25 września 2018

Sto szesnaście

Jocelyne
Nie skłamała. Przynajmniej nie do końca, naprawdę wierząc, że kiedy przyjdzie odpowiedni moment, będzie w stanie zdziałać coś sensownego.
Mimo wszystko czuła się nieporadna i zdecydowanie zbyt mocno oszołomiona, by podjąć jakąkolwiek decyzję. W milczeniu przypatrywała się kryształowi, próbując ignorować fakt, że z miejsca zrobiło jej się niedobrze. Wstrzymała oddech, uprzytomniając to sobie dopiero po kilku sekundach, gdy brak powietrza zaczął dawać jej się we znaki.
Aż za dobrze pamiętała, w jaki sposób zadziałał na nią kryształ, gdy miała z nim styczność ostatnim razem. Nie chciała o tym myśleć, ale strach powrócił, równie intensywny, co i obawy, które towarzyszyły jej od dłuższego czasu. W pamięci wciąż miała moment, w którym to Ron chciał wykorzystać pełnię zdolności, którymi dysponowała. Te niespokojne szepty, które tak nagle usłyszała i które wręcz doprowadzały ją do szaleństwa…
Mocniej zacisnęła palce wokół odłamka. Ten kryształ był o wiele mniejszy, ale wcale nie czuła się dzięki temu lepiej. Czuła na sobie niespokojne spojrzenie Layli i to wystarczyło, żeby zorientowała się, że nie tylko ją dręczyły wątpliwości. Ciotka tez się bała, może nie aż tak bardzo, ale jednak. Z drugiej strony, może po prostu robiła wszystko, by emocji nie okazywać, ale to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia.
– Wszystko w porządku? – zapytała cicho wampirzyca.
Jocelyne w roztargnieniu skinęła głową. Tym razem przynajmniej nie doczekała się gwałtownej reakcji, kiedy to bezcielesne głosy zaatakowały ją ze wszystkich stron jednocześnie. Co prawda miała wrażenie, że kryształ, który tak kurczowo ściskała w dłoni, pulsował ciepłem, ale to równie dobrze mogło być wytworem jej wyobraźni. Była gotowa się założyć, że tkwiła w bezruchu wystarczająco długo, by odłamek zdążył się nagrzać od jej ciała.
W głowie miała pustkę, ale to wydawało się lepsze od gwałtownego ataku niespójnych szeptów. Z niejaką ulgą przyjęła fakt, że tym razem przynajmniej miała kontrolę nad tym, co działo się wokół niej. Nie słaniała się na nogach, a tym bardzie nie czuła tak, jakby za moment miała oszaleć przez pulsowanie w skroniach. Tym razem wszystko sprowadzało się do niej i decyzji, które podejmowała, co na dłuższa metę okazało się kuszącą perspektywą.
Nikt nie próbował jej poganiać, ale i tak czuła, że powinna się pośpieszyć. Z wolna podeszła do łóżka, siadając na nim i nerwowo obracając kryształ między palcami. Miał dziwny kolor, mętny i jakby brudny, chociaż trudno jej było stwierdzić, dlaczego właśnie to wydał jej się aż takie istotne.
– Nie wiem, co się stanie – powiedziała w końcu, ostrożnie dobierając słowa. Zabrzmiała niemalże błagalnie, wręcz przepraszająco. – Spróbuję sięgnąć mamy, ale…
– Niczego innego nie oczekiwałem – stwierdził Rufus.
Spojrzała na niego z powątpiewaniem, po jego tonie poznając, że rozumiał równie niewiele, co i ona. To nie brzmi jak dobry plan, wujku, pomyślała, ale nie wypowiedziała tych słów na głos. Nie tyle obawiała się tego, że wampir mógłby się zdenerwować, co raczej że on albo Layla nagle się rozmyślą. Po wyrazie twarzy ciotki poznała, że ta już mała na to ochotę, rezygnacja jednak nie wchodziła w grę. Słodka bogini, widziała i wyczuła dość, żeby wiedzieć, jak poważna była sytuacja.
Przez moment pomyślała o tacie, mimo wszystko żałując, że nie było go gdzieś obok. Co prawda mogła się założyć, że za nic nie pozwoliłby jej ryzykować, ale przynajmniej miałaby pewność, że nic mu nie groziło.
Nie powinnam im mówić, że do tej pory we wszystkim pomagała mi Within, prawda?
Przez moment naprawdę liczyła, że demonica nagle się pojawi, choć zarazem jej obecność mało kiedy zwiastowała coś dobrego. Fakt, że za każdym razem, gdy postępowała zgodnie z instrukcjami nieśmiertelnej, działo się coś, czego później nie potrafiła sobie przypomnieć, również nie pomagał. Jakkolwiek by jednak nie było, Joce podświadomie czekała na pomoc. Wszystko wydawało się lepsze od odpowiedzialności, którą w tamtej chwili czuła. Wiedziała, że to prawie jak ucieczka – to, że potrzebowała kogoś, kto poprowadziłby ją za rączkę, choć po części łagodząc niechciany obowiązek – ale nie dbała o to.
Może wtedy aż tak bardzo nie bałaby się konsekwencji, które niosło ze sobą niepowodzenie.
Z wolna wypuściła powietrze, próbując się uspokoić. Zamknęła oczy, choć zdecydowanie nie czuła się tak, jakby mogła zasnąć. Czuła na sobie spojrzenia Layli i Rufusa, ale łatwo było jej tę dwujkę ignorować, zwłaszcza że oboje milczeli. Skupiła się na oddychaniu, ale rozpraszał ją zarówno zalegający w dłoni odłamek, jak i głosy, które słyszała na dole. Wtedy dotarło do niej, że to, aż ktoś spróbuje tu przyjść i sprawdzić, w czym rzecz, było jedynie kwestia czasu. Jakby tego było mało, jakoś nie miała wątpliwości, że wtedy ktoś jednak spróbowałby ją zatrzymać – a na to nie mogła sobie pozwolić.
Presja nie pomagała, tak jak i wciąż towarzyszące jej napięcie. Tym bardziej zaskoczył ją moment, w którym jednak otoczyła ją ciemność. Zanim zdążyła choćby pomyśleć, przekonała się, że unosi się w mroku, otoczona gwiazdami i aurami snów. Nigdy dotąd dotarcie do tego miejsca nie zajęło jej tak mało czasu  to wystarczyło, by zorientowała się, że coś uległo zmianie. W roztargnieniu uniosła dłoń, rozprostowując palce. Zawahała się, widząc wciąż obecny odłamek – w pełni materialny, pulsujący ciepłem i zdecydowanie nie wyglądający jak fragment snu, w którym trwała.
Jakby tego było mało, kryształ świecił. Dosłownie pulsował naprzemiennie to przygasającym, to znów przybierającym na sile blaskiem. Joce zamrugała, co najmniej zaskoczona tym odkryciem. Nie miała zbyt wielkiego doświadczenia z tym kamieniem, co prawda świadoma do czego służył, ale nic ponadto. Incydent z Projektu Beta skutecznie zniechęcił ją do jakiegokolwiek kontaktu z kryształami, jednak patrząc na ten, który spoczywał w jej dłoni, czuła wyłącznie spokój. Było jeszcze przyjemne, rozluźniające ciepło, które w jednej chwili rozeszło się po całym jej ciele, niosąc ze sobą jakże upragnione ukojenie.
Już się nie bała, choć nie sądziła, że to w ogóle możliwe. Moc spokojnie krążyła po jej ciele, jaśniejsza i bardziej pobudzona niż do tej pory. Czuła się tak, jakby w końcu zdołała porządnie wypocząć – rześko i wystarczająco pewnie, by uwierzyć, że jak najbardziej była w stanie zdziałać coś praktycznego. Uśmiechnęła się, nagle uspokojona, zupełnie jakby w jednej chwili uleciało z niej całe napięcie.
To musiał być kryształ. Nie miała pojęcia, w jaki sposób działał, ale tak naprawdę nie chciała tego wiedzieć. Liczyło się, że zareagowała zupełnie inaczej niż wcześniej. Niewielki odłamek wydawał się łagodnie dodawać jej energii, pozwalając przy tym zachować pełną kontrolę. To było coś zupełnie innego od gwałtownego uderzenia, które ostatnim razem zepchnęło ją gdzieś na kraniec szaleństwa, sprawiając, że czuła się tak, jakby w każdej chwili mogła rozpaść się na kawałeczki. Co więcej, była sama – wypełniona przyjemnym ciepłem i w pełni świadoma tego, co zamierzała zrobić.
Powiodła wzrokiem dookoła, zaniepokojona panującym w świecie snów spokojem. Na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniło; otaczały ją połyskujące łagodnym blaskiem aury snu, nieprzerwanie wygrywające harmonijne, uzupełniające się wzajemnie melodie. Przez chwilę skupiała się wyłącznie na podsuwanych przez zmysły bodźcach, próbując zrozumieć, dlaczego czuła się aż tak niespokojna. Zrozumienie pojawiło się dopiero po chwili, gdy uprzytomniła sobie, że nigdzie nie widziała Renesmee.
Zawahała się, zaniepokojona. Wcześniej wciągnięcie mamy do snu było proste – wystarczyło ją wyczuć i skupić się na tym, by obie wylądowały w odpowiednim miejscu. Tym razem jednak wszystko się skomplikowało, o czym przekonywała się niemalże na każdym kroku. Mamo?, rzuciła w pustkę niespokojną myśl, ale odpowiedziała jej wyłącznie cisza. Pomijając wygrywane przez aury snów melodie, w pobliżu nie wyczuwała nikogo innego.
Serce jak na zawołanie podjechało jej aż do gardła. Zadrżała, w zdenerwowaniu omal nie upuszczając kryształu. Natychmiast wzmogła uścisk wokół kamienia, nie chcąc pozwolić sobie na popełnienie tak głupiego błędu. Co prawda nie miała pewności, co wydarzyłoby się, gdyby odłamek wyślizgnął jej się z rąk, ale wolała tego nie sprawdzać. Sen czy nie, zwłaszcza ktoś zaznajomiony z telepatią i tym niezwykłym światem wiedział, że granica między jawą a wyobraźnią potrafiła być naprawdę cienka.
Nie, nie, nie…
Zadrżała, niespokojnie wodząc wzrokiem na prawo i lewo. Przez chwilę miotała się, próbując jakkolwiek zapanować nad wymykającymi się spod kontroli emocjami, ale to okazało się niemożliwe. Z trudem zmusiła się do zatrzymania, próbując zrobić wszystko, byleby wziąć się w garść. Musiała wziąć się w garść, ale nie miała pojęcia w jaki sposób.
Zamknęła oczy. Obawy ustąpiły, zwłaszcza że czuła się dziwnie pewnie, nawet nie biorąc pod uwagę, że mogłoby spotkać ją coś złego. Nie w tym miejscu – cichym i nierzeczywistym, gdzie już jako dziecko zabierał ją ojciec. I choć wciąż czuła się skołowana, coś w bijącym od kamienia w jej dłoni cieple sprawiło, że zdołała nad sobą zapanować.
Przecież wiedziała, co powinna zrobić, jeśli chciała kogoś w tym miejscu znaleźć. Co prawda wszystko wskazywało na to, że mama nie była częścią świata snów, ale to nie zmieniało faktu, że Joce aż za dobrze pamiętała, w jaki sposób wyglądała i brzmiała aura Renesmee. Co więcej, wciąż nie mogła pozbyć się wrażenia, że mamie było bliżej do umarłych niż żywych – a więc istot, z którymi chcąc nie chcąc została związana.
Skoro tak, miała tutaj coś do powiedzenia.
Mocniej zacisnęła powieki, próbując się skoncentrować. W tamtej chwili dotarło do niej, że tak naprawdę nie potrzebowała Within ani nikogo innego, kto poprowadziłby ją za rączkę. Mogła uciekać przed tymi, którzy ją przerażali, ale to przecież nie powinno być tak. Miała dar i już kilka razy zdążyła się przekonać, jak bardzo potrafił być praktyczny.
Zaczęła niepewnie nucić, na początku tak cicho, że jej głos wręcz ginął pośród melodii pozostałych aur. Dopiero po chwili przełamała się na tyle, by zacząć śpiewać głośniej. Głupia, przecież nikt cię nie usłyszy, warknęła na siebie w duchu. W gruncie rzeczy problem polegał właśnie na tym, że była sama – w ciszy, szukając osoby, która z taką łatwością mogła stracić.
Niepewnie wyciągnęła przed siebie ręce. W jednej wciąż ściskała kryształ, mając wrażenie, że z każdą kolejną sekundą ten rozgrzewał się coraz bardziej. Machinalnie wzmogła uścisk, ignorując fakt, że krawędzie nieprzyjemnie wpijały jej się w palce. Energia wciąż krążyła po jej ciele, będąc niczym gorący strumień, który z miejsca zaczął rozchodzić się coraz bardziej i bardziej, niczym niewidzialny płomień. Różnica jednak polegała na tym, że ten rodzaj ognia nie robił jej krzywdy, Joce zaś momentalnie przeszło przez myśl, że dokładnie w ten sposób musiała czuć się na co dzień Layla.
Joce…?
Wyprostowała się niczym struna. Niewiele brakowało, żeby jednak otworzyła oczy, wytrącona z równowagi brzmieniem znajomego, rozbrzmiewającego w jej umyśle głosu. Brzmiał bardzo niepewnie – odległy i jakby zniekształcony – ale to nie miało znaczenia. Liczyło się przede wszystkim to, że się udało. Całą sobą czuła obecność osoby, która tak bardzo chciała zobaczyć, chociaż wciąż nie mogła pozbyć się wrażenia, że zdołała się wtrącić dosłownie w ostatniej chwili.
Jak z Beatrycze.
Wspomnienie było niewyraźne i odległe, ale wystarczająco jasne, by pojęła, czego dotyczyło. Tym razem była w pełni świadoma tego, co robiła, jak i kolejnych ruchów. Oczami wyobraźni niemalże widziała drobną, znajomą sylwetkę, skrytą gdzieś w mroku – tak blisko, dosłownie na wyciągnięcie ręki… Jedną dłonią wciąż ściskała kryształ, podczas gdy drugą zachęcająco wyciągnęła przed siebie. Nie była w stanie wykrztusić z siebie chociażby słowa, o sformułowaniu jakiejkolwiek myśli nie wspominając, to jednak okazało się zbędne.
Prawie popłakała się z ulgi, gdy Renesmee zareagowała na tę niemą prośbę. Postać w wyobraźni Jocelyne przesunęła się bliżej i to wystarczyło.
Joce była gotowa przysiąc, że nadgarstek, wokół którego chwilę później zacisnęła palce wolnej ręki, był jak najbardziej prawdziwy.
Natychmiast wzmocniła uścisk, nie zamierzając tak po prostu puścić. Miała wrażenie, że na policzkach poczuła wilgoć, ale to działo się jakby poza nią, odległe i pozbawione znaczenia. To samo pomyślała o wciąż emitującym z kryształu cieple, choć nie była w stanie tak po prostu zignorować. Nie, skoro bez jakiegokolwiek ostrzeżenia energia przeniknęła nie tylko przez jej ciało, ale również znajdującej się w zasięgu jej rąk Renesmee.
To były zaledwie ułamki sekundą. Zdążyła zaledwie pomyśleć o tym, że teraz powinna zrobić coś jeszcze, wciąż gorączkowo zastanawiając nad tym, jak raz na zawsze opuścić to miejsce – i to bynajmniej nie w pojedynkę. Chciała po prostu się obudzić, ale wciąż tkwiła w ciemnościach, kurczowo trzymając się mamy. Nie wyobrażała sobie, co mogłoby się wydarzyć, gdyby choć odrobinę poluzowała uścisk, a co dopiero zabrała rękę całkowicie.
Powinnam…
Nie była w stanie dokończyć myśli.
Tym razem kryształ  dosłownie parzył ją w palce, więc puściła go z jękiem, instynktownie próbując się odsunąć. Serce jak na zawołanie podeszło jej aż do gardła, gdy uprzytomniła sobie, co takiego zrobiła. Chciała krzyknąć, ale zanim zdążyła chociażby nabrać powietrza do płuc, coś istotnego rozproszyło jej uwagę.
Nie była pewna kiedy i czy w ogóle otworzyła oczy. Palce wciąż zaciskała wokół nadgarstka Renesmee, ale prawie nie była tego świadoma. Jej uwaga koncentrowała się wyłącznie na krysztale, który – zamiast zapaść się w rozciągającą poniżej pustkę – zawisł gdzieś w powietrzu, nie tylko pulsując ciepłem, ale również światłem. Jasny blask dosłownie ją oślepił, skutecznie wytrącając z równowagi. Zmrużyła oczy, ale nie odwróciła wzrokiem, jak urzeczona wpatrując w jaśniejący punkt. W jednej chwili skojarzył jej się z zawieszonymi w ciemnościach aurami, choć był o wiele mniejszy, ale przy tym jaśniejszy.
Dopiero później do Jocelyne dotarło, że wydawał jakikolwiek dźwięk. Co więcej, to była melodia – początkowo niespójna i cicha, po chwili jednak nabrała kształtów i głośności.
Jakby tego było mało, Jocelyne momentalnie ją rozpoznała.
– Weź go – wyszeptała, rozszerzonymi do granic możliwości oczyma spoglądając na mamę. – Weź go w tej chwili! – ponagliła, samą siebie zaskakując tym, że podniosła głos.
Choć wciąż wątpiła, czy powinna to zrobić, poluzowała uścisk. Z obawa spojrzała na mamę, ale ta nadal znajdowała się w zasięgu jej wzroku – zadziwiająco wyraźna, choć przy tym blada i roztrzęsiona. Milczała, po prostu pustym wzrokiem przypatrując się jaśniejącemu kryształowi. Początkowo nawet nie drgnęła, reagując dopiero w chwili, w której Jocelyne nabrała powietrza o płuc, gotowa zacząć krzyczeć.
Efekt był natychmiastowy, a przy tym o wiele bardziej gwałtowny, niż Joce mogłaby się spodziewać. W gruncie rzeczy sama nie była pewna, co powinno wydarzyć się w chwili, w której Nessie dotknęłaby kryształu. W jej ciele wciąż krążyła moc, chociaż energia w największym stopniu skumulowała się przede wszystkim w rozświetlającym mrok odłamku.
Chyba krzyknęła, choć i tego nie była pewna. Wiedziała jedyne, że bijąca od kamienia jasność nagle przybrała na intensywności, skutecznie ją oślepiając. Osłoniła się ramieniem, w pośpiechu odsuwając, ale i tak poczuła się tak, jakby poraził ją prąd. Choć to nie na niej skupiła się pełnia skumulowanej wewnątrz kamienia energii, Joce aż nazbyt wyraźnie poczuła, jak bardzo intensywna była to moc.
Mamo…, pomyślała, ale nikt jej nie odpowiedział.
A potem wszystko zniknęło i dookoła była już tylko nieprzenikniona ciemność.
Renesmee
Wszystko zlewało się w jedno. Nie byłam pewna, co działo się, kiedy Joce, Layla i Rufus zniknęli, w pewnym momencie wręcz zastanawiając się na tym, czy w ogóle do mnie przyszli. Zalana słońcem łąka i czyjakolwiek obecność – to wszystko przypominało sen, na dodatek nie taki, na który miałabym jakikolwiek wpływ. Tak naprawdę wszystko to wydawało mi się co najwyżej wytworem wyobraźni, odległe i pozbawione jakiegokolwiek znaczenia.
Krążyłam, choć i na to miałam coraz mniej siły. Miotałam się na prawo i lewo, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Nie wyobrażałam sobie, że miałabym się zatrzymać, chociaż jakaś cząstka mnie naprawdę tego chciała. A jednak wciąż miałam wrażenie, że to właśnie ruch pozwalał mi pozostać sobą. Byłam gotowa przysiąc, że gdybym tylko się zatrzymała, wydarzyłoby się coś złego – coś, czego zdecydowanie nie chciałam sprawdzać.
Nie miałam pewności, jak długo to trwało. To mogły być sekundy, godziny albo od razu całe tygodnie. Wieczność. Zanim się obejrzałam, nie widziałam już niczego, nawet pulsujących aur snów. Nawet jeśli wciąż gdzieś tam były, nie potrafiłam ich dostrzec ani usłyszeć. Dookoła królowały mrok i głucha cisza, jakże różne od tych, do których zdążyłam się przyzwyczaić. To nie był ten sam rodzaj pustki, którego można było doświadczyć, gdy zapadało się w sen. Całą sobą czułam, że powoli zatracałam się w czymś o wiele gorszym, ale mimo tej świadomości, nie byłam w stanie zrobić niczego, by spróbować to zatrzymać.
W pewnym momencie zatraciłam jakiekolwiek powody, żeby tego chcieć.
To właśnie wtedy pojawiła się Joce. Początkowo przypominała nawet nie tyle sen czy wytwór wyobraźni, ale myśl – ulotną i jakby bez znaczenia, zwłaszcza że zniknęła równie nagle, co się pojawiła. Dopiero później obecność córki nabrała sensu, a ja nagle znalazłam się w samym środku złocistej kuli światła, wyraźnie czując nacisk ciepłych palców na nadgarstku. I choć jakaś cząstka mnie wciąż nie dowierzała temu, co się działo, mimowolnie trwałam w czymś, czego nie rozumiałam, świadoma co najwyżej tego, że w pewnej chwili wszystko zaczęło dziać się bardzo szybko.
Właśnie wtedy go zobaczyłam.
Jaśniejący punkt pochłonął całą moją uwagę. Nie potrafiłam tak po prostu go zignorować, nie tyko dlatego, że wręcz oślepiał, wyróżniając się  na tle dotychczas pochłaniającej mnie ciemności. Miał w sobie coś hipnotyzującego, co sprawiło, że miałam ochotę go dotknąć, choć zarazem nie miałam odwagi. Byłam jak sparaliżowana, zdolna co najwyżej bezmyślnie spoglądać przed siebie i modlić o to, by cudowne światło jakimś cudem nie zniknęło. Gdzieś jakby z oddali doszła mnie muzyka – czyste dźwięki, które mogła wydać z siebie wyłącznie aura snu – ale to działo się jakby poza mną. Co więcej, choć bez wątpienia po raz pierwszy słyszałam wygrywaną melodię, coś w tym brzmieniu wydało mi się zadziwiająco znajome.
Chciałam dotknąć tego punku. Naprawdę tego pragnęłam, ale…
A potem usłyszałam naglące nawoływanie Joce i choć znów miałam wątpliwości, czy przypadkiem nie wyobraziłam sobie jej głosu, w końcu podjęłam decyzję.
Nie zarejestrowałam momentu, w którym przesunęłam się na tyle, by sięgnąć po jaśniejącą drobinkę. Nagle po prostu tkwiłam w ciemnościach, trzymając w dłoniach rozgrzany drobiazg – zbyt jasny, bym była w stanie stwierdzić z czym miała do czynienia. Nie zdążyłam nawet się zastanowić, co działo się wokół mnie, nie tylko wytrącona z równowagi nadmiarem bodźców, ale przede wszystkim potężną falą energii, która nagle przetoczyła się przez moje ciało – prawie jak wtedy gdy ja i Gabriel…
Wszelakie myśli uleciały z moje głowy. W jednej chwili straciłam równowagę, przez moment gotowa przysiąc, że spadam. Zapadłam się w ciemność, coraz bardziej i bardziej, całkowicie pozbawiona kontroli. Niczego już nie rozumiałam, niezdolna chociażby stwierdzić, gdzie znajdowała się góra, a gdzie dół. Joce również zniknęła, a może nigdy jej nie było, nie zmieniało to jednak faktu, że się o nią martwiłam. Gdyby w całym tym szaleństwie akurat jej stała się krzywda, nie wybaczyłabym sobie tego.
Cokolwiek się działo…
Wszystko ustało równie nagle, co wcześniej się rozpoczęło. Nagle wylądowałam na czymś twardym, w dłoni wciąż ściskając pulsujący ciepłem drobiazg.
Wciąż oszołomiona, otworzyłam oczy, a potem zamarłam.
W chwili, w której uprzytomniłam sobie, że leżałam na plecach w pokoju Jocelyne, wszystko nabrało sensu.

1 komentarz:

  1. Nie jestem pewna, ale czy kwestia z punktu widzenia Renesmee nie powinna być kursywą? :)

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa