9 lipca 2018

Trzydzieści osiem

Beatrycze
Tym razem droga przez miasto była łatwiejsza. Może wszystko sprowadzało się do wypitej przed wyjściem krwi, a może do tego, że myślami raz po raz uciekała do tego, czego mogła spodziewać się po reszcie rodziny.
Dopiero w trakcie uprzytomniła sobie, że być może powinna zadzwonić. Nie miała pewności czy teraz, kiedy była nieśmiertelna, jej obecność stanowiła jakikolwiek problem, ale uprzytomniła sobie, że i tak lepiej byłoby się upewnić. Wciąż obawiała się tego, czego powinna spodziewać się po ewentualnej rozmowie. Minęło niewiele czasu, nie wspominając o tym, że nie miała pewności, czy Carlisle choćby słowem zająknął się na temat tego, co powiedziała mu w Chianni.
Wszelakie myśli uleciały z jej głowy w chwili, w której zaraz po wyjściu z auta, niemalże została ścięta z nóg przez aż nazbyt znajomą, drobną postać. Alice zaśmiała się cicho, przywierając do Beatrycze na tyle mocno, że jak nic udusiłaby ją, gdyby wciąż miała do czynienia z człowiekiem.
– Nareszcie! – usłyszała tuż przy uchu. – Jak mogłaś nam to zrobić, co? Och, no i jakaś ty śliczna!
Chyba mówiła coś jeszcze, ale Trycze ledwo była w stanie za nią nadążyć. Mimowolnie uśmiechnęła się, pozwalając Alice chwycić się za rękę i bezceremonialnie pociągnąć w stronę domu. Kątem oka zauważyła, że Lawrence wywraca oczami, ale nie skomentowała nawet słowem. Była zresztą pewna, że wampir jak nic cieszył się, że istniało dość małe prawdopodobieństwo, by sam kiedykolwiek stał się celem entuzjastycznego „ataku” drobnego chochlika.
– Ciebie też miło widzieć – zdołała z siebie wykrztusić, uśmiechając się blado, w ostatniej chwili przeskakując nad prowadzącymi na ganek stopniami.
– Tak mi się wydawało, że do nas jedziecie. Moje wizje jednak czasami jeszcze są przydatne. – Alice zaśmiała się melodyjnie. – Carlisle i Esme jakiś czas temu pojechali sprawdzić jak mają się sprawy z Nessie, ale pewnie niedługo wrócą. Oczywiście nie ma sprawy, jeśli będziecie chcieli na nich poczekać.
– Przyszłam zobaczyć się ze wszystkimi – zapewniła, tym samym sprawiając, że wampirzyca rozpogodziła się jeszcze bardziej.
– To cudownie! – stwierdziła, po czym nagle zastygła, z uwagą przypatrując się Beatrycze. Dokładnie zmierzyła ją wzrokiem, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. – Powiesz mi jedną rzecz? – zapytała, ale nie czekała na odpowiedź. – Czy to prawda, że pamiętasz?
Mimo wszystko zaskoczyła ją bezpośredniość tego pytania. Mogła spodziewać się, że Alice zareaguje w ten sposób, ale i tak zawahała się, nagle zaniepokojona. Wiedziała już, że Carlisle musiał wspomnieć o pewnych kwestiach, które omówili w Chianni, ale wciąż nie miała pewności jak daleko to sięgało.
– Wierz mi, że to niewiele ułatwia – powiedziała w końcu, ostrożnie dobierając słowa. – Ale radzimy sobie.
Na ustach Alice jak na zawołanie pojawił się pocieszający uśmiech.
– Będzie dobrze – oznajmiła natychmiast. – Musi być. Jesteśmy twoją rodziną, prawda?
Skinęła głową. Coś ścisnęło ją w gardle, przez co nie była w stanie odpowiedzieć, przynajmniej od razu. Uśmiechnęła się niepewnie, zwłaszcza gdy Alcie chwilę później jak gdyby nigdy nic ją objęła. Machinalnie odwzajemniła uścisk, mimo wszystko zadziwiona tym, że ta dziewczyna była w stanie zaakceptować nowy stan rzeczy praktycznie od razu. Ona i Esme pod tym względem zadziwiały ją na każdym kroku – otwarte i tak pełne ciepła, że nie dało się poczuć przy nich źle.
Usłyszała ciche kroki. Ktoś odchrząknął, więc w pośpiechu wyprostowała się, ponad ramieniem Alice dostrzegając przyczajonego w progu salonu, obserwującego je czujnie Jaspera. Z zaskoczeniem doszukała się w spojrzeniu wampira swego rodzaju obawy, choć tym razem to zdecydowanie nie miało związku z tym, że mógłby mieć problem z obecnością człowieka pod jednym dachem.
– Jest w porządku, Jazz – zapewniła go natychmiast Alice. Wyprostowała się, ale objęła Beatrycze ramieniem, wyraźnie nie zamierzając się odsunąć. – Trycze świecie sobie radzi – dodała z entuzjazmem, najwyraźniej w pełni w to wierząc.
– Oczywiście, że sobie radzi. Czego się niby spodziewaliście? – obruszył się Lawrence, jakby o niechcenia opierając się o ścianę.
Tak naprawdę nie chciał tutaj być. Wiedziała o tym, za każdym razem wyczuwając, że spinał się zarówno w tym domu, jak i w otoczeniu bliskich Carlisle’a. Alice nie przestała się uśmiechać, ale po wyrazie twarzy Jaspera dało się zauważyć, że miał co do gości dość mieszane uczucia.
– Czuję – powiedział w końcu wampir. – Wybaczcie. To przyzwyczajenie. Z nowo narodzonymi bywa różnie.
– Wierz mi, że wiem, co robię. – L. wyprostował się, po czym podszedł bliżej. – Zresztą Beatrycze uparła się, żeby przyjechać. Najwyraźniej się stęskniła.
– Jak i my za nią – oznajmiła natychmiast Alice. – Ostatnio tyle się działo…
– I dlatego jej nie upilnowaliście? – mruknął z rozdrażnieniem Lawrence.
– L! – syknęła, spinając mięśnie.
Westchnął, unosząc ręce ku górze w obronnym geście.
– Tylko pytam. Zaczynam czuć się jak ten zły, wiesz? – dodał, potrząsając z niedowierzaniem głową. – I nie, to nie ja ją przemieniłem.
– To wiemy – zapewniła Alice. – Chociaż Carlisle niezbyt chętnie mówił o tym waszym wyjeździe… Nie żeby mnie to dziwiło.
Beatrycze ledwo zdusiła jęk. Więc najpewniej nie mieli pojęcia o tym, co najważniejsze. Alice zdecydowanie nie zachowywałaby się aż tak swobodnie, gdyby wiedziała, co się działo – począwszy od Ciemności, przez Ophelię, aż po kwestie Isobel. Mogła się tego spodziewać, w gruncie rzeczy nie chcąc obarczać syna odpowiedzialnością, która przecież należała do niej, ale i tak zawahała się, przez moment sama niepewna, czego powinna się spodziewać.
– Jesteście sami? – zapytała w pośpiechu, decydując się zmienić temat.
– Tak wyszło. – Jasper wzruszył ramionami. – Carlisle’a i Esme nie ma, tak jak powiedziała Alice. Edward i Bella też głównie przysiadują przy Nessie. A Rose i Emmett… Pewnie niedługo wrócą. Wspominali coś o polowaniu.
Sama wzmianka o krwi wystarczyła, by jej gardło zapłonęło. Przez krótką chwilę małą ochotę zakląć, chociaż w jej przypadku to zdecydowanie nie było normalne. Przełknęła z trudem, próbując powstrzymać grymas. Mimo wszystko zauważyła, że Jasper spojrzał na nią w bliżej nieokreślony, nieznacznie tylko zaniepokojony sposób.
– Hm… A co z Eleną? – zapytała, chcąc zmienić temat.
– Wybyła gdzieś z Aldero. Jak na moje, to pewnie znów poszli spotkać się z tą demonicą… – Alice wydęła usta. – Szczerze mówiąc, nie podoba mi się to. Przez Miriam tym bardziej niczego nie widzę.
– Nie skrzywdziłaby Eleny – zapewniła natychmiast Beatrycze. – Tak przynajmniej mi się wydaje. Zawsze była posłuszna Rafaelowi.
– Elena zachowuje się tak, jakby mogła dostać szału na samo wspomnienie o nim – wtrącił Jasper. Po jego tonie poznała, że to i tak był eufemizm.
– Właśnie… Nie wiecie może o co im poszło? – zapytała Alice.
– Lepsze pytanie o co nie poszło. – Lawrence wywrócił oczami. – Wierz mi, że to u nich norma. Najwyraźniej uroki związku z demonem.
– Odezwał się znawca… – wtrącił nowy głos. Wszyscy jak na zawołanie przenieśli wzrok na drzwi wejściowe akurat w chwili, w którym w domu pojawiła się Rosalie. Emmett wszedł tuż za nią, niczym cień podążając za swoją partnerką. – Któż to się pojawił?
O dziwo wampirzyca uśmiechnęła się blado, niemalże z sympatią. Wymownie spojrzała na Lawrence’a, ale więcej nie skomentowała jego obecności nawet słowem. Jej wzrok ostatecznie spoczął na Beatrycze, a kobieta z zaskoczeniem przekonała się, że Rosa wyglądała tak, jakby mimo wszystko jej ulżyło.
Emmett okazał się bardziej bezpośredni. Aż wzdrygnęła się, kiedy bezceremonialnie ruszył w jej stronę, w następnej sekundzie biorąc ją w ramiona. Aż zabrakło jej tchu, kiedy objął ją i poderwał z ziemi, w przypływie entuzjazmu decydując się nie tylko ją przytulić i wraz z nią okręcić wokół własnej osi.
– Mamy nowego wampirka! – oznajmił i zaśmiał się tubalnie. – Już z Bellą było zabawnie, więc co dopiero teraz? No i mam zacząć nazywać cię babcią? – dodał, a Rosalie warknęła na niego ostrzegawczo.
– Emmett – mruknęła, ale wampir nie zwrócił na nią większej uwagi.
Beatrycze zamrugała, co najmniej zaskoczona. Przez dłuższą chwilę nie była pewna, co powinna powiedzieć, zdolna co najwyżej spoglądać to na wampirzycę, to znów na wciąż szczerzącego się Emmetta.
– O rany, żartuję! – zreflektował się, wyraźnie rozbawiony jej miną. – Chociaż…
– W żadnym wypadku – wykrztusiła z siebie w końcu. – Jestem na to za młoda – oznajmiła, starając się brzmieć na urażoną, chociaż efekt psuło to, że zdołał ją rozbawić.
– Jak sobie życzysz! Zresztą to byłoby dziwne, bo nadal wyglądasz jak Elena. – Zamilkł, by po chwili znów się roześmiać. – Może ją zacznę nazywać babcią.
– Zagryzie cię – wtrącił Jasper.
Uśmiech Emmetta jakimś cudem stał się jeszcze szerszy.
– O to chodzi.
Rosalie jedynie wzniosła oczy ku górze, jakby w niemej prośbie o cierpliwość. Skrzyżowała ramiona na piersi, a kąciki jej ust zadrżały, jednak ostatecznie powstrzymała się od uśmiechu. Jedynie błysk w złocistych tęczówkach zdradzał rozbawienie, to jednak wydawało się ustępować pod swego rodzaju troskę.
– Ja tam się o Elenę martwię – przyznała cicho.
– Nie ty jedna – powiedziała Alice, a jej uśmiech jak na zawołanie przygasł. – I nie chodzi tylko o to, co zrobiła…
– A co zrobiła? – zapytał z powątpiewaniem Lawrence.
Obie wampirzyce wymieniły wymowne spojrzenie.
– Dłuższa historia – rzuciła Rosalie, wyraźnie nie zamierzając wnikać w szczegóły. – Może później, kiedy już wróci Carlisle. Tak czy siak, mówiła wam coś? Mam wrażenie, że nawet tobie zwierza się częściej niż mnie kiedyś – dodała z nutką goryczy, wbijając wzrok z Lawrence’a.
– Teraz to mnie rozbawiłaś. – Wampir potrząsnął głową. – Zupełne jakby którekolwiek z nas miało wpływ na to, co robi Elena.
Po jego słowach na dłuższą chwilę zapanowała pełna napięcia cisza. Beatrycze zawahała się, świadoma tylko i wyłącznie tego, że powinna spróbować z dziewczyną porozmawiać. Nie miała pojęcia czy miała jakąkolwiek szansę wyciągnąć od Eleny prawdę, ale chciała przynajmniej spróbować. Zwłaszcza po rozmowie z Rafaelem nie potrafiła tak po prostu patrzeć, jak ta dwójka się mijała.
Co więcej, zwłaszcza teraz miała powody, żeby się o wnuczkę martwić. Chciała, żeby demon był obok niej. Cokolwiek potrafiła Elena, była na celowniku Ciemności – prawdziwa perła, którą ten prędzej czy później zdecydowanie miał chcieć posiąść. Jeśli ktoś miał szansę zapewnić dziewczynie choć szczątkowe bezpieczeństwo, to zdecydowanie jego syn.
– Może później będziemy się zamartwiać, co? – To Emmett jako pierwszy zdecydował się przerwać ciszę. – I tak za dużo się działo… Ale wszyscy są cali. Przynajmniej Beatrycze – dodał, uświadamiając sobie, że śmierć Allegry i niepewność co do stanu Nessie sprawiały, że jego słowa brzmiały co najmniej źle. – To naprawdę może być zabawne.
– Zamierzasz się dobrze bawić moim kosztem? – obruszyła się, niepewna w jaki sposób powinna zinterpretować to stwierdzenie.
Emmett jedynie się uśmiechnął.
– To zależy. Pamiętam jak siłowaliśmy się z Bellą na rękę… No i dobre jest to, że nikt już nie ma ochoty cię zjeść, co nie, Jazz? – dodał, spoglądając na brata.
– Nigdy nie miałem ochoty jej zjeść – obruszył się wampir, gniewnie mrużąc oczy. – A swoją drogą… Siłowanie na rękę z Bellą przegrał. Ty też miałabyś szansę to powtórzyć… Tak tylko mówię.
Entuzjazm Emmetta jak na zawołanie wyparował. Wampir rzucił bratu niemalże urażone spojrzenie, sprawiając przy tym wrażenie kogoś, kto właśnie doświadczył bolesnej zdrady.
– Wygrała, bo to od samego początku była nieuczciwa walka! Młode wampiry są silne – obruszył się.
– I nie wiedziałeś o tym, kiedy próbowałeś ją sprowokować?
Emmett otworzył usta, wyglądając na chętnego, by zacząć protestować albo szukać kolejnej wymówki, ale ostatecznie nie odezwał się nawet słowem. W zamian powiódł wzrokiem dookoła, ostatecznie ignorując zaczepki Jaspera i na powrót skupiając się na Beatrycze.
– Nieważne! – oznajmił z przekonaniem. – Nigdy więcej siłowania z kobietą… Hej, polowałaś już może? – zapytał, w pośpiechu zmieniając temat.
– A niby jakbyśmy ją przywieźli? – mruknął Lawrence, ale i jego Emmett zdecydował się zignorować.
– Chętnie bym to zobaczył – stwierdził z entuzjazmem.
Beatrycze zawahała się, zwłaszcza gdy pragnienie znów dało jej się we znaki. Próbowała to ukryć, ale podejrzewała, że oszukanie mających już doświadczenie w polowaniach wampirów zdecydowanie nie wchodziło w grę.
– Przecież dopiero co wróciliście z lasu – wyrzuciła z siebie na wydechu. Skrzywiła się, kiedy odkryła, że jej głos zabrzmiał wręcz zadziwiająco piskliwie.
– Dobrej krwi nigdy dość. – Emmett wyszczerzył się w uśmiechu. – Nie daj się prosić. Już ja cię nauczę, jak powinno wyglądać polowanie.
– Już to widzę – mruknął z przekąsem Jasper.
Brat momentalnie przeniósł na niego wzrok. Jakimś cudem wydał się Beatrycze jeszcze bardziej rozochocony niż do tej pory.
– To chodź z nami, panie majorze – zaproponował natychmiast. – Razem ją nauczymy.
– O mój Boże… – wyrwało się Rosalie.
Lawrence jedynie prychnął, z powątpiewaniem spoglądając to na jednego, to na drugiego wampira.
– Bóg zdecydowanie nie ma z tym nic wspólnego – stwierdził z rezerwą. – Bogini tym bardziej.
– Będzie fajnie – oznajmił Emmett. – Zresztą widać, że jest głodna… Już my dobrze się nią zajmiemy.
– Jak do tej pory? – odparował natychmiast Lawrence. Zaraz po tym wywrócił oczami, udając, że nie dostrzega ostrzegawczego spojrzenia Beatrycze. – Zresztą jak sobie chcecie. Radości?
– Nie widzę, żeby miało wydarzyć się coś niedobrego – wtrąciła ze swojego miejsca Alice. Trycze przeniosła na nią wzrok akurat w chwili, w której oczy wampirzycy zaszły mgłą. Chwilę później na ustach wampirzycy pojawił się promienny uśmiech. – Tak, wszystko będzie w porządku. Skoro i tak zamierzacie czekać na Carlisle’a i Esme…
I to wcale nie tak, że w tym czasie możemy natrafić na coś… bardziej niepokojącego?, pomyślała mimochodem. Szczerze wątpiła w to, by Alice była w stanie dostrzec w swoich wizjach zagrożenie tak dla wszystkich abstrakcyjne, jak ingerencja Ciemności.
W pośpiechu odrzuciła od siebie niechciane myśli. Nie chciała się nad tym zastanawiać, o uświadamianiu wyraźnie zadowolonego z perspektywy wspólnego wyjścia towarzystwa nie wspominając. Przynajmniej nie teraz.
– Ja…
– Świetnie! – Emmett najwyraźniej nie zamierzał czekać, by sprawdzić, czy jednak mogłaby zaprotestować. Nawet się nie skrzywiła, kiedy chwycił ją za rękę. – Szkoda, że tutaj nie ma niedźwiedzi, ale nie ma tego złego. Przy najbliższej okazji zabiorę cię ze sobą w góry.
– Niedźwiedzi…? – powtórzyła z niedowierzaniem.
Jedynie się roześmiał.
– A jakże! Gdybyś wiedziała jaką frajdę daje polowanie na większą zwierzynę, nie byłabyś taka przerażona – stwierdził, posyłając jej uśmiech. – Więc jak, idziemy?
– Chętnie to zobaczę – oznajmił Jasper. Wyraźnie rozluźnił się w obecności kogoś, kto nie kusił go zapachem swojej krwi. – O ile Beatrycze faktycznie tego chce – dodał, by choć trochę ostudzić zapędy Emmetta.
Nie odpowiedziała od razu, ale tak naprawdę od samego początku wiedziała, że nie ma wyboru. Ich entuzjazm był zaraźliwy, zwłaszcza że w ostatnim czasie mało mieli okazji, by poczuć się w pełni swobodnie. Biorąc pod uwagę to, co miała im do powiedzenia, wykorzystanie choćby chwilowego luzu, wydawało się nader istotne.
Krótko obejrzała się na Lawrence’a. Wampir cicho westchnął, po wyrazie jej twarzy momentalnie orientując się, jaką podjęła decyzję.
– Zabiję was, jeśli coś się jej stanie – oznajmił, nie kryjąc wątpliwości. – Ale idźcie. Poczekam sobie tutaj.
– Zostajesz? – zapytała zaskoczona.
Wzruszył ramionami.
– Ja już widziałem, jak polujesz. I nie jestem pewien, czy chcę oglądać ich metody. – Krótko zerknął na Emmetta i Jaspera. – Bawcie się dobrze… Czy coś.
Przez moment miała ochotę naciskać, ale ostatecznie z tego zrezygnowała. Wiedziała przecież, że L. nie czuł się dobrze w ich towarzystwie. Mogła próbować to zmienić, ale zdawała sobie sprawę z tego, że o nie miało być takie proste. Co więcej, najpierw musiała przekonać samego zainteresowanego, by jej na to pozwolić. Jeszcze nie była pewna, w jaki sposób się do tego zabrać, ale miała wrażenie, że w pierwszej kolejności powinna zadbać o relację Lawrence’a z Carlisle’em, a dopiero później zacząć naciskać na coś więcej.
Powoli. Krok po kroku. W końcu mieli dość czasu, żeby próbować, czyż nie…?
– Wrócimy szybko – obiecała, w pośpiechu próbując odsunąć od siebie wątpliwości.
– Cudownie – ucieszył się Emmett.
Zaraz po tym bezceremonialnie pociągnął ją za rękę, jednak nie na tyle gwałtownie, by mogła stracić równowag. Rzuciła jeszcze ostatnie spojrzenie Lawrence’owi, zanim ruszyła za swoim usatysfakcjonowanym towarzyszem, w pośpiechu dostosowując się do tempa, które narzucił. Wiedziała, że reszta jego rodzeństwa poszła za nimi, ale i tak skupiła się na Emmetcie, pozwalając żeby wyprowadził ją przed dom.
Wampir bez jakiegokolwiek ostrzeżenia się zatrzymał, puszczając jej rękę i znacząco spoglądając na rosnące dookoła domu drzewa.
– No to zobaczymy, co tam potrafisz – zaproponował pogodnym tonem. – Co powiesz na mały wyścig?
– Emmett, to wciąż nowo narodzona – przypomniał mu usłużnie Jasper.
– To wciąż nie oznacza, że wygra – oznajmił natychmiast wampir.
– Jazzowi chodzi raczej o to, że powinniśmy trzymać się razem – uświadomiła go Rosalie. – Tutaj w pobliżu wciąż mogą kręcić się ludzie.
W odpowiedzi na słowa wampirzycy, Beatrycze nerwowo napięła mięśnie. Aż za dobrze pamiętała moment, w którym zbytnio ją poniosło, kiedy to L. zabrał ją na pierwsze polowanie. Co prawda przed przyjazdem do Cullenów piła krew i nawet udało jej się powstrzymać od wychłeptania zawartości plastikowego woreczka przed przelaniem krwi do kubka, ale to o niczym nie musiało świadczyć. Przez cały czas balansowała gdzieś na krawędzi, w każdej chwili mogąc zrobić coś, czego w rzeczywistości wcale nie chciała.
Niepokój zniknął równie nagle, co wcześniej się pojawił. Fala spokoju pojawiła się ot tak, spływając na nią i pozwalając się rozluźnić. To na dłuższą chwilę ją zdezorientowało, póki nie podchwyciła uspokajającego spojrzenia uśmiechającego się do niej Jaspera.
– Będzie dobrze – oznajmił z przekonaniem. – Wierz mi, że nie damy ci zrobić niczego głupiego.
– Jasne, że tak – podchwycił natychmiast Emmett. – I wcale nie musimy się ścigać – dodał pojednawczym tonem.
Ulżyło jej dzięki jego słowom. Z drugiej strony, mogło mieć to związek z darem manipulującego jej emocjami Jaspera, ale to na dłuższą metę nie miało dla niej znaczenia. Co prawda wciąż miała pewne obawy, ale nie próbowała zwlekać, kiedy w końcu zdecydowali się wejść do lasu. Przez jakiś czas szli ludzkim tempem, zanim jej towarzysze jednak zdecydowali się na bieg. Miała wrażenie, że i tak poruszali się wolniej, poniekąd przez wzgląd na nią i to, że wciąż aż tak dobrze nie znała okolicy.
Pęd nie po raz pierwszy wydał się Beatrycze kojący. Nie musiała zastanawiać się nad kolejnymi ruchami, instynktownie wymijając kolejne przeszkody. Trzymali się razem i to też jej odpowiadało, zresztą jak i fakt, że w pewnym momencie Alice chwyciła ją za rękę. Musiała zmuszać się do zachowania spokoju, by przypadkiem nie zmiażdżyć wampirzycy palców, kiedy instynktownie uchwyciła się jej ramienia, traktując bliskość dziewczyny jak swego rodzaju koło ratunkowe. Wcześniej w ten sam sposób podczas polowania postrzegała Lawrence’a – jako alternatywny zdrowy rozsądek, który powstrzymałby ją, gdyby jednak straciła nad sobą panowanie.
Nie była pewna, jak długo przemieszczali się w ciszy. Mimo wszystko milczenie było dobre, a przynajmniej Beatrycze nie czuła się nieswojo. Przez jakiś czas liczył się wyłącznie bieg, na dodatek w towarzystwie osób, które najzwyczajniej w świecie ją akceptowały.
– Wydaje mi się, że jesteśmy wystarczająco daleko – oznajmiła w końcu Rosalie, jako pierwsza się zatrzymując. – Co sądzisz, Alice?
– To, że Beatrycze pojawi sobie świetnie – oznajmiła z przekonaniem wampirzyca. Uspokajająco poklepała Trycze po dłoni, kiedy kobieta mimowolnie się spięła, mimo wszystko mając wątpliwości. – Wiesz, co robić, czy potrzebujesz pomocy? – zapytała z uśmiechem.
– Chyba pamiętam – przyznała po chwili zastanowienia. – Lawrence mi tłumaczył.
Alice skinęła głową.
– Więc skup się i baw się dobrze. Cały czas jesteśmy obok – zapewniła, odsuwając się na tyle, by zapewnić Beatrycze więcej swobody.
Trycze ze świstem wypuściła powietrze, po czym zamknęła oczy. W tamtej chwili wiedziała jedno: z pewnością miało być interesująco.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa