Cassandra
– Cassandra… Dobry Boże, Cassie!
To było
niczym sen. Tak czuła się od chwili, w której drzwi bezceremonialnie się
otworzyły, a ona wylądowała w aż nazbyt znajomych ramionach matki.
Uprzytomniła sobie, że drży, chociaż nie miała pewności dlaczego – czy przez
nadmiar emocji, narastający w piersi szloch czy też dlatego, że kobieta
również cała się trzęsła, na dodatek na tyle, że zaczęła potrząsać również
córką.
Wszelakie
dźwięk wydawały się dochodzić do niej jakby z oddali. Co prawda wciąż
wszystko było nienaturalnie wyostrzone i głośne, ale w tamtej chwili
wszelakie bodźce wydawały się jej nie dotyczyć. Wszystkie dochodziły do niej
jakby z oddali, nierzeczywiste i pozbawione jakiegokolwiek znaczenia.
Tak przynajmniej odbierała je Cassandra, ostatecznie dochodząc do wniosku, że
nawet gdyby chciała, nie byłaby w stanie nad sobą zapanować.
– Cześć,
mamo – powiedziała tak cicho, że aż zwątpiła w to, czy kobieta była w stanie
ją usłyszeć.
To również
nie miało znaczenia. Liczyło się, że choć przez moment poczuła się bezpieczna, w końcu
mogąc trwać w objęciach kogoś, komu zdecydowanie nie była obojętna.
Mocniej wtuliła się w obejmującą ją kobietę, wtulając twarz w jej
piersi. Prócz ciepła poczuła również przyjemny słodki zapach, ale nie zwróciła
na niego uwagi. Nowe perfumy?,
pomyślała jedynie, ale ta myśl zaginęła gdzieś pośród dziesiątek innych,
jedynie podsycając mętlik, który Cassie miała w głowie.
Ze świstem
wypuściła powietrze. Momentalnie rozluźniła się, przez ułamek sekundy gotowa
przysiąc, że w jednej chwili wszystko wróciło na swoje miejsce. Naprawdę w to
wierzyła. Dotarła do domu, w końcu czując się dobrze – nie jak intruz albo
ktoś, kto powoli zatracał siebie. I chociaż zdawała sobie sprawę z tego,
że powrót w najmniejszym stopniu nie rozwiązywał dręczących ją problemów, nie
próbowała się nad tym zastanawiać. Liczyło się, że tutaj była, w końcu
czując w pełni bezpiecznie.
– Gdzieś ty
była? Czy w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, że ja…? – Podniesiony
głos matki dochodził do niej jakby z oddali. Z trudem była w stanie
skupić się na kolejnych słowach, wyłapując jedynie część z nich. Chwilami
wątpiła, czy w ogóle miała szansę je zrozumieć. – Dlaczego tak nagle się
rozłączyłaś? Cassie!
Wzdrygnęła
się, słysząc swoje imię. Nie zaprotestowała, kiedy matka chwyciła ją za ramiona,
zdecydowanym ruchem odsuwając na długość wyciągniętych rąk. Chcąc nie chcąc
spojrzała jej w oczy, przy okazji przekonując się, że te były pełne łez. Próbowała
sobie przypomnieć, kiedy i czy w ogóle widziała ją w takim
stanie wcześniej, ale w głowie miała przede wszystkim pustkę.
–
Przepraszam.
–
Przepraszasz? – powtórzyła z niedowierzaniem kobieta. – Dziecko, na litość
Boską! Dlaczego się rozłączyłaś? – zapytała raz jeszcze, najwyraźniej nie
zamierzając dać za wygraną.
– Telefon
mi się rozładował – skłamała bez przekonania.
Nie musiała
pytać, by zorientować się, że matka zdecydowanie jej nie uwierzyła. Momentalnie
otworzyła usta tylko po to, żeby znów je zamknąć. Obie milczały, Cassandra
dodatkowo unikając przenikliwego spojrzenia wystraszonych oczu stojącej przed
nią kobiety. Pozwoliła, by włosy opadły jej na twarz, kiedy spuściła głowę, nie
będąc w stanie znieść myśli, że matka mogłaby być nią rozczarowana. To, że
nie miała pojęcia, co powinna powiedzieć, również nie pomagało.
Mniej
więcej wtedy poczuła, że wszystko robiła nie tak. Możliwe, że nie powinna tak
po prostu wracać bez gotowego planu, ale jaki tak naprawdę miała wybór? Nie
wytrzymałaby tam. Miała dość czekania i poczucia, że wciąż tkwiła w miejscu.
Jeśli już gdzieś musiała być, to w domu, nieważne jak trudne byłoby
wytłumaczenie tego, co się z nią działo.
Wiedziała
jedynie, że nie mogła powiedzieć matce prawdy. Jak zresztą miałaby to zrobić,
skoro…?
– Czy to
jest krew?!
Przez
chwilę poczuła się tak, jakby ktoś ją uderzył. Wzdrygnęła się, po czym
poderwała głowę, reagując akurat w chwili, w której kobieta
przyciągnęła ją do siebie. Z opóźnieniem uprzytomniła sobie, że jak
najbardziej zdążyła się ubrudzić, gdy ostatnim razem zwymiotowała na śnieg. Nie
zauważyła tego wcześniej, ale krwiste ślady musiały być na jej ubraniu już w chwili,
gdy wsiadała do samochodu, który udało jej się zatrzymać.
Mętlik w głowie
momentalnie jeszcze bardziej zaczął dawać jej się we znaki. Musiała coś
powiedzieć, ale nie była w stanie wykrztusić z siebie chociażby
słowa. Zresztą co zabrzmiałoby dobrze w tej sytuacji. „To nie moja”?
Pomijając, że byłoby to kłamstwem, wciąż brzmiało równie źle, co i właściwe
wyjaśnienia.
„Wiesz,
mamo… Nie wiem, co ze mną nie tak, ale taki jeden nie do końca normalny wampir
twierdzi, że ktoś eksperymentował na mnie z krwią kogoś takiego jak on…
Więc teraz wymiotuję na prawo i lewo, bo moje ciało sobie nie radzi. Dobra
wiadomość jest taka, że może jestem na tyle silna, by zostać hybrydą, chociaż
to podobno oznacza, że mogę kogoś zagryźć w przypływie głodu. Ale za to
wpływanie na wolę innych jest fajne! Chcesz sprawdzić? A w najgorszym
wypadku po prostu udławię się swoją krwią…”.
Nie, to
zdecydowanie nie brzmiało dobrze.
Zacisnęła
usta. Znów zrobiło jej się niedobrze, chociaż tym razem nie miało to związku z buntującym
się organizmem. Przełknęła z trudem, ignorując znajome już uczucie
pieczenia w gardle. Była zbyt niespokojna, by zwracać uwagę na
jakiekolwiek fizyczne niedogodności. Nie zareagowała nawet wtedy, gdy matka
bezceremonialnie wciągnęła ją do mieszkania i poprowadziła w stronę
salonu. Cassandra ciężko opadła na kanapę, w milczeniu obserwując
niespokojnie krążącą kobietę, póki ta nie przykucnęła tuż przed nią.
– Co się
stało? Ktoś cię skrzywdził? – zapytała spiętym tonem, ponownie zaciskając
dłonie na ramionach córki. – Kiedy wtedy tak po prostu wyszłaś z tamtą
dwójką… Mam zadzwonić na policję?
– To nie
tak.
Nerwowo
zacisnęła dłonie w pięści. Skrzyżowała ramiona na piersiach, z trudem
powstrzymując drżenie. Chociaż jakaś jej cząstka wciąż się buntowała, mając
ochotę zemścić się za te wszystkie fałszywe obietnice, nie chciała sprawiać
kłopotów ani Renesmee, ani nikomu innemu. Nieważne jakiego wysiłku by to od
niej wymagało, pragnęła już tylko o wszystkim zapomnieć.
– A jak?
Cassie… – zaczęła raz jeszcze matka, ale prawie natychmiast urwała. Z niedowierzaniem
potrząsnęła głową. – Wracasz tak nagle, cała przemarznięta i we krwi… Czy
ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, co przeżywałam przez cały ten czas?
Z jakiegoś
powodu coś w tych słowach jedynie ją sfrustrowało. Gniew momentalnie
przebił się przez całą mieszankę innych, bardziej niespójnych emocji. Wydawał
się żywy, o wiele bardziej prawdziwy, przez co mimo wszystko zdecydowała
się na nim skoncentrować, dokładnie tak, jak to zrobiła podczas rozmowy z Laylą
i Rufusem. Miała wrażenie, że dzięki temu łatwiej było jej kontrolować to,
co działo się wokół niej.
– Więc
dlaczego chcesz dzwonić na policję dopiero teraz?
Prawie
natychmiast pożałowała tych słów, ale nie była w stanie ich cofnąć. Po
prostu padły – przyszły same, będąc pierwszą i jedyną reakcją, na jaką w tamtej
chwili zdołała się zdobyć. Wyprostowała się przy tym niczym struna, niemalże wyzywająco
spoglądając na matkę. Nie chciała tych wszystkich pytań, szukania wymówek i poczucia,
że w każdej chwili mogłaby powiedzieć coś niewłaściwego. Przecież mama nie
powinna dowiedzieć się o tym, co miało miejsce. Wtedy mogłaby wpaść w kłopoty,
a na to Cassie nie zamierzała pozwolić.
To też nie tak, że o mnie zapomniała…
Martwiła się. Prawda?
Nienawidziła
się za to, że w ogóle zadała to pytanie – choćby samej sobie i tylko w myślach.
Te słowa nie powinny paść, a jednak nie była w stanie się powstrzymać.
Podświadomie wciąż doszukiwała się w postępowaniu matki czegoś, co
pokazałoby jej, że ta miała ją gdzieś, tak jak i wszyscy wokół. Z jakiego
innego powodu zwlekałaby, skoro podejrzewała, że mogło wydarzyć się coś złego
albo…?
–
Twierdziłaś, że ich znasz. Cassie… – Kobieta z niedowierzaniem potrząsnęła
głową. – Zdajesz sobie sprawę, jak zachowywałaś się w ostatnim czasie?
Przestałaś ze mną rozmawiać. Ja…
– Dość!
Cisza, która
nagle zapadła, miała w sobie coś przenikliwego. Cassandra zamrugała,
zaskoczona głuchym milczeniem, które momentalnie zaczęło dawać jej się we
znaki. Siedziała wyprostowana, wbijając palce w boki kanapy i oddychając
tak szybko, jakby się dusiła. Z opóźnieniem uprzytomniła sobie, że
podniosła głos, kolejny raz tracąc cierpliwość. Nie chciała tego zrobić, a jednak
jej ciało wydawało się wiedzieć lepiej, ulegając impulsom.
Znów to
robiła. Tak jak wtedy, gdy naskoczyła na tamtą dwójkę w domu Renesmee, a potem…
Potrząsnęła
głową. Z trudem powstrzymała chęć, by chwycić się za głowę albo w dziecinnym
odruchu zasłonić uszy. Miała wrażenie, że na każdym kroku wszystko coraz
bardziej wymykało jej się spod kontroli. Wciąż balansowała gdzieś na krawędzi
szaleństwa, robiąc rzeczy, których absolutnie nie planowała. Wszystko było nie
tak, mieszając się coraz bardziej i bardziej, a to wciąż stanowiło
zaledwie początek.
Czuła na
sobie przenikliwe spojrzenie wciąż kucającej tuż przed nią mamy. Zauważyła, że
ta pobladła, nagle jeszcze bardziej zaniepokojona. Łzy wciąż błyszczały w jej
oczach, jednak to nie to przykuło uwagę Cassandry. O wiele bardziej z równowagi
wytrąciło ją coś, czego doszukała się w przenikającym ją spojrzeniu.
Strach.
Serce
podjechało jej aż do gardła. Znów poczuła się bliska tego, żeby zwymiotować, jedynie
cudem powstrzymując niechciane odruchy. Kolejny raz całą energię musiała wkładać
w to, by pozostać sobą. Chociaż nie sądziła, że to w ogóle możliwe,
naprawdę została zmuszona do analizowania każdego, nawet najdrobniejszego
ruchu. Czuła się tak, jakby w każdej chwili mogła posunąć się za daleko,
co może i z jednej strony brzmiało jak marny żart, ale z drugiej
mimo wszystko pozostawało aż nazbyt prawdopodobne. W tamtej chwili nie
miało znaczenia, czego chciała albo w co wierzyła. Jeden błąd mógł
kosztować ją zdecydowanie zbyt wiele, by zdołała to zaakceptować.
–
Przepraszam – wyszeptała w końcu. Na krótką chwilę ukryła twarz w dłoniach,
próbując ignorować fakt, że na sobie wciąż czuła zatroskane spojrzenie. To nie powinno wyglądać w ten sposób,
westchnęła w duchu, ale nieważne jak wiele razy by to powtórzyła, w ten
sposób nie miała szans niczego zmienić. – Jestem… zmęczona. Możemy porozmawiać o tym
innym razem?
Albo wcale?, dopowiedziała w myślach,
ale nawet nie próbowała pytać o to na głos. Wiedziała, jaka byłaby
odpowiedź. W gruncie rzeczy doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że
prosiła o niemożliwe. Gdyby jej dziecko wróciło po kilku dniach
nieobecności i poprosiło, żeby zarzucić temat i nie wnikać w szczegóły,
prędzej roześmiałaby mu się w twarz niż przystała na taką propozycję.
Ale Cassandra
nie miała dziecka. Co więcej, jej obecność zdecydowanie nie miała związku z jakimś
młodzieńczym buntem albo tym, że chciała zrobić komukolwiek na złość. Chodziło o coś
zgoła innego, co musiała zachować dla siebie, by zapewnić bezpieczeństwo tym,
których kochała.
Z wolna uniosła
głowę, mimo obaw decydując się spojrzeć matce w oczy. Kobieta wyglądała na
chętną, żeby coś powiedzieć, ale coś w wyrazie twarzy córki sprawiło, że
momentalnie się wycofała. Dziewczyna mogła co najwyżej zgadywać, jak wyglądała.
Tym razem nie podniosła głosu, ale szybko przekonała się, że nie musiała
krzyczeć. Wystarczyło, że kolejny raz zdała się na instynkt, dokładnie jak wtedy,
gdy wymogła na kobiecie z samochodu to, by ta przywiozła ją aż do tego
miejsca.
W tamtej chwili
zrozumiała, co musi zrobić i chociaż nienawidziła siebie za to, zmusiła
się do wykrzesania z siebie tej odrobiny perswazji, którą odkryła już
wcześniej.
– Jestem
zmęczona – powtórzyła, tym razem bardziej stanowczo. Jej głos zabrzmiał obco,
zimny i obojętny. – Pójdę się położyć, w porządku.
– Tak… Tak,
oczywiście – padło w odpowiedzi. Cassandrą wstrząsnął gwałtowny dreszcz,
gdy usłyszała ten dziwny, pozbawiony jakichkolwiek emocji ton, ale to nie miało
znaczenia. Robiła to, do czego była zmuszona. – Potrzebujesz czegoś? –
usłyszała i to wystarczyło, by sprowadzić ją na ziemię.
Mama mimo
wszystko nie brzmiała tak, jak kobieta z tamtego samochodu. Do jej tonu na
powrót wkradła się troska, zresztą to, że wciąż próbowała o cokolwiek
pytać, skutecznie wytrąciło dziewczynę z równowagi. W tamtej chwili
sama nie była pewna czy zdołała na nią wpłynąć, czy może wszystko popsuła. Z jednej
strony zgoda na to, by wyjść, była jej na rękę, ale z drugiej…
– Tylko
spokoju – powiedziała cicho, starannie dobierając słowa. Zaczynała mieć dość
przenikliwego spojrzenia, śledzącego każdy jej ruch. – Trochę odpocznę, a później
do ciebie przyjdę. I nie, nie jestem głodna – dodała, chcąc uprzedzić
kolejne pytanie.
– I tak
ci coś przygotuję. Choćby coś ciepłego do picia – stwierdziła z uporem
kobieta. W pośpiechu poderwała się na równe nogi, nie dając Cassie szansy
na protesty. – Powinnaś się rozgrzać.
Nie
odpowiedziała, w milczeniu odprowadzając matkę wzorkiem. Została sama, wciąż
dziwnie roztrzęsiona i skołowana. Przez dłuższą chwilę trwała w bezruchu,
bezmyślnie spoglądając przed siebie i nie będąc w stanie zmusić się
do żadnej sensownej reakcji. Jakaś jej cząstka się buntowała, podpowiadając, że
powinna raz jeszcze spróbować wykorzystać te dziwne zdolności, by wymóc na
matce posłuszeństwo i powstrzymać ją przed zrobieniem czegoś głupiego, ale
nie była w stanie. Nie, skoro ta troska tak wiele dla niej znaczyło.
Z trudem
stłumiła jęk. Ukryła twarz w dłoniach, energicznie pocierając skronie.
Bolała ją głowa, ale w jakiś pokrętny sposób było jej to na rękę.
Przynajmniej mogła skupić się na czymś innym prócz mętliku w głowie, wręcz
gotowa przysiąc, że ból był o wiele prawdziwy od wszystkiego, co działo
się wokół niej. Wolała mierzyć się z tym niż z szaleństwem, w duchu
raz po raz powtarzając sobie, że powinna zachować trzeźwość umysłu. Jeśli to
był jedyny sposób, to równie dobrze mogła cierpieć.
– Wciąż tu
jesteś, kochanie?
Poderwała
głowę. W oszołomieniu spojrzała na matkę, zaskoczona tym, że ta stała w niewielkim
oddaleniu od niej, w dłoniach trzymając parujący kubek z czymś, co na
pierwszy rzut oka Cassandra zdołała zidentyfikować jako herbatę. W nozdrza
jak na zawołanie uderzył ją słodki zapach truskawek – jej ulubionych, chociaż
nie w tamtej chwili. Znów poczuła narastające mdłości, z trudem
powstrzymując się od pochylenia nad dywanem. Gdyby chodziło tylko o wymioty,
mogłaby to znieść, ale nie wyobrażała sobie, że miałaby tłumaczyć się z krwią.
O ile w ogóle miałaby szansę, by cokolwiek powiedzieć.
W duchu
modląc się, by przynajmniej ten jeden raz zawartość jej żołądka zechciała
zostać na swoim miejscu, z wolna podniosła się na nogi. W pierwszym
odruchu pociemniało jej przed oczami, ale nie dała niczego po sobie poznać.
Spróbowała wysilić się na blady uśmiech, ale wiedziała, że wyszło jej to –
najdelikatniej rzecz ujmując – marnie.
–
Pomyślałam, że zaczekam. Idę do siebie – oznajmiła, bez pośpiechu podchodząc do
mamy. Nie ufała ani sobie, ani własnym odruchom. – Dziękuję – dodała, wyciągając
rękę po kubek.
– Uważaj.
Jest gorąca.
W
zniecierpliwieniu ujęła kubek. A jaka miałaby być? I tak prawie nie
poczuła bólu, kiedy parujące naczynie wylądowało w jej dłoniach. Bardziej
przejęła się tym, że mdląco słodki zapach przybrał na sile, kolejny raz wystawiając
nerwy Cassandry na próbę. W tamtej chwili zdecydowanie nie byłaby w stanie
niczego przełknąć, nieważne jak bardzo by to lubiła. W gruncie rzeczy
miała ochotę ze wstrętem odrzucić od siebie kubek, ale konieczność zachowania
pozorów skutecznie ją przed tym powstrzymała.
– Poradzę
sobie. Nie martw się o mnie – poprosiła, choć jeszcze kiedy mówiła,
zorientowała się, że oczekiwała niemożliwe. – Będę u siebie.
Chciała natychmiast
odejść, ale coś w spojrzeniu matki sprawiło, że mimo wszystko się zawahała.
Przystanęła, po czym – najzupełniej naturalnym odruchem – przesunęła się na
tyle, by móc musnąć wargami policzek kobiety. Mogła zrobić chociaż tyle, pragnąc
jakkolwiek ją uspokoić. W ten sposób sama pragnęła poczuć się lepiej, poza
tym…
Och, mama
miała w sobie coś, co ją przyciągało. Znów poczuła tę słodycz, o wiele
przyjemniejszą niż mdły zapach truskawkowej herbaty. Perfumy czy cokolwiek
innego, podobało jej się. Wabiło ją równie mocno, co i ciepłe ramiona i poczucie
bezpieczeństwa, które towarzyszyło jej od chwili, w której wróciła do
domu. I chociaż nie potrafiła tego opisać, pragnęła trwać w tym jak
najdłużej.
Do
Cassandry nagle dotarło, że jak najbardziej musiała się czegoś napić. Gardło
piekło, w miarę jak pragnienie przybierało na sile. Już wcześniej
doświadczyło, tak jak i nieprzyjemnego pulsowania, które momentalnie
ogarnęło całą jej szczękę. Zwłaszcza to drugie wystarczyło, by ją otrzeźwić, w pełni
uświadamiając, czym się zachwycała i czego pragnęła.
Udławię się krwią… Albo zamorduję własną
matkę.
Gwałtownie
zaczerpnęła powietrza do płuc. Ręce zadrżały jej, przez co omal nie upuściła
herbaty. Cofnęła się o krok, nagle przerażona, w pamięci wciąż mając
rozmowę z Renesmee i – przede wszystkim – z Rufusem. Chociaż
wciąż miała ochotę zabić tego drugiego za wszystko, co powiedział, w jednej
chwili jego słowa stały się dla niej czymś aż nazbyt prawdziwym.
– Cassie? –
doszło do niej jakby z oddali. – Coś nie tak? Czy ty…?
Potrząsnęła
głową. Cofnęła się o kolejny krok, w następnej chwili w pośpiechu
odwracając i ruszając w stronę przedpokoju.
– Będę u siebie
– ucięła stanowczo.
Na więcej
nie było ją stać. W duchu modląc się, by matka jednak nie próbowała za nią
podążać, niemalże biegiem pokonała drogę do pokoju. Z siłą zatrzasnęła za
sobą drzwi, czując, że coraz bardziej się trzęsie. Odstawiła kubek z herbata
na biurko, przy okazji rozlewając trochę zawartości. Zaklęła, widząc jak gorący
napój wsiąka w kilka porzuconych na blacie kartek, w tym również jej
rysunków, ale nie potrafiła się tym przejąć. W tamtej chwili liczyło się
coś zgoła innego, co sprawiało, że znów pragnęła zacząć krzyczeć z frustracji.
Ciężko
opadła na łóżko. Spojrzała w sufit, po czym ukryła twarz w dłoniach.
Potarła oczy tak gwałtownie, jakby chciała wepchnąć je sobie do czaszki, ale to
również nie miało dla niej znaczenia. Czuła coraz silniejsze, nieprzyjemne
pulsowanie w skroniach, to jednak okazało się niczym w porównaniu do
pieczenia w gardle i świadomości, czego zamiast herbaty potrzebowała.
Krew. To
nie były żadne perfumy, ale właśnie krew – pulsująca, ciepła i krążąca w żyłach
najważniejszej dla niej osoby. Już wcześniej tego doświadczyła, gotowa przysiąc,
że niewiele brakowało, by rzuciła się do gardła kobiecie z samochodu, z kolei
teraz…
– Co wyście
mi zrobili? – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Odpowiedziała
jej głucha cisza. Cassandra skuliła się na łóżku, podciągając kolana i ciasno
obejmując ramionami. Czuła chłód, coraz intensywniejszy i mający swoje
źródło gdzieś w jej wnętrzu. Machinalnie chwyciła za krawędź kołdry, zarzucając
ją na siebie tak, że okryła się razem z głową, ale wcale nie poczuła się
dzięki temu lepiej. To był ten rodzaj zimna, który nie znikał nawet w najgorętsze
lato.
Zacisnęła
powieki. Czuła cisnące jej się do oczu łzy, ale z uporem nie pozwalała im popłynąć.
Bez znaczenia było to, że w końcu wróciła do domu, a w pustym
pokoju nie było nikogo, kto mógłby ją zobaczyć. Musiała być silna, w duchu
wciąż powtarzając sobie, że to wystarczy, by powstrzymać się od robienia głupstw.
Gdyby odpowiednio się postarała, miałaby szansę wszystko poukładać. Co prawda
jeszcze nie wiedziała, co zrobić, jeśli faktycznie potrzebowała krwi, ale to
musiało poczekać. W tamtej chwili była na tyle zdesperowana, by próbować żłopać
tę cholerną herbatę choćby litrami, jeśli to miałoby uspokoić mamę.
Westchnęła
cicho. Chociaż wciąż była przerażona, w końcu zdołała się rozluźnić.
Wkrótce po tym zmęczenie dało o sobie znać, a Cassandra zapadła w niespokojny
sen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz