Gabriel
Momentalnie rozpoznał ten
głos. Nie rozluźnił się, niespokojnie spoglądając w głąb uliczki. Przez
moment miał ochotę się wycofać, ale nie zrobił tego, pozwalając Sage’owi
podejść bliżej.
– Wszystko w porządku?
– zapytał natychmiast wampir. – Wyglądasz…
Zamilkł, co
Gabriel mimo wszystko przyjął z ulgą. Podejrzliwie zmrużył oczy, z uwaga
obserwując stojącego przed nim nieśmiertelnego. Czekał na jakąkolwiek oznakę
tego, że ten wiedział o ostatnich wydarzeniach i specjalnie go
szukał, ale im dłużej czekał na reakcję, tym więcej pewności miał, że spotkanie
było zwykłym przypadkiem. Zmęczony czy nie, wciąż kontrolował moc wystarczająco
świadomie, by ukryć swoją obecność.
– Potrzebujesz
czegoś konkretnego? – zapytał, próbując zachować neutralny wyraz twarzy.
Sage miał w sobie
coś, co niezmiennie wzbudzało w Gabrielu wątpliwości. Co prawda zdążył już
przywyknąć do obecności wampira, zwłaszcza że ten znacząco zaangażował się w poszukiwania
Layli, ale to nie zmieniało faktu, że przy każdym spotkaniu, na pierwszy plan
tak czy inaczej wypływała przeszłość. Próbował jakkolwiek nad tym zapanować,
ale po ostatnich wydarzeniach jego własny umysł nie chciał współpracować z nim
w takim stopniu, jak mógłby tego oczekiwać.
– Po prostu
cię zauważyłem – wyjaśnił pośpiesznie Sage. Dopiero gdy wypowiedział te słowa
na głos, Gabrielowi w końcu udało się rozluźnić. – Jeśli chcesz zostać
sam, nie ma problemu, chociaż dalej uważam, że nie wyglądasz dobrze. Sytuacja z Nessie
się nie zmieniła?
Potrzebował
dłużej chwili, by uprzytomnić sobie, o co tak naprawdę pytał go Sage. Westchnął,
po czym potrząsnął głową, całą energię wkładając w to, by zachowywać się
jak najbardziej naturalnie.
– Wiesz od
Layli czy Beatrycze? Zresztą to nieistotne – stwierdził, uprzytomniając sobie,
że to tak naprawdę nie miało znaczenia. – Nie, nic się nie zmieniło.
Powiedziałbym wręcz, że jest gorzej. Chociaż
sam nie wiem, czym martwić się bardziej: tym, że prawie ją zabiłem, czy może
tym, że to nawet nie była moja żona.
Zacisnął
usta. Chociaż na usta cisnęły mu się dziesiątki złośliwych komentarzy, zachował
je dla siebie. Kolejny raz czuł się tak, jakby balansował na granicy, w każdej
chwili z łatwością mogąc zrobić coś naprawdę głupiego. Co prawda przy
wampirze nie musiał przejmować się głodem, ale i tak nie potrafił sobie
zaufać. Fakt, że Sage obserwował go w przesadnie dokładny, przenikliwy
sposób, również niczego nie ułatwiał.
– Swoją
drogą, dziękuję ci – podjął, nie będąc w stanie wysiedzieć w ciszy. –
Nie zrobiłem tego wcześniej, prawda? Wiem, że wyprowadziłeś Renesmee i Joce.
– Zrobiłem
to, co było słuszne – zapewnił natychmiast Sage. – Ty i Layla… Hej! –
obruszył się, bo Gabriel właściwie go nie słuchał, natychmiast zmierzając w swoją
stronę.
– Nie jestem…
w nastroju na to, żeby rozmawiać – rzucił wymijającym tonem. – Tak czy inaczej,
dziękuję. Jakkolwiek bym tego nie okazywał, naprawdę jestem wdzięczny.
Nie czekał
na odpowiedź. Zresztą nawet gdyby nadeszła, szczerze wątpił, by był w stanie
ją zrozumieć. Jego myśli wirowały, raz po raz zmierzając w kierunkach,
które absolutnie nie były mu na rękę. Jakby tego było mało, tkwiąc w miejscu
wciąż czuł się tak, jakby tracił czas, choć i w tej kwestii nie
potrafił jednoznacznie sprecyzować, co takiego chciał osiągnąć. Bieganie po
mieście prowadziło donikąd, nawet jeśli dawało mu złudne poczucie tego, że przynajmniej
działał.
Słyszał, że
Sage wypowiedział jego imię, próbując go zatrzymać, ale również na to nie
zwrócił uwagę. Wkrótce po tym znalazł się w bardziej zaludnionej części
miasta, w pośpiechu próbując wmieszać się w tłum. Chociaż miał ochotę
biec, obecność ludzi przymusiła go do ograniczenia się do ludzkiego tempa. To jedynie
pogorszyło sytuację, nie tylko spowalniając Gabriela pod każdym możliwym
względem, ale dodatkowo na powrót rozbudzając dający mu się we znaki głód.
Skrzywił
się, z trudem powstrzymując cisnące mu się na usta przekleństwo. Słodka
bogini, to nie powinno być tak. Mógł wmawiać sobie, że miał kontrolę i nie
działo się nic wartego uwagi, ale to było kłamstwo – i to na tyle
znaczące, że nawet gdyby chciał, nie potrafiłby go zignorować. Aż nazbyt
wyraźnie czuł aury mijających go śmiertelników; złocistą energię, która co
prawda nie była aż tak atrakcyjna, jak w przypadku telepatów, ale i tak
go kusiła. Zwłaszcza w tłumie wydawała się napierać ze wszystkich stron
jednocześnie, mieszając z jego własną i wystawiając nerwy Gabriela na
próbę.
Nie miał
pewności, jak długo wytrzymał. W pewnym momencie po prostu doszedł do wniosku,
że to ponad jego nerwy. Zaraz po tym uprzytomnił sobie, że tak naprawdę wcale
nie musiał się powstrzymywać. Przecież w przeszłości postępował w ten
sam sposób, specjalnie przechadzając się po najbardziej zatłoczonych miejscach,
by zyskać jak najwięcej mocy i nikogo nie skrzywdzić.
Zanim
zdążył zastanowić się nad tym, czy w obecnej sytuacji to dobry pomysł, otworzył
się na napierającą ze wszystkich stron moc. W pierwszym odruchu drgnął,
zaskoczony intensywnością, z jaką ją odbierał, ale prawie natychmiast
wątpliwości przysłoniła ulga. Głód z wolna zaczął ustępować, chociaż
Gabriel wiedział, że to zaledwie kwestia czasu, aż powróci. Czasami w grę
wchodził dzień, czasami dłużej – zdecydowanie zbyt krótko, biorąc pod uwagę
fakt, że przez wieki przywykł do konieczności uzupełniania energii raz na całe
tygodnie.
Frustracja
wróciła, tak jak i towarzyszące mu niemalże na każdym kroku wątpliwości. Z trudem
panował nad sobą, przez moment mając ochotę pochwycić pierwszą lepszą z mijających
go osób i skoncentrować się tylko na niej. Tak byłoby szybciej, choć zdecydowanie
nie rozwiązałoby problemu. Jedynie instynkt pozwolił mu utrzymać nerwy na
wodzy, raz po raz przypominając, że ujawnienie się na samym środku zatłoczonej
ulicy, byłoby jak prośba o nieszczęście.
Z drugiej strony,
czy to w ogóle miało znaczenie? Gdyby był w Mieście Nocy, nie
zastanawiałby się. Wtedy…
Potrząsnął
głową, próbując opędzić się od niechcianych myśli. To był ostatni scenariusz,
który chciał brać pod uwagę. Instynkt a świadome, bezkarne zabijanie
ludzi, należały do dwóch różnych kategorii. Ta druga w najmniejszym
stopniu go nie dotyczyła, nieważne jak daleko by się zapędził. Zwłaszcza odkąd miał
przy sobie Renesmee, ta druga możliwość nie wchodziła w grę.
Z tym, że
teraz jej nie było. Nie sądził zresztą, by powinna być obok, niezależnie od
tego czy zobaczyłby ją w świecie snów, czy rzeczywistym. Z tego samego
powodu trzymał się z daleka od domu, a zwłaszcza Jocelyne.
W pośpiechu
skręcił w najbliższą boczną
uliczkę, gotów przysiąc, że za moment trafi go szlag. Wciąż czuł aury przechodzących
w pobliżu ludzi – złociste, kuszące blaski, które przyciągały go na
wszystkie możliwe sposoby. Zastygł w bezruchu, chwiejąc się na nogach i próbując
zapanować nad nadmiarem napierających ze wszystkich stron bodźców.
Musiał się
od tego odciąć. Potrzebował miejsca, w którym choć przez moment byłby sam,
ale nie miał pojęcia, dokąd mógłby pójść.
Gdzieś
jakby z oddali doszedł go przenikliwy dźwięk telefonu. Skrzywił się, przez
moment mając wrażenie, że wygrywana melodia jest zdecydowanie zbyt głośna i przenikliwa.
Zastygł w bezruchu, przez krótką chwilę bliski tego, by chwycić się za
głowę albo spróbować zatkać uszy. Dopiero po dłuższej chwili, gdy nabrał
pewności, że dzwonienie nie ustąpi, zniecierpliwionym ruchem wyszarpnął komórkę
z kieszeni.
Zaraz po
tym – nie sprawdzając nawet, kto tym razem próbował się do niego dobijać – bezceremonialnie
cisnął urządzeniem o ścianę, z ulgą przyjmując to, że momentalnie
zapanowała cisza.
Zaraz po
tym z wolna wyprostował się i ruszył w swoją stronę.
Sage
Gabriel był nieswój. W zasadzie
to brzmiało jak niedopowiedzenie stulecia, ale Sage zdecydował się tego nie
komentować. Nie żeby w ogóle miał okazję, bo mężczyzna oddalił się w takim
pośpiechu, jakby coś go goniło, pozostawiając zdezorientowanego wampira samego
sobie.
To nie był
pierwszy raz, kiedy chciał pomóc, ale nie miał pojęcia jak. Z Licavolimi miał
ten problem od samego początku, odkąd zdecydował się przygarnąć dwójkę
zagubionych dzieciaków. Żadne z rodzeństwa nie było ufne, ale Layla mimo
wszystko otworzyła się na niego o wiele szybciej, niż jej brat. Wszystko
sprowadzało się przede wszystkim do przesadnej wręcz dumy, która w przypadku
tej rodziny najwyraźniej była czymś normalnym, nawet jeśli w większości
przypadków wszystko komplikowała.
Tym razem
jednak chodziło o coś innego. Sage nie musiał pytać, żeby zorientować się,
że sprawy nie miały się najlepiej. Co więcej, aż za dobrze znał tę bladość i nerwowość
Gabriela, chociaż minęły całe wieki, odkąd widział go w takim stanie. I choć
samego siebie próbował przekonać, że zachowanie mężczyzny nie było dziwniejsze
niż wcześniej, instynkt podpowiadał mu, że powinien być ostrożny.
Zawahała
się, z trudem powstrzymując przed ruszeniem w ślad za Licavolim. Może
nie powinien, skoro wszystko w Gabrielu aż krzyczało że chciał zostać sam.
Nie zmieniał to jednak faktu, że Sage szczerze wątpił, czy powinien.
Zacisnął
usta, coraz bardziej podenerwowany. To nie była jego sprawa, nie tylko dlatego,
że miał do czynienia z dorosłymi. Etap sprzed wieków niczego nie zmieniał,
a to nawet nie były jego dzieci, ale…
W pośpiechu
wyciągnął telefon. Nawet nie trudził się sprawdzaniem, czy Gabriel zamierzał
odebrać, w zamian wybierając inny, aż nazbyt znajomy numer.
– Layla,
moja złota, co jest nie tak z twoim bratem? – zapytał wprost, gdy tylko
wampirzyca zdecydowała się odebrać.
Po drugiej
stronie zapanowała przenikliwa cisza. Tym wyraźniej usłyszał, że Layla
gwałtownie zassała powietrze.
– Widziałeś
go? – zapytała w wystarczająco nerwowy sposób, by Sage nabrał pewności, że
działo się coś niedobrego. – Nic mu nie jest? Na litość bogini…
– Co się
tam u was znowu dzieje?
Nie
odpowiedziała od razu. To nie było w jej przypadku normalne, zwłaszcza że
zwykle mówiła szybko i dużo. Usłyszał, że wypowiedziała jego imię, ale na
tyle przytłumionym głosem, że nie miał wątpliwości, że musiała zwracać się do
kogoś innego.
– To nie
rozmowa na telefon – powiedziała w końcu. – Za dużo się dzieje. Po prostu
nie pozwól Gabrielowi odejść i…
– Za późno
– przyznał niechętnie.
Pierwszy
raz usłyszał, żeby przeklinała. Zwłaszcza w jej ustach wulgaryzmy
zabrzmiały w co nienaturalny, wręcz groteskowy sposób. Sage mimowolnie się
spiął, bezwiednie mocniej chwytając telefon. Z trudem nad sobą zapanował,
nie chcąc przypadkiem zamienić komórki w bezużyteczne kawałki plastiku.
Zatrzymać go… Jasne, prosta sprawa!,
pomyślał z przekąsem, ale zachował te uwagi dla siebie. Kto jak kto, ale
zwłaszcza Layla musiała zdawać sobie sprawę z tego, jak problematyczny
potrafił być jej brat.
– Hej, już w porządku
– rzucił spiętym tonem, nieudolnie próbując ją uspokoić. Starał się zabrzmieć
łagodnie, ale podświadomie czuł, że szło mu to – najdelikatniej rzecz ujmując –
marnie. – Poszukam się, skoro to takie ważne. Ale będziesz mi winna
wyjaśnienia.
– Jasne,
jasne… – obiecała w roztargnieniu. Nie zabrzmiało to szczególnie
przekonująco, ale również to Sage zdecydował się przemilczeć. – Musze kończyć.
Pogadamy później, ale i tak możesz dzwonić, jeśli uda ci się dorwać
Gabriela. Gdybyś jeszcze przekonał go, żeby wrócił z tobą do domu… –
Urwała, uprzytomniając sobie, że oczekiwała zdecydowanie zbyt wiele. – Ach,
mogę mieć do ciebie jeszcze jedną prośbę?
– Zawsze –
zapewnił.
Nawet nie
zawahał się przed odpowiedzią. Prawda była taka, że dla tej dziewczyny
posunąłby się naprawdę daleko, gdyby pojawiła się taka potrzeba.
Gdzieś po
drugiej stronie Layla westchnęła, wyraźnie zmęczona. Przynajmniej Sage przez
cały czas w jej głosie wyczuwał znużenie, jakby w jednej chwili
zwaliło się na nią zbyt wiele problemów na raz.
– Bądź taki
dobry i rozejrzyj się jeszcze za… cóż, Renesmee – poprosiła w końcu,
ostrożnie dobierając słowa. Brwi wampira momentalnie powędrowały ku górze. – To
bardzo ważne. Może nawet bardziej niż znalezienie Gabriela.
– Chwila…
Nessie się obudziła? – zapytał natychmiast, nie kryjąc zaskoczenia. Zaczynał
rozumieć, dlaczego Layla nie chciała rozmawiać telefonicznie. Cokolwiek się
działo, zaczynało brzmieć naprawdę niepokojąco. – Czy Gabriel…?
– Później
ci wytłumaczę – przerwała mu pośpiesznie. Jej głos zabrzmiał niemalże
błagalnie. – Po prostu zrób to dla mnie. A teraz przepraszam bardzo, ale
idę zabić męża – ucięła i nie czekając na jakąkolwiek reakcję, najzwyczajniej
w świecie się rozłączyła.
Saga z wolna
odsunął telefon od ucha. Z powątpiewaniem spojrzał na wyświetlacz, obserwując
komórkę tak długo, aż ekran przygasł. Nie miał pojęcia, co się działo, ale zdecydowanie
mu się to nie podobało. Złe przeczucia nie ustępowały nawet na moment, jasno dając
wampirowi do zrozumienia, że działo się coś naprawdę złego.
Potrząsnął
głową. W pośpiechu wsunął telefon do kieszeni kurtki, po czym szybkim
krokiem ruszył w kierunku, w którym udał się Gabriel. Wystarczyła
zaledwie chwila, by zorientował się, że sprawa nie będzie nawet po części tak
prosta, jak mógłby tego oczekiwać. Tropienie nigdy nie było jego mocną stroną, zresztą
w większości przypadków nauczył się liczyć na łut szczęścia i wyostrzone
zmysły. Liczył się z tym, że wychwycenie znajomego zapachu, zwłaszcza pośród
setek innych, nie będzie proste, ale to nie w nadmiarze bodźców leżał
problem.
Sage
przystanął, bezradnie rozglądając się dookoła. Prawda byłą taka, że nawet nie
czuł Gabriela. Chociaż trop powinien być świeży, zwłaszcza że dopiero co się
widzieli, wampir za żadne skarby nie potrafił stwierdzić, w którą stronę
się udać. Ostatecznie z wolna ruszył przed siebie, docierając do jednej z głównych
ulic i szybko nabierając pewności, że znalezienie telepaty nie będzie możliwe.
Nie, skoro ten wyraźnie sobie tego nie życzył.
– Co wyście
znowu zrobili? – mruknął do siebie, w równym stopniu zmartwiony, co i coraz
bardziej zdenerwowany.
Nie tak
wyobrażał sobie ten wieczór. Chociaż wiedział o komplikacjach z Renesmee,
chciał wierzyć, że sytuacja szybko się unormuje. Zwłaszcza teraz, gdy Layla
była bezpieczna, liczył choć na chwilę spokoju. Teraz widział, że jego nadzieje
były płonne, ale i tak nie podobał mu się obrót, jaki przybrały sprawy.
Fakt, że tym razem nawet nie miał pojęcia, w czym tak naprawdę leżał
problem.
Gabriel
szukał Renesmee? To brzmiało sensownie, poza tym pasowało do wyjaśnień Layli,
ale w żaden sposób nie tłumaczyło, dlatego Licavoli skłamał, kiedy zapytał
go o żonę. Musiało się wydarzyć coś innego, ale wiedział zbyt mało, by
jednoznacznie określić, w czym leżał problem. Ostatecznie doszedł do
wniosku, że nad przyczynami i skutkami mógł zastanowić się później, w pierwszej
kolejności zamierzając poszukać wspomnianej przez Laylę dwójki.
Gdyby to
jeszcze było takie proste! W pierwszym odruchu pomyślał, że natrafienie na
Renesmee mogłoby okazać się łatwiejsze do zrealizowania, ale prawie natychmiast
odrzucił od siebie tę myśl. Ona również była telepatką, najpewniej utalentowaną
równie mocno, co i jej mąż. Layla nie prosiłaby, a tym bardziej nie brzmiała
na tak niepewną, gdyby zadanie należało do prostych.
O tak,
zdecydowanie nie takie miał plany, gdy zdecydował się wyjść na miasto. Co
prawda jego faktyczny powód, by spacerować po Seattle, niejako wiązał się z tropieniem,
ale w zupełnie innym sensie. Prawda była taka, że po cichu liczył na spotkanie
pewnej bezimiennej wampirzycy, którą los z jakiegoś powodu raz po raz
stawiał na jego drodze. Wiedział, że to głupie, ale nie mógł się powstrzymać, wciąż
licząc na to, że kobieta przy którejś okazji w końcu zdradzi mu swoje
imię.
Właściwie
sam nie był pewien, dlaczego go do niej ciągnęło. Miała w sobie coś, co
przykuwało uwagę – i to nie tylko przez wzgląd na to, że (zresztą jak
każda nieśmiertelna) była nienaturalnie wręcz piękna. Oczywiście, jej uroda również
zachwycała, na dodatek w dość specyficzny sposób. To był rodzaj lodowatego,
zapadającego w pamięć piękna, które w z miejsca zwracało uwagę, na
dodatek nie tylko śmiertelników. Ta wampirzyca miała w sobie coś, co
wyróżniało ją spośród innych przedstawicielek gatunku, a to nie zdarzało
się często.
Sage nie
przypominał sobie, by kiedykolwiek spotkał kogoś takiego. Nie mógł pozbyć się
wrażenia, że zachowywała się jak ktoś wyrwany z zupełnie innej epoki. Najpewniej
tak właśnie było, zwłaszcza że wampiry nader często mentalnie trwały w czasach,
w których przyszło im się wychowywać. Byli niczym zamrożeni w czasie,
z jednej strony przyzwyczajeni, by adaptować się do otoczenia, ale z drugiej
wciąż wierni zasadom, które wpojono im za ludzkiego życia. Te różnice nader
często rzucały się w oczy, niezależnie od starań wkładanych w to, by choć
po części upodobnić się do ludzi.
Również i pod
tym względem urocza nieznajoma wydawała się zachowywać zupełnie inaczej. Miał
wrażenie, że nawet nie próbowała się dostosować, a konieczność funkcjonowania
zgodnie z tym, czego oczekiwali śmiertelnicy, wręcz ją obrzydzali. Sage traktował
ją niemalże jak dziecko, które ktoś zbyt wcześnie wrzucił w świat dorosłych.
Sposób, w jaki odstawała od ludzi, wręcz szokował. Zagubione, które już dwukrotnie
dostrzegł w jej spojrzeniu, wciąż nie dawało mu spokoju, tak wyraziste jak
i charyzma, która biła z jej zachowania. Kimkolwiek była za życia,
musiała pochodzić z wyższych sfer.
Tak czy
siak, Sage nie pojmował, jakim cudem ta kobieta wylądowała w samym środku
wielkiej metropolii. Gdyby nie pełna kontrola, pomyślałby, że miałby do
czynienia z nowo narodzoną, która dopiero przywykała do nowej sytuacji. W jej
przypadku jednak takie rozwiązanie w najmniejszym stopniu nie wchodziło w grę.
Nie miał pojęcia, czy to w ogóle możliwe, by ktoś liczący sobie
przynajmniej kilka wieków, przez tyle czasu nie zaadaptował się do otaczającego
go świata, ale w przypadku nieznajomej, tylko takie rozwiązanie przychodziło
mu do głowy.
Właśnie
dlatego tak bardzo go ciekawiła. Była zagadką, którą chciał rozwiązać, chociaż
rozsądek podpowiadał mu, że najpewniej traci czas. Nie przepadała za nim, co
jasno dała mu do zrozumienia. Zachowywał się jak urażona dama, którą do szału
doprowadzało to, że jakiś przypadkowy mężczyzna już dwukrotnie zakłócił jej spokój.
Na swój sposób nawet go to bawiło, chociaż zarazem coś w spojrzeniu,
którym kobieta obdarzyła go ostatnim razem, zbudziło w nim niepokój.
Choć nie
chciał tego przed samym sobą przyznać, ta kobieta potrafiła wzbudzić strach. Tak
po prostu, całą sobą komunikując, że była kimś, kogo należało się obawiać.
Nigdy wcześniej nie spotkał się z czymś takim, ale to jedynie wzbudzało jego
ciekawość. I chociaż zarazem nie mógł pozbyć się wrażenia, że przez cały
czas igrał z ogniem, wciąż aż rwał się do tego, żeby zaryzykować.
Raz po raz
wodził wzrokiem na prawo i lewo, jakby w nadziei na nagłe olśnienie. Skupiał
się przede wszystkim na Gabrielu, choć rozsądek podpowiadał mu, że znalezienie
go graniczyło z cudem. Co prawda tłum znacznie spowalniał, zmuszając do
zachowania ludzkiego tempa i ludzkich odruchów, ale Licavoli był zbyt wprawiony
w ukrywaniu się. Jeśli nie chciał, by ktokolwiek go znalazł, Sage
najpewniej tracił czas.
Dostanę szału. Albo przez nich, albo przez Lawrence’a,
pomyślał, wznosząc oczy ku górze. Złośliwości i tak wydawały się lepsze od
bezradnego załamywania rąk. Próbował zająć czymś umysł, byleby przestać mieć
wrażenie, że niewiele brakowało, by postradał zmysły. Za wszelką cenę próbował się
wyciszyć i skupić na tym, co podpowiadały mu zmysły, ale poczucie
beznadziei i tak dawało mu się we znaki. Chciał tego czy nie, najpewniej miał
Laylę zawieść; ta myśl nie dawała mu spokoju i nawet świadomość, że
wampirzyca najpewniej dobrze wiedziała, że oczekiwała niemożliwe, nie czyniła
porażki jakkolwiek znośnej.
Wciąż o tym
myślał, gorączkowo zastanawiając nad jakimś sensownym planem działania, gdy coś
innego przykuło jego uwagę. Albo raczej ktoś
inny.
Sage
natychmiast zamilkł, z niedowierzaniem spoglądając na postać, która jak
gdyby nigdy nic przechadzała się drugą stroną ulicy.
Los po raz
trzeci postawił na jego drodze piękną nieznajomą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz