Jocelyne
Nie skłamała. Przynajmniej nie
do końca, naprawdę wierząc, że kiedy przyjdzie odpowiedni moment, będzie w stanie
zdziałać coś sensownego.
Mimo
wszystko czuła się nieporadna i zdecydowanie zbyt mocno oszołomiona, by
podjąć jakąkolwiek decyzję. W milczeniu przypatrywała się kryształowi,
próbując ignorować fakt, że z miejsca zrobiło jej się niedobrze. Wstrzymała
oddech, uprzytomniając to sobie dopiero po kilku sekundach, gdy brak powietrza
zaczął dawać jej się we znaki.
Aż za
dobrze pamiętała, w jaki sposób zadziałał na nią kryształ, gdy miała z nim
styczność ostatnim razem. Nie chciała o tym myśleć, ale strach powrócił,
równie intensywny, co i obawy, które towarzyszyły jej od dłuższego czasu. W pamięci
wciąż miała moment, w którym to Ron chciał wykorzystać pełnię zdolności,
którymi dysponowała. Te niespokojne szepty, które tak nagle usłyszała i które
wręcz doprowadzały ją do szaleństwa…
Mocniej zacisnęła
palce wokół odłamka. Ten kryształ był o wiele mniejszy, ale wcale nie
czuła się dzięki temu lepiej. Czuła na sobie niespokojne spojrzenie Layli i to
wystarczyło, żeby zorientowała się, że nie tylko ją dręczyły wątpliwości.
Ciotka tez się bała, może nie aż tak bardzo, ale jednak. Z drugiej strony,
może po prostu robiła wszystko, by emocji nie okazywać, ale to w gruncie
rzeczy nie miało znaczenia.
– Wszystko w porządku?
– zapytała cicho wampirzyca.
Jocelyne w roztargnieniu
skinęła głową. Tym razem przynajmniej nie doczekała się gwałtownej reakcji,
kiedy to bezcielesne głosy zaatakowały ją ze wszystkich stron jednocześnie. Co
prawda miała wrażenie, że kryształ, który tak kurczowo ściskała w dłoni,
pulsował ciepłem, ale to równie dobrze mogło być wytworem jej wyobraźni. Była
gotowa się założyć, że tkwiła w bezruchu wystarczająco długo, by odłamek
zdążył się nagrzać od jej ciała.
W głowie
miała pustkę, ale to wydawało się lepsze od gwałtownego ataku niespójnych
szeptów. Z niejaką ulgą przyjęła fakt, że tym razem przynajmniej miała
kontrolę nad tym, co działo się wokół niej. Nie słaniała się na nogach, a tym
bardzie nie czuła tak, jakby za moment miała oszaleć przez pulsowanie w skroniach.
Tym razem wszystko sprowadzało się do niej i decyzji, które podejmowała,
co na dłuższa metę okazało się kuszącą perspektywą.
Nikt nie
próbował jej poganiać, ale i tak czuła, że powinna się pośpieszyć. Z wolna
podeszła do łóżka, siadając na nim i nerwowo obracając kryształ między
palcami. Miał dziwny kolor, mętny i jakby brudny, chociaż trudno jej było
stwierdzić, dlaczego właśnie to wydał jej się aż takie istotne.
– Nie wiem,
co się stanie – powiedziała w końcu, ostrożnie dobierając słowa.
Zabrzmiała niemalże błagalnie, wręcz przepraszająco. – Spróbuję sięgnąć mamy,
ale…
– Niczego
innego nie oczekiwałem – stwierdził Rufus.
Spojrzała
na niego z powątpiewaniem, po jego tonie poznając, że rozumiał równie
niewiele, co i ona. To nie brzmi jak
dobry plan, wujku, pomyślała, ale nie wypowiedziała tych słów na głos. Nie
tyle obawiała się tego, że wampir mógłby się zdenerwować, co raczej że on albo
Layla nagle się rozmyślą. Po wyrazie twarzy ciotki poznała, że ta już mała na
to ochotę, rezygnacja jednak nie wchodziła w grę. Słodka bogini, widziała i wyczuła
dość, żeby wiedzieć, jak poważna była sytuacja.
Przez
moment pomyślała o tacie, mimo wszystko żałując, że nie było go gdzieś
obok. Co prawda mogła się założyć, że za nic nie pozwoliłby jej ryzykować, ale przynajmniej
miałaby pewność, że nic mu nie groziło.
Nie powinnam im mówić, że do tej pory we
wszystkim pomagała mi Within, prawda?
Przez
moment naprawdę liczyła, że demonica nagle się pojawi, choć zarazem jej
obecność mało kiedy zwiastowała coś dobrego. Fakt, że za każdym razem, gdy
postępowała zgodnie z instrukcjami nieśmiertelnej, działo się coś, czego
później nie potrafiła sobie przypomnieć, również nie pomagał. Jakkolwiek by
jednak nie było, Joce podświadomie czekała na pomoc. Wszystko wydawało się
lepsze od odpowiedzialności, którą w tamtej chwili czuła. Wiedziała, że to
prawie jak ucieczka – to, że potrzebowała kogoś, kto poprowadziłby ją za
rączkę, choć po części łagodząc niechciany obowiązek – ale nie dbała o to.
Może wtedy
aż tak bardzo nie bałaby się konsekwencji, które niosło ze sobą niepowodzenie.
Z wolna
wypuściła powietrze, próbując się uspokoić. Zamknęła oczy, choć zdecydowanie
nie czuła się tak, jakby mogła zasnąć. Czuła na sobie spojrzenia Layli i Rufusa,
ale łatwo było jej tę dwujkę ignorować, zwłaszcza że oboje milczeli. Skupiła
się na oddychaniu, ale rozpraszał ją zarówno zalegający w dłoni odłamek,
jak i głosy, które słyszała na dole. Wtedy dotarło do niej, że to, aż ktoś
spróbuje tu przyjść i sprawdzić, w czym rzecz, było jedynie kwestia
czasu. Jakby tego było mało, jakoś nie miała wątpliwości, że wtedy ktoś jednak
spróbowałby ją zatrzymać – a na to nie mogła sobie pozwolić.
Presja nie
pomagała, tak jak i wciąż towarzyszące jej napięcie. Tym bardziej
zaskoczył ją moment, w którym jednak otoczyła ją ciemność. Zanim zdążyła
choćby pomyśleć, przekonała się, że unosi się w mroku, otoczona gwiazdami i aurami
snów. Nigdy dotąd dotarcie do tego miejsca nie zajęło jej tak mało czasu to wystarczyło, by zorientowała się, że coś
uległo zmianie. W roztargnieniu uniosła dłoń, rozprostowując palce.
Zawahała się, widząc wciąż obecny odłamek – w pełni materialny, pulsujący
ciepłem i zdecydowanie nie wyglądający jak fragment snu, w którym
trwała.
Jakby tego
było mało, kryształ świecił. Dosłownie pulsował naprzemiennie to przygasającym,
to znów przybierającym na sile blaskiem. Joce zamrugała, co najmniej zaskoczona
tym odkryciem. Nie miała zbyt wielkiego doświadczenia z tym kamieniem, co
prawda świadoma do czego służył, ale nic ponadto. Incydent z Projektu Beta skutecznie zniechęcił ją
do jakiegokolwiek kontaktu z kryształami, jednak patrząc na ten, który
spoczywał w jej dłoni, czuła wyłącznie spokój. Było jeszcze przyjemne,
rozluźniające ciepło, które w jednej chwili rozeszło się po całym jej
ciele, niosąc ze sobą jakże upragnione ukojenie.
Już się nie
bała, choć nie sądziła, że to w ogóle możliwe. Moc spokojnie krążyła po
jej ciele, jaśniejsza i bardziej pobudzona niż do tej pory. Czuła się tak,
jakby w końcu zdołała porządnie wypocząć – rześko i wystarczająco
pewnie, by uwierzyć, że jak najbardziej była w stanie zdziałać coś praktycznego.
Uśmiechnęła się, nagle uspokojona, zupełnie jakby w jednej chwili uleciało
z niej całe napięcie.
To musiał
być kryształ. Nie miała pojęcia, w jaki sposób działał, ale tak naprawdę
nie chciała tego wiedzieć. Liczyło się, że zareagowała zupełnie inaczej niż
wcześniej. Niewielki odłamek wydawał się łagodnie dodawać jej energii,
pozwalając przy tym zachować pełną kontrolę. To było coś zupełnie innego od
gwałtownego uderzenia, które ostatnim razem zepchnęło ją gdzieś na kraniec
szaleństwa, sprawiając, że czuła się tak, jakby w każdej chwili mogła
rozpaść się na kawałeczki. Co więcej, była sama – wypełniona przyjemnym ciepłem
i w pełni świadoma tego, co zamierzała zrobić.
Powiodła
wzrokiem dookoła, zaniepokojona panującym w świecie snów spokojem. Na
pierwszy rzut oka nic się nie zmieniło; otaczały ją połyskujące łagodnym
blaskiem aury snu, nieprzerwanie wygrywające harmonijne, uzupełniające się
wzajemnie melodie. Przez chwilę skupiała się wyłącznie na podsuwanych przez zmysły
bodźcach, próbując zrozumieć, dlaczego czuła się aż tak niespokojna. Zrozumienie
pojawiło się dopiero po chwili, gdy uprzytomniła sobie, że nigdzie nie widziała
Renesmee.
Zawahała
się, zaniepokojona. Wcześniej wciągnięcie mamy do snu było proste – wystarczyło
ją wyczuć i skupić się na tym, by obie wylądowały w odpowiednim miejscu.
Tym razem jednak wszystko się skomplikowało, o czym przekonywała się
niemalże na każdym kroku. Mamo?,
rzuciła w pustkę niespokojną myśl, ale odpowiedziała jej wyłącznie cisza.
Pomijając wygrywane przez aury snów melodie, w pobliżu nie wyczuwała
nikogo innego.
Serce jak
na zawołanie podjechało jej aż do gardła. Zadrżała, w zdenerwowaniu omal nie
upuszczając kryształu. Natychmiast wzmogła uścisk wokół kamienia, nie chcąc
pozwolić sobie na popełnienie tak głupiego błędu. Co prawda nie miała pewności,
co wydarzyłoby się, gdyby odłamek wyślizgnął jej się z rąk, ale wolała
tego nie sprawdzać. Sen czy nie, zwłaszcza ktoś zaznajomiony z telepatią i tym
niezwykłym światem wiedział, że granica między jawą a wyobraźnią potrafiła
być naprawdę cienka.
Nie, nie, nie…
Zadrżała, niespokojnie
wodząc wzrokiem na prawo i lewo. Przez chwilę miotała się, próbując jakkolwiek
zapanować nad wymykającymi się spod kontroli emocjami, ale to okazało się
niemożliwe. Z trudem zmusiła się do zatrzymania, próbując zrobić wszystko,
byleby wziąć się w garść. Musiała wziąć się w garść, ale nie miała
pojęcia w jaki sposób.
Zamknęła
oczy. Obawy ustąpiły, zwłaszcza że czuła się dziwnie pewnie, nawet nie biorąc
pod uwagę, że mogłoby spotkać ją coś złego. Nie w tym miejscu – cichym i nierzeczywistym,
gdzie już jako dziecko zabierał ją ojciec. I choć wciąż czuła się skołowana,
coś w bijącym od kamienia w jej dłoni cieple sprawiło, że zdołała nad
sobą zapanować.
Przecież
wiedziała, co powinna zrobić, jeśli chciała kogoś w tym miejscu znaleźć.
Co prawda wszystko wskazywało na to, że mama nie była częścią świata snów, ale
to nie zmieniało faktu, że Joce aż za dobrze pamiętała, w jaki sposób wyglądała
i brzmiała aura Renesmee. Co więcej, wciąż nie mogła pozbyć się wrażenia,
że mamie było bliżej do umarłych niż żywych – a więc istot, z którymi
chcąc nie chcąc została związana.
Skoro tak, miała
tutaj coś do powiedzenia.
Mocniej zacisnęła
powieki, próbując się skoncentrować. W tamtej chwili dotarło do niej, że
tak naprawdę nie potrzebowała Within ani nikogo innego, kto poprowadziłby ją za
rączkę. Mogła uciekać przed tymi, którzy ją przerażali, ale to przecież nie powinno
być tak. Miała dar i już kilka razy zdążyła się przekonać, jak bardzo
potrafił być praktyczny.
Zaczęła
niepewnie nucić, na początku tak cicho, że jej głos wręcz ginął pośród melodii
pozostałych aur. Dopiero po chwili przełamała się na tyle, by zacząć śpiewać
głośniej. Głupia, przecież nikt cię nie
usłyszy, warknęła na siebie w duchu. W gruncie rzeczy problem polegał
właśnie na tym, że była sama – w ciszy, szukając osoby, która z taką
łatwością mogła stracić.
Niepewnie
wyciągnęła przed siebie ręce. W jednej wciąż ściskała kryształ, mając
wrażenie, że z każdą kolejną sekundą ten rozgrzewał się coraz bardziej. Machinalnie
wzmogła uścisk, ignorując fakt, że krawędzie nieprzyjemnie wpijały jej się w palce.
Energia wciąż krążyła po jej ciele, będąc niczym gorący strumień, który z miejsca
zaczął rozchodzić się coraz bardziej i bardziej, niczym niewidzialny
płomień. Różnica jednak polegała na tym, że ten rodzaj ognia nie robił jej krzywdy,
Joce zaś momentalnie przeszło przez myśl, że dokładnie w ten sposób musiała
czuć się na co dzień Layla.
Joce…?
Wyprostowała
się niczym struna. Niewiele brakowało, żeby jednak otworzyła oczy, wytrącona z równowagi
brzmieniem znajomego, rozbrzmiewającego w jej umyśle głosu. Brzmiał bardzo
niepewnie – odległy i jakby zniekształcony – ale to nie miało znaczenia.
Liczyło się przede wszystkim to, że się udało. Całą sobą czuła obecność osoby,
która tak bardzo chciała zobaczyć, chociaż wciąż nie mogła pozbyć się wrażenia,
że zdołała się wtrącić dosłownie w ostatniej chwili.
Jak z Beatrycze.
Wspomnienie
było niewyraźne i odległe, ale wystarczająco jasne, by pojęła, czego
dotyczyło. Tym razem była w pełni świadoma tego, co robiła, jak i kolejnych
ruchów. Oczami wyobraźni niemalże widziała drobną, znajomą sylwetkę, skrytą
gdzieś w mroku – tak blisko, dosłownie na wyciągnięcie ręki… Jedną dłonią wciąż
ściskała kryształ, podczas gdy drugą zachęcająco wyciągnęła przed siebie. Nie
była w stanie wykrztusić z siebie chociażby słowa, o sformułowaniu
jakiejkolwiek myśli nie wspominając, to jednak okazało się zbędne.
Prawie
popłakała się z ulgi, gdy Renesmee zareagowała na tę niemą prośbę. Postać w wyobraźni
Jocelyne przesunęła się bliżej i to wystarczyło.
Joce była
gotowa przysiąc, że nadgarstek, wokół którego chwilę później zacisnęła palce
wolnej ręki, był jak najbardziej prawdziwy.
Natychmiast
wzmocniła uścisk, nie zamierzając tak po prostu puścić. Miała wrażenie, że na
policzkach poczuła wilgoć, ale to działo się jakby poza nią, odległe i pozbawione
znaczenia. To samo pomyślała o wciąż emitującym z kryształu cieple, choć
nie była w stanie tak po prostu zignorować. Nie, skoro bez jakiegokolwiek
ostrzeżenia energia przeniknęła nie tylko przez jej ciało, ale również znajdującej
się w zasięgu jej rąk Renesmee.
To były
zaledwie ułamki sekundą. Zdążyła zaledwie pomyśleć o tym, że teraz powinna
zrobić coś jeszcze, wciąż gorączkowo zastanawiając nad tym, jak raz na zawsze
opuścić to miejsce – i to bynajmniej nie w pojedynkę. Chciała po
prostu się obudzić, ale wciąż tkwiła w ciemnościach, kurczowo trzymając się
mamy. Nie wyobrażała sobie, co mogłoby się wydarzyć, gdyby choć odrobinę poluzowała
uścisk, a co dopiero zabrała rękę całkowicie.
Powinnam…
Nie była w stanie
dokończyć myśli.
Tym razem
kryształ dosłownie parzył ją w palce,
więc puściła go z jękiem, instynktownie próbując się odsunąć. Serce jak na
zawołanie podeszło jej aż do gardła, gdy uprzytomniła sobie, co takiego
zrobiła. Chciała krzyknąć, ale zanim zdążyła chociażby nabrać powietrza do płuc,
coś istotnego rozproszyło jej uwagę.
Nie była
pewna kiedy i czy w ogóle otworzyła oczy. Palce wciąż zaciskała wokół
nadgarstka Renesmee, ale prawie nie była tego świadoma. Jej uwaga koncentrowała
się wyłącznie na krysztale, który – zamiast zapaść się w rozciągającą poniżej
pustkę – zawisł gdzieś w powietrzu, nie tylko pulsując ciepłem, ale również
światłem. Jasny blask dosłownie ją oślepił, skutecznie wytrącając z równowagi.
Zmrużyła oczy, ale nie odwróciła wzrokiem, jak urzeczona wpatrując w jaśniejący
punkt. W jednej chwili skojarzył jej się z zawieszonymi w ciemnościach
aurami, choć był o wiele mniejszy, ale przy tym jaśniejszy.
Dopiero później
do Jocelyne dotarło, że wydawał jakikolwiek dźwięk. Co więcej, to była melodia –
początkowo niespójna i cicha, po chwili jednak nabrała kształtów i głośności.
Jakby tego
było mało, Jocelyne momentalnie ją rozpoznała.
– Weź go –
wyszeptała, rozszerzonymi do granic możliwości oczyma spoglądając na mamę. –
Weź go w tej chwili! – ponagliła, samą siebie zaskakując tym, że podniosła
głos.
Choć wciąż wątpiła,
czy powinna to zrobić, poluzowała uścisk. Z obawa spojrzała na mamę, ale
ta nadal znajdowała się w zasięgu jej wzroku – zadziwiająco wyraźna, choć przy
tym blada i roztrzęsiona. Milczała, po prostu pustym wzrokiem przypatrując
się jaśniejącemu kryształowi. Początkowo nawet nie drgnęła, reagując dopiero w chwili,
w której Jocelyne nabrała powietrza o płuc, gotowa zacząć krzyczeć.
Efekt był natychmiastowy,
a przy tym o wiele bardziej gwałtowny, niż Joce mogłaby się spodziewać.
W gruncie rzeczy sama nie była pewna, co powinno wydarzyć się w chwili,
w której Nessie dotknęłaby kryształu. W jej ciele wciąż krążyła moc,
chociaż energia w największym stopniu skumulowała się przede wszystkim w rozświetlającym
mrok odłamku.
Chyba
krzyknęła, choć i tego nie była pewna. Wiedziała jedyne, że bijąca od
kamienia jasność nagle przybrała na intensywności, skutecznie ją oślepiając.
Osłoniła się ramieniem, w pośpiechu odsuwając, ale i tak poczuła się
tak, jakby poraził ją prąd. Choć to nie na niej skupiła się pełnia skumulowanej
wewnątrz kamienia energii, Joce aż nazbyt wyraźnie poczuła, jak bardzo intensywna
była to moc.
Mamo…, pomyślała, ale nikt jej nie
odpowiedział.
A potem
wszystko zniknęło i dookoła była już tylko nieprzenikniona ciemność.
Renesmee
Wszystko zlewało się w jedno.
Nie byłam pewna, co działo się, kiedy Joce, Layla i Rufus zniknęli, w pewnym
momencie wręcz zastanawiając się na tym, czy w ogóle do mnie przyszli. Zalana
słońcem łąka i czyjakolwiek obecność – to wszystko przypominało sen, na
dodatek nie taki, na który miałabym jakikolwiek wpływ. Tak naprawdę wszystko to
wydawało mi się co najwyżej wytworem wyobraźni, odległe i pozbawione
jakiegokolwiek znaczenia.
Krążyłam, choć
i na to miałam coraz mniej siły. Miotałam się na prawo i lewo, nie
mogąc znaleźć sobie miejsca. Nie wyobrażałam sobie, że miałabym się zatrzymać,
chociaż jakaś cząstka mnie naprawdę tego chciała. A jednak wciąż miałam
wrażenie, że to właśnie ruch pozwalał mi pozostać sobą. Byłam gotowa przysiąc,
że gdybym tylko się zatrzymała, wydarzyłoby się coś złego – coś, czego zdecydowanie
nie chciałam sprawdzać.
Nie miałam
pewności, jak długo to trwało. To mogły być sekundy, godziny albo od razu całe
tygodnie. Wieczność. Zanim się obejrzałam, nie widziałam już niczego, nawet
pulsujących aur snów. Nawet jeśli wciąż gdzieś tam były, nie potrafiłam ich
dostrzec ani usłyszeć. Dookoła królowały mrok i głucha cisza, jakże różne
od tych, do których zdążyłam się przyzwyczaić. To nie był ten sam rodzaj pustki,
którego można było doświadczyć, gdy zapadało się w sen. Całą sobą czułam,
że powoli zatracałam się w czymś o wiele gorszym, ale mimo tej świadomości,
nie byłam w stanie zrobić niczego, by spróbować to zatrzymać.
W pewnym
momencie zatraciłam jakiekolwiek powody, żeby tego chcieć.
To właśnie
wtedy pojawiła się Joce. Początkowo przypominała nawet nie tyle sen czy wytwór
wyobraźni, ale myśl – ulotną i jakby bez znaczenia, zwłaszcza że zniknęła
równie nagle, co się pojawiła. Dopiero później obecność córki nabrała sensu, a ja
nagle znalazłam się w samym środku złocistej kuli światła, wyraźnie czując
nacisk ciepłych palców na nadgarstku. I choć jakaś cząstka mnie wciąż nie dowierzała
temu, co się działo, mimowolnie trwałam w czymś, czego nie rozumiałam,
świadoma co najwyżej tego, że w pewnej chwili wszystko zaczęło dziać się
bardzo szybko.
Właśnie
wtedy go zobaczyłam.
Jaśniejący
punkt pochłonął całą moją uwagę. Nie potrafiłam tak po prostu go zignorować,
nie tyko dlatego, że wręcz oślepiał, wyróżniając się na tle dotychczas pochłaniającej mnie ciemności.
Miał w sobie coś hipnotyzującego, co sprawiło, że miałam ochotę go dotknąć,
choć zarazem nie miałam odwagi. Byłam jak sparaliżowana, zdolna co najwyżej
bezmyślnie spoglądać przed siebie i modlić o to, by cudowne światło
jakimś cudem nie zniknęło. Gdzieś jakby z oddali doszła mnie muzyka –
czyste dźwięki, które mogła wydać z siebie wyłącznie aura snu – ale to
działo się jakby poza mną. Co więcej, choć bez wątpienia po raz pierwszy
słyszałam wygrywaną melodię, coś w tym brzmieniu wydało mi się
zadziwiająco znajome.
Chciałam dotknąć
tego punku. Naprawdę tego pragnęłam, ale…
A potem usłyszałam
naglące nawoływanie Joce i choć znów miałam wątpliwości, czy przypadkiem
nie wyobraziłam sobie jej głosu, w końcu podjęłam decyzję.
Nie
zarejestrowałam momentu, w którym przesunęłam się na tyle, by sięgnąć po jaśniejącą
drobinkę. Nagle po prostu tkwiłam w ciemnościach, trzymając w dłoniach
rozgrzany drobiazg – zbyt jasny, bym była w stanie stwierdzić z czym
miała do czynienia. Nie zdążyłam nawet się zastanowić, co działo się wokół
mnie, nie tylko wytrącona z równowagi nadmiarem bodźców, ale przede
wszystkim potężną falą energii, która nagle przetoczyła się przez moje ciało –
prawie jak wtedy gdy ja i Gabriel…
Wszelakie
myśli uleciały z moje głowy. W jednej chwili straciłam równowagę, przez
moment gotowa przysiąc, że spadam. Zapadłam się w ciemność, coraz bardziej
i bardziej, całkowicie pozbawiona kontroli. Niczego już nie rozumiałam,
niezdolna chociażby stwierdzić, gdzie znajdowała się góra, a gdzie dół.
Joce również zniknęła, a może nigdy jej nie było, nie zmieniało to jednak
faktu, że się o nią martwiłam. Gdyby w całym tym szaleństwie akurat
jej stała się krzywda, nie wybaczyłabym sobie tego.
Cokolwiek się
działo…
Wszystko
ustało równie nagle, co wcześniej się rozpoczęło. Nagle wylądowałam na czymś twardym,
w dłoni wciąż ściskając pulsujący ciepłem drobiazg.
Wciąż oszołomiona,
otworzyłam oczy, a potem zamarłam.
W chwili, w której
uprzytomniłam sobie, że leżałam na plecach w pokoju Jocelyne, wszystko
nabrało sensu.
Nie jestem pewna, ale czy kwestia z punktu widzenia Renesmee nie powinna być kursywą? :)
OdpowiedzUsuń