10 lipca 2018

Trzydzieści dziewięć

Beatrycze
Weź się w garść. Już to robiłaś…
Beatrycze wzięła kilka głębszych wdechów, próbując się uspokoić. Czuła na sobie przenikliwe spojrzenia czterech par oczu, co w najmniejszym nawet stopniu nie ułatwiało jej koncentracji. Próbowała pocieszać się myślą, że w takim towarzystwie nie miała co obawiać się, że przypadkiem zrobi coś głupiego, ale niewiele pomogło. Jakkolwiek pomocna nie wydawałaby się bliskość Cullenów, nie zmieniało to faktu, że źle czuła się z tym, że ktokolwiek z taką uwagą patrzył jej na ręce.
– Nie ma pośpiechu – zapewniła Alice, siląc się na uspokajający ton. – Jeśli potrzebowałabyś pomocy… – dodała, ale Beatrycze jedynie potrząsnęła głową.
– Poradzę sobie – oznajmiła z uporem.
Mocniej zacisnęła powieki. W końcu już to robiła i nie okazało się takie trudne. W końcu wszystko sprowadzało się o instynktu, tak jak bieg. Skoro poradziła sobie z tym, by przy pierwszej okazji nie wpaść na najbliższe drzewo, z polowaniem na zwierzynę nie mogło być gorzej.
Mogła tylko zgadywać, co pozostali sądzili o jej słowach. Nikt nie skomentował nawet słowem tego, że upierała się być samodzielna, co przyjęła z ulgą. Potrzebowała dłuższej chwili, żeby się skoncentrować, w pełni skupiając na bodźcach, które podsuwały jej zmysły. To było znajome – jakże charakterystyczna dla lasu mieszanka zapachów i dźwięków, które momentalnie przykuły jej uwagę. W tym wszystkim wychwytywała również znajomą słodycz stojących tuż obok wampirów, ale – w przeciwieństwie do woni krwi – Beatrycze odkryła, że potrafiła ją zignorować.
Wciąż uczyła się panować nad tym, czego doświadczała. Bodźców było dużo, zbyt wiele, by przy pierwszym podejściu dało się wychwycić coś, co mogłaby uznać za przydatne. To przypominało jej trochę błądzenie w tłumie, gdzie ze wszystkich stron napierały na nią najróżniejsze osoby, na dodatek głośno rozmawiające na najróżniejsze tematy. Gdyby w takich warunkach chciała odnaleźć kogoś znajomego, początkowo miałaby problem, przynajmniej do momentu, w którym zdołałaby wychwycić coś znajomego – czy to głos, czy znów sylwetkę.
Właśnie w ten sposób działały jej zmysły. Podsuwały wszystko wokół, zmuszając do selekcji. Próbowała ignorować to, co nie miało dla niej znaczenia – jak zbędny jej oddech, który ostatecznie wstrzymała, by łatwiej się skupić. Poruszające gałęziami drzew podmuchy wiatru również wydawały się małoistotne, chociaż mimochodem pomyślała, że mogły okazać się kluczowe, jeśli chciałaby niezauważenie podejść do potencjalnej ofiary. Z drugiej strony, biorąc pod uwagę to, jak błyskawicznie potrafiła się poruszać, element zaskoczenia był zbędny.
Ostrożnie eliminowała kolejne bodźce, próbując skupić się na czymś, co wydałoby się choć odrobinę interesujące. Czuła, że szło jej to żmudnie, ale nie zamierzała się tym przejmować. Wierzyła, że z czasem miała zacząć selekcjonować poszczególne bodźce zupełnie naturalnie, tak jak oddychała albo instynktownie wymijała drzewa podczas biegu.
– Wydaje mi się… – zaczęła z wahaniem, nagle prostując się niczym struna.
Trop był słaby, przez co nie od razu wróciła na niego uwagę. Na moment zesztywniała, świadoma wyłącznie tego, że gardło jak na zawołanie zapłonęło jej żywym ogniem. Coś kryło się w gęstwinie – może i nie pachnące tak interesująco jak człowiek, ale mimo wszystko zapowiadało się obiecująco.
– Bardzo dobrze – stwierdził ze spokojem Jasper. – Jelenie. I to całkiem ładne stadko… Z czasem zaczniesz je rozpoznawać – zapewnił, chociaż praktycznie go nie słuchała. W tamtej chwili liczyła się wyłącznie krew. – Teraz tylko musisz…
Nie miała pojęcia, co takiego miał jej do powiedzenia, a tym bardziej czy zdołał dokończyć myśl. Jej uwagę w pełno pochłonął trop, zaś Beatrycze bez zastanowienia rzuciła się do biegu. To było niczym impuls, któremu najzwyczajniej w świecie się poddała – nie pierwszy raz zresztą, bo każde dotychczasowe polowanie wiązało się ze swego rodzaju czarną dziurą w pamięci. Z trudem rejestrowała to, co działo się w chwili ataku, między podjęciem decyzji o kierowaniu instynktem, a odkryciem, że trzymała w ramionach martwe truchło.
Z trudem zmusiła się do próby walki o zachowanie świadomości. Wiedziała, że właśnie w tym leżał największy problem: w sposobie, w jaki młode wampiry reagowały na krew. Musiała dojść do równowagi przy korzystaniu z podszeptów intuicji i zdrowego rozsądku, ale to wcale nie było takie proste, skoro całe jej jestestwo z uporem skłaniało się ku temu pierwszemu. W takich chwilach była niemalże jak w transie, po prostu podporządkowując się pragnieniom, których nawet nie miała czasu sprecyzować. Nie liczyło się, czy jej postpowanie było w jakimkolwiek stopniu logiczne i bezpieczne. Myślała o krwi i tym, w jaki sposób ją zdobyć, a to w każdej chwili mogło skończyć się w co najmniej marny sposób.
Gdyby kolejny raz natrafiła na człowieka…
Coś w tej myśli skutecznie wytrąciło ją z równowagi. Uczepiła się tego przebłysku świadomości, mimochodem zauważając, że wciąż biegła, a trop stawał się coraz wyraźniejszy. Zwierzęta. Polowanie w tym wypadku pozostawało czymś, na co jak najbardziej mogła sobie tego pozwolić. Ta krew była bezpieczna, nawet jeśli jawiła jej się jako coś o wiele gorszego od posoki, którą popijała z woreczka, o krążącej z żyłach żywego człowieka nie wspominając. Przez moment poczuła się niemalże rozczarowana, ale w pośpiechu odrzuciła od siebie takie myślenie. Liczyło się zaspokojenie głodu, a skoro istniała alternatywa, która nie zakładała zabijania ludzi, zamierzała z niej skorzystać.
Do Beatrycze z opóźnieniem dotarło, że miała towarzystwo. Co prawda znacząco wyprzedziła Cullenów, ale cała czwórka wciąż gdzieś tam była, kontrolując każdy jej ruch. Jakaś cząstka wampirzycy poczuła się z tego powodu zagrożona, ale Trycze stanowczo zdusiła w sobie głupie myśli, które podsuwał jej instynkt. Dobrze, że jej towarzyszyli. Zwłaszcza większą grupą mieli szansę nad nią zapanować, a skoro wciąż się na to nie zdecydowali, najwyraźniej nie robiła niczego niewłaściwego.
Przestała o tym myśleć w chwili, w której pojęła, że jej ofiary znajdują się dosłownie na wyciągnięcie ręki. Tym razem zdołała uczepić się przebłysków świadomości na tyle, by dokładnie rejestrować każdy jej ruch. Mimo wszystko czuła się jak ktoś zupełnie inny, zupełnie jakby znów spoglądała na świat cudzymi oczami. Tak odbierała kolejne, zadziwiająco pewne i precyzyjne ruchy ciała, aż nazbyt świadoma, że jako człowiek nie przyszłoby jej o głowy to, by w pojedynkę spróbować zajść całe stado jeleni. Inna sprawa, że jako śmiertelniczka nie widziałaby żadnego powodu, dla którego miałaby to zrobić.
Przyczaiła się między drzewami, opierając dłonie na jednym z grubszych konarów. Ostrożnie wychyliła się zza pnia, specjalnie ustawiając się pod wiatr, by zamaskować swój zapach. Jakim cudem wiedziała, że powinna to zrobić, by zwiększyć swoje szanse. Stado liczyło sobie przynajmniej cztery sztuki, poza tym jak nic miało się rozbiec we wszystkie strony w chwili, w której by zaatakowała. Skoro tak, musiała wszystko sensownie zaplanować, żeby dopaść jak najwięcej ofiar.
Przełknęła z trudem, krzywiąc się, kiedy palenie w gardle zbytnio zaczęło dawać jej się we znaki. Potrzebowała krwi – już, teraz, bez zbędnej zwłoki. Była szybka, więc nawet gdyby musiała gonić za spłoszoną zwierzyną, dałaby radę. A jeśli nie, zawsze mogła poszukać gdzieś indziej.
Beatrycze zadrżała, mocniej napinając mięśnie. Lekko ugięła nogi w kolanach, szykując się do skoku. Rozchyliła usta, po czym delikatnie przesunęła językiem po dolnej wardze. Jelenie prezentowały się bardziej okazale niż dziki, a przynajmniej tak jej się wydawało. Jak przez mgłę pamiętała polowania w Chainni, w gruncie rzeczy po raz pierwszy będąc w stanie tak dokładnie rejestrować swoje własne ruchy. Nie była pewna czy to dobrze, ale czuła swego rodzaju ulgę, odkrywając, że jednak potrafiła zachować świadomość.
Mimo wszystko jej ciało wydawało się żyć własnym życiem, nie dając okazji na pojęcie jakiejkolwiek decyzji. Nagle skoczyła do przodu, błyskawicznie dopadając do znajdującego się najbliżej niej zwierzęcia. To były zaledwie ułamki sekund – tylko tyle potrzebowała, by doskoczyć do jelenia, chwycić go za szyję i, obojętna na próbę walki z jego strony, bezceremonialnie wgryźć się w odsłonięte gardło.
Słodycz dosłownie ją oszołomiła. Tak było za każdym razem, teraz zaś była w stanie poświęcić temu uczuciu zadziwiająco wiele uwagi. Piła łapczywie, rozkoszując się ciepłem łagodzącej nieprzyjemne palenie w gardle posoki. Mimochodem pomyślała, że ta ludzka mimo wszystko była lepsza – i to nawet na zimno – ale to na dłuższą metę nie miało znaczenia. Krew to krew. A skoro miała do dyspozycji wyłącznie tą, nie zamierzała wybrzydzać.
Początkowo zwierzę próbowało walczyć, ale to działo się jakby poza świadomością Beatrycze. W porównaniu z nią, jeleń był słaby – wystarczył jeden ruch, by powaliła go na ziemię i unieruchomiła. Z czasem w ogóle przestał się szarpać, dzięki czemu wysysanie krwi zaczęło się Beatrycze jawić jako dziecinna igraszka. Co prawda poczuła, że trochę wciąż ciepłego płynu spłynęło jej po brodzie, brudząc ubranie, ale zignorowała to. Trudno. Może prędzej czy później miała nauczyć się robić to w taki sposób, by po każdym polowaniu nie wyglądać jak ktoś, ko właśnie wyszedł zwycięsko z jakiejś wyjątkowo wymagającej walki.
Usłyszała gwizdnięcie i oklaski, z opóźnieniem uprzytomniając sobie, że to najpewniej Emmett. Prawie zdążyła zapomnieć o tym, że nie była sama, zaraz też spięła się, przez moment gotowa bronić… swojego terytorium. To była jej krew. Zwierzęta mogły próbować uciec, ale wciąż była jedyną osobą, która miała prawo z nich pić.
Daj spokój. Nikt nie zabiera ci krwi!, warknęła na siebie w duchu, z trudem doprowadzając się do porządku.
Chociaż nie sądziła, że to okaże się takie proste, coś w tej myśli wystarczyło, by straciła całkowite zainteresowanie Cullenami – i to łącznie z najbardziej rzucającym się w oczy (i najbardziej słyszalnym) Emmettem.
Polowanie. Zwierzęta. Krew.
W tamtej chwili tylko to było priorytetem.
Odrzuciła od siebie nieruchome truchło, niemalże rozczarowana tym, że w żyłach nie wyczuwała już choćby kropelki posoki. Równie mocno żałowała, że część płynu wsiąkła w jej ubranie, ale ostatecznie zdecydowała się zignorować myśl o tym. Krótko rozejrzała się dookoła, by móc rozeznać się w sytuacji. Pozostałe jelenie zniknęły jej z oczu, ale to było do przewidzenia, skoro zdecydowała się na atak. Wciąż były w pobliżu, a ona nie musiała szczególnie się wysilać, by mieć szanse je dogonić.
Rzuciła się przed siebie, reagując na pierwszy trop, który przykuł jej uwagę. Nie minęło kilka sekund, a z ostrzegawczym warknięciem skoczyła przed siebie, by bez większego problemu powalić kolejną sztukę. Tym razem zwierzę wydawało się słabsze i drobniejsze, a Beatrycze przeszło przez myśl, że mogła mieć do czynienia z samiczką, ale nie miała pewności. Wiedziała za to, że poczuła nieopisaną wręcz ulgę, kiedy jej usta odnalazły drogę do pulsującej żyły na gardle stworzenia.
Wcześniej wypita krew sprawiła, że była bardziej skupiona na tym, co robiła. Skrzywiła się nieznacznie, kiedy jeleń wydał z siebie rozpaczliwy, zdradzający strach i ból dźwięk. Nie potrafiła nawet tego sprecyzować, ryk zresztą urwał się, dziwnie zdławiony i na swój sposób żałosny. To nie powinno być tak, pomyślała z żalem, niemalże zatroskana, ale nie potrafiła zmusić się do tego, by przestać pić. Zdołała za to w pełni świadomie przesunąć ręce w taki sposób, żeby jednym zdecydowanym ruchem przetrącić zwierzęciu kark, tym samym ukracając jego cierpienia.
Westchnęła w duchu, osuwając się na kolana, by łatwiej móc przyssać się do zwiotczałego ciała. Niemalże z czułością pogładziła miękkie, wciąż ciepłe futro. Dziękuję, przeszło jej przez myśl i choć zdawała sobie sprawę z tego, że martwy jeleń nie mógł tego usłyszeć, o zrozumieniu i jakiejkolwiek akceptacji nie wspominając, z jakiegoś powodu poczuła się lepiej.
Tym razem piła wolniej, nie czując potrzeby, by gonić za pozostałą przy życiu zwierzyną. Palenie w gardle wciąż dawało jej się we znaki, ale ustąpiło na tyle, by zaczęło jawić się Beatrycze jako coś znośnego. Przyswojona krew wydawała się wystarczająca, przynajmniej na razie, bo wampirzyca dobrze wiedziała, że głód prędzej czy później wróci – i to najpewniej o wiele szybciej, niż mogłaby sobie tego życzyć. Jakkolwiek by jednak nie było, w tamtej chwili czuła się pełna i na swój sposób ociężała, jak po sytym posiłku, po którym nie wyobrażała sobie, że w najbliższym czasie miałaby przełknąć cokolwiek więcej.
Odsunęła się, wierzchem dłoni ocierając usta. Pokrwawione palce wytarła o spodnie, dochodząc do wniosku, że już i tak wyglądała wystarczająco źle. Podejrzewała, że ubrania nadawały się co najwyżej do wyrzucenia, kolejny raz zresztą. Nie miała pojęcia, jakim cudem wampirom udawało się polować z klasą, a przynajmniej tak, by wypić całą krew, zamiast się nią umazać.
– Całkiem nieźle! – usłyszała tuż za plecami.
Ostrożnie podniosła się, by zwrócić ku zmierzającemu w jej stronę Jasperowi. Wampir uśmiechał się, na dodatek szczerze, co pozwoliło się Beatrycze rozluźnić. Dobrze było widzieć go, kiedy zachowywał się w pełni naturalnie, a nie jak ktoś, kto cierpiał niewyobrażalne katusze, próbując powstrzymać się przed skrzywdzeniem ważnego dla jej rodziny człowieka.
– L. pokazał mi to i owo – wyjaśniła z bladym uśmiechem. – Chyba już rozumiem, jak się tropi.
– Lawrence jako nauczyciel polowania na zwierzęta… – rzuciła z wahaniem Rosalie.
Ona, Alice i Emmett pojawili się niemalże w tej samej chwili. Wszyscy wyglądali na zadowolonych, i to łącznie z Rose, co wydało się Beatrycze nad wyraz miłą odmianą.
– Sam nie polował. Ale wie, że nie chciałabym przypadkiem skrzywdzić człowieka – wyjaśniła, decydując się zareagować na słowa blondynki.
– Tyle dobrego. – Rosalie mimo wszystko nie wyglądała na przekonaną. – Ale to wciąż przebywanie z wampirami, które żywią się tradycyjnie.
– Krew z woreczka to chyba nic złego? Licavoli też tak robią – zauważyła przytomnie.
– Tak… Powiedzmy, że to normalniejsze, niż uganianie się za ludźmi – przyznała niechętnie.
Nawet jeśli miała jeszcze jakieś uwagi, zachowała je dla siebie. Nie miała wyboru, bo w tym samym momencie Alice bezceremonialnie doskoczyła do Beatrycze, jak gdyby nigdy nic biorąc kobietę w ramiona.
– Mówiłam, że będzie dobrze! – oznajmiła z entuzjazmem. Zaraz po tym odsunęła się, by krytycznym wzrokiem móc zmierzyć całą sylwetkę Beatrycze. – Z czasem się nauczysz. A ja mam dobry powód, by poszukać ci jakichś ubrań.
Emmett parsknął śmiechem, rozbawiony argumentacją siostry. Chochlik dosłownie spiorunował go wzrokiem, jednak nie przestawała się przy tym uśmiechać, co popsuło efekt.
– Tak czy siak, było bardzo dobrze – stwierdził ze spokojem Jasper, jednak decydując się wtrącić. – Nawet lepiej niż sądziłem.
– Dziękuję? – rzuciła z wahaniem, mimo wszystko niepewna, w jaki sposób powinna zinterpretować jego słowa.
Jedynie uśmiechnął się przepraszająco.
– Wybacz. To już moje przewrażliwienie – wyjaśnił pospiesznie. – Widziałem w mojej egzystencji tyle młodych wampirów, że wolę dmuchać na zimne. Zwłaszcza że większość z nich była naprawdę trudna do opanowania.
Przez krótką chwilę miała ochotę coś powiedzieć, zwłaszcza że dobrze pamiętała, w jaki sposób rysowała się przeszłość męża Alice. Ostatecznie nie odezwała się nawet słowa, w końcu decydując uważniej przyjrzeć wampirowi. Zaraz po tym zamarła, a jej oczy rozszerzyły się w geście niedowierzania, kiedy dostrzegła to, co najwyraźniej jej umykało, gdy jeszcze dysponowała słabymi, ludzkimi zmysłami.
Blizny. Liczne i przecinające się wzajemnie, znaczyły niemalże całe jego ciało. Dziesiątki półksiężyców, w których w końcu rozpoznała ślady wampirzych ugryzień. Dopiero wtedy przypomniała sobie, że jad był jedynym czynnikiem, który pozostawiał ślady nawet na skórze nieśmiertelnego.
– O mój Boże… – wyrwało jej się.
– Nie przejmuj się. Każdy tak reaguje. – Jasper zaśmiał się nieco nerwowo. Poczuła falę spokoju, którą jej posłał, próbując jakkolwiek pomóc wampirzycy się rozluźnić, ale nie potrafiła się na niej skupić. – Zresztą to przeszłość.
– No, tak… – zreflektowała się.
Nie dodała niczego więcej, niezdolna wykrztusić z siebie choćby słowa więcej. Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, nie chcąc zbyt nachalnie się na niego patrzeć, ale i tak czuła się jak skończona kretynka. Przecież wiedziała, co przeszedł w przeszłości. Znała historię każdego z bliskich Carlisle’a, czy to z tego, co zdradzili jej, kiedy zamieszkała z nimi pod jednym dachem, czy też z własnych obserwacji, w końcu będąc w stanie przypomnieć sobie te najbardziej istotne szczegóły. Jasper aż za dobrze znał się na nowo narodzonych wampirach, zresztą tak jak i toczonych na południu wojnach, jednak dopiero w tamtej chwili dotarło do niej, jak daleko to sięgało.
– Wracajmy, co? – To Alice jako pierwsza przerwała przeciągającą się, na swój sposób niezręczną ciszę. – Beatrycze chyba ma dość.
– Przyznaj się po prostu, że nie możesz się doczekać, by znaleźć dla niej coś w szafie Eleny – rzucił zaczepnym tonem Emmett.
Wampirzyca natychmiast się rozpogodziła. Klasnęła w dłonie, z błyskiem w złocistych tęczówkach spoglądając na Beatrycze.
– Albo w swojej – oznajmiła pogodnym tonem. – Mam kilka ładnych rzeczy… Swoją drogą, kiedyś znowu musimy cię zabrać z Rose do centrum. Jak już nauczysz się nad sobą panować, oczywiście.
Beatrycze wysiliła się na blady uśmiech, w duchu błogosławiąc fakt, że nie była w stanie pojechać do miasta już teraz. Co prawda entuzjazm Alice był zaraźliwy, ale nie mogła pozbyć się wrażenia, że drobna wampirzyca zaciągnęłaby ją do sklepu choćby teraz, prosto z lasu i ignorując fakt, że jej towarzyszka wyglądała jak siódme nieszczęście.
– L. pewnie się martwi – powiedziała w końcu. Perspektywa powrotu do domu wydawała się najbardziej atrakcyjna.
– Hm, na pewno – Emmett rzucił jej wymowne, zaciekawione spojrzenie. – Zwłaszcza że pamiętasz. Spotkanie po latach i te sprawy…
Coś w jego słowach sprawiło, że zawahała się, podejrzliwie mrużąc oczy.
– Do czego zmieszasz? – zapytała i prawie natychmiast tego pożałowała, po uśmiechu wampira zaczynając wątpić w to, czy chciała poznać odpowiedź.
– Och, no wiesz. – Emmett wyszczerzył się do niej. – Masz na sobie jego zapach i odwrotnie. Tak tylko zgaduję, że bardzo się za sobą stęskniliście.
Początkowo nie rozumiała, a może raczej nie chciała przyjąć do świadomości tego, co jej zasugerował. W następnej sekundzie aż się zapowietrzyła, nie pierwszy raz błogosławiąc, że już nie była w stanie się zarumienić. Mimo wszystko nie powstrzymała się od nerwowego zaciśnięcia palców w pięści, co najwyraźniej nie uszło uwadze wampira, bo ten uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– Oj, grabisz sobie – rzuciła z irytacją Rosalie, spoglądając na męża niemalże z poirytowaniem. – Jeśli ona się na ciebie rzuci, nie będę cię bronić – zapowiedziała, a Emmett parsknął śmiechem.
– Dajcie spokój, drogie panie – zreflektował się pośpiesznie. – To tylko takie żarty.
– Ciskanie sobą o drzewa to też fajna zabawa – wtrącił z rozbawieniem Jasper.
Beatrycze z niedowierzaniem potrząsnęła głową. Wierzyła, że mogłaby to zrobić? Co więcej, czy faktycznie zdołałaby zagrozić nawet komuś takiemu jak Emmett? To nie mieściło jej się w głowie, zwłaszcza że dobrze zbudowany wampir przewyższał ją na wszystkie możliwe sposoby.
Jasper odchrząknął, tym samym skutecznie wyrywając kobietę z zamyślenia.
– Ehm… Darujmy sobie, co? Po prostu chodźmy do domu – zaproponował, uśmiechając się blado. Jeszcze kiedy mówił, zsunął z ramion kurtkę i podsunął Beatrycze. – Proszę. Może Lawrence nie będzie miał do nas aż takich pretensji, kiedy cię zobaczy.
Wysiliła się na uśmiech, chcąc nie chcąc przesycony słodkim zapachem wampira materiał. Mogła tylko zgadywać, jak wyglądała, chociaż podejrzewała, że niewiele lepiej, niż podczas pierwszego polowania w Chianni. Ostatecznie nie skomentowała tego nawet słowem, dochodząc do wniosku, że wchodzenie w szczegóły na temat tego, jak uganiała się za dzikami, mogło poczekać. A najlepiej gdyby mogła zachować wszystko dla siebie.
Zarzuciła kurtkę na ramiona, starając się ukryć pokrwawione ubranie. Otworzyła usta, gotowa podziękować, jednak z jakiegoś powodu ostatecznie nie odezwała się nawet słowem.
Z chwilą, w której poczuła to, Beatrycze zamarła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa