21 października 2018

Sto czterdzieści dwa

Cassandra
– Cassandra… Dobry Boże, Cassie!
To było niczym sen. Tak czuła się od chwili, w której drzwi bezceremonialnie się otworzyły, a ona wylądowała w aż nazbyt znajomych ramionach matki. Uprzytomniła sobie, że drży, chociaż nie miała pewności dlaczego – czy przez nadmiar emocji, narastający w piersi szloch czy też dlatego, że kobieta również cała się trzęsła, na dodatek na tyle, że zaczęła potrząsać również córką.
Wszelakie dźwięk wydawały się dochodzić do niej jakby z oddali. Co prawda wciąż wszystko było nienaturalnie wyostrzone i głośne, ale w tamtej chwili wszelakie bodźce wydawały się jej nie dotyczyć. Wszystkie dochodziły do niej jakby z oddali, nierzeczywiste i pozbawione jakiegokolwiek znaczenia. Tak przynajmniej odbierała je Cassandra, ostatecznie dochodząc do wniosku, że nawet gdyby chciała, nie byłaby w stanie nad sobą zapanować.
– Cześć, mamo – powiedziała tak cicho, że aż zwątpiła w to, czy kobieta była w stanie ją usłyszeć.
To również nie miało znaczenia. Liczyło się, że choć przez moment poczuła się bezpieczna, w końcu mogąc trwać w objęciach kogoś, komu zdecydowanie nie była obojętna. Mocniej wtuliła się w obejmującą ją kobietę, wtulając twarz w jej piersi. Prócz ciepła poczuła również przyjemny słodki zapach, ale nie zwróciła na niego uwagi. Nowe perfumy?, pomyślała jedynie, ale ta myśl zaginęła gdzieś pośród dziesiątek innych, jedynie podsycając mętlik, który Cassie miała w głowie.
Ze świstem wypuściła powietrze. Momentalnie rozluźniła się, przez ułamek sekundy gotowa przysiąc, że w jednej chwili wszystko wróciło na swoje miejsce. Naprawdę w to wierzyła. Dotarła do domu, w końcu czując się dobrze – nie jak intruz albo ktoś, kto powoli zatracał siebie. I chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że powrót w najmniejszym stopniu nie rozwiązywał dręczących ją problemów, nie próbowała się nad tym zastanawiać. Liczyło się, że tutaj była, w końcu czując w pełni bezpiecznie.
– Gdzieś ty była? Czy w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, że ja…? – Podniesiony głos matki dochodził do niej jakby z oddali. Z trudem była w stanie skupić się na kolejnych słowach, wyłapując jedynie część z nich. Chwilami wątpiła, czy w ogóle miała szansę je zrozumieć. – Dlaczego tak nagle się rozłączyłaś? Cassie!
Wzdrygnęła się, słysząc swoje imię. Nie zaprotestowała, kiedy matka chwyciła ją za ramiona, zdecydowanym ruchem odsuwając na długość wyciągniętych rąk. Chcąc nie chcąc spojrzała jej w oczy, przy okazji przekonując się, że te były pełne łez. Próbowała sobie przypomnieć, kiedy i czy w ogóle widziała ją w takim stanie wcześniej, ale w głowie miała przede wszystkim pustkę.
– Przepraszam.
– Przepraszasz? – powtórzyła z niedowierzaniem kobieta. – Dziecko, na litość Boską! Dlaczego się rozłączyłaś? – zapytała raz jeszcze, najwyraźniej nie zamierzając dać za wygraną.
– Telefon mi się rozładował – skłamała bez przekonania.
Nie musiała pytać, by zorientować się, że matka zdecydowanie jej nie uwierzyła. Momentalnie otworzyła usta tylko po to, żeby znów je zamknąć. Obie milczały, Cassandra dodatkowo unikając przenikliwego spojrzenia wystraszonych oczu stojącej przed nią kobiety. Pozwoliła, by włosy opadły jej na twarz, kiedy spuściła głowę, nie będąc w stanie znieść myśli, że matka mogłaby być nią rozczarowana. To, że nie miała pojęcia, co powinna powiedzieć, również nie pomagało.
Mniej więcej wtedy poczuła, że wszystko robiła nie tak. Możliwe, że nie powinna tak po prostu wracać bez gotowego planu, ale jaki tak naprawdę miała wybór? Nie wytrzymałaby tam. Miała dość czekania i poczucia, że wciąż tkwiła w miejscu. Jeśli już gdzieś musiała być, to w domu, nieważne jak trudne byłoby wytłumaczenie tego, co się z nią działo.
Wiedziała jedynie, że nie mogła powiedzieć matce prawdy. Jak zresztą miałaby to zrobić, skoro…?
– Czy to jest krew?!
Przez chwilę poczuła się tak, jakby ktoś ją uderzył. Wzdrygnęła się, po czym poderwała głowę, reagując akurat w chwili, w której kobieta przyciągnęła ją do siebie. Z opóźnieniem uprzytomniła sobie, że jak najbardziej zdążyła się ubrudzić, gdy ostatnim razem zwymiotowała na śnieg. Nie zauważyła tego wcześniej, ale krwiste ślady musiały być na jej ubraniu już w chwili, gdy wsiadała do samochodu, który udało jej się zatrzymać.
Mętlik w głowie momentalnie jeszcze bardziej zaczął dawać jej się we znaki. Musiała coś powiedzieć, ale nie była w stanie wykrztusić z siebie chociażby słowa. Zresztą co zabrzmiałoby dobrze w tej sytuacji. „To nie moja”? Pomijając, że byłoby to kłamstwem, wciąż brzmiało równie źle, co i właściwe wyjaśnienia.
„Wiesz, mamo… Nie wiem, co ze mną nie tak, ale taki jeden nie do końca normalny wampir twierdzi, że ktoś eksperymentował na mnie z krwią kogoś takiego jak on… Więc teraz wymiotuję na prawo i lewo, bo moje ciało sobie nie radzi. Dobra wiadomość jest taka, że może jestem na tyle silna, by zostać hybrydą, chociaż to podobno oznacza, że mogę kogoś zagryźć w przypływie głodu. Ale za to wpływanie na wolę innych jest fajne! Chcesz sprawdzić? A w najgorszym wypadku po prostu udławię się swoją krwią…”.
Nie, to zdecydowanie nie brzmiało dobrze.
Zacisnęła usta. Znów zrobiło jej się niedobrze, chociaż tym razem nie miało to związku z buntującym się organizmem. Przełknęła z trudem, ignorując znajome już uczucie pieczenia w gardle. Była zbyt niespokojna, by zwracać uwagę na jakiekolwiek fizyczne niedogodności. Nie zareagowała nawet wtedy, gdy matka bezceremonialnie wciągnęła ją do mieszkania i poprowadziła w stronę salonu. Cassandra ciężko opadła na kanapę, w milczeniu obserwując niespokojnie krążącą kobietę, póki ta nie przykucnęła tuż przed nią.
– Co się stało? Ktoś cię skrzywdził? – zapytała spiętym tonem, ponownie zaciskając dłonie na ramionach córki. – Kiedy wtedy tak po prostu wyszłaś z tamtą dwójką… Mam zadzwonić na policję?
– To nie tak.
Nerwowo zacisnęła dłonie w pięści. Skrzyżowała ramiona na piersiach, z trudem powstrzymując drżenie. Chociaż jakaś jej cząstka wciąż się buntowała, mając ochotę zemścić się za te wszystkie fałszywe obietnice, nie chciała sprawiać kłopotów ani Renesmee, ani nikomu innemu. Nieważne jakiego wysiłku by to od niej wymagało, pragnęła już tylko o wszystkim zapomnieć.
– A jak? Cassie… – zaczęła raz jeszcze matka, ale prawie natychmiast urwała. Z niedowierzaniem potrząsnęła głową. – Wracasz tak nagle, cała przemarznięta i we krwi… Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, co przeżywałam przez cały ten czas?
Z jakiegoś powodu coś w tych słowach jedynie ją sfrustrowało. Gniew momentalnie przebił się przez całą mieszankę innych, bardziej niespójnych emocji. Wydawał się żywy, o wiele bardziej prawdziwy, przez co mimo wszystko zdecydowała się na nim skoncentrować, dokładnie tak, jak to zrobiła podczas rozmowy z Laylą i Rufusem. Miała wrażenie, że dzięki temu łatwiej było jej kontrolować to, co działo się wokół niej.
– Więc dlaczego chcesz dzwonić na policję dopiero teraz?
Prawie natychmiast pożałowała tych słów, ale nie była w stanie ich cofnąć. Po prostu padły – przyszły same, będąc pierwszą i jedyną reakcją, na jaką w tamtej chwili zdołała się zdobyć. Wyprostowała się przy tym niczym struna, niemalże wyzywająco spoglądając na matkę. Nie chciała tych wszystkich pytań, szukania wymówek i poczucia, że w każdej chwili mogłaby powiedzieć coś niewłaściwego. Przecież mama nie powinna dowiedzieć się o tym, co miało miejsce. Wtedy mogłaby wpaść w kłopoty, a na to Cassie nie zamierzała pozwolić.
To też nie tak, że o mnie zapomniała… Martwiła się. Prawda?
Nienawidziła się za to, że w ogóle zadała to pytanie – choćby samej sobie i tylko w myślach. Te słowa nie powinny paść, a jednak nie była w stanie się powstrzymać. Podświadomie wciąż doszukiwała się w postępowaniu matki czegoś, co pokazałoby jej, że ta miała ją gdzieś, tak jak i wszyscy wokół. Z jakiego innego powodu zwlekałaby, skoro podejrzewała, że mogło wydarzyć się coś złego albo…?
– Twierdziłaś, że ich znasz. Cassie… – Kobieta z niedowierzaniem potrząsnęła głową. – Zdajesz sobie sprawę, jak zachowywałaś się w ostatnim czasie? Przestałaś ze mną rozmawiać. Ja…
– Dość!
Cisza, która nagle zapadła, miała w sobie coś przenikliwego. Cassandra zamrugała, zaskoczona głuchym milczeniem, które momentalnie zaczęło dawać jej się we znaki. Siedziała wyprostowana, wbijając palce w boki kanapy i oddychając tak szybko, jakby się dusiła. Z opóźnieniem uprzytomniła sobie, że podniosła głos, kolejny raz tracąc cierpliwość. Nie chciała tego zrobić, a jednak jej ciało wydawało się wiedzieć lepiej, ulegając impulsom.
Znów to robiła. Tak jak wtedy, gdy naskoczyła na tamtą dwójkę w domu Renesmee, a potem…
Potrząsnęła głową. Z trudem powstrzymała chęć, by chwycić się za głowę albo w dziecinnym odruchu zasłonić uszy. Miała wrażenie, że na każdym kroku wszystko coraz bardziej wymykało jej się spod kontroli. Wciąż balansowała gdzieś na krawędzi szaleństwa, robiąc rzeczy, których absolutnie nie planowała. Wszystko było nie tak, mieszając się coraz bardziej i bardziej, a to wciąż stanowiło zaledwie początek.
Czuła na sobie przenikliwe spojrzenie wciąż kucającej tuż przed nią mamy. Zauważyła, że ta pobladła, nagle jeszcze bardziej zaniepokojona. Łzy wciąż błyszczały w jej oczach, jednak to nie to przykuło uwagę Cassandry. O wiele bardziej z równowagi wytrąciło ją coś, czego doszukała się w przenikającym ją spojrzeniu.
Strach.
Serce podjechało jej aż do gardła. Znów poczuła się bliska tego, żeby zwymiotować, jedynie cudem powstrzymując niechciane odruchy. Kolejny raz całą energię musiała wkładać w to, by pozostać sobą. Chociaż nie sądziła, że to w ogóle możliwe, naprawdę została zmuszona do analizowania każdego, nawet najdrobniejszego ruchu. Czuła się tak, jakby w każdej chwili mogła posunąć się za daleko, co może i z jednej strony brzmiało jak marny żart, ale z drugiej mimo wszystko pozostawało aż nazbyt prawdopodobne. W tamtej chwili nie miało znaczenia, czego chciała albo w co wierzyła. Jeden błąd mógł kosztować ją zdecydowanie zbyt wiele, by zdołała to zaakceptować.
– Przepraszam – wyszeptała w końcu. Na krótką chwilę ukryła twarz w dłoniach, próbując ignorować fakt, że na sobie wciąż czuła zatroskane spojrzenie. To nie powinno wyglądać w ten sposób, westchnęła w duchu, ale nieważne jak wiele razy by to powtórzyła, w ten sposób nie miała szans niczego zmienić. – Jestem… zmęczona. Możemy porozmawiać o tym innym razem?
Albo wcale?, dopowiedziała w myślach, ale nawet nie próbowała pytać o to na głos. Wiedziała, jaka byłaby odpowiedź. W gruncie rzeczy doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że prosiła o niemożliwe. Gdyby jej dziecko wróciło po kilku dniach nieobecności i poprosiło, żeby zarzucić temat i nie wnikać w szczegóły, prędzej roześmiałaby mu się w twarz niż przystała na taką propozycję.
Ale Cassandra nie miała dziecka. Co więcej, jej obecność zdecydowanie nie miała związku z jakimś młodzieńczym buntem albo tym, że chciała zrobić komukolwiek na złość. Chodziło o coś zgoła innego, co musiała zachować dla siebie, by zapewnić bezpieczeństwo tym, których kochała.
Z wolna uniosła głowę, mimo obaw decydując się spojrzeć matce w oczy. Kobieta wyglądała na chętną, żeby coś powiedzieć, ale coś w wyrazie twarzy córki sprawiło, że momentalnie się wycofała. Dziewczyna mogła co najwyżej zgadywać, jak wyglądała. Tym razem nie podniosła głosu, ale szybko przekonała się, że nie musiała krzyczeć. Wystarczyło, że kolejny raz zdała się na instynkt, dokładnie jak wtedy, gdy wymogła na kobiecie z samochodu to, by ta przywiozła ją aż do tego miejsca.
W tamtej chwili zrozumiała, co musi zrobić i chociaż nienawidziła siebie za to, zmusiła się do wykrzesania z siebie tej odrobiny perswazji, którą odkryła już wcześniej.
– Jestem zmęczona – powtórzyła, tym razem bardziej stanowczo. Jej głos zabrzmiał obco, zimny i obojętny. – Pójdę się położyć, w porządku.
– Tak… Tak, oczywiście – padło w odpowiedzi. Cassandrą wstrząsnął gwałtowny dreszcz, gdy usłyszała ten dziwny, pozbawiony jakichkolwiek emocji ton, ale to nie miało znaczenia. Robiła to, do czego była zmuszona. – Potrzebujesz czegoś? – usłyszała i to wystarczyło, by sprowadzić ją na ziemię.
Mama mimo wszystko nie brzmiała tak, jak kobieta z tamtego samochodu. Do jej tonu na powrót wkradła się troska, zresztą to, że wciąż próbowała o cokolwiek pytać, skutecznie wytrąciło dziewczynę z równowagi. W tamtej chwili sama nie była pewna czy zdołała na nią wpłynąć, czy może wszystko popsuła. Z jednej strony zgoda na to, by wyjść, była jej na rękę, ale z drugiej…
– Tylko spokoju – powiedziała cicho, starannie dobierając słowa. Zaczynała mieć dość przenikliwego spojrzenia, śledzącego każdy jej ruch. – Trochę odpocznę, a później do ciebie przyjdę. I nie, nie jestem głodna – dodała, chcąc uprzedzić kolejne pytanie.
– I tak ci coś przygotuję. Choćby coś ciepłego do picia – stwierdziła z uporem kobieta. W pośpiechu poderwała się na równe nogi, nie dając Cassie szansy na protesty. – Powinnaś się rozgrzać.
Nie odpowiedziała, w milczeniu odprowadzając matkę wzorkiem. Została sama, wciąż dziwnie roztrzęsiona i skołowana. Przez dłuższą chwilę trwała w bezruchu, bezmyślnie spoglądając przed siebie i nie będąc w stanie zmusić się do żadnej sensownej reakcji. Jakaś jej cząstka się buntowała, podpowiadając, że powinna raz jeszcze spróbować wykorzystać te dziwne zdolności, by wymóc na matce posłuszeństwo i powstrzymać ją przed zrobieniem czegoś głupiego, ale nie była w stanie. Nie, skoro ta troska tak wiele dla niej znaczyło.
Z trudem stłumiła jęk. Ukryła twarz w dłoniach, energicznie pocierając skronie. Bolała ją głowa, ale w jakiś pokrętny sposób było jej to na rękę. Przynajmniej mogła skupić się na czymś innym prócz mętliku w głowie, wręcz gotowa przysiąc, że ból był o wiele prawdziwy od wszystkiego, co działo się wokół niej. Wolała mierzyć się z tym niż z szaleństwem, w duchu raz po raz powtarzając sobie, że powinna zachować trzeźwość umysłu. Jeśli to był jedyny sposób, to równie dobrze mogła cierpieć.
– Wciąż tu jesteś, kochanie?
Poderwała głowę. W oszołomieniu spojrzała na matkę, zaskoczona tym, że ta stała w niewielkim oddaleniu od niej, w dłoniach trzymając parujący kubek z czymś, co na pierwszy rzut oka Cassandra zdołała zidentyfikować jako herbatę. W nozdrza jak na zawołanie uderzył ją słodki zapach truskawek – jej ulubionych, chociaż nie w tamtej chwili. Znów poczuła narastające mdłości, z trudem powstrzymując się od pochylenia nad dywanem. Gdyby chodziło tylko o wymioty, mogłaby to znieść, ale nie wyobrażała sobie, że miałaby tłumaczyć się z krwią. O ile w ogóle miałaby szansę, by cokolwiek powiedzieć.
W duchu modląc się, by przynajmniej ten jeden raz zawartość jej żołądka zechciała zostać na swoim miejscu, z wolna podniosła się na nogi. W pierwszym odruchu pociemniało jej przed oczami, ale nie dała niczego po sobie poznać. Spróbowała wysilić się na blady uśmiech, ale wiedziała, że wyszło jej to – najdelikatniej rzecz ujmując – marnie.
– Pomyślałam, że zaczekam. Idę do siebie – oznajmiła, bez pośpiechu podchodząc do mamy. Nie ufała ani sobie, ani własnym odruchom. – Dziękuję – dodała, wyciągając rękę po kubek.
– Uważaj. Jest gorąca.
W zniecierpliwieniu ujęła kubek. A jaka miałaby być? I tak prawie nie poczuła bólu, kiedy parujące naczynie wylądowało w jej dłoniach. Bardziej przejęła się tym, że mdląco słodki zapach przybrał na sile, kolejny raz wystawiając nerwy Cassandry na próbę. W tamtej chwili zdecydowanie nie byłaby w stanie niczego przełknąć, nieważne jak bardzo by to lubiła. W gruncie rzeczy miała ochotę ze wstrętem odrzucić od siebie kubek, ale konieczność zachowania pozorów skutecznie ją przed tym powstrzymała.
– Poradzę sobie. Nie martw się o mnie – poprosiła, choć jeszcze kiedy mówiła, zorientowała się, że oczekiwała niemożliwe. – Będę u siebie.
Chciała natychmiast odejść, ale coś w spojrzeniu matki sprawiło, że mimo wszystko się zawahała. Przystanęła, po czym – najzupełniej naturalnym odruchem – przesunęła się na tyle, by móc musnąć wargami policzek kobiety. Mogła zrobić chociaż tyle, pragnąc jakkolwiek ją uspokoić. W ten sposób sama pragnęła poczuć się lepiej, poza tym…
Och, mama miała w sobie coś, co ją przyciągało. Znów poczuła tę słodycz, o wiele przyjemniejszą niż mdły zapach truskawkowej herbaty. Perfumy czy cokolwiek innego, podobało jej się. Wabiło ją równie mocno, co i ciepłe ramiona i poczucie bezpieczeństwa, które towarzyszyło jej od chwili, w której wróciła do domu. I chociaż nie potrafiła tego opisać, pragnęła trwać w tym jak najdłużej.
Do Cassandry nagle dotarło, że jak najbardziej musiała się czegoś napić. Gardło piekło, w miarę jak pragnienie przybierało na sile. Już wcześniej doświadczyło, tak jak i nieprzyjemnego pulsowania, które momentalnie ogarnęło całą jej szczękę. Zwłaszcza to drugie wystarczyło, by ją otrzeźwić, w pełni uświadamiając, czym się zachwycała i czego pragnęła.
Udławię się krwią… Albo zamorduję własną matkę.
Gwałtownie zaczerpnęła powietrza do płuc. Ręce zadrżały jej, przez co omal nie upuściła herbaty. Cofnęła się o krok, nagle przerażona, w pamięci wciąż mając rozmowę z Renesmee i – przede wszystkim – z Rufusem. Chociaż wciąż miała ochotę zabić tego drugiego za wszystko, co powiedział, w jednej chwili jego słowa stały się dla niej czymś aż nazbyt prawdziwym.
– Cassie? – doszło do niej jakby z oddali. – Coś nie tak? Czy ty…?
Potrząsnęła głową. Cofnęła się o kolejny krok, w następnej chwili w pośpiechu odwracając i ruszając w stronę przedpokoju.
– Będę u siebie – ucięła stanowczo.
Na więcej nie było ją stać. W duchu modląc się, by matka jednak nie próbowała za nią podążać, niemalże biegiem pokonała drogę do pokoju. Z siłą zatrzasnęła za sobą drzwi, czując, że coraz bardziej się trzęsie. Odstawiła kubek z herbata na biurko, przy okazji rozlewając trochę zawartości. Zaklęła, widząc jak gorący napój wsiąka w kilka porzuconych na blacie kartek, w tym również jej rysunków, ale nie potrafiła się tym przejąć. W tamtej chwili liczyło się coś zgoła innego, co sprawiało, że znów pragnęła zacząć krzyczeć z frustracji.
Ciężko opadła na łóżko. Spojrzała w sufit, po czym ukryła twarz w dłoniach. Potarła oczy tak gwałtownie, jakby chciała wepchnąć je sobie do czaszki, ale to również nie miało dla niej znaczenia. Czuła coraz silniejsze, nieprzyjemne pulsowanie w skroniach, to jednak okazało się niczym w porównaniu do pieczenia w gardle i świadomości, czego zamiast herbaty potrzebowała.
Krew. To nie były żadne perfumy, ale właśnie krew – pulsująca, ciepła i krążąca w żyłach najważniejszej dla niej osoby. Już wcześniej tego doświadczyła, gotowa przysiąc, że niewiele brakowało, by rzuciła się do gardła kobiecie z samochodu, z kolei teraz…
– Co wyście mi zrobili? – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Odpowiedziała jej głucha cisza. Cassandra skuliła się na łóżku, podciągając kolana i ciasno obejmując ramionami. Czuła chłód, coraz intensywniejszy i mający swoje źródło gdzieś w jej wnętrzu. Machinalnie chwyciła za krawędź kołdry, zarzucając ją na siebie tak, że okryła się razem z głową, ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej. To był ten rodzaj zimna, który nie znikał nawet w najgorętsze lato.
Zacisnęła powieki. Czuła cisnące jej się do oczu łzy, ale z uporem nie pozwalała im popłynąć. Bez znaczenia było to, że w końcu wróciła do domu, a w pustym pokoju nie było nikogo, kto mógłby ją zobaczyć. Musiała być silna, w duchu wciąż powtarzając sobie, że to wystarczy, by powstrzymać się od robienia głupstw. Gdyby odpowiednio się postarała, miałaby szansę wszystko poukładać. Co prawda jeszcze nie wiedziała, co zrobić, jeśli faktycznie potrzebowała krwi, ale to musiało poczekać. W tamtej chwili była na tyle zdesperowana, by próbować żłopać tę cholerną herbatę choćby litrami, jeśli to miałoby uspokoić mamę.
Westchnęła cicho. Chociaż wciąż była przerażona, w końcu zdołała się rozluźnić. Wkrótce po tym zmęczenie dało o sobie znać, a Cassandra zapadła w niespokojny sen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa