18 czerwca 2018

Siedemnaście

Layla
– Cholera, braciszku, nie zachodź mnie tak! – jęknęła, okręcając się na pięcie.
Gabriel posłał jej blady, przepraszający uśmiech. Miała ochotę na niego warknąć, zwłaszcza że dobrze wiedział, że nie powinien aż tak ryzykować. Nie lubiła, gdy ktokolwiek próbował ją straszyć, woląc nie zastanawiać się nad tym, co by było, gdyby pod wpływem emocji pokusiła się o przywołanie ognia. Nie żeby nigdy nie przyszło jej do głowy, by puścić to miejsce z dymem, ale zdecydowanie nie planowała tego w tej chwili.
– Wybacz – zreflektował się pośpiesznie Gabriel. Zaraz po tym spoważniał, wymownie spoglądając na symbole na ścianie. – Ale wracając do tematu… Wiesz coś więcej? – zapytał wprost, zwracając się do Rufusa.
Wampir nawet na niego nie spojrzał. W milczeniu przypatrywał się w ścianę, wyraźnie podenerwowany. Layla nie miała pewności, co o tym myśleć, ale miała złe przeczucia.
– To stary język. Dopiero co o tym wspomniałem – przypomniał usłużnie naukowiec.
Gabriel potrząsnął głową. Przez jego twarz przemknął cień, choć to równie dobrze mogło być wyłącznie wrażeniem. Znała swojego bliźniaka na tyle dobrze, by kolejny raz zwrócić uwagę na to, że w jego zachowaniu było coś dziwnego. Może wszystko sprowadzało się do zmęczenia, ale…
– Więc o co chodzi? – zniecierpliwił się Gabriel. – Skoro to rozpoznajesz, to najpewniej wesz, co oznacza.
– Niekoniecznie – przyznał Rufus, bynajmniej nie sprawiając wrażenia zadowolonego z takiego stanu rzeczy. – Widziałem symbole. To na pewno, ale… Cóż, to w zasadzie tyle.
– Tyle? – powtórzył z powątpiewaniem Gabriel.
– Ile naszych wierzeń zostało zapomnianych, co? Zresztą każdy język ewoluuje. A to coś… – Rufus nagle się zawahał, jednocześnie wciąż przypatrując znakom. – Powiedziałbym raczej, że to działka Amelie.
To zdecydowanie nie brzmiało dobrze. Tak przynajmniej sądziła Layla, jakoś nie mając wątpliwości, że jakiekolwiek nawiązanie do tej wampirzycy, nie wróżyło niczego pozytywnego, przynajmniej dla nich.
– Amelie przemieniła Beatrycze – zauważyła cicho, tym samym skutecznie zwracając na siebie uwagę brata i męża.
– A potem uciekła tutaj i wyskoczyła przez okno? – rzucił z powątpiewaniem Rufus, ale coś w jego tonie sugerowało, że ewentualnie brał takie rozwiązanie pod uwagę.
– Szczerze mówiąc… to wygląda, jakby stało się niedawno – przyznał Gabriel, wymownie spoglądając w stronę wybitej szyby. – Odłamki wciąż są na dole. Dlatego tutaj przyszedłem.
Layla machinalnie skierowała się ku oknu, chcąc lepiej mu się przyjrzeć. Wyjrzała na zewnątrz, ale z wysokości trudno było stwierdzić, czy było tak, ja powiedział Gabriel. Ostatecznie z westchnieniem wyprostowała się, bardziej skołowana niż do tej pory. Symbole nie dawały jej spokoju, zresztą tak jak sprawa Amelie i wszystkiego, co wiązało się z tym domem.
Sis? – doszedł ją zatroskany głos Gabriela.
Spojrzała na niego w roztargnieniu.
– Po co? – zapytała, po czym westchnęła, uświadamiając sobie, że to zbyt ogólnie pytanie. – O co w tym chodzi? I dlaczego… akurat tutaj?
Musiała wyrzucić to z siebie, nawet jeśli zdawała sobie sprawę z tego, że żaden z jej towarzyszy nie znał odpowiedzi. Gdyby to było takie proste, już dawno by o czymś wspomnieli. Tak przynajmniej sądziła, nie potrafiąc sobie wyobrazić, że akurat Gabriel miałby cokolwiek ukrywać. Co do Rufusa, próbowała uwierzyć, że etap przemilczenia istotnych kwestii mieli już za sobą, zwłaszcza po rozmowie z Lille.
– Dobre pytanie – mruknął Gabriel, uważnie ją obserwując.
Kolejny raz zwróciła uwagę na to, że wyglądał blado. Zwłaszcza w panującym na poddaszu półmroku to wrzucało się w oczy, podsycając niepokój, który odczuwała Layla. Chciała z nim porozmawiać, ale wiedziała, że i tak niczego nie powiedziałby jej przy Rufusie. Musiała zajść go, kiedy będzie sam, ale przynajmniej na razie nie miała pojęcia kiedy i gdzie miałaby to zrobić.
– Więc… – Odchrząknęła, uświadamiając sobie, że uwaga na powrót skupiła się na niej. – Możemy zapytać Beatrycze.
To była pierwsza rzecz, która przyszła jej do głowy. Co więcej, wydawała się sensowna. Skoro Beatrycze z jakiegoś powodu przyjechała aż tutaj, musiała mieć w tym jakimś cel. Layla szczerze wątpiła, by obecność Amelie była przypadkowa, zresztą jak i to, że ta przemieniła kobietę w wampirzycę.
Mimo wszystko nie ruszyła się z miejsca. Ten dom miał coś w sobie, co ją przytłaczało, nawet jeśli mimo wszystko czuła się lepiej, niż mogłaby przypuszczać.
– Swoją drogą… Jednak tutaj przyszłaś – zauważył cicho Gabriel, jakby czytając jej w myślach. – Przyznam, że zaczynałem wątpić.
– Sam widzisz.
Uśmiechnęła się, chociaż – jeśli miała być szczera – sama na swój sposób nie dowierzała, że tutaj była.
– Dalej nie rozumiem… – Gabriel rzucił jej bliżej nieokreślone spojrzenie. Cokolwiek sobie myślał, ostatecznie zachował to dla siebie. – Chodź. Później porozmawiamy z Beatrycze.
– Gdzie?
Jedynie się uśmiechnął.
– Na dach – stwierdził, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. – Na górze jest całkiem przyjemnie.
– Serio zamierzacie…? – zaczął Rufus, ale Gabriel nie pozwolił mu dokończyć.
– Ciebie przecież nikt nie zmusza – zauważył, zachęcająco wyciągając rękę do siostry. – Lay?
Wywróciła oczami, ale nie zawahała się przed ujęciem jego dłoni. Mimowolnie pomyślała, że to mogła być jej szansa, by w końcu spróbować go przepytać, ale ostatecznie przestała się nad tym zastanawiać. Uważając na wciąż tkwiące w okiennej ramie szklane odłamki, pozwoliła, żeby Gabriel z wprawą pomógł jej wejść na dach. Na górze było przyjemnie chłodno, zresztą widok zachmurzonego atramentowego nieba, miał w sobie coś kojącego.
– To co robiłeś przez ten czas, hm? – rzuciła zaczepnym tonem. – Esme mówiła, że zniknąłeś, zanim zdążyli porozmawiać.
– Sądzę, że to była jedna z tych rozmów, które… powinny odbyć się w określonym gronie – wyjaśnił wymijająco Gabriel, ostrożnie dobierając słowa.
Skinęła głową. Może coś w tym było, zwłaszcza jeśli Beatrycze odzyskała pamięć. Z drugiej strony, wciąż istniało dość kwestii na tyle istotnych, by musieli omówić je razem.
– Co robimy? Mam na myśli z Beatrycze – dodała, kiedy spojrzał na nią pytająco. – Wiem, że nie chcesz zostawać tutaj dłużej niż to konieczne.
– Najwyżej oni zostaną. Zresztą… – Zamilkł, po czym wzruszył ramionami. – Mamy bliżej do Miasta Nocy niż Seattle. To też jakieś rozwiązanie, no i wtedy moglibyśmy zaangażować Lilly.
– Cóż… jest jeszcze Cammy, nie?
Gabriel otworzył i zaraz zamknął usta. Jego oczy rozszerzyły się nieznacznie, nim jednak zdążyła zapytać czy choćby zastanowić się w czym rzecz, jej bliźniak w pośpiechu chwycił za telefon.
– Zapomniałem o nich – oznajmił śmiertelnie poważnym tonem.
Nie miała pewności czy powinna się śmiać, czy płakać. W zasadzie do tej pory nie miała pewności, jaki udział miał w tym wszystkim Cameron, a tym bardzie dlaczego do tej pory go nie widziała.
Obserwowała Gabriela, kiedy w pośpiechu wybrał numer i przycisnął telefon do ucha. Przesunęła się bliżej niego, chcąc lepiej słyszeć. Przez dłuższą chwilę nic się nie działo, pomijając przeciągły, powtarzający się sygnał wołania.
Przy siódmym razie, kiedy już zwątpiła, że chłopak odbierze, w końcu doszedł ich znajomy głos.
– Ech… Cześć, wujku – rzucił, a jego głos zabrzmiał dziwne cicho, jakby obawiał się, że ktoś go usłysz. – Zły moment…
– Zły moment? – przerwał mu natychmiast Gabriel. – Wywiozłeś Beatrycze do Włoch i twierdzisz, że to zły moment? Tak swoją drogą, Lawrence przesyła pozdrowienia… Powiedzmy.
– Cholera… – wyrwało mu się. – Ale… przynajmniej się znalazła? – zapytał nagle, wyraźnie zmartwiony. – Odchodzimy tu od zmysłów i… Dobra, ja odchodzę – poprawił się pośpiesznie.
– My…?
Na krótką chwilę po drugiej stronie zapanowała cisza.
– Leah jest ze mną – przyznał w końcu, a Gabriel i Layla wymienili wymowne spojrzenia.
– Leah? Leah Clearwater…?
– Wprosiła się! – obruszył się, nim jednak zdążył dodać cokolwiek jeszcze, do rozmowy włączył się nowy głos.
– Z kim ty rozmawiasz? I żadne wprosiła! – oznajmiła sama zainteresowania. Tak, to zdecydowanie była Leah. – To ty nie chciałeś ze mną pogadać i… Och, to wszystko twoja wina!
Chyba dodała coś jeszcze, ale przez to, że zaczęli z Cameronem mówić w tym samym momencie, trudno było ją rozumieć. Gabriel w pośpiechu odsunął telefon na długość wyciągniętej ręki, jednocześnie wznosząc oczy ku górze w niemej proście o cierpliwość.
– Ja wcale nie… – zaczął raz jeszcze Cammy, ale i tym razem nie było mu dane dokończyć.
– Owszem, tak! – oznajmiła chłodno Leah. – Mówiłeś, że wiesz dokąd jedziemy!
– A ty miałaś pilnować Beatrycze!
Layla jęknęła, po czym bez słowa zabrała Gabrielowi komórkę. To mogłoby być całkiem zabawne, gdyby nie to, że powoli zaczynała się martwić, powoli dochodząc do wniosku, że nie tylko Lawrence miał w planach Cammy’ego zabić.
– Hej, spokój! – wtrąciła się, z niejaką ulgą przyjmując to, że po drugiej stronie jak na zawołanie zapanowała cisza.
– Layla? – zapytał w końcu zaskoczony wampir. – Dobra bogini całe szczęście! Nic ci nie jest?
– Absolutnie nie – zapewniła pośpiesznie. – Zresztą tak jak i Beatrycze. Tak swoją drogą, jesteśmy w Chianni… Najwyraźniej z waszego powodu – dodała, ale odpowiedziało jej milczenie.
– Cóż… To serio da się wyjaśnić – powiedział w końcu Cammy, ostrożnie dobierając słowa. – Naprawdę!
Gdzieś w tle Leah prychnęła.
– Powiedz to Lawrence’owi – mruknął Gabriel, a Layla chcąc nie chcąc przyznała mu rację.
– Gdzie jesteście? – zapytała w zamian, próbując skupić się na rozmowie. Na razie wolała zaoszczędzić im rewelacji przez telefon.
– To wszystko wina Lei i jej fochów – usłyszała w odpowiedzi.
– Raczej twoja! Powiedziałeś, że dobrze wiesz, gdzie mamy jechać! – obruszyła się dziewczyna, momentalnie znów podnosząc głos.
– Bo nie przewidziałem, że będziemy musieli zlecić pół Pizy w poszukiwaniu Beatrycze – jęknął, wyraźnie sfrustrowany. – Nie sądziłem, że dałaby radę sama dotrzeć do Chianni.
– Najwyraźniej dała! A my nie!
– Spokój! – powtórzyła raz jeszcze Layla. – Gdzie jesteście?
Początkowo odpowiedziała jej cisza. Oho… Jednak go zabiła?, pomyślała mimochodem, przez moment mając ochotę roześmiać się w nieco histeryczny sposób.  Rozdrażniona kobieta nigdy nie wróżyła dobrze, a Leah zdecydowanie nie miała najlepszego nastroju.
– Lukka – oznajmił w końcu Cameron i to wystarczyła, żeby prawie się zakrztusiła.
– Co?
Chłopak odchrząknął, wyraźnie podenerwowany.
– Lukka – powtórzył niechętnie. – Złapał nas świt, więc tu utknęliśmy. A potem Leah oznajmiła, że nigdzie więcej ze mną nie jedzie.
– Bo nie jadę! – wtrąciła sama zainteresowana. – Jeśli tak znasz okolicę…
– Dobra, mój błąd! – obruszył się. – Tylko mały. Mówiłem, że lepiej znam trasę z Volterry. No i nie możemy tu zostać, nie?
– A założysz się?
Cokolwiek zamierzał jej odpowiedzieć, ostatecznie żadne z nich tego nie usłyszało, bo połączenie bezceremonialnie zostało przerwane. Na dachu na powrót zapanowała przyjemna, przenikliwa cisza, ale Layla nie zwróciła na to uwagi, w zamian wymownie spoglądając na Gabriela.
– Na litość bogini… Lukka jest w zupełnie inną stronę, prawa? – zapytała, po wyrazie twarzy brata poznając, że miała rację.
– Kilkadziesiąt kilometrów w tę czy we w tę… – mruknął w odpowiedzi.
Z jękiem ukryła twarz dłońmi. Z drugiej strony, może coś w tym było – w końcu rozgniewana zmiennokształtna wciąż wydawała się lepszą opcją od wściekłego Lawrence’a.
– Idę na dół – zadecydowała w końcu. – Rozejrzę się jeszcze trochę… I może powiem reszcie, że Cammy przeżywa małe załamanie nerwowe.
Zanim wróciła na poddasze, doszedł ją jeszcze cichy, melodyjny śmiech brata.
Beatrycze
Lawrence wydawał się zadziwiająco pewny siebie, zdecydowanie nie zachowując się jak ktoś, kto poruszał się po obcym sobie terenie. Mogła tylko zgadywać ile razy zdarzało mu się wychodzić, byleby nie słuchać jej krzyków. Starała się nad tym nie zastanawiać, ale to okazało się silniejsze o niej. Swoją drogą, już chyba zaczynała przywykać do wyrzutów sumienia, chociaż zdecydowanie nie była z takiego stanu rzeczy zadowolona.
– Dokąd idziemy? – zapytała w końcu, ale on jedynie rzucił jej wymowne, przelotne spojrzenie.
– Zaraz zobaczysz – powiedział w końcu.
Wydęła usta. Nigdy nie była cierpliwa, zwłaszcza gdy w grę wchodziły jakiekolwiek niespodzianki. I on to wiedział, a przynajmniej zakładała, że pamiętał jak wiele razy irytowała się, gdy próbował pogrywać z nią w ten sposób.
Och, oczywiście, że tak, pomyślała mimochodem. Miała wrażenie, że nieco złośliwy uśmiech, który majaczył na jego ustach, był dostatecznie wymowną odpowiedzią.
Otworzyła usta, gotowa uświadomić go, że to nie było śmieszne, ale ostatecznie tego nie zrobiła. Jej uwagę przykuła pokaźnych rozmiarów, drewniana budowla, która najwyraźniej również należała o Licavolich. Zmierzyła przybudówkę wzrokiem, po chwili wahania dochodząc do wniosku, że ta najwyraźniej była ich celem. W końcu już polowała i choć pragnienie wciąż dawało jej się we znaki, nie sądziła, by Lawrence zabrał ją do lasu raz jeszcze.
– Tu? – zapytała, lekko przekrzywiając głowę.
– A wyczuwasz tutaj kogoś? – Spojrzał na nią z błyskiem w oczach. – Jak wspomniałem, tutaj jest spokojnie. No i nie odeszliśmy szczególnie daleko.
Wciąż ją obserwował i coś w tym spojrzeniu sprawiło, że poczuła się nieswojo. W pamięci wciąż miała to, co powiedziała jemu, Carlisle’owi i Esme na temat Ophelii. Ta rozmowa w naturalny sposób nie dawała jej spokoju, zresztą tak jak i reakcja Lawrence’a. Uświadomiła sobie, że pierwszy raz pocałował ją przy świadkach, nawet nie próbując udawać, że mogłaby być mu obojętna. Nie musiał, przeszło jej przez myśl, a gdyby nie to, że z medycznego punktu widzenia była martwa, w tamtej chwili serce jak nic próbowałoby wyrwać jej się z piersi.
Przez dłuższą chwilę milczeli, każde pogrążone we własnych myślach. Beatrycze chciała przerwać ciszę, ale nie miała pojęcia od czego miałaby zacząć. Powinni porozmawiać? Być może, chociaż nie była pewna, czy wracanie do tematu Ophelii i Ciemności w sytuacji, gdy oboje byli zdenerwowani, należało do najlepszych pomysłów. W zasadzie nie chciała tego, marząc o choćby chwili spokoju. Zwłaszcza będąc z L. chciała czegoś więcej, niż rozpamiętywanie przeszłości i zastanawianie się nad tym, co jeszcze mogłoby się wydarzyć.
Coś w jego spojrzeniu utwierdziło ją w przekonaniu, że wcale nie chciał rozmawiać. Zanim zdążyła się nad tym zastanowić, wampir zmaterializował się tuż obok niej, bezceremonialnie przyciskając do ściany przybudówki. Wstrzymała oddech, zaskoczona zarówno jego zachowaniem, jak i tym, że ułamek sekundy później poczuła na wargach jego usta. Machinalnie chwyciła go za ramiona, po czym przysunęła się bliżej, bez wahania odwzajemniając pieszczotę. Zamknęła oczy, próbując skupić się wyłącznie na wzajemnej bliskości i pragnieniach, które z miejsca w niej rozbudził. Całowali się i to wystarczyło, choć na moment przysłaniając wszystko inne.
– Dalej za tobą tęsknię… To źle? – usłyszała i aż uniosła brwi, zaskoczona słowami, które padły z jego ust. – Może to zły moment, ale…
Cokolwiek chciał dodać, zamilkł, kiedy spojrzała mu w oczy. Nic więcej nie musiała mówić, dochodząc do wniosku, że słowa były zbędne. W tamtej chwili gesty wystarczyły, więc po prosu go pocałowała, jednoznacznie dając Lawrence’owi do zrozumienia, że nie obchodziło ją czy moment był właściwy.
Wciąż nie docierało do niej to, że mogłaby być żywa. Co więcej, była przy nim, tak prawdziwa, jak tylko było to możliwe. I również nie miała go dość, aż nazbyt świadoma tego, jak bardzo go potrzebowała. Jeśli on tęsknił, co miała powiedzieć o własnych emocjach? Wszystko w niej aż rwało się do tego, by znaleźć się jak najbliżej. Chciała udowodnić samej sobie, że to coś więcej niż sen; pragnęła nie tylko widzieć, ale też czuć, na wszystkie możliwe sposoby chłonąc bodźce, które podsuwały jej zmysły.
Przestała myśleć w chwili, w której Lawrence bezceremonialne uniósł ją na tyle, by mimo różnicy wzrostu mogła swobodnie go całować. Bardziej stanowczo chwyciła go za szyję, pozwalając, by posadził ją sobie na biodrach. Chciała znaleźć się bliżej, wciąż przekonana, że dzielił ich istna przepaść. To, że mieliby tylko się całować, przestało jej wystarczyć, Beatrycze zaś z zaskoczeniem przekonała się, że jako wampir nie tylko głód odczuwała aż tak intensywnie. Nagle zapragnęła czegoś zupełnie innego niż krew, a jakby tego było mało, jakoś nie miała wątpliwości, że Lawrence zamierzał jej to dać.
Przez moment poczuła się niemalże jak niedoświadczony, podążający za emocjami dzieciak. Kiedyś byłoby to nie do pomyślenia, zwłaszcza że ludzie potrafili krzywo patrzeć nawet na pocałunki niezamożnej pary. To wydawało się tak bardzo ludzkie i pełne zakazanych pragnień, które kiedyś robiły na niej ważnie. Co więcej, przez moment czuła się równie podekscytowana i na swój sposób zawstydzona, jak i za ludzkiego życia, niemalże spodziewając się, że ktoś nagle przyłapie ją i Lawrence’a w jakimś odludnym miejscu, kiedy zbytnio się zapędzą.
Z cichym westchnieniem odsunęła się na tyle, by móc spojrzeć mu w oczy. Jego tęczówki przypominały dwa rozżarzone węgle, ale nie poczuła się z tego powodu zaniepokojona. Już nie był w stanie jej skrzywdzić.
– I póki śmierć nas nie rozłączy… – wyszeptała, gdy spojrzał na nią pytająco. – To wciąż ma jakieś znaczenie.
– Oczywiście – stwierdził z przekonaniem. – Bo nie rozłączyła… Sama widzisz, że to żadna przeszkoda.
Powinna być na niego zła – za wszystko, co zrobił i co poświęcił, byleby tylko ją sprowadzić. Może faktycznie powinna go ocenić, dokładnie tak, jak przez cały ten czas się spodziewał, ale… nie potrafiła. Zwłaszcza w tamtej chwili, w końcu trwając w jego ramionach i pragnąc więcej, nie była w stanie potępić go za to, że mógłby ją kochać.
W zamyśleniu skinęła głową. Może już nie nosiła na palcu obrączki, ale… jakie to miało znaczenie? Była jego żoną. Przez tyle lat nie czuła się tak, jakby cokolwiek się zmieniło, więc dlaczego miałaby wątpić w to teraz.
– Więc pokaż mi – poprosiła, kolejny raz wprawiając go w konsternację.
– Co takiego? – zapytał, ale po sposobie, w jaki na nią spojrzał, pojęła, że rozumiał.
Uśmiechnęła się zachęcająco.
– Że tęskniłeś – wyjaśniła usłużnie. Uniosła dłoń, by musnąć palcami jego blady policzek. – Jestem tutaj… I jestem sobą.
Miała wrażenie, że każdym razem, gdy wypowiadała te słowa, stawały się prawdziwsze. Chociaż wciąż wydawały się niezwykłe, im więcej razy je powtarzała, tym pewniej się czuła. Bo przecież naprawdę tak było – wróciła i nie zamierzała pozwolić, by cokolwiek to zmieniło.
Co więcej, wciąż należała do Lawrence’a, a teraz zamierzała dopilnować, żeby w to uwierzył.
Było coś niepewnego w jego ruchach, kiedy znów zaczął ją całować. Cicho jęknęła, czując po plecami ścianę drewnianej przybudówki, przy której stali. Niepewnie stanęła na nogi, po czym odchyliła głowę, gdy usta wampira przeniosły się z jej warg na szyję. Oddychała szybko i płytko, chociaż powietrze w najmniejszym stopniu nie było jej potrzebne do normalnego funkcjonowania. Pozwalała, żeby jej dotykał – muskał włosy, całkowicie obojętny na to, że wciąż były zlepione krwią; przesuwał dłońmi po jej ramionach, wydając się uczyć od nowa jej kształtów. Wyprostowała się  niczym struna, czując znajome dłonie, które ostrożnie wsunęły się pod jej bluzkę, muskając płaski brzuch, a po chwili powoli przesuwając wyżej.
To było znajome. Jego dotyk, zapach i wzajemna bliskość – dokładnie to za czym tęskniła, na rzecz tych wspomnień odsuwając od siebie Ciemność i perspektywę tego, że miałaby tak po prostu zapomnieć o przeszłości. Co prawda ostatecznie i tak do tego doszło, ale to nie miało znaczenia.
Nie, skoro sobie przypomniała i już więcej nie zamierzała pozwolić, by ktoś pozbawił ją tych wspomnień.
Ciesz się, póki możesz, moja miła, doszło ją jakby z oddali i przez moment sama nie była pewna czy faktycznie usłyszała ten głos, czy może wszystko było wytworem jej wyobraźni. Pamiętaj tylko, że coś mi obiecałaś… A ja nie toleruję zdrady.
– Beatrycze?
Wzdrygnęła się, po czym spojrzała na Lawrence’a. Obserwował ją z uwagą, a ona z opóźnieniem uświadomiła sobie, że w pewnym momencie znieruchomiała, bez ostrzeżenia sztywniejąc pod jego dotykiem.
– Wybacz. To wszystko… jest takie intensywne – powiedziała cicho, ostrożnie dobierając słowa. – Nie przestawaj.
Nawet jeśli jej nie uwierzył, nie dał niczego po sobie poznać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa