Beatrycze
Tym razem droga przez miasto
była łatwiejsza. Może wszystko sprowadzało się do wypitej przed wyjściem krwi, a może
do tego, że myślami raz po raz uciekała do tego, czego mogła spodziewać się po
reszcie rodziny.
Dopiero w trakcie
uprzytomniła sobie, że być może powinna zadzwonić. Nie miała pewności czy
teraz, kiedy była nieśmiertelna, jej obecność stanowiła jakikolwiek problem,
ale uprzytomniła sobie, że i tak lepiej byłoby się upewnić. Wciąż obawiała
się tego, czego powinna spodziewać się po ewentualnej rozmowie. Minęło niewiele
czasu, nie wspominając o tym, że nie miała pewności, czy Carlisle choćby
słowem zająknął się na temat tego, co powiedziała mu w Chianni.
Wszelakie
myśli uleciały z jej głowy w chwili, w której zaraz po wyjściu z auta,
niemalże została ścięta z nóg przez aż nazbyt znajomą, drobną postać. Alice
zaśmiała się cicho, przywierając do Beatrycze na tyle mocno, że jak nic
udusiłaby ją, gdyby wciąż miała do czynienia z człowiekiem.
– Nareszcie! – usłyszała tuż przy uchu. – Jak mogłaś nam to zrobić, co? Och, no i jakaś
ty śliczna!
Chyba
mówiła coś jeszcze, ale Trycze ledwo była w stanie za nią nadążyć. Mimowolnie
uśmiechnęła się, pozwalając Alice chwycić się za rękę i bezceremonialnie
pociągnąć w stronę domu. Kątem oka zauważyła, że Lawrence wywraca oczami,
ale nie skomentowała nawet słowem. Była zresztą pewna, że wampir jak nic
cieszył się, że istniało dość małe prawdopodobieństwo, by sam kiedykolwiek stał
się celem entuzjastycznego „ataku” drobnego chochlika.
– Ciebie
też miło widzieć – zdołała z siebie wykrztusić, uśmiechając się blado, w ostatniej
chwili przeskakując nad prowadzącymi na ganek stopniami.
– Tak mi
się wydawało, że do nas jedziecie. Moje wizje jednak czasami jeszcze są
przydatne. – Alice zaśmiała się melodyjnie. – Carlisle i Esme jakiś czas
temu pojechali sprawdzić jak mają się sprawy z Nessie, ale pewnie niedługo
wrócą. Oczywiście nie ma sprawy, jeśli będziecie chcieli na nich poczekać.
– Przyszłam
zobaczyć się ze wszystkimi – zapewniła, tym samym sprawiając, że wampirzyca
rozpogodziła się jeszcze bardziej.
– To
cudownie! – stwierdziła, po czym nagle zastygła, z uwagą przypatrując się
Beatrycze. Dokładnie zmierzyła ją wzrokiem, wyraźnie się nad czymś
zastanawiając. – Powiesz mi jedną rzecz? – zapytała, ale nie czekała na
odpowiedź. – Czy to prawda, że pamiętasz?
Mimo
wszystko zaskoczyła ją bezpośredniość tego pytania. Mogła spodziewać się, że
Alice zareaguje w ten sposób, ale i tak zawahała się, nagle
zaniepokojona. Wiedziała już, że Carlisle musiał wspomnieć o pewnych
kwestiach, które omówili w Chianni, ale wciąż nie miała pewności jak
daleko to sięgało.
– Wierz mi,
że to niewiele ułatwia – powiedziała w końcu, ostrożnie dobierając słowa. –
Ale radzimy sobie.
Na ustach
Alice jak na zawołanie pojawił się pocieszający uśmiech.
– Będzie
dobrze – oznajmiła natychmiast. – Musi być. Jesteśmy twoją rodziną, prawda?
Skinęła
głową. Coś ścisnęło ją w gardle, przez co nie była w stanie
odpowiedzieć, przynajmniej od razu. Uśmiechnęła się niepewnie, zwłaszcza gdy
Alcie chwilę później jak gdyby nigdy nic ją objęła. Machinalnie odwzajemniła
uścisk, mimo wszystko zadziwiona tym, że ta dziewczyna była w stanie
zaakceptować nowy stan rzeczy praktycznie od razu. Ona i Esme pod tym
względem zadziwiały ją na każdym kroku – otwarte i tak pełne ciepła, że nie
dało się poczuć przy nich źle.
Usłyszała
ciche kroki. Ktoś odchrząknął, więc w pośpiechu wyprostowała się, ponad
ramieniem Alice dostrzegając przyczajonego w progu salonu, obserwującego
je czujnie Jaspera. Z zaskoczeniem doszukała się w spojrzeniu wampira
swego rodzaju obawy, choć tym razem to zdecydowanie nie miało związku z tym,
że mógłby mieć problem z obecnością człowieka pod jednym dachem.
– Jest w porządku,
Jazz – zapewniła go natychmiast Alice. Wyprostowała się, ale objęła Beatrycze
ramieniem, wyraźnie nie zamierzając się odsunąć. – Trycze świecie sobie radzi –
dodała z entuzjazmem, najwyraźniej w pełni w to wierząc.
–
Oczywiście, że sobie radzi. Czego się niby spodziewaliście? – obruszył się
Lawrence, jakby o niechcenia opierając się o ścianę.
Tak
naprawdę nie chciał tutaj być. Wiedziała o tym, za każdym razem
wyczuwając, że spinał się zarówno w tym domu, jak i w otoczeniu
bliskich Carlisle’a. Alice nie przestała się uśmiechać, ale po wyrazie twarzy
Jaspera dało się zauważyć, że miał co do gości dość mieszane uczucia.
– Czuję –
powiedział w końcu wampir. – Wybaczcie. To przyzwyczajenie. Z nowo
narodzonymi bywa różnie.
– Wierz mi,
że wiem, co robię. – L. wyprostował się, po czym podszedł bliżej. – Zresztą
Beatrycze uparła się, żeby przyjechać. Najwyraźniej się stęskniła.
– Jak i my
za nią – oznajmiła natychmiast Alice. – Ostatnio tyle się działo…
– I dlatego
jej nie upilnowaliście? – mruknął z rozdrażnieniem Lawrence.
– L! –
syknęła, spinając mięśnie.
Westchnął,
unosząc ręce ku górze w obronnym geście.
– Tylko
pytam. Zaczynam czuć się jak ten zły, wiesz? – dodał, potrząsając z niedowierzaniem
głową. – I nie, to nie ja ją przemieniłem.
– To wiemy
– zapewniła Alice. – Chociaż Carlisle niezbyt chętnie mówił o tym waszym
wyjeździe… Nie żeby mnie to dziwiło.
Beatrycze
ledwo zdusiła jęk. Więc najpewniej nie mieli pojęcia o tym, co
najważniejsze. Alice zdecydowanie nie zachowywałaby się aż tak swobodnie, gdyby
wiedziała, co się działo – począwszy od Ciemności, przez Ophelię, aż po kwestie
Isobel. Mogła się tego spodziewać, w gruncie rzeczy nie chcąc obarczać
syna odpowiedzialnością, która przecież należała do niej, ale i tak
zawahała się, przez moment sama niepewna, czego powinna się spodziewać.
– Jesteście
sami? – zapytała w pośpiechu, decydując się zmienić temat.
– Tak
wyszło. – Jasper wzruszył ramionami. – Carlisle’a i Esme nie ma, tak jak
powiedziała Alice. Edward i Bella też głównie przysiadują przy Nessie. A Rose
i Emmett… Pewnie niedługo wrócą. Wspominali coś o polowaniu.
Sama
wzmianka o krwi wystarczyła, by jej gardło zapłonęło. Przez krótką chwilę
małą ochotę zakląć, chociaż w jej przypadku to zdecydowanie nie było
normalne. Przełknęła z trudem, próbując powstrzymać grymas. Mimo wszystko
zauważyła, że Jasper spojrzał na nią w bliżej nieokreślony, nieznacznie
tylko zaniepokojony sposób.
– Hm… A co
z Eleną? – zapytała, chcąc zmienić temat.
– Wybyła
gdzieś z Aldero. Jak na moje, to pewnie znów poszli spotkać się z tą
demonicą… – Alice wydęła usta. – Szczerze mówiąc, nie podoba mi się to. Przez
Miriam tym bardziej niczego nie widzę.
– Nie
skrzywdziłaby Eleny – zapewniła natychmiast Beatrycze. – Tak przynajmniej mi
się wydaje. Zawsze była posłuszna Rafaelowi.
– Elena
zachowuje się tak, jakby mogła dostać szału na samo wspomnienie o nim –
wtrącił Jasper. Po jego tonie poznała, że to i tak był eufemizm.
– Właśnie…
Nie wiecie może o co im poszło? – zapytała Alice.
– Lepsze
pytanie o co nie poszło. – Lawrence wywrócił oczami. – Wierz mi, że to u nich
norma. Najwyraźniej uroki związku z demonem.
– Odezwał
się znawca… – wtrącił nowy głos. Wszyscy jak na zawołanie przenieśli wzrok na
drzwi wejściowe akurat w chwili, w którym w domu pojawiła się
Rosalie. Emmett wszedł tuż za nią, niczym cień podążając za swoją partnerką. –
Któż to się pojawił?
O dziwo
wampirzyca uśmiechnęła się blado, niemalże z sympatią. Wymownie spojrzała
na Lawrence’a, ale więcej nie skomentowała jego obecności nawet słowem. Jej
wzrok ostatecznie spoczął na Beatrycze, a kobieta z zaskoczeniem
przekonała się, że Rosa wyglądała tak, jakby mimo wszystko jej ulżyło.
Emmett
okazał się bardziej bezpośredni. Aż wzdrygnęła się, kiedy bezceremonialnie
ruszył w jej stronę, w następnej sekundzie biorąc ją w ramiona. Aż
zabrakło jej tchu, kiedy objął ją i poderwał z ziemi, w przypływie
entuzjazmu decydując się nie tylko ją przytulić i wraz z nią okręcić
wokół własnej osi.
– Mamy
nowego wampirka! – oznajmił i zaśmiał się tubalnie. – Już z Bellą
było zabawnie, więc co dopiero teraz? No i mam zacząć nazywać cię babcią?
– dodał, a Rosalie warknęła na niego ostrzegawczo.
– Emmett –
mruknęła, ale wampir nie zwrócił na nią większej uwagi.
Beatrycze
zamrugała, co najmniej zaskoczona. Przez dłuższą chwilę nie była pewna, co
powinna powiedzieć, zdolna co najwyżej spoglądać to na wampirzycę, to znów na
wciąż szczerzącego się Emmetta.
– O rany,
żartuję! – zreflektował się, wyraźnie rozbawiony jej miną. – Chociaż…
– W żadnym
wypadku – wykrztusiła z siebie w końcu. – Jestem na to za młoda –
oznajmiła, starając się brzmieć na urażoną, chociaż efekt psuło to, że zdołał
ją rozbawić.
– Jak sobie
życzysz! Zresztą to byłoby dziwne, bo nadal wyglądasz jak Elena. – Zamilkł, by
po chwili znów się roześmiać. – Może ją zacznę nazywać babcią.
– Zagryzie
cię – wtrącił Jasper.
Uśmiech
Emmetta jakimś cudem stał się jeszcze szerszy.
– O to
chodzi.
Rosalie
jedynie wzniosła oczy ku górze, jakby w niemej prośbie o cierpliwość.
Skrzyżowała ramiona na piersi, a kąciki jej ust zadrżały, jednak
ostatecznie powstrzymała się od uśmiechu. Jedynie błysk w złocistych
tęczówkach zdradzał rozbawienie, to jednak wydawało się ustępować pod swego
rodzaju troskę.
– Ja tam
się o Elenę martwię – przyznała cicho.
– Nie ty
jedna – powiedziała Alice, a jej uśmiech jak na zawołanie przygasł. – I nie
chodzi tylko o to, co zrobiła…
– A co
zrobiła? – zapytał z powątpiewaniem Lawrence.
Obie
wampirzyce wymieniły wymowne spojrzenie.
– Dłuższa
historia – rzuciła Rosalie, wyraźnie nie zamierzając wnikać w szczegóły. –
Może później, kiedy już wróci Carlisle. Tak czy siak, mówiła wam coś? Mam
wrażenie, że nawet tobie zwierza się częściej niż mnie kiedyś – dodała z nutką
goryczy, wbijając wzrok z Lawrence’a.
– Teraz to
mnie rozbawiłaś. – Wampir potrząsnął głową. – Zupełne jakby którekolwiek z nas
miało wpływ na to, co robi Elena.
Po jego
słowach na dłuższą chwilę zapanowała pełna napięcia cisza. Beatrycze zawahała
się, świadoma tylko i wyłącznie tego, że powinna spróbować z dziewczyną
porozmawiać. Nie miała pojęcia czy miała jakąkolwiek szansę wyciągnąć od Eleny
prawdę, ale chciała przynajmniej spróbować. Zwłaszcza po rozmowie z Rafaelem
nie potrafiła tak po prostu patrzeć, jak ta dwójka się mijała.
Co więcej,
zwłaszcza teraz miała powody, żeby się o wnuczkę martwić. Chciała, żeby
demon był obok niej. Cokolwiek potrafiła Elena, była na celowniku Ciemności –
prawdziwa perła, którą ten prędzej czy później zdecydowanie miał chcieć
posiąść. Jeśli ktoś miał szansę zapewnić dziewczynie choć szczątkowe
bezpieczeństwo, to zdecydowanie jego syn.
– Może
później będziemy się zamartwiać, co? – To Emmett jako pierwszy zdecydował się
przerwać ciszę. – I tak za dużo się działo… Ale wszyscy są cali.
Przynajmniej Beatrycze – dodał, uświadamiając sobie, że śmierć Allegry i niepewność
co do stanu Nessie sprawiały, że jego słowa brzmiały co najmniej źle. – To
naprawdę może być zabawne.
–
Zamierzasz się dobrze bawić moim kosztem? – obruszyła się, niepewna w jaki
sposób powinna zinterpretować to stwierdzenie.
Emmett
jedynie się uśmiechnął.
– To
zależy. Pamiętam jak siłowaliśmy się z Bellą na rękę… No i dobre jest
to, że nikt już nie ma ochoty cię zjeść, co nie, Jazz? – dodał, spoglądając na
brata.
– Nigdy nie
miałem ochoty jej zjeść – obruszył się wampir, gniewnie mrużąc oczy. – A swoją
drogą… Siłowanie na rękę z Bellą przegrał. Ty też miałabyś szansę to
powtórzyć… Tak tylko mówię.
Entuzjazm
Emmetta jak na zawołanie wyparował. Wampir rzucił bratu niemalże urażone
spojrzenie, sprawiając przy tym wrażenie kogoś, kto właśnie doświadczył
bolesnej zdrady.
– Wygrała,
bo to od samego początku była nieuczciwa walka! Młode wampiry są silne –
obruszył się.
– I nie
wiedziałeś o tym, kiedy próbowałeś ją sprowokować?
Emmett
otworzył usta, wyglądając na chętnego, by zacząć protestować albo szukać
kolejnej wymówki, ale ostatecznie nie odezwał się nawet słowem. W zamian
powiódł wzrokiem dookoła, ostatecznie ignorując zaczepki Jaspera i na
powrót skupiając się na Beatrycze.
– Nieważne!
– oznajmił z przekonaniem. – Nigdy więcej siłowania z kobietą… Hej,
polowałaś już może? – zapytał, w pośpiechu zmieniając temat.
– A niby
jakbyśmy ją przywieźli? – mruknął Lawrence, ale i jego Emmett zdecydował
się zignorować.
– Chętnie
bym to zobaczył – stwierdził z entuzjazmem.
Beatrycze
zawahała się, zwłaszcza gdy pragnienie znów dało jej się we znaki. Próbowała to
ukryć, ale podejrzewała, że oszukanie mających już doświadczenie w polowaniach
wampirów zdecydowanie nie wchodziło w grę.
– Przecież
dopiero co wróciliście z lasu – wyrzuciła z siebie na wydechu.
Skrzywiła się, kiedy odkryła, że jej głos zabrzmiał wręcz zadziwiająco
piskliwie.
– Dobrej
krwi nigdy dość. – Emmett wyszczerzył się w uśmiechu. – Nie daj się
prosić. Już ja cię nauczę, jak powinno wyglądać polowanie.
– Już to
widzę – mruknął z przekąsem Jasper.
Brat
momentalnie przeniósł na niego wzrok. Jakimś cudem wydał się Beatrycze jeszcze
bardziej rozochocony niż do tej pory.
– To chodź z nami,
panie majorze – zaproponował natychmiast. – Razem ją nauczymy.
– O mój
Boże… – wyrwało się Rosalie.
Lawrence
jedynie prychnął, z powątpiewaniem spoglądając to na jednego, to na
drugiego wampira.
– Bóg
zdecydowanie nie ma z tym nic wspólnego – stwierdził z rezerwą. –
Bogini tym bardziej.
– Będzie
fajnie – oznajmił Emmett. – Zresztą widać, że jest głodna… Już my dobrze się
nią zajmiemy.
– Jak do
tej pory? – odparował natychmiast Lawrence. Zaraz po tym wywrócił oczami,
udając, że nie dostrzega ostrzegawczego spojrzenia Beatrycze. – Zresztą jak
sobie chcecie. Radości?
– Nie
widzę, żeby miało wydarzyć się coś niedobrego – wtrąciła ze swojego miejsca
Alice. Trycze przeniosła na nią wzrok akurat w chwili, w której oczy
wampirzycy zaszły mgłą. Chwilę później na ustach wampirzycy pojawił się
promienny uśmiech. – Tak, wszystko będzie w porządku. Skoro i tak
zamierzacie czekać na Carlisle’a i Esme…
I to wcale nie tak, że w tym czasie
możemy natrafić na coś… bardziej niepokojącego?, pomyślała mimochodem.
Szczerze wątpiła w to, by Alice była w stanie dostrzec w swoich
wizjach zagrożenie tak dla wszystkich abstrakcyjne, jak ingerencja Ciemności.
W pośpiechu
odrzuciła od siebie niechciane myśli. Nie chciała się nad tym zastanawiać, o uświadamianiu
wyraźnie zadowolonego z perspektywy wspólnego wyjścia towarzystwa nie
wspominając. Przynajmniej nie teraz.
– Ja…
– Świetnie!
– Emmett najwyraźniej nie zamierzał czekać, by sprawdzić, czy jednak mogłaby
zaprotestować. Nawet się nie skrzywiła, kiedy chwycił ją za rękę. – Szkoda, że
tutaj nie ma niedźwiedzi, ale nie ma tego złego. Przy najbliższej okazji
zabiorę cię ze sobą w góry.
–
Niedźwiedzi…? – powtórzyła z niedowierzaniem.
Jedynie się
roześmiał.
– A jakże!
Gdybyś wiedziała jaką frajdę daje polowanie na większą zwierzynę, nie byłabyś
taka przerażona – stwierdził, posyłając jej uśmiech. – Więc jak, idziemy?
– Chętnie
to zobaczę – oznajmił Jasper. Wyraźnie rozluźnił się w obecności kogoś,
kto nie kusił go zapachem swojej krwi. – O ile Beatrycze faktycznie tego
chce – dodał, by choć trochę ostudzić zapędy Emmetta.
Nie
odpowiedziała od razu, ale tak naprawdę od samego początku wiedziała, że nie ma
wyboru. Ich entuzjazm był zaraźliwy, zwłaszcza że w ostatnim czasie mało
mieli okazji, by poczuć się w pełni swobodnie. Biorąc pod uwagę to, co
miała im do powiedzenia, wykorzystanie choćby chwilowego luzu, wydawało się
nader istotne.
Krótko
obejrzała się na Lawrence’a. Wampir cicho westchnął, po wyrazie jej twarzy
momentalnie orientując się, jaką podjęła decyzję.
– Zabiję
was, jeśli coś się jej stanie – oznajmił, nie kryjąc wątpliwości. – Ale idźcie.
Poczekam sobie tutaj.
–
Zostajesz? – zapytała zaskoczona.
Wzruszył
ramionami.
– Ja już
widziałem, jak polujesz. I nie jestem pewien, czy chcę oglądać ich metody.
– Krótko zerknął na Emmetta i Jaspera. – Bawcie się dobrze… Czy coś.
Przez
moment miała ochotę naciskać, ale ostatecznie z tego zrezygnowała.
Wiedziała przecież, że L. nie czuł się dobrze w ich towarzystwie. Mogła
próbować to zmienić, ale zdawała sobie sprawę z tego, że o nie miało
być takie proste. Co więcej, najpierw musiała przekonać samego
zainteresowanego, by jej na to pozwolić. Jeszcze nie była pewna, w jaki
sposób się do tego zabrać, ale miała wrażenie, że w pierwszej kolejności
powinna zadbać o relację Lawrence’a z Carlisle’em, a dopiero
później zacząć naciskać na coś więcej.
Powoli.
Krok po kroku. W końcu mieli dość czasu, żeby próbować, czyż nie…?
– Wrócimy
szybko – obiecała, w pośpiechu próbując odsunąć od siebie wątpliwości.
– Cudownie –
ucieszył się Emmett.
Zaraz po tym
bezceremonialnie pociągnął ją za rękę, jednak nie na tyle gwałtownie, by mogła
stracić równowag. Rzuciła jeszcze ostatnie spojrzenie Lawrence’owi, zanim
ruszyła za swoim usatysfakcjonowanym towarzyszem, w pośpiechu dostosowując
się do tempa, które narzucił. Wiedziała, że reszta jego rodzeństwa poszła za nimi,
ale i tak skupiła się na Emmetcie, pozwalając żeby wyprowadził ją przed
dom.
Wampir bez
jakiegokolwiek ostrzeżenia się zatrzymał, puszczając jej rękę i znacząco
spoglądając na rosnące dookoła domu drzewa.
– No to
zobaczymy, co tam potrafisz – zaproponował pogodnym tonem. – Co powiesz na mały
wyścig?
– Emmett,
to wciąż nowo narodzona – przypomniał mu usłużnie Jasper.
– To wciąż nie
oznacza, że wygra – oznajmił natychmiast wampir.
– Jazzowi
chodzi raczej o to, że powinniśmy trzymać się razem – uświadomiła go Rosalie.
– Tutaj w pobliżu wciąż mogą kręcić się ludzie.
W
odpowiedzi na słowa wampirzycy, Beatrycze nerwowo napięła mięśnie. Aż za dobrze
pamiętała moment, w którym zbytnio ją poniosło, kiedy to L. zabrał ją na
pierwsze polowanie. Co prawda przed przyjazdem do Cullenów piła krew i nawet
udało jej się powstrzymać od wychłeptania zawartości plastikowego woreczka
przed przelaniem krwi do kubka, ale to o niczym nie musiało świadczyć. Przez
cały czas balansowała gdzieś na krawędzi, w każdej chwili mogąc zrobić
coś, czego w rzeczywistości wcale nie chciała.
Niepokój
zniknął równie nagle, co wcześniej się pojawił. Fala spokoju pojawiła się ot
tak, spływając na nią i pozwalając się rozluźnić. To na dłuższą chwilę ją
zdezorientowało, póki nie podchwyciła uspokajającego spojrzenia uśmiechającego
się do niej Jaspera.
– Będzie
dobrze – oznajmił z przekonaniem. – Wierz mi, że nie damy ci zrobić niczego
głupiego.
– Jasne, że
tak – podchwycił natychmiast Emmett. – I wcale nie musimy się ścigać –
dodał pojednawczym tonem.
Ulżyło jej
dzięki jego słowom. Z drugiej strony, mogło mieć to związek z darem
manipulującego jej emocjami Jaspera, ale to na dłuższą metę nie miało dla niej
znaczenia. Co prawda wciąż miała pewne obawy, ale nie próbowała zwlekać, kiedy w końcu
zdecydowali się wejść do lasu. Przez jakiś czas szli ludzkim tempem, zanim jej
towarzysze jednak zdecydowali się na bieg. Miała wrażenie, że i tak poruszali
się wolniej, poniekąd przez wzgląd na nią i to, że wciąż aż tak dobrze nie
znała okolicy.
Pęd nie po
raz pierwszy wydał się Beatrycze kojący. Nie musiała zastanawiać się nad
kolejnymi ruchami, instynktownie wymijając kolejne przeszkody. Trzymali się razem
i to też jej odpowiadało, zresztą jak i fakt, że w pewnym
momencie Alice chwyciła ją za rękę. Musiała zmuszać się do zachowania spokoju,
by przypadkiem nie zmiażdżyć wampirzycy palców, kiedy instynktownie uchwyciła
się jej ramienia, traktując bliskość dziewczyny jak swego rodzaju koło
ratunkowe. Wcześniej w ten sam sposób podczas polowania postrzegała
Lawrence’a – jako alternatywny zdrowy rozsądek, który powstrzymałby ją, gdyby
jednak straciła nad sobą panowanie.
Nie była
pewna, jak długo przemieszczali się w ciszy. Mimo wszystko milczenie było
dobre, a przynajmniej Beatrycze nie czuła się nieswojo. Przez jakiś czas
liczył się wyłącznie bieg, na dodatek w towarzystwie osób, które
najzwyczajniej w świecie ją akceptowały.
– Wydaje mi
się, że jesteśmy wystarczająco daleko – oznajmiła w końcu Rosalie, jako
pierwsza się zatrzymując. – Co sądzisz, Alice?
– To, że
Beatrycze pojawi sobie świetnie – oznajmiła z przekonaniem wampirzyca.
Uspokajająco poklepała Trycze po dłoni, kiedy kobieta mimowolnie się spięła,
mimo wszystko mając wątpliwości. – Wiesz, co robić, czy potrzebujesz pomocy? –
zapytała z uśmiechem.
– Chyba
pamiętam – przyznała po chwili zastanowienia. – Lawrence mi tłumaczył.
Alice skinęła
głową.
– Więc skup
się i baw się dobrze. Cały czas jesteśmy obok – zapewniła, odsuwając się
na tyle, by zapewnić Beatrycze więcej swobody.
Trycze ze świstem
wypuściła powietrze, po czym zamknęła oczy. W tamtej chwili wiedziała
jedno: z pewnością miało być interesująco.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz