20 lipca 2018

Czterdzieści dziewięć

Layla
– Isabeau!
Bezceremonialnie wpadła siostrze w ramiona, niemalże zwalając ją z nóg. Wyczuła, że w pierwszym odruchu wampirzyca zesztywniała, jak zwykle spinając się, kiedy ktoś próbował okazywać przy niej zbyt wiele emocji, po chwili jednak odwzajemniła uścisk. Wyraźnie rozluźniła się, zwłaszcza gdy przekonała się, że Layla była sama.
– Co tu robisz? – zapytała z powątpiewaniem Isabeau, w pośpiechu cofając się o krok. Lay powstrzymała się od prychnięcia. – Myślałam, że będziecie później. Nie żeby Gabriel pomagał być mi na bieżąco, skoro z takim uporem nie odbiera moich telefonów…
– Dzwoniłaś do niego?
Beau wzruszyła ramionami.
– A bo to raz? – Z niedowierzaniem potrząsnęła głową. – Rozmawiałam z Anastasią, ale nie powiedziała mi niczego, czego sama bym nie podejrzewała. Nie mam pojęcia, co zrobić z Renesmee, skoro nigdzie nie mam jej duszy, ale…
– Gabriel twierdził, że ją zobaczył – wypaliła, bezceremonialnie wchodząc siostrze w słowo.
Wampirzyca odsunęła się, przez moment sprawiając wrażenie chętnej, żeby coś rozwalić. Layla zauważyła, że nerwowo zacisnęła dłonie w pięści. Z niejaką obawą rozejrzała się po świątyni, nagle zaczynając obawiać o los rozstawionych przy ołtarzu wazonów ze świeżymi kwiatami.
Michael się spisał… Zresztą nic dziwnego. W końcu chodzi o Allegrę, pomyślała i coś nieprzyjemnie ścisnęło ją w gardle. Możliwe, że powinna przynajmniej na razie zaoszczędzić Isabeau rozmowy o bracie i Renesmee.
– Jasna cholera… Jak to zobaczył? – zniecierpliwiła się Isabeau, z wyraźnym wysiłkiem biorąc się w garść. Wyglądała na zmęczoną, co zresztą wcale Layli nie dziwiło. Jak znała siostrę, Beau musiała przesiadywać w świątyni od kilku godzin, próbując wszystko przygotować. – Nie wpadło wam do głowy, by poinformować mnie o czymś takim?!
– Przepraszam! Myślałam, że to zrobił! – zreflektowała się pośpiesznie. Rzuciła wampirzycy uspokajające spojrzenie, choć w rzeczywistości sama zaczynała odchodzić od zmysłów ze zdenerwowania. – To było jeszcze w Chianni. Nessie przeniknęła do jego snu – wyjaśniła pośpiesznie.
Isabeau wyraźnie się zawahała. Rozluźniła się nieznacznie, ale wciąż wyglądała na wystarczająco poruszoną, by w razie potrzeby być w stanie komuś przyłożyć.
– We śnie… Więc wniknęła w świat snów? – Mimo wszystko nie brzmiało to tak, jakby oczekiwała odpowiedzi na pytanie. – Rozmawiali przynajmniej? Ty jedna powiedz mi wszystko, Lay.
Skinęła głową. Początkowo miała wątpliwości, ale ton Isabeau dał jej do zrozumienia, że wampirzyca miała swoje powody, by chcieć ciągnąć ten temat. Miała wrażenie, że w ten sposób próbowała uciec od tego, co niepokoiło ją najbardziej: od śmierci matki i zbliżającej się uroczystości, którą chcąc nie chcąc musiała poprowadzić.
Layla westchnęła cicho. Korciło ją, żeby wziąć Isabeau w ramiona, na co w teorii mogła sobie pozwolić, skoro zostały same, ale czuła, że to nie byłoby najlepszym pomysłem. Jej siostra już i tak wydawała się rozbita. Skoro wolała skupić się na Renesmee i Gabrielu, być może lepiej było jej na to pozwolić.
– Z tego, co wiem, Nessie jest równie zdezorientowana, co i my. Chyba tam utknęła. W końcu wróciłaby do ciała, gdyby mogła.
– Oczywiście, że tak! Ile razy ją ostrzegałam, co? – Isabeau z niedowierzaniem potrząsnęła głową. – Anastasia nie była w stanie powiedzieć mi, ile tak naprawdę mamy czasu. Ale ja sądzę, że niewiele. O ile w ogóle istnieje sposób na to, żeby ją sprowadzić.
W odpowiedzi na słowa siostry aż się wzdrygnęła. W tamtej chwili cieszyła się, że nie było z nią Gabriela, bo zdecydowanie nie przyjąłby tych słów dobrze. Już i tak zachowywał się niepokojąco. Layla czuła, że coś jest nie tak, ale próbowała patrzeć na to przez palce, zrzucając wszystko na zmęczenie i ciągłe napięcie, w którym wszyscy trwali. Gabriel miał powody, żeby się zamartwiać. Ona również, a jednak nie mogła pozbyć się wrażenia, że w rzeczywistości działo się coś jeszcze.
– Jest… coś jeszcze – przyznała z opóźnieniem, z niejaką obawą spoglądając na Isabeau. – I chyba ma związek z Beatrycze.
– Czyżby w przypływie frustracji zagryzła naszego ulubieńca? – mruknęła z przekąsem Isabeau.
Layla prychnęła, spoglądając na siostrę z niedowierzaniem. Och, tak, tego zdecydowanie mogła spodziewać się po siostrze.
– Skądże! – żachnęła się. – Przeciwnie, zwłaszcza że odzyskała pamięć. Powiedziałabym, że wyglądają raczej uroczo i…
– Słodka bogini, bez szczegółów. Lawrence i klon Eleny nie mogą wyglądać uroczo – jęknęła Isabeau, wyrzucając obie ręce ku górze w poddańczym geście. – Tylko to dla mnie trochę tak, jakby obmazywał wnuczkę?
– Isabeau!
Przez moment sama nie była pewna czy powinna się śmiać, czy może płakać. Miała przynajmniej pewność, że Beau była w na tyle podłym nastroju, by zachowywać się w bardziej uszczypliwy sposób niż zazwyczaj. Problem w tym, że nie miała pojęcia czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie.
– Wybacz – zreflektowała się wampirzyca, ale Layla nie sądziła, by było jej jakkolwiek przykro. – Więc co z Beatrycze? Poza tym, że Cullenowie znów mają młodego wampira na głowie – dodała, zakładając ramiona na piersiach.
Przynajmniej się rozluźniła – tylko nieznacznie, ale to wydawało się lepsze niż nic.
– Cóż… Chyba to, gdzie była wcześniej. To znaczy Beatrycze, kiedy… była martwa? – Layla zawahała się. To naprawdę brzmiało źle. – Nessie najwyraźniej trafiła w to samo miejsce. I chyba spotkała Ciemność.
– Słodka bogini…
Przerażona Isabeau nigdy nie wróżyła niczego dobrego, a jednak w tamtej chwili wyglądała na bliską, by wyjść z siebie i stanąć obok. Przez dłuższą chwilę obie milczały, Layla zaś z niejaką obawą obserwowała krążącą siostrę. Wampirzyca wyraźnie unikała jej wzroku, dodatkowo myślami wydając się być gdzieś daleko.
Minęła cała wieczność, zanim w końcu zdecydowała się odezwać.
– Co jeszcze? – drążyła, w pośpiechu zwracając się ku Layli. – To niewiele mi mówi. Wątpię, by wystarczyło Anastasii, więc…
– Może sama ją zapytasz – zaproponowała natychmiast. – Z tego, co wiemy, Nessie została w świecie snów. Przy następnej okazji zamierzam towarzyszyć Gabrielowi. Może najlepiej będzie, jeśli ty z nią porozmawiasz.
– Przy następnej okazji… – Isabeau podejrzliwie zmrużyła oczy. – Dlaczego to zabrzmiało tak, jakby Gabriel ją tam zostawił? Jak go znam, teraz przesiadywałby przy niej cały czas.
– Gabriel jest…
Zamilkła, po czym potrząsnęła głową. Znów naszły ją wątpliwości, tym bardziej że Isabeau trafiła w sedno. Wcześniej nie chciała się nad tym zastanawiać, ale to okazało się trudne, kiedy Beau wprost zwróciła uwagę na to, co niepokoiło Laylę już wcześniej.
– Co się stało? – odezwała się ponownie wampirzyca. Podeszła bliżej, nie odrywając wzroku od siostry. – Co z Gabrielem? Powiedz mi, że nic, a naprawdę coś rozwalę, Lay.
– Żebym to ja wiedziała… – Wzruszyła ramionami. – Dużo się dzieje, prawda? No i teraz ważny jest pogrzeb. Gabriel po prostu się przejmuje.
– Ale? – nie dawała za wygraną Isabeau.
Layla z trudem powstrzymała jęk frustracji.
– W porządku, jest… dziwny. Odkąd wróciliśmy do domu – przyznała niechętnie. – Nie, nie pytałam go o to.
Isabeau nie wyglądała na przekonaną. Ostatecznie nie odezwała się nawet słowem, co wydało się Layli bardziej wymowne, niż gdyby zaczęła wypytywać o szczegóły. Teraz już nie miała wątpliwości, że coś musiało być na rzeczy. Skoro nawet Beau zachowywała się, jakby coś było nie tak…
Z wahaniem zmierzyła siostrę wzrokiem, po chwili zastanowienia jednak decydując się zmienić temat.
– Jak się trzymasz?
Wampirzyca drgnęła, nagle prostując się niczym struna.
– Mam jeszcze kilka godzin, zanim całkiem oszaleję. Innymi słowy, jest znakomicie – mruknęła, nie szczędząc sobie złośliwości.
– Beau…
– Tylko bez takich, dobrze? Uwielbiam cię, Lay – zapewniła pośpiesznie Isabeau – ale pocieszanie drażni mnie bardziej niż cisza. Obie wiemy, że damy sobie radę, zresztą jak zwykle. To po prostu… – Zamilkła, po czym energicznie potrząsnęła głową. – Nieważne. Mogę na ciebie liczyć, prawda? Podczas uroczystości.
– Jasne, że tak. – Z wahaniem rozejrzała się po świątyni. – Nie pytałam cię wcześniej, ale gdzie…?
– Na dole. – Isabeau zacisnęła usta. – Na razie wolałam, żeby… była tam. Nie mogłabym się skupić, gdybym ciągle musiała patrzeć na ciało.
Coś w tych słowach sprawiło, że z miejsca zrobiło jej się zimno. Przez moment niemalże słyszała huk wystrzału i głuche uderzenie upadającego na posadzkę ciała. Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, powstrzymując nieco dziecięcy odruch, nakazujący jej zakryć uszy. Zupełnie jakby to mogło w czymkolwiek pomóc! Wiedziała przecież, że to tych wspomnienia – odległe echo czegoś, co już miało miejsce. To tyczyło się zarówno wystrzału, który wciąż majaczył gdzieś w jej pamięci, jak  i słodyczy świeżej krwi, którą nagle poczuła.
Z niejaką obawą spojrzała na Isabeau, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że siostra była bledsza niż w rzeczywistości. To nie była pierwsza taka ceremonia, którą miałaby poprowadzić. Layla aż za dobrze pamiętała to, co działo się zaraz po odejściu Isobel – splamione krwią ulicę i dość martwych ciał, by miała dość aż po kres wieczności. Osobiście zadbała o podpalenie stosu, co (przynajmniej zdaniem Beau) miało być swego rodzaju formą oczyszczenia i może faktycznie na swój sposób niosło ze sobą ukojenie.
Tym razem jednak chodziło o Allegrę. Na samą myśl robiło jej się niedobrze, chociaż nie zamierzała się do tego przyznawać. Wystarczyło, że Isabeau już i tak wyglądała na przerażoną, co w jej przypadku zdecydowanie nie było normą.
– W porządku – powiedziała z opóźnieniem, starannie dobierając słowa. – Chcesz wracać do Niebiańskiej Rezydencji? Mamy jeszcze trochę czasu, więc…
– Mam tutaj jeszcze coś do zrobienia.
Zdaniem Layli wcale tak nie było, a przesiadywanie w świątyni zdecydowanie nie niosło ze sobą nic dobrego dla Isabeau, ale powstrzymała się od komentarza. Co więcej, przecież doskonale znała ten ton. Wiedziała, że siostra chciała zostać sama, nawet jeśli sytuacja niekoniecznie temu sprzyjała.
– Daj mi znać, jakbyś jednak mnie potrzebowała – zaproponowała, z wolna się wycofując. – Jeśli nie, widzimy się na uroczystościach.
– Uroczystościach… – Isabeau posłała jej wymuszony uśmiech. – To tak ładnie brzmi, jeśli nazwać pogrzeb w ten sposób.
– Beau…
– Idź już, co? Nie chcę powiedzieć czegoś przykrego – zreflektowała się pośpiesznie. – I tak cieszę się, że jesteś cała, siostrzyczko.
– Jak zawsze – zapewniła, wysilając się na blady uśmiech.
Isabeau z wolna skinęła głową. Po wyrazie jej twarzy trudno było stwierdzić, co takiego sobie myślała.
– Ach, jeszcze jedno… – powiedziała nagle, zatrzymując Laylę w połowie drogi do wyjścia. – Może nie powinnam pytać akurat ciebie, ale… co z Marco?
– Och… – wyrwało jej się. Zmusiła się do spojrzenia siostrze w oczy. – Nie widziałam go, odkąd… Potem za wiele się działo, bym próbowała go szukać. Zresztą Gabriel nie byłby zachwycony.
Najwyraźniej Beau nie oczekiwała niczego więcej, bo bez słowa wróciła do układania kwiatów. Co prawda bukiety wyglądały na gotowe, ale Lay nie skomentowała tego w żaden sposób, tak jak i siostra woląc milczeć. Takie rozwiązanie wydawało się o wiele bezpieczniejsze, tym bardziej że temat Marco zdecydowanie nie był tym, który chciała przedyskutować.
W gruncie rzeczy sama nie była pewna, co myśleć o ojcu. Wiedziała, że Gabriel zdenerwowałby się, gdyby tak po prostu poszła szukać Marco. Miała zresztą wrażenie, że nie powinna, w pierwszej kolejności chcąc dać ojcu trochę czasu na to, żeby ochłonął. Z drugiej strony, zostawianie go samego wydawało się kiepskim pomysłem. Kto jak kto, ale Layla zdecydowanie wiedziała, co potrafiło dziać się z tym wampirem, kiedy w grę wchodziły aż tak skrajne uczucia – a już w szczególności żal.
I właśnie dlatego nie powinnaś go szukać.
Zacisnęła usta. Nie miała wątpliwości, że dokładnie to samo usłyszałaby o Gabriela. Przynajmniej Rufus nie próbował w żaden sposób komentować tego, że mogłaby przejmować się akurat Marco, ale wiedziała, że też tego nie pochwalał. Nie żeby ją to dziwiło, bo zdecydowanie mieli powody, żeby się martwić. A jednak z drugiej strony… Jak mogłaby udawać, że nic się nie stało? Miała zresztą wrażenie, że właśnie tego zabrakło po śmierci mamy – kogoś, kto porządnie by nim potrząsnął i w porę zareagował, zanim sprawy zabrnęłyby zbyt daleko. Może gdyby już wtedy pojawił się ktoś jeszcze, wszystko potoczyłoby się w zupełnie inny sposób.
Na zewnątrz panował półmrok, ale to jej nie przeszkadzało. W zasadzie z oczywistych względów czuła się lepiej, kiedy na zewnątrz było ciemno, bo dzięki temu mogła swobodnie funkcjonować. Z wolna ruszyła w stronę lasu, wcześniej dla pewności raz jeszcze oglądając się na świątynię. Na razie była opustoszała, ale Layla wiedziała, że to miało się wkrótce zmienić. Dopiero później mieli przenieść się na cmentarz, zaś w między czasie sama miała odegrać swoją rolę. Machinalnie zacisnęła dłonie w pięści, nagle podenerwowana, zwłaszcza że tak naprawdę nie wyobrażała sobie, że miałaby przywołać ogień, żeby…
Nie, zdecydowanie nie chciała tego robić. Ale przecież nie mogła zawieść Isabeau.
Zapiekły ją w oczy, więc zamrugała kilkukrotnie. To tylko sól. Jestem wciąż koło klifu, pomyślała, ale ta wymówka była tak słaba, że nawet samej siebie nie potrafiła na nią nabrać. Przyśpieszyła, ostatecznie rzucając się do biegu, zwłaszcza że ten zawsze miał w sobie coś kojącego. Tym razem również pomogło, choć nie w takim stopniu, w jakim mogłaby tego oczekiwać.
Zadziałało za to głośne gwizdnięcie, które rozległo się tuż za jej plecami, choć na moment zapomnieć o wątpliwościach. Natychmiast zwolniła, w niemalże urażony sposób spoglądając na Williama, kiedy ten dosłownie zmaterializował się u jej boku.
– Jasna cholera, Will… – wymamrotała. – Chcesz, żebym dostała zawału?
– Jakbyś mogła! – żachnął się, odsłaniając wydłużone kły w nieco złośliwym uśmiechu. Zaraz po tym, ku jej zaskoczeniu, raptownie spoważniał. – Ale skoro o ataku serca mowa, to coś ty sobie myślała, hm? – zapytał, bezceremonialnie zastępując jej drogę.
Z wrażenia omal na niego nie wpadła. Zatrzymała się gwałtownie, poniekąd dzięki temu, że zacisnął dłonie na jej ramionach, pomagając wytracić prędkość. W pierwszym odruchu zesztywniała, gotowa się odsunąć – zarówno z przyzwyczajenia, bo Rufus wciąż pozostawał jedynym mężczyzną, którego dotyk nie wzbudzał w niej wątpliwości. Przede wszystkim jednak chodziło to, że miała przed sobą jednego z najbardziej chwiejnych nieśmiertelnych, jakiego aktualnie znała.
Z tym, że William nie wyglądał na kogoś, kto miał w planach zrobić coś głupiego. Nie skoczył na nią, a jego oczy w niczym nie przypominały lśniących niebezpiecznie, rubinowych punkcików. W zasadzie wydał jej się wyjątkowo łagodny i zatroskany, a to zdecydowanie nie było w jego przypadku normą.
– Okej. – Zawahała się, wciąż z uwagą obserwując twarz stojącego przed nią nieśmiertelnego. – Dobrze się czujesz? Tak tylko pytam – dodała, bo prychnął w odpowiedzi na jej słowa.
– Ja? Żartujesz sobie?
Mimo wszystko rozluźniła się, gdy ją puścił. Założyła ramiona na piersiach, wciąż czujniejsza, niż było to konieczne, ale nic nie mogła poradzić na przyzwyczajenia. Will zdecydowanie zbyt często zachowywał się jak desperat, a w tamtej chwili wyraźnie był czymś poruszony.
– Wszystko jest w porządku – zapewniła, siląc się na łagodny ton. Tego też nauczyła się przy nim, ale przede wszystkim przy Rufusie. – Teraz po prostu powiedz mi, co się stało, bo naprawdę zaczynam się martwić.
– Och, martwisz się! – prychnął, nagle brzmiąc niemalże na urażonego. – Jak i my wszyscy, kiedy okazało się, że masz kłopoty.
Otworzyła i zaraz zamknęła usta. Z wolna uniosła brwi, wciąż podejrzliwie przypatrując Williamowi. Zrozumienie pojawiło się nagle, Layla zaś zawahała się, przez moment niepewna czy powinna się roześmiać, czy może od razu go uściskać. Koniec końców zdecydowała się na oba.
– Słodka bogini! – wyrwało jej się. Bezceremonialnie zarzuciła mu ramiona na szyję, jak gdyby nigdy nic decydując się go uściskać. Odskoczył od niej jak opatrzony, co rozbawiło ją jeszcze bardziej. – Uważaj, bo pomyślę, że się mną przejmowałeś! – rzuciła zaczepnym tonem.
– Ja nie… Rany, nie rób tego więcej! – jęknął, spoglądając na Laylę tak, jakby widzieli się po raz pierwszy. – Co z tobą nie tak?
– Więc jak to było? Przejmowałeś się…
– Jasne, że się, kurwa, przejmowałem! – obruszył się. Nawet przekleństwo nie wydało jej się czymś niewłaściwym. – Kristin gdzieś wybyła, ty też, a ja… I nagle się okazuje, że znów wpadłaś w jakieś kłopoty! Co ty sobie w ogóle wyobrażałaś, na litość bogini?
Wciąż wpatrywała się w stojącego przed nią nieśmiertelnego. Co więcej, była gotowa przysiąc, że się zaczerwienił, choć w ciemnościach trudno było to jednoznacznie stwierdzić. Wiedziała, że gdyby choć spróbowała mu to zasugerować, jak nic wpadłby w szał, ale i tak uśmiechnęła się, nie mogąc się powstrzymać. Spodziewała się wielu rzeczy, ale szalejący, na dodatek ustawiający ją do pionu Will, zdecydowanie nie był czymś normalnym.
– Oj, kochanie…
Tym razem na nią warknął.
– Przestań! – obruszył się. – Ja… Dobra, zapomnij. Nie było tematu.
Ruszyła za nim, kiedy spróbował ją zostawić. Nie musiała nawet się wysilać, by zdołać się z nim zrównać. Wiliam również nie zaprotestował, więc przez dłuższą chwilę po prostu szli w ciszy, każde spoglądając w swoją stronę.
– Więc jak to jest? – zapytała, siląc się na spokój. Natychmiast przeniósł na nią wzrok. – Wiem, że byliście w pogotowiu. Po prostu jestem zaskoczona, że…
– Jak zdziwiona. – Will z niedowierzaniem potrząsnął głową. – Wydawało mi się, że przynajmniej to jedno jest dla ciebie jasne. Idziemy za tobą tyle czasu… A ty nawet nie raczyłaś zadzwonić, że jednak żyjesz.
– Bo w teorii nie żyję – zauważyła przytomnie.
Tym razem puścił jej słowa mimo uszu.
– Powinienem pewnie dodać, że mi przykro – podjął, z uporem spoglądając gdzieś w bok. – Z powodu Allegry… Rany, co tam się stało, Lay?
– To… Dłuższa historia – przyznała niechętnie. – Ale dziękuję ci, Will.
Skinął głową. Wciąż wyglądał na podenerwowanego, ale zdecydowała się tego nie komentować, nie chcąc bardziej wytrącić go z równowagi. Nie zmieniało to jednak faktu, że poczuła się przynajmniej odrobinę lepiej. Łatwo było zapomnieć, że w Mieście Nocy jednak robiła dość, by w razie potrzeby znalazły się osoby, które skoczyłyby za nią w ogień, gdyby zaszła taka potrzeba.
Siedzimy w tym razem tyle czasu…
– Will?
Spojrzał na nią kątem oka.
– Hm? – Wywrócił oczami, kiedy nie odezwała się tak od razu. – Mów, co chciałaś… I nie, nie zamierzam wciąż powtarzać, że to dobrze, że wróciłaś.
– I tak wiem swoje – zapewniła go pośpiesznie. Prychnął, ale nie próbował protestować. – Zresztą nie o to chodzi. Powiedzmy, że… znów znalazłam kogoś, kto mnie martwi. Mam dwójkę dzieciaków, dla których szukam jakiegoś sensownego miejsca.
– A co ja mam do tego? – zapytał z rezerwą.
– Absolutnie nic. Po prostu mam ochotę się wygadać, a nie mam przy sobie Kristin – wyjaśniła mu usłużnie.
– Cudownie. Więc w tym też mam wyręczać Kristin? – mruknął, ale po chwili coś w wyrazie jego twarzy złagodniało. – Nieważne. Serio znów bawisz się w opiekunkę?
– Wydaje mi się, że powinnam. No i nie mogę zostawić ich w Seattle. – Zawahała się. – Tylko że to niekoniecznie wampiry. Nie takie jak my…
William przystanął, wyraźnie zaskoczony. Spojrzał na nią z powątpiewaniem, wyraźnie przymuszając się do przemyślenia tego, co ostatecznie zdecydował się powiedzieć na głos.
– Więc co? – zapytał, nie kryjąc wątpliwości. – Znów jakaś zabawa genami?
Westchnęła cicho. Nie zapytał o Rufus, ale to pytanie wydawało się mimo wszystko wisieć gdzieś pomiędzy nimi. Nie była tym zaskoczona, tym bardziej że na miejscu Wiliama zaczęłaby rozważać dokładnie to samo.
– I tak, i nie. W zasadzie… nie mam pojęcia. Ludzie, którzy mnie złapali, robili rzeczy, których nie powinni i teraz mamy tego efekty – powiedziała w końcu. Nerwowo potarła ramiona. – Rufus potrzebuje czasu, żeby sprawdzić kilka rzeczy. Nie wiem czy będę miała czas, żeby zając się tymi dzieciakami, a przecież nie mogę puścić im samopas.
– Jakbym miał wybór… Popytam tu i ówdzie – zaproponował, wciąż na nią nie patrząc. – Oboje wiemy, że absolutnie nie nadaję się do pilnowania kogokolwiek.
Poza Iris… Swoją drogą, ta dziewczyna najwyraźniej działa cuda, pomyślała, ale nie wypowiedziała tych słów na głos.
W zamian z ulgą skinęła głową. W obecnej sytuacji nie śmiała oczekiwać od niego niczego więcej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa