Layla
– Cholera, braciszku, nie
zachodź mnie tak! – jęknęła, okręcając się na pięcie.
Gabriel
posłał jej blady, przepraszający uśmiech. Miała ochotę na niego warknąć,
zwłaszcza że dobrze wiedział, że nie powinien aż tak ryzykować. Nie lubiła, gdy
ktokolwiek próbował ją straszyć, woląc nie zastanawiać się nad tym, co by było,
gdyby pod wpływem emocji pokusiła się o przywołanie ognia. Nie żeby nigdy
nie przyszło jej do głowy, by puścić to miejsce z dymem, ale zdecydowanie
nie planowała tego w tej chwili.
– Wybacz –
zreflektował się pośpiesznie Gabriel. Zaraz po tym spoważniał, wymownie
spoglądając na symbole na ścianie. – Ale wracając do tematu… Wiesz coś więcej?
– zapytał wprost, zwracając się do Rufusa.
Wampir
nawet na niego nie spojrzał. W milczeniu przypatrywał się w ścianę,
wyraźnie podenerwowany. Layla nie miała pewności, co o tym myśleć, ale
miała złe przeczucia.
– To stary
język. Dopiero co o tym wspomniałem – przypomniał usłużnie naukowiec.
Gabriel
potrząsnął głową. Przez jego twarz przemknął cień, choć to równie dobrze mogło
być wyłącznie wrażeniem. Znała swojego bliźniaka na tyle dobrze, by kolejny raz
zwrócić uwagę na to, że w jego zachowaniu było coś dziwnego. Może wszystko
sprowadzało się do zmęczenia, ale…
– Więc o co
chodzi? – zniecierpliwił się Gabriel. – Skoro to rozpoznajesz, to najpewniej
wesz, co oznacza.
–
Niekoniecznie – przyznał Rufus, bynajmniej nie sprawiając wrażenia zadowolonego
z takiego stanu rzeczy. – Widziałem symbole. To na pewno, ale… Cóż, to w zasadzie
tyle.
– Tyle? –
powtórzył z powątpiewaniem Gabriel.
– Ile
naszych wierzeń zostało zapomnianych, co? Zresztą każdy język ewoluuje. A to
coś… – Rufus nagle się zawahał, jednocześnie wciąż przypatrując znakom. –
Powiedziałbym raczej, że to działka Amelie.
To
zdecydowanie nie brzmiało dobrze. Tak przynajmniej sądziła Layla, jakoś nie
mając wątpliwości, że jakiekolwiek nawiązanie do tej wampirzycy, nie wróżyło
niczego pozytywnego, przynajmniej dla nich.
– Amelie
przemieniła Beatrycze – zauważyła cicho, tym samym skutecznie zwracając na
siebie uwagę brata i męża.
– A potem
uciekła tutaj i wyskoczyła przez okno? – rzucił z powątpiewaniem
Rufus, ale coś w jego tonie sugerowało, że ewentualnie brał takie
rozwiązanie pod uwagę.
– Szczerze
mówiąc… to wygląda, jakby stało się niedawno – przyznał Gabriel, wymownie
spoglądając w stronę wybitej szyby. – Odłamki wciąż są na dole. Dlatego
tutaj przyszedłem.
Layla
machinalnie skierowała się ku oknu, chcąc lepiej mu się przyjrzeć. Wyjrzała na
zewnątrz, ale z wysokości trudno było stwierdzić, czy było tak, ja powiedział
Gabriel. Ostatecznie z westchnieniem wyprostowała się, bardziej skołowana
niż do tej pory. Symbole nie dawały jej spokoju, zresztą tak jak sprawa Amelie i wszystkiego,
co wiązało się z tym domem.
– Sis? – doszedł ją zatroskany głos
Gabriela.
Spojrzała
na niego w roztargnieniu.
– Po co? –
zapytała, po czym westchnęła, uświadamiając sobie, że to zbyt ogólnie pytanie.
– O co w tym chodzi? I dlaczego… akurat tutaj?
Musiała
wyrzucić to z siebie, nawet jeśli zdawała sobie sprawę z tego, że
żaden z jej towarzyszy nie znał odpowiedzi. Gdyby to było takie proste,
już dawno by o czymś wspomnieli. Tak przynajmniej sądziła, nie potrafiąc
sobie wyobrazić, że akurat Gabriel miałby cokolwiek ukrywać. Co do Rufusa,
próbowała uwierzyć, że etap przemilczenia istotnych kwestii mieli już za sobą,
zwłaszcza po rozmowie z Lille.
– Dobre
pytanie – mruknął Gabriel, uważnie ją obserwując.
Kolejny raz
zwróciła uwagę na to, że wyglądał blado. Zwłaszcza w panującym na poddaszu
półmroku to wrzucało się w oczy, podsycając niepokój, który odczuwała
Layla. Chciała z nim porozmawiać, ale wiedziała, że i tak niczego nie
powiedziałby jej przy Rufusie. Musiała zajść go, kiedy będzie sam, ale
przynajmniej na razie nie miała pojęcia kiedy i gdzie miałaby to zrobić.
– Więc… –
Odchrząknęła, uświadamiając sobie, że uwaga na powrót skupiła się na niej. –
Możemy zapytać Beatrycze.
To była
pierwsza rzecz, która przyszła jej do głowy. Co więcej, wydawała się sensowna.
Skoro Beatrycze z jakiegoś powodu przyjechała aż tutaj, musiała mieć w tym
jakimś cel. Layla szczerze wątpiła, by obecność Amelie była przypadkowa,
zresztą jak i to, że ta przemieniła kobietę w wampirzycę.
Mimo
wszystko nie ruszyła się z miejsca. Ten dom miał coś w sobie, co ją
przytłaczało, nawet jeśli mimo wszystko czuła się lepiej, niż mogłaby
przypuszczać.
– Swoją
drogą… Jednak tutaj przyszłaś – zauważył cicho Gabriel, jakby czytając jej w myślach.
– Przyznam, że zaczynałem wątpić.
– Sam
widzisz.
Uśmiechnęła
się, chociaż – jeśli miała być szczera – sama na swój sposób nie dowierzała, że
tutaj była.
– Dalej nie
rozumiem… – Gabriel rzucił jej bliżej nieokreślone spojrzenie. Cokolwiek sobie
myślał, ostatecznie zachował to dla siebie. – Chodź. Później porozmawiamy z Beatrycze.
– Gdzie?
Jedynie się
uśmiechnął.
– Na dach –
stwierdził, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. – Na górze jest
całkiem przyjemnie.
– Serio
zamierzacie…? – zaczął Rufus, ale Gabriel nie pozwolił mu dokończyć.
– Ciebie
przecież nikt nie zmusza – zauważył, zachęcająco wyciągając rękę do siostry. –
Lay?
Wywróciła
oczami, ale nie zawahała się przed ujęciem jego dłoni. Mimowolnie pomyślała, że
to mogła być jej szansa, by w końcu spróbować go przepytać, ale
ostatecznie przestała się nad tym zastanawiać. Uważając na wciąż tkwiące w okiennej
ramie szklane odłamki, pozwoliła, żeby Gabriel z wprawą pomógł jej wejść
na dach. Na górze było przyjemnie chłodno, zresztą widok zachmurzonego
atramentowego nieba, miał w sobie coś kojącego.
– To co
robiłeś przez ten czas, hm? – rzuciła zaczepnym tonem. – Esme mówiła, że zniknąłeś,
zanim zdążyli porozmawiać.
– Sądzę, że
to była jedna z tych rozmów, które… powinny odbyć się w określonym
gronie – wyjaśnił wymijająco Gabriel, ostrożnie dobierając słowa.
Skinęła
głową. Może coś w tym było, zwłaszcza jeśli Beatrycze odzyskała pamięć. Z drugiej
strony, wciąż istniało dość kwestii na tyle istotnych, by musieli omówić je
razem.
– Co
robimy? Mam na myśli z Beatrycze – dodała, kiedy spojrzał na nią pytająco.
– Wiem, że nie chcesz zostawać tutaj dłużej niż to konieczne.
– Najwyżej
oni zostaną. Zresztą… – Zamilkł, po czym wzruszył ramionami. – Mamy bliżej do
Miasta Nocy niż Seattle. To też jakieś rozwiązanie, no i wtedy moglibyśmy
zaangażować Lilly.
– Cóż… jest
jeszcze Cammy, nie?
Gabriel
otworzył i zaraz zamknął usta. Jego oczy rozszerzyły się nieznacznie, nim
jednak zdążyła zapytać czy choćby zastanowić się w czym rzecz, jej
bliźniak w pośpiechu chwycił za telefon.
–
Zapomniałem o nich – oznajmił śmiertelnie poważnym tonem.
Nie miała
pewności czy powinna się śmiać, czy płakać. W zasadzie do tej pory nie
miała pewności, jaki udział miał w tym wszystkim Cameron, a tym
bardzie dlaczego do tej pory go nie widziała.
Obserwowała
Gabriela, kiedy w pośpiechu wybrał numer i przycisnął telefon do
ucha. Przesunęła się bliżej niego, chcąc lepiej słyszeć. Przez dłuższą chwilę
nic się nie działo, pomijając przeciągły, powtarzający się sygnał wołania.
Przy
siódmym razie, kiedy już zwątpiła, że chłopak odbierze, w końcu doszedł
ich znajomy głos.
– Ech…
Cześć, wujku – rzucił, a jego głos zabrzmiał dziwne cicho, jakby obawiał
się, że ktoś go usłysz. – Zły moment…
– Zły
moment? – przerwał mu natychmiast Gabriel. – Wywiozłeś Beatrycze do Włoch i twierdzisz,
że to zły moment? Tak swoją drogą, Lawrence przesyła pozdrowienia… Powiedzmy.
– Cholera…
– wyrwało mu się. – Ale… przynajmniej się znalazła? – zapytał nagle, wyraźnie
zmartwiony. – Odchodzimy tu od zmysłów i… Dobra, ja odchodzę – poprawił się
pośpiesznie.
– My…?
Na krótką
chwilę po drugiej stronie zapanowała cisza.
– Leah jest
ze mną – przyznał w końcu, a Gabriel i Layla wymienili wymowne
spojrzenia.
– Leah?
Leah Clearwater…?
– Wprosiła
się! – obruszył się, nim jednak zdążył dodać cokolwiek jeszcze, do rozmowy
włączył się nowy głos.
– Z kim
ty rozmawiasz? I żadne wprosiła! – oznajmiła sama zainteresowania. Tak, to
zdecydowanie była Leah. – To ty nie chciałeś ze mną pogadać i… Och, to wszystko
twoja wina!
Chyba
dodała coś jeszcze, ale przez to, że zaczęli z Cameronem mówić w tym
samym momencie, trudno było ją rozumieć. Gabriel w pośpiechu odsunął
telefon na długość wyciągniętej ręki, jednocześnie wznosząc oczy ku górze w niemej
proście o cierpliwość.
– Ja wcale
nie… – zaczął raz jeszcze Cammy, ale i tym razem nie było mu dane
dokończyć.
– Owszem,
tak! – oznajmiła chłodno Leah. – Mówiłeś, że wiesz dokąd jedziemy!
– A ty
miałaś pilnować Beatrycze!
Layla
jęknęła, po czym bez słowa zabrała Gabrielowi komórkę. To mogłoby być całkiem
zabawne, gdyby nie to, że powoli zaczynała się martwić, powoli dochodząc do
wniosku, że nie tylko Lawrence miał w planach Cammy’ego zabić.
– Hej,
spokój! – wtrąciła się, z niejaką ulgą przyjmując to, że po drugiej
stronie jak na zawołanie zapanowała cisza.
– Layla? –
zapytał w końcu zaskoczony wampir. – Dobra bogini całe szczęście! Nic ci
nie jest?
–
Absolutnie nie – zapewniła pośpiesznie. – Zresztą tak jak i Beatrycze. Tak
swoją drogą, jesteśmy w Chianni… Najwyraźniej z waszego powodu –
dodała, ale odpowiedziało jej milczenie.
– Cóż… To
serio da się wyjaśnić – powiedział w końcu Cammy, ostrożnie dobierając
słowa. – Naprawdę!
Gdzieś w tle
Leah prychnęła.
– Powiedz
to Lawrence’owi – mruknął Gabriel, a Layla chcąc nie chcąc przyznała mu
rację.
– Gdzie
jesteście? – zapytała w zamian, próbując skupić się na rozmowie. Na razie
wolała zaoszczędzić im rewelacji przez telefon.
– To
wszystko wina Lei i jej fochów – usłyszała w odpowiedzi.
– Raczej
twoja! Powiedziałeś, że dobrze wiesz, gdzie mamy jechać! – obruszyła się
dziewczyna, momentalnie znów podnosząc głos.
– Bo nie
przewidziałem, że będziemy musieli zlecić pół Pizy w poszukiwaniu
Beatrycze – jęknął, wyraźnie sfrustrowany. – Nie sądziłem, że dałaby radę sama
dotrzeć do Chianni.
–
Najwyraźniej dała! A my nie!
– Spokój! –
powtórzyła raz jeszcze Layla. – Gdzie jesteście?
Początkowo
odpowiedziała jej cisza. Oho… Jednak go
zabiła?, pomyślała mimochodem, przez moment mając ochotę roześmiać się w nieco
histeryczny sposób. Rozdrażniona kobieta
nigdy nie wróżyła dobrze, a Leah zdecydowanie nie miała najlepszego
nastroju.
– Lukka –
oznajmił w końcu Cameron i to wystarczyła, żeby prawie się
zakrztusiła.
– Co?
Chłopak
odchrząknął, wyraźnie podenerwowany.
– Lukka –
powtórzył niechętnie. – Złapał nas świt, więc tu utknęliśmy. A potem Leah
oznajmiła, że nigdzie więcej ze mną nie jedzie.
– Bo nie
jadę! – wtrąciła sama zainteresowana. – Jeśli tak znasz okolicę…
– Dobra,
mój błąd! – obruszył się. – Tylko mały. Mówiłem, że lepiej znam trasę z Volterry.
No i nie możemy tu zostać, nie?
– A założysz
się?
Cokolwiek
zamierzał jej odpowiedzieć, ostatecznie żadne z nich tego nie usłyszało,
bo połączenie bezceremonialnie zostało przerwane. Na dachu na powrót zapanowała
przyjemna, przenikliwa cisza, ale Layla nie zwróciła na to uwagi, w zamian
wymownie spoglądając na Gabriela.
– Na litość
bogini… Lukka jest w zupełnie inną stronę, prawa? – zapytała, po wyrazie
twarzy brata poznając, że miała rację.
–
Kilkadziesiąt kilometrów w tę czy we w tę… – mruknął w odpowiedzi.
Z jękiem
ukryła twarz dłońmi. Z drugiej strony, może coś w tym było – w końcu
rozgniewana zmiennokształtna wciąż wydawała się lepszą opcją od wściekłego
Lawrence’a.
– Idę na
dół – zadecydowała w końcu. – Rozejrzę się jeszcze trochę… I może
powiem reszcie, że Cammy przeżywa małe załamanie nerwowe.
Zanim
wróciła na poddasze, doszedł ją jeszcze cichy, melodyjny śmiech brata.
Beatrycze
Lawrence wydawał się
zadziwiająco pewny siebie, zdecydowanie nie zachowując się jak ktoś, kto
poruszał się po obcym sobie terenie. Mogła tylko zgadywać ile razy zdarzało mu
się wychodzić, byleby nie słuchać jej krzyków. Starała się nad tym nie
zastanawiać, ale to okazało się silniejsze o niej. Swoją drogą, już chyba
zaczynała przywykać do wyrzutów sumienia, chociaż zdecydowanie nie była z takiego
stanu rzeczy zadowolona.
– Dokąd
idziemy? – zapytała w końcu, ale on jedynie rzucił jej wymowne, przelotne
spojrzenie.
– Zaraz
zobaczysz – powiedział w końcu.
Wydęła
usta. Nigdy nie była cierpliwa, zwłaszcza gdy w grę wchodziły jakiekolwiek
niespodzianki. I on to wiedział, a przynajmniej zakładała, że
pamiętał jak wiele razy irytowała się, gdy próbował pogrywać z nią w ten
sposób.
Och, oczywiście, że tak, pomyślała
mimochodem. Miała wrażenie, że nieco złośliwy uśmiech, który majaczył na jego
ustach, był dostatecznie wymowną odpowiedzią.
Otworzyła
usta, gotowa uświadomić go, że to nie było śmieszne, ale ostatecznie tego nie
zrobiła. Jej uwagę przykuła pokaźnych rozmiarów, drewniana budowla, która
najwyraźniej również należała o Licavolich. Zmierzyła przybudówkę
wzrokiem, po chwili wahania dochodząc do wniosku, że ta najwyraźniej była ich
celem. W końcu już polowała i choć pragnienie wciąż dawało jej się we
znaki, nie sądziła, by Lawrence zabrał ją do lasu raz jeszcze.
– Tu? –
zapytała, lekko przekrzywiając głowę.
– A wyczuwasz
tutaj kogoś? – Spojrzał na nią z błyskiem w oczach. – Jak
wspomniałem, tutaj jest spokojnie. No i nie odeszliśmy szczególnie daleko.
Wciąż ją
obserwował i coś w tym spojrzeniu sprawiło, że poczuła się nieswojo. W pamięci
wciąż miała to, co powiedziała jemu, Carlisle’owi i Esme na temat Ophelii.
Ta rozmowa w naturalny sposób nie dawała jej spokoju, zresztą tak jak i reakcja
Lawrence’a. Uświadomiła sobie, że pierwszy raz pocałował ją przy świadkach,
nawet nie próbując udawać, że mogłaby być mu obojętna. Nie musiał, przeszło jej przez myśl, a gdyby nie to, że z medycznego
punktu widzenia była martwa, w tamtej chwili serce jak nic próbowałoby
wyrwać jej się z piersi.
Przez
dłuższą chwilę milczeli, każde pogrążone we własnych myślach. Beatrycze chciała
przerwać ciszę, ale nie miała pojęcia od czego miałaby zacząć. Powinni
porozmawiać? Być może, chociaż nie była pewna, czy wracanie do tematu Ophelii i Ciemności
w sytuacji, gdy oboje byli zdenerwowani, należało do najlepszych pomysłów.
W zasadzie nie chciała tego, marząc o choćby chwili spokoju.
Zwłaszcza będąc z L. chciała czegoś więcej, niż rozpamiętywanie
przeszłości i zastanawianie się nad tym, co jeszcze mogłoby się wydarzyć.
Coś w jego
spojrzeniu utwierdziło ją w przekonaniu, że wcale nie chciał rozmawiać.
Zanim zdążyła się nad tym zastanowić, wampir zmaterializował się tuż obok niej,
bezceremonialnie przyciskając do ściany przybudówki. Wstrzymała oddech,
zaskoczona zarówno jego zachowaniem, jak i tym, że ułamek sekundy później
poczuła na wargach jego usta. Machinalnie chwyciła go za ramiona, po czym przysunęła
się bliżej, bez wahania odwzajemniając pieszczotę. Zamknęła oczy, próbując
skupić się wyłącznie na wzajemnej bliskości i pragnieniach, które z miejsca
w niej rozbudził. Całowali się i to wystarczyło, choć na moment
przysłaniając wszystko inne.
– Dalej za
tobą tęsknię… To źle? – usłyszała i aż uniosła brwi, zaskoczona słowami,
które padły z jego ust. – Może to zły moment, ale…
Cokolwiek
chciał dodać, zamilkł, kiedy spojrzała mu w oczy. Nic więcej nie musiała
mówić, dochodząc do wniosku, że słowa były zbędne. W tamtej chwili gesty
wystarczyły, więc po prosu go pocałowała, jednoznacznie dając Lawrence’owi do
zrozumienia, że nie obchodziło ją czy moment był właściwy.
Wciąż nie
docierało do niej to, że mogłaby być żywa. Co więcej, była przy nim, tak
prawdziwa, jak tylko było to możliwe. I również nie miała go dość, aż
nazbyt świadoma tego, jak bardzo go potrzebowała. Jeśli on tęsknił, co miała
powiedzieć o własnych emocjach? Wszystko w niej aż rwało się do tego,
by znaleźć się jak najbliżej. Chciała udowodnić samej sobie, że to coś więcej
niż sen; pragnęła nie tylko widzieć, ale też czuć, na wszystkie możliwe sposoby
chłonąc bodźce, które podsuwały jej zmysły.
Przestała
myśleć w chwili, w której Lawrence bezceremonialne uniósł ją na tyle,
by mimo różnicy wzrostu mogła swobodnie go całować. Bardziej stanowczo chwyciła
go za szyję, pozwalając, by posadził ją sobie na biodrach. Chciała znaleźć się
bliżej, wciąż przekonana, że dzielił ich istna przepaść. To, że mieliby tylko
się całować, przestało jej wystarczyć, Beatrycze zaś z zaskoczeniem
przekonała się, że jako wampir nie tylko głód odczuwała aż tak intensywnie. Nagle
zapragnęła czegoś zupełnie innego niż krew, a jakby tego było mało, jakoś
nie miała wątpliwości, że Lawrence zamierzał jej to dać.
Przez moment
poczuła się niemalże jak niedoświadczony, podążający za emocjami dzieciak.
Kiedyś byłoby to nie do pomyślenia, zwłaszcza że ludzie potrafili krzywo
patrzeć nawet na pocałunki niezamożnej pary. To wydawało się tak bardzo ludzkie
i pełne zakazanych pragnień, które kiedyś robiły na niej ważnie. Co
więcej, przez moment czuła się równie podekscytowana i na swój sposób
zawstydzona, jak i za ludzkiego życia, niemalże spodziewając się, że ktoś
nagle przyłapie ją i Lawrence’a w jakimś odludnym miejscu, kiedy
zbytnio się zapędzą.
Z cichym
westchnieniem odsunęła się na tyle, by móc spojrzeć mu w oczy. Jego
tęczówki przypominały dwa rozżarzone węgle, ale nie poczuła się z tego
powodu zaniepokojona. Już nie był w stanie jej skrzywdzić.
– I póki
śmierć nas nie rozłączy… – wyszeptała, gdy spojrzał na nią pytająco. – To wciąż
ma jakieś znaczenie.
– Oczywiście
– stwierdził z przekonaniem. – Bo nie rozłączyła… Sama widzisz, że to żadna
przeszkoda.
Powinna być
na niego zła – za wszystko, co zrobił i co poświęcił, byleby tylko ją
sprowadzić. Może faktycznie powinna go ocenić, dokładnie tak, jak przez cały
ten czas się spodziewał, ale… nie potrafiła. Zwłaszcza w tamtej chwili, w końcu
trwając w jego ramionach i pragnąc więcej, nie była w stanie potępić
go za to, że mógłby ją kochać.
W
zamyśleniu skinęła głową. Może już nie nosiła na palcu obrączki, ale… jakie to
miało znaczenie? Była jego żoną. Przez tyle lat nie czuła się tak, jakby
cokolwiek się zmieniło, więc dlaczego miałaby wątpić w to teraz.
– Więc pokaż
mi – poprosiła, kolejny raz wprawiając go w konsternację.
– Co takiego?
– zapytał, ale po sposobie, w jaki na nią spojrzał, pojęła, że rozumiał.
Uśmiechnęła
się zachęcająco.
– Że
tęskniłeś – wyjaśniła usłużnie. Uniosła dłoń, by musnąć palcami jego blady
policzek. – Jestem tutaj… I jestem sobą.
Miała wrażenie,
że każdym razem, gdy wypowiadała te słowa, stawały się prawdziwsze. Chociaż wciąż
wydawały się niezwykłe, im więcej razy je powtarzała, tym pewniej się czuła. Bo
przecież naprawdę tak było – wróciła i nie zamierzała pozwolić, by
cokolwiek to zmieniło.
Co więcej, wciąż
należała do Lawrence’a, a teraz zamierzała dopilnować, żeby w to
uwierzył.
Było coś
niepewnego w jego ruchach, kiedy znów zaczął ją całować. Cicho jęknęła, czując
po plecami ścianę drewnianej przybudówki, przy której stali. Niepewnie stanęła na
nogi, po czym odchyliła głowę, gdy usta wampira przeniosły się z jej warg
na szyję. Oddychała szybko i płytko, chociaż powietrze w najmniejszym
stopniu nie było jej potrzebne do normalnego funkcjonowania. Pozwalała, żeby
jej dotykał – muskał włosy, całkowicie obojętny na to, że wciąż były zlepione
krwią; przesuwał dłońmi po jej ramionach, wydając się uczyć od nowa jej
kształtów. Wyprostowała się niczym
struna, czując znajome dłonie, które ostrożnie wsunęły się pod jej bluzkę, muskając
płaski brzuch, a po chwili powoli przesuwając wyżej.
To było znajome.
Jego dotyk, zapach i wzajemna bliskość – dokładnie to za czym tęskniła, na
rzecz tych wspomnień odsuwając od siebie Ciemność i perspektywę tego, że
miałaby tak po prostu zapomnieć o przeszłości. Co prawda ostatecznie i tak
do tego doszło, ale to nie miało znaczenia.
Nie, skoro
sobie przypomniała i już więcej nie zamierzała pozwolić, by ktoś pozbawił
ją tych wspomnień.
Ciesz się, póki możesz, moja miła, doszło
ją jakby z oddali i przez moment sama nie była pewna czy faktycznie
usłyszała ten głos, czy może wszystko było wytworem jej wyobraźni. Pamiętaj tylko, że coś mi obiecałaś… A ja
nie toleruję zdrady.
–
Beatrycze?
Wzdrygnęła
się, po czym spojrzała na Lawrence’a. Obserwował ją z uwagą, a ona z opóźnieniem
uświadomiła sobie, że w pewnym momencie znieruchomiała, bez ostrzeżenia
sztywniejąc pod jego dotykiem.
– Wybacz.
To wszystko… jest takie intensywne – powiedziała cicho, ostrożnie dobierając
słowa. – Nie przestawaj.
Nawet jeśli
jej nie uwierzył, nie dał niczego po sobie poznać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz