolało,
ale nie zwróciła na to uwagi, skupiona przede wszystkim na ciemnym punkcie,
odcinającym się na jej bladej skórze. Wcześniej włosy przysłoniły niewielki
znak, który miała na łopatce, ale i tak zdołała go zauważyć. Kiedy na
dodatek odgarnęła loki na bok, była w stanie przyjrzeć mu się w całej
okazałości.
Już
wcześniej widziała to dziwne, przypominające różę znamię. Aż za dobrze
pamiętała, że pokazywała je Elizabeth – całe miesiące wcześniej, jakby w innym
życiu, gdy jeszcze nie miała pojęcia o istnieniu demonów, a tym
bardziej o tym, że mogłaby być na liście osób do zabicia samej królowej
wampirów. Później wspomniała o tym Rafaelowi, jednak również wtedy kwiat nie wzbudził w żadnym z nich aż tak skrajnych emocji – i to nie tylko dlatego, że aktualnie byli na dobrej drodze do tego, by się ze sobą kochać. Machinalnie spróbowała dotknąć znaku, gotowa przysiąc, że przypominał
bardziej tatuaż niż przebarwienie, które mogłoby się pojawić na skórze. Nie
była lekarzem, ale tego jednego była pewna – znamiona mało kiedy przybierały aż
tak idealny kształt. Może i niektóre przypominały coś konkretnego, ale nie
sądziła, żeby dało się dostrzec aż tak wiele szczegółów. A jednak w tym
wypadku była w stanie wskazać poszczególne listki, łodygę – wszystko, na
co składały się kwiaty.
Jakby tego
było mało, znamię znów pociemniało, co z jakiegoś powodu przyprawiło Elenę o dreszcze.
Wcześniej było o wiele jaśniejsze i mniej dokładne. Co jak co,
ale bez wątpienia byłaby w stanie zauważyć niemalże całkowicie czarną różę na bladej
skórze.
Ze świstem
wypuściła powietrze. To mogło nic nie znaczyć, ale od jakiegoś czasu już nie
wierzyła w przypadki.
Miała złe
przeczucia.
– Rafael?!
Z
opóźnieniem uprzytomniła sobie, że jednak zdecydowała się go zawołać. To było
niczym impuls, któremu zdecydowała się podporządkować. Wciąż spięta, nie
drgnęła nawet o milimetr, nawet gdy drzwi do łazienki otworzyły się tak
gwałtownie, że omal nie wypadły z zawiasów. Nie zamknęłam się?, pomyślała w roztargnieniu, ale ta myśl
uleciała z jej głowy równie nagle, co wcześniej się pojawiła. Może tak było
lepiej, zwłaszcza że jak znała Rafaela, tak była pewna, że gdyby musiał, bez
zastanowienia wyłamałby zamek, byleby jak najszybciej wejść do środka.
Tym
bardziej zaskoczył ją fakt, że demon zatrzymał się tak nagle, jakby wpadł na
niewidzialną ścianę. Spojrzał na nią rozszerzonymi oczami, w następnej
sekundzie uciekając wzrokiem w bok. Wtedy dotarło do niej, że przecież
była naga, ale nie potrafiła się tym przejąć. Gdyby w grę wchodził
ktokolwiek inny, byłaby zawstydzona, ale w tej sytuacji…
– Wołałaś
mnie. – Jego głos skutecznie wyrwał ją z zamyślenia. Zabrzmiał wręcz
przesadnie formalnie, ale mogła się tego po nim spodziewać. Jeśli chodziło o panowanie
nad emocjami, chwilami radził sobie z tym wręcz niepokojąco dobrze. – I brzmiałaś
na wystraszoną. Jeśli to żart albo jakiś głupi pomysł na grę wstępną…
– Chcę
wiedzieć, dlaczego akurat to przyszło ci do głowy? – przerwała mu zniecierpliwionym
tonem. – Zresztą nieważne. Chodź tutaj.
– O co
ci…?
– Po prostu
obejrzyj moje plecy – warknęła i coś w jej tonie musiało go
przekonać, że jednak wcale nie próbowała się z niego naigrywać.
Spojrzał na
nią dziwnie, ale przynajmniej nie próbowała protestować. Wystarczył ułamek
sekundy, by znalazł się tuż za nią, tak blisko, że była w stanie poczuć
bijące od jego ciała ciepło. W lustrze zdołała podchwycić jego spojrzenie,
ale nie była w stanie wyczytać z niego niczego konkretnego. Zauważyła
jedynie, że błękitne oczy nieznacznie pociemniały, gdy skupił wzrok na
odpowiednim miejscu.
Zadrżała,
czując palce Rafaela na skórze. Ostrożnie przesunął opuszkami po skórze, pocierając
znamię. Milczał, zresztą tak jak i ona, choć przeciągająca się cisza
zaczynała doprowadzać ją do szału. W napięciu czekała na jakąkolwiek
reakcję, ale nic podobnego nie miało miejsca. On po prostu tam stał i patrzył,
myślami wydając się być gdzieś daleko.
– Jak długo
to masz? – zapytał w końcu.
Elena poczuła,
że robi jej się gorąco. Coś w tonie demona sprawiło, że nie była w stanie
się rozluźnić. Spróbowała zapanować nad sobą i mętlikiem w głowie, by
jak najszybciej mu odpowiedzieć, ale nie była w stanie.
– Ja… W zasadzie
od zawsze – przyznała w końcu, ostrożnie dobierając słowa. – Liz zauważyła
je u mnie krótko przed tym, jak poznałam ciebie. Zresztą pokazywałam ci je, pamiętasz?
–
Niemożliwe – stwierdził, raptownie poważniejąc. – Zauważyłbym, gdyby wyglądało w ten sposób. Dalej uważam, że
piękne ciało to nic, zwłaszcza w świecie nieśmiertelnych, ale to nie oznacza,
że jesteś mi obojętna.
– Dzięki –
mruknęła, nie mogąc się powstrzymać.
Puścił ten
komentarz mimo uszu.
– Nie wyglądało tak wcześniej. Tego jednego jestem pewien, sądząc po tym, że teraz mnie zawołałaś – ciągnął,
w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne słowa. – Żeby to jeszcze było
coś innego, ale skoro to róża…
– Znajdę ją nawet jeśli ukryje się pośród róż.
– Przełknęła z trudem. – Co to znaczy?
Nie
odpowiedział. Wciąż wpatrywał się w jej plecy, tym razem całkowicie
beznamiętnym wzrokiem. Palcami raz po raz przesuwał po znamieniu, ale miała
wrażenie, że nawet nie zdawał sobie z tego sprawy.
– Ubierz
się.
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta. Spodziewała się wielu rzeczy, ale nie tego, zwłaszcza że to nie
była żadna odpowiedź – nie taka, jakiej mogłaby oczekiwać.
– Że co? –
zapytała z niedowierzaniem. – Rafael…
– Nie wiem,
co ci powiedzieć – przerwał, wyraźnie zniecierpliwiony. Z zaskoczeniem
odkryła pobrzmiewającą w jego głosie gorycz. – I póki się nie dowiem,
nie chcę się nad tym zastanawiać. Już i tak mamy dość problemów na głowie.
Zanim
zdążyła zaprotestować czy powiedzieć cokolwiek, została w łazience sama. Zamrugała
nieprzytomnie, nerwowo spoglądając w ślad za Rafaelem. Nawet nie zamknął
za sobą drzwi, ale to nie miało dla niej znaczenia. Wciąż dziwnie oszołomiona i pełna
złych przeczuć, raz jeszcze spojrzała w lustro. Znamię momentalnie przykuło
jej uwagę, tak wyraziste, jakby zostało wypalone – i to nie na jej skórze,
ale pod powiekami.
W pośpiechu
strząsnęła włosy, pozwalając im zakryć różę, ale i tak była świadoma jej
istnienia. Miała wrażenie, że znak dosłownie palił żywym ogniem, raz po raz
dając sobie znać. Wiedziała, że to jedynie jej wyobraźnia, ale i tak nie
była w stanie przestać myśleć o związku znamienia i słów, które
raz po raz powracały, będąc niczym ostrzeżenie przed czymś, co dopiero miało
nadejść. Teoretycznie mogła się tego spodziewać, ale po tym jak umarła i cudem
wróciła, poniekąd z inicjatywy samej Ciemności, jakaś jej cząstka wierzyła
w to, że przynajmniej z niej ta istota zrezygnowała – choćby i tylko
dlatego, że we wszystko wtrącił się Rafael.
Myliła się.
Elena potrząsnęła
głową. Na co tak właściwie liczyła? Ciemność nie była kochającym ojcem, który
zamierzał pobłogosławić związek najwierniejszego syna. Przekonywała się o tym
na każdym kroku, aż nazbyt świadoma, ze sposób, w jaki Rafa rozumiał
rodzinę, pozostawiał wiele do życzenia. To byłoby zbyt proste, a to, że
żyła, stanowiło jedynie chwilowy kaprys albo element jakiegoś bardziej skomplikowanego
planu. W końcu po śmierci stała się kimś więcej, niż tylko przypadkowa dusza,
którą Ciemność mogła dołączyć do swojej kolekcji.
W jednej
chwili pojęła, dlaczego Rafael aż do tego stopnia się denerwował. Nie powiedziałby
jej tego wprost, ale wiedziała, że się bał. Aż za dobrze potrafiła rozpoznać, gdy
w grę wchodziły emocje, których nie chciał doświadczać. Strach był jedną z nich,
zwłaszcza dla kogoś tak dumnego musząc stanowić prawdziwą udrękę. Elena z westchnieniem
uprzytomniła sobie, że tak naprawdę wolałaby tego nie wiedzieć i wierzyć,
że Rafa po prostu był obojętny, wiedząc coś, czego ona mogła co najwyżej się
domyślać.
Prawda była
taka, że to był ten moment, którego demon się obawiał. Mógł przed nią
przysięgać i twierdzić, że w razie potrzeby, wybór byłby oczywisty,
ale wiedziała, że to nie było takie proste. Nie wątpiła, że Rafa nie skłamał, powtarzając,
że wybrałby ją, nawet kosztem zwrócenia się przeciwko Ciemności, nie zmieniało
to jednak faktu, że taka perspektywa go przerażała. To dlatego z takim
uporem unikał wszystkiego, co wiązałoby się ze zbyt wczesnym zwróceniem przeciwko
ojcu. W tamtej chwili zachowanie demona stało się dla Eleny aż nazbyt oczywiste.
Uprzytomniła sobie, że poniekąd oboje wierzyli w to samo, żyjąc nadzieją,
że być może nigdy nie doszłoby do sytuacji, w której mieliby sprzeciwiać
się istocie, która z łatwością mogłaby pozabijać ich wszystkich.
Nawet dla własnego syna…? Naprawdę jesteś aż
tak okrutny?
Nie
spodziewała się odpowiedzi. Nawet nie poczuła się rozczarowana, że jej nie
otrzymała, w przeciwieństwie to Beatrycze nie słysząc ani nie czując
obecności kogoś, kogo uznałaby za złego. Być może wszystko sprowadzało się do tego,
że nigdy tak naprawdę nie spotkała ojca Rafy, jednak to nie miało dla niej
znaczenia. Nie chciała myśleć o bardzo wielu rzeczach, zwłaszcza tych,
które wzbudzały w niej niepokój.
Wciągnęła
na siebie ubrania, nie zastanawiając się nad tym, czy odpowiednio na niej leżały.
Wcześniejsze wrzuciła do kosza, w ostatniej chwili zwracając uwagę na
wybrzuszenie, które dostrzegła przy kieszeni spodni. Drżącymi dłońmi wydobyła niewielki
przedmiot, w którym dopiero po chwili rozpoznała klucz, który podarował
jej Andreas. Do tej pory nie miała pojęcia, do czego służył, ale czuła, że
powinna nosić go przy sobie. Chwilę wpatrywała się w niewielki przedmiot,
leżący na środku jej dłoni, zanim zniecierpliwionym ruchem wsunęła go z powrotem
do kieszeni. Musiała znaleźć jakiś sposób, żeby zawsze mieć go przy sobie,
zamiast raz po raz przekładać do coraz to kolejnych ubrań. Miała wrażenie, że
przy tej metodzie bardzo szybko miała zgubić klucz, a tego nie chciała.
Przestała o tym
myśleć, na powrót koncentrując na Rafaelu. Raz po raz przeczesując poplątane,
wciąż wilgotne włosy palcami, wyszła z łazienki, w pośpiechu
zmierzając do salonu. Wyczuła, że tam był, niemalże całkowicie pewna, że znów
zamierzał przenieść się na balkon. Zwykle tam go znajdowała, skupionego na
niebie, co zwłaszcza po ostatniej rozmowie o lataniu i znaczeniu,
jakie miał dla niego niezmieniony od lat nieboskłon, była w stanie to
zrozumieć. Jeśli miał jakiś problem, lądował właśnie tam, a skoro tak…
Tym bardziej
zaskoczył ją widok pośpiesznie krążącego po mieszkaniu demona. Uniosła brwi,
obserwując go z powątpiewaniem, gdy zaczął przesuwać meble. Mimowolnie
spięła się, gdy do głowy przyszła jej dość abstrakcyjna myśl, że mógłby próbować
wyrzucić kanapę przez okno. Pomijając, że przechodnie nie byliby zachwyceni sofą,
która spadłaby na nich z najwyższego piętra wieżowca, Elena czuła się
nieswojo na samą myśl o tym, że Rafa mógłby próbować odreagować w ten
sposób. Co prawda to wciąż było lepsze od wyżycia na kimś żywym, ale wolała nie
czekać, aż posunie się za daleko.
– Co ty
robisz? – zapytała, zakładając ramiona na piersiach.
– Robię nam
miejsce – stwierdził takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
– Jeśli chcesz, możesz mi pomóc. Będę potrzebował trochę przestrzeni.
–
Przestrzeni na co? – obruszyła się, wznosząc oczy ku górze w niemej
prośbie o cierpliwość.
Westchnął,
zniecierpliwionym ruchem odsuwając fotel pod ścianę. Dopiero wtedy zauważyła,
że apartamentowiec był o wiele bardziej przestronny niż wcześniej jej się
wydawało. Co prawda to wciąż nie wyjaśniało, czego oczekiwał od niej Rafael, ale
poczuła się uspokojona tym, że jednak nie zamierzał demolować mieszkania. Skoro
w grę nie wchodziły latające meble, mogła się uspokoić.
Chyba.
– Nie gadaj
tyle, tylko przydaj się na coś, lilan
– ponaglił ją Rafael. – Powiedz mi przynajmniej, jak wyglądały twoje treningi z Miriam.
Twierdziła, że byłaś beznadziejna i chyba jej wierzę, ale zawsze dobrze
usłyszeć opinię drugiej strony.
– Jakie
znowu…? – Urwała, po czym spojrzała na demona rozszerzonymi oczami. – Jaja
sobie robisz.
– Ani trochę.
Co ja dopiero ci powiedziałem o byciu użyteczną? – mruknął, wyraźnie
zniecierpliwiony. – Możemy poszukać sobie jakieś sensownego miejsca w lesie,
tak jak ostatnio, ale pomyślałem, że tutaj poczujesz się bardziej komfortowo. Z drugiej
strony, sam obiecałem ci, że pożałujesz umierania, więc…
Zignorowała
jego słowa, choć miała wielką ochotę prychnąć. Wiedziała, że nie żartował, choć
to mimo wszystko tak brzmiało – jak swoista kpina albo próba wytrącenia jej z równowagi.
Sęk w tym, że Rafael był wystarczająco poważny, by zrozumiała, że w tamtej
chwili zdecydowanie nie miał ochoty na żarty.
Z bijącym
sercem podeszła bliżej. Jeśli zdecydował się na to akurat teraz, coś musiało
być na rzeczy. Miała wręcz wrażenia, że desperacko szukał sposobu, by ją
chronić, nawet jeśli to wydawało się pozbawione sensu. Nie sądziła, by po kilku
treningach nagle nabrała doświadczenia i zdołała obronić się przed Ciemnością.
To, że wydawał się z siebie wątpić, dochodząc do wniosku, że potrzebowała
lekcji, by poradzić sobie w pojedynkę, również wzbudziło w niej
niepokój. To wyglądało tak, jakby podejrzewał, że w każdej chwili mogłoby
go zabraknąć.
Poczuła, że
robi jej się niedobrze. Przełknęła z trudem, choć gardło miała tak
ściśnięte, że okazało się to wyzwaniem równie wielkim, co i wykrztuszenie z siebie
chociażby słowa.
– Mira i Aldero
próbowali mi wytłumaczyć, jak działa Niebiański Ogień – przyznała, ostrożnie
dobierając słowa. – Chyba załapałam teorię, ale gorzej z praktyką. Nie
wiem czy to ma jakieś znaczenie, ale przynajmniej wiem, co miałabym robić.
– Dobre i tyle
– stwierdził, ale po jego tonie poznała, że miał wątpliwości. – Pomóż mi w końcu…
A potem spróbuj nie znienawidzić za to, że jak zwykle nie będę delikatny.
Jęknęła w duchu.
Obawiała się, że to wcale nie miało być takie proste.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz