Cassandra
Trwała w ciszy. Sądziła,
że milczenie okaże się wyzwaniem, które ją przerośnie, ale szybko przekonała
się, że nie jest aż tak źle. W milczeniu wpatrywała się w pas drogi
przed sobą, raz po raz wybijając palcami jakiś nerwowy rytm na kolanie.
Próbowała ignorować siedzącą za kierownicą kobietę, zbytnio obawiając się, że
ta nagle się otrząśnie, wpadnie w panikę i spróbuje wyrzucić ją z auta.
Cassandra
nerwowo przygryzła wnętrze policzka. Jak do tego doszło? Nie docierało do niej
to, co zrobiła, choć bez wątpienia właśnie udało jej się dokonać czegoś
wyjątkowego. Jak inaczej miała określić to, że właśnie bez większego wysiłku
narzuciła cudzej osobie swoją wolę? Całą sobą czuła, że było w tym coś
nadnaturalnego – że dosłownie naruszyła czyjś umysł, wymuszając to, czego w tamtej
chwili chciała. To przyszło jej tak naturalnie, jak oddychanie. Po prostu wiedziała,
co robić, zdajać się na coś, co była w stanie określić wyłącznie mianem
instynktu.
Jak zwierzę… Zwierzęta posługują się
instynktem, prawda?
Potrząsnęła
głową. Wiedziała, że właśnie ostatecznie zaprzeczyła wszystkim argumentom,
których trzymała się jeszcze godzinę wcześniej, próbując przekonać samą siebie,
że na jej stan istniało jakieś logiczne wyjaśnienie, ale nie potrafiła się tym
przejąć. W gruncie rzeczy nie czuła niczego. Co więcej, taki stan rzeczy
jak najbardziej jej odpowiadał – pustka, która ją wypełniała, po prostu była
dobra. Świadomość, że z każdą minutą była coraz bliżej domu, również
poprawiła Cassandrze humor.
Przecież
wszystko musiało się jakoś ułożyć. Prędzej czy później, zwłaszcza że planowała
wrócić do mamy. Jakaś jej cząstka naiwnie wierzyła, że po przekroczeniu progu
domu, w jakiś cudowny sposób sprawy nagle się wyklarują. Już nawet nie
chodziło o zrozumienie, bo na to przestała już liczyć. Pragnęła za to
poczucia kontroli, jakże różnego od rozbicia, które towarzyszyło jej przez te
wszystkie dni. Wiedziała, czego chce, więc zamierzała to dostać.
Spuściła
wzrok na swoje złożone na kolanach dłonie. Z trudem zmusiła się, by
przestać stukać, w jednej chwili mając wrażenie, że w innym wypadku trafił
ją szlag. Z drugiej strony, samej sobie chciała udowodnić, że jednak była w stanie
nad sobą zapanować. To ona podejmowała decyzje; od chwili, w której wyszła
z tamtego domu, znów była za siebie odpowiedzialna. Czegokolwiek by jej nie powiedzieli, wciąż miała wybór. A skoro
tak, zamierzała przyjąć na siebie pełnię odpowiedzialności za wszystko, co
działo się wokół niej. Skoro ci, którzy oferowali jej pomoc, okazali się nic
niewarci, nie zamierzała tkwić w miejscu i załamywać rąk.
Gdzieś w jej
wnętrzu wciąż narastały wątpliwości, raz po raz dając o sobie znać, ale Cassie
z uporem je ignorowała. Panowała nad sobą. Naprawdę tak, nawet mimo tej
chwili słabości, której doświadczyła. I wcale nie miała ochoty nikogo
skrzywdzić, choć wciąż czuła obecność siedzącej tuż obok kobiety. Przynajmniej
mdłości ustąpiły, co dziewczyna przyjęła z ulgą. Nie miała pewności, czy posłuszeństwo,
które udało jej się wymóc na nieznajomej, nie zniknęłoby w chwili, w której
pozwoliłaby się rozproszyć.
Skup się, pomyślała. Uczepiła się tej
myśli, nie mogąc pozbyć wrażenia, że była kluczowa. Po prostu wytrzymaj. Zaraz będziesz w domu.
W pewnym
sensie nadal to do niej nie docierało. Zadrżała, nie tyle przez nadmiar emocji,
co przede wszystkim z podekscytowania. Wracała do domu. Nie sądziła, że kiedykolwiek
tak bardzo zatęskni za miejscem, w którym dopiero co czuła się jak w potrzasku.
Choć wcześniej była gotowa zrobić naprawdę wiele, by pojawił się ktoś, kto wytłumaczy
jej, co takiego się z nią działo, teraz było jej wszystko jedno.
Przynajmniej miała mamę i poczucie bezpieczeństwa, z kolei to, że jej
organizm okazyjnie się buntował…
Zamknęła
oczy. Tak naprawdę gdyby miała udławić się własną krwią, już pewnie by do tego
doszło, prawda?
Z trudem
odrzuciła od siebie niechciane myśli. Skupiła się na pędzie – poczuciu, że
miarowo przesuwała się naprzód, nawet jeśli od pewnego czasu samochód raz po
raz zatrzymywał się, tkwiąc w korkach. To
w porządku. Jeszcze tylko trochę…, przekonywała samą siebie. Chociaż to
brzmiało jak kolejne nic nieznaczące frazesy, z jakiegoś powodu poczuła
się dzięki nim lepiej. Była w stanie uwierzyć, że faktycznie wszystko było
jedynie kwestią czasu.
Nie miała
pojęcia jakim cudem, ale udało jej się wyłączyć. Trwała w bezruchu,
spokojna i obojętna na wszystko to, co działo się wokół niej. Przez to aż
wzdrygnęła się, gdy nagle dotarło do niej, że samochód przystanął na dłużej,
niż mogłyby tego wymagać korki albo przejazd przez kolejne światła.
– Jesteśmy
na miejscu.
Zamrugała,
po czym poderwała głowę. Obojętność w głosie kobiety wystarczyła, żeby
wyrwać ją z zamyślenia. W roztargnieniu spojrzała na siedzącą tuż
obok śmiertelniczkę, próbując wykrzesać z siebie choć odrobinę entuzjazmu
albo wdzięczności, jednak nie poczuła absolutnie niczego. Myślami byłą gdzieś
daleko, dopiero oswajając się z myślą, że właśnie udało jej się dotrzeć do
celu. Za oknem widziała znajomą ulicę i to wystarczyło, by pochłonąć pełnię
jej uwagi.
– W porządku.
Dziękuję. – Kolejne słowa z trudem przeszły jej przez usta. Była zbyt
zniecierpliwiona, żeby skupić się na czymkolwiek innym. – Teraz jeszcze jedna
rzecz…
Zaschło jej
w ustach. Przełknęła z trudem, ale niewiele pomogło, zwłaszcza że wciąż
czuła się tak, jakby coś ciężkiego zalegało na jej piersi. Z trudem
zaczerpnęła powietrza, po czym odchrząknęła, próbując oczyścić gardło. Wszystko
w niej aż rwało się do tego, żeby wysiąść i popędzić do domu, ale czuła,
że w pierwszej kolejności musiała zrobić coś innego.
Wątpliwości
powróciły, choć tym razem nie miały żadnego związku z tym, że zdecydowała
się tak po prostu wyjść z domu Licavolich. Tej decyzji nie żałowała,
niezależnie od konsekwencji, które ta mogła ze sobą przynieść. W głowie wciąż
miała mętlik, ale tym razem łatwiej było jej nad sobą zapanować. Miałą
wrażenie, że gdy odkładała emocje na bok, skupiając się na poszczególnych
czynnościach, wszystko stawało się dużo prostsze.
Z uwagą
zmierzyła kobietę wzrokiem. Siedziała w bezruchu, z dłońmi na
kierownicy i wzrokiem utkwionym w przedniej szybie. Wciąż nie zdradzała
chociażby cienia emocji, obojętna i milcząca, co na dłuższą metę zaczynało
być niepokojące. Cassandrze trudno było stwierdzić choćby to, w jakim była
nastroju albo czy się bała. Zresztą podejrzewała, że nic podobnego nie miało
miejsca. Ta kobieta najpewniej nie zdawała sobie sprawy z tego, że cokolwiek
zakłóciło rutynę jej dnia.
Dziewczyna
westchnęła, gorączkowo zastanawiając nad tym, co powinna ze sobą zrobić.
Przeczesała włosy palcami, zatykając niesforny kosmyk za ucho. Jasna cholera, co ja robię?, jęknęła w duchu,
ale nie była w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Nie miała nikogo, kto
byłby w stanie ją olśnić, co również wszystko komplikowało. Fakt, że
kobieta zachowywała się jak pozbawiona wolnej woli marionetka, również nie
pomagał, w zamian sprawiając, że Cassie czuła się jeszcze bardziej nieswojo.
Jak to
zrobiła? Wcześniej zdała się na instynkt, ale to było coś innego, niż w pełni
świadoma próba wpłynięcia na czyjś umysł. Gdyby jeszcze potrafiła w to
uwierzyć! Czuła się jak we śnie, wciąż czekając aż pojawi się kto, kto
porządnie by nią potrząsnął i oznajmił, że trwała w iluzji. Pragnęła,
by to okazało się jakimś marnym żartem, a kobieta a kierownicą nagle
roześmiała się i stwierdziła, że w rzeczywistości pomogła, bo
chciała, a przez całą drogę próbowała się zgrywać. Cassie czuła, że to
niemożliwe – wręcz głupie – a jednak…
– Co ja mam
teraz z tobą zrobić? – wyszeptała, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
Miała dość wpatrywania się w ta pozbawioną emocji twarz. – Jeśli wysiądę…
Co
wydarzyłoby się, gdyby tak po prostu odeszła? Wszystko wróciło do normy, jakby
nigdy się nie wydarzyło czy może kobieta dalej tkwiłaby w tym samym
miejscu, bezmyślnie gapiąc przed siebie? A może nagle ocknęłaby się i wpadła
w panikę, w pełni świadoma, że wydarzyło coś nadnaturalnego? Cassandra
sama nie była pewna, która z tych możliwości była najgorsza. Wiedziała
jedynie, że wcale nie miała aż takiej kontroli nad sytuacją, jak przez cały ten
czas próbowała sobie wmówić. Jak tego było mało, wszystko w niej aż
krzyczało, że powinna coś z tym zrobić.
Nie pomożesz mi, co?, pomyślała z powątpiewaniem,
wsłuchując w ciszę. Przynajmniej milczenie nie było aż tak idealne, raz po
raz przerywane a to silnikiem kolejnego samochodu, a to biciem serc
jej i siedzącej tuż obok śmiertelniczki. Zwłaszcza to drugie momentalnie
przykuło uwagę Cassandry. Zanim zdążyła się zastanowić, uprzytomniła sobie, że
nie tylko zdecydowanie zbyt długo trwała w bezruchu, ale na dodatek bezwiednie
nachyliła ku nieznajomej, chcąc znaleźć się jak najbliżej niej. Kontrolowała
jej puls – jakimś cudem słyszalny, głośny i przyjemnie miarowy. Wydawał
się wolniejszy niż powinien, choć wrażenie to równie dobrze mogło brać się
stąd, że dla odmiany jej własne serce tłukło się w piersi, jakby chcąc
wyrwać się na zewnątrz.
Zamrugała
nieco nieprzytomnie, wciąż oszołomiona. Co
ja robię…? Ale nawet nie ruszyła się z miejsca, wciąż bezmyślnie wpatrując
w kobietę…
A
konkretnie w jej odsłonięte gardło.
Cassandra
przełknęła z trudem. Nigdy wcześniej nie doświadczyła czegoś takiego, w jednej
chwili zdolna co najwyżej tkwić w bezruchu i bezmyślnie wodzić
wzrokiem po rysujących się tuż pod skórą żyłach. Kiedy to do niej dotarło,
poczuła się tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim po
głowie. Gwałtownie zaczerpnęła powierza, ale wciąż nie była w stanie
odezwać wzroku od cudzego gardła, wręcz zaczynając zastanawiać się nad tym, czy
kobieta miałaby coś przeciwko, gdyby Cassie przesunęła się jeszcze bliżej…
Dobry Boże, jestem nienormalna. Jestem…
Spowolnione
bicie serca miało w sobie coś kojącego – zarówno w rytmie, jak i dźwięku,
który wydawało. Krążąca w żyłach krew również pulsowała przyjemnie, choć
na moment pozwalając się Cassandrze rozluźnić. Nie sądziła, że akurat w tak
dziwnych okolicznościach przyjdzie jej odnaleźć ukojenie, ale nie zamierzała narzekać.
Choć przez moment poczuła się po prostu dobrze, nawet jeśli w najmniejszym
nawet stopniu nie pomogło jej to w uporządkowaniu mętliku w głowie.
Czy to w ogóle
było możliwe? Wiedziała, że jej zmysły były bardziej wrażliwsze niż do tej
pory, zwłaszcza że na każdym kroku wręcz gubiła się w podsuwanych przez
nie bodźcach, ale nie przypuszczała, że to mogłoby zabrnąć aż tak daleko.
Panika momentalnie wróciła, skutecznie przysłaniając wszystko inne. Dudniło jej
w uszach, ale już sama nie potrafiła określić czy to jej puls, czy może
bicie serca kobiety. W tamtej chwili była w stanie wyłącznie słuchać,
śledzić bieg biegnących pod skóra żył i zastanawiać nad znaczeniem myśli,
która co prawda ukształtowała się w jej umyśle, ale wciąż pozostawała dla
Cassandry niezrozumiała. Przynajmniej przez chwilę wydawała się zbyt abstrakcyjna
i niepokojąca, by dziewczyna tak po prostu zdecydowała się przyjąć ją do
świadomości.
Znów
przełknęła, tym razem mając wrażenie, że ślina dosłownie trze o jej
gardło. Skrzywiła się, choć palenie w przełyku okazało się niczym w porównaniu
do przenikliwego bólu, który nagle poczuła w szczęce. Przycisnęła dłoń do
ust, by stłumić jęk. Ból momentalnie ją otrzeźwił, przywracając jasność umysłu,
ale wcale nie poczuła się z tym lepiej. Wręcz przeciwnie – intensywność
nowego doświadczenia sprawiła, że Cassie momentalnie zapragnęła zniszczyć
pierwszą rzecz, która wpadłaby w jej ręce.
Niczego już
nie rozumiała – a już zwłaszcza narastającego bólu, który stopniowo zaczął
promieniować na całą szczękę. Ukryła twarz w dłoniach, z trudem
łapiąc powietrze. Potrzebowała dłuższej chwili, by jednoznacznie zlokalizować
źródło i uprzytomnić sobie, że nieprzyjemne pulsowanie promieniowało z dość
konkretnych punktów.
Przesunęła językiem
po zębach, chcąc się upewnić. Nie wyczuła żadnej zmiany, ale była gotowa
przysiąc, że wszystko sprowadzało się… do kłów. Nie wydłużył się, nie chwiały
ani w żaden sposób nie zniekształciły, ale bez wątpienia chodziło
wyłącznie o niej. I chociaż w pierwszej chwili uznała to za
całkowicie absurdalne, przecież dobrze wiedziała, dokąd to wszystko sprowadziło.
Z trudem
powstrzymała krzyk frustracji. Odsunęła się tak gwałtownie, że plecami aż
wpadła na drzwiczki auta. Rozszerzonymi oczyma wciąż wpatrywała w obojętną,
siedzącą wciąż w tej samej pozycji kobietę. Dookoła wciąż panowała cisza,
przerywana wyłącznie parą oddechów i bijących serc – mniej lub bardziej
gwałtownie. Cassandra skuliła się na swoim siedzeniu, chwytając za głowę i podciągając
kolana pod brodę. Wciąż spazmatycznie chwytała powietrze, z trudem łapiąc
oddech i próbując pozbyć się wrażenia, że niewiele brakowało, by pękła jej
głowa.
– Nie, nie,
nie… – wyszeptała gorączkowo. – To nie ja. Ja wcale nie chcę…
Kolejne
słowa nie były w stanie przejść jej przez gardło. Znów poczuła ból, ale
ten zszedł gdzieś na dalszy plan, przytłumiony przez szok. Przez krótką chwilę
znów niczego nie czuła… Albo raczej nie była w stanie skupić się na tym,
co podsuwały jej zmysły. Nie chciała, z dwojga złego woląc trwać w pustce,
zamiast zatracać się w szaleństwie.
Właściwie
nie zwróciła uwagi na mdłości. Nie miała nawet pewności czy to obrzydzenie, czy
może jej organizm wciąż w tym wszystkim próbował się buntować. Nawet nie
potrafiła znaleźć w tym logiki, wręcz porażona sprzecznością, z jaką
reagowało jej ciało. Z jednej strony znów była bliska tego, by zwymiotować
krwią, a z drugiej… wszystko wskazywało na to, że pragnęła zawartości
cudzych żył.
– Nie.
A jednak
niezależnie od tego, jak wiele raz powtarzała to jedno słowo, sprzeciw wydawał
się nie nieść ze sobą żadnego przesłania. Nieważne co robiła, towarzyszyły jej
wyłącznie pustka i poczucie bezradności. Twierdziła jedno, raz za razem
wyraźniej czując, że okłamywała samą siebie. Wkrótce po tym wszystko kolejny
raz się komplikowało, kiedy ciało ponownie wymykało jej się spod kontroli. To
było niczym nieskończony cykl, którego niezależnie od starań nie była w stanie
przerwać.
Oddychała
szybko, krztusząc się powietrzem i napływającymi do oczu łzami. Gniewnym
ruchem otarła oczy, nie zamierzając sobie pozwolić na to, by tkwić w miejscu
i szlochać. Miała wrażenie, że jeśli natychmiast nie wysiądzie, oszaleje
albo zrobić coś, czego przyjdzie jej żałować, a na to zdecydowanie nie zamierzała
pozwolić.
Na oślep sięgnęła
do drzwiczek po swojej stronie. Ułożyła na nich dłoń, ale mimo wszystko nie
ruszyła się z miejsca, w zamian w końcu zwracając do kobiety.
– Wysiadam –
oznajmiła. Samą siebie zaskoczyła tym, że jej głos zabrzmiał w pełni opanowany,
obojętny sposób – tak jak wcześniej, gdy zdołała wymóc na nieznajomej swoją
wolę. – A ty masz o mnie zapomnieć, jasne? Nigdy mnie nie widziałaś.
– Nie
widziałam… – powtórzyła jak echo kobieta.
Cassandra
mimowolnie się wzdrygnęła. Dziwnie było usłyszeć dodatkowy głos, zwłaszcza że
zdążyła zwątpić, czy kobieta w ogóle była w stanie mówić. Tym
bardziej niepokojący okazał się fakt, że ta najwyraźniej potrafiła co najwyżej
potakiwać, ale Cassie nie dała sobie czasu na to, by się nad tym rozwodzić.
Liczyło się, że taka reakcja niejako potwierdzała, że jej starania jednak
przynosiły jakieś efekty. Na dobry początek musiało wystarczyć.
Otworzyła
drzwiczki. Chłodne powietrze momentalnie wdarło się do wnętrza auta, ale
zdołała to zignorować. W tamtej chwili mogłaby nawet stać w śnieżycy,
a nie zauważyłaby różnicy. Wystarczyło, że czuła bijący z wnętrza chłód,
wydający się przenikać jej klatkę piersiową i sięgać serca.
– Chcę,
żebyś jak najszybciej stąd odjechała – wykrztusiła, z trudem przymuszając
do tego, żeby dodać cokolwiek jeszcze. Mimo wszystko wciąż wyczuwała w swoim
tonie swego rodzaju charyzmatyczną, ostrą nutę, której nie była w stanie zignorować.
Była gotowa przysiąc, że właśnie ta odrobina warunkowała to, że kobieta w ogóle
chciała jej słuchać. – Nigdy mnie nie widziałaś – powtórzyła dla pewności. – Od
razu pojechałaś tam, gdzie chciałaś. Nic wyjątkowego się nie wydarzyło.
– Nie
wydarzyło…
Nie czekała
na więcej. W pośpiechu wypadła na zewnątrz, zdecydowanym ruchem zatrzaskując
za sobą drzwiczki auta. Musiała odskoczyć, by z wrażenia nie wpaść pod
samochód, który dopiero co opuściła, kiedy ten z piskiem opon ruszył i odjechał.
Znów poczuła się tak, jakby była niewidzialna, ale tym razem ten stan w pełni
jej odpowiadał.
Stanęła na
chodniku, mrużąc oczy w blasku dnia i niespokojnie rozglądając się
dookoła. Objęła się ramionami, próbując się rozgrzać, ale niewiele pomogło,
zwłaszcza że chłód wydawał się nie mieć związku wyłącznie z temperaturą.
Krótko spojrzała w ślad za samochodem, ale ten zdążył zniknąć jej z oczu,
zmierzając w swoją stronę. Zniknął, zupełnie jakby nigdy go nie było, ale
to również wydało się Cassandrze właściwe. Im mniej kwestii rozpraszało jej
uwagę, tym lepiej.
Ze świstem wypuściła
powietrze. Nie miała pojęcia czy zrobiła wszystko jak powinna, ale to już nie miało
znaczenia. Pozostawało jej mieć nadzieję, zresztą nawet jeśli kobieta
zapamiętała wszystko, co się wydarzyło… Komu miała powiedzieć? Skoro Cassie czuła
się, jakby postradała zmysły, co miała powiedzieć każda inna osoba? Ludzie nie
bez powodu siedzieli cicho, kiedy w grę wchodziły jakiekolwiek dziwne
wydarzenia – zwłaszcza te nadnaturalne. Jeszcze jakiś czasu temu sama
roześmiałaby się w twarz każdemu, kto przyszedłby do niej z historyjkami
o demonach, wampirach i ludziach, którzy próbowali eksperymentować z ich
krwią. Tym bardziej postukałaby się w głowę na informację, że kiedykolwiek
sama miałaby stać się częścią tego szaleństwa, a tym bardziej jakąś
cholerną hybrydą, która w każdej chwili mogła umrzeć.
Świat był
bardziej pokręcony niż sądziła. Najgorsze w tym wszystkim jednak okazało
się to, że poznała prawdę w najgorszy z możliwych sposobów. Im dłużej
o tym myślała, tym pewniejsza była, że o wiele bardziej wolałaby
dalej tkwić w niepewności, nieświadoma tego, co kryło się poza zasięgiem
ludzkiego wzroku.
Z wolna
zaczęła się uspokajać. Wciąż tkwiła na chodniku, wodząc wzrokiem i napawając
się widokiem znajomego osiedla. Rozpoznawała domki jednorodzinne, zwłaszcza że
część z nich wielokrotnie mijała, gdy wychodziła. Od własnego domu
dzieliło ją raptem kilkanaście metrów, a jednak nie była w stanie
ruszyć się z miejsca. Nie mogła pokazać się mamie w takim stanie –
roztrzęsiona i zapłakana. I tak spodziewała się dziesiątek pytań, na
które zdecydowanie nie była gotowa.
Pieczenie w gardle
ustąpiło, tak jak i ból w szczęce. Pozostało zaledwie echo
wcześniejszego cierpienia, równie nieznaczące, co i cień złego snu, który
zdążył wyblaknąć po przebudzeniu. Nie
powinnam…, przeszło Cassandrze przez myśl, ale chociaż dopiero co przekonała
się, że wcale nie była w aż tka dobrym stanie, jak wmawiała sobie przez
cały ten czas, nie wyobrażała sobie, że miałaby tak po prostu się wycofać. Zbyt
daleko zabrnęła, by się na to zdobyć.
I poradziła
sobie… Dała radę, prawda? Ból ją zaskoczył, ale tym razem była na niego gotowa.
Spodziewała się wielu rzeczy, z uporem przekonując samą siebie, że
niezależnie od wszystkiego, była w stanie mierzyć się z nawet
największym cierpieniem, byleby zobaczyć mamę. Zwłaszcza że tym razem chodziło o kogoś,
kogo znała i kochała nade wszystko. Na litość Boską, skoro opanowała się
przy kimś obcym, tym bardziej miała sobie poradzić w rodzinnym domu!
Dom. Już prawie jestem w domu.
Uczepiła
się tej myśli. Bez zastanowienia ruszyła się z miejsca, niemalże biegiem
pokonując tych kilka metrów, które dzieliły ją od celu. Poczuła się dziwnie, kiedy
przystanęła przed znajomymi drzwiami, kolejny raz mając wrażenie, że trwała we
śnie. To wszystko wydawało się nierzeczywiste, zwłaszcza że jakaś jej cząstka
zwątpiła w to, że jeszcze kiedykolwiek uda jej się wrócić.
Jestem w domu.
Wraz z tą
jedną myślą, zdecydowanym ruchem nacisnęła dzwonek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz