Elena
Wiedziała, że to nie będzie
proste. Ta jedna kwestia stała się oczywista już w chwili, w której
uprzytomniła sobie, do czego zmierzał Rafael. Aż za dobrze pamiętała każdy
trening u jego boku – a może raczej chwile, w których korciło
ją, by zakopać go żywcem, bo i tak nie miała siły na próby wcześniejszego
zabicia go.
Mimo wszystko
tym razem było inaczej. Po prostu przed nim stała, bez floretu w ręce. W zasadzie
bez jakiejkolwiek broni. Była tylko ona – zdezorientowana i całkowicie
bezbronna. Co prawda samej sobie nie potrafiła wytłumaczyć, dlaczego nagle zaczęła
spoglądać na Rafę jak na potencjalnego przeciwnika, ale coś w sposobie, w jaki
na nią spoglądał, sprawiło, że nie była w stanie traktować go inaczej.
Jeśli jednak każesz mi biegać, zrzucę cię z balkonu.
Nie wiem jak, ale to zrobię.
Była gotowa
przysiąc, że kąciki ust demona powędrowały ku górze – tylko nieznacznie i na
krótką chwilę, ale to wystarczyło. Rozluźniła się, choć wciąż nie była w stanie
w pełni się uspokoić. Wystarczyło, że Rafael prawie natychmiast spoważniał,
nawet na moment nie dorywając od niej wzroku.
– Jak
próbowała rozegrać to moja siostra? – zapytał, jednak coś w jego tonie
dało Elenie do zrozumienia, że odpowiedź nie miała dla niego większego
znaczenia.
Wzruszyła
ramionami. Pomijając, że okazyjnie próbowały się pozabijać, nie miała poczucia,
że te treningi dokądkolwiek prowadziły.
– Chyba po
prostu oczekiwała, że to zrobię – przyznała niechętnie. – Tłumaczyła mi to tak
jak ty działanie skrzydeł. No i Aldero… On porównywał to do telepatii.
– Ciekawe… –
Przez twarz demona przemknął cień. – Pod jakim względem? – drążył, coraz
bardziej ją zaskakując.
Jakie to właściwie
miało znaczenie? Była zresztą gotowa przysiąc, że i tak nie chciał słuchać,
w zamian aż rwąc się do tego, by zrobić wszystko po swojemu. Zwłaszcza
metody jej kuzyna zdecydowanie nie były czymś, co mogłoby Rafaela zainteresować,
a jednak…
– Coś jak
wizualizacja? Gromadzenie mocy, którą później można wykorzystać? Podobno
powinno mi to przychodzić naturalne. – Z niedowierzaniem potrząsnęła głową.
– Dla mnie to brzmi tak, jakbym musiała wyobrazić sobie, że trzymam ten
cholerny miecz i chcę kogoś pokroić – przyznała, nie kryjąc sceptycyzmu.
Brwi
Rafaela powędrowały ku górze.
– A czy
to działa?
Zaklęła w duchu.
Wciąż czuła mrowienie w miejscu, w którym znajdowało się znamię, co
niezmiennie wytrącało ją z równowagi. Chociaż próbowała, nie była w stanie
się skupić, co zwłaszcza przy podenerwowanym demonie okazało się
problematycznie.
–
Niekoniecznie – mruknęła, uciekając wzrokiem w bok. I bez tego
wiedziała, że takiej odpowiedzi musiał się spodziewać. W chwili, w której
pytał, już zdawał sobie sprawę z tego, że trafił w sedno. – To dla
mnie głupota, okej? Udało mi się tylko raz, tylko dlatego, że naprawdę miałam ochotę
zabić Mirę.
– Właściwe
intencje to już połowa sukcesu.
Prychnęła, w jednej
chwili mając ochotę wybuchnąć histerycznym śmiechem. Żartował sobie? Jak znała
Rafaela, mogła się tego spodziewać. Jego poczucie humoru pozostawiało wiele do
życzenia, przez co chwilami wątpiła, czy w ogóle je miał. Z drugiej
strony, w tamtej chwili szczerze wątpiła, by było mu do śmiechu. Wydawał
się zdecydowanie zbyt spięty, myślami nadal będąc gdzieś daleko. Sama miała
dokładnie ten sam problem, chcąc nie chcąc rozpamiętując to, co powiedział w łazience.
Nie miała pojęcia, co robić, a to zdecydowanie nie pomagało, skoro wciąż
usiłowała się skupić.
Zacisnęła
usta. W jakimś stopniu zdawała sobie sprawę z tego, że Rafael mówił
poważnie. To, czego chciała, miało znaczenie, o czym zresztą zdążyła się
przekonać. Jane też pragnęła wtedy skrzywdzić, a skoro tak…
– Mam
chcieć zabić – nie tyle zapytała, co po prostu stwierdziła faktu. Spojrzała
Rafaelowi prosto w oczy. – Sugerujecie mi to z takim spokojem…
– Śmierć to
część naszej natury. Wydawało mi się, że to rozumiesz. – Rafael skrzyżował
ramiona. – Gniew, który popycha do odebrania życia, to potężna moc. Te emocje…
są intensywne. Dlatego zdołałaś przywołać Ogień pomimo tego, że nigdy wcześniej
tego nie robiłaś. Jasne, to trudne, ale jednak uczucia wiele dają, zwłaszcza te
skrajne.
– Co nie
oznacza, że nagle nauczyłam się zabijać.
O dziwo
Rafael jedynie się uśmiechnął. Wciąż nie mogła się do tego przyzwyczaić,
zwłaszcza że to było coś więcej, niż zwykłe uniesienie kącików ku górze. Nie
wyglądał przy tym ani na sfrustrowanego, ani chętnego do tego, by znów rzucić
jakąś złośliwą uwagę. Cokolwiek czuł, było szczere.
–
Powiedział bym, że w tym leży problem, ale zakładam, że nie odebrałabyś
tych słów zbyt pozytywnie – oznajmił po chwili zastanowienia. – Powiedziałem,
że gniew to silne uczucie. Chęć niesienia śmierci tym bardziej, ale to nie
oznacza, że właśnie tego od ciebie wymagam. Twierdzę jedynie, że to wiele by
ułatwiło.
– Gniew…
– Jest
nieprzewidywalny – przyznał, bez wahania wchodząc jej w słowo.
Powstrzymała się od zauważenia, że aż za dobrze musiał zdawać sobie z tego
sprawę. – O wiele bardziej niż te pozytywne emocje, a przynajmniej
tyle zdążyłem zaobserwować. Chociaż z drugiej strony… miłość do ciebie też
jest niebezpieczna.
Gwałtowny
dreszcz wstrząsnął całym jej ciałem. Nie musiała pytać, żeby zorientował się,
do czego dążył. Do tej pory błogosławiła, że nie była w stanie zobaczyć
tego, o czym tylko słyszała od bliskich – Rafaela ogarniętego szałem,
mordującego każdego, kto wpadł mu w ręce. Co więcej, to wszystko była jej
wina. Gdyby jak ostatnia kretynka nie pozwoliła się zabić…
Ale nie skrzywdził nikogo, kto jest dla
ciebie ważny, prawda?, przeszło jej przez myśli. Tylko Volturi… Tylko ci, którzy na to zasłużyli.
Nie miała
pewności, czy to było aż takie proste.
– To nie
miłość do mnie – poprawiła machinalnie. – To zemsta. Albo potrzeba ochrony
kogoś, kto jest dla ciebie ważny.
– Tylko ty
jesteś – mruknął tak cicho, że ledwo zdołała go usłyszeć. – A jeśli dobrze
zrozumiałem, wszystko sprowadza się właśnie do miłości. Śmiem też twierdzić, że
właśnie tym się kierowałaś, kiedy pierwszy raz zrobiłaś to, o czym opowiadała
mi Mira.
Spuściła
głowę. Pozwoliła, by jasne włosy opadły jej na twarz, klejąc do policzków.
Wciąż były mokre i nieprzyjemnie zimne, ale właściwie nie zwróciła na to
uwagi. W tamtej chwili myślała wyłącznie o słowach Rafaela, kolejny
raz nie mogąc pozbyć się wrażenia, że rozumiał sytuację o wiele lepiej od
niej. Nie sądziła, że to w ogóle możliwe, ale jakimś cudem odnajdywał się w emocjach,
które do niedawna były mu tak bardzo obce.
– Nie wiem
czy umiem – przyznała zgodnie z prawdą.
Wciąż na
niego nie patrzyła. Poczuła się dziwnie, zwłaszcza gdy przypomniała sobie, że
jak najbardziej byłaby w stanie zabić. Gdyby poniosły ją emocje… Nie
chodziło tylko o Jane, ale również o to, co raz prawie że zrobiła
Brianowi. Co mogłaby jeszcze zrobić, jeśli tylko znalazłaby się w nieodpowiednim
miejscu i czasie.
Aż za dobrze
pamiętała, jak blika była, żeby wykonać rozkaz Isobel. I naprawdę bez
znaczenia pozostawało dla niej to, że wtedy miotała się na prawo i lewo,
nie będąc w stanie uporządkować myśli i pragnień, które jej wtedy
towarzyszyły.
To wszystko
nadal gdzieś w niej było. Spychała tę naturę w głąb siebie, udając,
że tak naprawdę nic nie zmieniło się po tym, jak umarła, ale to przecież nie
było tak. Wciąż nie miała pojęcia kim się stała, ale zdecydowanie już nie była
tą Eleną, co jeszcze kilka miesięcy wcześniej. Szczerze wątpiła, by nawet
nazywanie jej Światłem czy aniołem miało jakikolwiek sens. Gdzie jasność w kimś,
kto byłby w stanie odebrać życie?
A niech to szlag…
Bezwiednie
zacisnęła dłonie w pieści. Widziała dość, by być oswojoną ze śmiercią. Co
więcej, doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że żadne z jej
bliskich nie było święte. Wręcz przeciwnie – każde z nich miało kogoś na
sumieniu, niezależnie od powodów, którymi się kierowali. Wiedziała, że gdyby
musiała, również posunęłaby się o ten krok dalej, a jednak gdy
zaczęła się nad tym zastanawiać, zwątpiła w to, czy to byłoby aż takie
proste. Nie chciała zabijać. Nie powinna. Niezależnie od tego, co czasem
mówiła, naprawdę nie była na to gotowa. Nie miała pojęcia, skąd brał się ten
przenikliwy lęk przed zrobieniem czegoś niewłaściwego – pozbawieniem życia
nawet kogoś, kto sobie na to zasłużył – ale nie była w stanie się go
wyzbyć.
Parsknęła,
nie mogąc się powstrzymać. Nie tego się spodziewała, na dodatek po sobie samej.
Słodka bogini, może jednak była o wiele bardziej niewinna, niż ktokolwiek
mógłby sądzić. Podejrzewała, że rodzice byliby zadowoleni, ale im dłużej się
nad tym zastanawiała, tym bardziej wątpiła czy to faktycznie miało okazać się aż
takie dobre.
Wyczuła
ruch i to wystarczyło, by wyrwać ją z zamyślenia. Rafael dosłownie
zmaterializował się tuż obok, bezceremonialnie ujmując ją za obie dłonie.
Uświadomiła sobie, że w którymś momencie zaczęła drżeć, choć nie miała pojęcia
kiedy i dlaczego. Spojrzała na demona w roztargnieniu, na moment
wytrącona z równowagi błękitem jego oczu – jakże łagodnym i nie
pasującym do kogoś, kto mógłby mieć na sumieniu setki, jak nie tysiące istnień.
Albo więcej. Tak naprawdę nie chciała tego wiedzieć, uważając te liczby za coś
równie abstrakcyjnego, co i faktyczny wiek Rafaela.
– Umiesz – usłyszała
tuż przy uchu. Wzdrygnęła się, czując na policzku ciepły oddech obejmującego ją
demona. – Tylko nie chcesz, ale to teraz bez znaczenia. Nie jestem szczególnie
zaskoczony.
– Co to
niby miało znaczyć? – mruknęła, rzucając mu niepewne spojrzenie.
To brzmiało
tak, jakby w nią wątpił. Z drugiej strony, nawet nie potrafiła mieć
do niego o to pretensji, choć być może powinna. Chwilami wciąż nie miała
pewności, jak tak naprawdę na świat spoglądał Rafael. I – przede wszystkim
– jak patrzył w tym wszystkim na nią, zwłaszcza odkąd zaczął dostrzegać w niej
kogoś więcej niż irytującą małolatę, którą przyszło mu chronić. Problem polegał
na tym, że wcale nie czuła się wyjątkowa. Nie sądziła, że kiedykolwiek to
przyzna, a jednak właśnie w ten sposób się czuła. Skoro trwała u boku
demona, nagle zaczynając drżeć na myśl o zabijaniu…
– Nic
złego, jak sądzę. – Zanim zdążyła się zastanowić, ciepłe dłonie wylądowały na
jej policzkach. Delikatnie ujął jej twarz, zmuszając do spojrzenia sobie w oczy.
– Powiedziałbym wręcz, że to niezwykle ludzkie.
– Awersja
do zabijania?
Jego oczy
zabłysły. Momentalnie wydał jej się rozbawiony, choć wyraźnie próbował to w sobie
zwalczyć.
– Skądże.
Ludzie bywają okrutniejsi od nas, zwłaszcza że nie kierują się instynktem. –
Wywrócił oczami. – I właśnie to w tobie uważam za takie ludzkie.
Podążanie za kaprysami. Albo przekonaniami.
– Powiedział
gość, który dałby się pokroić, żeby wykonać rozkaz…
Nawet się
nie skrzywił. Po prostu puścił jej słowa mimo uszu, jak gdyby nigdy nic mówiąc
dalej.
– Nie
nazwałbym cię niewinną. W zasadzie jesteś jedna z ostatnich osób,
które określiłbym tym mianem… Wiesz, jesteś niezwykle samolubna. I irytująca.
– Podyskutujmy
o komplementach, co? – wymamrotała, przez moment mając ochotę na niego
warknąć. Jeśli to był jego sposób na to, żeby poczuła się lepiej…
Rafael znów
ją zignorował.
– Ale masz w sobie
dość człowieczeństwa, żebym uwierzył, że jesteś Światłem – stwierdził z przekonaniem.
– Powiedziałaś, że podążam za rozkazami… W porządku, tak. Podążałem – poprawił, nie odrywając od
niej wzroku. – Zgadnij z czyjego powodu przestałem.
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta. Nie miała pojęcia, w jaki sposób zareagować, zwłaszcza gdy
zaczynał zachowywać się w ten sposób. Jeśli chciał wytrącić ją z równowagi,
był na dobrej drodze.
– Do czego
zmierzasz? – zapytała wprost, próbując zająć czymś myśli.
Rafael
westchnął, jakby rozczarowany tym, że jednak musiał wszystko jej tłumaczyć.
Była pewna, że na samym początku znajomości jasno dałby jej do zrozumienia, że miał
ją za idiotkę. W tamtej chwili wydal jej się co najwyżej rozdrażniony, ale
nic ponadto.
– Do tego, w jaki
sposób ja rozumiem Światło i Ciemność – wyjaśnił w końcu. – I tego,
że widziałem dość, by wierzyć, że wciąż się mieszają. W zasadzie
powiedziałbym, że same w sobie po prostu nie istnieją.
– To nie ma
sensu.
– Ma –
obruszył się. – Spójrz na siebie. Nie chcesz zabijać. Ale gdybyś zrobiła to po
to, by kogoś ochronić, to odebrałoby ci niewinność? Albo czy to, że jesteś tak
cholernie irytująca, jakkolwiek przekreśla to, że mogę cię kochać?
Przez
moment miała ochotę znów wywrócić oczami, ale powstrzymała się, zbytnio
przejęta jego słowami. Już nawet nie chodziło o to, że właściwie bez
wahania wypowiadał się na temat miłości. To nie był pierwszy raz, kiedy
zaskakiwał ją w ten sposób, choć nadal czuła się tak, jakby przy okazji zdzielił
ją czymś ciężkim po głowie.
Wszystko
sprowadzało się do pragnienia, by miał rację. Próbowała nadążyć za jego tokiem
rozumowania i przekonać samą siebie, że to miało sens. Chciała w to
uwierzyć, bo tak byłoby łatwiej, a jednak…
Jego ramiona
bez jakiegokolwiek ostrzeżenia owinęły się wokół niej. Otoczyły ją czarne skrzydła
– znajome, potężne i po prostu piękne. Zamknęła oczy, czując jak
kruczoczarne pióra ocierają się o jej odsłoniętą skórę. Wrażenie było takie,
jakby nagle opadły na nią kryształki lodu – setki delikatnych, lodowych ukłuć,
które jednak nie wydały się jej nieprzyjemne. Przyzwyczaiła się do tego, nagle
nie będąc sobie w stanie wyobrazić, że dotyk Rafaela mógłby wyglądać
inaczej.
Wciąż czuła
mrowienie na plecach, ale tym razem jego przyczyna była inna. Nie musiała się wysilać,
by przywołać skrzydła – po prostu się pojawiły, jakże różne od tych Rafaela. Aż
za dobrze pamiętała jak wyglądały, mieszając się z czarnymi piórami
demona. Jej były białe, ze złotymi końcami. W pamięci wciąż miała to, w jaki
sposób wydawały się lśnić w Przedsionku, przez co tym trudniej było je
ignorować.
– To już
potrafisz – stwierdził w zamyśleniu Rafael. Po jego tonie trudno było jej stwierdzić,
co tak naprawdę sobie myślał. – Piekielny Ogień też zależy od twojej woli,
Eleno. To broń, ale jednak…
– Co tak
naprawdę jest… ogniem? – zapytała w końcu. – Ten miecz? Tak się nazywa?
– Hm? –
Rafael odsunął się nieznacznie, by móc na nią spojrzeć. – Mira ci nie
wyjaśniła? Myślałem…
–
Powiedziała jedynie, że mogłabym zabić Jane – wyjaśniła zniecierpliwionym tonem.
– I że jedni nazywają to Piekielnym Ogniem a inni Niebiańskim… Nie
musze mówić, która opcja bardziej mi się podoba?
Rafa
potrząsnął głową. Poczuła się dziwnie, kiedy nagle odsunął się od niej, by
zacząć krążyć po pokoju. Mimowolnie spięła się, z jakiegoś powodu czując
trochę tak, jakby ją od siebie odepchnął. Jeśli przypadkiem zrobiła coś nie
tak, kolejny raz wychodząc na idiotkę…
– Miecz czy
nie, to po prostu broń. Potrzebowałaś jej, więc się zmaterializowała – powiedział
w końcu. – Piekielny… Niebiański – poprawił się pośpiesznie – Ogień to
żywioł jak każdy inny. Tyle że bardzo rzadko jest spotykany tutaj – dodał, a Elena
mimowolnie się wzdrygnęła.
– Doznałaby
jakiegoś samozapłonu, gdybym ją dźgnęła czy jak?
Poczuła się
dziwnie, kiedy Rafael skinął głową. Brała takie rozwiązanie pod uwagę, ale tak
naprawdę aż do samego końca nie wierzyła, że faktycznie mogłoby do tego dojść.
– Nie bez powodu
większość istot mroku jest podatna na płomienie. Za to z Niebiańskim
Ogniem nikt nie ma szans i właśnie na tym polega różnica. Jeśli
zmaterializowałaś miecz, byłabyś w stanie przebić wampira i… Cóż,
zasadniczo wszystko inne.
Słuchała go
w milczeniu, chociaż skupienie się wymagało od niej coraz więcej energii.
To brzmiało jak magia. Albo szaleństwo. Albo zasadniczo to i to, choć być
może powinna się już do tego przyzwyczaić. Już samo istnienie demonów było
dowodem na to, że świat nieśmiertelnych nie był taki, jak sobie wyobrażała. Zaskakiwał
ją na każdym kroku, a jednak wciąż pozwalała sobie na to, by wątpić.
– Tak czy
inaczej – podjął spiętym tonem Rafael – skoro jesteś w stanie go
przywołać, to już coś. Może to być choćby namiastka broni, bo niczego więcej się
nie spodziewam, zwłaszcza przy twoim podejściu, ale… to wciąż coś, co mogłoby
zapewnić ci bezpieczeństwo. Choćby do czasu, aż zdołałbym do ciebie dotrzeć. –
Zacisnął usta. – Okłamałbym cię, gdybym powiedział, że w ten sposób
zabijesz mojego ojca.
– No tak…
Z jakiegoś
powodu te słowa nie zrobiły na niej większego wrażenia. Spodziewała się tego,
nawet nie próbując zastanawiać nad czymś tak abstrakcyjnym, jak próba
zgładzenia Ciemności. Powstrzymania? Być może, ale i w to chcąc nie chcąc
wątpiła. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że ta istota po prostu pozostawała
bytem nie do ruszenia.
Potarła
skronie, czując coraz silniejsze pulsowanie. Ból głowy powrócił, dodatkowo sprawiając,
że zmęczenie jeszcze bardziej zaczęło dawać się jej we znaki. W jednej
chwili zapragnęła wrócić do sypialni, zamknąć się tam i nie wychodzić
przynajmniej do wieczora, a najlepiej do momentu, w którym jakieś
cudowne rozwiązanie nagle spadłoby im z nieba.
– Zrobimy
to inaczej. Teraz możemy, skoro pokazałem ci Przedsionek – oznajmił ni stąd, ni
z owąd Rafael.
Natychmiast
wyprostowała się niczym struna. Spojrzała na niego w roztargnieniu,
niepewna jak interpretować jego słowa. Nie miała głowy do zastanawiania nad
tym, co znów planował.
– Zrobimy
co? – zapytała, nie będąc w stanie wykrzesać z siebie chociażby
cienia entuzjazmu.
– Zajrzymy
do Andreasa. Jeśli dobrze pójdzie, pokażę ci Niebiański Ogień w całej
okazałości – oznajmił, bezceremonialnie materializując tuż obok i chwytając
ją za rękę. – Tam będzie nam dużo łatwiej ćwiczyć. Jeśli zrozumiesz jak to
działa, poradzisz sobie również tutaj.
Chciała
zaprotestować, ale nie dał jej po temu okazji. Zanim zdążyła się chociażby
zastanowić, po prostu pociągnął ją za sobą w pustkę. Wszystko miało
miejsce tak szybko, że nawet nie zdążyła mrugnąć. W jednej chwili tkwiła
na środku salonu, w następnej lądując w znajomym już ciemnym
korytarzu, powoli rozszerzającym do okrągłej sali z kolejnymi odnogami.
Zamrugała
nieco nieprzytomnie, próbując nad sobą zapanować. Przynajmniej ból głowy
zniknął, jakby coś tak przyziemnego nie występowało w Przedsionku. Z drugiej
strony, może po prostu czuła się zbyt zszokowana, by zwracać uwagę na ludzkie
słabości, ale to nie miało znaczenia. Niezależnie od przyczyny, była za chwilę
spokoju po prostu wdzięczna.
Kątem oka
wychwyciła ruch. Kiedy poderwała głowę, zauważyła uśmiechającego się
promiennie, niedbale opartego o ścianę Andreasa.
– Nudzi wam
się? – zapytał jakby od niechcenia. Mimo wszystko czuła, że pojawienie się
kogokolwiek było mu na rękę. – Kolejne odwiedziny w tak krótkim czasie.
Nie poznaję cię, Rafa.
– Nie gadaj
tyle, tylko nam pomóż. – Rafael wywrócił oczami. – Chyba że w ten sposób
sugerujesz, że mamy sobie pójść. To też da się załatwić – dodał, z uwagą
mierząc brata wzrokiem.
Uśmiech
Andreasa nieznacznie przygasł – tylko na chwilę, bo demon momentalnie wziął się
w garść. Odsunął się od ściany, prostując i bez pośpiechu ruszając w ich
stronę.
– Tylko się
droczę – zreflektował się pośpiesznie. – Wiesz jak bardzo frustruje mnie
przesiadywanie w tym miejscu, prawda? Towarzystwa nigdy dość… Zwłaszcza
uroczego – stwierdził, porozumiewawczo mrugając do Eleny.
Niewiele
brakowało, żeby zdołała się uśmiechnąć. Powstrzymała się tylko dlatego, że Rafael
nagle zesztywniał, jakby rażony prądem. Oj,
daj spokój… Ty i zazdrość?, parsknęła w myślach. Musiała ugryźć
się w język, by przypadkiem nie zapytać o to na głos.
Grabisz sobie, lilan, usłyszała w głowie
jego mentalny szept.
– Wychodzę –
wycedził przez zaciśnięte zęby Rafael. – Ale jeśli już musisz sobie pogadać, to
przynajmniej przydaj się na coś. Wierzę, że Elena chętnie posłucha kilku
historii… Albo zobaczy – dodał, a Andreas momentalnie spoważniał, wyraźnie
zaintrygowany. – Jesteśmy tutaj, bo moją żonę bardzo interesuje pochodzenie
Niebiańskiego Ognia…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz