Isobel
Skoczyła na niego niczym
rozjuszona kotka. Jedynie resztki zdrowego rozsądku podpowiadały jej, że
starcie tej irytującej istoty tu i teraz – na oczach tych wszystkich
przechodniów – byłoby najgłupszym z możliwych posunięć. Wiedziała, że
powinna nad sobą zapanować, ale to w znacznym stopniu zaprzeczało temu, co
tak naprawdę chciała zrobić. To, że po raz kolejny musiała hamować instynkty
i powstrzymać się przed podjęciem decyzji, która jeszcze jakiś czas temu
byłaby czymś naturalnym, jedynie wszystko pogarszało.
Fakt, że
w chwili, w której zamierzyła się na Sage’a, ten jak gdyby nigdy nic
pochwycił ją za nadgarstki, skutecznie unieruchamiając, tym bardziej.
Zamarła
w bezruchu, spoglądając na wampira rozszerzonymi oczyma. Jak śmiesz?! Jak ty śmiesz?!, pomyślała,
ale z uporem milczała, po prostu spoglądając mu w twarz. Z niejaką
satysfakcją zauważyła, że mężczyzna zawahał się, podchwyciwszy jej zagniewane
spojrzenie, ale nawet wtedy nie poluzował uścisku. Nie miał pojęcia, z kim
próbował igrać? Wciąż w to nie wierzyła, ale zaraz nie potrafiła znaleźć
wystarczających dowodów, które podważyłyby jego prawdomówność.
–
Podejrzewam, że właśnie spłoszyłem pani kolację – oznajmił ze spokojem Sage,
jak gdyby nigdy nic przerywając panującą ciszę. – Proszę o wybaczenie.
– Jak ty
śmiesz? – wyrwało jej się jednak.
Uniósł
brwi, ale nie odpowiedział. Wciąż trzymał ją mocno i stanowczo, jakby
w obawie, że w innym wypadku mogłaby posunąć się do zrobienia czegoś
naprawdę nieprzemyślanego. Miał ją za głupią? Sama myśl o tym sprawiała,
że Isobel tym bardziej miała ochotę go zabić. Wystarczyłoby kilka minut, by
znieść z powierzchni ziemi nie tylko jego, ale i całą tę ruchliwą
ulicę. W tamtej chwili naprawdę tego chciała, aż rwąc się do tego, żeby
posunąć się do czegoś, o czym podświadomie marzyła od samego początku.
Perspektywa
była naprawdę kusząca. Wampira siła i telepatia – tylko tyle by
wystarczyło, żeby ziemia spłynęła krwią. Nie pamiętała, kiedy ostatnim razem
mogła sobie na to pozwolić, ale naprawdę tęskniła za poczuciem, że ludzkie
istnienia były zdane wyłącznie na jej łaskę. W przypadku Sage’a nawet by
się nie zawahała, ale przechodniami mogłaby się pozbawić. Nie chodziło o krew,
ale samą możliwość pokazania im, jak niewiele znaczyli. Że byli ignorantami, na
dodatek bezczelnie ignorującego kogoś, kto przewyższał ich pod każdym możliwym
względem.
Drgnęła,
ale nie na tyle stanowczo, by wyrwać dłonie z uścisku trzymającego ją
mężczyzny. Oczami wyobraźni widziała iście postapokaliptyczny obrazek – stosy
ciał, rozbite samochody i… ciszę. Perspektywa uciszenia zdecydowanie zbyt
głośnej, przeludnionej metropolii, w jednej chwili stała się dla niej
jednym z największych marzeń.
Kiedyś. Wtedy,
gdy nadejdzie odpowiedni moment.
– Puść mnie
– wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Mimo
wszystko nie sądziła, że jej posłucha. Już samo to, że musiała się upominać,
brzmiało jak marny żart. Nie prosiła, ale nie przywykła do dawania drugiej
szansy, a tym bardziej półśrodków. Teraz nie miała wyboru, na dodatek
gotowa wręcz przysiąc, że mężczyzna specjalnie z nią igrał, najpewniej
doskonale się bawiąc, gdy widział tę niemoc. To tak, jakby chciał podkreślić
jej upadek – to, że musiała kryć się po kątach, zadowalając osobami i decyzjami,
które kiedyś byłyby dla niej nie do pomyślenia.
– Mam to
uznać za prośbę? – rzucił zaczepnym tonem Sage.
Aż się
zapowietrzyła. W następnej sekundzie stanowczo odepchnęła go od siebie,
prócz wampirzej siły, wspomagając się również mocą. Wampir wyraźnie nie
spodziewał się takiej reakcji, bo aż zatoczył się, ale utrzymał równowagę.
W jego spojrzeniu doszukała się wahania, ale to wciąż nie było tym, czego
oczekiwała. Nie w ten sposób spoglądali nad nią ci, którzy ją szanowali
albo przynajmniej bali się tego, że mogłaby ich ukarać.
Jesteś dobrym aktorem czy naprawdę niczego
nie wiesz? Odpowiedz mi!?
Ale również
o to nie zdecydowała się zapytać wprost. Mogła namieszać mu w głowie
i wyciągnąć odpowiedzi, jednak we wzburzeniu nie była w stanie zdobyć
się nawet na to. Zresztą to byłoby zbyt proste. Ten mężczyzna – kimkolwiek by
nie był – intrygował ją zbyt mocno, by mogła spoglądać na niego przez palce.
Ignorowanie go mogłoby kosztować ją naprawdę wiele, a tego zdecydowanie
nie chciała sprawdzać. Cokolwiek kryło się za jego zachowaniem, musiała być
ostrożna, zwłaszcza tak długo, jak tkwiła wraz z nim w samym środku
miasta.
– Ach… Ach,
tak – usłyszała i to wystarczyło, by wyrwać ją z zamyślenia. Kiedy
spojrzała na Sage’a, doszukała się w jego spojrzeniu zrozumienia. –
Rozumiem.
– Nic nie
rozumiesz – stwierdziła chłodno. – Czegokolwiek ode mnie chcesz…
– Wciąż
tego, co zaoferowałem wcześniej – zapewnił pośpiesznie, bezceremonialnie
wchodząc jej w słow. Otworzyła usta, gotowa zaprotestować, ale nie dał jej
po temu okazji. – Wyszedłem z wprawy, jeśli chodzi o adorowanie
kobiet. Najpewniej źle się do tego zabieram, ale skoro już trzeci raz na siebie
wpadamy, chcę wykorzystać okazję.
Tych kilka
słów wystarczyło, by zapragnęła roześmiać mu się w twarz. Żartował sobie?
Musiał, a przynajmniej Isobel nie wyobrażała sobie, że mogłoby być
inaczej. Słuchała, ale nie wierzyła, gotowa wręcz przysiąc, że Sage przemawiał
do niej w jakimś innym języku. Cokolwiek chodziło mu po głowie, nie
zamierzała uwierzyć, że chodziło tylko o zafascynowanie przypadkową
nieznajomą, na którą wpadł na ulicy. Świat tak nie działał.
A
przynajmniej ona w to nie wierzyła.
– Zejdź mi
z drogi – warknęła, próbując go wyminąć, ale kolejny raz jej to
uniemożliwił. – Przysięgam, że…
– Co
takiego? Zagryziesz mnie czy znów skorzystasz z mocy? – zapytał, tym samym
na moment wytrącając Isobel z równowagi. Więc wiedział. – Miałem już do
czynienia z telepatami. Nie musisz mi udowadniać, że potraficie być
niebezpieczni.
Tym razem
zdołała puścić mimo uszu nawet to, że zwracał się do niej w tak
bezpośredni, pozbawiony zwrotów grzecznościowych sposób. Momentalnie
przystanęła i – mrużąc przy tym gniewnie oczy – z uwaga zmierzyła go
wzrokiem.
– Czyżby? –
zapytała z powątpiewaniem. – Miałeś do czynienia z takimi jak ja?
Sage skinął
głową. Odniosła wrażenie, że ulżyło mu, kiedy spuściła z tonu, decydując
się zareagować na jego słowa inaczej niż warknięciem. Naiwny głupiec, pomyślała, choć przez moment gotowa przysiąc, że
miała przed sobą kogoś, kto jednak nie chodził za nią tylko dlatego, że miał
jakieś ukryte intencje. Zresztą sama chciała się czegoś o nim dowiedzieć,
to zaś mogło okazać się o wiele prostsze, niż do tej pory sądziła.
– W istocie
– zapewnił pośpiesznie wampir. – Uważam, że to wyjątkowy dar. Powiada się, że
telepaci są ulubieńcami bogini – dodał, a Isobel z trudem
powstrzymała grymas.
Och, to prawda. Chociaż wątpię, byśmy
myśleli o tej samej bogini.
Siląc się
na zachowanie neutralnego wyrazu twarzy, zwiększyła dzielący ich dystans. Wciąż
obserwowała go z przesadną wręcz uwagą, gorączkowo zastanawiając nad tym,
co powinna zrobić. Przez dłuższą chwilę oboje trwali w ciszy, na ile to
było możliwe w samym centrum Seattle, przy ruchliwej ulicy, pełnej nie
tylko zmierzających w swoich kierunkach ludzi i przemykających aut.
Niektórzy rzucali im dziwne spojrzenia albo instynktownie przechodzili na drugą
stronę, podświadomie woląc uniknąć konieczności wkroczenia między wzburzonych
nieśmiertelnych. Zwłaszcza od zagniewanej królowej lepiej było trzymać się
z daleka.
– To kryło
się za twoją propozycją już wcześniej? – zapytała w końcu, ostrożnie dobierając
słowa. – Uparłeś się na wyciąganie kobiet z opresji? Czy może znów
wyglądam na zagubioną?
– Wybacz,
jeśli to źle zabrzmiało.
Puściła
jego słowa mimo uszu.
– Jesteś mi
winien posiłek, Sage – oznajmiła cicho.
To było
niczym impuls, któremu zdecydowała się poddać. W tym miejscu – pełnym
ludzi i drażniących ją dźwięków – nie była w stanie ani podjąć
sensownej decyzji, ani tym bardziej należycie zająć się intruzem. Chciała tego
czy nie, musiała się kryć. Gdyby zabiła go na środku ulicy, miałaby problem,
zdecydowanie nie mając cierpliwości do modyfikowania wspomnień tych wszystkich
ludzi. Zresztą nawet gdyby udało jej się zgromadzić dość mocy, nie sądziła, by wykrzesała
z siebie wystarczająco cierpliwości. Nie, skoro w pamięci wciąż miała
tę kuszącą, cudowną wizję, która…
Ruszyła
przed siebie, przemykając tuż obok zaskoczonego Sage’a.
– Pójdziemy
razem, ale do mnie – zadecydowała, nie czekając aż znów spróbuje ją
zatrzymywać. – Lubię mieć kontrolę nad tym, co się dzieje.
Wcale nie
poczuła się lepiej, gdy choć ten jeden raz bez szemrania wykonał jej polecenie.
Layla
W milczeniu wpatrywała się w telefon.
Uświadomiła sobie, że się trzęsie, choć to w najmniejszym stopniu nie
miało związku z odbytą chwilę wcześniej rozmową z Sage’em. Cóż,
przynajmniej nie przede wszystkim, choć wzmianka o Gabrielu wystarczyło, by
w ułamku sekundy zapragnęła rzucić wszystko i ruszyć do miasta.
Naprawę cię zabiję, braciszku. Zobaczysz.
–
Skończyłaś już?
Natychmiast
poderwała głowę. Rufus wpatrywał się w nią wyczekująco, wciąż stojąc przy
wejściu do domu. Zauważyła, że trzymał się w bezpiecznej odległości, jakby
podejrzewając, że przy pierwszej okazji mogłaby spełnić groźby i na niego
skoczyć. Poniekąd miała na to ochotę, mimowolnie wciąż zastanawiając nad tym,
czy on i Gabriel naprawdę musieli na każdym kroku doprowadzając ją do
szału.
Zacisnęła
usta. Gdyby to jeszcze było takie proste.
– Całkiem
poszaleliście – oznajmiła chłodno. – Ty i mój brat – dodała, ale na
Rufusie jej słowa nie zrobiły większego wrażenia.
–
Potrzebujemy planu na cito – przypomniał takim tonem, jakby właśnie próbował
tłumaczyć dziecku oczywistości. – Jeśli masz jakiś lepszy, chętnie posłucham.
– Wiesz, że
nie mam – jęknęła, wsuwając telefon do kieszeni.
Coś w spojrzeniu
Rufusa złagodniało.
– Więc nie
narzekaj – zasugerował, ale choć jego głos brzmiał spokojnie, w tonie
wyczuła wyraźne napięcie. – Na tę chwilę nic sensowniejszego nie przychodzi mi
do głowy.
Zaklęła pod
nosem. Spojrzał na nią dziwnie, ale nie skomentował tego nawet słowem. Nie
odezwał się również wtedy, gdy ruszyła w jego stronę, wciąż zastanawiając
nad tym, co powinna zrobić – pozwolić mu działać, czy może od razu zdzielić po
głowie. Instynkt nakazywał jej powstrzymać przed zbliżeniem do Joce, ale zdrowy
rozsądek podpowiadał dokładnie to, co mówił Rufus: że nie mieli wyboru.
W głowie
miała mętlik, dodatkowo spotęgowany przez powód, dla którego wampir w takim
pośpiechu zasugerował powrót do domu. Wiedziała, że sytuacja była patowa, ale i tak
nie podobał jej się kierunek, jaki przybrała sytuacja. Słodka bogini, to nie
powinno być tak. I chociaż próbowała przekonać samą siebie, że ufała
Rufusowi, jego pomysł najzwyczajniej w wiecie ją przerażała. Co więcej,
sam zainteresowany najpewniej doskonale o tym wiedział, co zresztą
wyjaśniało, dlaczego nie od razu podzielił się z nią tym, co chodziło jej
po głowie.
To, że
prawie rozbiła samochód, kiedy pokazał jej odłamek kryształu, który ze sobą
zabrał, również było dość wymowne.
Ręce Layli
zadrżały nieznacznie, więc zacisnęły je w pięści. Niewiele pomogło, ale
przynajmniej próbowała sprawiać pozory tego, że nad sobą panowała. Równie
nieudolnie starała się udawać, że wszystko było w porządku, a ona
wcale nie miała ochoty porządnie Rufusowi przyłożyć, tym samym dając upust
dręczącym ją wątpliwościom. Słodka bogini, z całą miłością, którą go
darzyła, naprawdę uważała, że postradał zmysły. Fakt, że w ogóle
zamierzała brać udział w tej farsie, jedynie potwierdzał, ze sama również
już jakiś czas temu upadła na głowie.
Z drugiej
strony, to był Rufus. Podejrzewała, że gdyby nie tych kilka razów, kiedy chcąc
nie chcąc zaufali jego nawet najdziwniejszym pomysłom, wszyscy byliby martwi.
Albo
ewentualnie nie wpadli w część kłopotów, z którymi przyszło im się
mierzyć.
Od strony
salonu doszły ją znajome głosy. Zorientowała się, że w międzyczasie w domu
pojawiło się więcej osób. Zawahała się, nieprzekonana perspektywą tłumaczenia
bliskim Nessie tego, co zamierzali
zrobić, ale Rufus najwyraźniej nie miał tego problemu. Podążyła za nim, w milczeniu
obserwując, gdy tak po prostu wszedł do salonu i – całkowicie obojętny na
zebrane w nim towarzystwo – podszedł do Jocelyne, jak gdyby nigdy nic
ujmując zaskoczoną dziewczynę za rękę.
– Nie
przeszkadzajcie sobie – rzucił, bo w pomieszczeniu jak na zawołanie
zapanowała cisza. – Ja sobie ją tylko na chwilę pożyczę. Bądź taka dobra, co?
Świetnie – rzucił, kiedy dziewczyna nie zaprotestowała, pozwalając, żeby
pociągnął ją za sobą.
– Co ty
właściwie…? – zaczął Edward, ale wampir nie pozwolił mu dokończyć.
– Wróć do
tego, co tłumaczyłeś – zaproponował zniecierpliwionym tonem. – Chociaż to
bardzo proste. Gabriela nie ma, ciało Renesmee wybrało się na spacer, a ona
sama dalej jest uwięziona w świecie snów. Teraz już możecie załamywać
ręce, a ja w tym czasie zrobię coś pożytecznego. Nie ma za co.
Layla
wywróciła oczami. Nie była zaskoczona tym, że w pokoju przez dłuższą
chwilę panowała cisza – wymowna i na tyle przenikliwa, by zrobiło się naprawdę
niezręcznie. Podchwyciła pytające spojrzenie Damiena, więc tylko wzruszyła
ramionami. Nie pytaj, poprosiła,
wyczuwając jego mentalną obecność. Gdyby próbowała wytłumaczyć coś, czego sama
nie rozumiała, najpewniej w trakcie doszłaby do wniosku, że plan nie ma
sensu. Jeśli miała być ze sobą szczera, już czuła się tak, jakby aż prosili się
o nieszczęście.
–
Poczekajcie – rzuciła spiętym tonem Bella. Jako pierwsza zdecydowała się
przerwać panującą ciszę. – Dlaczego…? – zaczęła, ale cokolwiek miała do
powiedzenia, ostatecznie nie było dane jej dokończyć.
– Przestań
mną tak szarpać, bo się wywrócę – jęknęła Joce, gdy tylko znaleźli się w przedpokoju.
Rufus
westchnął, ale przynajmniej ją puścił, zwłaszcza że nie wyglądała na chętną, by
uciekać. Targające Laylą wątpliwości przybrały na sile, ale nie skomentowała
tego nawet słowem. Gorączkowo zastanawiała się nad tym, co zrobić, ostatecznie
decydując się na milczenie, choć to też wydawało się prowadzić donikąd.
Wiedziała jedynie, że nie zamierzała pozwolić skrzywdzić Joce. Co prawda nie
sądziła, by Rufus zdecydował się na to świadomie, ale już dawno doszła do
wniosku, że jego sposób postrzegania niebezpieczeństwa, znacznie odbiegał od
jej własnego.
Gdzieś za
plecami usłyszała dźwięk otwieranych drzwi wejściowych. Natychmiast się
odwróciła, do samego końca naiwnie wierząc, że zobaczy Gabriela, ale już na
wstępie czekało ją rozczarowanie. Westchnęła, mimo wszystko nie zaskoczona
widokiem Carlisle’a i Esme, zwłaszcza że podejrzewała, że ci prędzej czy
później mieli się pojawić. Zawahała się jedynie, gdy zauważyła milczącą, na
pierwszy rzut oka obojętną Elenę i trzymającego się tuż za nią Rafaela.
Zwłaszcza demona nie dało się ignorować, tym bardziej że jak zwykle miał w sobie
coś niepokojącego. Inna sprawa, że w przeszłości miała okazję spędzić z nim
dość czasu, bo nawet teraz nie chcieć wchodzić mu w drogę.
– Ach… Nie
mamy na to czasu – rzucił spiętym tonem Rufus. – Idziesz czy nie? – dodał, kiedy
spojrzała na niego w roztargnieniu.
Nie
odpowiedziała, w zamian bez słowa ruszając za nim. Miała wrażenie, że
jedynie kwestią czasu było, aż towarzystwo na dole otrząsnęłoby się na tyle, by
zacząć interesować się tym, co się działo. Przez myśl nawet przeszło jej, że
Rufus mógł próbować wykorzystać wpływ, by jak najdłużej trzymać wszystkich na
dystans, ale i nad tym nie chciała się zastanawiać. W gruncie rzeczy
gdyby tylko mogła, bez wahania odcięłaby się od mętliku w głowie i skupiła
wyłącznie na działaniu.
– Dalej nie
powiedziałeś mi o co chodzi, wujku – stwierdziła Joce, ledwo tylko
znaleźli się w jej pokoju.
Layla
weszła ostatnia, starannie zamykając za sobą drzwi. Miała wrażenie, że to wszystko
przypominało jakiś dziwny, niepokojący sen. Zwłaszcza widok uroczego, pełnego
pluszaków pokoju Joce, zdecydowanie nie kojarzył jej się z odpowiednim
miejscem na jakiekolwiek niebezpieczne eksperymenty.
– Już ustaliliśmy,
że mamy mało czasu. Widziałem dość, żeby wam wierzyć – stwierdził w zamyśleniu
Rufus. – Chciałbym czegoś spróbować, chociaż – szczerze mówiąc – nie mam
pojęcia, czy to faktycznie zadziałać. Moim zdaniem powinno.
– Twoim zdaniem…
– powtórzyła z powątpiewaniem Layla.
Spojrzał na
nią z rozdrażnieniem, ale nie dodał niczego więcej, z uwaga
przyglądając się Jocelyne. Layla również przeniosła na nią wzrok, mimochodem zauważając,
że dziewczyna wyglądała lepiej. Już przynajmniej nie krwawiła, chociaż wciąż była
nienaturalnie blada – i to zwłaszcza po tym, co usłyszała od wampira.
– Dalej nie
rozumiem – przyznała niepewnie. – Ale jeśli mogłabym pomóc…
– Nie
podoba mi się to – nie wytrzymała Layla. – Słuchałeś mnie w ogóle tam na
dole?
Rufus potrząsnął
głową.
– Trudno,
żebym tego nie robił. Ale dalej uważam, że nie mamy większego wyboru – stwierdził,
jakimś cudem będąc w stanie zachować opanowany ton głosu. Nigdy nie
pojmowała, jakim cudem w ogóle udawało mu się trzymać nerwy na wodzy,
zwłaszcza że miał w zwyczaju niecierpliwić się w najmniej
odpowiednich momentach. – Skoro od kryształu się zaczęło, to ten sam kryształ
powinien zadziałać też w drugą stronę. Nie sądzę, żeby było gorzej, więc…
Nagle
urwał, jakby pojmując, że powiedział za dużo. Layla otworzyła i zaraz
zamknęła usta, co najmniej oszołomiona. Przez moment miała ochotę zasłonić uszy
dłońmi albo po prostu wyjść, trzaskając drzwiami. W głowie miała mętlik
większy niż do tej pory, w tamtej chwili aż nazbyt świadoma, w jaki
sposób widział sprawę Rufus.
„Nie sądzę,
żeby było gorzej”. Oczywiście, choć przez cały ten czas nie chciała dopuścić
takiej możliwości do świadomości. Nie zmieniało to jednak faktu, że odkąd zobaczyła
jak Renesmee miota się na wszystkie strony, rozbita i bliska tego, by całkiem
się rozpaść, Layla dobrze wiedziała, że nie mieli ani zbyt wiele czasu, ani
możliwości. Skoro przebywanie w snach już nie działało, potrzebowali innego
rozwiązania. Zwlekanie mogło co najwyżej pogorszyć sytuację.
Z obawą
spojrzała na Joce, przez moment wątpiąc w to, czy dziewczyna pojmowała
powagę sytuacji. A potem przekonała się, że jej oczy – choć nienaturalnie
rozszerzone i przerażone – były aż nadto świadome. Wiedziała dokąd to
wszystko zmierzało – że mogło się albo udać, albo nie. Równie dobrze mogło się
okazać, że mieli tylko jedna próbę.
Layla
mimowolnie się wzdrygnęła.
– Skoro tak,
to ja to zrobię – wyrzuciła z siebie na wydechu. Z ulgą przyjęła fakt,
że głos nawet jej nie zadrżał. – Już używałam kryształu. Mogę…
– Ale mama
jest jak duch, prawda? Sama to powiedziałam – zaoponowała natychmiast Joce. Zabrzmiała
zadziwiająco pewnie, choć kolejne słowa przychodziły jej z wyraźnym trudem.
– O to w tym chodzi. O moje… zdolności – dodała niepewnie.
– Cóż… To
bystra dziewczynka.
Z trudem
powstrzymała się przed warknięciem na Rufusa. Tkwiła w bezruchu,
spoglądając to na jedno, to znów na drugie i zastanawiając nad tym, co właściwie
z nimi robiła. Chciała zaprotestować, ale żaden sensowny argument nie
przychodził jej do głowy. Zanegowanie tego, że Joce zbyt krucha i delikatna
na to, by aż tak ryzykować, również wydało jej się niewłaściwe. Chciała tego
czy nie, ta dziewczyna od dawna mierzyła się z czymś, co przerastało ich
wszystkich.
Coś w spojrzeniu
Joce skutecznie wybiło Layli z głowy pomysł, by potraktować bratanicę jak
dziecko.
Założyła
ramiona na piersiach, próbując zająć czymś ręce. Niespokojnie obserwowała
Rufusa, gdy ten – najwyraźniej dochodząc do wniosku, że nie musi się obawiać, że
mogłaby w ramach protestu skoczyć mu do gardła – podsunął Joce przedmiot, który
sama chętnie wyrzuciłaby przez okno. Dziewczyna wyraźnie pobladła, ale nie
próbowała się odsunąć, po prostu z niepokojem obserwując odłamek
kryształu.
Nie był
duży. Layla miała wrażenie, że odprysk wielkościowo przypominał paznokieć, a może
nawet był mniejszy. O wiele drobniejszy niż ten, który przy swoim
wahadełku miała Eve i z którego skorzystali, by zawalczyć z Isobel,
ale…
Wciąż był
niewłaściwy.
Z jakiegoś
powodu ten kryształ – nawet w tak niewinnej formie – napawał ją przerażeniem.
– Wiesz, co
z tym zrobić? – zapytał z wahaniem Rufus. Przez moment wydawał się
wątpić we własny pomysł.
O dziwo
Joce nawet się nie zawahała, natychmiast wyciągając przed siebie rękę. Ostrożnie
ujęła odłamek, zaciskając wokół niego palce.
– Tak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz