Isabeau
Ocknęła się dziwnie
roztrzęsiona. Nerwowym gestem przeczesała włosy, z zaskoczeniem
przekonując się, że zgrzała się tak bardzo, że te wręcz kleiły się do twarzy. Z wolna
usiadła, na krótką chwilę ukrywając twarz w dłoniach, by łatwiej się
uspokoić, jednak wciąż towarzyszyło jej dziwne przeczucie, że wydarzyło się coś
niedobrego.
Ze świstem
wypuściła powietrze. Oczywiście, że czuła się w ten sposób, zwłaszcza po
wszystkim, co wydarzyło się na pogrzebie. Wciąż trzęsło ją na samo wspomnienie,
nie tylko przez słowa, które wypowiedziała, ale przez brak jakiegokolwiek żalu
przez to, że mogłaby to zrobić. Jedynym, o co tak naprawdę miała do siebie
pretensje, była ta ucieczka – okazanie słabości przy wszystkich zebranych, choć
w normalnym wypadku nigdy by sobie na to nie pozwoliła.
Zamarła w bezruchu,
przez krótką chwilę mając ochotę histerycznie się roześmiać. Dimitr się
martwił, co zresztą wcale jej nie dziwiło. Pamiętała każde pocieszające słowo i pocałunek,
którym obdarował ją, gdy zostali sami w podziemiach, podczas gdy pozostali
udali się na dalszą część uroczystości. Mogła przewidzieć, że to właśnie on
przyjdzie do niej jako pierwszy, próbując samą tylko obecnością dokonać
niemożliwego. Beau z kolei pozwała ma na to, mimo wątpliwości starając się
zatracić w kolejnych pocałunkach, zupełnie jakby te faktycznie mogły
cokolwiek zmienić.
Prawda była
taka, że nie czuła się najlepiej. Dimitr twierdził, że w obecnej sytuacji
takie zachowanie było uzasadnione, ale Isabeau nie potrafiła ot tak przyjąć
tego do wiadomości. To brzmiało tak, jakby dawał jej przyzwolenie na bycie
słabą – a więc ostatnie, czego tak naprawdę potrzebowała. Czuła, że
spoglądał na nią z rezerwą i w ten sam sposób podchodził do tego, co
mówiła. I choć faktycznie miała ochotę usprawiedliwić się żalem, to nie
działało w ten sposób.
Co jak co,
ale ból straty znała równie dobrze, co i wywołaną niemożnością
jakiegokolwiek działania frustrację. To w tym leżał największy problem, a Isabeau
najzwyczajniej w świecie miała tego dość.
Teraz
również czuła się, jakby zapomniała coś istotnego. Miała wrażenie, że śniła,
ale za żądne skarby nie potrafiła przypomnieć sobie o czym i dlaczego.
Coś jej umykało, wampirzyca zaś była gotowa przysiąc, że w grę wchodziło
coś naprawdę ważnego. Widziała coś, co mogło mieć znaczenie, a jednak…
Och, oczywiście. W końcu zawsze
pogrywałaś sobie w ten sposób, prawda, bogini?
Zacisnęła
usta, krzywiąc się nieznacznie w odpowiedzi na nieprzyjemny ucisk w żołądku.
Natychmiast spróbowała odrzucić od siebie niechciane myśli, ale te wracały z uporem,
niosąc ze sobą całą mieszankę trudnych do zinterpretowania emocji. Isabeau
skrzywiła się, w zamyśleniu przykładając dłoń do piersi, dokładnie w miejscu,
w którym znajdowało się serce. Gdzieś w pamięci zamajaczył znajomy
ból – ten sam, który poczuła, gdy straciła brata, zrywając więź. To cierpienie
gdzieś tam było, chociaż po wiekach tak ławo mogła o nim zapomnieć…
Tego nie
przewidziała. Śmierć matki i owszem, ale co z tego, skoro bogini nie
pozwoliła jej niczego zmienić.
Poderwała
się na równe nogi, nie chcąc pozwolić sobie na dalsze zagłębianie w temat.
Na podobne rozważania pozwalała już sobie tak wiele razy, że gdyby miała dojść
do jakichkolwiek sensownych wniosków, dawno zdołałaby tego dokonać. Prawda była
tak, że to po prostu nie miało sensu, chociaż do tej pory była w stanie
mydlić sobie oczy stwierdzeniami, że Selene miała w tym jakiś konkretny
cel – misterny plan, którego nikt inny nie potrafił pojąć.
Co za bzdura…
Ta myśl
bolała, zwłaszcza że Isabeau w żaden sposób nie potrafiła jej zanegować. Kiedyś
wszystko wydawało się prostsze – jeszcze przed powrotem Isobel i ujawnieniem
się demonów, gdy kwestia niektórych zapisanych w starych księgach i zwojach
historii nie była czymś aż tak oczywistym. Może goniła za bajkami, ale tweedy
to było proste. Mogła wierzyć, bowiem jak długo żadna ze stron – ani Selene,
ani Ciemność – nie ingerowali w znany jej świat, wydawali się być na
równi.
Teraz już
nie potrafiła udawać, że bogini mogłaby być taka wspaniała. O ile
istniała, bo to też nie było takie oczywiste.
W gruncie rzeczy myśl, że ktoś, w kim pokładała takie nadzieje,
mógłby biernie przyglądać się wszystkiemu z boku, podczas gdy sama
Ciemność poczynała sobie coraz odważniej, wydała się Isabeau bardziej
przerażająca, niż perspektywa odkrycia, że wzmianki o Selene były jedną
wielką mrzonką.
Energicznie
potrząsnęła głową, stanowczo zamykając umysł przed niechcianymi myślami.
Przyszło jej to zadziwiająco sprawnie, chociaż nie sądziła, że to w ogóle
będzie możliwe. W ostatnim czasie była rozbita, coraz częściej czując się
jak podatny na słabości człowiek. Nie zmieniało to jednak faktu, że wciąż była
Isabeau – kimś, kto potrafił zamknąć się na wszystko i wszystkich wokół,
odcinając od niechcianych bodźców. Wiedziała, że musi uważać, zwłaszcza po tym,
jak zatracanie się w żalu skończyło się ostatnim razem, ale nie potrafiła
się tym należycie przejąć. Nie czuła się aż tak rozchwiana i zagubiona we
własnych emocjach, by ponownie upaść.
Bez
pośpiechu zaczęła przetrząsać szafę, decydując doprowadzić się do porządku.
Przeglądała kolejne suknie, aż za dobrze pamiętając, że większość z nich
wybrała z myślą o świątyni i uroczystościach. W milczeniu
odsunęła je na bok, mimochodem dochodząc do wniosku, że w najbliższym
czasie nie miały jej się przydać. Ta myśl przyszła sama, naturalna i tak
obojętna, że nawet nie próbowała z nią walczyć. Czuła, że potrzebowała
dłuższej chwili, by się uspokoić i być może zdystansować, jeśli znów nie
chciała publicznie czegoś, czego przyszłoby jej żałować.
– Mi reina?
Wyprostowała
się niczym struna, jakby od niechcenia oglądając przez ramię. Wysiliła się na
blady uśmiech na widok Dimitra, ale ten i tak spojrzał na nią z wyraźną
obawą, nieuspokojony. Zignorowała to, w zamian na powrót skupiając się na
przeglądaniu ubrań.
– Mogłam
się przebierać – rzuciła zaczepnym tonem. – Nikt nie nauczył szanownego króla
pukać?
– Jakbyś
jeszcze faktycznie się przejmowała tym, czy faktycznie zobaczę cię nagą –
mruknął, ale myślami wydawał się być gdzieś daleko. – Wszystko w porządku,
Isabeau?
– Dlaczego
miałoby nie być? – zapytała, natychmiast zwracając się w jego stronę.
Drgnął, ale nie odsunął jej, gdy jak gdyby nigdy nic pokonała dzielącą ich
odległość i chwyciła go za ramiona. – Możliwe, że ostatnio nie byłam sobą,
ale… Cóż, to chyba nie takie dziwne? – zauważyła, spoglądając mu w oczy.
Wciąż
wyglądał na zmartwionego, ale kiedy się uśmiechnął, gest wydał jej się
najzupełniej szczery. Rozluźniła się, gdy przygarnął ją do siebie, zamykając w zdecydowanym
uścisku. To było przyjemne, tak jak i sama obecność Dimitra. Jakkolwiek by
się nie uczuła, nie mogła zaprzeczyć, że jej pomagał – bliskością, dotykiem i tym,
że niezależnie od tego, co by powiedziała, wyglądał na chętnego, żeby ją
wysłuchać.
Wyprostowała
się w jego ramionach, by bez przeszkód móc musnąć wargami usta Dimitra. Natychmiast
jeszcze bardziej otoczył ją ramionami, jednocześnie bardziej stanowczo
przyciągając do siebie. Momentalnie odwzajemnił pocałunek, tym samym pozwalając
Isabeau w pełni skupić się na tym, co działo się między nimi. Przyjęła to z ulga,
jak i brak jakichkolwiek pytań. Nie miała na to nastroju, w gruncie
rzeczy nie widząc powodu, by z kimkolwiek dyskutować o tym, co działo
się w jej głowie – a już zwłaszcza z już i tak zmartwionym
Dimitrem.
Zdecydowanym
ruchem odsunęła wampira od siebie, uśmiechając się przy tym przepraszająco.
Pozwolił jej na to, choć wyglądał na co najmniej rozczarowanego, wciąż zresztą
trzymał ją w swoich objęciach.
– Chciałam
się przebrać – przypomniała mu, kiwając głową w stronę szafy. – Gdybyś był
taki dobry…
– Mogę ci
pomóc – zaoferował natychmiast, muskając skraj jej bluzki.
Uśmiechnęła
się, wysuwając przy tym kły. Włosy opadły jej na twarz, kiedy przekrzywiła
głowę, by spojrzeć na Dimitra pod innym kątem.
– Dopiero
wstałam. A sztukę zmiany ubrań opanowałam już dawno temu, więc dziękuję ci
bardzo – oznajmiła, stanowczo oswobadzając się z jego objęć. – Zresztą to
nie tak, że pewnie masz jakieś zajęcie? – dodała, chcąc zmienić temat.
– Usilnie
próbuję o tym nie myśleć…
Uniosła
brwi, zaskoczona jego słowami i pobrzmiewającym w głosie
rozdrażnieniem. Dimitr mało kiedy dawał po sobie poznać, że którekolwiek z czekających
go spotkań mogłoby go męczyć.
– Och,
niech zgadnę… – rzuciła pod wpływem impulsu. – Claryssa?
O dziwo,
Dimitr jedynie parsknął śmiechem.
– Nie
strasz, proszę – obruszył się, wywracając oczami. – Chociaż gdybym miał wybór, chętnie
bym ją przyjął. To na pewno lepsze niż użeranie się z wilkołakami.
– Wilkołaki
– powtórzyła, prostując się niczym struna. – Czy ja o czymś nie wiem?
Przez twarz
Dimitra jak na zawołanie przemknął cień. Już się nie uśmiechał, na dodatek w pośpiechu
uciekając wzrokiem gdzieś w boku. Ta nagła zmiana w jego zachowaniu
dała jej do myślenia, tak jak i to, że wampir wycofał się, wręcz chętnego,
by wyjść z pokoju.
Skrzyżowała
ramiona na piersiach, nagle podenerwowana. Już otwierała usta, gotowa go
ponaglić i oznajmić, że jeśli spróbuje ją okłamać, trafi ją szlag, ale nie
miała po temu okazji.
– Ktoś
wszedł do domu twojego brata. Wczoraj, kiedy my byliśmy na uroczystościach –
przyznał, ostrożnie dobierając słowa. – Sądząc po tym, co mówiła Joce, to
musiał być wilkołak. I to na tyle doświadczony, by przemienić się bez
pełni.
– Zaraz… Co
takiego?!
Przez
moment poczuła się tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim
po głowie. Albo w brzuch, bo dosłownie zabrakło jej tchu. Gwałtownie
zaczerpnęła powietrza, próbując się uspokoić, ale prawda była taka, że miała
ochotę coś rozwalić.
– Beau…
– Dlaczego
dowiaduję się o tym dopiero teraz?! – obruszyła się. Zacisnęła dłonie w pięści
tak mocno, że aż poczuła ból. – I co z Joce? Ona…
– Nic jej
nie jest. Z tego, co wiem, to wrócili do domu – wyjaśnił pośpiesznie
Dimitr, wyrzucając obie ręce ku górze w poddańczym geście. – Ariel się tym
zajął. Na razie utknęliśmy w martwym punkcie i właśnie w tym
problem.
– Ale? –
nie dawała za wygraną.
Dimitr
spojrzał na nią z powątpiewaniem.
– Co? –
zapytał, bynajmniej nie brzmiąc w tak uprzejmy i elokwentny sposób,
jak zazwyczaj. – Nie masz powodu do nerwów, moja kochana – dodał uspokajającym
tonem, ale w odpowiedzi jedynie zapragnęła się roześmiać.
– Żartujesz
sobie? Nie traktuj mnie w ten sposób! – jęknęła, kolejny raz wprawiając
wampira w konsternację.
– W jaki
znowu…?
– Jakbyś
musiał mnie chronić przed tym, co się dzieje! To, że wtedy w świątyni… –
Zamilkła, w zamian bezradnie potrząsając głową. Musiała się uspokoić, ale
to przyszło jej z trudem. – Cokolwiek sobie myślisz, przestań. Śmierć mamy
nie oznacza, że nagle potrzebuję specjalnego traktowania – wycedziła przez
zaciśnięte zęby, próbując zabrzmieć jak najbardziej rzeczowo.
– Isabeau…
– zaczął pojednawczym tonem, ale nie pozwoliła mu dokończyć. Nie miała ochoty
słuchać, jak znów próbuje ją pocieszać.
– Do rzeczy
– zadecydowała, próbując zabrzmieć jak najbardziej rozsądnie. Nie bez powodu
właśnie ją wybrał na dowódczynię straży, a przynajmniej próbowała w to
wierzyć. – Na czym stoimy?
Rzucił jej
zaniepokojone spojrzenie, ale przynajmniej nie próbował protestować. Raptownie
spoważniał, w następnej chwili w końcu przechodząc do rzeczy.
– Po
pierwsze, nikomu nic się nie stało. Jocelyne sobie poradziła.
– Zdolna
mała… – odetchnęła, ale i tak coś ścisnęło ją w gardle. – Powinnam
dowiedzieć się o tym już dawno temu. Cokolwiek by się nie działo…
– I naprawdę
uważasz, że pomogłabyś, zwłaszcza w nerwach?
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta. Z jakiegoś powodu te słowa wystarczyły, by wytrącić ją z równowagi,
zwłaszcza gdy uświadomiła sobie, że Dimitr najpewniej trafił w sedno. Nie
powierzył jej dowożenia strażą tylko dlatego, że była jego żoną. Chodziło o strategiczne
myślenie i odcięcie się od emocji, a jednak…
Westchnęła
cicho. Jakby nie patrzeć po pogrzebie niekoniecznie nadawała się do
czegokolwiek.
– Nieważne.
– Nerwowo zacisnęła usta. – Co dalej? Wspominałeś o Arielu – przypomniała,
próbując się skupić.
– Pewnie
zajęli się tym z Riddley’em. Wiem też, że Alessia została w Mieście
Nocy – dodał, rzucając jej wymowne spojrzenie.
– Alessia?
– powtórzyła, nie kryjąc zaskoczenia. – Myślałam, że… Chociaż to nic dziwnego,
skoro Ariel wrócił.
Mogła się
tego po bratanicy spodziewać, ale i tak zawahała się, nie mogąc pozbyć
wrażenia, że chodziło o coś więcej. Pomijając, że czuła się źle, kiedy
uprzytomniła sobie, że praktycznie zrzuciła na bratanicę całą uroczystość, była
jeszcze kwestia tego, w jaki sposób Ali traktowała Allegrę. To nie powinno
wyglądać w ten sposób, a już na pewno nie chciała stawiać swojej
ukochanej księżniczki w takiej sytuacji, a jednak…
W pośpiechu
podeszła do Dimitra, w następnej sekundzie bezceremonialnie wypychając go
za drzwi. Taki przynajmniej miała plan, bo prawie natychmiast otrząsnął się i zaparł,
jednocześnie bezceremonialnie chwytając ją za ramiona.
– Co ty
robisz?
– Poczekaj
na mnie, dobra? Potrzebuję kwadransa – oznajmiła, nie kryjąc rozdrażnienia. –
Nie skupię się przy tobie.
– Niby na
czym? – obruszył się. – Isabeau, na litość bogini…
Udało jej
się nie skrzywić, choć na samą wzmiankę o Selene poczuła ucisk w piersi.
– Wybierasz
się gdzieś, jeśli dobrze zrozumiałam. To chyba oczywiste, że idę z tobą.
Chociaż
wyglądał na chętnego, żeby zaprotestować, ostatecznie tego nie zrobił. W zamian
westchnął przeciągle, po czym chcąc nie chcąc wyszedł, zostawiając wciąż
podenerwowaną Isabeau samą.
Zastygła w bezruchu
na samym środku sypialni, przez dłuższą chwilę po prostu tkwiąc w miejscu i nie
będąc w stanie zmusić się do żadnego sensownego działania. W głowie
miała pustkę, co okazało się bardziej uciążliwe niż do tej pory. Próbowała
zebrać myśli, ale to okazało się zbyt trudne, tak jak i znalezienie
jakiegokolwiek sensu w problemach, które najwyraźniej mieli. Nie żeby
jakiekolwiek komplikacje ze strony dzieci księżyca były czymś nowym, ale po
wydarzeniach z Seattle wydawały się po prostu nierzeczywiste – zbyt
przyziemne, proste i pozbawione znaczenia.
Inna
sprawa, że nie przypominała sobie, by wydarzyło się cokolwiek, co świadczyłoby o jakimś
konflikcie. Przynajmniej nie w Mieście Nocy, gdzie przynajmniej pod tym
względem już od dłuższego czasu mieli spokój. To, że przez jakiś czasu nawet
Alessia i Ariel spotykali się bez większych problemów, wydawało się dość wymowne,
zresztą jak i związek Riddley’a z Aniołem Śmierci. Nie pojmowała, co
mogłoby się zmienić, nie wspominając o tym, że szczerze wątpiła, by
cokolwiek w polityce miasta mogło jej umknąć. To, że sporo czasu spędziła w Seattle,
zdecydowanie nie zachowując jak dbająca o swoje obowiązki królowa, niczego
nie zmieniło, skoro na miejscu wciąż był Dimitr.
Nie dała
sobie czasu na dalsze wątpliwości. Już nie zastanawiała się nad wyborem ubrań,
decydując na pierwsze rzeczy, które wpadły jej w ręce. W pośpiechu przeczesała
włosy palcami i ściągnęła je gumka na czubku głowy. Wiedziała, że nie
prezentuje się dobrze, zbyt blada i podenerwowana, ale nie chciała się tym
przejmować. Swoją drogą, jakby którykolwiek z wilkołaków był na tyle nierozsądny, by cokolwiek jej zasugerować…
Uśmiechnęła
się pod nosem, w całkowicie pozbawiony wesołości sposób. Odkąd Yves był
martwy, spotkania z resztą tego nieogarniętego stadka nie wydawało się aż
taką złą perspektywą. Och, no i na swój sposób tęskniła za Arielem.
W pośpiechu
wyszła, chcąc jak najszybciej dołączyć do Dimitra. Dopiero w drodze
uprzytomniła sobie, że gdy mimochodem zerknęła w lustro, jej oczy wydawały
się nieznacznie jaśniejsze i bardziej srebrzyste niż zazwyczaj.
Nie lubiła dzielnicy
wilkołaków. To miejsce sprawiało, że instynktownie spinała się, nagle mając
ochotę niemalże na każdym kroku oglądać się za siebie. Co prawda myśl o tym,
że ktokolwiek miałby czelność zaatakować akurat ją albo Dimitra, wydawała się
śmieszna, ale instynkt robił swoje. Zresztą jeśli faktycznie istniał
jakikolwiek problem z dziećmi księżyca, wszystko wydawało się równie
prawdopodobne.
Pozwoliła,
by Dimitr wysunął się naprzód. Szedł tuż przed nią, jakby chcąc ją osłonić,
choć oboje wiedzieli, że w ewentualnej walce dzięki telepatii miałaby
większe szanse. Pomyślała, że wspólny spacer akurat do tej części miasta
brzmiał trochę jak prośba o kłopoty, zwłaszcza że nie wzięli ze sobą
żadnego wsparcia, ale nie potrafiła się tym przejąć. Dimitr tak naprawdę nigdy
nie uznawał obstawy innej niż Pavarotti, ci jednaj już od dłuższego czasu zajmowali
się innymi sprawami. Beau nie była pewna, co tym myśleć, ale zdecydowała się
tego nie komentować.
– I naprawdę
Riddley nie mógł pofatygować się do nas? – mruknęła, wywracając oczami.
– Nalegał
na spotkanie tutaj – wyjaśnił natychmiast Dimitr. – Zabrzmiało dość poważnie,
więc się zgodziłem.
– Poważny Riddley…
Dimitr
wysilił się na blady uśmiech.
– Otóż to.
Zawahała się,
nagle ogarnięta wątpliwościami. Nie odezwała się więcej, w zamian próbując
się skupić i wciąż nasłuchując. Ta część miasta zawsze była opustoszała, bo
tylko idiota bez konkretnego celu albo zaproszenia zapuściłby się na tereny
wilkołaków. To było prawie jak jakiś niepisany pakt – nie wchodzili sobie w drogę,
jeśli nie istniała taka potrzeba. Kwestia współpracy i wymuszonej przez Dwór
hierarchii pozostawała sprawą drugorzędną.
Dimitr
zatrzymał się nagle, właściwie na samym środku jednego z przejść. Bez
słowa dostosowała się do tego, ledwo powstrzymując przed parsknięciem śmiechem.
Cudowne miejsce na spotkanie!, pomyślała
z rozdrażnieniem, krzyżując ramiona na piersi i jak gdyby nigdy nic opierając
plecami o ścianę najbliższego budynku. Powiodła wzrokiem dookoła, próbując
wypatrzeć w mroku jakiegokolwiek intruza, ale wszystko wskazywało na to,
że byli sami. A może to raczej wyraźny swąd, charakterystyczny dla
obecności dzieci księżyca, uniemożliwił jej określenie, czy powinna spodziewać
się pojawienia kogokolwiek więcej.
To wciąż lepsze, niż gdyby mieli zaprosić nas
do siebie…
Zbyt wiele
razy słyszała narzekania Alessi na to, co wyrabiali pobratymcy Ariela. Wolała
nie myśleć, w jaki sposób wyglądało miejsce, w którym spotykali się w większym
gronie. Jak znała to nieokiełzane towarzystwo, spotkanie na środku ulicy wciąż wypadało
lepiej, niż jakikolwiek opustoszały budynek czy magazyn.
– Isabeau!
Zaskoczony
głos Alessi wyrwał ją z zamyślenia. Zanim zdążyła się zastanowić,
bratanica znalazła się tuż obok niej, niemalże się na nią rzucając. Beau bez
słowa pozwoliła na to, by dziewczyna wpadła jej w ramiona, zaraz też
odwzajemniła uścisk.
Gdzieś ponad
ramieniem Ali zauważyła zmierzającego w ich stronę Ariela. Chłopak jak
zwykle był blady i jakby speszony, ale udało mu się uśmiechnąć na jej
widok.
– Tak, tak…
Hej – rzuciła, stanowczym ruchem odsuwając od siebie Alessię. – Nie patrzcie
tak na mnie, co? Jasne, że przyszłam.
– Uparła
się – wtrącił Dimitr.
Rzuciła mu
urażone spojrzenie, ledwo powstrzymując od ostrzegawczego warknięcia. Próbowała
udawać, że nie działo się nic wartego uwagi, zwłaszcza że wciąż czuła na sobie
zaniepokojone spojrzenia wszystkich wokół. Przynajmniej żadne z nich nie nawiązywało
do pogrzebu, ale ten temat zawisł gdzieś pomiędzy nimi, zwłaszcza po pojawieniu
się Alessi.
– Będziemy
musiały pogadać, księżniczko – oznajmiła, krótko spoglądając na bratanicę. –
Ale to później. Co z tym Riddley’em? – ponagliła, momentalnie skupiając się
na Arielu.
– Sprawa
jest… dość skomplikowana – przyznał niechętnie chłopak, wyraźnie się spinając. –
Ale to za chwilę, tak sądzę. Riddley serio kazał wam tu przyjść? Cóż… –
Wymownie powiódł wzrokiem dookoła. – Dobra, chodźcie – zadecydował i bez
zbędnych wyjaśnień ruszył przed siebie.
Wilkołaki i tyle tajemnic? Kto by
pomyślał…, pomyślała, nagle podenerwowana. Cokolwiek się działo, musiało
być poważne, a przynajmniej to sugerowało zachowanie Ariela. Co prawda ten
chłopak zawsze aż przesadnie przejmował się problemami, zwłaszcza gdy w grę
wchodziło bezpieczeństwo Alessi, ale mimo wszystko coś w całej sytuacji
nie dawało jej spokoju. To, że problem wydawał się powiązany z kimś bliskim
dla niej, tym bardziej.
Nie mogła
pozbyć się wrażeni, że po raz kolejny umykało jej coś istotnego – z tym,
że nie potrafiła stwierdzić co.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz