Layla
– Isabeau!
Bezceremonialnie
wpadła siostrze w ramiona, niemalże zwalając ją z nóg. Wyczuła, że w pierwszym
odruchu wampirzyca zesztywniała, jak zwykle spinając się, kiedy ktoś próbował
okazywać przy niej zbyt wiele emocji, po chwili jednak odwzajemniła uścisk.
Wyraźnie rozluźniła się, zwłaszcza gdy przekonała się, że Layla była sama.
– Co tu
robisz? – zapytała z powątpiewaniem Isabeau, w pośpiechu cofając się o krok.
Lay powstrzymała się od prychnięcia. – Myślałam, że będziecie później. Nie żeby
Gabriel pomagał być mi na bieżąco, skoro z takim uporem nie odbiera moich
telefonów…
– Dzwoniłaś
do niego?
Beau
wzruszyła ramionami.
– A bo
to raz? – Z niedowierzaniem potrząsnęła głową. – Rozmawiałam z Anastasią,
ale nie powiedziała mi niczego, czego sama bym nie podejrzewała. Nie mam
pojęcia, co zrobić z Renesmee, skoro nigdzie nie mam jej duszy, ale…
– Gabriel
twierdził, że ją zobaczył – wypaliła, bezceremonialnie wchodząc siostrze w słowo.
Wampirzyca
odsunęła się, przez moment sprawiając wrażenie chętnej, żeby coś rozwalić.
Layla zauważyła, że nerwowo zacisnęła dłonie w pięści. Z niejaką
obawą rozejrzała się po świątyni, nagle zaczynając obawiać o los
rozstawionych przy ołtarzu wazonów ze świeżymi kwiatami.
Michael się spisał… Zresztą nic dziwnego. W końcu
chodzi o Allegrę, pomyślała i coś nieprzyjemnie ścisnęło ją w gardle.
Możliwe, że powinna przynajmniej na razie zaoszczędzić Isabeau rozmowy o bracie
i Renesmee.
– Jasna
cholera… Jak to zobaczył? – zniecierpliwiła się Isabeau, z wyraźnym
wysiłkiem biorąc się w garść. Wyglądała na zmęczoną, co zresztą wcale
Layli nie dziwiło. Jak znała siostrę, Beau musiała przesiadywać w świątyni
od kilku godzin, próbując wszystko przygotować. – Nie wpadło wam do głowy, by
poinformować mnie o czymś takim?!
–
Przepraszam! Myślałam, że to zrobił! – zreflektowała się pośpiesznie. Rzuciła
wampirzycy uspokajające spojrzenie, choć w rzeczywistości sama zaczynała
odchodzić od zmysłów ze zdenerwowania. – To było jeszcze w Chianni. Nessie
przeniknęła do jego snu – wyjaśniła pośpiesznie.
Isabeau
wyraźnie się zawahała. Rozluźniła się nieznacznie, ale wciąż wyglądała na
wystarczająco poruszoną, by w razie potrzeby być w stanie komuś
przyłożyć.
– We śnie…
Więc wniknęła w świat snów? – Mimo wszystko nie brzmiało to tak, jakby
oczekiwała odpowiedzi na pytanie. – Rozmawiali przynajmniej? Ty jedna powiedz
mi wszystko, Lay.
Skinęła
głową. Początkowo miała wątpliwości, ale ton Isabeau dał jej do zrozumienia, że
wampirzyca miała swoje powody, by chcieć ciągnąć ten temat. Miała wrażenie, że w ten
sposób próbowała uciec od tego, co niepokoiło ją najbardziej: od śmierci matki i zbliżającej
się uroczystości, którą chcąc nie chcąc musiała poprowadzić.
Layla
westchnęła cicho. Korciło ją, żeby wziąć Isabeau w ramiona, na co w teorii
mogła sobie pozwolić, skoro zostały same, ale czuła, że to nie byłoby
najlepszym pomysłem. Jej siostra już i tak wydawała się rozbita. Skoro
wolała skupić się na Renesmee i Gabrielu, być może lepiej było jej na to
pozwolić.
– Z tego,
co wiem, Nessie jest równie zdezorientowana, co i my. Chyba tam utknęła. W końcu
wróciłaby do ciała, gdyby mogła.
–
Oczywiście, że tak! Ile razy ją ostrzegałam, co? – Isabeau z niedowierzaniem
potrząsnęła głową. – Anastasia nie była w stanie powiedzieć mi, ile tak
naprawdę mamy czasu. Ale ja sądzę, że niewiele. O ile w ogóle
istnieje sposób na to, żeby ją sprowadzić.
W
odpowiedzi na słowa siostry aż się wzdrygnęła. W tamtej chwili cieszyła
się, że nie było z nią Gabriela, bo zdecydowanie nie przyjąłby tych słów
dobrze. Już i tak zachowywał się niepokojąco. Layla czuła, że coś jest nie
tak, ale próbowała patrzeć na to przez palce, zrzucając wszystko na zmęczenie i ciągłe
napięcie, w którym wszyscy trwali. Gabriel miał powody, żeby się
zamartwiać. Ona również, a jednak nie mogła pozbyć się wrażenia, że w rzeczywistości
działo się coś jeszcze.
– Jest… coś
jeszcze – przyznała z opóźnieniem, z niejaką obawą spoglądając na
Isabeau. – I chyba ma związek z Beatrycze.
– Czyżby w przypływie
frustracji zagryzła naszego ulubieńca? – mruknęła z przekąsem Isabeau.
Layla
prychnęła, spoglądając na siostrę z niedowierzaniem. Och, tak, tego
zdecydowanie mogła spodziewać się po siostrze.
– Skądże! –
żachnęła się. – Przeciwnie, zwłaszcza że odzyskała pamięć. Powiedziałabym, że
wyglądają raczej uroczo i…
– Słodka
bogini, bez szczegółów. Lawrence i klon Eleny nie mogą wyglądać uroczo –
jęknęła Isabeau, wyrzucając obie ręce ku górze w poddańczym geście. –
Tylko to dla mnie trochę tak, jakby obmazywał wnuczkę?
– Isabeau!
Przez
moment sama nie była pewna czy powinna się śmiać, czy może płakać. Miała
przynajmniej pewność, że Beau była w na tyle podłym nastroju, by
zachowywać się w bardziej uszczypliwy sposób niż zazwyczaj. Problem w tym,
że nie miała pojęcia czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie.
– Wybacz –
zreflektowała się wampirzyca, ale Layla nie sądziła, by było jej jakkolwiek
przykro. – Więc co z Beatrycze? Poza tym, że Cullenowie znów mają młodego
wampira na głowie – dodała, zakładając ramiona na piersiach.
Przynajmniej
się rozluźniła – tylko nieznacznie, ale to wydawało się lepsze niż nic.
– Cóż… Chyba
to, gdzie była wcześniej. To znaczy Beatrycze, kiedy… była martwa? – Layla
zawahała się. To naprawdę brzmiało źle. – Nessie najwyraźniej trafiła w to
samo miejsce. I chyba spotkała Ciemność.
– Słodka
bogini…
Przerażona
Isabeau nigdy nie wróżyła niczego dobrego, a jednak w tamtej chwili
wyglądała na bliską, by wyjść z siebie i stanąć obok. Przez dłuższą
chwilę obie milczały, Layla zaś z niejaką obawą obserwowała krążącą
siostrę. Wampirzyca wyraźnie unikała jej wzroku, dodatkowo myślami wydając się
być gdzieś daleko.
Minęła cała
wieczność, zanim w końcu zdecydowała się odezwać.
– Co jeszcze?
– drążyła, w pośpiechu zwracając się ku Layli. – To niewiele mi mówi.
Wątpię, by wystarczyło Anastasii, więc…
– Może sama
ją zapytasz – zaproponowała natychmiast. – Z tego, co wiemy, Nessie została
w świecie snów. Przy następnej okazji zamierzam towarzyszyć Gabrielowi.
Może najlepiej będzie, jeśli ty z nią porozmawiasz.
– Przy
następnej okazji… – Isabeau podejrzliwie zmrużyła oczy. – Dlaczego to
zabrzmiało tak, jakby Gabriel ją tam zostawił? Jak go znam, teraz
przesiadywałby przy niej cały czas.
– Gabriel
jest…
Zamilkła,
po czym potrząsnęła głową. Znów naszły ją wątpliwości, tym bardziej że Isabeau
trafiła w sedno. Wcześniej nie chciała się nad tym zastanawiać, ale to
okazało się trudne, kiedy Beau wprost zwróciła uwagę na to, co niepokoiło Laylę
już wcześniej.
– Co się stało?
– odezwała się ponownie wampirzyca. Podeszła bliżej, nie odrywając wzroku od
siostry. – Co z Gabrielem? Powiedz mi, że nic, a naprawdę coś
rozwalę, Lay.
– Żebym to
ja wiedziała… – Wzruszyła ramionami. – Dużo się dzieje, prawda? No i teraz
ważny jest pogrzeb. Gabriel po prostu się przejmuje.
– Ale? – nie
dawała za wygraną Isabeau.
Layla z trudem
powstrzymała jęk frustracji.
– W porządku,
jest… dziwny. Odkąd wróciliśmy do domu – przyznała niechętnie. – Nie, nie
pytałam go o to.
Isabeau nie
wyglądała na przekonaną. Ostatecznie nie odezwała się nawet słowem, co wydało
się Layli bardziej wymowne, niż gdyby zaczęła wypytywać o szczegóły. Teraz
już nie miała wątpliwości, że coś musiało być na rzeczy. Skoro nawet Beau zachowywała
się, jakby coś było nie tak…
Z wahaniem
zmierzyła siostrę wzrokiem, po chwili zastanowienia jednak decydując się zmienić
temat.
– Jak się
trzymasz?
Wampirzyca
drgnęła, nagle prostując się niczym struna.
– Mam
jeszcze kilka godzin, zanim całkiem oszaleję. Innymi słowy, jest znakomicie –
mruknęła, nie szczędząc sobie złośliwości.
– Beau…
– Tylko bez
takich, dobrze? Uwielbiam cię, Lay – zapewniła pośpiesznie Isabeau – ale
pocieszanie drażni mnie bardziej niż cisza. Obie wiemy, że damy sobie radę, zresztą
jak zwykle. To po prostu… – Zamilkła, po czym energicznie potrząsnęła głową. –
Nieważne. Mogę na ciebie liczyć, prawda? Podczas uroczystości.
– Jasne, że
tak. – Z wahaniem rozejrzała się po świątyni. – Nie pytałam cię wcześniej,
ale gdzie…?
– Na dole. –
Isabeau zacisnęła usta. – Na razie wolałam, żeby… była tam. Nie mogłabym się
skupić, gdybym ciągle musiała patrzeć na ciało.
Coś w tych
słowach sprawiło, że z miejsca zrobiło jej się zimno. Przez moment niemalże
słyszała huk wystrzału i głuche uderzenie upadającego na posadzkę ciała.
Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, powstrzymując nieco dziecięcy odruch,
nakazujący jej zakryć uszy. Zupełnie jakby to mogło w czymkolwiek pomóc! Wiedziała
przecież, że to tych wspomnienia – odległe echo czegoś, co już miało miejsce.
To tyczyło się zarówno wystrzału, który wciąż majaczył gdzieś w jej
pamięci, jak i słodyczy świeżej
krwi, którą nagle poczuła.
Z niejaką
obawą spojrzała na Isabeau, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że siostra była bledsza
niż w rzeczywistości. To nie była pierwsza taka ceremonia, którą miałaby poprowadzić.
Layla aż za dobrze pamiętała to, co działo się zaraz po odejściu Isobel – splamione
krwią ulicę i dość martwych ciał, by miała dość aż po kres wieczności. Osobiście
zadbała o podpalenie stosu, co (przynajmniej zdaniem Beau) miało być swego
rodzaju formą oczyszczenia i może faktycznie na swój sposób niosło ze sobą
ukojenie.
Tym razem
jednak chodziło o Allegrę. Na samą myśl robiło jej się niedobrze, chociaż
nie zamierzała się do tego przyznawać. Wystarczyło, że Isabeau już i tak
wyglądała na przerażoną, co w jej przypadku zdecydowanie nie było normą.
– W porządku
– powiedziała z opóźnieniem, starannie dobierając słowa. – Chcesz wracać
do Niebiańskiej Rezydencji? Mamy jeszcze trochę czasu, więc…
– Mam tutaj
jeszcze coś do zrobienia.
Zdaniem Layli
wcale tak nie było, a przesiadywanie w świątyni zdecydowanie nie niosło
ze sobą nic dobrego dla Isabeau, ale powstrzymała się od komentarza. Co więcej,
przecież doskonale znała ten ton. Wiedziała, że siostra chciała zostać sama,
nawet jeśli sytuacja niekoniecznie temu sprzyjała.
– Daj mi
znać, jakbyś jednak mnie potrzebowała – zaproponowała, z wolna się
wycofując. – Jeśli nie, widzimy się na uroczystościach.
– Uroczystościach…
– Isabeau posłała jej wymuszony uśmiech. – To tak ładnie brzmi, jeśli nazwać
pogrzeb w ten sposób.
– Beau…
– Idź już,
co? Nie chcę powiedzieć czegoś przykrego – zreflektowała się pośpiesznie. – I tak
cieszę się, że jesteś cała, siostrzyczko.
– Jak
zawsze – zapewniła, wysilając się na blady uśmiech.
Isabeau z wolna
skinęła głową. Po wyrazie jej twarzy trudno było stwierdzić, co takiego sobie
myślała.
– Ach,
jeszcze jedno… – powiedziała nagle, zatrzymując Laylę w połowie drogi do
wyjścia. – Może nie powinnam pytać akurat ciebie, ale… co z Marco?
– Och… –
wyrwało jej się. Zmusiła się do spojrzenia siostrze w oczy. – Nie widziałam
go, odkąd… Potem za wiele się działo, bym próbowała go szukać. Zresztą Gabriel
nie byłby zachwycony.
Najwyraźniej
Beau nie oczekiwała niczego więcej, bo bez słowa wróciła do układania kwiatów.
Co prawda bukiety wyglądały na gotowe, ale Lay nie skomentowała tego w żaden
sposób, tak jak i siostra woląc milczeć. Takie rozwiązanie wydawało się o wiele
bezpieczniejsze, tym bardziej że temat Marco zdecydowanie nie był tym, który
chciała przedyskutować.
W gruncie
rzeczy sama nie była pewna, co myśleć o ojcu. Wiedziała, że Gabriel zdenerwowałby
się, gdyby tak po prostu poszła szukać Marco. Miała zresztą wrażenie, że nie powinna,
w pierwszej kolejności chcąc dać ojcu trochę czasu na to, żeby ochłonął. Z drugiej
strony, zostawianie go samego wydawało się kiepskim pomysłem. Kto jak kto, ale
Layla zdecydowanie wiedziała, co potrafiło dziać się z tym wampirem, kiedy
w grę wchodziły aż tak skrajne uczucia – a już w szczególności
żal.
I właśnie dlatego nie powinnaś go szukać.
Zacisnęła
usta. Nie miała wątpliwości, że dokładnie to samo usłyszałaby o Gabriela.
Przynajmniej Rufus nie próbował w żaden sposób komentować tego, że mogłaby
przejmować się akurat Marco, ale wiedziała, że też tego nie pochwalał. Nie żeby
ją to dziwiło, bo zdecydowanie mieli powody, żeby się martwić. A jednak z drugiej
strony… Jak mogłaby udawać, że nic się nie stało? Miała zresztą wrażenie, że
właśnie tego zabrakło po śmierci mamy – kogoś, kto porządnie by nim potrząsnął i w
porę zareagował, zanim sprawy zabrnęłyby zbyt daleko. Może gdyby już wtedy
pojawił się ktoś jeszcze, wszystko potoczyłoby się w zupełnie inny sposób.
Na zewnątrz
panował półmrok, ale to jej nie przeszkadzało. W zasadzie z oczywistych
względów czuła się lepiej, kiedy na zewnątrz było ciemno, bo dzięki temu mogła
swobodnie funkcjonować. Z wolna ruszyła w stronę lasu, wcześniej dla
pewności raz jeszcze oglądając się na świątynię. Na razie była opustoszała, ale
Layla wiedziała, że to miało się wkrótce zmienić. Dopiero później mieli
przenieść się na cmentarz, zaś w między czasie sama miała odegrać swoją
rolę. Machinalnie zacisnęła dłonie w pięści, nagle podenerwowana,
zwłaszcza że tak naprawdę nie wyobrażała sobie, że miałaby przywołać ogień,
żeby…
Nie, zdecydowanie
nie chciała tego robić. Ale przecież nie mogła zawieść Isabeau.
Zapiekły ją
w oczy, więc zamrugała kilkukrotnie. To
tylko sól. Jestem wciąż koło klifu, pomyślała, ale ta wymówka była tak
słaba, że nawet samej siebie nie potrafiła na nią nabrać. Przyśpieszyła,
ostatecznie rzucając się do biegu, zwłaszcza że ten zawsze miał w sobie
coś kojącego. Tym razem również pomogło, choć nie w takim stopniu, w jakim
mogłaby tego oczekiwać.
Zadziałało
za to głośne gwizdnięcie, które rozległo się tuż za jej plecami, choć na moment
zapomnieć o wątpliwościach. Natychmiast zwolniła, w niemalże urażony
sposób spoglądając na Williama, kiedy ten dosłownie zmaterializował się u jej
boku.
– Jasna
cholera, Will… – wymamrotała. – Chcesz, żebym dostała zawału?
– Jakbyś
mogła! – żachnął się, odsłaniając wydłużone kły w nieco złośliwym uśmiechu.
Zaraz po tym, ku jej zaskoczeniu, raptownie spoważniał. – Ale skoro o ataku
serca mowa, to coś ty sobie myślała, hm? – zapytał, bezceremonialnie zastępując
jej drogę.
Z wrażenia omal
na niego nie wpadła. Zatrzymała się gwałtownie, poniekąd dzięki temu, że zacisnął
dłonie na jej ramionach, pomagając wytracić prędkość. W pierwszym odruchu
zesztywniała, gotowa się odsunąć – zarówno z przyzwyczajenia, bo Rufus wciąż
pozostawał jedynym mężczyzną, którego dotyk nie wzbudzał w niej
wątpliwości. Przede wszystkim jednak chodziło to, że miała przed sobą jednego z najbardziej
chwiejnych nieśmiertelnych, jakiego aktualnie znała.
Z tym, że
William nie wyglądał na kogoś, kto miał w planach zrobić coś głupiego. Nie
skoczył na nią, a jego oczy w niczym nie przypominały lśniących
niebezpiecznie, rubinowych punkcików. W zasadzie wydał jej się wyjątkowo
łagodny i zatroskany, a to zdecydowanie nie było w jego
przypadku normą.
– Okej. –
Zawahała się, wciąż z uwagą obserwując twarz stojącego przed nią
nieśmiertelnego. – Dobrze się czujesz? Tak tylko pytam – dodała, bo prychnął w odpowiedzi
na jej słowa.
– Ja?
Żartujesz sobie?
Mimo
wszystko rozluźniła się, gdy ją puścił. Założyła ramiona na piersiach, wciąż czujniejsza,
niż było to konieczne, ale nic nie mogła poradzić na przyzwyczajenia. Will
zdecydowanie zbyt często zachowywał się jak desperat, a w tamtej chwili
wyraźnie był czymś poruszony.
– Wszystko
jest w porządku – zapewniła, siląc się na łagodny ton. Tego też nauczyła
się przy nim, ale przede wszystkim przy Rufusie. – Teraz po prostu powiedz mi,
co się stało, bo naprawdę zaczynam się martwić.
– Och, martwisz
się! – prychnął, nagle brzmiąc niemalże na urażonego. – Jak i my wszyscy,
kiedy okazało się, że masz kłopoty.
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta. Z wolna uniosła brwi, wciąż podejrzliwie przypatrując Williamowi.
Zrozumienie pojawiło się nagle, Layla zaś zawahała się, przez moment niepewna
czy powinna się roześmiać, czy może od razu go uściskać. Koniec końców zdecydowała
się na oba.
– Słodka
bogini! – wyrwało jej się. Bezceremonialnie zarzuciła mu ramiona na szyję, jak
gdyby nigdy nic decydując się go uściskać. Odskoczył od niej jak opatrzony, co rozbawiło
ją jeszcze bardziej. – Uważaj, bo pomyślę, że się mną przejmowałeś! – rzuciła
zaczepnym tonem.
– Ja nie… Rany,
nie rób tego więcej! – jęknął, spoglądając na Laylę tak, jakby widzieli się po
raz pierwszy. – Co z tobą nie tak?
– Więc jak
to było? Przejmowałeś się…
– Jasne, że
się, kurwa, przejmowałem! – obruszył się. Nawet przekleństwo nie wydało jej się
czymś niewłaściwym. – Kristin gdzieś wybyła, ty też, a ja… I nagle
się okazuje, że znów wpadłaś w jakieś kłopoty! Co ty sobie w ogóle wyobrażałaś,
na litość bogini?
Wciąż wpatrywała
się w stojącego przed nią nieśmiertelnego. Co więcej, była gotowa przysiąc,
że się zaczerwienił, choć w ciemnościach trudno było to jednoznacznie stwierdzić.
Wiedziała, że gdyby choć spróbowała mu to zasugerować, jak nic wpadłby w szał,
ale i tak uśmiechnęła się, nie mogąc się powstrzymać. Spodziewała się
wielu rzeczy, ale szalejący, na dodatek ustawiający ją do pionu Will, zdecydowanie
nie był czymś normalnym.
– Oj,
kochanie…
Tym razem
na nią warknął.
– Przestań!
– obruszył się. – Ja… Dobra, zapomnij. Nie było tematu.
Ruszyła za
nim, kiedy spróbował ją zostawić. Nie musiała nawet się wysilać, by zdołać się z nim
zrównać. Wiliam również nie zaprotestował, więc przez dłuższą chwilę po prostu
szli w ciszy, każde spoglądając w swoją stronę.
– Więc jak
to jest? – zapytała, siląc się na spokój. Natychmiast przeniósł na nią wzrok. –
Wiem, że byliście w pogotowiu. Po prostu jestem zaskoczona, że…
– Jak
zdziwiona. – Will z niedowierzaniem potrząsnął głową. – Wydawało mi się,
że przynajmniej to jedno jest dla ciebie jasne. Idziemy za tobą tyle czasu… A ty
nawet nie raczyłaś zadzwonić, że jednak żyjesz.
– Bo w teorii
nie żyję – zauważyła przytomnie.
Tym razem
puścił jej słowa mimo uszu.
–
Powinienem pewnie dodać, że mi przykro – podjął, z uporem spoglądając gdzieś
w bok. – Z powodu Allegry… Rany, co tam się stało, Lay?
– To…
Dłuższa historia – przyznała niechętnie. – Ale dziękuję ci, Will.
Skinął
głową. Wciąż wyglądał na podenerwowanego, ale zdecydowała się tego nie
komentować, nie chcąc bardziej wytrącić go z równowagi. Nie zmieniało to jednak
faktu, że poczuła się przynajmniej odrobinę lepiej. Łatwo było zapomnieć, że w Mieście
Nocy jednak robiła dość, by w razie potrzeby znalazły się osoby, które
skoczyłyby za nią w ogień, gdyby zaszła taka potrzeba.
Siedzimy w tym razem tyle czasu…
– Will?
Spojrzał na
nią kątem oka.
– Hm? – Wywrócił
oczami, kiedy nie odezwała się tak od razu. – Mów, co chciałaś… I nie, nie
zamierzam wciąż powtarzać, że to dobrze, że wróciłaś.
– I tak
wiem swoje – zapewniła go pośpiesznie. Prychnął, ale nie próbował protestować. –
Zresztą nie o to chodzi. Powiedzmy, że… znów znalazłam kogoś, kto mnie martwi.
Mam dwójkę dzieciaków, dla których szukam jakiegoś sensownego miejsca.
– A co
ja mam do tego? – zapytał z rezerwą.
– Absolutnie
nic. Po prostu mam ochotę się wygadać, a nie mam przy sobie Kristin –
wyjaśniła mu usłużnie.
– Cudownie.
Więc w tym też mam wyręczać Kristin? – mruknął, ale po chwili coś w wyrazie
jego twarzy złagodniało. – Nieważne. Serio znów bawisz się w opiekunkę?
– Wydaje mi
się, że powinnam. No i nie mogę zostawić ich w Seattle. – Zawahała
się. – Tylko że to niekoniecznie wampiry. Nie takie jak my…
William
przystanął, wyraźnie zaskoczony. Spojrzał na nią z powątpiewaniem, wyraźnie
przymuszając się do przemyślenia tego, co ostatecznie zdecydował się powiedzieć
na głos.
– Więc co? –
zapytał, nie kryjąc wątpliwości. – Znów jakaś zabawa genami?
Westchnęła cicho.
Nie zapytał o Rufus, ale to pytanie wydawało się mimo wszystko wisieć
gdzieś pomiędzy nimi. Nie była tym zaskoczona, tym bardziej że na miejscu Wiliama
zaczęłaby rozważać dokładnie to samo.
– I tak,
i nie. W zasadzie… nie mam pojęcia. Ludzie, którzy mnie złapali,
robili rzeczy, których nie powinni i teraz mamy tego efekty – powiedziała w końcu.
Nerwowo potarła ramiona. – Rufus potrzebuje czasu, żeby sprawdzić kilka rzeczy.
Nie wiem czy będę miała czas, żeby zając się tymi dzieciakami, a przecież nie
mogę puścić im samopas.
– Jakbym
miał wybór… Popytam tu i ówdzie – zaproponował, wciąż na nią nie patrząc. –
Oboje wiemy, że absolutnie nie nadaję się do pilnowania kogokolwiek.
Poza Iris… Swoją drogą, ta dziewczyna najwyraźniej
działa cuda, pomyślała, ale nie wypowiedziała tych słów na głos.
W zamian z ulgą
skinęła głową. W obecnej sytuacji nie śmiała oczekiwać od niego niczego
więcej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz