Isobel
Głośna muzyka doprowadzała ją
do szału. W zasadzie szczerze wątpiła, by głośny jazgot, który wypełniał
przeludnioną salę, można było określić tym mianem. Z jej perspektywy
przypominało to zdecydowanie zbyt uciążliwy jazgot, który jak nic przyprawiłby
ją o ból głowy, gdyby była śmiertelniczką. Absolutnie nic, co mogłaby
określić jako sztukę bądź piękno.
Postukała
paznokciem w przeźroczyste naczynie z alkoholem, którego nie
zamierzała wypić. Nawet gdyby mogła, sam zapach wzbudzał w niej
obrzydzenie. Słyszała, że niektórzy jej pobratymcy próbowali mieszać krew z procentami,
ot tak dla lepszego efektu, ale Isobel kojarzyło się to jedynie z piciem z nieczystych
ludzi, których miała szansę spotkać w tych bardziej zaniedbanych ulicach
miasta. Nie pojmowała kiedy i dlaczego jej dzieci upadły aż tak nisko, ale
to i tak wydawało się niczym w porównaniu z wieloma innymi
kwestiami, których nie potrafiła pojąć.
Brzydziła
się tym miejscem. Zaczynając od przepoconych ciał, po ciężką woń tytoniu,
alkoholu i używek, które z jakiegoś powodu zawładnęły światem. Ludzkość
zmieniła się przez minione wieki, ale stosunek Isobel do nich pozostawał
dokładnie taki sam. Gdyby tylko mogła, osobiście zakończyłaby tę farsę,
przetrącając kilka karków i dopilnowując, by zakurzony parkiet bardzo
szybko spłynął krwią, ale nie mogła sobie na to pozwolić. Nie była głupia, a tym
bardziej porywcza. Co prawda cierpliwość nigdy nie była jej mocną stroną, ale
to jeszcze nie oznaczało, że nie potrafiła trzymać nerwów na wodzy, gdy
sytuacja tego wymagała.
Z kolei
bycie królową wymagało poświęceń. Czuła, że już i tak zbyt wiele czasu
straciła, trzymając się w cieniu i biernie obserwując ludzi. W Volterze
popełniła błąd, który doprowadził ją do tego miejsca, ale nie było tego złego. Również
zawirowania z Ciemnością aż tak bardzo nie dawały jej się we znaki, jak
mogłaby tego oczekiwać. Skoro miała nie wchodzić mu w drogę, trzymała się
na dystans, zamiast na zadręczaniu Światłem, które wszyscy wokół próbowali
chronić, skupiając się na czymś zgoła odmiennym.
Małe kroki.
Powoli, tak jak na samym początku, kiedy nikt jeszcze nie znał jej imienia. Wciąż
była zła na Huntera, ale sądziła, że dostał nauczkę, zresztą całkowite pozbycie
się zwierzchnictwa choćby garstki demonów, która jej pozostała, było
najgłupszym, na co mogłaby się zdecydować.
Na pewno nie jesteśmy ci potrzebni, pani?
Zacisnęła
usta, z trudem powstrzymując grymas. Kątem oka wychwyciła ruch na tyle
charakterystyczny, by rozpoznała w nim pozbawionego ludzkich kształtów,
skrytego w ciemnościach demona. W takich chwilach żałowała, że już
nie miała na swoje skinienie kogoś tak zorganizowanego jak Rafael. Zdrajca
pozostawał zdrajcą, ale wydając mu rozkazy, przynajmniej nie musiała ich
powielać, by mieć pewność, że przekaz dotarł.
Zmusiła się
do zachowania spokoju. Musiała zadowolić się tym, co jej pozostało, choć
chwilami to było trudne. Upadek zawsze bolał, nie wspominając o uciążliwościach,
które towarzyszyły mozolnej drodze z powrotem na szczyt. Nie miała
większego wyboru, a tym bardziej nie mogła pozwolić sobie na straty w sojusznikach,
którymi dysponowała. Sam środek ludzkiej imprezy również nie był najlepszym
miejscem, żeby zademonstrować wybuch gniewu i uświadomić pewnej mgle,
dlaczego nie powinna się wychylać.
Ja wydaję rozkazy, pomyślała jedynie,
tym samym ostatecznie ucinając wszelakie dyskusje.
Nie
doczekała się protestu. Wyczuła, że demon wycofał się, choć bez wątpienia wciąż
kręcił się gdzieś w pobliżu, na wypadek, gdyby go potrzebowała. To akurat
wydało się Isobel właściwe, zwłaszcza że przywykła do obstawy. Można
powiedzieć, że za tym tęskniła – na tyle, na ile to określenie było adekwatne w przypadku
kogoś, kto przywykł mieć na swoje skinienie całą armię. Nie potrzebowała
towarzystwa, ale pionków; kogoś, kto z należytym szacunkiem wykonałby
każdy rozkaz. Tego wymagała droga do celu, a tym bardziej na to zasłużyła
królowa.
Z tym, że
chwilowo musiała zadowalać się czymś po stokroć gorszym. Ta świadomość
doprowadzała ją do szału, ale z łatwością udawało jej się trzymać
niechciane myśli i uczucia na dystans. Chłodny profesjonalizm – to
brzmiało jak idealna odpowiedź na wszystko. Tego też próbowała się trzymać,
znosząc obecność istot, które w jej oczach zasługiwały co najwyżej na
miano posiłku.
Zachowanie
ludzi również jawiło się jej jako coś, co kiedyś byłoby nie do pomyślenia.
Gdyby zdawali sobie sprawę z tego, z kim mieli do czynienia,
postępowaliby zupełnie inaczej. Co prawda ci, z którymi rozmawiała, spinali
się, podświadomie wyczuwając zagrożenie, ale to nie było to samo. Isobel aż za
dobrze pamiętała czyste przerażenie tych, którzy onegdaj stawali przed jej
obliczem. Co więcej, wielu z nich wiele dałoby za to, by akurat ona
obdarowała ich tym, co teraz zamierzała zaoferować przypadkowo wybranej osobie.
Nie była
zachwycona tym, co planowała zrobić. Miejsce, które wybrała, również nie
należało do najszczęśliwszych, ale musiała być ostrożna. Chcąc nie chcąc
kierowała się tymi samymi zasadami, co i przy wyborze ofiar – polowała
tylko na tych, których zniknięcia nikt nie miał prawa zauważyć. Wierzyła, że za
jakiś czas jakiekolwiek kryteria okażą się zbędne, ale na dobry początek
musiała zadowolić się najniższymi sferami. Gdyby zbyt szybko została zauważona,
mogłaby mieć problem.
Obserwowała
otaczających ją ludzi, bez większego zainteresowania wodząc po kolejnych
twarzach. Wszystkie wydawały się do siebie podobne – w żaden sposób nie
wzbudzające jej zaciekawienia.
Założyła
nogę na nogę, raz po raz wygładzając przód krótkiej sukienki, którą miała na
sobie. Nie czuła się dobrze w negliżu. Co prawda wielu miał okazję
podziwiać jej ciało, ale to nie zmieniało faktu, że istniały zasady, których do
tej pory próbowała się trzymać. Czuła się niemalże naga, chociaż czerwony
materiał zakrywał dość, by zdecydowała się go założyć. Zawsze lubiła błyszczeć,
ale choć i tym razem bez wątpienia wzbudzała zainteresowanie, to nie był
ten rodzaj prestiżu, do którego przywykła. Jakby nie patrzeć, w oczach
ludzi każdy nieśmiertelny jawił się jako istota zbyt urodziwa i doskonała,
by mogła być prawdziwa.
Również to
próbowała cierpliwie znosić. Jeszcze chwila, do momentu wyboru odpowiedniego
kandydata. Musiała po prostu się zdecydować, a potem doprowadzić sprawy do
końca, by mieć ten nieszczęsny wieczór z głowy.
Problem
polegał na tym, że nikt z obecnych nie wydawał się właściwy. Podświadomie
czekała na olśnienie, choćby niewielkie – bodziec, który podpowiedziałby jej,
że to odpowiednia osoba. Czegokolwiek by nie sądziła o tym miejscu, wciąż
nie chciała zdawać się na przypadek. Nie byłaby w stanie zadowolić się
kimś o brudnych myślach czy odpychającym do tego stopnia, że nawet wypicie
jego krwi, nie wchodziłoby w grę. Była zdesperowana, ale nie aż tak, by
całkiem się upodlić.
Z uporem
trzymała wszystkich wokół na dystans, skutecznie zaszczepiają w ich
umysłach myśl, by trzymali się od niej z daleka. Potrzebowała spokoju, a z nadmiarem
niewyżytych samców, to zdecydowanie nie byłoby możliwe. Aż za dobrze pamiętała
tych, którzy odważyli się ją znieważyć, gdy dopiero poznawała uroki mieszkania w wielkiej
metropolii. Do tej pory czuła dziką satysfakcję na wspomnienie momentu, w którym
pozbawiła ich serc.
A
przynajmniej jednego z nich, bo w trakcie napatoczył się tamten
mężczyzna.
Zacisnęła
usta, nagle sfrustrowana. Wspomnienie Sage’a wciąż nie dawało jej spokoju,
zwłaszcza że wciąż nie miała pewności, co o nim myśleć. Czegokolwiek od
niej chciał, jedno było pewne: ich spotkania nie mogły być przypadkowe. Isobel
już dawno przestała wierzyć w zbiegi okoliczności, a tym bardziej
czarujących mężczyzn, którzy byliby nią zainteresowani, nie mając przy tym
żadnych ukrytych intencji. Odkąd tylko sięgała pamięcią, gdzieś w pobliżu
zawsze kręcili się potencjalni adoratorzy – zainteresowani jej ciałem i potęgą,
którą mogłaby im zapewnić. Niektórych nawet do siebie dopuszczała, czerpiąc z ich
fizyczności i oddania, a w zamian oferując choćby częściową
kontrolę nad tym, co się działo. Sądziła, że to uczciwy układ.
Za
zachowaniem tego mężczyzny również musiało się coś kryć. Sęk w tym, że
wciąż nie odkryła co.
Natychmiast
odrzuciła od siebie niechciane myśli. To nie był czas, a tym bardziej
miejsce, by przejmować się tak mało znaczącymi kwestiami. Próbując trzymać
nerwy na wodzy, raz jeszcze powiodła wzrokiem dookoła. Bez wahania wnikała w cudze
umysły, starannie je badając w poszukiwaniu takiego, który wydałby jej się
choć po części obiecujący. Odpuszczała, gdy tylko wykryła coś, co ją obrzydzało
albo oznaki, że śmiertelnikowi towarzyszył ktokolwiek jeszcze. To byłoby zbyt
wielkie ryzyko, choć zawsze mogłaby posunąć się do modyfikacji cudzych
wspomnień.
Takie
posunięcie okazało się zbędne. Isobel wyprostowała się, by zmierzyć wzrokiem
czającego się gdzieś przy ścianie mężczyznę. Można by wręcz rzec: chłopaczka. Wyróżniał
się z tłumu nie tylko tym, że trzymał się z daleka, zagubionym
wzrokiem wodząc to na prawo, to na lewo. Sprawiał wrażenie kogoś, kto sam nie
miał pewności, jakim cudem wylądował w miejscu, w którym aktualnie
się znajdował.
Zaintrygowana,
natychmiast sięgnęła głębiej w jego umysł. Przyszedł sam, choć klub
wzbudzał w nim równie wielką niechęć, co i w niej. Gdzieś w jego
pamięci wychwyciła jakiś prozaiczny powód – czy to próbę dopasowania do
znajomych, czy znów nadzieję na znalezienie drugiej połówki – ale to już nie
miało dla niej znaczenia. Sam chłopak wciąż nie był szczytem jej marzeń, ale na
dobry początek musiało wystarczyć. Zresztą zaczynała mieć dość tego miejsca.
Nie
odrywając wzroku od swojej ofiary, przestała ukrywać swoją obecność.
Wystarczyła chwila, by poczuł na sobie jej spojrzenie. Nawet z odległości i przy
tak niesprzyjających warunkach usłyszała, że jego serce przyśpieszyło. Uśmiechnęła
się w pozbawiony wesołości, nieco wymuszony sposób. W szczególności
gdy uciekł wzrokiem gdzieś w bok, speszony tym, że ich spojrzenia się
spotkały, Isobel poczuła swego rodzaju satysfakcję. Wyglądał na wystarczająco
ułożonego, a przy tym uległego, co jak najbardziej jej odpowiadało.
Chodź tutaj, zażądała, nie odrywając od
śmiertelnika wzroku.
Drgnął, po
czym natychmiast spojrzał w jej stronę. Wyciągnęła przed siebie dłoń,
znacząco kiwając palcem. Gest był oczywisty, prosty i władczy, zaś sposób,
w jaki manipulowała jego umysłem, zrobił swoje. Wystarczył kilka sekund,
by chłopak posłusznie ruszył ku niej, lawirując w tłumie i najpewniej
nawet nie zdając sobie sprawy z tego, co robił.
–
Odprowadzisz mnie do mieszkania – oznajmiła jak gdyby nigdy nic wyciągając rękę
w jego stronę.
Ujął jej
dłoń, natychmiast pomagając stanąć na nogi. Wciąż wyglądał na oszołomionego, patrząc
na nią tak, jakby po raz pierwszy miał do czynienia z kobietą. W jego
ruchach było coś nieporadnego, ale zdecydowała się przymknąć na to oko. Fakt,
że nie wyczuła od niego alkoholu, również wydał się obiecujący.
Oswobodziła
rękę i – zostawiwszy na stoliku nietkniętego drinka – jak gdyby nigdy nic
ruszyła w swoją stronę. Nie musiała się obracać, żeby sprawdzić, czy
chłopak podążał za nią. Była pewna, że tak; że szedł za nią krok za krokiem,
niczym nieustępliwy cień. Poczuła, że kilka osób obejrzało się za nimi, kiedy
wychodzili, ale nikt nie zareagował w sposób, który uznałaby za uciążliwy.
Wiedziała zresztą, że zapomną o nich w chwili, w której tylko
ona i jej nowy towarzysz mieli zniknąć im z oczu.
Na zewnątrz
panował chłód, ale praktycznie nie zwróciła na to uwagi. Przystanęła w niewielkim
oddaleniu od wejścia, wyczekująco spoglądając na podążającego za nią człowieka.
Kolejny raz rzuciło jej się w oczy to, jak bardzo był chudy – aż nadto,
nie wspominając o braku choćby cienia muskulatury. W rysach jego
twarzy wciąż było coś dziecięcego, co uprzytomniło jej, że nie tak dawno temu
musiał wejść w dorosłość. Tyle przynajmniej zdołała wywnioskować, w gruncie
rzeczy nie interesując się ludzkimi dziećmi.
– Proszę
pani? – odezwał się z wahaniem chłopak. Nawet jego głos zabrzmiał
nienaturalnie łagodnie, wręcz piskliwie. Isobel westchnęła w duchu, ubolewając
nie tylko nad tym, ale przede wszystkim sposobem, jak się do niej zwracał.
Czekało ich sporo pracy. – Czy mogę… jakoś pomóc?
– W dobrym
tonie byłoby, gdybyś zaproponował mi wierzchnie okrycie – oznajmiła wypranym z jakichkolwiek
emocji tonem. – Jest zimno, a ja mam na sobie tylko krótką sukienkę –
dodała cierpliwie, choć nie miała wątpliwości, że zdążył to zauważyć. Fakt, że
wciąż uciekał wzrokiem gdzieś na bok, był wystarczająco wymowny.
– Och…
O-och, tak! – zreflektował się pośpiesznie, wyraźnie speszony.
Nie
skomentowała nawet słowem sposobu, w jaki z trudem zsunął z ramion
kurtkę. Pozwoliła, by zarzucił ją na nią, z zaskoczeniem przekonując się,
że materiał pachniał całkiem przyjemnie. Jego krew też wydawała się znośna i –
co ważniejsze – była czysta, co jak najbardziej jej odpowiadało.
– Teraz
możemy iść. Postaraj się dotrzymać mi kroku – rzuciła nieznoszącym sprzeciwu
tonem. – Nie lubię się zatrzymywać.
Skinął
głową, natychmiast ruszając za nią. Narzuciła znaczące, choć w pełni
ludzkie tempo, z nieopisaną wręcz ulgą decydując oddalić od zbyt głośnego
klubu. Najgorszą część miała już za sobą, choć wciąż nie była pewna, czy
posłusznie drepczący za nią człowiek, był tym, którego szukała. Na pewno
nadawał się na kogoś, kto bez szemrania wykonywałby jej polecenia, choć wciąż
nie potrafiła stwierdzić, w jaki sposób zachowałby się, gdyby nie wpływała
na jego umysł. Tak naprawdę nie potrafiła wyobrazić go sobie jako wampira,
szczerze wątpiąc, by nadawał się do czegokolwiek chociażby w ludzkim
życiu.
Potrząsnęła
głową. Przemiana wiele zmieniała, niezależnie od fizyczności. Słaby czy nie, to
nie miało znaczenia, skoro jad i tak zrobiłby swoje. Ta świadomość trochę
ją uspokoiła, choć Isobel wciąż nie była z siebie zadowolona. Gdyby nie
to, że siedzenie w klubie i robienie z siebie pośmiewiska,
zaczynały ją nudzić, szukałaby dalej.
Westchnęła w duchu.
Nie mogła sobie pozwolić na wybrzydzanie. Ten dzieciak przynajmniej miał
charakter, który nie powinien sprawiać większych problemów. Nie potrzebowała
buntowników, a tym bardziej osób, które już na wstępie okazywałyby
predyspozycje do tego, by wbić jej nóż w plecy. Mężczyźni, którzy
traktowali kobietę przedmiotowo, zafascynowani wyłącznie jej fizycznością,
zdecydowanie nie byliby lepszą alternatywą.
Szli w milczeniu,
on tuż za nią, co również uznała za właściwe. Wystarczyło kilka minut, by
znaleźli się a jednej z bardziej ruchliwych, znajomych już Isobel
ulicy. Miała już wprawę w ignorowaniu przechodniów, zresztą perspektywa
powrotu do przyjemnie cichego apartamentowca, okazała się wystarczająco
przyjemna, by wprawić wampirzyce w dobry humor. Dopiero wtedy w końcu
dopuściła do siebie myśl, że jej plan miał szansę się powieść. To już samo w sobie
znaczyło naprawdę wiele, nawet jeśli wciąż mogła spodziewać się komplikacji.
Wyczuła
obecność demonów, tym razem o wiele wyraźniej, niż gdy siedziała w klubie.
Czaiły się gdzieś w mroku, podążając za nią krok w krok, dokładnie
jak wciąż milczący, oszołomiony człowiek. Wydały się poruszone, wręcz
podekscytowane, co na moment dało Isobel do myślenia, ale nie na tyle, by
poświęciła temu większą uwagę.
On jest mój, zapowiedziała nieznoszącym
sprzeciwu tonem. Żadne z was nie ma
prawa do jego krwi, o ile nie zadecyduję inaczej.
Nie
przyjęli jej słów ze szczególnym entuzjazmem, ale przynajmniej nie doczekała
się protestów. Chociaż chciała wierzyć, że sprawa jest oczywista, mimo wszystko
zdecydowała się postawić sprawy jasno. Chwilami czuła się tak, jakby
współpracowała z dziećmi, nie zaś istotami mroku, które miały szansę
właściwie zrozumieć przekazywane im polecenia. Do głowy przyszło jej, że Hunter
powinien mieć większą kontrolę nad swoim rodzeństwem, ale prawie natychmiast
odrzuciła od siebie tę myśl. Miała ochotę go ukarać, ale również na to nie
mogła sobie pozwolić.
Ten jeden
raz mogła pozwolić sobie na przymknięcie oka na błędy demona. Przynajmniej
czuła, że wszystko szło w kierunku, który obmyśliła. Teraz musiała tylko
dotrzeć do mieszkania i doprowadzić sprawy do końca.
Co w tej
sytuacji mogło pójść źle?
– Dobry
wieczór!
Ten głos
doszedł do niej jakby z oddali, ale natychmiast go rozpoznała. Zatrzymała
się tak gwałtownie, że podążający tuż za nią dzieciak niemalże na nią wpadł. Zignorowała
to, w zamian natychmiast podrywając głowę i z niedowierzaniem
spoglądając na zmierzającego ku niej mężczyznę. To chyba jakiś żart… To musi być żart!, pomyślała z niedowierzaniem,
ale on nadal tam był, z tym bezczelnym błyskiem w oczach i przesadnie
uprzejmym uśmieszkiem.
Nie odezwała
się nawet słowem, pozwalając, by Sage pokonał dzielący ich dystans. Bezwiednie zacisnęła
dłonie w pięści, w milczeniu obserwując mężczyznę i próbując
doszukać się jakichkolwiek oznak… Cóż, w zasadzie czegokolwiek. Miała
ochotę do niego doskoczyć, dać mu w twarz, a potem wprost zażądać
wyjaśnień, bo te przecież musiały istnieć. Powód, dla którego ją śledził, tym
bardziej. Nie była w stanie wyobrazić sobie, że mogliby raz po raz na
siebie wpadać, skoro nic nie kryło się za jego zachowaniem.
– Proszę
pani? – odezwał się niepewnie dzieciak za jej plecami, w gruncie rzeczy po
raz pierwszy, odkąd nakazała mu za sobą podążać.
Puściła
jego słowa mimo uszu. Całą uwagę poświęcała tylko jednej osobie, która z jakiegoś
powodu wytrąciła ją z równowagi bardziej niż ktokolwiek inny. Z trudem
powstrzymała się od zaciśnięciem dłoni w pięści. Zadrżała i to
bynajmniej nie z zimna, zwłaszcza że jako wampirzyca nie odczuwała chłodu.
Sage
uśmiechnął się, zachowując tak, jakby nie zauważył bijącego od niej zdenerwowania.
To sprawiło, że poczuła się co najmniej zignorowała. Z równym powodzeniem
mógłby ją spoliczkować; efekt byłby dokładnie taki samy, nie wspominając o tym,
że mężczyzna po raz kolejny zachowywał się bezczelnie. Nie miała pojęcia czy
robił to specjalnie, czy może jak ostatni idiota próbował z nią igrać, ale
to nie miało znaczenia. Liczyło się, że w ułamku sekundy zapragnęła rozerwać
go na kawałeczki, tu i teraz, choćby i na oczach tych wszystkich
przechodniach.
Zatrzymał
się nagle, w bezpiecznej odległości, być może wyczuwając jej niechęć.
Wyraz jego twarzy zmienił się, gdy spojrzenie spoczęło na podążającym za Isobel
mężczyźnie. W pierwszym odruchu uniósł brwi, jakby zaskoczony. Zaraz po
tym – ku jej zaskoczeniu – przez jego twarz przemknął cień. Poczuła się
dziwnie, kiedy rubinowe tęczówki Sage’a z przesadną wręcz uwaga zmierzyły
całą jej sylwetkę, nie tyle skupiając na piersiach czy krągłościach, co na wciąż
zalegającej na jej ramionach kurtce.
Cisza,
która między nimi zapadła, wydała się Isobel co najmniej dziwna.
– Ty… –
wycedziła przez zaciśnięte zęby, jako pierwsza decydując się odezwać. W pośpiechu
wzięła się w garść, prostując niczym struna i dumnie unosząc głowę. Nie
do pomyślenia był, żeby królowa peszyła się przed kimkolwiek, a już
zwłaszcza jednym ze swoich dzieci! – Zejdź mi z drogi – zażądała,
stanowczo robiąc krok naprzód.
Mogła go do
tego zmusić, ale nie miała ochoty na mieszanie mu w głowie. Zresztą
chciała, żeby sam to zrobił – choć raz się podporządkował, skoro tego od niego
oczekiwała. Jeśli wiedział, kim była, dla własnego bezpieczeństwa powinien się
na to zdecydować.
A jednak
Sage nawet nie drgnął, z uporem tkwiąc w miejscu.
– Panią
również cudownie widzieć – stwierdził ze spokojem, kiwając ją głową. Gwałtownie
zaczerpnęła powietrza, porażona tym, że nawet w tej sytuacji, mężczyzna
znów zachowywał się w ten porażająco uprzejmy sposób. – Los jest dla nas
wyjątkowo łaskawy.
W tamtej
chwili zapragnęła się roześmiać. Żartował sobie? Musiał, a jednak…
– Ja… Chyba
przeszkadzam – usłyszała za plecami niepewny, nieco senny głos. Kiedy się
obejrzała, przekonała się, że dotychczas podążający za nią chłopak, mrugał
nieprzytomnie, wyraźnie zaskoczony miejsce, w którym się znalazł. –
Przepraszam. Ja nie…
– Po prostu
sobie idź – ponaglił Sage.
Śmiertelnik
nawet się nie zawahał. Dosłownie uciekł, chwilę później znikając w tłumie.
Isobel warknęła,
w następnej sekundzie bezceremonialnie skacząc przed siebie. Tym razem
miała już tego dość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz