Renesmee
Leżałam w bezruchu,
spazmatycznie chwytając oddech. Potrzebowałam kilku sekund, by oswoić się z jasnością
i tym, że w końcu byłam w stanie zauważyć coś więcej, aniżeli
mrok i aury snów. W efekcie wszystko to samo w sobie wydało mi się
nierealne – i to pomimo tego, że w rzeczywistości było o wiele
prawdziwsze od zalanej słońcem łąki, którą przyszło mi zobaczyć ostatnim razem.
Tkwiłam w jednym
miejscu, niezdolna się poruszyć. Zamknęłam oczy, choć jakaś cząstka mnie
obawiała się, że gdy tylko się na to zdecyduję, wszystko wróci do poprzedniego
stanu. Podświadomie tego wyczekiwałam, zbytnio obawiając się tego, co mogłoby
pójść nie tak. Czekałam na znajome uczucie niepokoju, które przymusiłoby mnie
do krążenia. Przecież prędzej czy później to uczucie zawsze wracało, prawda? Za
każdym razem ogarniała mnie nie moc, a potem…
– Joce?
Joce!
Znajomy
głos wystarczył, żeby wyrwać mnie z zamyślenia. Natychmiast otworzyłam
oczy, podrywając się do pozycji siedzącej. Dzwoniło mi w uszach, ale
praktycznie nie zwróciłam na to uwagi, o wiele bardziej przejęta inną
kwestią. Zaledwie chwila wystarczyła mi, bym nabrała pewności, że córka w istocie
gdzieś tam ze mną była. Później wszystko się skomplikowało, ale i tak
wszystko we mnie aż rwało się do tego, by upewnić się, by była cała.
Czułam się
dziwnie, chociaż nie potrafiłam stwierdzić w jakim sensie. Wciąż nie
docierało do mnie nie tylko to, że tutaj byłam, ale przede wszystkim to, że
mogłabym wrócić – tak po prostu, wprost do świata, który już zaczynałam uznawać
za wytwór swojej wyobraźni. A jednak aż za dobrze znałam ten pokój, wciąż
pełen pluszaków, chociaż już od jakiegoś czasu wiedziałam, że Jocelyne ich nie
potrzebowała. Kątem oka zauważyłam kolorowe kwiaty, które osobiście namalowałam
na ścianie, próbując zająć czymś ręce podczas nieobecności dziewczyny. Wszystko
to wydawało mi się równie odległe, co i moment, w którym wylądowałam w świecie
snów.
Poruszając
się trochę jak w transie, nieporadnie i bardzo wolno, niespokojnie
powiodłam wzrokiem dookoła. Wystarczyła mi chwila, żeby zauważyć siedzącą na
skraju łóżka Joce Laylę. Jej widok mnie nie zaskoczył, zwłaszcza że to właśnie
głos szwagierki wyrwał mnie z oszołomienia. Zaraz po tym ogarnęła mnie
nieopisana ulga, gdy zauważyłam w pełni przytomną, wtuloną w ciotę
Jocelyne. Gdyby z mojego powodu coś jej się stało…
– O bogini…
– wyrwało się Layli. Jej głos zabrzmiał dziwnie, drżący i jakby
przytłumiony. – O bogini – powtórzyła, tym bardziej stanowczo. W pośpiechu
odsunęła od siebie bratanicę na długość wyciągniętych ramion, by móc jej się
przyjrzeć. – Nigdy więcej tego nie rób!
– Mówiłem
ci przecież, że póki oddycha, nie mamy się czym martwić – wtrącił Rufus.
Aż się
wzdrygnęłam, kiedy usłyszałam jego głos za plecami. Natychmiast okręciłam się,
gotowa na niego warknąć – i to bynajmniej nie dlatego, że znów udało mu
się mnie wystraszyć. O wiele bardziej przejmowałam się słowami, które
padły z jego ust. Nie miałam pojęcia, co się wydarzyło, ale jeśli próbował
kogokolwiek w ten sposób uspokoić, zdecydowanie mu to nie wychodziło.
– Ty nawet
nic nie mów! Wiedziałam, że to zły pomysł – obruszyła się Layla. Kiedy
obejrzałam się przez ramię, zauważyłam, że poderwała się na równe nogi,
poruszona w niemniejszym stopniu, co i ja. – Wciąż cię kocham, ale przysięgam,
że…
Cokolwiek
miała do powiedzenia, nie byłam w stanie skupić się na jej słowach. W głowie
wciąż miałam mętlik, to jednak wydawało się niczym, skoro w grę wchodziła
jedna, dość istotna kwestia. To właśnie ona nie dawała mi spokoju,
przysłaniając wszystko inne, w tym również troskę o córkę.
Niespokojnie
rozejrzałam się dookoła. Z powątpiewaniem spojrzałam na Laylę i Rufusa,
w najmniejszym stopniu nieprzejęta tym, czy wampirzyca zamierzała rzucić
się mężowi do gardła. To, że mogliby się kłócić, nie było niczym nowym; przez
lata zdążyłam przywyknąć zarówno do tego, jak i do nie zawsze
akceptowalnych pomysłów naukowca. Jakkolwiek by jednak nie było, w ostatnim
czasie wydarzyło się dość, żeby ich brak zainteresowania moją osobą dał mi do
myślenia. Słodka bogini, byłam tutaj. Biorąc pod uwagę, że dotychczas trwałam w zawieszeniu,
wciąż czując się tak, jakbym w każdej chwili mogła umrzeć, taki stan
zdecydowanie nie był czymś, co dało się tak po prostu zignorować.
– Ehm… Lay?
– rzuciłam z wahaniem.
Przez
moment miałam ochotę podnieść rękę jak w szkole, by łatwiej zwrócić na
siebie jej uwagę. Przesunęłam się bliżej wpatrzonej w siebie dwójki,
wymownie spoglądając to na jedno, to znów na drugie. Wciąż musiałam być
skołowana, bo czułam się tak, jakbym dosłownie sunęła w powietrzu – zbyt
lekka i jakby wciąż zawieszona w powietrzu, choć już przynajmniej nie
otaczała mnie pustka.
Nie
doczekałam się żadnej reakcji. Ani Layla, ani Rufus na mnie nie spojrzeli, choć
też nie wydawali mi się aż tak skupieni na sobie, by przestać zwracać uwagę na
to, co działo się wokół nich. Przez krótką chwilę korciło mnie, żeby
bezceremonialnie wślizgnąć się pomiędzy nich, tym samym przypuszczając do
zwrócenia na mnie uwagi. Nie miałam pojęcia, dlaczego to wydawało mi się takie
ważne, ale gdy zachowywali się w ten sposób, czułam się naprawdę dziwnie.
Hej,
ludzie, byłoby miło, gdybyście powiedzieli mi, co się stało, pomyślałam z przekąsem.
Byłam w na tyle specyficznym nastroju, by w najgorszym wypadku zdobyć
się na złośliwości.
Serce
zabiło mi szybciej, niespokojnie trzepocąc się w piersi. Niepokój przybrał
na sile, stopniowo narastając, choć próbowałam go ignorować. Przez moment
miałam ochotę zacząć krzyczeć, gotowa zrobić wszystko, byleby pozbyć się tego
dziwnego wrażenia. Cokolwiek się działo, nie podobało mi się, a brak
jakiekolwiek reakcji z czyjejkolwiek strony jedynie pogarszał sytuację.
Zwiesiłam
ramiona. Dopiero wtedy uprzytomniłam sobie, że w dłoni wciąż trzymałam
drobny przedmiot, który udało mi się pochwycić w ciemnościach. Natychmiast
uniosłam rękę, rozprostowując palce, by móc przyjrzeć się tajemniczemu
przedmiotowi. Otworzyłam i zaraz zamknęłam usta, co najmniej zaskoczona
widokiem czegoś, co na pierwszy rzut oka przypominało kryształ. Tym razem nie
świecił ani w żaden inny sposób nie pulsował energią, ale im dłużej przypatrywałam
się nieregularnemu kształtowi, tym pewniejsza byłam, z czym miałam do
czynienia.
Coś ścisnęło
mnie w gardle ze zdenerwowania. Rozpoznałam ten kolor – mlecznobiały i nieco
mętny. W pierwszym odruchu zapragnęłam odrzucić od siebie kawałek, zbytnio
zaniepokojona wspomnieniem tego, co wydarzyło się w siedzibie łowców, ale z jakiegoś
powodu tego nie zrobiłam. W zamian mocniej zacisnęłam wokół niego palce,
znów zamykając odłamek w dłoni, gdy naszło mnie niepokojące wrażenie, że
pozbycie się kryształu, byłoby najgorszym, na co mogłabym się zdecydować.
Mętlik w głowie
przybrał na sile. Niczego już nie rozumiałam, a brak reakcji pozostałych
jedynie wszystko komplikował.
– M-mamo?
Zareagowałam
momentalnie. Wyprostowałam się niczym struna, w następnej sekundzie
błyskawicznie oglądając na Jocelyne. Siedziała na łóżku, co prawda wciąż chorobliwie
blada, ale przy tym w pełni świadoma tego, co działo się wokół niej. Co
więcej, nie miałam wątpliwości, że mnie widziała. Ulga, którą poczułam, była
nie do opisania, choć już wtedy jakaś cząstka mnie zawahała się, zaniepokojona
tym, że akurat Joce mogłaby bez przeszkód mnie zobaczyć.
– Jestem
tutaj – zareagowałam bez chwili wahania. Dosłownie rzuciłam się w stronę
łóżka, pośpiesznie wyciągając przed siebie ręce. – Hej…
Obie
zamarłyśmy – w tej samej chwili i dokładnie z tego samego
powodu. Zastygłam w bezruchu, wytrącona z równowagi tym, że zamiast
zatrzymać się przy łóżku… najzwyczajniej w świecie przez nie przeniknęłam.
Słodka bogini…, przeszło mi przez
myśl. Przez moment poczułam się tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił mnie
czymś ciężkim po głowie, nie szczędząc sobie przy tym siły. Tkwiłam w bezruchu,
drżąc i próbując zrozumieć, jakim cudem mogłam tak po prostu stać sobie w meblu,
zachowując przy tym tak, jakby nic wartego uwagi nie miało miejsca.
Wszystko było
nie tak. W zasadzie to stwierdzenie brzmiało jak niedopowiedzenie
stulecia; marny żart, który nawet nie był w stanie mnie rozbawić. Z drugiej
strony, tkwiąc w bezruchu i próbując uporać się z mętlikiem w głowie,
miałam wielką ochotę wybuchnąć pozbawionym oznak choćby cienia szczęśliwości śmiechem.
Co więcej, jakoś nie miałam wątpliwości, że to zdecydowanie nie świadczyło o mnie
dobrze, ale nie potrafiłam się tym przejąć. Jakby nie patrzeć, przenikanie
przez wszystko i wszystkich wokół też nie należało do najnormalniejszych
doświadczeń na świecie.
W
spojrzeniu Joce doszukałam się kolejnego zrozumienia i czystego
przerażenia. Nie zaprotestowałam, kiedy wyciągnęła ku mnie rękę, choć tak
naprawdę bałam się, co mogło z tego wyniknąć. Mimowolnie spięłam się,
oczekując, że jej dłoń po prostu przeze mnie przeniknie, przez co tym bardziej
zaskoczył mnie moment, w którym wyraźnie poczułam jej dotyk.
– Joce…
Hej, Joce, coś nie tak? – zapytała Layla, jako pierwsza orientując się, że coś
było na rzeczy. Jej głos zabrzmiał o wiele łagodniej niż wtedy, gdy
wyglądała na chętną, by skoczyć na Rufusa. – Jeśli źle się poczułaś…
– Popsułam!
– przerwała natychmiast dziewczyna. Wciąż wpatrywała się we mnie, nerwowo zaciskając
palce na moim nadgarstku. Nawet nie zarejestrowałam momentu, w którym
spróbowała mnie chwycić, prawie jak w pustce, gdy za wszelką cenę
próbowała zatrzymać mnie przy sobie. – Wszystko popsułam! – powtórzyła, a potem
– ku mojemu przerażeniu – bezceremonialnie wybuchła płaczem
Zareagowałam
momentalnie, nie zastanawiając się nad tym, co robiłam. W pośpiechu ujęłam
jej twarz w obie dłonie, przymuszając do tego, żeby spojrzała mi w oczy.
Co prawda wciąż przytrzymywałam kryształ, ale w jednej chwili przestał
mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie, zwłaszcza że moją uwagę przykuło coś
zupełnie innego.
– Jestem
tutaj – oznajmiłam stanowczo. – Widzisz? Dzięki tobie.
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta. Wpatrywała się we mnie rozszerzonymi, zaszklonymi oczami,
trzęsąc się tak bardzo, że aż zaczęłam się martwić, że jednak coś było z nią
nie tak. Delikatnie pogładziłam ją po policzku, skupina na tym, że przynajmniej
na mnie spojrzała.
Próbując
zrobić wszystko, by nie odwróciła wzroku i w końcu się uspokoiła, wzięłam
kilka głębszych wdechów, po czym ciągnęłam dalej:
– Nie wiem,
co by się stało, gdybyś nie przyszła, jasne? Ja… To lepsze, niż gdybym wciąż miała
błądzić po takim miejscu.
Jakoś nie
miałam wątpliwości, że tak właśnie było. Na samo wspomnienie niespokojnego
krążenia, ale przede wszystkim pustki, której doświadczyłam wkrótce po tym,
robiło mi się niedobrze. Nie miałam pojęcia, co sądzić o wszystkim, czego doświadczyłam,
ale zdecydowanie nie było dobre.
– Ale…
– Renesmee
tutaj jest? – zapytał wprost Rufus, bez wahania wchodząc Joce w słowo.
Zacisnęłam
usta, nagle znów niepewna, co powinnam czuć. Wymownie spojrzałam na wampira,
chociaż on najwyraźniej nie był w stanie mnie zauważyć. Świetnie. Wiec teraz jestem duchem,
stwierdziłam, choć to wciąż do mnie nie docierało. Energicznie potrząsnęłam głową,
zupełnie jakbym w ten sposób mogła nie tylko pozbyć się niechcianych
myśli, ale przede wszystkim coś zmienić.
Cóż,
oczywiście nie pomogło.
– To był
jego pomysł? – zwróciłam się do Joce, wymownie kiwając głową w stronę
Rufusa.
– Tak.
Trudno było
mi stwierdzić, któremu z nas odpowiadała. Westchnęłam przeciągle, w gruncie
rzeczy nie potrzebując potwierdzenia. Słowa Layli i obecność wampira
wystarczyły mi, bym zaczęłam podejrzewać, że musiał mieć z tym coś
wspólnego.
Raz jeszcze
pogładziłam Joce po policzku. Dopiero po chwili odsunęłam się, dochodząc do
wniosku, że tkwienie w meblu było co najmniej dziwne. Spróbowałam się
skupić i zacząć ignorować fakt, że najwyraźniej wciąż byłam zawieszona
gdzieś w przestrzeni, co zresztą wyjaśniało poczucie dryfowania gdzieś w powietrzu.
Jakby nie patrzeć, właśnie tego doświadczałam; to, czego tak naprawdę chciałam,
nie miało żadnego znaczenia.
– Nessie? –
rzuciła spiętym tonem Layla.
Kątem oka
zauważyłam, że Jocelyne się wzdrygnęła.
– Jest
tutaj – zapewniła pośpiesznie, w końcu decydując się odezwać. – Twierdzi,
że… to dobrze, że ją sprowadziłam, ale… Ale przecież nie tak miałam to zrobić!
– Nie
mieliśmy konkretnego planu, a to już coś, więc… – Rufus zamilkł, po czym
wzruszył ramionami. Przez jego twarz przemknął cień, kiedy zauważył wyraz
twarzy Layli. – Nie patrz na mnie w ten sposób, moja droga – poprosił, spoglądając
na nią z uprzejmym zainteresowaniem.
Wampirzyca
nie odpowiedziała, najwyraźniej zbytnio wytrącona z równowagi, by zdobyć
się na jakąkolwiek sensowną reakcję. Z miejsca zapragnęłam ją uściskać,
chcąc pocieszyć szwagierkę w równym stopniu, co i Joce. Wciąż mając
wątpliwości co do tego, co robiłam, w pośpiechu przemieściłam się na tyle,
by móc znaleźć się bliżej wampirzycy. Zauważyłam, że spięła się, nagle wzdrygając
i niespokojnie rozglądając dookoła. Zaintrygowana tym, że mogłaby wyczuć
moją obecność, przesunęłam się jeszcze bliżej, po czym wyciągnęłam rękę ku jej
twarzy. Gdybym i jej mogła dotknąć…
– Słodka
bogini!
Odskoczyła
ode mnie prawie jak oparzona. Przez chwilę sama nie byłam pewna czy powinnam się
śmiać, czy może płakać, zwłaszcza gdy zaczęła niespokojnie wodzić wzrokiem na
prawo i lewo, wyraźnie poruszona.
– Ehm… –
Lekko przekrzywiłam głowę. – Layla?
Nie miałam wątpliwości,
że wciąż mnie nie słyszała, ale to nie przeszkadzało jej w tym, żeby pobladnąć.
Zaraz po tym zaczerpnęła powietrza do płuc, w następnej sekundzie zaczynając
wyrzucać z siebie kolejne słowa.
– Nie rób
mi tego więcej! Nessie! – jęknęła, przyciskając obie dłonie do serca. – Zejdę
na zawał!
– Mało
prawdopodobne – mruknął jakby od niechcenia Rufus.
Tym razem
na niego warknęła, ale to nie zrobiło na wampirze większego wrażenia. Nie mogłam
pozbyć się wrażenia, że przynajmniej on jeden dobrze się bawił, chociaż mnie
zdecydowanie nie było do śmiechu. Wciąż nie docierało do mnie, że najwyraźniej
tkwiłam gdzieś w zawieszeniu. Co prawda dalej sądziłam, że to było lepsze
od powolnego szaleństwa w pustce, ale myśl, że jednak bliżej było mi do
umarłej niż żywej, zdecydowanie nie wydawała się pocieszna.
Nie miałam
pojęcia, co robić. Próbowałam udawać, że czuję się lepiej niż w rzeczywistości,
żeby nie straszyć Joce, ale to wcale nie było takie proste, jak mogłabym tego
oczekiwać. Tak naprawdę czułam się, jakbym już postradała zmysły. Swoją drogą,
wcale nie było mi z tym jakoś szczególnie źle.
–
Przestańcie już – jęknęła Joce. Ukryła twarz w dłoniach, krzywiąc się,
jakby bolała ją głowa. – To nie miało być tak…
Westchnęłam,
tym razem decydując się tego nie komentować. Przykucnęłam przy niej, tym razem próbując
zrobić wszystko, by znów przypadkiem nie zacząć przenikać przez wszystko co
popadnie. Ostrożnie odgarnęłam córce włosy z twarzy, z niejaką ulgą odkrywając,
że wciąż byłam w stanie jej dotykać. Nie miałam przy tym wrażenia, że w każdej
chwili mogłabym w nią wniknąć, co też uznałam za dobry znak. Co prawda wciąż
z przesadną wręcz uwagą skupiałam się na kolejnych ruchach, w zamyśleniu
raz po raz przeczesując loki dziewczyny palcami, ale przynajmniej czułam się
bardziej prawdziwa niż do tej pory.
Joce
uniosła głowę, by móc na mnie spojrzeć. Wysiliłam się na blady uśmiech, próbując
zachowywać tak, jakby nie działo się nic wartego uwagi. Wciąż kurczowo
ściskałam kryształ, już z przyzwyczajenia trzymając go przy sobie. Nie
miałam ochoty sprawdzać, co wydarzyłoby się, gdybym jednak zdecydowała się
odłożyć drobiazg na bok. Możliwe, że nic, a ja niepotrzebnie panikowałam,
ale nie miałam ochoty tego sprawdzać.
– Już
dobrze – powtórzyłam z uporem. To brzmiało jak marne, nic niezmieniające frazesy,
ale i tak zamierzałam powtarzać te słowa do skutku, aż w końcu
zdecydowałaby mi się uwierzyć. – Wszystko w porządku. Jestem tutaj… A ty
nie zrobiłaś niczego złego.
Wciąż nie
wyglądała na przekonaną, ale przynajmniej zdecydowała się więcej nie
protestować. Po prostu wpatrywała się we mnie, po chwili przesuwając się na
tyle, bym zdołała ją objąć. Przyszło mi to zaskakująco łatwo, aż zwątpiłam w to,
czy faktycznie nie byłam widzialna dla nikogo innego. Nie miałam pewności, w jaki
sposób działały zdolności Joce i na ile to one pozwalały mi zachować
materialność, jednak coś w zachowaniu dziewczyny nie dawało mi spokoju.
Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że mimo wszystko wciąż różniłam się od zwykłego
ducha i to w dość znaczącym stopniu.
Nie miałam pewności
czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie. Niczego już nie rozumiałam, ale nie
chciałam się nad tym zastanawiać, przynajmniej na razie. Wróciłam – co prawda
nie w takim stopniu, jak mogłabym tego oczekiwać, ale jednak.
Na dobry
początek musiało wystarczyć.
Westchnęłam,
w zamyśleniu raz po raz przeczesując włosy Joce. Nie zaprotestowałam,
kiedy mocniej się we mnie wtuliła, ostatecznie zastygając w bezruchu w moich
objęciach. Trzymałam ją w ramionach i to wydawało się dobre, nawet
jeśli w najmniejszym stopniu nie rozwiązywało żadnego z dręczących
nas problemów. Cokolwiek się działo, mogło zaczekać, a przynajmniej ja
próbowałam w to uwierzyć.
Zamknęłam
oczy, choć jakaś cząstka mnie wciąż bała się tego, co mogło się wydarzyć. Nie
chciałam nawet brać pod uwagę, że mogłabym zapaść się w pustkę – znów
zniknąć, zwłaszcza po tym, co powiedziałam Joce. Miałam dość powodów, by chcieć
tutaj zostać, nawet pod tą postacią. Jeden trzymałam w ramionach i już
samo to wystarczyło, żebym zapragnęła posunąć się naprawdę daleko.
– Wszystko w porządku
– powtórzyłam, tym razem szepcąc te słowa prosto do ucha Joce. Spróbowałam
wysilić się na uśmiech, choć to przyszło mi z trudem. Nie zmieniało to
jednak faktu, że w tamtej chwili naprawdę wierzyłam we własne zapewnienia.
– Nie wiem jak to zrobię, ale coś wymyślę. Na pewno nigdzie się nie wybieram.
To była
obietnica, którą nade wszystko chciałam spełnić, chociaż nie miałam pojęcia w jaki
sposób. Sęk w tym, że to nie miało znaczenia. Może oszukiwałam samą
siebie, ale nad tym też nie chciałam się zastanawiać. Było dość kwestii, które próbowałam
trzymać jak najdalej od siebie, niezależnie od tego, jak były istotne.
Problem
polegał na tym, że nie mogłam ich odwlekać w nieskończoność.
– Muszę
wiedzieć, co się stało – oznajmiłam w końcu, ostrożnie dobierając słowa. Z wolna
wyprostowałam się, wciąż wyczekująco spoglądając na Joce. Dopiero gdy chcąc nie
chcąc uniosła głowę, decydując się spojrzeć na mnie, mówiłam dalej: – Co się
stało? I gdzie jest tata? – zapytałam ją wprost. Drgnęła, więc chwyciłam
ją za ramiona. – Wytłumacz mi jeszcze raz… A potem coś wymyślimy.
Z jakiegoś
powodu szczerze wątpiłam, by to okazało się takie proste. Może i byłam o wiele
bardziej świadoma, już przynajmniej będąc w stanie skupić się na
poszczególnych słowach, ale wcale nie czułam się tak, jakby dzięki temu jakiś
cudowny pomysł miał spaść mi z nieba. Wręcz przeciwnie – gubiłam się,
wręcz przerażona tym, co miałam usłyszeć.
Byłam
gotowa przysiąc, że minęła cała wieczność, zanim Joce w końcu zdołała się
odezwać.
– N-nie
wiem – przyznała z wahaniem. Zaraz po tym zamilkła, próbując skupić się na
oddychaniu. Nie poganiałam jej, dobrze wiedząc, że w takim stanie mogła co
najwyżej zacząć się jąkać. – Tata nie odbiera, chociaż próbowałam go szukać.
Ciebie też, to znaczy… Nie wiem jak to wyjaśnić, ale…
– Mojego
ciała – przerwałam jej pośpiesznie. Z jakiegoś powodu te słowa przyszły mi
zaskakująco łatwo, co najmniej jakby były czymś w pełni normalnym i naturalnym.
– To wiem. Więc… nic się nie zmieniło – nie tyle zapytałam, co najzwyczajniej w świecie
stwierdziłam fakt.
Joce skinęła
głową. Wysiliłam się na blady uśmiech, próbując udawać, że nie dostrzegam tego,
jak bardzo była przerażona. Bez pośpiechu nachyliłam się w jej stronę, by musnąć
wargami jej czoło. W głowie wciąż miałam mętlik, ale to działo się jakby
poza mną.
W tamtej
chwili liczyło się, że wróciłam. Nad wszystkim innym dopiero zamierzałam zacząć
załamywać ręce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz