8 lipca 2018

Trzydzieści siedem

Claire
Nie odeszła daleko. Czuła, że to nie byłoby rozsądne nie tylko przez wzgląd na Leę, ale również Edwarda i Bellę. Nie miała w planach zostawić ich samych z problemem śmierci Setha, ale w krótkim czasie wydarzyło się dość, by potrzebowała chwili przerwy. Miała wrażenie, że w innym wypadku jednak mogłaby zrobić coś, czego nie chciała, a na to nie zamierzała sobie pozwolić.
Star biegła tuż obok, zadziwiająco spokojna. W zasadzie równie dobrze mogłoby jej nie być, zupełnie jakby rozumiała, że pół-wampirzyca, za którą podążała, nie miała ochoty na zabawę. Claire nie miała pojęcia, co powinna zrobić z psem, a tym bardziej jak rozumieć reakcję i słowa Lei, ale starała się nad tym nie zastanawiać. Gdyby musiała, bez wahania zabrałaby Star ze sobą i dopiero wtedy zastanowiła na tym, co zrobić dalej.
Zawahała się nagle przygnębiona. Przystanęła, po czym z cichym westchnieniem spojrzała na suczkę. Star – wciąż przypominając jej przy tym żywego, chodzącego mopa – pochyliła się i zaczęła merdać ogonem. Zwierzę natychmiast podeszło bliżej, ledwo tylko Claire zachęcająco wyciągnęła rękę, kolejny raz decydując się zacząć psa głaskać.
– I co ja mam z tobą zrobić? – mruknęła, kucając naprzeciwko psa. Raz po raz przeczesywała miękką sierść, po chwili znów decydując się objąć Star ramionami. – Chodź tutaj.
Była pewna, że Sethowi spodobałby się ten widok. Od samego początku robił wszystko, byleby oswoiła się z obecnością istot, które kojarzyły jej się z wilkołakami. Wspomnienie hotelu wciąż gdzieś tam było, kładąc się cieniem na wszystko, czego doświadczała, ale teraz jawiło się Claire raczej jako zły sen, który tak naprawdę nie był w stanie wyrządzić krzywdy. Już nie. Star była eksperymentem, który się udał, dziewczyna zresztą nie mogła pozbyć się wrażenia, że pod tym jednym względem była Sethowi coś winna.
Mogła zabrać ze sobą Star. Nie miała pewności, co zrobiłaby z nią później, ale nie zamierzała się tym przejmować.
Pies bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wyprostował się, w następnej sekundzie dosłownie na nią rzucając – i to bynajmniej nie po to, żeby zaatakować. Chwilę później Claire poczuła na twarzy coś wilgotnego, kiedy Star postanowiła „ucałować” ją w swoim stylu. Natychmiast odsunęła się, ocierając policzek i próbując powstrzymać nadmiernie rozentuzjazmowane stworzenie przed dalszym lizaniem.
– Ej! – zaoponowała, a po chwili mimo wszystko zaczęła się śmiać, w równym stopniu oszołomiona, co i rozbawiona. – Ale tak nie rób!
Doczekała się wyłącznie dyszenia i machania ogonem. Wywróciła oczami, chcąc nie chcąc zastanawiając się nad tym, jak beznadziejna była w tym, co właśnie próbowała zrobić. Nie miała pojęcia, w jaki sposób obchodzić się ze zwierzętami. Porozumienie się z jakimkolwiek z nich wydawało się co najmniej problematyczne i to nie tylko dlatego, że przerosła ją nawet jazda konna, kiedy Layla próbowała zabrać ją do stadniny. Z drugiej strony, teraz przynajmniej Star wydawała się tą pozytywnie nastawioną na dalsze próby, co mimo wszystko wydało się Claire pocieszające.
Wciąż o tym myślała, kiedy pies nagle zesztywniał, jeżąc sierść i zaczynając rozpaczliwie ujadać. W pierwszym odruchu zesztywniała, machinalnie napinając mięśnie i spoglądając na Star z obawą. Sama nie była pewna, czego się spodziewać, poniekąd wciąż wyczekując momentu, w którym zwierzę doszłoby do wniosku, że rozsądniej byłoby ją ugryźć niż zachowywać się tak, jakby właśnie wybrało sobie nową panią.
Nic podobnego nie miało miejsca.
W zamian Star zwróciła się w kierunku rosnących gęsto drzew, gniewnie powarkując i wydając się wypatrywać czegoś, co kryło się w gęstwinie. Claire zesztywniała, coraz bardziej zaniepokojona. Jak na zawołanie zrobiło jej się zimno, ale nie potrafiła stwierdzić, czy wszystko tak naprawdę sprowadzało się do panującego na zewnątrz chłodu, czy może… czegoś innego.
Poczucie bycia obserwowaną pojawiło się nagle, tak intensywne, że nawet gdyby chciała, nie potrafiłaby go zignorować. Z bijącym sercem wbiła wzrok w miejsce, w które wpatrywała się Star. Napięła mięśnie, podświadomie szykując się do obrony, a może raczej natychmiastowej ucieczki. Czekała, chociaż nie miała pojęcia na co, w duchu odliczając kolejne oddechy, a wraz z nimi powoli upływający czas. Próbowała skupić się na tym, co podsuwały jej nienaturalnie wyostrzone zmysły, ale nie była w stanie wyczuć niczego podejrzanego. Pomyślała nawet, że to wyłącznie przypadek, a Star po prostu zaniepokoił jakiś buszujący na śniegu zwierzak, a jednak…
Z wolna zrobiła krok naprzód. Miała wrażenie, że to czyste szaleństwo, a jednak zdusiła w sobie tę myśl. Musiała sprawdzić, co się działo. Jeśli Star faktycznie kogoś tam wyczuła, powinna się upewnić.
– Halo? – rzuciła z wahaniem w przestrzeń. Mimo wszystko nie była zaskoczona brakiem jakiejkolwiek odpowiedzi. – Leah… Leah, czy to ty…?
Poniekąd oczekiwała tego, że wilczyca mogłaby się pojawić. Zwłaszcza rozgoryczona, czując potrzebę wyładowania się na kimś, kogo traktowała jak potencjalnego wroga. Co prawda każda z nich ruszyła w swoją stronę, ale to nic nie znaczyło. Zmiennokształtni poruszali się błyskawicznie, Leah zresztą znała gęstwinę lepiej niż ktokolwiek inny.
Sęk w tym, że Claire szczerze wątpiła, by to akurat siostra Setha próbowała ją obserwować. Zdążyła poznać tę dziewczynę na tyle, by wiedzieć, że ta była aż nadto impulsywna. Kto taki jak Leah nie czekałby, tylko o razu zaatakował, nie tracąc czasu na zabawę w podchody. Może gdyby przynajmniej postrzegała Claire jak kogoś zdolnego się obronić, choć trochę by się przygotowała, ale nie napotkawszy całkowicie bezbronną, pogrążoną we własnych myślach ofiarę.
Nie, zdecydowanie nie wierzyła w to, by obserwowała ją Leah.
Drzewa w tamtym miejscu rosły gęsto, przez co trudno było cokolwiek zobaczyć. Claire zawahała się, z opóźnieniem uświadamiając sobie, że Star przestała ujadać i powarkiwać. Dla odmiany położyła się na ziemi, kładąc uszy po sobie i dalej z obawą wpatrując w ten sam, bliżej nieokreślony punkt przestrzeni.
Allegra twierdziła, że zwierzęta odznaczały się intuicją. Claire na pewno wierzyła w instynkt, nie mając wątpliwości, że Star była w stanie wyczuć ewentualne zagrożenie. Sama nie wychwytywała niczego konkretnego, ale już dawno zdążyła się nauczyć, że wyostrzone zmysły tak naprawdę o niczym nie świadczyły. Niewiele trzeba było, żeby ją rozproszyć, zwłaszcza w chwili, gdy już tak czy siak była przygnębiona.
Bardzo ostrożnie zrobiła kolejny krok, a potem…
– Claire?
Podskoczyła jak oparzona, z trudem powstrzymując zaskoczony okrzyk. Poczucie zagrożenia zniknęło, ustępując miejsca zażenowaniu, kiedy tylko rozpoznała głos Camerona. Natychmiast zwróciła się w stronę kuzyna, mimo obaw stając plecami do miejsca, które wcześniej zaniepokoiło Star.
– Cammy! Nie strasz mnie! – obruszyła się, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Co tutaj robisz? Mówiłam, że… potrzebuję chwili dla siebie – dodała już łagodniej.
Kuzyn rzucił jej przepraszające, nieco zatroskane spojrzenie.
– Serio myślałaś, że puściłbym cię samą? Leah… – Urwał, ostatecznie ograniczając się do wzruszenia ramionami. – Nieważne. Wszystko gra?
Nie odpowiedziała od razu. Zawahała się, z niejaką obawą oglądając przez ramię. Star już nie wyglądała na zaniepokojoną, okolica zaś wyglądała równie normalnie, co zazwyczaj. Wrażenie bycia obserwowaną zniknęło, pozostawiając po sobie wyłącznie uczucie pustki.
– Sama nie wiem – powiedziała w końcu. – Wydaje mi się, że coś widziałam… No i Star się wystraszyła – przyznała z wahaniem. – Ale to musiałeś być ty.
– Na pewno?
Cammy spojrzał na nią z powątpiewaniem. Tym razem zbyła jego pytane milczeniem, niezdolna wykrztusić z siebie chociażby słowa. Z niejaką obawą spojrzała na kuzyna, kiedy ten podszedł bliżej, uważnie przypatrując się miejscu, które ją zaniepokoiło. Zanim zastanowiła się nad tym, co robi, w pośpiechu wyciągnęła rękę, instynktownie chwytając wampira za ramię.
– Chodźmy stąd – poprosiła. – Trochę zmarzłam i… Szczerze mówiąc, nie czuję się najlepiej.
Poczuła na sobie wymowne spojrzenie kuzyna i to wystarczyło, by pojęła, że nie do końca jej wierzył. Jeszcze chwilę oboje w milczeniu wpatrywali się w gęstwinę, nim ostatecznie wampir zdecydował się wycofać.
– W porządku – mruknął, ale w jego głosie i tak pobrzmiewało wahanie. – Wracajmy.
Przyjęła jego decyzję z nieopisaną wręcz ulgą.
Beatrycze
Znajome wargi musnęły jej kark – raz, drugi, trzeci… Beatrycze uśmiechnęła się, lekko przekrzywiając głowę. To wystarczyło, żeby L. bardziej stanowczo przyciągnął ją do siebie, najwyraźniej nie mając dość tego, że mogłaby być obok.
– Cóż… – wyrwało jej się.
– Coś nie tak, radości? – usłyszała w odpowiedzi, ale nie brzmiał na szczególnie zainteresowanego.
Wywróciła oczami. Z jego perspektywy wszystko zdecydowanie było w porządku. Z jej również, a przynajmniej do pewnego stopnia musiała to przyznać. Trudno, żeby czuła się źle, zwłaszcza mogąc spędzać czas z nim.
– To zależy – przyznała, a Lawrence nagle się odsunął, spoglądając na nią z wyraźną obawą.
– Co jest? – Tym razem spoważniał, dla odmiany zaniepokojony. – Czy znów coś…?
– Nie! – przerwała mu pospiesznie. Wiedziała do czego zmierzał. – Nie – powtórzyła już spokojniej. – Nie czułam go przy sobie, odkąd wróciliśmy.
Dziwnie czuła się, mówiąc takie rzeczy. To brzmiało jak czysta abstrakcja – to, że jak gdyby nigdy nic gawędzili sobie o tym czy Ciemność przypadkiem nie zamierzała dręczyć ją w nawet najbardziej intymnym momencie. Beatrycze westchnęła cicho, aż nazbyt świadoma, że nieświadomie popsuła nastrój. Nie chciała tego, ale z drugiej strony… przecież nie mogli przez cały czas udawać, że nic się nie stało.
Poderwała się na równe nogi. Nie czuła się w żadnym wypadku źle z tym, że mogłaby być naga. Wręcz przeciwnie – czując na sobie przenikliwe spojrzenie Lawrence’a, doświadczała czegoś, czego nie przyszło jej poczuć od bardzo dawna. W gruncie rzeczy była przyzwyczajona do pożądliwych spojrzeń. Ba! Kiedy jeszcze nie miała nikogo, poniekąd ich pragnęła, chociaż nie sądziła, żeby to było złe. Świadomość własnych atutów wydawała się właściwa tak długo, jak nie służyła do zabawy emocjami innych osób.
Nie żeby Ariadna podzielała takie podejście. Sęk w tym, że Beatrycze nie chciała przejmować się opinią matki i tym, czego ta mogłaby oczekiwać.
Gdyby to było takie proste.
– O czym myślisz?
Nie odpowiedziała od razu, zbytnio skupiona na własnych myślach. Dopiero po chwili zdecydowała się zwrócić z powrotem w stronę łóżka, z wahaniem spoglądając na śledzącego każdy jej ruch wampira.
– O mamie – wyjaśniła ze spokojem. – L… – zaczęła, aż nazbyt świadoma, że się zdenerwował.
– Serio? Na wszystkie możliwe tematy…
– Myślę o tym, co powiedział Gabriel – przerwała mu, nie kryjąc zmartwienia. – Martwi mnie to. Czuję, że mogłabym pomóc.
– Niby w jaki sposób? – zapytał z powątpiewaniem, tym samym trafiając w sedno. Beatrycze ledwo powstrzymała grymas. – Okej, tak… Renesmee. Ariadna zawsze była ciężka. To tak swoją drogą.
– Nie pomagasz mi – zarzuciła mu, zakładając ramiona na piersiach.
Westchnął przeciągle. Spojrzał na nią w bliżej nieokreślony sposób, jakby sam nie był pewien, w jaki sposób powinien się zachować. W gruncie rzeczy mogła się tego spodziewać.
– Wybacz – zreflektował się. – Ale co chcesz zrobić? To już nie jest twoja sprawa, Beatrycze.
– Co masz na myśli?
– To, że sama wspominałaś, że… zapomniałaś pewne rzeczy. Te związane z miejscem, w którym byłaś – zauważył, ostrożnie dobierając słowa. – Może to oznacza, że nie powinnaś się mieszać. Wróciłaś, więc nie dotyczy ci to, co tam się dzieje.
Zacisnęła usta. Mogła tylko zgadywać, czy faktycznie miał rację. Te słowa zresztą w najmniejszym nawet stopniu jej nie uspokajały, wręcz sprawiając, że poczuła się jeszcze bardziej zagubiona. Czyli co? Miała rozumieć, że jednak była bezużyteczna? Już wcześniej czuła się w ten sposób, niemalże na każdym kroku odkrywając, że mimo przemiany i odzyskanych wspomnień, nie była w stanie niczego zrobić. Kolejny raz była skazana na bezruch i poczucie, że tak naprawdę była co najwyżej słodką, naiwną Beatrycze, którą należało chronić, bo sama i tak nie miała nic zdziałać.
Poczuła nieprzyjemny ucisk w gardle. Ledwo zdusiła jęk, ostatecznie zaczynając krążyć po sypialni w poszukiwaniu ubrań.
– Więc co proponujesz? – zapytała w końcu. Cisza zaczynała doprowadzać ją do szału. – Nie zachowuj się jak Rafael, dobra? Miałeś do niego pretensje, kiedy oznajmił, że nie będzie się mieszał, więc…
– Cholera, nie wiem. – Tym razem Lawrence zabrzmiał na sfrustrowanego. – Będziesz mnie teraz dręczyć tym demonem.
– Tak – zapewniła z rozbrajającą wręcz szczerością.
Przez moment miała ochotę się uśmiechnąć. Poniekąd była tego bliska, chociaż w tamtej chwili zdecydowanie nie było jej do śmiechu.
– Tak czy siak, to nie jest twoja odpowiedzialność, radości – powiedział w końcu Lawrence, starannie dobierając słowa.
– Mhm, mhm… Powiedz mi jeszcze, że absolutnie nie rusza cię to, co stało się z Renesmee. – Tym razem się uśmiechnęła, po wyrazie jego twarzy poznając, że trafiła w czuły punkt. – Ale dobrze. Powiedzmy, że na razie nie mam nic do powiedzenia. Czy to oznacza, że mam teraz siedzieć w sypialni i próbować nikogo nie zabić?
Lawrence podejrzliwie zmrużył oczy. Obserwował ją, kiedy założyła bluzkę i zaczęła w pośpiechu rozczesywać włosy.
– Nie mam pojęcia o czym ty… – zaczął, a potem w jego oczach pojawiło się zrozumienie. – Dokąd się wybierasz?
– A jak sądzisz? Chcę sprawdzić co u reszty – wyjaśniła ze spokojem.
– Dopiero co ich widziałaś!
Beatrycze wzniosła oczy ku górze. Tak, zdecydowanie mogła się tego spodziewać.
– Nie wszystkich. Tęsknię za Eleną i Joce – dodała, a wampir prychnął.
– To zabrzmiało, jakbyś zamierzała ciągać mnie po całym Seattle – oznajmił spiętym tonem, który jedynie jeszcze bardziej ją rozbawił.
– Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć! – rzuciła pogodnym tonem, udając, że nie słyszy rozdrażnienia w jego głosie. – Będę w kuchni, co?
Wyszła, nie czekając aż zdołałby zaprotestować. Mieszkanie wciąż wyglądało na opustoszałe, co przyjęła z ulgą. Więc ani Sage, ani Rafael nie wrócili… Nie żeby miała coś przeciwko obecności któregokolwiek z nich, ale wolałaby nie przekonać się, że jakimś cudem umknęło jej pojawienie się któregokolwiek z nich. Przynajmniej nie w sytuacji, gdy jej uwagę w przesadnym stopniu absorbował Lawrence.
Energicznie potarła skronie, chociaż już nie musiała obawiać się bólu głowy. Z drugiej strony, im częściej wracała myślami do tego, co się działo, tym regularniej miała wrażenie, że jednak mogłaby się w tym pogubić. A potem najpewniej oszaleć, próbując dojść z tym wszystkim do jakiegoś sensownego rozwiązania. Najbardziej obawiała się tego, że Lawrence mógł mieć rację. To ją przerażało i to nie mniej niż perspektywa rozmowy na temat Ophelii, Isobel i Ciemności.
Zawahała się, nagle zaniepokojona. Carlisle obiecał jej, że to załatwi, ale i tak nie była pewna. Musiała zacząć działać, ale nie mała pojęcia w jaki sposób. Co więcej, to wiąż brzmiało jak marny żart – pokrewieństwo z samą matką wampirów, o pogoni za duchem nie wspominając.
Zostawiłaś mnie, Ophelio, pomyślała, ale oczywiście nie otrzymała odpowiedzi.
Mimochodem pomyślała o notatniku, który zabrała Joce, a który najwyraźniej należał do niej. Dlaczego jednak nie pamiętała, by kiedykolwiek go miała? Co więcej, jakim cudem mogła nie być w stanie odczytać treści, która przecież wyszła spod jej ręki? Czuła, że potrzebuje pomocy, żeby zrozumieć, ale nie miała pojęcia do kogo miałaby się z tym udać.
Bez pośpiechu krążyła po kuchni, podejrzliwie przypatrując się lodówce. Pieczenie w gardle dało jej do zrozumienia, czego pragnęła, ale za wszelką cenę próbowała je ignorować. Potrzeba picia krwi towarzyszyła jej niemalże na każdym kroku, tym samym raz po raz wystawiając nerwy wampirzycy na próbę. Przy Lawrence’ie zdołała zignorować tę potrzebę, ta jednak wróciła, kolejny raz zaczynając dawać jej się we znaki.
Musiała się do tego przyzwyczaić. Nie chciała zresztą, by wszyscy na każdym kroku prowadzili ją za rękę, zupełnie jakby była małym, nic nierozumiejącym dzieckiem. Krew była w lodówce. Wystarczyło, żeby ją do czego przelała i pogrzała, tak jak wcześniej postępowała, kiedy przygotowywała sobie normalne jedzenie. Pod tym względem nic się nie zmieniło, a przynajmniej chciała w to uwierzyć. Gdyby do tego wszystkiego to okazało się takie proste, może faktycznie mogłaby w to uwierzyć.
Chwilę jeszcze walczyła ze sobą, próbując przekonać samą siebie, że da radę. Mimo wszystko wszelakie myśli uleciały z jej głowy w chwili, w której sięgnęła po wypełnioną krwią torebkę. Pieczenie przybrało na sile, co na moment wytrąciło Beatrycze z równowagi. Mocniej zacisnęła palce na plastiku, a potem…
– Hej. – Aż wzdrygnęła się, słysząc tuż obok spokojny głos Lawrence’a. – Puść, bo zaraz pęknie.
Jeszcze kiedy mówił, wyciągnął rękę, gotowy wyjąć jej woreczek z dłoni. Wzdrygnęła się i odsunęła, jednocześnie zmuszając do poluzowania uścisku. Weź się w garść, nakazała sobie stanowczo, bez słowa odkładając torebkę z krwią na blat. Czuła, że L. z uwagą ją obserwował, kiedy zaczęła w pospiechu przetrząsać szafki, próbując przypomnieć sobie, w której widziała kubki.
Przez krótką chwilę miała ochotę się roześmiać. To brzmiało jak czyste szaleństwo – świadomość, że szukała naczynia, z którego swobodnie mogłaby pić krew. Jak jakiś sok albo herbatę. Jasne, czasami zastawała w takich sytuacjach Lawrence’a albo Sage’a, ale wtedy łatwo było jej udawać, że niczego nie dostrzega i że tak naprawdę nie miała pojęcia, co znajdowało się w naczyniu.
– Hm… Mam ci pomóc? – usłyszała za plecami.
Zacisnęła usta, przez krótką chwilę mając ochotę na niego warknąć. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że z jakiegoś powodu bawiła go swoim uporem.
– Poradzę sobie – oznajmiła niemalże gniewnym tonem. Chwyciła pierwszy z brzegu kubek, w duchu błogosławiąc fakt, że nie natrafiła na przeźroczystą szklankę. Sytuacja sama w sobie wydawała się… co najmniej dziwna. – Dziękuję ci bardzo.
Postawiła naczynie obok torebki, może nieco zbyt zamaszystym ruchem, niż by wypadało. Lawrence uniósł brwi, ale nie skomentował jej zachowania nawet słowem, co przyjęła z ulgą. W tamtej chwili nie ręczyła za siebie, dziwnie roztrzęsiona, zwłaszcza ze świadomością, że wampir przez cały ten czas patrzył jej na ręce.
Znów ujęła woreczek z krwią, krzywiąc się w odpowiedzi na nieprzyjemne palenie w gardle i myśli, które jak na zawołanie pojawiły się w jej głowie. Prawda była taka, że pragnęła zachować się jak za pierwszym razem. Wystarczyłoby rozerwać folię i wypić krew, ignorując to, że była zimna i – przynajmniej w porównaniu do tej pitej prosto od dawcy – nie przynosiła nawet częściowego ukojenia. No, może trochę, bo głód na moment ustępował, ale jej ciało i tak pragnęło czegoś więcej.
Coraz bardziej poirytowana i rozbita zarazem, zmusiła się do zachowania spokoju. Ręce wciąż jej drżały, kiedy spróbowała rozerwać folię, po chwili wahania sięgając po nóż. Tak było bezpieczniej, a przynajmniej tak sądziła. Ostrożnie przelała krew do kubka, jak urzeczona wpatrując się w gęstą, stężałą już ciecz, kiedy ta spłynęła po ściankach. Dłonie nieznacznie jej zadrżały, zaś kilka kropel wylądowało na palcach, tym samym sprawiając, że momentalnie zapragnęła ją zlizać.
– Kobiety i ta ich niezależność… – mruknął Lawrence.
Przeniosła na niego wzrok, uśmiechając się blado. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że właśnie podjęła się jakiegoś nader wymagającego zadania, a nie zwykłego przelania zawartości woreczka do innego naczynia. Nie miała pojęcia czy to miało sens, ale na swój sposób była dzięki temu z siebie dumna.
– A to dobrze czy źle? – rzuciła zaczepnym tonem.
Chciała podnieść kubek, ale nie miała po temu okazji. Dłoń Lawrence’a nagle zacisnęła się wokół jej. Beatrycze zawahała się, z uwagą przypatrując wampirowi. Uśmiechnął się blado, po czym jak gdyby nigdy nic przysunął sobie jej pokrwawione palce do ust.
– To zależy – stwierdził w zamyśleniu, uśmiechając się w odpowiedzi na jej wyraz twarzy. Czuła, że wyglądała na co najmniej zszokowaną. – Hm… Na pewno chcesz gdzieś jechać?
Niekoniecznie.
– Tak – oznajmiła z uporem.
Zaśmiał się cicho, jakby dobrze wiedział, jaka tak naprawdę była odpowiedź.
– W porządku. – Ulżyło jej, kiedy mimo wszystko dał za wygraną. – Będzie jak sobie życzysz, radości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa