22 października 2018

Sto czterdzieści trzy

Elena
Bez pośpiechu wyszła spod prysznica. Wilgotne włosy wciąż kleiły się do jej wilgotnej skóry, więc zniecierpliwionym ruchem odgarnęła je z twarzy. Owinęła się ręcznikiem, bez pośpiechu próbując doprowadzić do porządku. Wiedziała, że Rafael na nią czekał, ale jak długo nie próbował dobijać się do drzwi łazienki, wszystko było w porządku.
Przeczesała włosy palcami, z powątpiewaniem spoglądając na posklejane pasma. Mogła zabrać z domu suszarkę, ale nie myślała o tym, bardziej przejęta sytuacją. Wciąż nie miała pewności, co sądzić o wszystkim, czego się dowiedzieli, ale zaangażowanie Rafy w jakimś stopniu ją uspokajało. Tym razem przynajmniej nie próbował się z nią kłócić, tak jak to było wtedy, gdy prosiła go o pomoc w ochronie Beatrycze. Rozumiała, dlaczego w tamtym wypadku odmówił, ale i tak nie czuła się z tym dobrze. Jakby nie patrzeć chodziło o jej rodzinę, ale demon z uporem wydawał się wypierać to ze świadomości.
Mogła tylko zgadywać, czym kierował się tym razem. Miała wrażenie, że robił wszystko, byleby jakoś wynagrodzić jej to, co stało się ostatnim razem, ale i tak nie mogła pozbyć się przeświadczenia, że chodziło o coś więcej. To, że temat Huntera nie wrócił od ostatniego incydentu, również wydało się Elenie dziwne. Demon nieudolnie zaatakował ją i zniknął? To nie brzmiało jak coś w jego stylu. Ta istota była uparta i wyjątkowo okrutna, a przynajmniej tyle zdążyła zaobserwować podczas tych kilku niechcianych spotkań. Czuła, że coś jej umykało, również w kwestii zachowania Rafaela, ale za żadne skarby nie potrafiła wyjaśnić, gdzie tak naprawdę leżał problem.
Mira… Powinnam porozmawiać o tym z Miriam.
Nie miała pewności, czy tego naprawdę chciała. W zasadzie nie miała okazji zobaczyć się z demonicą sam na sam od czasu, gdy ta wygadała wszystkim, że Rafael ją uderzył. Pomijając krótką rozmowę przez telefon i ostatnie spotkanie, podczas którego Rafa wyznaczył siostrze konkretne zadanie, nie zamieniły ze sobą nawet słowa. Elena zawahała się, próbując stwierdzić, czego tak naprawdę chciała. Nie dogadywały się najlepiej na świecie, zresztą wciąż była na Mirę zła, ale z drugiej strony…
Skrzywiła się, czując nieprzyjemne pulsowanie w skroniach. Była zmęczona, właściwie sama nie była pewna, ile czasu już trzymała się na nogach. Od chwili powrotu nie sypiała aż tak regularnie jak wcześniej, wciąż odkrywając możliwości ciała, które może i w dużej mierze przypominało to, którym dysponowała od zawsze, ale jednak… miało w sobie coś innego. Nie chodziło tylko o skrzydła, choć i do nich zdążyła się przyzwyczaić, nagle uznając jako coś oczywistego. Coraz lepiej rozumiała, dlaczego Rafael nie lubił udawać człowieka, w zamian przy każdej możliwej okazji obnosząc się z tym, kim był naprawdę. Wiedziała, że w ten sposób jedynie prowokował wszystkich wokół, ale nie potrafiła mieć mu tego za złe. Nie, skoro lepiej niż wcześniej rozumiała, co znaczyły dla niego skrzydła.
Odłożyła ręcznik, po czym stanęła przed lustrem. Odwróciła się plecami, oglądając przez ramię, by móc uważnie przyjrzeć się swoim plecom. Nie zobaczyła nawet śladu świadczącego o tym, że mogłaby być inna – żadnych blizn, choć zawsze wyobrażała sobie, że skrzydła przebijały się przez skórę. Nie czuła bólu, gdy się pojawiały, ale przecież skądś musiały się brać. Pamiętała wyjaśnienia Rafaela o tym, że były metafizyczne i zależne od woli, ale to wciąż brzmiało dla niej jak abstrakcja. Prawie jak magia, w którą nie była w stanie ot tak uwierzyć, choć sama paradoksalnie należała do kategorii istot, których obecność mogła przyprawić o zawrót głowy.
Zacisnęła usta, wciąż z uwagą wodząc wzrokiem bo ciele. Kiedyś lubiła wpatrywać się w swoje odbicie, tym samym upewniając się, że wyglądała równie dobrze, co zazwyczaj. Nadal czerpała przyjemność z dobrego wyglądu i zainteresowania mężczyzn. Wiedziała, że to samolubne, ale z drugiej strony… Niby dlaczego miała się z tym czuć źle? Wiedziała jak wygląda. Co więcej, doskonale zdawała sobie sprawę z tego, skąd brało się zainteresowanie płci przeciwnej. Po prostu została do tego stworzona, nie tylko przez wzgląd na dar, ale przede wszystkim jakąś cholerną, rodzinną klątwę, o której nikt do tej pory nie miał pojęcia.
Chyba coś ci nie wyszło, pomyślała z przekąsem, wywracając oczami. Jeśli oczekiwałeś, że urodzę córkę albo kilka, by pociągnąć to dalej…
Pokręciła głową. Powinna czuć ulgę na myśl, że to nie było możliwe, nie wspominając o tym, że nigdy tak naprawdę nie chciała dzieci, ale wcale nie czuła się lepiej. Nie pojmowała, skąd brało się przejmujące uczucie niepokoju, które towarzyszyło jej od chwili powrotu do apartamentowca, ale miała złe przeczucia. Im dłużej o tym myślała, tym bardziej dawało jej się we znaki. Chciała zrzucić wszystko na bliskość świtu i to, że słońce wciąż wzbudzało w niej lęk, nawet jeśli miała pewność, że nie była w stanie dokonać samozapłonu w blasku dnia, ale to również brzmiało jak wierutne kłamstwo. Chodziło o coś więcej i to nie tylko w związku z tym, że jej bliskim mogłoby wciąż grozić niebezpieczeństwo.
Najistotniejsze pozostawało to, że sama czuła się zagrożona. To również wydało się Elenie samolubne, ale nic nie mogła na to poradzić. Bała się o siebie, co wydało jej się w pełni naturalne, zwłaszcza po tym jak raz się już umarło. Jedynym, czego pozostawała pewna, było to, że lęk zdecydowanie nie wiązał się z Rafaelem. Może i miała powody, by zacząć obawiać się własnego męża, ale to nie było tak. Ufała mu.
Objęła się ramionami, wciąż z uwagą przypatrując plecom. Uświadomiła sobie, że od dłuższej chwili tkwiła całkiem naga na środku łazienki, bezmyślnie wpatrując w swoje odbicie. Zamrugała nieco nieprzytomnie, w końcu ruszając z miejsca, ale z jakiegoś powodu wciąż czuła się niemalże jak w transie. Wszelakie bodźce dochodziły do niej jakby z oddali, dziwnie przytłumione. Mętlik w głowie narastał, przez co już sama nie potrafiła stwierdzić, czego i z jakiego powodu się obawiała.
A potem coś jeszcze przykuło jej uwagę i z jakiegoś powodu poczuła się tak, jakby ktoś z całej siły uderzył ją w brzuch.
Gwałtownie zaczerpnęła powietrza do płuc. W końcu ruszyła się z miejsca, przesuwając bliżej lustra. Wykręciła się w taki sposób, że aż zabolało, ale nie zwróciła na to uwagi, skupiona przede wszystkim na ciemnym punkcie, odcinającym się na jej bladej skórze. Wcześniej włosy przysłoniły niewielki znak, który miała na łopatce, ale i tak zdołała go zauważyć. Kiedy na dodatek odgarnęła loki na bok, była w stanie przyjrzeć mu się w całej okazałości.
Już wcześniej widziała to dziwne, przypominające różę znamię. Aż za dobrze pamiętała, że pokazywała je Elizabeth – całe miesiące wcześniej, jakby w innym życiu, gdy jeszcze nie miała pojęcia o istnieniu demonów, a tym bardziej o tym, że mogłaby być na liście osób do zabicia samej królowej wampirów. Później wspomniała o tym Rafaelowi, jednak również wtedy kwiat nie wzbudził w żadnym z nich aż tak skrajnych emocji – i to nie tylko dlatego, że aktualnie byli na dobrej drodze do tego, by się ze sobą kochać. Machinalnie spróbowała dotknąć znaku, gotowa przysiąc, że przypominał bardziej tatuaż niż przebarwienie, które mogłoby się pojawić na skórze. Nie była lekarzem, ale tego jednego była pewna – znamiona mało kiedy przybierały aż tak idealny kształt. Może i niektóre przypominały coś konkretnego, ale nie sądziła, żeby dało się dostrzec aż tak wiele szczegółów. A jednak w tym wypadku była w stanie wskazać poszczególne listki, łodygę – wszystko, na co składały się kwiaty.
Jakby tego było mało, znamię znów pociemniało, co z jakiegoś powodu przyprawiło Elenę o dreszcze. Wcześniej było o wiele jaśniejsze i mniej dokładne. Co jak co, ale bez wątpienia byłaby w stanie zauważyć niemalże całkowicie czarną różę na bladej skórze.
Ze świstem wypuściła powietrze. To mogło nic nie znaczyć, ale od jakiegoś czasu już nie wierzyła w przypadki.
Miała złe przeczucia.
– Rafael?!
Z opóźnieniem uprzytomniła sobie, że jednak zdecydowała się go zawołać. To było niczym impuls, któremu zdecydowała się podporządkować. Wciąż spięta, nie drgnęła nawet o milimetr, nawet gdy drzwi do łazienki otworzyły się tak gwałtownie, że omal nie wypadły z zawiasów. Nie zamknęłam się?, pomyślała w roztargnieniu, ale ta myśl uleciała z jej głowy równie nagle, co wcześniej się pojawiła. Może tak było lepiej, zwłaszcza że jak znała Rafaela, tak była pewna, że gdyby musiał, bez zastanowienia wyłamałby zamek, byleby jak najszybciej wejść do środka.
Tym bardziej zaskoczył ją fakt, że demon zatrzymał się tak nagle, jakby wpadł na niewidzialną ścianę. Spojrzał na nią rozszerzonymi oczami, w następnej sekundzie uciekając wzrokiem w bok. Wtedy dotarło do niej, że przecież była naga, ale nie potrafiła się tym przejąć. Gdyby w grę wchodził ktokolwiek inny, byłaby zawstydzona, ale w tej sytuacji…
– Wołałaś mnie. – Jego głos skutecznie wyrwał ją z zamyślenia. Zabrzmiał wręcz przesadnie formalnie, ale mogła się tego po nim spodziewać. Jeśli chodziło o panowanie nad emocjami, chwilami radził sobie z tym wręcz niepokojąco dobrze. – I brzmiałaś na wystraszoną. Jeśli to żart albo jakiś głupi pomysł na grę wstępną…
– Chcę wiedzieć, dlaczego akurat to przyszło ci do głowy? – przerwała mu zniecierpliwionym tonem. – Zresztą nieważne. Chodź tutaj.
– O co ci…?
– Po prostu obejrzyj moje plecy – warknęła i coś w jej tonie musiało go przekonać, że jednak wcale nie próbowała się z niego naigrywać.
Spojrzał na nią dziwnie, ale przynajmniej nie próbowała protestować. Wystarczył ułamek sekundy, by znalazł się tuż za nią, tak blisko, że była w stanie poczuć bijące od jego ciała ciepło. W lustrze zdołała podchwycić jego spojrzenie, ale nie była w stanie wyczytać z niego niczego konkretnego. Zauważyła jedynie, że błękitne oczy nieznacznie pociemniały, gdy skupił wzrok na odpowiednim miejscu.
Zadrżała, czując palce Rafaela na skórze. Ostrożnie przesunął opuszkami po skórze, pocierając znamię. Milczał, zresztą tak jak i ona, choć przeciągająca się cisza zaczynała doprowadzać ją do szału. W napięciu czekała na jakąkolwiek reakcję, ale nic podobnego nie miało miejsca. On po prostu tam stał i patrzył, myślami wydając się być gdzieś daleko.
– Jak długo to masz? – zapytał w końcu.
Elena poczuła, że robi jej się gorąco. Coś w tonie demona sprawiło, że nie była w stanie się rozluźnić. Spróbowała zapanować nad sobą i mętlikiem w głowie, by jak najszybciej mu odpowiedzieć, ale nie była w stanie.
– Ja… W zasadzie od zawsze – przyznała w końcu, ostrożnie dobierając słowa. – Liz zauważyła je u mnie krótko przed tym, jak poznałam ciebie. Zresztą pokazywałam ci je, pamiętasz?
– Niemożliwe – stwierdził, raptownie poważniejąc. – Zauważyłbym, gdyby wyglądało w ten sposób. Dalej uważam, że piękne ciało to nic, zwłaszcza w świecie nieśmiertelnych, ale to nie oznacza, że jesteś mi obojętna.
– Dzięki – mruknęła, nie mogąc się powstrzymać.
Puścił ten komentarz mimo uszu.
– Nie wyglądało tak wcześniej. Tego jednego jestem pewien, sądząc po tym, że teraz mnie zawołałaś – ciągnął, w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne słowa. – Żeby to jeszcze było coś innego, ale skoro to róża…
Znajdę ją nawet jeśli ukryje się pośród róż. – Przełknęła z trudem. – Co to znaczy?
Nie odpowiedział. Wciąż wpatrywał się w jej plecy, tym razem całkowicie beznamiętnym wzrokiem. Palcami raz po raz przesuwał po znamieniu, ale miała wrażenie, że nawet nie zdawał sobie z tego sprawy.
– Ubierz się.
Otworzyła i zaraz zamknęła usta. Spodziewała się wielu rzeczy, ale nie tego, zwłaszcza że to nie była żadna odpowiedź – nie taka, jakiej mogłaby oczekiwać.
– Że co? – zapytała z niedowierzaniem. – Rafael…
– Nie wiem, co ci powiedzieć – przerwał, wyraźnie zniecierpliwiony. Z zaskoczeniem odkryła pobrzmiewającą w jego głosie gorycz. – I póki się nie dowiem, nie chcę się nad tym zastanawiać. Już i tak mamy dość problemów na głowie.
Zanim zdążyła zaprotestować czy powiedzieć cokolwiek, została w łazience sama. Zamrugała nieprzytomnie, nerwowo spoglądając w ślad za Rafaelem. Nawet nie zamknął za sobą drzwi, ale to nie miało dla niej znaczenia. Wciąż dziwnie oszołomiona i pełna złych przeczuć, raz jeszcze spojrzała w lustro. Znamię momentalnie przykuło jej uwagę, tak wyraziste, jakby zostało wypalone – i to nie na jej skórze, ale pod powiekami.
W pośpiechu strząsnęła włosy, pozwalając im zakryć różę, ale i tak była świadoma jej istnienia. Miała wrażenie, że znak dosłownie palił żywym ogniem, raz po raz dając sobie znać. Wiedziała, że to jedynie jej wyobraźnia, ale i tak nie była w stanie przestać myśleć o związku znamienia i słów, które raz po raz powracały, będąc niczym ostrzeżenie przed czymś, co dopiero miało nadejść. Teoretycznie mogła się tego spodziewać, ale po tym jak umarła i cudem wróciła, poniekąd z inicjatywy samej Ciemności, jakaś jej cząstka wierzyła w to, że przynajmniej z niej ta istota zrezygnowała – choćby i tylko dlatego, że we wszystko wtrącił się Rafael.
Myliła się.
Elena potrząsnęła głową. Na co tak właściwie liczyła? Ciemność nie była kochającym ojcem, który zamierzał pobłogosławić związek najwierniejszego syna. Przekonywała się o tym na każdym kroku, aż nazbyt świadoma, ze sposób, w jaki Rafa rozumiał rodzinę, pozostawiał wiele do życzenia. To byłoby zbyt proste, a to, że żyła, stanowiło jedynie chwilowy kaprys albo element jakiegoś bardziej skomplikowanego planu. W końcu po śmierci stała się kimś więcej, niż tylko przypadkowa dusza, którą Ciemność mogła dołączyć do swojej kolekcji.
W jednej chwili pojęła, dlaczego Rafael aż do tego stopnia się denerwował. Nie powiedziałby jej tego wprost, ale wiedziała, że się bał. Aż za dobrze potrafiła rozpoznać, gdy w grę wchodziły emocje, których nie chciał doświadczać. Strach był jedną z nich, zwłaszcza dla kogoś tak dumnego musząc stanowić prawdziwą udrękę. Elena z westchnieniem uprzytomniła sobie, że tak naprawdę wolałaby tego nie wiedzieć i wierzyć, że Rafa po prostu był obojętny, wiedząc coś, czego ona mogła co najwyżej się domyślać.
Prawda była taka, że to był ten moment, którego demon się obawiał. Mógł przed nią przysięgać i twierdzić, że w razie potrzeby, wybór byłby oczywisty, ale wiedziała, że to nie było takie proste. Nie wątpiła, że Rafa nie skłamał, powtarzając, że wybrałby ją, nawet kosztem zwrócenia się przeciwko Ciemności, nie zmieniało to jednak faktu, że taka perspektywa go przerażała. To dlatego z takim uporem unikał wszystkiego, co wiązałoby się ze zbyt wczesnym zwróceniem przeciwko ojcu. W tamtej chwili zachowanie demona stało się dla Eleny aż nazbyt oczywiste. Uprzytomniła sobie, że poniekąd oboje wierzyli w to samo, żyjąc nadzieją, że być może nigdy nie doszłoby do sytuacji, w której mieliby sprzeciwiać się istocie, która z łatwością mogłaby pozabijać ich wszystkich.
Nawet dla własnego syna…? Naprawdę jesteś aż tak okrutny?
Nie spodziewała się odpowiedzi. Nawet nie poczuła się rozczarowana, że jej nie otrzymała, w przeciwieństwie to Beatrycze nie słysząc ani nie czując obecności kogoś, kogo uznałaby za złego. Być może wszystko sprowadzało się do tego, że nigdy tak naprawdę nie spotkała ojca Rafy, jednak to nie miało dla niej znaczenia. Nie chciała myśleć o bardzo wielu rzeczach, zwłaszcza tych, które wzbudzały w niej niepokój.
Wciągnęła na siebie ubrania, nie zastanawiając się nad tym, czy odpowiednio na niej leżały. Wcześniejsze wrzuciła do kosza, w ostatniej chwili zwracając uwagę na wybrzuszenie, które dostrzegła przy kieszeni spodni. Drżącymi dłońmi wydobyła niewielki przedmiot, w którym dopiero po chwili rozpoznała klucz, który podarował jej Andreas. Do tej pory nie miała pojęcia, do czego służył, ale czuła, że powinna nosić go przy sobie. Chwilę wpatrywała się w niewielki przedmiot, leżący na środku jej dłoni, zanim zniecierpliwionym ruchem wsunęła go z powrotem do kieszeni. Musiała znaleźć jakiś sposób, żeby zawsze mieć go przy sobie, zamiast raz po raz przekładać do coraz to kolejnych ubrań. Miała wrażenie, że przy tej metodzie bardzo szybko miała zgubić klucz, a tego nie chciała.
Przestała o tym myśleć, na powrót koncentrując na Rafaelu. Raz po raz przeczesując poplątane, wciąż wilgotne włosy palcami, wyszła z łazienki, w pośpiechu zmierzając do salonu. Wyczuła, że tam był, niemalże całkowicie pewna, że znów zamierzał przenieść się na balkon. Zwykle tam go znajdowała, skupionego na niebie, co zwłaszcza po ostatniej rozmowie o lataniu i znaczeniu, jakie miał dla niego niezmieniony od lat nieboskłon, była w stanie to zrozumieć. Jeśli miał jakiś problem, lądował właśnie tam, a skoro tak…
Tym bardziej zaskoczył ją widok pośpiesznie krążącego po mieszkaniu demona. Uniosła brwi, obserwując go z powątpiewaniem, gdy zaczął przesuwać meble. Mimowolnie spięła się, gdy do głowy przyszła jej dość abstrakcyjna myśl, że mógłby próbować wyrzucić kanapę przez okno. Pomijając, że przechodnie nie byliby zachwyceni sofą, która spadłaby na nich z najwyższego piętra wieżowca, Elena czuła się nieswojo na samą myśl o tym, że Rafa mógłby próbować odreagować w ten sposób. Co prawda to wciąż było lepsze od wyżycia na kimś żywym, ale wolała nie czekać, aż posunie się za daleko.
– Co ty robisz? – zapytała, zakładając ramiona na piersiach.
– Robię nam miejsce – stwierdził takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. – Jeśli chcesz, możesz mi pomóc. Będę potrzebował trochę przestrzeni.
– Przestrzeni na co? – obruszyła się, wznosząc oczy ku górze w niemej prośbie o cierpliwość.
Westchnął, zniecierpliwionym ruchem odsuwając fotel pod ścianę. Dopiero wtedy zauważyła, że apartamentowiec był o wiele bardziej przestronny niż wcześniej jej się wydawało. Co prawda to wciąż nie wyjaśniało, czego oczekiwał od niej Rafael, ale poczuła się uspokojona tym, że jednak nie zamierzał demolować mieszkania. Skoro w grę nie wchodziły latające meble, mogła się uspokoić.
Chyba.
– Nie gadaj tyle, tylko przydaj się na coś, lilan – ponaglił ją Rafael. – Powiedz mi przynajmniej, jak wyglądały twoje treningi z Miriam. Twierdziła, że byłaś beznadziejna i chyba jej wierzę, ale zawsze dobrze usłyszeć opinię drugiej strony.
– Jakie znowu…? – Urwała, po czym spojrzała na demona rozszerzonymi oczami. – Jaja sobie robisz.
– Ani trochę. Co ja dopiero ci powiedziałem o byciu użyteczną? – mruknął, wyraźnie zniecierpliwiony. – Możemy poszukać sobie jakieś sensownego miejsca w lesie, tak jak ostatnio, ale pomyślałem, że tutaj poczujesz się bardziej komfortowo. Z drugiej strony, sam obiecałem ci, że pożałujesz umierania, więc…
Zignorowała jego słowa, choć miała wielką ochotę prychnąć. Wiedziała, że nie żartował, choć to mimo wszystko tak brzmiało – jak swoista kpina albo próba wytrącenia jej z równowagi. Sęk w tym, że Rafael był wystarczająco poważny, by zrozumiała, że w tamtej chwili zdecydowanie nie miał ochoty na żarty.
Z bijącym sercem podeszła bliżej. Jeśli zdecydował się na to akurat teraz, coś musiało być na rzeczy. Miała wręcz wrażenia, że desperacko szukał sposobu, by ją chronić, nawet jeśli to wydawało się pozbawione sensu. Nie sądziła, by po kilku treningach nagle nabrała doświadczenia i zdołała obronić się przed Ciemnością. To, że wydawał się z siebie wątpić, dochodząc do wniosku, że potrzebowała lekcji, by poradzić sobie w pojedynkę, również wzbudziło w niej niepokój. To wyglądało tak, jakby podejrzewał, że w każdej chwili mogłoby go zabraknąć.
Poczuła, że robi jej się niedobrze. Przełknęła z trudem, choć gardło miała tak ściśnięte, że okazało się to wyzwaniem równie wielkim, co i wykrztuszenie z siebie chociażby słowa.
– Mira i Aldero próbowali mi wytłumaczyć, jak działa Niebiański Ogień – przyznała, ostrożnie dobierając słowa. – Chyba załapałam teorię, ale gorzej z praktyką. Nie wiem czy to ma jakieś znaczenie, ale przynajmniej wiem, co miałabym robić.
– Dobre i tyle – stwierdził, ale po jego tonie poznała, że miał wątpliwości. – Pomóż mi w końcu… A potem spróbuj nie znienawidzić za to, że jak zwykle nie będę delikatny.
Jęknęła w duchu. Obawiała się, że to wcale nie miało być takie proste.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa