17 sierpnia 2018

Siedemdziesiąt siedem

Isabeau
Ocknęła się dziwnie roztrzęsiona. Nerwowym gestem przeczesała włosy, z zaskoczeniem przekonując się, że zgrzała się tak bardzo, że te wręcz kleiły się do twarzy. Z wolna usiadła, na krótką chwilę ukrywając twarz w dłoniach, by łatwiej się uspokoić, jednak wciąż towarzyszyło jej dziwne przeczucie, że wydarzyło się coś niedobrego.
Ze świstem wypuściła powietrze. Oczywiście, że czuła się w ten sposób, zwłaszcza po wszystkim, co wydarzyło się na pogrzebie. Wciąż trzęsło ją na samo wspomnienie, nie tylko przez słowa, które wypowiedziała, ale przez brak jakiegokolwiek żalu przez to, że mogłaby to zrobić. Jedynym, o co tak naprawdę miała do siebie pretensje, była ta ucieczka – okazanie słabości przy wszystkich zebranych, choć w normalnym wypadku nigdy by sobie na to nie pozwoliła.
Zamarła w bezruchu, przez krótką chwilę mając ochotę histerycznie się roześmiać. Dimitr się martwił, co zresztą wcale jej nie dziwiło. Pamiętała każde pocieszające słowo i pocałunek, którym obdarował ją, gdy zostali sami w podziemiach, podczas gdy pozostali udali się na dalszą część uroczystości. Mogła przewidzieć, że to właśnie on przyjdzie do niej jako pierwszy, próbując samą tylko obecnością dokonać niemożliwego. Beau z kolei pozwała ma na to, mimo wątpliwości starając się zatracić w kolejnych pocałunkach, zupełnie jakby te faktycznie mogły cokolwiek zmienić.
Prawda była taka, że nie czuła się najlepiej. Dimitr twierdził, że w obecnej sytuacji takie zachowanie było uzasadnione, ale Isabeau nie potrafiła ot tak przyjąć tego do wiadomości. To brzmiało tak, jakby dawał jej przyzwolenie na bycie słabą – a więc ostatnie, czego tak naprawdę potrzebowała. Czuła, że spoglądał na nią z rezerwą i w ten sam sposób podchodził do tego, co mówiła. I choć faktycznie miała ochotę usprawiedliwić się żalem, to nie działało w ten sposób.
Co jak co, ale ból straty znała równie dobrze, co i wywołaną niemożnością jakiegokolwiek działania frustrację. To w tym leżał największy problem, a Isabeau najzwyczajniej w świecie miała tego dość.
Teraz również czuła się, jakby zapomniała coś istotnego. Miała wrażenie, że śniła, ale za żądne skarby nie potrafiła przypomnieć sobie o czym i dlaczego. Coś jej umykało, wampirzyca zaś była gotowa przysiąc, że w grę wchodziło coś naprawdę ważnego. Widziała coś, co mogło mieć znaczenie, a jednak…
Och, oczywiście. W końcu zawsze pogrywałaś sobie w ten sposób, prawda, bogini?
Zacisnęła usta, krzywiąc się nieznacznie w odpowiedzi na nieprzyjemny ucisk w żołądku. Natychmiast spróbowała odrzucić od siebie niechciane myśli, ale te wracały z uporem, niosąc ze sobą całą mieszankę trudnych do zinterpretowania emocji. Isabeau skrzywiła się, w zamyśleniu przykładając dłoń do piersi, dokładnie w miejscu, w którym znajdowało się serce. Gdzieś w pamięci zamajaczył znajomy ból – ten sam, który poczuła, gdy straciła brata, zrywając więź. To cierpienie gdzieś tam było, chociaż po wiekach tak ławo mogła o nim zapomnieć…
Tego nie przewidziała. Śmierć matki i owszem, ale co z tego, skoro bogini nie pozwoliła jej niczego zmienić.
Poderwała się na równe nogi, nie chcąc pozwolić sobie na dalsze zagłębianie w temat. Na podobne rozważania pozwalała już sobie tak wiele razy, że gdyby miała dojść do jakichkolwiek sensownych wniosków, dawno zdołałaby tego dokonać. Prawda była tak, że to po prostu nie miało sensu, chociaż do tej pory była w stanie mydlić sobie oczy stwierdzeniami, że Selene miała w tym jakiś konkretny cel – misterny plan, którego nikt inny nie potrafił pojąć.
Co za bzdura…
Ta myśl bolała, zwłaszcza że Isabeau w żaden sposób nie potrafiła jej zanegować. Kiedyś wszystko wydawało się prostsze – jeszcze przed powrotem Isobel i ujawnieniem się demonów, gdy kwestia niektórych zapisanych w starych księgach i zwojach historii nie była czymś aż tak oczywistym. Może goniła za bajkami, ale tweedy to było proste. Mogła wierzyć, bowiem jak długo żadna ze stron – ani Selene, ani Ciemność – nie ingerowali w znany jej świat, wydawali się być na równi.
Teraz już nie potrafiła udawać, że bogini mogłaby być taka wspaniała. O ile istniała, bo to też nie było  takie oczywiste. W gruncie rzeczy myśl, że ktoś, w kim pokładała takie nadzieje, mógłby biernie przyglądać się wszystkiemu z boku, podczas gdy sama Ciemność poczynała sobie coraz odważniej, wydała się Isabeau bardziej przerażająca, niż perspektywa odkrycia, że wzmianki o Selene były jedną wielką mrzonką.
Energicznie potrząsnęła głową, stanowczo zamykając umysł przed niechcianymi myślami. Przyszło jej to zadziwiająco sprawnie, chociaż nie sądziła, że to w ogóle będzie możliwe. W ostatnim czasie była rozbita, coraz częściej czując się jak podatny na słabości człowiek. Nie zmieniało to jednak faktu, że wciąż była Isabeau – kimś, kto potrafił zamknąć się na wszystko i wszystkich wokół, odcinając od niechcianych bodźców. Wiedziała, że musi uważać, zwłaszcza po tym, jak zatracanie się w żalu skończyło się ostatnim razem, ale nie potrafiła się tym należycie przejąć. Nie czuła się aż tak rozchwiana i zagubiona we własnych emocjach, by ponownie upaść.
Bez pośpiechu zaczęła przetrząsać szafę, decydując doprowadzić się do porządku. Przeglądała kolejne suknie, aż za dobrze pamiętając, że większość z nich wybrała z myślą o świątyni i uroczystościach. W milczeniu odsunęła je na bok, mimochodem dochodząc do wniosku, że w najbliższym czasie nie miały jej się przydać. Ta myśl przyszła sama, naturalna i tak obojętna, że nawet nie próbowała z nią walczyć. Czuła, że potrzebowała dłuższej chwili, by się uspokoić i być może zdystansować, jeśli znów nie chciała publicznie czegoś, czego przyszłoby jej żałować.
Mi reina?
Wyprostowała się niczym struna, jakby od niechcenia oglądając przez ramię. Wysiliła się na blady uśmiech na widok Dimitra, ale ten i tak spojrzał na nią z wyraźną obawą, nieuspokojony. Zignorowała to, w zamian na powrót skupiając się na przeglądaniu ubrań.
– Mogłam się przebierać – rzuciła zaczepnym tonem. – Nikt nie nauczył szanownego króla pukać?
– Jakbyś jeszcze faktycznie się przejmowała tym, czy faktycznie zobaczę cię nagą – mruknął, ale myślami wydawał się być gdzieś daleko. – Wszystko w porządku, Isabeau?
– Dlaczego miałoby nie być? – zapytała, natychmiast zwracając się w jego stronę. Drgnął, ale nie odsunął jej, gdy jak gdyby nigdy nic pokonała dzielącą ich odległość i chwyciła go za ramiona. – Możliwe, że ostatnio nie byłam sobą, ale… Cóż, to chyba nie takie dziwne? – zauważyła, spoglądając mu w oczy.
Wciąż wyglądał na zmartwionego, ale kiedy się uśmiechnął, gest wydał jej się najzupełniej szczery. Rozluźniła się, gdy przygarnął ją do siebie, zamykając w zdecydowanym uścisku. To było przyjemne, tak jak i sama obecność Dimitra. Jakkolwiek by się nie uczuła, nie mogła zaprzeczyć, że jej pomagał – bliskością, dotykiem i tym, że niezależnie od tego, co by powiedziała, wyglądał na chętnego, żeby ją wysłuchać.
Wyprostowała się w jego ramionach, by bez przeszkód móc musnąć wargami usta Dimitra. Natychmiast jeszcze bardziej otoczył ją ramionami, jednocześnie bardziej stanowczo przyciągając do siebie. Momentalnie odwzajemnił pocałunek, tym samym pozwalając Isabeau w pełni skupić się na tym, co działo się między nimi. Przyjęła to z ulga, jak i brak jakichkolwiek pytań. Nie miała na to nastroju, w gruncie rzeczy nie widząc powodu, by z kimkolwiek dyskutować o tym, co działo się w jej głowie – a już zwłaszcza z już i tak zmartwionym Dimitrem.
Zdecydowanym ruchem odsunęła wampira od siebie, uśmiechając się przy tym przepraszająco. Pozwolił jej na to, choć wyglądał na co najmniej rozczarowanego, wciąż zresztą trzymał ją w swoich objęciach.
– Chciałam się przebrać – przypomniała mu, kiwając głową w stronę szafy. – Gdybyś był taki dobry…
– Mogę ci pomóc – zaoferował natychmiast, muskając skraj jej bluzki.
Uśmiechnęła się, wysuwając przy tym kły. Włosy opadły jej na twarz, kiedy przekrzywiła głowę, by spojrzeć na Dimitra pod innym kątem.
– Dopiero wstałam. A sztukę zmiany ubrań opanowałam już dawno temu, więc dziękuję ci bardzo – oznajmiła, stanowczo oswobadzając się z jego objęć. – Zresztą to nie tak, że pewnie masz jakieś zajęcie? – dodała, chcąc zmienić temat.
– Usilnie próbuję o tym nie myśleć…
Uniosła brwi, zaskoczona jego słowami i pobrzmiewającym w głosie rozdrażnieniem. Dimitr mało kiedy dawał po sobie poznać, że którekolwiek z czekających go spotkań mogłoby go męczyć.
– Och, niech zgadnę… – rzuciła pod wpływem impulsu. – Claryssa?
O dziwo, Dimitr jedynie parsknął śmiechem.
– Nie strasz, proszę – obruszył się, wywracając oczami. – Chociaż gdybym miał wybór, chętnie bym ją przyjął. To na pewno lepsze niż użeranie się z wilkołakami.
– Wilkołaki – powtórzyła, prostując się niczym struna. – Czy ja o czymś nie wiem?
Przez twarz Dimitra jak na zawołanie przemknął cień. Już się nie uśmiechał, na dodatek w pośpiechu uciekając wzrokiem gdzieś w boku. Ta nagła zmiana w jego zachowaniu dała jej do myślenia, tak jak i to, że wampir wycofał się, wręcz chętnego, by wyjść z pokoju.
Skrzyżowała ramiona na piersiach, nagle podenerwowana. Już otwierała usta, gotowa go ponaglić i oznajmić, że jeśli spróbuje ją okłamać, trafi ją szlag, ale nie miała po temu okazji.
– Ktoś wszedł do domu twojego brata. Wczoraj, kiedy my byliśmy na uroczystościach – przyznał, ostrożnie dobierając słowa. – Sądząc po tym, co mówiła Joce, to musiał być wilkołak. I to na tyle doświadczony, by przemienić się bez pełni.
– Zaraz… Co takiego?!
Przez moment poczuła się tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Albo w brzuch, bo dosłownie zabrakło jej tchu. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza, próbując się uspokoić, ale prawda była taka, że miała ochotę coś rozwalić.
– Beau…
– Dlaczego dowiaduję się o tym dopiero teraz?! – obruszyła się. Zacisnęła dłonie w pięści tak mocno, że aż poczuła ból. – I co z Joce? Ona…
– Nic jej nie jest. Z tego, co wiem, to wrócili do domu – wyjaśnił pośpiesznie Dimitr, wyrzucając obie ręce ku górze w poddańczym geście. – Ariel się tym zajął. Na razie utknęliśmy w martwym punkcie i właśnie w tym problem.
– Ale? – nie dawała za wygraną.
Dimitr spojrzał na nią z powątpiewaniem.
– Co? – zapytał, bynajmniej nie brzmiąc w tak uprzejmy i elokwentny sposób, jak zazwyczaj. – Nie masz powodu do nerwów, moja kochana – dodał uspokajającym tonem, ale w odpowiedzi jedynie zapragnęła się roześmiać.
– Żartujesz sobie? Nie traktuj mnie w ten sposób! – jęknęła, kolejny raz wprawiając wampira w konsternację.
– W jaki znowu…?
– Jakbyś musiał mnie chronić przed tym, co się dzieje! To, że wtedy w świątyni… – Zamilkła, w zamian bezradnie potrząsając głową. Musiała się uspokoić, ale to przyszło jej z trudem. – Cokolwiek sobie myślisz, przestań. Śmierć mamy nie oznacza, że nagle potrzebuję specjalnego traktowania – wycedziła przez zaciśnięte zęby, próbując zabrzmieć jak najbardziej rzeczowo.
– Isabeau… – zaczął pojednawczym tonem, ale nie pozwoliła mu dokończyć. Nie miała ochoty słuchać, jak znów próbuje ją pocieszać.
– Do rzeczy – zadecydowała, próbując zabrzmieć jak najbardziej rozsądnie. Nie bez powodu właśnie ją wybrał na dowódczynię straży, a przynajmniej próbowała w to wierzyć. – Na czym stoimy?
Rzucił jej zaniepokojone spojrzenie, ale przynajmniej nie próbował protestować. Raptownie spoważniał, w następnej chwili w końcu przechodząc do rzeczy.
– Po pierwsze, nikomu nic się nie stało. Jocelyne sobie poradziła.
– Zdolna mała… – odetchnęła, ale i tak coś ścisnęło ją w gardle. – Powinnam dowiedzieć się o tym już dawno temu. Cokolwiek by się nie działo…
– I naprawdę uważasz, że pomogłabyś, zwłaszcza w nerwach?
Otworzyła i zaraz zamknęła usta. Z jakiegoś powodu te słowa wystarczyły, by wytrącić ją z równowagi, zwłaszcza gdy uświadomiła sobie, że Dimitr najpewniej trafił w sedno. Nie powierzył jej dowożenia strażą tylko dlatego, że była jego żoną. Chodziło o strategiczne myślenie i odcięcie się od emocji, a jednak…
Westchnęła cicho. Jakby nie patrzeć po pogrzebie niekoniecznie nadawała się do czegokolwiek.
– Nieważne. – Nerwowo zacisnęła usta. – Co dalej? Wspominałeś o Arielu – przypomniała, próbując się skupić.
– Pewnie zajęli się tym z Riddley’em. Wiem też, że Alessia została w Mieście Nocy – dodał, rzucając jej wymowne spojrzenie.
– Alessia? – powtórzyła, nie kryjąc zaskoczenia. – Myślałam, że… Chociaż to nic dziwnego, skoro Ariel wrócił.
Mogła się tego po bratanicy spodziewać, ale i tak zawahała się, nie mogąc pozbyć wrażenia, że chodziło o coś więcej. Pomijając, że czuła się źle, kiedy uprzytomniła sobie, że praktycznie zrzuciła na bratanicę całą uroczystość, była jeszcze kwestia tego, w jaki sposób Ali traktowała Allegrę. To nie powinno wyglądać w ten sposób, a już na pewno nie chciała stawiać swojej ukochanej księżniczki w takiej sytuacji, a jednak…
W pośpiechu podeszła do Dimitra, w następnej sekundzie bezceremonialnie wypychając go za drzwi. Taki przynajmniej miała plan, bo prawie natychmiast otrząsnął się i zaparł, jednocześnie bezceremonialnie chwytając ją za ramiona.
– Co ty robisz?
– Poczekaj na mnie, dobra? Potrzebuję kwadransa – oznajmiła, nie kryjąc rozdrażnienia. – Nie skupię się przy tobie.
– Niby na czym? – obruszył się. – Isabeau, na litość bogini…
Udało jej się nie skrzywić, choć na samą wzmiankę o Selene poczuła ucisk w piersi.
– Wybierasz się gdzieś, jeśli dobrze zrozumiałam. To chyba oczywiste, że idę z tobą.
Chociaż wyglądał na chętnego, żeby zaprotestować, ostatecznie tego nie zrobił. W zamian westchnął przeciągle, po czym chcąc nie chcąc wyszedł, zostawiając wciąż podenerwowaną Isabeau samą.
Zastygła w bezruchu na samym środku sypialni, przez dłuższą chwilę po prostu tkwiąc w miejscu i nie będąc w stanie zmusić się do żadnego sensownego działania. W głowie miała pustkę, co okazało się bardziej uciążliwe niż do tej pory. Próbowała zebrać myśli, ale to okazało się zbyt trudne, tak jak i znalezienie jakiegokolwiek sensu w problemach, które najwyraźniej mieli. Nie żeby jakiekolwiek komplikacje ze strony dzieci księżyca były czymś nowym, ale po wydarzeniach z Seattle wydawały się po prostu nierzeczywiste – zbyt przyziemne, proste i pozbawione znaczenia.
Inna sprawa, że nie przypominała sobie, by wydarzyło się cokolwiek, co świadczyłoby o jakimś konflikcie. Przynajmniej nie w Mieście Nocy, gdzie przynajmniej pod tym względem już od dłuższego czasu mieli spokój. To, że przez jakiś czasu nawet Alessia i Ariel spotykali się bez większych problemów, wydawało się dość wymowne, zresztą jak i związek Riddley’a z Aniołem Śmierci. Nie pojmowała, co mogłoby się zmienić, nie wspominając o tym, że szczerze wątpiła, by cokolwiek w polityce miasta mogło jej umknąć. To, że sporo czasu spędziła w Seattle, zdecydowanie nie zachowując jak dbająca o swoje obowiązki królowa, niczego nie zmieniło, skoro na miejscu wciąż był Dimitr.
Nie dała sobie czasu na dalsze wątpliwości. Już nie zastanawiała się nad wyborem ubrań, decydując na pierwsze rzeczy, które wpadły jej w ręce. W pośpiechu przeczesała włosy palcami i ściągnęła je gumka na czubku głowy. Wiedziała, że nie prezentuje się dobrze, zbyt blada i podenerwowana, ale nie chciała się tym przejmować. Swoją drogą, jakby którykolwiek z wilkołaków  był na tyle nierozsądny, by cokolwiek jej zasugerować…
Uśmiechnęła się pod nosem, w całkowicie pozbawiony wesołości sposób. Odkąd Yves był martwy, spotkania z resztą tego nieogarniętego stadka nie wydawało się aż taką złą perspektywą. Och, no i na swój sposób tęskniła za Arielem.
W pośpiechu wyszła, chcąc jak najszybciej dołączyć do Dimitra. Dopiero w drodze uprzytomniła sobie, że gdy mimochodem zerknęła w lustro, jej oczy wydawały się nieznacznie jaśniejsze i bardziej srebrzyste niż zazwyczaj.

Nie lubiła dzielnicy wilkołaków. To miejsce sprawiało, że instynktownie spinała się, nagle mając ochotę niemalże na każdym kroku oglądać się za siebie. Co prawda myśl o tym, że ktokolwiek miałby czelność zaatakować akurat ją albo Dimitra, wydawała się śmieszna, ale instynkt robił swoje. Zresztą jeśli faktycznie istniał jakikolwiek problem z dziećmi księżyca, wszystko wydawało się równie prawdopodobne.
Pozwoliła, by Dimitr wysunął się naprzód. Szedł tuż przed nią, jakby chcąc ją osłonić, choć oboje wiedzieli, że w ewentualnej walce dzięki telepatii miałaby większe szanse. Pomyślała, że wspólny spacer akurat do tej części miasta brzmiał trochę jak prośba o kłopoty, zwłaszcza że nie wzięli ze sobą żadnego wsparcia, ale nie potrafiła się tym przejąć. Dimitr tak naprawdę nigdy nie uznawał obstawy innej niż Pavarotti, ci jednaj już od dłuższego czasu zajmowali się innymi sprawami. Beau nie była pewna, co tym myśleć, ale zdecydowała się tego nie komentować.
– I naprawdę Riddley nie mógł pofatygować się do nas? – mruknęła, wywracając oczami.
– Nalegał na spotkanie tutaj – wyjaśnił natychmiast Dimitr. – Zabrzmiało dość poważnie, więc się zgodziłem.
– Poważny Riddley…
Dimitr wysilił się na blady uśmiech.
– Otóż to.
Zawahała się, nagle ogarnięta wątpliwościami. Nie odezwała się więcej, w zamian próbując się skupić i wciąż nasłuchując. Ta część miasta zawsze była opustoszała, bo tylko idiota bez konkretnego celu albo zaproszenia zapuściłby się na tereny wilkołaków. To było prawie jak jakiś niepisany pakt – nie wchodzili sobie w drogę, jeśli nie istniała taka potrzeba. Kwestia współpracy i wymuszonej przez Dwór hierarchii pozostawała sprawą drugorzędną.
Dimitr zatrzymał się nagle, właściwie na samym środku jednego z przejść. Bez słowa dostosowała się do tego, ledwo powstrzymując przed parsknięciem śmiechem. Cudowne miejsce na spotkanie!, pomyślała z rozdrażnieniem, krzyżując ramiona na piersi i jak gdyby nigdy nic opierając plecami o ścianę najbliższego budynku. Powiodła wzrokiem dookoła, próbując wypatrzeć w mroku jakiegokolwiek intruza, ale wszystko wskazywało na to, że byli sami. A może to raczej wyraźny swąd, charakterystyczny dla obecności dzieci księżyca, uniemożliwił jej określenie, czy powinna spodziewać się pojawienia kogokolwiek więcej.
To wciąż lepsze, niż gdyby mieli zaprosić nas do siebie…
Zbyt wiele razy słyszała narzekania Alessi na to, co wyrabiali pobratymcy Ariela. Wolała nie myśleć, w jaki sposób wyglądało miejsce, w którym spotykali się w większym gronie. Jak znała to nieokiełzane towarzystwo, spotkanie na środku ulicy wciąż wypadało lepiej, niż jakikolwiek opustoszały budynek czy magazyn.
– Isabeau!
Zaskoczony głos Alessi wyrwał ją z zamyślenia. Zanim zdążyła się zastanowić, bratanica znalazła się tuż obok niej, niemalże się na nią rzucając. Beau bez słowa pozwoliła na to, by dziewczyna wpadła jej w ramiona, zaraz też odwzajemniła uścisk.
Gdzieś ponad ramieniem Ali zauważyła zmierzającego w ich stronę Ariela. Chłopak jak zwykle był blady i jakby speszony, ale udało mu się uśmiechnąć na jej widok.
– Tak, tak… Hej – rzuciła, stanowczym ruchem odsuwając od siebie Alessię. – Nie patrzcie tak na mnie, co? Jasne, że przyszłam.
– Uparła się – wtrącił Dimitr.
Rzuciła mu urażone spojrzenie, ledwo powstrzymując od ostrzegawczego warknięcia. Próbowała udawać, że nie działo się nic wartego uwagi, zwłaszcza że wciąż czuła na sobie zaniepokojone spojrzenia wszystkich wokół. Przynajmniej żadne z nich nie nawiązywało do pogrzebu, ale ten temat zawisł gdzieś pomiędzy nimi, zwłaszcza po pojawieniu się Alessi.
– Będziemy musiały pogadać, księżniczko – oznajmiła, krótko spoglądając na bratanicę. – Ale to później. Co z tym Riddley’em? – ponagliła, momentalnie skupiając się na Arielu.
– Sprawa jest… dość skomplikowana – przyznał niechętnie chłopak, wyraźnie się spinając. – Ale to za chwilę, tak sądzę. Riddley serio kazał wam tu przyjść? Cóż… – Wymownie powiódł wzrokiem dookoła. – Dobra, chodźcie – zadecydował i bez zbędnych wyjaśnień ruszył przed siebie.
Wilkołaki i tyle tajemnic? Kto by pomyślał…, pomyślała, nagle podenerwowana. Cokolwiek się działo, musiało być poważne, a przynajmniej to sugerowało zachowanie Ariela. Co prawda ten chłopak zawsze aż przesadnie przejmował się problemami, zwłaszcza gdy w grę wchodziło bezpieczeństwo Alessi, ale mimo wszystko coś w całej sytuacji nie dawało jej spokoju. To, że problem wydawał się powiązany z kimś bliskim dla niej, tym bardziej.
Nie mogła pozbyć się wrażeni, że po raz kolejny umykało jej coś istotnego – z tym, że nie potrafiła stwierdzić co.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa