23 września 2018

Sto czternaście

Isobel
Głośna muzyka doprowadzała ją do szału. W zasadzie szczerze wątpiła, by głośny jazgot, który wypełniał przeludnioną salę, można było określić tym mianem. Z jej perspektywy przypominało to zdecydowanie zbyt uciążliwy jazgot, który jak nic przyprawiłby ją o ból głowy, gdyby była śmiertelniczką. Absolutnie nic, co mogłaby określić jako sztukę bądź piękno.
Postukała paznokciem w przeźroczyste naczynie z alkoholem, którego nie zamierzała wypić. Nawet gdyby mogła, sam zapach wzbudzał w niej obrzydzenie. Słyszała, że niektórzy jej pobratymcy próbowali mieszać krew z procentami, ot tak dla lepszego efektu, ale Isobel kojarzyło się to jedynie z piciem z nieczystych ludzi, których miała szansę spotkać w tych bardziej zaniedbanych ulicach miasta. Nie pojmowała kiedy i dlaczego jej dzieci upadły aż tak nisko, ale to i tak wydawało się niczym w porównaniu z wieloma innymi kwestiami, których nie potrafiła pojąć.
Brzydziła się tym miejscem. Zaczynając od przepoconych ciał, po ciężką woń tytoniu, alkoholu i używek, które z jakiegoś powodu zawładnęły światem. Ludzkość zmieniła się przez minione wieki, ale stosunek Isobel do nich pozostawał dokładnie taki sam. Gdyby tylko mogła, osobiście zakończyłaby tę farsę, przetrącając kilka karków i dopilnowując, by zakurzony parkiet bardzo szybko spłynął krwią, ale nie mogła sobie na to pozwolić. Nie była głupia, a tym bardziej porywcza. Co prawda cierpliwość nigdy nie była jej mocną stroną, ale to jeszcze nie oznaczało, że nie potrafiła trzymać nerwów na wodzy, gdy sytuacja tego wymagała.
Z kolei bycie królową wymagało poświęceń. Czuła, że już i tak zbyt wiele czasu straciła, trzymając się w cieniu i biernie obserwując ludzi. W Volterze popełniła błąd, który doprowadził ją do tego miejsca, ale nie było tego złego. Również zawirowania z Ciemnością aż tak bardzo nie dawały jej się we znaki, jak mogłaby tego oczekiwać. Skoro miała nie wchodzić mu w drogę, trzymała się na dystans, zamiast na zadręczaniu Światłem, które wszyscy wokół próbowali chronić, skupiając się na czymś zgoła odmiennym.
Małe kroki. Powoli, tak jak na samym początku, kiedy nikt jeszcze nie znał jej imienia. Wciąż była zła na Huntera, ale sądziła, że dostał nauczkę, zresztą całkowite pozbycie się zwierzchnictwa choćby garstki demonów, która jej pozostała, było najgłupszym, na co mogłaby się zdecydować.
Na pewno nie jesteśmy ci potrzebni, pani?
Zacisnęła usta, z trudem powstrzymując grymas. Kątem oka wychwyciła ruch na tyle charakterystyczny, by rozpoznała w nim pozbawionego ludzkich kształtów, skrytego w ciemnościach demona. W takich chwilach żałowała, że już nie miała na swoje skinienie kogoś tak zorganizowanego jak Rafael. Zdrajca pozostawał zdrajcą, ale wydając mu rozkazy, przynajmniej nie musiała ich powielać, by mieć pewność, że przekaz dotarł.
Zmusiła się do zachowania spokoju. Musiała zadowolić się tym, co jej pozostało, choć chwilami to było trudne. Upadek zawsze bolał, nie wspominając o uciążliwościach, które towarzyszyły mozolnej drodze z powrotem na szczyt. Nie miała większego wyboru, a tym bardziej nie mogła pozwolić sobie na straty w sojusznikach, którymi dysponowała. Sam środek ludzkiej imprezy również nie był najlepszym miejscem, żeby zademonstrować wybuch gniewu i uświadomić pewnej mgle, dlaczego nie powinna się wychylać.
Ja wydaję rozkazy, pomyślała jedynie, tym samym ostatecznie ucinając wszelakie dyskusje.
Nie doczekała się protestu. Wyczuła, że demon wycofał się, choć bez wątpienia wciąż kręcił się gdzieś w pobliżu, na wypadek, gdyby go potrzebowała. To akurat wydało się Isobel właściwe, zwłaszcza że przywykła do obstawy. Można powiedzieć, że za tym tęskniła – na tyle, na ile to określenie było adekwatne w przypadku kogoś, kto przywykł mieć na swoje skinienie całą armię. Nie potrzebowała towarzystwa, ale pionków; kogoś, kto z należytym szacunkiem wykonałby każdy rozkaz. Tego wymagała droga do celu, a tym bardziej na to zasłużyła królowa.
Z tym, że chwilowo musiała zadowalać się czymś po stokroć gorszym. Ta świadomość doprowadzała ją do szału, ale z łatwością udawało jej się trzymać niechciane myśli i uczucia na dystans. Chłodny profesjonalizm – to brzmiało jak idealna odpowiedź na wszystko. Tego też próbowała się trzymać, znosząc obecność istot, które w jej oczach zasługiwały co najwyżej na miano posiłku.
Zachowanie ludzi również jawiło się jej jako coś, co kiedyś byłoby nie do pomyślenia. Gdyby zdawali sobie sprawę z tego, z kim mieli do czynienia, postępowaliby zupełnie inaczej. Co prawda ci, z którymi rozmawiała, spinali się, podświadomie wyczuwając zagrożenie, ale to nie było to samo. Isobel aż za dobrze pamiętała czyste przerażenie tych, którzy onegdaj stawali przed jej obliczem. Co więcej, wielu z nich wiele dałoby za to, by akurat ona obdarowała ich tym, co teraz zamierzała zaoferować przypadkowo wybranej osobie.
Nie była zachwycona tym, co planowała zrobić. Miejsce, które wybrała, również nie należało do najszczęśliwszych, ale musiała być ostrożna. Chcąc nie chcąc kierowała się tymi samymi zasadami, co i przy wyborze ofiar – polowała tylko na tych, których zniknięcia nikt nie miał prawa zauważyć. Wierzyła, że za jakiś czas jakiekolwiek kryteria okażą się zbędne, ale na dobry początek musiała zadowolić się najniższymi sferami. Gdyby zbyt szybko została zauważona, mogłaby mieć problem.
Obserwowała otaczających ją ludzi, bez większego zainteresowania wodząc po kolejnych twarzach. Wszystkie wydawały się do siebie podobne – w żaden sposób nie wzbudzające jej zaciekawienia.
Założyła nogę na nogę, raz po raz wygładzając przód krótkiej sukienki, którą miała na sobie. Nie czuła się dobrze w negliżu. Co prawda wielu miał okazję podziwiać jej ciało, ale to nie zmieniało faktu, że istniały zasady, których do tej pory próbowała się trzymać. Czuła się niemalże naga, chociaż czerwony materiał zakrywał dość, by zdecydowała się go założyć. Zawsze lubiła błyszczeć, ale choć i tym razem bez wątpienia wzbudzała zainteresowanie, to nie był ten rodzaj prestiżu, do którego przywykła. Jakby nie patrzeć, w oczach ludzi każdy nieśmiertelny jawił się jako istota zbyt urodziwa i doskonała, by mogła być prawdziwa.
Również to próbowała cierpliwie znosić. Jeszcze chwila, do momentu wyboru odpowiedniego kandydata. Musiała po prostu się zdecydować, a potem doprowadzić sprawy do końca, by mieć ten nieszczęsny wieczór z głowy.
Problem polegał na tym, że nikt z obecnych nie wydawał się właściwy. Podświadomie czekała na olśnienie, choćby niewielkie – bodziec, który podpowiedziałby jej, że to odpowiednia osoba. Czegokolwiek by nie sądziła o tym miejscu, wciąż nie chciała zdawać się na przypadek. Nie byłaby w stanie zadowolić się kimś o brudnych myślach czy odpychającym do tego stopnia, że nawet wypicie jego krwi, nie wchodziłoby w grę. Była zdesperowana, ale nie aż tak, by całkiem się upodlić.
Z uporem trzymała wszystkich wokół na dystans, skutecznie zaszczepiają w ich umysłach myśl, by trzymali się od niej z daleka. Potrzebowała spokoju, a z nadmiarem niewyżytych samców, to zdecydowanie nie byłoby możliwe. Aż za dobrze pamiętała tych, którzy odważyli się ją znieważyć, gdy dopiero poznawała uroki mieszkania w wielkiej metropolii. Do tej pory czuła dziką satysfakcję na wspomnienie momentu, w którym pozbawiła ich serc.
A przynajmniej jednego z nich, bo w trakcie napatoczył się tamten mężczyzna.
Zacisnęła usta, nagle sfrustrowana. Wspomnienie Sage’a wciąż nie dawało jej spokoju, zwłaszcza że wciąż nie miała pewności, co o nim myśleć. Czegokolwiek od niej chciał, jedno było pewne: ich spotkania nie mogły być przypadkowe. Isobel już dawno przestała wierzyć w zbiegi okoliczności, a tym bardziej czarujących mężczyzn, którzy byliby nią zainteresowani, nie mając przy tym żadnych ukrytych intencji. Odkąd tylko sięgała pamięcią, gdzieś w pobliżu zawsze kręcili się potencjalni adoratorzy – zainteresowani jej ciałem i potęgą, którą mogłaby im zapewnić. Niektórych nawet do siebie dopuszczała, czerpiąc z ich fizyczności i oddania, a w zamian oferując choćby częściową kontrolę nad tym, co się działo. Sądziła, że to uczciwy układ.
Za zachowaniem tego mężczyzny również musiało się coś kryć. Sęk w tym, że wciąż nie odkryła co.
Natychmiast odrzuciła od siebie niechciane myśli. To nie był czas, a tym bardziej miejsce, by przejmować się tak mało znaczącymi kwestiami. Próbując trzymać nerwy na wodzy, raz jeszcze powiodła wzrokiem dookoła. Bez wahania wnikała w cudze umysły, starannie je badając w poszukiwaniu takiego, który wydałby jej się choć po części obiecujący. Odpuszczała, gdy tylko wykryła coś, co ją obrzydzało albo oznaki, że śmiertelnikowi towarzyszył ktokolwiek jeszcze. To byłoby zbyt wielkie ryzyko, choć zawsze mogłaby posunąć się do modyfikacji cudzych wspomnień.
Takie posunięcie okazało się zbędne. Isobel wyprostowała się, by zmierzyć wzrokiem czającego się gdzieś przy ścianie mężczyznę. Można by wręcz rzec: chłopaczka. Wyróżniał się z tłumu nie tylko tym, że trzymał się z daleka, zagubionym wzrokiem wodząc to na prawo, to na lewo. Sprawiał wrażenie kogoś, kto sam nie miał pewności, jakim cudem wylądował w miejscu, w którym aktualnie się znajdował.
Zaintrygowana, natychmiast sięgnęła głębiej w jego umysł. Przyszedł sam, choć klub wzbudzał w nim równie wielką niechęć, co i w niej. Gdzieś w jego pamięci wychwyciła jakiś prozaiczny powód – czy to próbę dopasowania do znajomych, czy znów nadzieję na znalezienie drugiej połówki – ale to już nie miało dla niej znaczenia. Sam chłopak wciąż nie był szczytem jej marzeń, ale na dobry początek musiało wystarczyć. Zresztą zaczynała mieć dość tego miejsca.
Nie odrywając wzroku od swojej ofiary, przestała ukrywać swoją obecność. Wystarczyła chwila, by poczuł na sobie jej spojrzenie. Nawet z odległości i przy tak niesprzyjających warunkach usłyszała, że jego serce przyśpieszyło. Uśmiechnęła się w pozbawiony wesołości, nieco wymuszony sposób. W szczególności gdy uciekł wzrokiem gdzieś w bok, speszony tym, że ich spojrzenia się spotkały, Isobel poczuła swego rodzaju satysfakcję. Wyglądał na wystarczająco ułożonego, a przy tym uległego, co jak najbardziej jej odpowiadało.
Chodź tutaj, zażądała, nie odrywając od śmiertelnika wzroku.
Drgnął, po czym natychmiast spojrzał w jej stronę. Wyciągnęła przed siebie dłoń, znacząco kiwając palcem. Gest był oczywisty, prosty i władczy, zaś sposób, w jaki manipulowała jego umysłem, zrobił swoje. Wystarczył kilka sekund, by chłopak posłusznie ruszył ku niej, lawirując w tłumie i najpewniej nawet nie zdając sobie sprawy z tego, co robił.
– Odprowadzisz mnie do mieszkania – oznajmiła jak gdyby nigdy nic wyciągając rękę w jego stronę.
Ujął jej dłoń, natychmiast pomagając stanąć na nogi. Wciąż wyglądał na oszołomionego, patrząc na nią tak, jakby po raz pierwszy miał do czynienia z kobietą. W jego ruchach było coś nieporadnego, ale zdecydowała się przymknąć na to oko. Fakt, że nie wyczuła od niego alkoholu, również wydał się obiecujący.
Oswobodziła rękę i – zostawiwszy na stoliku nietkniętego drinka – jak gdyby nigdy nic ruszyła w swoją stronę. Nie musiała się obracać, żeby sprawdzić, czy chłopak podążał za nią. Była pewna, że tak; że szedł za nią krok za krokiem, niczym nieustępliwy cień. Poczuła, że kilka osób obejrzało się za nimi, kiedy wychodzili, ale nikt nie zareagował w sposób, który uznałaby za uciążliwy. Wiedziała zresztą, że zapomną o nich w chwili, w której tylko ona i jej nowy towarzysz mieli zniknąć im z oczu.
Na zewnątrz panował chłód, ale praktycznie nie zwróciła na to uwagi. Przystanęła w niewielkim oddaleniu od wejścia, wyczekująco spoglądając na podążającego za nią człowieka. Kolejny raz rzuciło jej się w oczy to, jak bardzo był chudy – aż nadto, nie wspominając o braku choćby cienia muskulatury. W rysach jego twarzy wciąż było coś dziecięcego, co uprzytomniło jej, że nie tak dawno temu musiał wejść w dorosłość. Tyle przynajmniej zdołała wywnioskować, w gruncie rzeczy nie interesując się ludzkimi dziećmi.
– Proszę pani? – odezwał się z wahaniem chłopak. Nawet jego głos zabrzmiał nienaturalnie łagodnie, wręcz piskliwie. Isobel westchnęła w duchu, ubolewając nie tylko nad tym, ale przede wszystkim sposobem, jak się do niej zwracał. Czekało ich sporo pracy. – Czy mogę… jakoś pomóc?
– W dobrym tonie byłoby, gdybyś zaproponował mi wierzchnie okrycie – oznajmiła wypranym z jakichkolwiek emocji tonem. – Jest zimno, a ja mam na sobie tylko krótką sukienkę – dodała cierpliwie, choć nie miała wątpliwości, że zdążył to zauważyć. Fakt, że wciąż uciekał wzrokiem gdzieś na bok, był wystarczająco wymowny.
– Och… O-och, tak! – zreflektował się pośpiesznie, wyraźnie speszony.
Nie skomentowała nawet słowem sposobu, w jaki z trudem zsunął z ramion kurtkę. Pozwoliła, by zarzucił ją na nią, z zaskoczeniem przekonując się, że materiał pachniał całkiem przyjemnie. Jego krew też wydawała się znośna i – co ważniejsze – była czysta, co jak najbardziej jej odpowiadało.
– Teraz możemy iść. Postaraj się dotrzymać mi kroku – rzuciła nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Nie lubię się zatrzymywać.
Skinął głową, natychmiast ruszając za nią. Narzuciła znaczące, choć w pełni ludzkie tempo, z nieopisaną wręcz ulgą decydując oddalić od zbyt głośnego klubu. Najgorszą część miała już za sobą, choć wciąż nie była pewna, czy posłusznie drepczący za nią człowiek, był tym, którego szukała. Na pewno nadawał się na kogoś, kto bez szemrania wykonywałby jej polecenia, choć wciąż nie potrafiła stwierdzić, w jaki sposób zachowałby się, gdyby nie wpływała na jego umysł. Tak naprawdę nie potrafiła wyobrazić go sobie jako wampira, szczerze wątpiąc, by nadawał się do czegokolwiek chociażby w ludzkim życiu.
Potrząsnęła głową. Przemiana wiele zmieniała, niezależnie od fizyczności. Słaby czy nie, to nie miało znaczenia, skoro jad i tak zrobiłby swoje. Ta świadomość trochę ją uspokoiła, choć Isobel wciąż nie była z siebie zadowolona. Gdyby nie to, że siedzenie w klubie i robienie z siebie pośmiewiska, zaczynały ją nudzić, szukałaby dalej.
Westchnęła w duchu. Nie mogła sobie pozwolić na wybrzydzanie. Ten dzieciak przynajmniej miał charakter, który nie powinien sprawiać większych problemów. Nie potrzebowała buntowników, a tym bardziej osób, które już na wstępie okazywałyby predyspozycje do tego, by wbić jej nóż w plecy. Mężczyźni, którzy traktowali kobietę przedmiotowo, zafascynowani wyłącznie jej fizycznością, zdecydowanie nie byliby lepszą alternatywą.
Szli w milczeniu, on tuż za nią, co również uznała za właściwe. Wystarczyło kilka minut, by znaleźli się a jednej z bardziej ruchliwych, znajomych już Isobel ulicy. Miała już wprawę w ignorowaniu przechodniów, zresztą perspektywa powrotu do przyjemnie cichego apartamentowca, okazała się wystarczająco przyjemna, by wprawić wampirzyce w dobry humor. Dopiero wtedy w końcu dopuściła do siebie myśl, że jej plan miał szansę się powieść. To już samo w sobie znaczyło naprawdę wiele, nawet jeśli wciąż mogła spodziewać się komplikacji.
Wyczuła obecność demonów, tym razem o wiele wyraźniej, niż gdy siedziała w klubie. Czaiły się gdzieś w mroku, podążając za nią krok w krok, dokładnie jak wciąż milczący, oszołomiony człowiek. Wydały się poruszone, wręcz podekscytowane, co na moment dało Isobel do myślenia, ale nie na tyle, by poświęciła temu większą uwagę.
On jest mój, zapowiedziała nieznoszącym sprzeciwu tonem. Żadne z was nie ma prawa do jego krwi, o ile nie zadecyduję inaczej.
Nie przyjęli jej słów ze szczególnym entuzjazmem, ale przynajmniej nie doczekała się protestów. Chociaż chciała wierzyć, że sprawa jest oczywista, mimo wszystko zdecydowała się postawić sprawy jasno. Chwilami czuła się tak, jakby współpracowała z dziećmi, nie zaś istotami mroku, które miały szansę właściwie zrozumieć przekazywane im polecenia. Do głowy przyszło jej, że Hunter powinien mieć większą kontrolę nad swoim rodzeństwem, ale prawie natychmiast odrzuciła od siebie tę myśl. Miała ochotę go ukarać, ale również na to nie mogła sobie pozwolić.
Ten jeden raz mogła pozwolić sobie na przymknięcie oka na błędy demona. Przynajmniej czuła, że wszystko szło w kierunku, który obmyśliła. Teraz musiała tylko dotrzeć do mieszkania i doprowadzić sprawy do końca.
Co w tej sytuacji mogło pójść źle?
– Dobry wieczór!
Ten głos doszedł do niej jakby z oddali, ale natychmiast go rozpoznała. Zatrzymała się tak gwałtownie, że podążający tuż za nią dzieciak niemalże na nią wpadł. Zignorowała to, w zamian natychmiast podrywając głowę i z niedowierzaniem spoglądając na zmierzającego ku niej mężczyznę. To chyba jakiś żart… To musi być żart!, pomyślała z niedowierzaniem, ale on nadal tam był, z tym bezczelnym błyskiem w oczach i przesadnie uprzejmym uśmieszkiem.
Nie odezwała się nawet słowem, pozwalając, by Sage pokonał dzielący ich dystans. Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści, w milczeniu obserwując mężczyznę i próbując doszukać się jakichkolwiek oznak… Cóż, w zasadzie czegokolwiek. Miała ochotę do niego doskoczyć, dać mu w twarz, a potem wprost zażądać wyjaśnień, bo te przecież musiały istnieć. Powód, dla którego ją śledził, tym bardziej. Nie była w stanie wyobrazić sobie, że mogliby raz po raz na siebie wpadać, skoro nic nie kryło się za jego zachowaniem.
– Proszę pani? – odezwał się niepewnie dzieciak za jej plecami, w gruncie rzeczy po raz pierwszy, odkąd nakazała mu za sobą podążać.
Puściła jego słowa mimo uszu. Całą uwagę poświęcała tylko jednej osobie, która z jakiegoś powodu wytrąciła ją z równowagi bardziej niż ktokolwiek inny. Z trudem powstrzymała się od zaciśnięciem dłoni w pięści. Zadrżała i to bynajmniej nie z zimna, zwłaszcza że jako wampirzyca nie odczuwała chłodu.
Sage uśmiechnął się, zachowując tak, jakby nie zauważył bijącego od niej zdenerwowania. To sprawiło, że poczuła się co najmniej zignorowała. Z równym powodzeniem mógłby ją spoliczkować; efekt byłby dokładnie taki samy, nie wspominając o tym, że mężczyzna po raz kolejny zachowywał się bezczelnie. Nie miała pojęcia czy robił to specjalnie, czy może jak ostatni idiota próbował z nią igrać, ale to nie miało znaczenia. Liczyło się, że w ułamku sekundy zapragnęła rozerwać go na kawałeczki, tu i teraz, choćby i na oczach tych wszystkich przechodniach.
Zatrzymał się nagle, w bezpiecznej odległości, być może wyczuwając jej niechęć. Wyraz jego twarzy zmienił się, gdy spojrzenie spoczęło na podążającym za Isobel mężczyźnie. W pierwszym odruchu uniósł brwi, jakby zaskoczony. Zaraz po tym – ku jej zaskoczeniu – przez jego twarz przemknął cień. Poczuła się dziwnie, kiedy rubinowe tęczówki Sage’a z przesadną wręcz uwaga zmierzyły całą jej sylwetkę, nie tyle skupiając na piersiach czy krągłościach, co na wciąż zalegającej na jej ramionach kurtce.
Cisza, która między nimi zapadła, wydała się Isobel co najmniej dziwna.
– Ty… – wycedziła przez zaciśnięte zęby, jako pierwsza decydując się odezwać. W pośpiechu wzięła się w garść, prostując niczym struna i dumnie unosząc głowę. Nie do pomyślenia był, żeby królowa peszyła się przed kimkolwiek, a już zwłaszcza jednym ze swoich dzieci! – Zejdź mi z drogi – zażądała, stanowczo robiąc krok naprzód.
Mogła go do tego zmusić, ale nie miała ochoty na mieszanie mu w głowie. Zresztą chciała, żeby sam to zrobił – choć raz się podporządkował, skoro tego od niego oczekiwała. Jeśli wiedział, kim była, dla własnego bezpieczeństwa powinien się na to zdecydować.
A jednak Sage nawet nie drgnął, z uporem tkwiąc w miejscu.
– Panią również cudownie widzieć – stwierdził ze spokojem, kiwając ją głową. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza, porażona tym, że nawet w tej sytuacji, mężczyzna znów zachowywał się w ten porażająco uprzejmy sposób. – Los jest dla nas wyjątkowo łaskawy.
W tamtej chwili zapragnęła się roześmiać. Żartował sobie? Musiał, a jednak…
– Ja… Chyba przeszkadzam – usłyszała za plecami niepewny, nieco senny głos. Kiedy się obejrzała, przekonała się, że dotychczas podążający za nią chłopak, mrugał nieprzytomnie, wyraźnie zaskoczony miejsce, w którym się znalazł. – Przepraszam. Ja nie…
– Po prostu sobie idź – ponaglił Sage.
Śmiertelnik nawet się nie zawahał. Dosłownie uciekł, chwilę później znikając w tłumie.
Isobel warknęła, w następnej sekundzie bezceremonialnie skacząc przed siebie. Tym razem miała już tego dość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa