23 października 2018

Sto czterdzieści cztery

Elena
Wiedziała, że to nie będzie proste. Ta jedna kwestia stała się oczywista już w chwili, w której uprzytomniła sobie, do czego zmierzał Rafael. Aż za dobrze pamiętała każdy trening u jego boku – a może raczej chwile, w których korciło ją, by zakopać go żywcem, bo i tak nie miała siły na próby wcześniejszego zabicia go.
Mimo wszystko tym razem było inaczej. Po prostu przed nim stała, bez floretu w ręce. W zasadzie bez jakiejkolwiek broni. Była tylko ona – zdezorientowana i całkowicie bezbronna. Co prawda samej sobie nie potrafiła wytłumaczyć, dlaczego nagle zaczęła spoglądać na Rafę jak na potencjalnego przeciwnika, ale coś w sposobie, w jaki na nią spoglądał, sprawiło, że nie była w stanie traktować go inaczej.
Jeśli jednak każesz mi biegać, zrzucę cię z balkonu. Nie wiem jak, ale to zrobię.
Była gotowa przysiąc, że kąciki ust demona powędrowały ku górze – tylko nieznacznie i na krótką chwilę, ale to wystarczyło. Rozluźniła się, choć wciąż nie była w stanie w pełni się uspokoić. Wystarczyło, że Rafael prawie natychmiast spoważniał, nawet na moment nie dorywając od niej wzroku.
– Jak próbowała rozegrać to moja siostra? – zapytał, jednak coś w jego tonie dało Elenie do zrozumienia, że odpowiedź nie miała dla niego większego znaczenia.
Wzruszyła ramionami. Pomijając, że okazyjnie próbowały się pozabijać, nie miała poczucia, że te treningi dokądkolwiek prowadziły.
– Chyba po prostu oczekiwała, że to zrobię – przyznała niechętnie. – Tłumaczyła mi to tak jak ty działanie skrzydeł. No i Aldero… On porównywał to do telepatii.
– Ciekawe… – Przez twarz demona przemknął cień. – Pod jakim względem? – drążył, coraz bardziej ją zaskakując.
Jakie to właściwie miało znaczenie? Była zresztą gotowa przysiąc, że i tak nie chciał słuchać, w zamian aż rwąc się do tego, by zrobić wszystko po swojemu. Zwłaszcza metody jej kuzyna zdecydowanie nie były czymś, co mogłoby Rafaela zainteresować, a jednak…
– Coś jak wizualizacja? Gromadzenie mocy, którą później można wykorzystać? Podobno powinno mi to przychodzić naturalne. – Z niedowierzaniem potrząsnęła głową. – Dla mnie to brzmi tak, jakbym musiała wyobrazić sobie, że trzymam ten cholerny miecz i chcę kogoś pokroić – przyznała, nie kryjąc sceptycyzmu.
Brwi Rafaela powędrowały ku górze.
– A czy to działa?
Zaklęła w duchu. Wciąż czuła mrowienie w miejscu, w którym znajdowało się znamię, co niezmiennie wytrącało ją z równowagi. Chociaż próbowała, nie była w stanie się skupić, co zwłaszcza przy podenerwowanym demonie okazało się problematycznie.
– Niekoniecznie – mruknęła, uciekając wzrokiem w bok. I bez tego wiedziała, że takiej odpowiedzi musiał się spodziewać. W chwili, w której pytał, już zdawał sobie sprawę z tego, że trafił w sedno. – To dla mnie głupota, okej? Udało mi się tylko raz, tylko dlatego, że naprawdę miałam ochotę zabić Mirę.
– Właściwe intencje to już połowa sukcesu.
Prychnęła, w jednej chwili mając ochotę wybuchnąć histerycznym śmiechem. Żartował sobie? Jak znała Rafaela, mogła się tego spodziewać. Jego poczucie humoru pozostawiało wiele do życzenia, przez co chwilami wątpiła, czy w ogóle je miał. Z drugiej strony, w tamtej chwili szczerze wątpiła, by było mu do śmiechu. Wydawał się zdecydowanie zbyt spięty, myślami nadal będąc gdzieś daleko. Sama miała dokładnie ten sam problem, chcąc nie chcąc rozpamiętując to, co powiedział w łazience. Nie miała pojęcia, co robić, a to zdecydowanie nie pomagało, skoro wciąż usiłowała się skupić.
Zacisnęła usta. W jakimś stopniu zdawała sobie sprawę z tego, że Rafael mówił poważnie. To, czego chciała, miało znaczenie, o czym zresztą zdążyła się przekonać. Jane też pragnęła wtedy skrzywdzić, a skoro tak…
– Mam chcieć zabić – nie tyle zapytała, co po prostu stwierdziła faktu. Spojrzała Rafaelowi prosto w oczy. – Sugerujecie mi to z takim spokojem…
– Śmierć to część naszej natury. Wydawało mi się, że to rozumiesz. – Rafael skrzyżował ramiona. – Gniew, który popycha do odebrania życia, to potężna moc. Te emocje… są intensywne. Dlatego zdołałaś przywołać Ogień pomimo tego, że nigdy wcześniej tego nie robiłaś. Jasne, to trudne, ale jednak uczucia wiele dają, zwłaszcza te skrajne.
– Co nie oznacza, że nagle nauczyłam się zabijać.
O dziwo Rafael jedynie się uśmiechnął. Wciąż nie mogła się do tego przyzwyczaić, zwłaszcza że to było coś więcej, niż zwykłe uniesienie kącików ku górze. Nie wyglądał przy tym ani na sfrustrowanego, ani chętnego do tego, by znów rzucić jakąś złośliwą uwagę. Cokolwiek czuł, było szczere.
– Powiedział bym, że w tym leży problem, ale zakładam, że nie odebrałabyś tych słów zbyt pozytywnie – oznajmił po chwili zastanowienia. – Powiedziałem, że gniew to silne uczucie. Chęć niesienia śmierci tym bardziej, ale to nie oznacza, że właśnie tego od ciebie wymagam. Twierdzę jedynie, że to wiele by ułatwiło.
– Gniew…
– Jest nieprzewidywalny – przyznał, bez wahania wchodząc jej w słowo. Powstrzymała się od zauważenia, że aż za dobrze musiał zdawać sobie z tego sprawę. – O wiele bardziej niż te pozytywne emocje, a przynajmniej tyle zdążyłem zaobserwować. Chociaż z drugiej strony… miłość do ciebie też jest niebezpieczna.
Gwałtowny dreszcz wstrząsnął całym jej ciałem. Nie musiała pytać, żeby zorientował się, do czego dążył. Do tej pory błogosławiła, że nie była w stanie zobaczyć tego, o czym tylko słyszała od bliskich – Rafaela ogarniętego szałem, mordującego każdego, kto wpadł mu w ręce. Co więcej, to wszystko była jej wina. Gdyby jak ostatnia kretynka nie pozwoliła się zabić…
Ale nie skrzywdził nikogo, kto jest dla ciebie ważny, prawda?, przeszło jej przez myśli. Tylko Volturi… Tylko ci, którzy na to zasłużyli.
Nie miała pewności, czy to było aż takie proste.
– To nie miłość do mnie – poprawiła machinalnie. – To zemsta. Albo potrzeba ochrony kogoś, kto jest dla ciebie ważny.
– Tylko ty jesteś – mruknął tak cicho, że ledwo zdołała go usłyszeć. – A jeśli dobrze zrozumiałem, wszystko sprowadza się właśnie do miłości. Śmiem też twierdzić, że właśnie tym się kierowałaś, kiedy pierwszy raz zrobiłaś to, o czym opowiadała mi Mira.
Spuściła głowę. Pozwoliła, by jasne włosy opadły jej na twarz, klejąc do policzków. Wciąż były mokre i nieprzyjemnie zimne, ale właściwie nie zwróciła na to uwagi. W tamtej chwili myślała wyłącznie o słowach Rafaela, kolejny raz nie mogąc pozbyć się wrażenia, że rozumiał sytuację o wiele lepiej od niej. Nie sądziła, że to w ogóle możliwe, ale jakimś cudem odnajdywał się w emocjach, które do niedawna były mu tak bardzo obce.
– Nie wiem czy umiem – przyznała zgodnie z prawdą.
Wciąż na niego nie patrzyła. Poczuła się dziwnie, zwłaszcza gdy przypomniała sobie, że jak najbardziej byłaby w stanie zabić. Gdyby poniosły ją emocje… Nie chodziło tylko o Jane, ale również o to, co raz prawie że zrobiła Brianowi. Co mogłaby jeszcze zrobić, jeśli tylko znalazłaby się w nieodpowiednim miejscu i czasie.
Aż za dobrze pamiętała, jak blika była, żeby wykonać rozkaz Isobel. I naprawdę bez znaczenia pozostawało dla niej to, że wtedy miotała się na prawo i lewo, nie będąc w stanie uporządkować myśli i pragnień, które jej wtedy towarzyszyły.
To wszystko nadal gdzieś w niej było. Spychała tę naturę w głąb siebie, udając, że tak naprawdę nic nie zmieniło się po tym, jak umarła, ale to przecież nie było tak. Wciąż nie miała pojęcia kim się stała, ale zdecydowanie już nie była tą Eleną, co jeszcze kilka miesięcy wcześniej. Szczerze wątpiła, by nawet nazywanie jej Światłem czy aniołem miało jakikolwiek sens. Gdzie jasność w kimś, kto byłby w stanie odebrać życie?
A niech to szlag…
Bezwiednie zacisnęła dłonie w pieści. Widziała dość, by być oswojoną ze śmiercią. Co więcej, doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że żadne z jej bliskich nie było święte. Wręcz przeciwnie – każde z nich miało kogoś na sumieniu, niezależnie od powodów, którymi się kierowali. Wiedziała, że gdyby musiała, również posunęłaby się o ten krok dalej, a jednak gdy zaczęła się nad tym zastanawiać, zwątpiła w to, czy to byłoby aż takie proste. Nie chciała zabijać. Nie powinna. Niezależnie od tego, co czasem mówiła, naprawdę nie była na to gotowa. Nie miała pojęcia, skąd brał się ten przenikliwy lęk przed zrobieniem czegoś niewłaściwego – pozbawieniem życia nawet kogoś, kto sobie na to zasłużył – ale nie była w stanie się go wyzbyć.
Parsknęła, nie mogąc się powstrzymać. Nie tego się spodziewała, na dodatek po sobie samej. Słodka bogini, może jednak była o wiele bardziej niewinna, niż ktokolwiek mógłby sądzić. Podejrzewała, że rodzice byliby zadowoleni, ale im dłużej się nad tym zastanawiała, tym bardziej wątpiła czy to faktycznie miało okazać się aż takie dobre.
Wyczuła ruch i to wystarczyło, by wyrwać ją z zamyślenia. Rafael dosłownie zmaterializował się tuż obok, bezceremonialnie ujmując ją za obie dłonie. Uświadomiła sobie, że w którymś momencie zaczęła drżeć, choć nie miała pojęcia kiedy i dlaczego. Spojrzała na demona w roztargnieniu, na moment wytrącona z równowagi błękitem jego oczu – jakże łagodnym i nie pasującym do kogoś, kto mógłby mieć na sumieniu setki, jak nie tysiące istnień. Albo więcej. Tak naprawdę nie chciała tego wiedzieć, uważając te liczby za coś równie abstrakcyjnego, co i faktyczny wiek Rafaela.
– Umiesz – usłyszała tuż przy uchu. Wzdrygnęła się, czując na policzku ciepły oddech obejmującego ją demona. – Tylko nie chcesz, ale to teraz bez znaczenia. Nie jestem szczególnie zaskoczony.
– Co to niby miało znaczyć? – mruknęła, rzucając mu niepewne spojrzenie.
To brzmiało tak, jakby w nią wątpił. Z drugiej strony, nawet nie potrafiła mieć do niego o to pretensji, choć być może powinna. Chwilami wciąż nie miała pewności, jak tak naprawdę na świat spoglądał Rafael. I – przede wszystkim – jak patrzył w tym wszystkim na nią, zwłaszcza odkąd zaczął dostrzegać w niej kogoś więcej niż irytującą małolatę, którą przyszło mu chronić. Problem polegał na tym, że wcale nie czuła się wyjątkowa. Nie sądziła, że kiedykolwiek to przyzna, a jednak właśnie w ten sposób się czuła. Skoro trwała u boku demona, nagle zaczynając drżeć na myśl o zabijaniu…
– Nic złego, jak sądzę. – Zanim zdążyła się zastanowić, ciepłe dłonie wylądowały na jej policzkach. Delikatnie ujął jej twarz, zmuszając do spojrzenia sobie w oczy. – Powiedziałbym wręcz, że to niezwykle ludzkie.
– Awersja do zabijania?
Jego oczy zabłysły. Momentalnie wydał jej się rozbawiony, choć wyraźnie próbował to w sobie zwalczyć.
– Skądże. Ludzie bywają okrutniejsi od nas, zwłaszcza że nie kierują się instynktem. – Wywrócił oczami. – I właśnie to w tobie uważam za takie ludzkie. Podążanie za kaprysami. Albo przekonaniami.
– Powiedział gość, który dałby się pokroić, żeby wykonać rozkaz…
Nawet się nie skrzywił. Po prostu puścił jej słowa mimo uszu, jak gdyby nigdy nic mówiąc dalej.
– Nie nazwałbym cię niewinną. W zasadzie jesteś jedna z ostatnich osób, które określiłbym tym mianem… Wiesz, jesteś niezwykle samolubna. I irytująca.
– Podyskutujmy o komplementach, co? – wymamrotała, przez moment mając ochotę na niego warknąć. Jeśli to był jego sposób na to, żeby poczuła się lepiej…
Rafael znów ją zignorował.
– Ale masz w sobie dość człowieczeństwa, żebym uwierzył, że jesteś Światłem – stwierdził z przekonaniem. – Powiedziałaś, że podążam za rozkazami… W porządku, tak. Podążałem – poprawił, nie odrywając od niej wzroku. – Zgadnij z czyjego powodu przestałem.
Otworzyła i zaraz zamknęła usta. Nie miała pojęcia, w jaki sposób zareagować, zwłaszcza gdy zaczynał zachowywać się w ten sposób. Jeśli chciał wytrącić ją z równowagi, był na dobrej drodze.
– Do czego zmierzasz? – zapytała wprost, próbując zająć czymś myśli.
Rafael westchnął, jakby rozczarowany tym, że jednak musiał wszystko jej tłumaczyć. Była pewna, że na samym początku znajomości jasno dałby jej do zrozumienia, że miał ją za idiotkę. W tamtej chwili wydal jej się co najwyżej rozdrażniony, ale nic ponadto.
– Do tego, w jaki sposób ja rozumiem Światło i Ciemność – wyjaśnił w końcu. – I tego, że widziałem dość, by wierzyć, że wciąż się mieszają. W zasadzie powiedziałbym, że same w sobie po prostu nie istnieją.
– To nie ma sensu.
– Ma – obruszył się. – Spójrz na siebie. Nie chcesz zabijać. Ale gdybyś zrobiła to po to, by kogoś ochronić, to odebrałoby ci niewinność? Albo czy to, że jesteś tak cholernie irytująca, jakkolwiek przekreśla to, że mogę cię kochać?
Przez moment miała ochotę znów wywrócić oczami, ale powstrzymała się, zbytnio przejęta jego słowami. Już nawet nie chodziło o to, że właściwie bez wahania wypowiadał się na temat miłości. To nie był pierwszy raz, kiedy zaskakiwał ją w ten sposób, choć nadal czuła się tak, jakby przy okazji zdzielił ją czymś ciężkim po głowie.
Wszystko sprowadzało się do pragnienia, by miał rację. Próbowała nadążyć za jego tokiem rozumowania i przekonać samą siebie, że to miało sens. Chciała w to uwierzyć, bo tak byłoby łatwiej, a jednak…
Jego ramiona bez jakiegokolwiek ostrzeżenia owinęły się wokół niej. Otoczyły ją czarne skrzydła – znajome, potężne i po prostu piękne. Zamknęła oczy, czując jak kruczoczarne pióra ocierają się o jej odsłoniętą skórę. Wrażenie było takie, jakby nagle opadły na nią kryształki lodu – setki delikatnych, lodowych ukłuć, które jednak nie wydały się jej nieprzyjemne. Przyzwyczaiła się do tego, nagle nie będąc sobie w stanie wyobrazić, że dotyk Rafaela mógłby wyglądać inaczej.
Wciąż czuła mrowienie na plecach, ale tym razem jego przyczyna była inna. Nie musiała się wysilać, by przywołać skrzydła – po prostu się pojawiły, jakże różne od tych Rafaela. Aż za dobrze pamiętała jak wyglądały, mieszając się z czarnymi piórami demona. Jej były białe, ze złotymi końcami. W pamięci wciąż miała to, w jaki sposób wydawały się lśnić w Przedsionku, przez co tym trudniej było je ignorować.
– To już potrafisz – stwierdził w zamyśleniu Rafael. Po jego tonie trudno było jej stwierdzić, co tak naprawdę sobie myślał. – Piekielny Ogień też zależy od twojej woli, Eleno. To broń, ale jednak…
– Co tak naprawdę jest… ogniem? – zapytała w końcu. – Ten miecz? Tak się nazywa?
– Hm? – Rafael odsunął się nieznacznie, by móc na nią spojrzeć. – Mira ci nie wyjaśniła? Myślałem…
– Powiedziała jedynie, że mogłabym zabić Jane – wyjaśniła zniecierpliwionym tonem. – I że jedni nazywają to Piekielnym Ogniem a inni Niebiańskim… Nie musze mówić, która opcja bardziej mi się podoba?
Rafa potrząsnął głową. Poczuła się dziwnie, kiedy nagle odsunął się od niej, by zacząć krążyć po pokoju. Mimowolnie spięła się, z jakiegoś powodu czując trochę tak, jakby ją od siebie odepchnął. Jeśli przypadkiem zrobiła coś nie tak, kolejny raz wychodząc na idiotkę…
– Miecz czy nie, to po prostu broń. Potrzebowałaś jej, więc się zmaterializowała – powiedział w końcu. – Piekielny… Niebiański – poprawił się pośpiesznie – Ogień to żywioł jak każdy inny. Tyle że bardzo rzadko jest spotykany tutaj – dodał, a Elena mimowolnie się wzdrygnęła.
– Doznałaby jakiegoś samozapłonu, gdybym ją dźgnęła czy jak?
Poczuła się dziwnie, kiedy Rafael skinął głową. Brała takie rozwiązanie pod uwagę, ale tak naprawdę aż do samego końca nie wierzyła, że faktycznie mogłoby do tego dojść.
– Nie bez powodu większość istot mroku jest podatna na płomienie. Za to z Niebiańskim Ogniem nikt nie ma szans i właśnie na tym polega różnica. Jeśli zmaterializowałaś miecz, byłabyś w stanie przebić wampira i… Cóż, zasadniczo wszystko inne.
Słuchała go w milczeniu, chociaż skupienie się wymagało od niej coraz więcej energii. To brzmiało jak magia. Albo szaleństwo. Albo zasadniczo to i to, choć być może powinna się już do tego przyzwyczaić. Już samo istnienie demonów było dowodem na to, że świat nieśmiertelnych nie był taki, jak sobie wyobrażała. Zaskakiwał ją na każdym kroku, a jednak wciąż pozwalała sobie na to, by wątpić.
– Tak czy inaczej – podjął spiętym tonem Rafael – skoro jesteś w stanie go przywołać, to już coś. Może to być choćby namiastka broni, bo niczego więcej się nie spodziewam, zwłaszcza przy twoim podejściu, ale… to wciąż coś, co mogłoby zapewnić ci bezpieczeństwo. Choćby do czasu, aż zdołałbym do ciebie dotrzeć. – Zacisnął usta. – Okłamałbym cię, gdybym powiedział, że w ten sposób zabijesz mojego ojca.
– No tak…
Z jakiegoś powodu te słowa nie zrobiły na niej większego wrażenia. Spodziewała się tego, nawet nie próbując zastanawiać nad czymś tak abstrakcyjnym, jak próba zgładzenia Ciemności. Powstrzymania? Być może, ale i w to chcąc nie chcąc wątpiła. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że ta istota po prostu pozostawała bytem nie do ruszenia.
Potarła skronie, czując coraz silniejsze pulsowanie. Ból głowy powrócił, dodatkowo sprawiając, że zmęczenie jeszcze bardziej zaczęło dawać się jej we znaki. W jednej chwili zapragnęła wrócić do sypialni, zamknąć się tam i nie wychodzić przynajmniej do wieczora, a najlepiej do momentu, w którym jakieś cudowne rozwiązanie nagle spadłoby im z nieba.
– Zrobimy to inaczej. Teraz możemy, skoro pokazałem ci Przedsionek – oznajmił ni stąd, ni z owąd Rafael.
Natychmiast wyprostowała się niczym struna. Spojrzała na niego w roztargnieniu, niepewna jak interpretować jego słowa. Nie miała głowy do zastanawiania nad tym, co znów planował.
– Zrobimy co? – zapytała, nie będąc w stanie wykrzesać z siebie chociażby cienia entuzjazmu.
– Zajrzymy do Andreasa. Jeśli dobrze pójdzie, pokażę ci Niebiański Ogień w całej okazałości – oznajmił, bezceremonialnie materializując tuż obok i chwytając ją za rękę. – Tam będzie nam dużo łatwiej ćwiczyć. Jeśli zrozumiesz jak to działa, poradzisz sobie również tutaj.
Chciała zaprotestować, ale nie dał jej po temu okazji. Zanim zdążyła się chociażby zastanowić, po prostu pociągnął ją za sobą w pustkę. Wszystko miało miejsce tak szybko, że nawet nie zdążyła mrugnąć. W jednej chwili tkwiła na środku salonu, w następnej lądując w znajomym już ciemnym korytarzu, powoli rozszerzającym do okrągłej sali z kolejnymi odnogami.
Zamrugała nieco nieprzytomnie, próbując nad sobą zapanować. Przynajmniej ból głowy zniknął, jakby coś tak przyziemnego nie występowało w Przedsionku. Z drugiej strony, może po prostu czuła się zbyt zszokowana, by zwracać uwagę na ludzkie słabości, ale to nie miało znaczenia. Niezależnie od przyczyny, była za chwilę spokoju po prostu wdzięczna.
Kątem oka wychwyciła ruch. Kiedy poderwała głowę, zauważyła uśmiechającego się promiennie, niedbale opartego o ścianę Andreasa.
– Nudzi wam się? – zapytał jakby od niechcenia. Mimo wszystko czuła, że pojawienie się kogokolwiek było mu na rękę. – Kolejne odwiedziny w tak krótkim czasie. Nie poznaję cię, Rafa.
– Nie gadaj tyle, tylko nam pomóż. – Rafael wywrócił oczami. – Chyba że w ten sposób sugerujesz, że mamy sobie pójść. To też da się załatwić – dodał, z uwagą mierząc brata wzrokiem.
Uśmiech Andreasa nieznacznie przygasł – tylko na chwilę, bo demon momentalnie wziął się w garść. Odsunął się od ściany, prostując i bez pośpiechu ruszając w ich stronę.
– Tylko się droczę – zreflektował się pośpiesznie. – Wiesz jak bardzo frustruje mnie przesiadywanie w tym miejscu, prawda? Towarzystwa nigdy dość… Zwłaszcza uroczego – stwierdził, porozumiewawczo mrugając do Eleny.
Niewiele brakowało, żeby zdołała się uśmiechnąć. Powstrzymała się tylko dlatego, że Rafael nagle zesztywniał, jakby rażony prądem. Oj, daj spokój… Ty i zazdrość?, parsknęła w myślach. Musiała ugryźć się w język, by przypadkiem nie zapytać o to na głos.
Grabisz sobie, lilan, usłyszała w głowie jego mentalny szept.
– Wychodzę – wycedził przez zaciśnięte zęby Rafael. – Ale jeśli już musisz sobie pogadać, to przynajmniej przydaj się na coś. Wierzę, że Elena chętnie posłucha kilku historii… Albo zobaczy – dodał, a Andreas momentalnie spoważniał, wyraźnie zaintrygowany. – Jesteśmy tutaj, bo moją żonę bardzo interesuje pochodzenie Niebiańskiego Ognia…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa