24 września 2018

Sto piętnaście

Isobel
Skoczyła na niego niczym rozjuszona kotka. Jedynie resztki zdrowego rozsądku podpowiadały jej, że starcie tej irytującej istoty tu i teraz – na oczach tych wszystkich przechodniów – byłoby najgłupszym z możliwych posunięć. Wiedziała, że powinna nad sobą zapanować, ale to w znacznym stopniu zaprzeczało temu, co tak naprawdę chciała zrobić. To, że po raz kolejny musiała hamować instynkty i powstrzymać się przed podjęciem decyzji, która jeszcze jakiś czas temu byłaby czymś naturalnym, jedynie wszystko pogarszało.
Fakt, że w chwili, w której zamierzyła się na Sage’a, ten jak gdyby nigdy nic pochwycił ją za nadgarstki, skutecznie unieruchamiając, tym bardziej.
Zamarła w bezruchu, spoglądając na wampira rozszerzonymi oczyma. Jak śmiesz?! Jak ty śmiesz?!, pomyślała, ale z uporem milczała, po prostu spoglądając mu w twarz. Z niejaką satysfakcją zauważyła, że mężczyzna zawahał się, podchwyciwszy jej zagniewane spojrzenie, ale nawet wtedy nie poluzował uścisku. Nie miał pojęcia, z kim próbował igrać? Wciąż w to nie wierzyła, ale zaraz nie potrafiła znaleźć wystarczających dowodów, które podważyłyby jego prawdomówność.
– Podejrzewam, że właśnie spłoszyłem pani kolację – oznajmił ze spokojem Sage, jak gdyby nigdy nic przerywając panującą ciszę. – Proszę o wybaczenie.
– Jak ty śmiesz? – wyrwało jej się jednak.
Uniósł brwi, ale nie odpowiedział. Wciąż trzymał ją mocno i stanowczo, jakby w obawie, że w innym wypadku mogłaby posunąć się do zrobienia czegoś naprawdę nieprzemyślanego. Miał ją za głupią? Sama myśl o tym sprawiała, że Isobel tym bardziej miała ochotę go zabić. Wystarczyłoby kilka minut, by znieść z powierzchni ziemi nie tylko jego, ale i całą tę ruchliwą ulicę. W tamtej chwili naprawdę tego chciała, aż rwąc się do tego, żeby posunąć się do czegoś, o czym podświadomie marzyła od samego początku.
Perspektywa była naprawdę kusząca. Wampira siła i telepatia – tylko tyle by wystarczyło, żeby ziemia spłynęła krwią. Nie pamiętała, kiedy ostatnim razem mogła sobie na to pozwolić, ale naprawdę tęskniła za poczuciem, że ludzkie istnienia były zdane wyłącznie na jej łaskę. W przypadku Sage’a nawet by się nie zawahała, ale przechodniami mogłaby się pozbawić. Nie chodziło o krew, ale samą możliwość pokazania im, jak niewiele znaczyli. Że byli ignorantami, na dodatek bezczelnie ignorującego kogoś, kto przewyższał ich pod każdym możliwym względem.
Drgnęła, ale nie na tyle stanowczo, by wyrwać dłonie z uścisku trzymającego ją mężczyzny. Oczami wyobraźni widziała iście postapokaliptyczny obrazek – stosy ciał, rozbite samochody i… ciszę. Perspektywa uciszenia zdecydowanie zbyt głośnej, przeludnionej metropolii, w jednej chwili stała się dla niej jednym z największych marzeń.
Kiedyś. Wtedy, gdy nadejdzie odpowiedni moment.
– Puść mnie – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Mimo wszystko nie sądziła, że jej posłucha. Już samo to, że musiała się upominać, brzmiało jak marny żart. Nie prosiła, ale nie przywykła do dawania drugiej szansy, a tym bardziej półśrodków. Teraz nie miała wyboru, na dodatek gotowa wręcz przysiąc, że mężczyzna specjalnie z nią igrał, najpewniej doskonale się bawiąc, gdy widział tę niemoc. To tak, jakby chciał podkreślić jej upadek – to, że musiała kryć się po kątach, zadowalając osobami i decyzjami, które kiedyś byłyby dla niej nie do pomyślenia.
– Mam to uznać za prośbę? – rzucił zaczepnym tonem Sage.
Aż się zapowietrzyła. W następnej sekundzie stanowczo odepchnęła go od siebie, prócz wampirzej siły, wspomagając się również mocą. Wampir wyraźnie nie spodziewał się takiej reakcji, bo aż zatoczył się, ale utrzymał równowagę. W jego spojrzeniu doszukała się wahania, ale to wciąż nie było tym, czego oczekiwała. Nie w ten sposób spoglądali nad nią ci, którzy ją szanowali albo przynajmniej bali się tego, że mogłaby ich ukarać.
Jesteś dobrym aktorem czy naprawdę niczego nie wiesz? Odpowiedz mi!?
Ale również o to nie zdecydowała się zapytać wprost. Mogła namieszać mu w głowie i wyciągnąć odpowiedzi, jednak we wzburzeniu nie była w stanie zdobyć się nawet na to. Zresztą to byłoby zbyt proste. Ten mężczyzna – kimkolwiek by nie był – intrygował ją zbyt mocno, by mogła spoglądać na niego przez palce. Ignorowanie go mogłoby kosztować ją naprawdę wiele, a tego zdecydowanie nie chciała sprawdzać. Cokolwiek kryło się za jego zachowaniem, musiała być ostrożna, zwłaszcza tak długo, jak tkwiła wraz z nim w samym środku miasta.
– Ach… Ach, tak – usłyszała i to wystarczyło, by wyrwać ją z zamyślenia. Kiedy spojrzała na Sage’a, doszukała się w jego spojrzeniu zrozumienia. – Rozumiem.
– Nic nie rozumiesz – stwierdziła chłodno. – Czegokolwiek ode mnie chcesz…
– Wciąż tego, co zaoferowałem wcześniej – zapewnił pośpiesznie, bezceremonialnie wchodząc jej w słow. Otworzyła usta, gotowa zaprotestować, ale nie dał jej po temu okazji. – Wyszedłem z wprawy, jeśli chodzi o adorowanie kobiet. Najpewniej źle się do tego zabieram, ale skoro już trzeci raz na siebie wpadamy, chcę wykorzystać okazję.
Tych kilka słów wystarczyło, by zapragnęła roześmiać mu się w twarz. Żartował sobie? Musiał, a przynajmniej Isobel nie wyobrażała sobie, że mogłoby być inaczej. Słuchała, ale nie wierzyła, gotowa wręcz przysiąc, że Sage przemawiał do niej w jakimś innym języku. Cokolwiek chodziło mu po głowie, nie zamierzała uwierzyć, że chodziło tylko o zafascynowanie przypadkową nieznajomą, na którą wpadł na ulicy. Świat tak nie działał.
A przynajmniej ona w to nie wierzyła.
– Zejdź mi z drogi – warknęła, próbując go wyminąć, ale kolejny raz jej to uniemożliwił. – Przysięgam, że…
– Co takiego? Zagryziesz mnie czy znów skorzystasz z mocy? – zapytał, tym samym na moment wytrącając Isobel z równowagi. Więc wiedział. – Miałem już do czynienia z telepatami. Nie musisz mi udowadniać, że potraficie być niebezpieczni.
Tym razem zdołała puścić mimo uszu nawet to, że zwracał się do niej w tak bezpośredni, pozbawiony zwrotów grzecznościowych sposób. Momentalnie przystanęła i – mrużąc przy tym gniewnie oczy – z uwaga zmierzyła go wzrokiem.
– Czyżby? – zapytała z powątpiewaniem. – Miałeś do czynienia z takimi jak ja?
Sage skinął głową. Odniosła wrażenie, że ulżyło mu, kiedy spuściła z tonu, decydując się zareagować na jego słowa inaczej niż warknięciem. Naiwny głupiec, pomyślała, choć przez moment gotowa przysiąc, że miała przed sobą kogoś, kto jednak nie chodził za nią tylko dlatego, że miał jakieś ukryte intencje. Zresztą sama chciała się czegoś o nim dowiedzieć, to zaś mogło okazać się o wiele prostsze, niż do tej pory sądziła.
– W istocie – zapewnił pośpiesznie wampir. – Uważam, że to wyjątkowy dar. Powiada się, że telepaci są ulubieńcami bogini – dodał, a Isobel z trudem powstrzymała grymas.
Och, to prawda. Chociaż wątpię, byśmy myśleli o tej samej bogini.
Siląc się na zachowanie neutralnego wyrazu twarzy, zwiększyła dzielący ich dystans. Wciąż obserwowała go z przesadną wręcz uwagą, gorączkowo zastanawiając nad tym, co powinna zrobić. Przez dłuższą chwilę oboje trwali w ciszy, na ile to było możliwe w samym centrum Seattle, przy ruchliwej ulicy, pełnej nie tylko zmierzających w swoich kierunkach ludzi i przemykających aut. Niektórzy rzucali im dziwne spojrzenia albo instynktownie przechodzili na drugą stronę, podświadomie woląc uniknąć konieczności wkroczenia między wzburzonych nieśmiertelnych. Zwłaszcza od zagniewanej królowej lepiej było trzymać się z daleka.
– To kryło się za twoją propozycją już wcześniej? – zapytała w końcu, ostrożnie dobierając słowa. – Uparłeś się na wyciąganie kobiet z opresji? Czy może znów wyglądam na zagubioną?
– Wybacz, jeśli to źle zabrzmiało.
Puściła jego słowa mimo uszu.
– Jesteś mi winien posiłek, Sage – oznajmiła cicho.
To było niczym impuls, któremu zdecydowała się poddać. W tym miejscu – pełnym ludzi i drażniących ją dźwięków – nie była w stanie ani podjąć sensownej decyzji, ani tym bardziej należycie zająć się intruzem. Chciała tego czy nie, musiała się kryć. Gdyby zabiła go na środku ulicy, miałaby problem, zdecydowanie nie mając cierpliwości do modyfikowania wspomnień tych wszystkich ludzi. Zresztą nawet gdyby udało jej się zgromadzić dość mocy, nie sądziła, by wykrzesała z siebie wystarczająco cierpliwości. Nie, skoro w pamięci wciąż miała tę kuszącą, cudowną wizję, która…
Ruszyła przed siebie, przemykając tuż obok zaskoczonego Sage’a.
– Pójdziemy razem, ale do mnie – zadecydowała, nie czekając aż znów spróbuje ją zatrzymywać. – Lubię mieć kontrolę nad tym, co się dzieje.
Wcale nie poczuła się lepiej, gdy choć ten jeden raz bez szemrania wykonał jej polecenie.
Layla
W milczeniu wpatrywała się w telefon. Uświadomiła sobie, że się trzęsie, choć to w najmniejszym stopniu nie miało związku z odbytą chwilę wcześniej rozmową z Sage’em. Cóż, przynajmniej nie przede wszystkim, choć wzmianka o Gabrielu wystarczyło, by w ułamku sekundy zapragnęła rzucić wszystko i ruszyć do miasta.
Naprawę cię zabiję, braciszku. Zobaczysz.
– Skończyłaś już?
Natychmiast poderwała głowę. Rufus wpatrywał się w nią wyczekująco, wciąż stojąc przy wejściu do domu. Zauważyła, że trzymał się w bezpiecznej odległości, jakby podejrzewając, że przy pierwszej okazji mogłaby spełnić groźby i na niego skoczyć. Poniekąd miała na to ochotę, mimowolnie wciąż zastanawiając nad tym, czy on i Gabriel naprawdę musieli na każdym kroku doprowadzając ją do szału.
Zacisnęła usta. Gdyby to jeszcze było takie proste.
– Całkiem poszaleliście – oznajmiła chłodno. – Ty i mój brat – dodała, ale na Rufusie jej słowa nie zrobiły większego wrażenia.
– Potrzebujemy planu na cito – przypomniał takim tonem, jakby właśnie próbował tłumaczyć dziecku oczywistości. – Jeśli masz jakiś lepszy, chętnie posłucham.
– Wiesz, że nie mam – jęknęła, wsuwając telefon do kieszeni.
Coś w spojrzeniu Rufusa złagodniało.
– Więc nie narzekaj – zasugerował, ale choć jego głos brzmiał spokojnie, w tonie wyczuła wyraźne napięcie. – Na tę chwilę nic sensowniejszego nie przychodzi mi do głowy.
Zaklęła pod nosem. Spojrzał na nią dziwnie, ale nie skomentował tego nawet słowem. Nie odezwał się również wtedy, gdy ruszyła w jego stronę, wciąż zastanawiając nad tym, co powinna zrobić – pozwolić mu działać, czy może od razu zdzielić po głowie. Instynkt nakazywał jej powstrzymać przed zbliżeniem do Joce, ale zdrowy rozsądek podpowiadał dokładnie to, co mówił Rufus: że nie mieli wyboru.
W głowie miała mętlik, dodatkowo spotęgowany przez powód, dla którego wampir w takim pośpiechu zasugerował powrót do domu. Wiedziała, że sytuacja była patowa, ale i tak nie podobał jej się kierunek, jaki przybrała sytuacja. Słodka bogini, to nie powinno być tak. I chociaż próbowała przekonać samą siebie, że ufała Rufusowi, jego pomysł najzwyczajniej w wiecie ją przerażała. Co więcej, sam zainteresowany najpewniej doskonale o tym wiedział, co zresztą wyjaśniało, dlaczego nie od razu podzielił się z nią tym, co chodziło jej po głowie.
To, że prawie rozbiła samochód, kiedy pokazał jej odłamek kryształu, który ze sobą zabrał, również było dość wymowne.
Ręce Layli zadrżały nieznacznie, więc zacisnęły je w pięści. Niewiele pomogło, ale przynajmniej próbowała sprawiać pozory tego, że nad sobą panowała. Równie nieudolnie starała się udawać, że wszystko było w porządku, a ona wcale nie miała ochoty porządnie Rufusowi przyłożyć, tym samym dając upust dręczącym ją wątpliwościom. Słodka bogini, z całą miłością, którą go darzyła, naprawdę uważała, że postradał zmysły. Fakt, że w ogóle zamierzała brać udział w tej farsie, jedynie potwierdzał, ze sama również już jakiś czas temu upadła na głowie.
Z drugiej strony, to był Rufus. Podejrzewała, że gdyby nie tych kilka razów, kiedy chcąc nie chcąc zaufali jego nawet najdziwniejszym pomysłom, wszyscy byliby martwi.
Albo ewentualnie nie wpadli w część kłopotów, z którymi przyszło im się mierzyć.
Od strony salonu doszły ją znajome głosy. Zorientowała się, że w międzyczasie w domu pojawiło się więcej osób. Zawahała się, nieprzekonana perspektywą tłumaczenia bliskim Nessie tego,  co zamierzali zrobić, ale Rufus najwyraźniej nie miał tego problemu. Podążyła za nim, w milczeniu obserwując, gdy tak po prostu wszedł do salonu i – całkowicie obojętny na zebrane w nim towarzystwo – podszedł do Jocelyne, jak gdyby nigdy nic ujmując zaskoczoną dziewczynę za rękę.
– Nie przeszkadzajcie sobie – rzucił, bo w pomieszczeniu jak na zawołanie zapanowała cisza. – Ja sobie ją tylko na chwilę pożyczę. Bądź taka dobra, co? Świetnie – rzucił, kiedy dziewczyna nie zaprotestowała, pozwalając, żeby pociągnął ją za sobą.
– Co ty właściwie…? – zaczął Edward, ale wampir nie pozwolił mu dokończyć.
– Wróć do tego, co tłumaczyłeś – zaproponował zniecierpliwionym tonem. – Chociaż to bardzo proste. Gabriela nie ma, ciało Renesmee wybrało się na spacer, a ona sama dalej jest uwięziona w świecie snów. Teraz już możecie załamywać ręce, a ja w tym czasie zrobię coś pożytecznego. Nie ma za co.
Layla wywróciła oczami. Nie była zaskoczona tym, że w pokoju przez dłuższą chwilę panowała cisza – wymowna i na tyle przenikliwa, by zrobiło się naprawdę niezręcznie. Podchwyciła pytające spojrzenie Damiena, więc tylko wzruszyła ramionami. Nie pytaj, poprosiła, wyczuwając jego mentalną obecność. Gdyby próbowała wytłumaczyć coś, czego sama nie rozumiała, najpewniej w trakcie doszłaby do wniosku, że plan nie ma sensu. Jeśli miała być ze sobą szczera, już czuła się tak, jakby aż prosili się o nieszczęście.
– Poczekajcie – rzuciła spiętym tonem Bella. Jako pierwsza zdecydowała się przerwać panującą ciszę. – Dlaczego…? – zaczęła, ale cokolwiek miała do powiedzenia, ostatecznie nie było dane jej dokończyć.
– Przestań mną tak szarpać, bo się wywrócę – jęknęła Joce, gdy tylko znaleźli się w przedpokoju.
Rufus westchnął, ale przynajmniej ją puścił, zwłaszcza że nie wyglądała na chętną, by uciekać. Targające Laylą wątpliwości przybrały na sile, ale nie skomentowała tego nawet słowem. Gorączkowo zastanawiała się nad tym, co zrobić, ostatecznie decydując się na milczenie, choć to też wydawało się prowadzić donikąd. Wiedziała jedynie, że nie zamierzała pozwolić skrzywdzić Joce. Co prawda nie sądziła, by Rufus zdecydował się na to świadomie, ale już dawno doszła do wniosku, że jego sposób postrzegania niebezpieczeństwa, znacznie odbiegał od jej własnego.
Gdzieś za plecami usłyszała dźwięk otwieranych drzwi wejściowych. Natychmiast się odwróciła, do samego końca naiwnie wierząc, że zobaczy Gabriela, ale już na wstępie czekało ją rozczarowanie. Westchnęła, mimo wszystko nie zaskoczona widokiem Carlisle’a i Esme, zwłaszcza że podejrzewała, że ci prędzej czy później mieli się pojawić. Zawahała się jedynie, gdy zauważyła milczącą, na pierwszy rzut oka obojętną Elenę i trzymającego się tuż za nią Rafaela. Zwłaszcza demona nie dało się ignorować, tym bardziej że jak zwykle miał w sobie coś niepokojącego. Inna sprawa, że w przeszłości miała okazję spędzić z nim dość czasu, bo nawet teraz nie chcieć wchodzić mu w drogę.
– Ach… Nie mamy na to czasu – rzucił spiętym tonem Rufus. – Idziesz czy nie? – dodał, kiedy spojrzała na niego w roztargnieniu.
Nie odpowiedziała, w zamian bez słowa ruszając za nim. Miała wrażenie, że jedynie kwestią czasu było, aż towarzystwo na dole otrząsnęłoby się na tyle, by zacząć interesować się tym, co się działo. Przez myśl nawet przeszło jej, że Rufus mógł próbować wykorzystać wpływ, by jak najdłużej trzymać wszystkich na dystans, ale i nad tym nie chciała się zastanawiać. W gruncie rzeczy gdyby tylko mogła, bez wahania odcięłaby się od mętliku w głowie i skupiła wyłącznie na działaniu.
– Dalej nie powiedziałeś mi o co chodzi, wujku – stwierdziła Joce, ledwo tylko znaleźli się w jej pokoju.
Layla weszła ostatnia, starannie zamykając za sobą drzwi. Miała wrażenie, że to wszystko przypominało jakiś dziwny, niepokojący sen. Zwłaszcza widok uroczego, pełnego pluszaków pokoju Joce, zdecydowanie nie kojarzył jej się z odpowiednim miejscem na jakiekolwiek niebezpieczne eksperymenty.
– Już ustaliliśmy, że mamy mało czasu. Widziałem dość, żeby wam wierzyć – stwierdził w zamyśleniu Rufus. – Chciałbym czegoś spróbować, chociaż – szczerze mówiąc – nie mam pojęcia, czy to faktycznie zadziałać. Moim zdaniem powinno.
– Twoim zdaniem… – powtórzyła z powątpiewaniem Layla.
Spojrzał na nią z rozdrażnieniem, ale nie dodał niczego więcej, z uwaga przyglądając się Jocelyne. Layla również przeniosła na nią wzrok, mimochodem zauważając, że dziewczyna wyglądała lepiej. Już przynajmniej nie krwawiła, chociaż wciąż była nienaturalnie blada – i to zwłaszcza po tym, co usłyszała od wampira.
– Dalej nie rozumiem – przyznała niepewnie. – Ale jeśli mogłabym pomóc…
– Nie podoba mi się to – nie wytrzymała Layla. – Słuchałeś mnie w ogóle tam na dole?
Rufus potrząsnął głową.
– Trudno, żebym tego nie robił. Ale dalej uważam, że nie mamy większego wyboru – stwierdził, jakimś cudem będąc w stanie zachować opanowany ton głosu. Nigdy nie pojmowała, jakim cudem w ogóle udawało mu się trzymać nerwy na wodzy, zwłaszcza że miał w zwyczaju niecierpliwić się w najmniej odpowiednich momentach. – Skoro od kryształu się zaczęło, to ten sam kryształ powinien zadziałać też w drugą stronę. Nie sądzę, żeby było gorzej, więc…
Nagle urwał, jakby pojmując, że powiedział za dużo. Layla otworzyła i zaraz zamknęła usta, co najmniej oszołomiona. Przez moment miała ochotę zasłonić uszy dłońmi albo po prostu wyjść, trzaskając drzwiami. W głowie miała mętlik większy niż do tej pory, w tamtej chwili aż nazbyt świadoma, w jaki sposób widział sprawę Rufus.
„Nie sądzę, żeby było gorzej”. Oczywiście, choć przez cały ten czas nie chciała dopuścić takiej możliwości do świadomości. Nie zmieniało to jednak faktu, że odkąd zobaczyła jak Renesmee miota się na wszystkie strony, rozbita i bliska tego, by całkiem się rozpaść, Layla dobrze wiedziała, że nie mieli ani zbyt wiele czasu, ani możliwości. Skoro przebywanie w snach już nie działało, potrzebowali innego rozwiązania. Zwlekanie mogło co najwyżej pogorszyć sytuację.
Z obawą spojrzała na Joce, przez moment wątpiąc w to, czy dziewczyna pojmowała powagę sytuacji. A potem przekonała się, że jej oczy – choć nienaturalnie rozszerzone i przerażone – były aż nadto świadome. Wiedziała dokąd to wszystko zmierzało – że mogło się albo udać, albo nie. Równie dobrze mogło się okazać, że mieli tylko jedna próbę.
Layla mimowolnie się wzdrygnęła.
– Skoro tak, to ja to zrobię – wyrzuciła z siebie na wydechu. Z ulgą przyjęła fakt, że głos nawet jej nie zadrżał. – Już używałam kryształu. Mogę…
– Ale mama jest jak duch, prawda? Sama to powiedziałam – zaoponowała natychmiast Joce. Zabrzmiała zadziwiająco pewnie, choć kolejne słowa przychodziły jej z wyraźnym trudem. – O to w tym chodzi. O moje… zdolności – dodała niepewnie.
– Cóż… To bystra dziewczynka.
Z trudem powstrzymała się przed warknięciem na Rufusa. Tkwiła w bezruchu, spoglądając to na jedno, to znów na drugie i zastanawiając nad tym, co właściwie z nimi robiła. Chciała zaprotestować, ale żaden sensowny argument nie przychodził jej do głowy. Zanegowanie tego, że Joce zbyt krucha i delikatna na to, by aż tak ryzykować, również wydało jej się niewłaściwe. Chciała tego czy nie, ta dziewczyna od dawna mierzyła się z czymś, co przerastało ich wszystkich.
Coś w spojrzeniu Joce skutecznie wybiło Layli z głowy pomysł, by potraktować bratanicę jak dziecko.
Założyła ramiona na piersiach, próbując zająć czymś ręce. Niespokojnie obserwowała Rufusa, gdy ten – najwyraźniej dochodząc do wniosku, że nie musi się obawiać, że mogłaby w ramach protestu skoczyć mu do gardła – podsunął Joce przedmiot, który sama chętnie wyrzuciłaby przez okno. Dziewczyna wyraźnie pobladła, ale nie próbowała się odsunąć, po prostu z niepokojem obserwując odłamek kryształu.
Nie był duży. Layla miała wrażenie, że odprysk wielkościowo przypominał paznokieć, a może nawet był mniejszy. O wiele drobniejszy niż ten, który przy swoim wahadełku miała Eve i z którego skorzystali, by zawalczyć z Isobel, ale…
Wciąż był niewłaściwy.
Z jakiegoś powodu ten kryształ – nawet w tak niewinnej formie – napawał ją przerażeniem.
– Wiesz, co z  tym zrobić? – zapytał z wahaniem Rufus. Przez moment wydawał się wątpić we własny pomysł.
O dziwo Joce nawet się nie zawahała, natychmiast wyciągając przed siebie rękę. Ostrożnie ujęła odłamek, zaciskając wokół niego palce.
– Tak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa