26 września 2018

Sto siedemnaście

Renesmee
Leżałam w bezruchu, spazmatycznie chwytając oddech. Potrzebowałam kilku sekund, by oswoić się z jasnością i tym, że w końcu byłam w stanie zauważyć coś więcej, aniżeli mrok i aury snów. W efekcie wszystko to samo w sobie wydało mi się nierealne – i to pomimo tego, że w rzeczywistości było o wiele prawdziwsze od zalanej słońcem łąki, którą przyszło mi zobaczyć ostatnim razem.
Tkwiłam w jednym miejscu, niezdolna się poruszyć. Zamknęłam oczy, choć jakaś cząstka mnie obawiała się, że gdy tylko się na to zdecyduję, wszystko wróci do poprzedniego stanu. Podświadomie tego wyczekiwałam, zbytnio obawiając się tego, co mogłoby pójść nie tak. Czekałam na znajome uczucie niepokoju, które przymusiłoby mnie do krążenia. Przecież prędzej czy później to uczucie zawsze wracało, prawda? Za każdym razem ogarniała mnie nie moc, a potem…
– Joce? Joce!
Znajomy głos wystarczył, żeby wyrwać mnie z zamyślenia. Natychmiast otworzyłam oczy, podrywając się do pozycji siedzącej. Dzwoniło mi w uszach, ale praktycznie nie zwróciłam na to uwagi, o wiele bardziej przejęta inną kwestią. Zaledwie chwila wystarczyła mi, bym nabrała pewności, że córka w istocie gdzieś tam ze mną była. Później wszystko się skomplikowało, ale i tak wszystko we mnie aż rwało się do tego, by upewnić się, by była cała.
Czułam się dziwnie, chociaż nie potrafiłam stwierdzić w jakim sensie. Wciąż nie docierało do mnie nie tylko to, że tutaj byłam, ale przede wszystkim to, że mogłabym wrócić – tak po prostu, wprost do świata, który już zaczynałam uznawać za wytwór swojej wyobraźni. A jednak aż za dobrze znałam ten pokój, wciąż pełen pluszaków, chociaż już od jakiegoś czasu wiedziałam, że Jocelyne ich nie potrzebowała. Kątem oka zauważyłam kolorowe kwiaty, które osobiście namalowałam na ścianie, próbując zająć czymś ręce podczas nieobecności dziewczyny. Wszystko to wydawało mi się równie odległe, co i moment, w którym wylądowałam w świecie snów.
Poruszając się trochę jak w transie, nieporadnie i bardzo wolno, niespokojnie powiodłam wzrokiem dookoła. Wystarczyła mi chwila, żeby zauważyć siedzącą na skraju łóżka Joce Laylę. Jej widok mnie nie zaskoczył, zwłaszcza że to właśnie głos szwagierki wyrwał mnie z oszołomienia. Zaraz po tym ogarnęła mnie nieopisana ulga, gdy zauważyłam w pełni przytomną, wtuloną w ciotę Jocelyne. Gdyby z mojego powodu coś jej się stało…
– O bogini… – wyrwało się Layli. Jej głos zabrzmiał dziwnie, drżący i jakby przytłumiony. – O bogini – powtórzyła, tym bardziej stanowczo. W pośpiechu odsunęła od siebie bratanicę na długość wyciągniętych ramion, by móc jej się przyjrzeć. – Nigdy więcej tego nie rób!
– Mówiłem ci przecież, że póki oddycha, nie mamy się czym martwić – wtrącił Rufus.
Aż się wzdrygnęłam, kiedy usłyszałam jego głos za plecami. Natychmiast okręciłam się, gotowa na niego warknąć – i to bynajmniej nie dlatego, że znów udało mu się mnie wystraszyć. O wiele bardziej przejmowałam się słowami, które padły z jego ust. Nie miałam pojęcia, co się wydarzyło, ale jeśli próbował kogokolwiek w ten sposób uspokoić, zdecydowanie mu to nie wychodziło.
– Ty nawet nic nie mów! Wiedziałam, że to zły pomysł – obruszyła się Layla. Kiedy obejrzałam się przez ramię, zauważyłam, że poderwała się na równe nogi, poruszona w niemniejszym stopniu, co i ja. – Wciąż cię kocham, ale przysięgam, że…
Cokolwiek miała do powiedzenia, nie byłam w stanie skupić się na jej słowach. W głowie wciąż miałam mętlik, to jednak wydawało się niczym, skoro w grę wchodziła jedna, dość istotna kwestia. To właśnie ona nie dawała mi spokoju, przysłaniając wszystko inne, w tym również troskę o córkę.
Niespokojnie rozejrzałam się dookoła. Z powątpiewaniem spojrzałam na Laylę i Rufusa, w najmniejszym stopniu nieprzejęta tym, czy wampirzyca zamierzała rzucić się mężowi do gardła. To, że mogliby się kłócić, nie było niczym nowym; przez lata zdążyłam przywyknąć zarówno do tego, jak i do nie zawsze akceptowalnych pomysłów naukowca. Jakkolwiek by jednak nie było, w ostatnim czasie wydarzyło się dość, żeby ich brak zainteresowania moją osobą dał mi do myślenia. Słodka bogini, byłam tutaj. Biorąc pod uwagę, że dotychczas trwałam w zawieszeniu, wciąż czując się tak, jakbym w każdej chwili mogła umrzeć, taki stan zdecydowanie nie był czymś, co dało się tak po prostu zignorować.
– Ehm… Lay? – rzuciłam z wahaniem.
Przez moment miałam ochotę podnieść rękę jak w szkole, by łatwiej zwrócić na siebie jej uwagę. Przesunęłam się bliżej wpatrzonej w siebie dwójki, wymownie spoglądając to na jedno, to znów na drugie. Wciąż musiałam być skołowana, bo czułam się tak, jakbym dosłownie sunęła w powietrzu – zbyt lekka i jakby wciąż zawieszona w powietrzu, choć już przynajmniej nie otaczała mnie pustka.
Nie doczekałam się żadnej reakcji. Ani Layla, ani Rufus na mnie nie spojrzeli, choć też nie wydawali mi się aż tak skupieni na sobie, by przestać zwracać uwagę na to, co działo się wokół nich. Przez krótką chwilę korciło mnie, żeby bezceremonialnie wślizgnąć się pomiędzy nich, tym samym przypuszczając do zwrócenia na mnie uwagi. Nie miałam pojęcia, dlaczego to wydawało mi się takie ważne, ale gdy zachowywali się w ten sposób, czułam się naprawdę dziwnie.
Hej, ludzie, byłoby miło, gdybyście powiedzieli mi, co się stało, pomyślałam z przekąsem. Byłam w na tyle specyficznym nastroju, by w najgorszym wypadku zdobyć się na złośliwości.
Serce zabiło mi szybciej, niespokojnie trzepocąc się w piersi. Niepokój przybrał na sile, stopniowo narastając, choć próbowałam go ignorować. Przez moment miałam ochotę zacząć krzyczeć, gotowa zrobić wszystko, byleby pozbyć się tego dziwnego wrażenia. Cokolwiek się działo, nie podobało mi się, a brak jakiekolwiek reakcji z czyjejkolwiek strony jedynie pogarszał sytuację.
Zwiesiłam ramiona. Dopiero wtedy uprzytomniłam sobie, że w dłoni wciąż trzymałam drobny przedmiot, który udało mi się pochwycić w ciemnościach. Natychmiast uniosłam rękę, rozprostowując palce, by móc przyjrzeć się tajemniczemu przedmiotowi. Otworzyłam i zaraz zamknęłam usta, co najmniej zaskoczona widokiem czegoś, co na pierwszy rzut oka przypominało kryształ. Tym razem nie świecił ani w żaden inny sposób nie pulsował energią, ale im dłużej przypatrywałam się nieregularnemu kształtowi, tym pewniejsza byłam, z czym miałam do czynienia.
Coś ścisnęło mnie w gardle ze zdenerwowania. Rozpoznałam ten kolor – mlecznobiały i nieco mętny. W pierwszym odruchu zapragnęłam odrzucić od siebie kawałek, zbytnio zaniepokojona wspomnieniem tego, co wydarzyło się w siedzibie łowców, ale z jakiegoś powodu tego nie zrobiłam. W zamian mocniej zacisnęłam wokół niego palce, znów zamykając odłamek w dłoni, gdy naszło mnie niepokojące wrażenie, że pozbycie się kryształu, byłoby najgorszym, na co mogłabym się zdecydować.
Mętlik w głowie przybrał na sile. Niczego już nie rozumiałam, a brak reakcji pozostałych jedynie wszystko komplikował.
– M-mamo?
Zareagowałam momentalnie. Wyprostowałam się niczym struna, w następnej sekundzie błyskawicznie oglądając na Jocelyne. Siedziała na łóżku, co prawda wciąż chorobliwie blada, ale przy tym w pełni świadoma tego, co działo się wokół niej. Co więcej, nie miałam wątpliwości, że mnie widziała. Ulga, którą poczułam, była nie do opisania, choć już wtedy jakaś cząstka mnie zawahała się, zaniepokojona tym, że akurat Joce mogłaby bez przeszkód mnie zobaczyć.
– Jestem tutaj – zareagowałam bez chwili wahania. Dosłownie rzuciłam się w stronę łóżka, pośpiesznie wyciągając przed siebie ręce. – Hej…
Obie zamarłyśmy – w tej samej chwili i dokładnie z tego samego powodu. Zastygłam w bezruchu, wytrącona z równowagi tym, że zamiast zatrzymać się przy łóżku… najzwyczajniej w świecie przez nie przeniknęłam. Słodka bogini…, przeszło mi przez myśl. Przez moment poczułam się tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił mnie czymś ciężkim po głowie, nie szczędząc sobie przy tym siły. Tkwiłam w bezruchu, drżąc i próbując zrozumieć, jakim cudem mogłam tak po prostu stać sobie w meblu, zachowując przy tym tak, jakby nic wartego uwagi nie miało miejsca.
Wszystko było nie tak. W zasadzie to stwierdzenie brzmiało jak niedopowiedzenie stulecia; marny żart, który nawet nie był w stanie mnie rozbawić. Z drugiej strony, tkwiąc w bezruchu i próbując uporać się z mętlikiem w głowie, miałam wielką ochotę wybuchnąć pozbawionym oznak choćby cienia szczęśliwości śmiechem. Co więcej, jakoś nie miałam wątpliwości, że to zdecydowanie nie świadczyło o mnie dobrze, ale nie potrafiłam się tym przejąć. Jakby nie patrzeć, przenikanie przez wszystko i wszystkich wokół też nie należało do najnormalniejszych doświadczeń na świecie.
W spojrzeniu Joce doszukałam się kolejnego zrozumienia i czystego przerażenia. Nie zaprotestowałam, kiedy wyciągnęła ku mnie rękę, choć tak naprawdę bałam się, co mogło z tego wyniknąć. Mimowolnie spięłam się, oczekując, że jej dłoń po prostu przeze mnie przeniknie, przez co tym bardziej zaskoczył mnie moment, w którym wyraźnie poczułam jej dotyk.
– Joce… Hej, Joce, coś nie tak? – zapytała Layla, jako pierwsza orientując się, że coś było na rzeczy. Jej głos zabrzmiał o wiele łagodniej niż wtedy, gdy wyglądała na chętną, by skoczyć na Rufusa. – Jeśli źle się poczułaś…
– Popsułam! – przerwała natychmiast dziewczyna. Wciąż wpatrywała się we mnie, nerwowo zaciskając palce na moim nadgarstku. Nawet nie zarejestrowałam momentu, w którym spróbowała mnie chwycić, prawie jak w pustce, gdy za wszelką cenę próbowała zatrzymać mnie przy sobie. – Wszystko popsułam! – powtórzyła, a potem – ku mojemu przerażeniu – bezceremonialnie wybuchła płaczem
Zareagowałam momentalnie, nie zastanawiając się nad tym, co robiłam. W pośpiechu ujęłam jej twarz w obie dłonie, przymuszając do tego, żeby spojrzała mi w oczy. Co prawda wciąż przytrzymywałam kryształ, ale w jednej chwili przestał mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie, zwłaszcza że moją uwagę przykuło coś zupełnie innego.
– Jestem tutaj – oznajmiłam stanowczo. – Widzisz? Dzięki tobie.
Otworzyła i zaraz zamknęła usta. Wpatrywała się we mnie rozszerzonymi, zaszklonymi oczami, trzęsąc się tak bardzo, że aż zaczęłam się martwić, że jednak coś było z nią nie tak. Delikatnie pogładziłam ją po policzku, skupina na tym, że przynajmniej na mnie spojrzała.
Próbując zrobić wszystko, by nie odwróciła wzroku i w końcu się uspokoiła, wzięłam kilka głębszych wdechów, po czym ciągnęłam dalej:
– Nie wiem, co by się stało, gdybyś nie przyszła, jasne? Ja… To lepsze, niż gdybym wciąż miała błądzić po takim miejscu.
Jakoś nie miałam wątpliwości, że tak właśnie było. Na samo wspomnienie niespokojnego krążenia, ale przede wszystkim pustki, której doświadczyłam wkrótce po tym, robiło mi się niedobrze. Nie miałam pojęcia, co sądzić o wszystkim, czego doświadczyłam, ale zdecydowanie nie było dobre.
– Ale…
– Renesmee tutaj jest? – zapytał wprost Rufus, bez wahania wchodząc Joce w słowo.
Zacisnęłam usta, nagle znów niepewna, co powinnam czuć. Wymownie spojrzałam na wampira, chociaż on najwyraźniej nie był w stanie mnie zauważyć. Świetnie. Wiec teraz jestem duchem, stwierdziłam, choć to wciąż do mnie nie docierało. Energicznie potrząsnęłam głową, zupełnie jakbym w ten sposób mogła nie tylko pozbyć się niechcianych myśli, ale przede wszystkim coś zmienić.
Cóż, oczywiście nie pomogło.
– To był jego pomysł? – zwróciłam się do Joce, wymownie kiwając głową w stronę Rufusa.
– Tak.
Trudno było mi stwierdzić, któremu z nas odpowiadała. Westchnęłam przeciągle, w gruncie rzeczy nie potrzebując potwierdzenia. Słowa Layli i obecność wampira wystarczyły mi, bym zaczęłam podejrzewać, że musiał mieć z tym coś wspólnego.
Raz jeszcze pogładziłam Joce po policzku. Dopiero po chwili odsunęłam się, dochodząc do wniosku, że tkwienie w meblu było co najmniej dziwne. Spróbowałam się skupić i zacząć ignorować fakt, że najwyraźniej wciąż byłam zawieszona gdzieś w przestrzeni, co zresztą wyjaśniało poczucie dryfowania gdzieś w powietrzu. Jakby nie patrzeć, właśnie tego doświadczałam; to, czego tak naprawdę chciałam, nie miało żadnego znaczenia.
– Nessie? – rzuciła spiętym tonem Layla.
Kątem oka zauważyłam, że Jocelyne się wzdrygnęła.
– Jest tutaj – zapewniła pośpiesznie, w końcu decydując się odezwać. – Twierdzi, że… to dobrze, że ją sprowadziłam, ale… Ale przecież nie tak miałam to zrobić!
– Nie mieliśmy konkretnego planu, a to już coś, więc… – Rufus zamilkł, po czym wzruszył ramionami. Przez jego twarz przemknął cień, kiedy zauważył wyraz twarzy Layli. – Nie patrz na mnie w ten sposób, moja droga – poprosił, spoglądając na nią z uprzejmym zainteresowaniem.
Wampirzyca nie odpowiedziała, najwyraźniej zbytnio wytrącona z równowagi, by zdobyć się na jakąkolwiek sensowną reakcję. Z miejsca zapragnęłam ją uściskać, chcąc pocieszyć szwagierkę w równym stopniu, co i Joce. Wciąż mając wątpliwości co do tego, co robiłam, w pośpiechu przemieściłam się na tyle, by móc znaleźć się bliżej wampirzycy. Zauważyłam, że spięła się, nagle wzdrygając i niespokojnie rozglądając dookoła. Zaintrygowana tym, że mogłaby wyczuć moją obecność, przesunęłam się jeszcze bliżej, po czym wyciągnęłam rękę ku jej twarzy. Gdybym i jej mogła dotknąć…
– Słodka bogini!
Odskoczyła ode mnie prawie jak oparzona. Przez chwilę sama nie byłam pewna czy powinnam się śmiać, czy może płakać, zwłaszcza gdy zaczęła niespokojnie wodzić wzrokiem na prawo i lewo, wyraźnie poruszona.
– Ehm… – Lekko przekrzywiłam głowę. – Layla?
Nie miałam wątpliwości, że wciąż mnie nie słyszała, ale to nie przeszkadzało jej w tym, żeby pobladnąć. Zaraz po tym zaczerpnęła powietrza do płuc, w następnej sekundzie zaczynając wyrzucać z siebie kolejne słowa.
– Nie rób mi tego więcej! Nessie! – jęknęła, przyciskając obie dłonie do serca. – Zejdę na zawał!
– Mało prawdopodobne – mruknął jakby od niechcenia Rufus.
Tym razem na niego warknęła, ale to nie zrobiło na wampirze większego wrażenia. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że przynajmniej on jeden dobrze się bawił, chociaż mnie zdecydowanie nie było do śmiechu. Wciąż nie docierało do mnie, że najwyraźniej tkwiłam gdzieś w zawieszeniu. Co prawda dalej sądziłam, że to było lepsze od powolnego szaleństwa w pustce, ale myśl, że jednak bliżej było mi do umarłej niż żywej, zdecydowanie nie wydawała się pocieszna.
Nie miałam pojęcia, co robić. Próbowałam udawać, że czuję się lepiej niż w rzeczywistości, żeby nie straszyć Joce, ale to wcale nie było takie proste, jak mogłabym tego oczekiwać. Tak naprawdę czułam się, jakbym już postradała zmysły. Swoją drogą, wcale nie było mi z tym jakoś szczególnie źle.
– Przestańcie już – jęknęła Joce. Ukryła twarz w dłoniach, krzywiąc się, jakby bolała ją głowa. – To nie miało być tak…
Westchnęłam, tym razem decydując się tego nie komentować. Przykucnęłam przy niej, tym razem próbując zrobić wszystko, by znów przypadkiem nie zacząć przenikać przez wszystko co popadnie. Ostrożnie odgarnęłam córce włosy z twarzy, z niejaką ulgą odkrywając, że wciąż byłam w stanie jej dotykać. Nie miałam przy tym wrażenia, że w każdej chwili mogłabym w nią wniknąć, co też uznałam za dobry znak. Co prawda wciąż z przesadną wręcz uwagą skupiałam się na kolejnych ruchach, w zamyśleniu raz po raz przeczesując loki dziewczyny palcami, ale przynajmniej czułam się bardziej prawdziwa niż do tej pory.
Joce uniosła głowę, by móc na mnie spojrzeć. Wysiliłam się na blady uśmiech, próbując zachowywać tak, jakby nie działo się nic wartego uwagi. Wciąż kurczowo ściskałam kryształ, już z przyzwyczajenia trzymając go przy sobie. Nie miałam ochoty sprawdzać, co wydarzyłoby się, gdybym jednak zdecydowała się odłożyć drobiazg na bok. Możliwe, że nic, a ja niepotrzebnie panikowałam, ale nie miałam ochoty tego sprawdzać.
– Już dobrze – powtórzyłam z uporem. To brzmiało jak marne, nic niezmieniające frazesy, ale i tak zamierzałam powtarzać te słowa do skutku, aż w końcu zdecydowałaby mi się uwierzyć. – Wszystko w porządku. Jestem tutaj… A ty nie zrobiłaś niczego złego.
Wciąż nie wyglądała na przekonaną, ale przynajmniej zdecydowała się więcej nie protestować. Po prostu wpatrywała się we mnie, po chwili przesuwając się na tyle, bym zdołała ją objąć. Przyszło mi to zaskakująco łatwo, aż zwątpiłam w to, czy faktycznie nie byłam widzialna dla nikogo innego. Nie miałam pewności, w jaki sposób działały zdolności Joce i na ile to one pozwalały mi zachować materialność, jednak coś w zachowaniu dziewczyny nie dawało mi spokoju. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że mimo wszystko wciąż różniłam się od zwykłego ducha i to w dość znaczącym stopniu.
Nie miałam pewności czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie. Niczego już nie rozumiałam, ale nie chciałam się nad tym zastanawiać, przynajmniej na razie. Wróciłam – co prawda nie w takim stopniu, jak mogłabym tego oczekiwać, ale jednak.
Na dobry początek musiało wystarczyć.
Westchnęłam, w zamyśleniu raz po raz przeczesując włosy Joce. Nie zaprotestowałam, kiedy mocniej się we mnie wtuliła, ostatecznie zastygając w bezruchu w moich objęciach. Trzymałam ją w ramionach i to wydawało się dobre, nawet jeśli w najmniejszym stopniu nie rozwiązywało żadnego z dręczących nas problemów. Cokolwiek się działo, mogło zaczekać, a przynajmniej ja próbowałam w to uwierzyć.
Zamknęłam oczy, choć jakaś cząstka mnie wciąż bała się tego, co mogło się wydarzyć. Nie chciałam nawet brać pod uwagę, że mogłabym zapaść się w pustkę – znów zniknąć, zwłaszcza po tym, co powiedziałam Joce. Miałam dość powodów, by chcieć tutaj zostać, nawet pod tą postacią. Jeden trzymałam w ramionach i już samo to wystarczyło, żebym zapragnęła posunąć się naprawdę daleko.
– Wszystko w porządku – powtórzyłam, tym razem szepcąc te słowa prosto do ucha Joce. Spróbowałam wysilić się na uśmiech, choć to przyszło mi z trudem. Nie zmieniało to jednak faktu, że w tamtej chwili naprawdę wierzyłam we własne zapewnienia. – Nie wiem jak to zrobię, ale coś wymyślę. Na pewno nigdzie się nie wybieram.
To była obietnica, którą nade wszystko chciałam spełnić, chociaż nie miałam pojęcia w jaki sposób. Sęk w tym, że to nie miało znaczenia. Może oszukiwałam samą siebie, ale nad tym też nie chciałam się zastanawiać. Było dość kwestii, które próbowałam trzymać jak najdalej od siebie, niezależnie od tego, jak były istotne.
Problem polegał na tym, że nie mogłam ich odwlekać w nieskończoność.
– Muszę wiedzieć, co się stało – oznajmiłam w końcu, ostrożnie dobierając słowa. Z wolna wyprostowałam się, wciąż wyczekująco spoglądając na Joce. Dopiero gdy chcąc nie chcąc uniosła głowę, decydując się spojrzeć na mnie, mówiłam dalej: – Co się stało? I gdzie jest tata? – zapytałam ją wprost. Drgnęła, więc chwyciłam ją za ramiona. – Wytłumacz mi jeszcze raz… A potem coś wymyślimy.
Z jakiegoś powodu szczerze wątpiłam, by to okazało się takie proste. Może i byłam o wiele bardziej świadoma, już przynajmniej będąc w stanie skupić się na poszczególnych słowach, ale wcale nie czułam się tak, jakby dzięki temu jakiś cudowny pomysł miał spaść mi z nieba. Wręcz przeciwnie – gubiłam się, wręcz przerażona tym, co miałam usłyszeć.
Byłam gotowa przysiąc, że minęła cała wieczność, zanim Joce w końcu zdołała się odezwać.
– N-nie wiem – przyznała z wahaniem. Zaraz po tym zamilkła, próbując skupić się na oddychaniu. Nie poganiałam jej, dobrze wiedząc, że w takim stanie mogła co najwyżej zacząć się jąkać. – Tata nie odbiera, chociaż próbowałam go szukać. Ciebie też, to znaczy… Nie wiem jak to wyjaśnić, ale…
– Mojego ciała – przerwałam jej pośpiesznie. Z jakiegoś powodu te słowa przyszły mi zaskakująco łatwo, co najmniej jakby były czymś w pełni normalnym i naturalnym. – To wiem. Więc… nic się nie zmieniło – nie tyle zapytałam, co najzwyczajniej w świecie stwierdziłam fakt.
Joce skinęła głową. Wysiliłam się na blady uśmiech, próbując udawać, że nie dostrzegam tego, jak bardzo była przerażona. Bez pośpiechu nachyliłam się w jej stronę, by musnąć wargami jej czoło. W głowie wciąż miałam mętlik, ale to działo się jakby poza mną.
W tamtej chwili liczyło się, że wróciłam. Nad wszystkim innym dopiero zamierzałam zacząć załamywać ręce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa