19 czerwca 2018

Osiemnaście

Beatrycze
Otworzyła oczy. Czuła się dziwnie, przez dłuższą chwilę leżąc i po prostu wpatrując się w widoczne w drewnianym sklepieniu szczeliny. W głowie miała pustkę, w gruncie rzeczy świadoma wyłącznie tego, że czuła się dobrze. Raz po raz rozpamiętywała to, co się wydarzyło – każdy pocałunek, najbardziej subtelny gest i bliskość, a wszystko to dodatkowo zwielokrotnione przez intensywność, z jaką dzięki wyostrzonym zmysłom odbierała poszczególne bodźce. Mimo tego miała wrażenie, że jakimś cudem śni, oszołomiona myślą, że po tym wszystkim mogłaby…
– Zaraz świt.
Drgnęła, słysząc znajomy głos tuż przy uchu. Natychmiast poderwała się do pozycji pionowej, rozrzucając na boki resztki już dawno zaschniętego siana. Podejrzewała, że wciąż miała je we włosach, więc w pośpiechu przeczesała loki palcami. Powiodła wzrokiem dookoła, chcąc jak najszybciej odszukać ubrania, po czym westchnęła cicho, kiedy przekonała się, że materiał już nie tylko był poplamiony krwią, ale też nie do końca zdatny do dalszego użytku.
Zacisnęła usta. Gdyby wciąż była śmiertelna, w tamtej chwili jak nic by się zarumieniła.
– Dzięki – wymamrotała, uparcie unikając spoglądanie na Lawrence’a.
W odpowiedzi usłyszała wyłącznie jego śmiech. Zaraz po tym bezceremonialnie otoczył ją ramionami, stanowczo przyciągając do siebie. Zadrżała, czując muśnięcie jego warg na karku.
– Ty też nie byłaś zbyt subtelna – stwierdził, a jego ton jednoznacznie sugerował, że taki stan rzeczy jak najbardziej mu odpowiadał. – Och, Beatrycze…
Westchnęła, czując jak przesuwa dłonią wzdłuż jej boku. Było coś wyjątkowego w sposobie, w jaki wypowiadał jej imię. Chyba w żadnym słowie nie słyszała tyle fascynacji i czułości, miała zresztą wrażenie, że samo „Beatrycze” wystarczyło więcej niż jakiekolwiek skomplikowane wyjaśnienia czy deklaracje.
– Hm. Powinniśmy wracać, prawda? – zapytała z wahaniem.
Chociaż nie musiała spać, czuła się tak, jakby uciekły jej długie godziny. Nie miała pewności ile czasu spędzili razem, ale to nie miało znaczenia. Poniosło ich, jednak i to wydawało się właściwe. Na litość Boską, była z własnym mężem. To, że mogłaby mu się oddać, nawet po takim czasie, wydawało jej się czymś w pełni naturalnym,
Gdzieś w jej pamięci zamajaczyło echo bezcielesnego szeptu Ciemności, to jednak wydawało się tak odległe, że równie dobrze mogło być wytworem jej wyobraźni. Czy faktycznie to słyszała? Nie miała pewności, a tym bardziej nie chciała się nad tym zastanawiać. Czuła się dziwnie na samą myśl o tym, że ta istota mogłaby ich obserwować, ale z drugiej strony… Jakaś jej cząstka naprawdę chciała, żeby patrzył. Wróciła, choć sądził, że miał ją na stałe. Co więcej, Ciemność próbowała kusić ją tak wiele razy, że perspektywa udowodnienia mu, że nigdy nie miał szans konkurować z osobą, którą naprawdę kochała, napawała Beatrycze swego rodzaju satysfakcją.
– Jak na razie nikt nas nie szukał, więc… – Lawrence zamilkł, po czym wzruszył ramionami. – Miłem, że tutaj jest spokojnie.
Prychnęła, nie mogąc się powstrzymać. Och, zdecydowanie było spokojnie! Co prawda nie tego spodziewała się po miejscu, w które zdecydował się ją zabrać, ale nie zamierzała narzekać. Teraz już nic nie miało znaczenia – ani temperatura, ani ewentualna niewygoda. W pamięci miała wyłącznie nieopisaną wręcz przyjemność, która towarzyszyła jej aż do tej chwili.
Przez moment wszystko było na swoim miejscu, zaś Beatrycze pragnęła, żeby tak pozostało.
– I co powiemy? Że uczyłam się polować? – zapytała z bladym uśmiechem, w końcu odwracając się, by na niego spojrzeć.
Przesunęła się bliżej, właściwie lądując na nim. Uśmiechnęła się, odkrywając, że wciąż obserwował ją z niemniejszą fascynacją, co i zaraz po przemianie. Końcówki jej włosów musnęły jego twarz, gdy nachyliła się, by móc go pocałować. Nie miała dość, mimowolnie zastanawiając się nad tym, czy tak silne pragnienia miały związek z tym, że dopiero co przeszła przemianę. Być może miało to jakiś sens, skoro w tak intensywny sposób odbierała wszystko to, co działo się wokół niej.
Zadrżała, czując muskające jej kręgosłup palce. Zamknęła oczy, nie przestając się przy tym uśmiechać. Miała ochotę to przeciągnąć – po prostu zostać tutaj, wciąż trwając w jego ramionach i…
– Albo po prostu ubierzesz moją kurtkę – usłyszała, niechętnie pozwalając, żeby odsunął ją od siebie. Chwilę później na jej ramionach poczuła przesycony słodkim zapachem materiał. Lawrence nie dał jej okazji, by choćby spróbowała wsunąć ręce w rękawy zbyt szerokiej na nią kurtki, w zamian jak gdyby nigdy zasuwając zamek aż po samą szyję. Jego palce z czułością musnęły policzek Beatrycze, a na ustach pojawił się nieco złośliwy, rozbawiony uśmiech. – O, idealnie.
– Zawsze byłeś taki praktyczny? – zapytała, spoglądając na niego z zaciekawieniem. Sama również nie przestawała się uśmiechać.
– Absolutnie tak.
Nie śpieszyła się z tym, by przyszykować się do wyjścia. Mimo wszystko przyjęła z ulgą to, że przynajmniej reszta jej ubrań była w całości. Mogła tylko zgadywać jak wyglądała w zbyt dużej kurtce i ze zmierzwionymi włosami. Co więcej, była gotowa założyć się, że sposób, w jaki się uśmiechała, i w jaki błyszczały jej oczy, aż nazbyt wyraźnie sugerował, co robiła z Lawrence’em. Zdecydowanie nie zamierzała się z tego wstydzić, ale i tak czuła się dziwnie z myślą, że ktokolwiek mógłby się zorientować.
Słońce majaczyło gdzieś na linii horyzontu. Dookoła panowała całkiem przyjemna szaruga, która może w innym wypadku wydałaby jej się niepokojąca, zważywszy na panującą dookoła ciszę, jednak w tamtej chwil Beatrycze czuła się po prostu dobrze. Miała wrażenie, że nie byłaby w stanie się bać, nagle uświadamiając sobie, że tak naprawdę pozostawała jedną z najniebezpieczniejszych istot w okolicy. To brzmiało jak marny żart, ale przecież tak właśnie było – gdyby straciła kontrolę albo osobiście zdecydowała się rzucić komuś do gardła…
– Przemieniałeś się dwa razy – powiedziała cicho, ostrożnie dobierając słowa. Lawrence drgnął, po czym rzucił jej pytające spojrzenie. – Zastanawiam się, czego powinnam się spodziewać. Wszystko jest takie intensywne… A wy martwicie się, jak w ogóle mnie stąd zabrać.
– Cóż… Fakt. To trochę potrwa – przyznał, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. – Sama widziałaś, że… łatwo stracić nad sobą kontrolę.
Przez moment sama nie była pewna, o czym mówił – o polowaniu czy seksie. Chyba w gruncie rzeczy nie chciała wiedzieć.
– Jak długo? – drążyła, nie dając za wygraną.
Nie od razu zdecydował się odpowiedzieć.
– To zależy – przyznał w końcu. – U niektórych to lat, chociaż… – zaczął, ale Beatrycze już nie słuchała, zbytnio wytrącona z równowagi.
– Lata?! – powtórzyła niedowierzaniem.
Lawrence w pośpiechu stanął naprzeciwko niej, układając dłonie na jej ramionach. Zesztywniała pod jego dotykiem, instynktownie spoglądając mu w oczy.
– Powiedziałem: to zależy. I dlatego mówiłem, że moim zdaniem każdy wampir powinien spróbować ludzkiej krwi – dodał, raptownie poważniejąc. – Im szybciej przywyknąć, tym łatwiej przychodzi panowanie nad sobą. Zresztą czego się spodziewałaś, radości? Dopiero co się obudziłaś. Byłbym zdziwiony, gdybyś nie miała ochoty kogoś zabić.
Jęknęła, porażona bezpośredniością jego słów. Jasne, że mogła się tego po nim spodziewać – zawsze taki był. Co więcej, zwykle ceniła tę szczerość, nawet jeśli nie raz wprawiał ją tym w konsternację.
– Mógłbyś… spróbować na mnie wpłynąć – zaproponowała po chwili zastanowienia.
Przez dłuższą chwilę szli w milczeniu, ludzkim tempem pokonując dzielącą ich od posiadłości Licavolich odległość. Beatrycze wbiła wzrok w ziemię, przez dłuższą chwilę koncentrując się wyłącznie na kolejno stawianych krokach. Cisza doprowadzała ją do szału, ale próbowała się nad tym nie zastanawiać. W końcu to co powiedziała, brzmiało sensownie, prawda?
– Mógłbym spróbować – przyznał z końcu Lawrence, ostrożnie dobierając słowa.
– Ale?
Jakoś nie miała wątpliwości, że było w tym jakieś „ale”. Za dobrze znała jego i ten ton.
– Nie wiem czy to zadziała – przyznał, wzruszając ramionami. – Myślisz, że nie próbowałem, kiedy ty… Zadziałało dopiero później. Nie mam pojęcia czy głód znowu nie okaże się silniejszy, zwłaszcza jeśli znajdziesz się w miejscu publicznym.
Westchnęła cicho, nie kryjąc niepokoju. Wzrok po raz kolejny wbiła w bliżej nieokreślony punkt przestrzeni, nie chcąc, żeby zauważył niepokój w jej oczach. Dłonie nerwowo zacisnęła w pięści, w pośpiechu wsuwając je do kieszeni jego kurtki. Nie chciała myśleć o sobie jak o potencjalnej maszynie do zabijania, ale to wydawało się silniejsze od niej. Bo przecież w każdej chwili mogła zabić – stracić kontrole tak jak i teraz z Lawrence’em, kiedy już właściwie nie myślała o niczym innym, prócz dręczących ją pragnień.
To wszystko było zbyt intensywne, zbyt gwałtowne, zbyt nowe, a ona nie miała pojęcia, czy zdoła się w tym odnaleźć.
Dookoła panowała przyjemna cisza. Dom – przynajmniej na pierwszy rzut oka – wyglądał na opustoszały. Przyśpieszyła kroku, chociaż nie śpieszyło jej się, by wchodzić do środka. Z zaciekawieniem obserwowała powoli jaśniejące niebo, mimowolnie zastanawiając się nad tym, która godzina. Lekko zmrużyła oczy w blasku poranka, z mieszaniną zainteresowania, ale i niepokoju obserwując wschód.
– Jak to jest z tym spalaniem na słońcu? – zapytała, a Lawrence zaśmiał się nerwowo, z wyraźną ulgą przyjmując zmianę tematu.
– Chyba bym wolał – stwierdził, wywracając oczami. – Serio. To brzmi lepiej niż błyszczenie.
– Błyszczenie – powtórzyła z bladym uśmiechem. – Lubię błyszczeń – dodała, lekko przekrzywiając głowę.
Pozwoliła, by jasne włosy opadły ją na twarz, częściowo ją przysłaniając. Chciała odgarnąć loki na bok, nim jednak zdążyła to zrobić, ubiegła ją para znajomych rąk, kiedy Lawrence zmaterializował się tuż obok. Nie zaprotestowała, gdy ułożył dłonie na jej policzkach. Znała to spojrzenie i sposób, w jaki ją trzymał – delikatnie, wręcz z czułością, by chwilę później…
– Och, nie przeszkadzajcie sobie.
Odskoczyła tak gwałtownie, że omal nie potknęła się o własne nogi. Z gardła wyrwało jej się ostrzegawcze warknięcie, zaraz też zwróciła się do stojącej w progu postaci. Samą siebie zaskoczyła ostrzegawczym warknięciem, które wyrwało się z głębi jej gardła, a które najwyraźniej nie zrobiło najmniejszego wrażenia na obserwującym ich nieśmiertelnym.
Aż za dobrze pamiętała Rufusa. Nie żeby mogło być inaczej, skoro już na samym początku pomylił ją z Eleną i sprezentował jej cały wykład na temat tego, jak głupio postąpiła, dając się zabić.
– Jeśli ona się na ciebie rzuci, nie będę się powstrzymywał – oznajmił chłodno Lawrence, bynajmniej nie sprawiając wrażenia zmieszanego. – Swoją drogą, co tu robisz? Podziwiasz wschód słońca? – dodał przesadnie uprzejmym tonem.
Dopiero po chwili pojęła do czego zmierzał. Krótko spojrzała na Rufusa, nagle pojmując, dlaczego mimo wszystko trzymał się w cieniu. Cóż, miała swoją odpowiedź, jeśli chodziło o podział na wampiry, które błyszczały albo spalały się na słońcu. Nawet gdyby widziała naukowca po raz pierwszy, nie miałaby wątpliwości, że należał do tej drugiej grupy.
– To akurat moja sprawa. – Rufus rzucił Lawrence’owi wyraźnie niechętne spojrzenie. – Ale wyczułem ją… – Nagle zwrócił się ku Beatrycze. – Tak tylko wspomnę, że Layla chciała z tobą porozmawiać.
– Layla… – powtórzyła, nie kryjąc ulgi. – Dlaczego? Coś się stało?
Wampir wzruszył ramionami.
– Być może, ale to za chwilę. Dajcie znać, jak już skończycie – stwierdził, a potem jak gdyby nigdy nic zniknął w głębi domu.
Z niedowierzaniem odprowadziła go wzrokiem, przez moment niepewna czy powinna się śmiać, czy może płakać. Nie miała pojęcia, co sądzić o Rufusie, ale wiedziała, że coś w jego słowach ją zaniepokoiło.
– Kiedyś ktoś go zabije – stwierdził z rezerwą Lawrence. Jakoś nie miała wątpliwości, że sam miał na to ochotę.
– Daj spokój – rzuciła, w pośpiechu przesuwając się w taki sposób, by znów znaleźć się w jego ramionach. – Skończyliśmy… na czymś innym, pamiętasz?
Nawet jeśli miał coś do dodania, ostatecznie zachował wszelakie uwagi dla siebie. W zamian w końcu ją pocałował, zdecydowanie nie przejmując się tym, czy ktoś jeszcze mógłby ich obserwować. Zdecydowanie nie miała mu tego za złe, aż żałując, że tak szybko opuścili drewnianą przybudówkę. Nie śpieszyła się z powrotem do domu, próbując korzystać z okazji i tego, że choć przez moment nie myślała o pragnieniu.
Tym razem odsunęła się od niego o wiele szybciej niż zwykle. Oddychając szybko i płytko, spojrzała wampirowi w oczy, po czym wysiliła się na blady uśmiech.
– Wejdźmy do środka, co? – zaproponowała. Obawiała się, że jeśli w porę się nie opamięta, kolejny raz posuną się o krok za daleko. – Ja… chyba stęskniłam się za Laylą.
– Skoro tak uważasz…
– Tak. – Odchrząknęła, po czym nerwowym ruchem przeczesała palcami włosy. – W końcu… mamy jeszcze sporo czasu, prawda?
– Jak dobrze pójdzie, to i całą wieczność – przyznał z bladym uśmiechem.
Z jakiegoś powodu nie do końca potrafiła w to uwierzyć.

To na Esme natknęła się w pierwszej kolejności. Wampirzyca wyraźnie rozpogodziła się na ich widok, co Beatrycze przyjęła z ulgą, wciąż nie mogąc nadziwić się, jak cudownie sympatyczna była ta kobieta. Nigdzie nie było Carlisle’a, ale zdecydowała się o niego nie pytać, bynajmniej nie zaskoczona, że mógłby potrzebować trochę czasu dla siebie. Chyba nawet wolała, by nie widział jej w takim stanie, bez chwili wahania zgadzając się, gdy wampirzyca raz jeszcze zaproponowała jej ubrania na zmianę.
– Znów wzięłam coś od Eleny – wyjaśniła Esme, kiedy zamknęły się w jednej z pustych sypialni, którą Esme najwyraźniej zdecydowała się uznać za tymczasowy pokój dla siebie i Carlisle’a. – Łazienka oczywiście jest nieczynna, ale pomyślałam, że i tak poczujesz się lepiej, mogąc się przebrać.
– Dziękuję ci.
Zawahała się, z przesadną wręcz uwagą oglądając ubrania. To nie był pierwszy raz, kiedy brała rzeczy od Eleny, więc nie wątpiła w to, że były dobre – w końcu wyglądały tak samo. W rzeczywistości chciała zająć czymś umysł, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że Esme aż za dobrze wiedziała, co takiego zaszło między nią a Lawrence’em w czasie, gdy oboje znajdowali się poza domem.
Dziwi cię to? Masz na sobie jego zapach, pomyślała i w tamtej chwili zaczęła błogosławić fakt, że już nie mogła się zarumienić.
– Poczekam na zewnątrz – zaproponowała Esme, ludzkim krokiem kierując w stronę drzwi. – Masz tam też kilka moich kosmetyków, gdybyś chciała się chociaż trochę odświeżyć albo…
– Jak on się trzyma? – wypaliła, nie mogąc się powstrzymać.
Esme zawahała się. Mimo wszystko uśmiech, który pojawił się na jej ustach, był szczery. W zasadzie Beatrycze wątpiła w to, żeby akurat ta kobieta mogła ją okłamać.
– Dajemy radę. W końcu nie zrobiłaś niczego złego – oznajmiła z przekonaniem. – Wszystko w porządku. Zwłaszcza teraz – dodała i brzmiało to tak, jakby faktycznie w to wierzyła.
Beatrycze otworzyła i zaraz zamknęła usta. Przez moment była wręcz bliska tego, by ot tak przyjąć słowa Esme jako prawdę. Naprawdę tego chciała, za wszelką cenę próbując uporządkować wszystko to, co działo się w ostatnim czasie. Musiała jakkolwiek to zrobić, w duchu powtarzając sobie, że skoro wróciła i mogła powiedzieć im o Ophelii, pewne rzeczy po prostu musiały się ułożyć. Nawet jeśli w tym wszystkim wciąż kryły się warunki Ciemności i wątpliwości, które z oczywistych względów miała, mimo wszystko…
Z tym, że to nie było takie proste.
– Ucieszyłam się, kiedy okazało się, że Carlisle wybrał akurat ciebie… Wiesz? – Zawahała się, aż nazbyt świadoma, że jej słowa zabrzmiały dziwnie. Zdecydowanie niecodziennym było mówić o rzeczach, które zaobserwowała jako umarła. – Pamiętam, że od początku uważałam cię za dobrą osobę. To się nie zmieniło.
Nie od razu zdecydowała się spojrzeć na Esme. Zawahała się, mimowolnie zastanawiając nad tym, czy dobrze zrobiła, decydując się na taką bezpośredniość. Z drugiej strony, te słowa wydawały się właściwe. Od samego początku chciała zrobić coś, by jakkolwiek się tej kobiecie odwdzięczyć. Nawet gdy nie pamiętała, Esme zachowywała się niemalże jak anioł. I nie miało znaczenia, że – w przeciwieństwie do Beatrycze – wiedziała, z kim miała do czynienia.
To nie miało znaczenia, skoro po prosu była dobra, a przy tym w niczym nie przypominała kogoś, kto mógłby być wampirem.
Wyczuła ruch na ułamek sekundy przed tym, jak Esme zmaterializowała się tuż obok niej. Zaraz po tym wampirzyca jak gdyby nigdy nic wzięła ją w ramiona, zamykając w silnym, zdecydowanym uścisku. Nie wyglądała przy tym na choć odrobinę zmieszaną, zachowując się tak naturalnie, jakby pocieszanie i przytulanie innych było dla niej czymś w pełni naturalnym.
– Nie masz pojęcia, ile to dla mnie znaczy – usłyszała tuż przy uchu. Esme westchnęła cicho, dopiero po chwili decydując się odsunąć. – Wybacz, jeśli chwilami będę traktowała cię bardziej jak córkę niż… Sama rozumiesz. – Uśmiechnęła się przepraszająco. – Zwłaszcza że wyglądasz jak Elena.
– To… problematyczne – przyznała, ale Esme jedynie się roześmiała.
– Ani trochę – zapewniła pośpiesznie. – Po prostu musimy przywyknąć… Na nowo, bo teraz pewnie trochę się zmieni. – Krótko uścisnęła dłoń Beatrycze. – Ale pamiętaj, że byłaś i wciąż jesteś częścią tej rodziny. Cokolwiek by się nie wydarzyło… Zresztą tak jak i Lawrence – dodała, ale przy tych ostatnich słowach pierwszy raz do jej głosu wkradło się wahanie.
– Carlisle nie o końca wierzy L. – nie tyle zapytała, co stwierdziła fakt. – Nie żeby mnie to dziwiło. Ale Lawrence nigdy by mnie nie skrzywdził.
– Wiem o tym – oznajmiła natychmiast Esme i zabrzmiało to szczerze. – Potrzebujemy czasu. A ty niczym się nie przejmuj. Teraz już wszystko będzie dobrze – powtórzyła z uporem.
Beatrycze nie miała serca, żeby dać jej do zrozumienia, że w to wątpi. W zasadzie w tamtej chwili bardziej niż wcześniej chciała uwierzyć, że to faktycznie było takie proste – i że to, że odzyskała pamięć, rozwiązywało wszelakie problemy. Chciała, żeby tak było, a sposób, w jaki traktowała ją Esme, sprawiał, że czuła się lepiej. Przez moment niemalże była pewna, że to faktycznie działało w ten sposób, a jej pozostawało co najwyżej uwierzyć, że już wszystko wróciło do normy.
Tym razem Beatrycze nie próbowała protestować, kiedy jej synowa wycofała się w stronę drzwi.
– W razie co, po prostu mnie zawołaj – rzuciła na odchodne Esme. – Idę poszukać Carlisle’a. Gdybyś chciała jeszcze porozmawiać…
– Znajdę was – zapewniła pośpiesznie.
Wysiliła się na uśmiech, nie pierwszy raz zastanawiając nad tym, czy ten wypadł wystarczająco szczerze. Mimo wszystko poczuła się dziwnie, kiedy została sama, przez dłuższą chwilę tkwiąc w miejscu i bezmyślnie wpatrując w ubrania, które wybrała dla niej Esme. Wahała się przed rozpięciem zamka kurtki Lawrence’a, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że wciąż ktoś był tuż obok niej, ani na moment nie przestając jej obserwować.
To tylko twoja wyobraźnia, warknęła na siebie w duchu, w końcu zmuszając się do tego, żeby ruszyć się z miejsca. Przebierała się w pośpiechu, źle czując się w tym obcym, pustym pokoju. Nigdzie w pobliżu nie czuła obecności Ciemności, nie przypominając sobie, by słyszała jego głos od chwili, w której zdecydowała się oddać Lawrence’owi. Wiedziałaby. Zawsze go wyczuwała, a teraz odszedł i miała nadzieję, że nie wróci szybko.
Wciągnęła bluzkę. Bez pośpiechu wyprostowała się, po czym skupiła na poprawianiu włosów. Przeczesała loki palcami, wywracając oczami, kiedy znalazła resztki siana. Odrzuciła je na podłogę, jednocześnie zastanawiając nad tym, czy ktoś zdążył je zauważyć. Mogła tylko zgadywać jak wyglądała, zwłaszcza że nie była w stanie doprowadzić się do porządku w takim stopniu, jak mogłaby tego oczekiwać.
Obejrzała się przez ramię, przypominając sobie, że gdzieś na ścianie mignęło jej lustro, z którego przecież mogła skorzystać. Chciała pozbyć się krwi i nieczystości na tyle, na ile to było możliwe, poza tym…
Wszelakie myśli uleciały z jej głowy w chwili, w którą spojrzała w lustrzaną powierzchnię. Odskoczyła tak gwałtownie, że prawie się wywróciła, ale właściwie nie zwróciła na to uwagi.
Wrzask, który nagle wyrwał się z jej gardła, obudziłby umarłego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa