22 września 2018

Sto trzynaście

Gabriel
Momentalnie rozpoznał ten głos. Nie rozluźnił się, niespokojnie spoglądając w głąb uliczki. Przez moment miał ochotę się wycofać, ale nie zrobił tego, pozwalając Sage’owi podejść bliżej.
– Wszystko w porządku? – zapytał natychmiast wampir. – Wyglądasz…
Zamilkł, co Gabriel mimo wszystko przyjął z ulgą. Podejrzliwie zmrużył oczy, z uwaga obserwując stojącego przed nim nieśmiertelnego. Czekał na jakąkolwiek oznakę tego, że ten wiedział o ostatnich wydarzeniach i specjalnie go szukał, ale im dłużej czekał na reakcję, tym więcej pewności miał, że spotkanie było zwykłym przypadkiem. Zmęczony czy nie, wciąż kontrolował moc wystarczająco świadomie, by ukryć swoją obecność.
– Potrzebujesz czegoś konkretnego? – zapytał, próbując zachować neutralny wyraz twarzy.
Sage miał w sobie coś, co niezmiennie wzbudzało w Gabrielu wątpliwości. Co prawda zdążył już przywyknąć do obecności wampira, zwłaszcza że ten znacząco zaangażował się w poszukiwania Layli, ale to nie zmieniało faktu, że przy każdym spotkaniu, na pierwszy plan tak czy inaczej wypływała przeszłość. Próbował jakkolwiek nad tym zapanować, ale po ostatnich wydarzeniach jego własny umysł nie chciał współpracować z nim w takim stopniu, jak mógłby tego oczekiwać.
– Po prostu cię zauważyłem – wyjaśnił pośpiesznie Sage. Dopiero gdy wypowiedział te słowa na głos, Gabrielowi w końcu udało się rozluźnić. – Jeśli chcesz zostać sam, nie ma problemu, chociaż dalej uważam, że nie wyglądasz dobrze. Sytuacja z Nessie się nie zmieniła?
Potrzebował dłużej chwili, by uprzytomnić sobie, o co tak naprawdę pytał go Sage. Westchnął, po czym potrząsnął głową, całą energię wkładając w to, by zachowywać się jak najbardziej naturalnie.
– Wiesz od Layli czy Beatrycze? Zresztą to nieistotne – stwierdził, uprzytomniając sobie, że to tak naprawdę nie miało znaczenia. – Nie, nic się nie zmieniło.
Powiedziałbym wręcz, że jest gorzej. Chociaż sam nie wiem, czym martwić się bardziej: tym, że prawie ją zabiłem, czy może tym, że to nawet nie była moja żona.
Zacisnął usta. Chociaż na usta cisnęły mu się dziesiątki złośliwych komentarzy, zachował je dla siebie. Kolejny raz czuł się tak, jakby balansował na granicy, w każdej chwili z łatwością mogąc zrobić coś naprawdę głupiego. Co prawda przy wampirze nie musiał przejmować się głodem, ale i tak nie potrafił sobie zaufać. Fakt, że Sage obserwował go w przesadnie dokładny, przenikliwy sposób, również niczego nie ułatwiał.
– Swoją drogą, dziękuję ci – podjął, nie będąc w stanie wysiedzieć w ciszy. – Nie zrobiłem tego wcześniej, prawda? Wiem, że wyprowadziłeś Renesmee i Joce.
– Zrobiłem to, co było słuszne – zapewnił natychmiast Sage. – Ty i Layla… Hej! – obruszył się, bo Gabriel właściwie go nie słuchał, natychmiast zmierzając w swoją stronę.
– Nie jestem… w nastroju na to, żeby rozmawiać – rzucił wymijającym tonem. – Tak czy inaczej, dziękuję. Jakkolwiek bym tego nie okazywał, naprawdę jestem wdzięczny.
Nie czekał na odpowiedź. Zresztą nawet gdyby nadeszła, szczerze wątpił, by był w stanie ją zrozumieć. Jego myśli wirowały, raz po raz zmierzając w kierunkach, które absolutnie nie były mu na rękę. Jakby tego było mało, tkwiąc w miejscu wciąż czuł się tak, jakby tracił czas, choć i w tej kwestii nie potrafił jednoznacznie sprecyzować, co takiego chciał osiągnąć. Bieganie po mieście prowadziło donikąd, nawet jeśli dawało mu złudne poczucie tego, że przynajmniej działał.
Słyszał, że Sage wypowiedział jego imię, próbując go zatrzymać, ale również na to nie zwrócił uwagę. Wkrótce po tym znalazł się w bardziej zaludnionej części miasta, w pośpiechu próbując wmieszać się w tłum. Chociaż miał ochotę biec, obecność ludzi przymusiła go do ograniczenia się do ludzkiego tempa. To jedynie pogorszyło sytuację, nie tylko spowalniając Gabriela pod każdym możliwym względem, ale dodatkowo na powrót rozbudzając dający mu się we znaki głód.
Skrzywił się, z trudem powstrzymując cisnące mu się na usta przekleństwo. Słodka bogini, to nie powinno być tak. Mógł wmawiać sobie, że miał kontrolę i nie działo się nic wartego uwagi, ale to było kłamstwo – i to na tyle znaczące, że nawet gdyby chciał, nie potrafiłby go zignorować. Aż nazbyt wyraźnie czuł aury mijających go śmiertelników; złocistą energię, która co prawda nie była aż tak atrakcyjna, jak w przypadku telepatów, ale i tak go kusiła. Zwłaszcza w tłumie wydawała się napierać ze wszystkich stron jednocześnie, mieszając z jego własną i wystawiając nerwy Gabriela na próbę.
Nie miał pewności, jak długo wytrzymał. W pewnym momencie po prostu doszedł do wniosku, że to ponad jego nerwy. Zaraz po tym uprzytomnił sobie, że tak naprawdę wcale nie musiał się powstrzymywać. Przecież w przeszłości postępował w ten sam sposób, specjalnie przechadzając się po najbardziej zatłoczonych miejscach, by zyskać jak najwięcej mocy i nikogo nie skrzywdzić.
Zanim zdążył zastanowić się nad tym, czy w obecnej sytuacji to dobry pomysł, otworzył się na napierającą ze wszystkich stron moc. W pierwszym odruchu drgnął, zaskoczony intensywnością, z jaką ją odbierał, ale prawie natychmiast wątpliwości przysłoniła ulga. Głód z wolna zaczął ustępować, chociaż Gabriel wiedział, że to zaledwie kwestia czasu, aż powróci. Czasami w grę wchodził dzień, czasami dłużej – zdecydowanie zbyt krótko, biorąc pod uwagę fakt, że przez wieki przywykł do konieczności uzupełniania energii raz na całe tygodnie.
Frustracja wróciła, tak jak i towarzyszące mu niemalże na każdym kroku wątpliwości. Z trudem panował nad sobą, przez moment mając ochotę pochwycić pierwszą lepszą z mijających go osób i skoncentrować się tylko na niej. Tak byłoby szybciej, choć zdecydowanie nie rozwiązałoby problemu. Jedynie instynkt pozwolił mu utrzymać nerwy na wodzy, raz po raz przypominając, że ujawnienie się na samym środku zatłoczonej ulicy, byłoby jak prośba o nieszczęście.
Z drugiej strony, czy to w ogóle miało znaczenie? Gdyby był w Mieście Nocy, nie zastanawiałby się. Wtedy…
Potrząsnął głową, próbując opędzić się od niechcianych myśli. To był ostatni scenariusz, który chciał brać pod uwagę. Instynkt a świadome, bezkarne zabijanie ludzi, należały do dwóch różnych kategorii. Ta druga w najmniejszym stopniu go nie dotyczyła, nieważne jak daleko by się zapędził. Zwłaszcza odkąd miał przy sobie Renesmee, ta druga możliwość nie wchodziła w grę.
Z tym, że teraz jej nie było. Nie sądził zresztą, by powinna być obok, niezależnie od tego czy zobaczyłby ją w świecie snów, czy rzeczywistym. Z tego samego powodu trzymał się z daleka od domu, a zwłaszcza Jocelyne.
W pośpiechu skręcił  w najbliższą boczną uliczkę, gotów przysiąc, że za moment trafi go szlag. Wciąż czuł aury przechodzących w pobliżu ludzi – złociste, kuszące blaski, które przyciągały go na wszystkie możliwe sposoby. Zastygł w bezruchu, chwiejąc się na nogach i próbując zapanować nad nadmiarem napierających ze wszystkich stron bodźców.
Musiał się od tego odciąć. Potrzebował miejsca, w którym choć przez moment byłby sam, ale nie miał pojęcia, dokąd mógłby pójść.
Gdzieś jakby z oddali doszedł go przenikliwy dźwięk telefonu. Skrzywił się, przez moment mając wrażenie, że wygrywana melodia jest zdecydowanie zbyt głośna i przenikliwa. Zastygł w bezruchu, przez krótką chwilę bliski tego, by chwycić się za głowę albo spróbować zatkać uszy. Dopiero po dłuższej chwili, gdy nabrał pewności, że dzwonienie nie ustąpi, zniecierpliwionym ruchem wyszarpnął komórkę z kieszeni.
Zaraz po tym – nie sprawdzając nawet, kto tym razem próbował się do niego dobijać – bezceremonialnie cisnął urządzeniem o ścianę, z ulgą przyjmując to, że momentalnie zapanowała cisza.
Zaraz po tym z wolna wyprostował się i ruszył w swoją stronę.
Sage
Gabriel był nieswój. W zasadzie to brzmiało jak niedopowiedzenie stulecia, ale Sage zdecydował się tego nie komentować. Nie żeby w ogóle miał okazję, bo mężczyzna oddalił się w takim pośpiechu, jakby coś go goniło, pozostawiając zdezorientowanego wampira samego sobie.
To nie był pierwszy raz, kiedy chciał pomóc, ale nie miał pojęcia jak. Z Licavolimi miał ten problem od samego początku, odkąd zdecydował się przygarnąć dwójkę zagubionych dzieciaków. Żadne z rodzeństwa nie było ufne, ale Layla mimo wszystko otworzyła się na niego o wiele szybciej, niż jej brat. Wszystko sprowadzało się przede wszystkim do przesadnej wręcz dumy, która w przypadku tej rodziny najwyraźniej była czymś normalnym, nawet jeśli w większości przypadków wszystko komplikowała.
Tym razem jednak chodziło o coś innego. Sage nie musiał pytać, żeby zorientować się, że sprawy nie miały się najlepiej. Co więcej, aż za dobrze znał tę bladość i nerwowość Gabriela, chociaż minęły całe wieki, odkąd widział go w takim stanie. I choć samego siebie próbował przekonać, że zachowanie mężczyzny nie było dziwniejsze niż wcześniej, instynkt podpowiadał mu, że powinien być ostrożny.
Zawahała się, z trudem powstrzymując przed ruszeniem w ślad za Licavolim. Może nie powinien, skoro wszystko w Gabrielu aż krzyczało że chciał zostać sam. Nie zmieniał to jednak faktu, że Sage szczerze wątpił, czy powinien.
Zacisnął usta, coraz bardziej podenerwowany. To nie była jego sprawa, nie tylko dlatego, że miał do czynienia z dorosłymi. Etap sprzed wieków niczego nie zmieniał, a to nawet nie były jego dzieci, ale…
W pośpiechu wyciągnął telefon. Nawet nie trudził się sprawdzaniem, czy Gabriel zamierzał odebrać, w zamian wybierając inny, aż nazbyt znajomy numer.
– Layla, moja złota, co jest nie tak z twoim bratem? – zapytał wprost, gdy tylko wampirzyca zdecydowała się odebrać.
Po drugiej stronie zapanowała przenikliwa cisza. Tym wyraźniej usłyszał, że Layla gwałtownie zassała powietrze.
– Widziałeś go? – zapytała w wystarczająco nerwowy sposób, by Sage nabrał pewności, że działo się coś niedobrego. – Nic mu nie jest? Na litość bogini…
– Co się tam u was znowu dzieje?
Nie odpowiedziała od razu. To nie było w jej przypadku normalne, zwłaszcza że zwykle mówiła szybko i dużo. Usłyszał, że wypowiedziała jego imię, ale na tyle przytłumionym głosem, że nie miał wątpliwości, że musiała zwracać się do kogoś innego.
– To nie rozmowa na telefon – powiedziała w końcu. – Za dużo się dzieje. Po prostu nie pozwól Gabrielowi odejść i…
– Za późno – przyznał niechętnie.
Pierwszy raz usłyszał, żeby przeklinała. Zwłaszcza w jej ustach wulgaryzmy zabrzmiały w co nienaturalny, wręcz groteskowy sposób. Sage mimowolnie się spiął, bezwiednie mocniej chwytając telefon. Z trudem nad sobą zapanował, nie chcąc przypadkiem zamienić komórki w bezużyteczne kawałki plastiku.
Zatrzymać go… Jasne, prosta sprawa!, pomyślał z przekąsem, ale zachował te uwagi dla siebie. Kto jak kto, ale zwłaszcza Layla musiała zdawać sobie sprawę z tego, jak problematyczny potrafił być jej brat.
– Hej, już w porządku – rzucił spiętym tonem, nieudolnie próbując ją uspokoić. Starał się zabrzmieć łagodnie, ale podświadomie czuł, że szło mu to – najdelikatniej rzecz ujmując – marnie. – Poszukam się, skoro to takie ważne. Ale będziesz mi winna wyjaśnienia.
– Jasne, jasne… – obiecała w roztargnieniu. Nie zabrzmiało to szczególnie przekonująco, ale również to Sage zdecydował się przemilczeć. – Musze kończyć. Pogadamy później, ale i tak możesz dzwonić, jeśli uda ci się dorwać Gabriela. Gdybyś jeszcze przekonał go, żeby wrócił z tobą do domu… – Urwała, uprzytomniając sobie, że oczekiwała zdecydowanie zbyt wiele. – Ach, mogę mieć do ciebie jeszcze jedną prośbę?
– Zawsze – zapewnił.
Nawet nie zawahał się przed odpowiedzią. Prawda była taka, że dla tej dziewczyny posunąłby się naprawdę daleko, gdyby pojawiła się taka potrzeba.
Gdzieś po drugiej stronie Layla westchnęła, wyraźnie zmęczona. Przynajmniej Sage przez cały czas w jej głosie wyczuwał znużenie, jakby w jednej chwili zwaliło się na nią zbyt wiele problemów na raz.
– Bądź taki dobry i rozejrzyj się jeszcze za… cóż, Renesmee – poprosiła w końcu, ostrożnie dobierając słowa. Brwi wampira momentalnie powędrowały ku górze. – To bardzo ważne. Może nawet bardziej niż znalezienie Gabriela.
– Chwila… Nessie się obudziła? – zapytał natychmiast, nie kryjąc zaskoczenia. Zaczynał rozumieć, dlaczego Layla nie chciała rozmawiać telefonicznie. Cokolwiek się działo, zaczynało brzmieć naprawdę niepokojąco. – Czy Gabriel…?
– Później ci wytłumaczę – przerwała mu pośpiesznie. Jej głos zabrzmiał niemalże błagalnie. – Po prostu zrób to dla mnie. A teraz przepraszam bardzo, ale idę zabić męża – ucięła i nie czekając na jakąkolwiek reakcję, najzwyczajniej w świecie się rozłączyła.
Saga z wolna odsunął telefon od ucha. Z powątpiewaniem spojrzał na wyświetlacz, obserwując komórkę tak długo, aż ekran przygasł. Nie miał pojęcia, co się działo, ale zdecydowanie mu się to nie podobało. Złe przeczucia nie ustępowały nawet na moment, jasno dając wampirowi do zrozumienia, że działo się coś naprawdę złego.
Potrząsnął głową. W pośpiechu wsunął telefon do kieszeni kurtki, po czym szybkim krokiem ruszył w kierunku, w którym udał się Gabriel. Wystarczyła zaledwie chwila, by zorientował się, że sprawa nie będzie nawet po części tak prosta, jak mógłby tego oczekiwać. Tropienie nigdy nie było jego mocną stroną, zresztą w większości przypadków nauczył się liczyć na łut szczęścia i wyostrzone zmysły. Liczył się z tym, że wychwycenie znajomego zapachu, zwłaszcza pośród setek innych, nie będzie proste, ale to nie w nadmiarze bodźców leżał problem.
Sage przystanął, bezradnie rozglądając się dookoła. Prawda byłą taka, że nawet nie czuł Gabriela. Chociaż trop powinien być świeży, zwłaszcza że dopiero co się widzieli, wampir za żadne skarby nie potrafił stwierdzić, w którą stronę się udać. Ostatecznie z wolna ruszył przed siebie, docierając do jednej z głównych ulic i szybko nabierając pewności, że znalezienie telepaty nie będzie możliwe. Nie, skoro ten wyraźnie sobie tego nie życzył.
– Co wyście znowu zrobili? – mruknął do siebie, w równym stopniu zmartwiony, co i coraz bardziej zdenerwowany.
Nie tak wyobrażał sobie ten wieczór. Chociaż wiedział o komplikacjach z Renesmee, chciał wierzyć, że sytuacja szybko się unormuje. Zwłaszcza teraz, gdy Layla była bezpieczna, liczył choć na chwilę spokoju. Teraz widział, że jego nadzieje były płonne, ale i tak nie podobał mu się obrót, jaki przybrały sprawy. Fakt, że tym razem nawet nie miał pojęcia, w czym tak naprawdę leżał problem.
Gabriel szukał Renesmee? To brzmiało sensownie, poza tym pasowało do wyjaśnień Layli, ale w żaden sposób nie tłumaczyło, dlatego Licavoli skłamał, kiedy zapytał go o żonę. Musiało się wydarzyć coś innego, ale wiedział zbyt mało, by jednoznacznie określić, w czym leżał problem. Ostatecznie doszedł do wniosku, że nad przyczynami i skutkami mógł zastanowić się później, w pierwszej kolejności zamierzając poszukać wspomnianej przez Laylę dwójki.
Gdyby to jeszcze było takie proste! W pierwszym odruchu pomyślał, że natrafienie na Renesmee mogłoby okazać się łatwiejsze do zrealizowania, ale prawie natychmiast odrzucił od siebie tę myśl. Ona również była telepatką, najpewniej utalentowaną równie mocno, co i jej mąż. Layla nie prosiłaby, a tym bardziej nie brzmiała na tak niepewną, gdyby zadanie należało do prostych.
O tak, zdecydowanie nie takie miał plany, gdy zdecydował się wyjść na miasto. Co prawda jego faktyczny powód, by spacerować po Seattle, niejako wiązał się z tropieniem, ale w zupełnie innym sensie. Prawda była taka, że po cichu liczył na spotkanie pewnej bezimiennej wampirzycy, którą los z jakiegoś powodu raz po raz stawiał na jego drodze. Wiedział, że to głupie, ale nie mógł się powstrzymać, wciąż licząc na to, że kobieta przy którejś okazji w końcu zdradzi mu swoje imię.
Właściwie sam nie był pewien, dlaczego go do niej ciągnęło. Miała w sobie coś, co przykuwało uwagę – i to nie tylko przez wzgląd na to, że (zresztą jak każda nieśmiertelna) była nienaturalnie wręcz piękna. Oczywiście, jej uroda również zachwycała, na dodatek w dość specyficzny sposób. To był rodzaj lodowatego, zapadającego w pamięć piękna, które w z miejsca zwracało uwagę, na dodatek nie tylko śmiertelników. Ta wampirzyca miała w sobie coś, co wyróżniało ją spośród innych przedstawicielek gatunku, a to nie zdarzało się często.
Sage nie przypominał sobie, by kiedykolwiek spotkał kogoś takiego. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że zachowywała się jak ktoś wyrwany z zupełnie innej epoki. Najpewniej tak właśnie było, zwłaszcza że wampiry nader często mentalnie trwały w czasach, w których przyszło im się wychowywać. Byli niczym zamrożeni w czasie, z jednej strony przyzwyczajeni, by adaptować się do otoczenia, ale z drugiej wciąż wierni zasadom, które wpojono im za ludzkiego życia. Te różnice nader często rzucały się w oczy, niezależnie od starań wkładanych w to, by choć po części upodobnić się do ludzi.
Również i pod tym względem urocza nieznajoma wydawała się zachowywać zupełnie inaczej. Miał wrażenie, że nawet nie próbowała się dostosować, a konieczność funkcjonowania zgodnie z tym, czego oczekiwali śmiertelnicy, wręcz ją obrzydzali. Sage traktował ją niemalże jak dziecko, które ktoś zbyt wcześnie wrzucił w świat dorosłych. Sposób, w jaki odstawała od ludzi, wręcz szokował. Zagubione, które już dwukrotnie dostrzegł w jej spojrzeniu, wciąż nie dawało mu spokoju, tak wyraziste jak i charyzma, która biła z jej zachowania. Kimkolwiek była za życia, musiała pochodzić z wyższych sfer.
Tak czy siak, Sage nie pojmował, jakim cudem ta kobieta wylądowała w samym środku wielkiej metropolii. Gdyby nie pełna kontrola, pomyślałby, że miałby do czynienia z nowo narodzoną, która dopiero przywykała do nowej sytuacji. W jej przypadku jednak takie rozwiązanie w najmniejszym stopniu nie wchodziło w grę. Nie miał pojęcia, czy to w ogóle możliwe, by ktoś liczący sobie przynajmniej kilka wieków, przez tyle czasu nie zaadaptował się do otaczającego go świata, ale w przypadku nieznajomej, tylko takie rozwiązanie przychodziło mu do głowy.
Właśnie dlatego tak bardzo go ciekawiła. Była zagadką, którą chciał rozwiązać, chociaż rozsądek podpowiadał mu, że najpewniej traci czas. Nie przepadała za nim, co jasno dała mu do zrozumienia. Zachowywał się jak urażona dama, którą do szału doprowadzało to, że jakiś przypadkowy mężczyzna już dwukrotnie zakłócił jej spokój. Na swój sposób nawet go to bawiło, chociaż zarazem coś w spojrzeniu, którym kobieta obdarzyła go ostatnim razem, zbudziło w nim niepokój.
Choć nie chciał tego przed samym sobą przyznać, ta kobieta potrafiła wzbudzić strach. Tak po prostu, całą sobą komunikując, że była kimś, kogo należało się obawiać. Nigdy wcześniej nie spotkał się z czymś takim, ale to jedynie wzbudzało jego ciekawość. I chociaż zarazem nie mógł pozbyć się wrażenia, że przez cały czas igrał z ogniem, wciąż aż rwał się do tego, żeby zaryzykować.
Raz po raz wodził wzrokiem na prawo i lewo, jakby w nadziei na nagłe olśnienie. Skupiał się przede wszystkim na Gabrielu, choć rozsądek podpowiadał mu, że znalezienie go graniczyło z cudem. Co prawda tłum znacznie spowalniał, zmuszając do zachowania ludzkiego tempa i ludzkich odruchów, ale Licavoli był zbyt wprawiony w ukrywaniu się. Jeśli nie chciał, by ktokolwiek go znalazł, Sage najpewniej tracił czas.
Dostanę szału. Albo przez nich, albo przez Lawrence’a, pomyślał, wznosząc oczy ku górze. Złośliwości i tak wydawały się lepsze od bezradnego załamywania rąk. Próbował zająć czymś umysł, byleby przestać mieć wrażenie, że niewiele brakowało, by postradał zmysły. Za wszelką cenę próbował się wyciszyć i skupić na tym, co podpowiadały mu zmysły, ale poczucie beznadziei i tak dawało mu się we znaki. Chciał tego czy nie, najpewniej miał Laylę zawieść; ta myśl nie dawała mu spokoju i nawet świadomość, że wampirzyca najpewniej dobrze wiedziała, że oczekiwała niemożliwe, nie czyniła porażki jakkolwiek znośnej.
Wciąż o tym myślał, gorączkowo zastanawiając nad jakimś sensownym planem działania, gdy coś innego przykuło jego uwagę. Albo raczej ktoś inny.
Sage natychmiast zamilkł, z niedowierzaniem spoglądając na postać, która jak gdyby nigdy nic przechadzała się drugą stroną ulicy.
Los po raz trzeci postawił na jego drodze piękną nieznajomą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa