Claire
Nie odeszła daleko. Czuła, że
to nie byłoby rozsądne nie tylko przez wzgląd na Leę, ale również Edwarda i Bellę.
Nie miała w planach zostawić ich samych z problemem śmierci Setha,
ale w krótkim czasie wydarzyło się dość, by potrzebowała chwili przerwy. Miała
wrażenie, że w innym wypadku jednak mogłaby zrobić coś, czego nie chciała,
a na to nie zamierzała sobie pozwolić.
Star biegła
tuż obok, zadziwiająco spokojna. W zasadzie równie dobrze mogłoby jej nie
być, zupełnie jakby rozumiała, że pół-wampirzyca, za którą podążała, nie miała
ochoty na zabawę. Claire nie miała pojęcia, co powinna zrobić z psem, a tym
bardziej jak rozumieć reakcję i słowa Lei, ale starała się nad tym nie
zastanawiać. Gdyby musiała, bez wahania zabrałaby Star ze sobą i dopiero
wtedy zastanowiła na tym, co zrobić dalej.
Zawahała
się nagle przygnębiona. Przystanęła, po czym z cichym westchnieniem
spojrzała na suczkę. Star – wciąż przypominając jej przy tym żywego, chodzącego
mopa – pochyliła się i zaczęła merdać ogonem. Zwierzę natychmiast podeszło
bliżej, ledwo tylko Claire zachęcająco wyciągnęła rękę, kolejny raz decydując
się zacząć psa głaskać.
– I co
ja mam z tobą zrobić? – mruknęła, kucając naprzeciwko psa. Raz po raz
przeczesywała miękką sierść, po chwili znów decydując się objąć Star ramionami.
– Chodź tutaj.
Była pewna,
że Sethowi spodobałby się ten widok. Od samego początku robił wszystko, byleby
oswoiła się z obecnością istot, które kojarzyły jej się z wilkołakami.
Wspomnienie hotelu wciąż gdzieś tam było, kładąc się cieniem na wszystko, czego
doświadczała, ale teraz jawiło się Claire raczej jako zły sen, który tak
naprawdę nie był w stanie wyrządzić krzywdy. Już nie. Star była
eksperymentem, który się udał, dziewczyna zresztą nie mogła pozbyć się
wrażenia, że pod tym jednym względem była Sethowi coś winna.
Mogła
zabrać ze sobą Star. Nie miała pewności, co zrobiłaby z nią później, ale
nie zamierzała się tym przejmować.
Pies bez
jakiegokolwiek ostrzeżenia wyprostował się, w następnej sekundzie
dosłownie na nią rzucając – i to bynajmniej nie po to, żeby zaatakować. Chwilę
później Claire poczuła na twarzy coś wilgotnego, kiedy Star postanowiła
„ucałować” ją w swoim stylu. Natychmiast odsunęła się, ocierając policzek i próbując
powstrzymać nadmiernie rozentuzjazmowane stworzenie przed dalszym lizaniem.
– Ej! –
zaoponowała, a po chwili mimo wszystko zaczęła się śmiać, w równym
stopniu oszołomiona, co i rozbawiona. – Ale tak nie rób!
Doczekała
się wyłącznie dyszenia i machania ogonem. Wywróciła oczami, chcąc nie
chcąc zastanawiając się nad tym, jak beznadziejna była w tym, co właśnie
próbowała zrobić. Nie miała pojęcia, w jaki sposób obchodzić się ze
zwierzętami. Porozumienie się z jakimkolwiek z nich wydawało się co
najmniej problematyczne i to nie tylko dlatego, że przerosła ją nawet jazda
konna, kiedy Layla próbowała zabrać ją do stadniny. Z drugiej strony,
teraz przynajmniej Star wydawała się tą pozytywnie nastawioną na dalsze próby,
co mimo wszystko wydało się Claire pocieszające.
Wciąż o tym
myślała, kiedy pies nagle zesztywniał, jeżąc sierść i zaczynając
rozpaczliwie ujadać. W pierwszym odruchu zesztywniała, machinalnie
napinając mięśnie i spoglądając na Star z obawą. Sama nie była pewna,
czego się spodziewać, poniekąd wciąż wyczekując momentu, w którym zwierzę
doszłoby do wniosku, że rozsądniej byłoby ją ugryźć niż zachowywać się tak,
jakby właśnie wybrało sobie nową panią.
Nic
podobnego nie miało miejsca.
W zamian
Star zwróciła się w kierunku rosnących gęsto drzew, gniewnie powarkując i wydając
się wypatrywać czegoś, co kryło się w gęstwinie. Claire zesztywniała,
coraz bardziej zaniepokojona. Jak na zawołanie zrobiło jej się zimno, ale nie
potrafiła stwierdzić, czy wszystko tak naprawdę sprowadzało się do panującego
na zewnątrz chłodu, czy może… czegoś innego.
Poczucie
bycia obserwowaną pojawiło się nagle, tak intensywne, że nawet gdyby chciała,
nie potrafiłaby go zignorować. Z bijącym sercem wbiła wzrok w miejsce,
w które wpatrywała się Star. Napięła mięśnie, podświadomie szykując się do
obrony, a może raczej natychmiastowej ucieczki. Czekała, chociaż nie miała
pojęcia na co, w duchu odliczając kolejne oddechy, a wraz z nimi
powoli upływający czas. Próbowała skupić się na tym, co podsuwały jej
nienaturalnie wyostrzone zmysły, ale nie była w stanie wyczuć niczego
podejrzanego. Pomyślała nawet, że to wyłącznie przypadek, a Star po prostu
zaniepokoił jakiś buszujący na śniegu zwierzak, a jednak…
Z wolna
zrobiła krok naprzód. Miała wrażenie, że to czyste szaleństwo, a jednak
zdusiła w sobie tę myśl. Musiała sprawdzić, co się działo. Jeśli Star
faktycznie kogoś tam wyczuła, powinna się upewnić.
– Halo? –
rzuciła z wahaniem w przestrzeń. Mimo wszystko nie była zaskoczona
brakiem jakiejkolwiek odpowiedzi. – Leah… Leah, czy to ty…?
Poniekąd
oczekiwała tego, że wilczyca mogłaby się pojawić. Zwłaszcza rozgoryczona,
czując potrzebę wyładowania się na kimś, kogo traktowała jak potencjalnego
wroga. Co prawda każda z nich ruszyła w swoją stronę, ale to nic nie
znaczyło. Zmiennokształtni poruszali się błyskawicznie, Leah zresztą znała
gęstwinę lepiej niż ktokolwiek inny.
Sęk w tym,
że Claire szczerze wątpiła, by to akurat siostra Setha próbowała ją obserwować.
Zdążyła poznać tę dziewczynę na tyle, by wiedzieć, że ta była aż nadto
impulsywna. Kto taki jak Leah nie czekałby, tylko o razu zaatakował, nie
tracąc czasu na zabawę w podchody. Może gdyby przynajmniej postrzegała
Claire jak kogoś zdolnego się obronić, choć trochę by się przygotowała, ale nie
napotkawszy całkowicie bezbronną, pogrążoną we własnych myślach ofiarę.
Nie,
zdecydowanie nie wierzyła w to, by obserwowała ją Leah.
Drzewa w tamtym
miejscu rosły gęsto, przez co trudno było cokolwiek zobaczyć. Claire zawahała
się, z opóźnieniem uświadamiając sobie, że Star przestała ujadać i powarkiwać.
Dla odmiany położyła się na ziemi, kładąc uszy po sobie i dalej z obawą
wpatrując w ten sam, bliżej nieokreślony punkt przestrzeni.
Allegra
twierdziła, że zwierzęta odznaczały się intuicją. Claire na pewno wierzyła w instynkt,
nie mając wątpliwości, że Star była w stanie wyczuć ewentualne zagrożenie.
Sama nie wychwytywała niczego konkretnego, ale już dawno zdążyła się nauczyć,
że wyostrzone zmysły tak naprawdę o niczym nie świadczyły. Niewiele trzeba
było, żeby ją rozproszyć, zwłaszcza w chwili, gdy już tak czy siak była
przygnębiona.
Bardzo
ostrożnie zrobiła kolejny krok, a potem…
– Claire?
Podskoczyła
jak oparzona, z trudem powstrzymując zaskoczony okrzyk. Poczucie
zagrożenia zniknęło, ustępując miejsca zażenowaniu, kiedy tylko rozpoznała głos
Camerona. Natychmiast zwróciła się w stronę kuzyna, mimo obaw stając
plecami do miejsca, które wcześniej zaniepokoiło Star.
– Cammy!
Nie strasz mnie! – obruszyła się, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Co
tutaj robisz? Mówiłam, że… potrzebuję chwili dla siebie – dodała już łagodniej.
Kuzyn
rzucił jej przepraszające, nieco zatroskane spojrzenie.
– Serio
myślałaś, że puściłbym cię samą? Leah… – Urwał, ostatecznie ograniczając się do
wzruszenia ramionami. – Nieważne. Wszystko gra?
Nie
odpowiedziała od razu. Zawahała się, z niejaką obawą oglądając przez
ramię. Star już nie wyglądała na zaniepokojoną, okolica zaś wyglądała równie
normalnie, co zazwyczaj. Wrażenie bycia obserwowaną zniknęło, pozostawiając po
sobie wyłącznie uczucie pustki.
– Sama nie
wiem – powiedziała w końcu. – Wydaje mi się, że coś widziałam… No i Star
się wystraszyła – przyznała z wahaniem. – Ale to musiałeś być ty.
– Na pewno?
Cammy
spojrzał na nią z powątpiewaniem. Tym razem zbyła jego pytane milczeniem,
niezdolna wykrztusić z siebie chociażby słowa. Z niejaką obawą
spojrzała na kuzyna, kiedy ten podszedł bliżej, uważnie przypatrując się
miejscu, które ją zaniepokoiło. Zanim zastanowiła się nad tym, co robi, w pośpiechu
wyciągnęła rękę, instynktownie chwytając wampira za ramię.
– Chodźmy
stąd – poprosiła. – Trochę zmarzłam i… Szczerze mówiąc, nie czuję się
najlepiej.
Poczuła na
sobie wymowne spojrzenie kuzyna i to wystarczyło, by pojęła, że nie do
końca jej wierzył. Jeszcze chwilę oboje w milczeniu wpatrywali się w gęstwinę,
nim ostatecznie wampir zdecydował się wycofać.
– W porządku
– mruknął, ale w jego głosie i tak pobrzmiewało wahanie. – Wracajmy.
Przyjęła
jego decyzję z nieopisaną wręcz ulgą.
Beatrycze
Znajome wargi musnęły jej kark
– raz, drugi, trzeci… Beatrycze uśmiechnęła się, lekko przekrzywiając głowę. To
wystarczyło, żeby L. bardziej stanowczo przyciągnął ją do siebie, najwyraźniej
nie mając dość tego, że mogłaby być obok.
– Cóż… –
wyrwało jej się.
– Coś nie
tak, radości? – usłyszała w odpowiedzi, ale nie brzmiał na szczególnie
zainteresowanego.
Wywróciła
oczami. Z jego perspektywy wszystko zdecydowanie było w porządku. Z jej
również, a przynajmniej do pewnego stopnia musiała to przyznać. Trudno,
żeby czuła się źle, zwłaszcza mogąc spędzać czas z nim.
– To zależy
– przyznała, a Lawrence nagle się odsunął, spoglądając na nią z wyraźną
obawą.
– Co jest? –
Tym razem spoważniał, dla odmiany zaniepokojony. – Czy znów coś…?
– Nie! –
przerwała mu pospiesznie. Wiedziała do czego zmierzał. – Nie – powtórzyła już
spokojniej. – Nie czułam go przy sobie, odkąd wróciliśmy.
Dziwnie
czuła się, mówiąc takie rzeczy. To brzmiało jak czysta abstrakcja – to, że jak
gdyby nigdy nic gawędzili sobie o tym czy Ciemność przypadkiem nie zamierzała
dręczyć ją w nawet najbardziej intymnym momencie. Beatrycze westchnęła
cicho, aż nazbyt świadoma, że nieświadomie popsuła nastrój. Nie chciała tego,
ale z drugiej strony… przecież nie mogli przez cały czas udawać, że nic
się nie stało.
Poderwała
się na równe nogi. Nie czuła się w żadnym wypadku źle z tym, że
mogłaby być naga. Wręcz przeciwnie – czując na sobie przenikliwe spojrzenie
Lawrence’a, doświadczała czegoś, czego nie przyszło jej poczuć od bardzo dawna.
W gruncie rzeczy była przyzwyczajona do pożądliwych spojrzeń. Ba! Kiedy
jeszcze nie miała nikogo, poniekąd ich pragnęła, chociaż nie sądziła, żeby to
było złe. Świadomość własnych atutów wydawała się właściwa tak długo, jak nie
służyła do zabawy emocjami innych osób.
Nie żeby
Ariadna podzielała takie podejście. Sęk w tym, że Beatrycze nie chciała
przejmować się opinią matki i tym, czego ta mogłaby oczekiwać.
Gdyby to
było takie proste.
– O czym
myślisz?
Nie odpowiedziała
od razu, zbytnio skupiona na własnych myślach. Dopiero po chwili zdecydowała
się zwrócić z powrotem w stronę łóżka, z wahaniem spoglądając na
śledzącego każdy jej ruch wampira.
– O mamie
– wyjaśniła ze spokojem. – L… – zaczęła, aż nazbyt świadoma, że się zdenerwował.
– Serio? Na
wszystkie możliwe tematy…
– Myślę o tym,
co powiedział Gabriel – przerwała mu, nie kryjąc zmartwienia. – Martwi mnie to.
Czuję, że mogłabym pomóc.
– Niby w jaki
sposób? – zapytał z powątpiewaniem, tym samym trafiając w sedno. Beatrycze
ledwo powstrzymała grymas. – Okej, tak… Renesmee. Ariadna zawsze była ciężka.
To tak swoją drogą.
– Nie
pomagasz mi – zarzuciła mu, zakładając ramiona na piersiach.
Westchnął
przeciągle. Spojrzał na nią w bliżej nieokreślony sposób, jakby sam nie
był pewien, w jaki sposób powinien się zachować. W gruncie rzeczy
mogła się tego spodziewać.
– Wybacz –
zreflektował się. – Ale co chcesz zrobić? To już nie jest twoja sprawa,
Beatrycze.
– Co masz
na myśli?
– To, że sama
wspominałaś, że… zapomniałaś pewne rzeczy. Te związane z miejscem, w którym
byłaś – zauważył, ostrożnie dobierając słowa. – Może to oznacza, że nie powinnaś
się mieszać. Wróciłaś, więc nie dotyczy ci to, co tam się dzieje.
Zacisnęła
usta. Mogła tylko zgadywać, czy faktycznie miał rację. Te słowa zresztą w najmniejszym
nawet stopniu jej nie uspokajały, wręcz sprawiając, że poczuła się jeszcze
bardziej zagubiona. Czyli co? Miała rozumieć, że jednak była bezużyteczna? Już
wcześniej czuła się w ten sposób, niemalże na każdym kroku odkrywając, że mimo
przemiany i odzyskanych wspomnień, nie była w stanie niczego zrobić. Kolejny
raz była skazana na bezruch i poczucie, że tak naprawdę była co najwyżej
słodką, naiwną Beatrycze, którą należało chronić, bo sama i tak nie miała
nic zdziałać.
Poczuła
nieprzyjemny ucisk w gardle. Ledwo zdusiła jęk, ostatecznie zaczynając krążyć
po sypialni w poszukiwaniu ubrań.
– Więc co
proponujesz? – zapytała w końcu. Cisza zaczynała doprowadzać ją do szału. –
Nie zachowuj się jak Rafael, dobra? Miałeś do niego pretensje, kiedy oznajmił,
że nie będzie się mieszał, więc…
– Cholera,
nie wiem. – Tym razem Lawrence zabrzmiał na sfrustrowanego. – Będziesz mnie
teraz dręczyć tym demonem.
– Tak – zapewniła
z rozbrajającą wręcz szczerością.
Przez
moment miała ochotę się uśmiechnąć. Poniekąd była tego bliska, chociaż w tamtej
chwili zdecydowanie nie było jej do śmiechu.
– Tak czy
siak, to nie jest twoja odpowiedzialność, radości – powiedział w końcu
Lawrence, starannie dobierając słowa.
– Mhm, mhm…
Powiedz mi jeszcze, że absolutnie nie rusza cię to, co stało się z Renesmee.
– Tym razem się uśmiechnęła, po wyrazie jego twarzy poznając, że trafiła w czuły
punkt. – Ale dobrze. Powiedzmy, że na razie nie mam nic do powiedzenia. Czy to
oznacza, że mam teraz siedzieć w sypialni i próbować nikogo nie
zabić?
Lawrence
podejrzliwie zmrużył oczy. Obserwował ją, kiedy założyła bluzkę i zaczęła w pośpiechu
rozczesywać włosy.
– Nie mam
pojęcia o czym ty… – zaczął, a potem w jego oczach pojawiło się
zrozumienie. – Dokąd się wybierasz?
– A jak
sądzisz? Chcę sprawdzić co u reszty – wyjaśniła ze spokojem.
– Dopiero
co ich widziałaś!
Beatrycze
wzniosła oczy ku górze. Tak, zdecydowanie mogła się tego spodziewać.
– Nie
wszystkich. Tęsknię za Eleną i Joce – dodała, a wampir prychnął.
– To
zabrzmiało, jakbyś zamierzała ciągać mnie po całym Seattle – oznajmił spiętym
tonem, który jedynie jeszcze bardziej ją rozbawił.
– Wiedziałam,
że mogę na ciebie liczyć! – rzuciła pogodnym tonem, udając, że nie słyszy rozdrażnienia
w jego głosie. – Będę w kuchni, co?
Wyszła, nie
czekając aż zdołałby zaprotestować. Mieszkanie wciąż wyglądało na opustoszałe,
co przyjęła z ulgą. Więc ani Sage, ani Rafael nie wrócili… Nie żeby miała
coś przeciwko obecności któregokolwiek z nich, ale wolałaby nie przekonać
się, że jakimś cudem umknęło jej pojawienie się któregokolwiek z nich. Przynajmniej
nie w sytuacji, gdy jej uwagę w przesadnym stopniu absorbował Lawrence.
Energicznie
potarła skronie, chociaż już nie musiała obawiać się bólu głowy. Z drugiej
strony, im częściej wracała myślami do tego, co się działo, tym regularniej
miała wrażenie, że jednak mogłaby się w tym pogubić. A potem najpewniej
oszaleć, próbując dojść z tym wszystkim do jakiegoś sensownego rozwiązania.
Najbardziej obawiała się tego, że Lawrence mógł mieć rację. To ją przerażało i to
nie mniej niż perspektywa rozmowy na temat Ophelii, Isobel i Ciemności.
Zawahała
się, nagle zaniepokojona. Carlisle obiecał jej, że to załatwi, ale i tak
nie była pewna. Musiała zacząć działać, ale nie mała pojęcia w jaki
sposób. Co więcej, to wiąż brzmiało jak marny żart – pokrewieństwo z samą matką
wampirów, o pogoni za duchem nie wspominając.
Zostawiłaś mnie, Ophelio, pomyślała, ale
oczywiście nie otrzymała odpowiedzi.
Mimochodem
pomyślała o notatniku, który zabrała Joce, a który najwyraźniej
należał do niej. Dlaczego jednak nie pamiętała, by kiedykolwiek go miała? Co
więcej, jakim cudem mogła nie być w stanie odczytać treści, która przecież
wyszła spod jej ręki? Czuła, że potrzebuje pomocy, żeby zrozumieć, ale nie
miała pojęcia do kogo miałaby się z tym udać.
Bez pośpiechu
krążyła po kuchni, podejrzliwie przypatrując się lodówce. Pieczenie w gardle
dało jej do zrozumienia, czego pragnęła, ale za wszelką cenę próbowała je
ignorować. Potrzeba picia krwi towarzyszyła jej niemalże na każdym kroku, tym
samym raz po raz wystawiając nerwy wampirzycy na próbę. Przy Lawrence’ie zdołała
zignorować tę potrzebę, ta jednak wróciła, kolejny raz zaczynając dawać jej się
we znaki.
Musiała się
do tego przyzwyczaić. Nie chciała zresztą, by wszyscy na każdym kroku
prowadzili ją za rękę, zupełnie jakby była małym, nic nierozumiejącym
dzieckiem. Krew była w lodówce. Wystarczyło, żeby ją do czego przelała i pogrzała,
tak jak wcześniej postępowała, kiedy przygotowywała sobie normalne jedzenie. Pod
tym względem nic się nie zmieniło, a przynajmniej chciała w to uwierzyć.
Gdyby do tego wszystkiego to okazało się takie proste, może faktycznie mogłaby w to
uwierzyć.
Chwilę
jeszcze walczyła ze sobą, próbując przekonać samą siebie, że da radę. Mimo
wszystko wszelakie myśli uleciały z jej głowy w chwili, w której
sięgnęła po wypełnioną krwią torebkę. Pieczenie przybrało na sile, co na moment
wytrąciło Beatrycze z równowagi. Mocniej zacisnęła palce na plastiku, a potem…
– Hej. – Aż
wzdrygnęła się, słysząc tuż obok spokojny głos Lawrence’a. – Puść, bo zaraz pęknie.
Jeszcze
kiedy mówił, wyciągnął rękę, gotowy wyjąć jej woreczek z dłoni. Wzdrygnęła
się i odsunęła, jednocześnie zmuszając do poluzowania uścisku. Weź się w garść, nakazała sobie
stanowczo, bez słowa odkładając torebkę z krwią na blat. Czuła, że L. z uwagą
ją obserwował, kiedy zaczęła w pospiechu przetrząsać szafki, próbując przypomnieć
sobie, w której widziała kubki.
Przez krótką
chwilę miała ochotę się roześmiać. To brzmiało jak czyste szaleństwo – świadomość,
że szukała naczynia, z którego swobodnie mogłaby pić krew. Jak jakiś sok
albo herbatę. Jasne, czasami zastawała w takich sytuacjach Lawrence’a albo
Sage’a, ale wtedy łatwo było jej udawać, że niczego nie dostrzega i że tak
naprawdę nie miała pojęcia, co znajdowało się w naczyniu.
– Hm… Mam ci
pomóc? – usłyszała za plecami.
Zacisnęła
usta, przez krótką chwilę mając ochotę na niego warknąć. Nie mogła pozbyć się
wrażenia, że z jakiegoś powodu bawiła go swoim uporem.
– Poradzę
sobie – oznajmiła niemalże gniewnym tonem. Chwyciła pierwszy z brzegu
kubek, w duchu błogosławiąc fakt, że nie natrafiła na przeźroczystą szklankę.
Sytuacja sama w sobie wydawała się… co najmniej dziwna. – Dziękuję ci
bardzo.
Postawiła
naczynie obok torebki, może nieco zbyt zamaszystym ruchem, niż by wypadało. Lawrence
uniósł brwi, ale nie skomentował jej zachowania nawet słowem, co przyjęła z ulgą.
W tamtej chwili nie ręczyła za siebie, dziwnie roztrzęsiona, zwłaszcza ze
świadomością, że wampir przez cały ten czas patrzył jej na ręce.
Znów ujęła
woreczek z krwią, krzywiąc się w odpowiedzi na nieprzyjemne palenie w gardle
i myśli, które jak na zawołanie pojawiły się w jej głowie. Prawda
była taka, że pragnęła zachować się jak za pierwszym razem. Wystarczyłoby
rozerwać folię i wypić krew, ignorując to, że była zimna i –
przynajmniej w porównaniu do tej pitej prosto od dawcy – nie przynosiła
nawet częściowego ukojenia. No, może trochę, bo głód na moment ustępował, ale jej
ciało i tak pragnęło czegoś więcej.
Coraz
bardziej poirytowana i rozbita zarazem, zmusiła się do zachowania spokoju.
Ręce wciąż jej drżały, kiedy spróbowała rozerwać folię, po chwili wahania sięgając
po nóż. Tak było bezpieczniej, a przynajmniej tak sądziła. Ostrożnie
przelała krew do kubka, jak urzeczona wpatrując się w gęstą, stężałą już
ciecz, kiedy ta spłynęła po ściankach. Dłonie nieznacznie jej zadrżały, zaś kilka
kropel wylądowało na palcach, tym samym sprawiając, że momentalnie zapragnęła
ją zlizać.
– Kobiety i ta
ich niezależność… – mruknął Lawrence.
Przeniosła
na niego wzrok, uśmiechając się blado. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że właśnie
podjęła się jakiegoś nader wymagającego zadania, a nie zwykłego przelania
zawartości woreczka do innego naczynia. Nie miała pojęcia czy to miało sens,
ale na swój sposób była dzięki temu z siebie dumna.
– A to
dobrze czy źle? – rzuciła zaczepnym tonem.
Chciała podnieść
kubek, ale nie miała po temu okazji. Dłoń Lawrence’a nagle zacisnęła się wokół
jej. Beatrycze zawahała się, z uwagą przypatrując wampirowi. Uśmiechnął
się blado, po czym jak gdyby nigdy nic przysunął sobie jej pokrwawione palce do
ust.
– To zależy
– stwierdził w zamyśleniu, uśmiechając się w odpowiedzi na jej wyraz
twarzy. Czuła, że wyglądała na co najmniej zszokowaną. – Hm… Na pewno chcesz gdzieś
jechać?
Niekoniecznie.
– Tak –
oznajmiła z uporem.
Zaśmiał się
cicho, jakby dobrze wiedział, jaka tak naprawdę była odpowiedź.
– W porządku.
– Ulżyło jej, kiedy mimo wszystko dał za wygraną. – Będzie jak sobie życzysz,
radości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz