Beatrycze
Otworzyła oczy. Czuła się
dziwnie, przez dłuższą chwilę leżąc i po prostu wpatrując się w widoczne
w drewnianym sklepieniu szczeliny. W głowie miała pustkę, w gruncie
rzeczy świadoma wyłącznie tego, że czuła się dobrze. Raz po raz rozpamiętywała
to, co się wydarzyło – każdy pocałunek, najbardziej subtelny gest i bliskość,
a wszystko to dodatkowo zwielokrotnione przez intensywność, z jaką
dzięki wyostrzonym zmysłom odbierała poszczególne bodźce. Mimo tego miała
wrażenie, że jakimś cudem śni, oszołomiona myślą, że po tym wszystkim mogłaby…
– Zaraz
świt.
Drgnęła,
słysząc znajomy głos tuż przy uchu. Natychmiast poderwała się do pozycji
pionowej, rozrzucając na boki resztki już dawno zaschniętego siana.
Podejrzewała, że wciąż miała je we włosach, więc w pośpiechu przeczesała
loki palcami. Powiodła wzrokiem dookoła, chcąc jak najszybciej odszukać
ubrania, po czym westchnęła cicho, kiedy przekonała się, że materiał już nie
tylko był poplamiony krwią, ale też nie do końca zdatny do dalszego użytku.
Zacisnęła
usta. Gdyby wciąż była śmiertelna, w tamtej chwili jak nic by się
zarumieniła.
– Dzięki –
wymamrotała, uparcie unikając spoglądanie na Lawrence’a.
W
odpowiedzi usłyszała wyłącznie jego śmiech. Zaraz po tym bezceremonialnie
otoczył ją ramionami, stanowczo przyciągając do siebie. Zadrżała, czując
muśnięcie jego warg na karku.
– Ty też
nie byłaś zbyt subtelna – stwierdził, a jego ton jednoznacznie sugerował,
że taki stan rzeczy jak najbardziej mu odpowiadał. – Och, Beatrycze…
Westchnęła,
czując jak przesuwa dłonią wzdłuż jej boku. Było coś wyjątkowego w sposobie,
w jaki wypowiadał jej imię. Chyba w żadnym słowie nie słyszała tyle
fascynacji i czułości, miała zresztą wrażenie, że samo „Beatrycze”
wystarczyło więcej niż jakiekolwiek skomplikowane wyjaśnienia czy deklaracje.
– Hm.
Powinniśmy wracać, prawda? – zapytała z wahaniem.
Chociaż nie
musiała spać, czuła się tak, jakby uciekły jej długie godziny. Nie miała
pewności ile czasu spędzili razem, ale to nie miało znaczenia. Poniosło ich,
jednak i to wydawało się właściwe. Na litość Boską, była z własnym
mężem. To, że mogłaby mu się oddać, nawet po takim czasie, wydawało jej się
czymś w pełni naturalnym,
Gdzieś w jej
pamięci zamajaczyło echo bezcielesnego szeptu Ciemności, to jednak wydawało się
tak odległe, że równie dobrze mogło być wytworem jej wyobraźni. Czy faktycznie
to słyszała? Nie miała pewności, a tym bardziej nie chciała się nad tym
zastanawiać. Czuła się dziwnie na samą myśl o tym, że ta istota mogłaby
ich obserwować, ale z drugiej strony… Jakaś jej cząstka naprawdę chciała,
żeby patrzył. Wróciła, choć sądził, że miał ją na stałe. Co więcej, Ciemność
próbowała kusić ją tak wiele razy, że perspektywa udowodnienia mu, że nigdy nie
miał szans konkurować z osobą, którą naprawdę kochała, napawała Beatrycze
swego rodzaju satysfakcją.
– Jak na
razie nikt nas nie szukał, więc… – Lawrence zamilkł, po czym wzruszył
ramionami. – Miłem, że tutaj jest spokojnie.
Prychnęła,
nie mogąc się powstrzymać. Och, zdecydowanie było spokojnie! Co prawda nie tego
spodziewała się po miejscu, w które zdecydował się ją zabrać, ale nie
zamierzała narzekać. Teraz już nic nie miało znaczenia – ani temperatura, ani
ewentualna niewygoda. W pamięci miała wyłącznie nieopisaną wręcz
przyjemność, która towarzyszyła jej aż do tej chwili.
Przez
moment wszystko było na swoim miejscu, zaś Beatrycze pragnęła, żeby tak
pozostało.
– I co
powiemy? Że uczyłam się polować? – zapytała z bladym uśmiechem, w końcu
odwracając się, by na niego spojrzeć.
Przesunęła
się bliżej, właściwie lądując na nim. Uśmiechnęła się, odkrywając, że wciąż
obserwował ją z niemniejszą fascynacją, co i zaraz po przemianie.
Końcówki jej włosów musnęły jego twarz, gdy nachyliła się, by móc go pocałować.
Nie miała dość, mimowolnie zastanawiając się nad tym, czy tak silne pragnienia
miały związek z tym, że dopiero co przeszła przemianę. Być może miało to
jakiś sens, skoro w tak intensywny sposób odbierała wszystko to, co działo
się wokół niej.
Zadrżała,
czując muskające jej kręgosłup palce. Zamknęła oczy, nie przestając się przy
tym uśmiechać. Miała ochotę to przeciągnąć – po prostu zostać tutaj, wciąż
trwając w jego ramionach i…
– Albo po
prostu ubierzesz moją kurtkę – usłyszała, niechętnie pozwalając, żeby odsunął
ją od siebie. Chwilę później na jej ramionach poczuła przesycony słodkim zapachem
materiał. Lawrence nie dał jej okazji, by choćby spróbowała wsunąć ręce w rękawy
zbyt szerokiej na nią kurtki, w zamian jak gdyby nigdy zasuwając zamek aż
po samą szyję. Jego palce z czułością musnęły policzek Beatrycze, a na
ustach pojawił się nieco złośliwy, rozbawiony uśmiech. – O, idealnie.
– Zawsze
byłeś taki praktyczny? – zapytała, spoglądając na niego z zaciekawieniem.
Sama również nie przestawała się uśmiechać.
–
Absolutnie tak.
Nie
śpieszyła się z tym, by przyszykować się do wyjścia. Mimo wszystko
przyjęła z ulgą to, że przynajmniej reszta jej ubrań była w całości.
Mogła tylko zgadywać jak wyglądała w zbyt dużej kurtce i ze
zmierzwionymi włosami. Co więcej, była gotowa założyć się, że sposób, w jaki
się uśmiechała, i w jaki błyszczały jej oczy, aż nazbyt wyraźnie
sugerował, co robiła z Lawrence’em. Zdecydowanie nie zamierzała się z tego
wstydzić, ale i tak czuła się dziwnie z myślą, że ktokolwiek mógłby
się zorientować.
Słońce
majaczyło gdzieś na linii horyzontu. Dookoła panowała całkiem przyjemna
szaruga, która może w innym wypadku wydałaby jej się niepokojąca,
zważywszy na panującą dookoła ciszę, jednak w tamtej chwil Beatrycze czuła
się po prostu dobrze. Miała wrażenie, że nie byłaby w stanie się bać,
nagle uświadamiając sobie, że tak naprawdę pozostawała jedną z najniebezpieczniejszych
istot w okolicy. To brzmiało jak marny żart, ale przecież tak właśnie było
– gdyby straciła kontrolę albo osobiście zdecydowała się rzucić komuś do
gardła…
– Przemieniałeś
się dwa razy – powiedziała cicho, ostrożnie dobierając słowa. Lawrence drgnął,
po czym rzucił jej pytające spojrzenie. – Zastanawiam się, czego powinnam się
spodziewać. Wszystko jest takie intensywne… A wy martwicie się, jak w ogóle
mnie stąd zabrać.
– Cóż…
Fakt. To trochę potrwa – przyznał, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. – Sama
widziałaś, że… łatwo stracić nad sobą kontrolę.
Przez
moment sama nie była pewna, o czym mówił – o polowaniu czy seksie.
Chyba w gruncie rzeczy nie chciała wiedzieć.
– Jak
długo? – drążyła, nie dając za wygraną.
Nie od razu
zdecydował się odpowiedzieć.
– To zależy
– przyznał w końcu. – U niektórych to lat, chociaż… – zaczął, ale
Beatrycze już nie słuchała, zbytnio wytrącona z równowagi.
– Lata?! –
powtórzyła niedowierzaniem.
Lawrence w pośpiechu
stanął naprzeciwko niej, układając dłonie na jej ramionach. Zesztywniała pod
jego dotykiem, instynktownie spoglądając mu w oczy.
–
Powiedziałem: to zależy. I dlatego mówiłem, że moim zdaniem każdy wampir
powinien spróbować ludzkiej krwi – dodał, raptownie poważniejąc. – Im szybciej
przywyknąć, tym łatwiej przychodzi panowanie nad sobą. Zresztą czego się
spodziewałaś, radości? Dopiero co się obudziłaś. Byłbym zdziwiony, gdybyś nie
miała ochoty kogoś zabić.
Jęknęła,
porażona bezpośredniością jego słów. Jasne, że mogła się tego po nim spodziewać
– zawsze taki był. Co więcej, zwykle ceniła tę szczerość, nawet jeśli nie raz
wprawiał ją tym w konsternację.
– Mógłbyś…
spróbować na mnie wpłynąć – zaproponowała po chwili zastanowienia.
Przez
dłuższą chwilę szli w milczeniu, ludzkim tempem pokonując dzielącą ich od
posiadłości Licavolich odległość. Beatrycze wbiła wzrok w ziemię, przez
dłuższą chwilę koncentrując się wyłącznie na kolejno stawianych krokach. Cisza
doprowadzała ją do szału, ale próbowała się nad tym nie zastanawiać. W końcu
to co powiedziała, brzmiało sensownie, prawda?
– Mógłbym
spróbować – przyznał z końcu Lawrence, ostrożnie dobierając słowa.
– Ale?
Jakoś nie
miała wątpliwości, że było w tym jakieś „ale”. Za dobrze znała jego i ten
ton.
– Nie wiem
czy to zadziała – przyznał, wzruszając ramionami. – Myślisz, że nie próbowałem,
kiedy ty… Zadziałało dopiero później. Nie mam pojęcia czy głód znowu nie okaże
się silniejszy, zwłaszcza jeśli znajdziesz się w miejscu publicznym.
Westchnęła cicho,
nie kryjąc niepokoju. Wzrok po raz kolejny wbiła w bliżej nieokreślony punkt
przestrzeni, nie chcąc, żeby zauważył niepokój w jej oczach. Dłonie
nerwowo zacisnęła w pięści, w pośpiechu wsuwając je do kieszeni jego
kurtki. Nie chciała myśleć o sobie jak o potencjalnej maszynie do
zabijania, ale to wydawało się silniejsze od niej. Bo przecież w każdej chwili
mogła zabić – stracić kontrole tak jak i teraz z Lawrence’em, kiedy
już właściwie nie myślała o niczym innym, prócz dręczących ją pragnień.
To wszystko
było zbyt intensywne, zbyt gwałtowne, zbyt nowe, a ona nie miała pojęcia,
czy zdoła się w tym odnaleźć.
Dookoła
panowała przyjemna cisza. Dom – przynajmniej na pierwszy rzut oka – wyglądał na
opustoszały. Przyśpieszyła kroku, chociaż nie śpieszyło jej się, by wchodzić do
środka. Z zaciekawieniem obserwowała powoli jaśniejące niebo, mimowolnie
zastanawiając się nad tym, która godzina. Lekko zmrużyła oczy w blasku
poranka, z mieszaniną zainteresowania, ale i niepokoju obserwując
wschód.
– Jak to
jest z tym spalaniem na słońcu? – zapytała, a Lawrence zaśmiał się
nerwowo, z wyraźną ulgą przyjmując zmianę tematu.
– Chyba bym
wolał – stwierdził, wywracając oczami. – Serio. To brzmi lepiej niż
błyszczenie.
– Błyszczenie
– powtórzyła z bladym uśmiechem. – Lubię błyszczeń – dodała, lekko
przekrzywiając głowę.
Pozwoliła,
by jasne włosy opadły ją na twarz, częściowo ją przysłaniając. Chciała odgarnąć
loki na bok, nim jednak zdążyła to zrobić, ubiegła ją para znajomych rąk, kiedy
Lawrence zmaterializował się tuż obok. Nie zaprotestowała, gdy ułożył dłonie na
jej policzkach. Znała to spojrzenie i sposób, w jaki ją trzymał –
delikatnie, wręcz z czułością, by chwilę później…
– Och, nie
przeszkadzajcie sobie.
Odskoczyła
tak gwałtownie, że omal nie potknęła się o własne nogi. Z gardła
wyrwało jej się ostrzegawcze warknięcie, zaraz też zwróciła się do stojącej w progu
postaci. Samą siebie zaskoczyła ostrzegawczym warknięciem, które wyrwało się z głębi
jej gardła, a które najwyraźniej nie zrobiło najmniejszego wrażenia na
obserwującym ich nieśmiertelnym.
Aż za
dobrze pamiętała Rufusa. Nie żeby mogło być inaczej, skoro już na samym początku
pomylił ją z Eleną i sprezentował jej cały wykład na temat tego, jak
głupio postąpiła, dając się zabić.
– Jeśli ona
się na ciebie rzuci, nie będę się powstrzymywał – oznajmił chłodno Lawrence,
bynajmniej nie sprawiając wrażenia zmieszanego. – Swoją drogą, co tu robisz?
Podziwiasz wschód słońca? – dodał przesadnie uprzejmym tonem.
Dopiero po
chwili pojęła do czego zmierzał. Krótko spojrzała na Rufusa, nagle pojmując,
dlaczego mimo wszystko trzymał się w cieniu. Cóż, miała swoją odpowiedź,
jeśli chodziło o podział na wampiry, które błyszczały albo spalały się na
słońcu. Nawet gdyby widziała naukowca po raz pierwszy, nie miałaby wątpliwości,
że należał do tej drugiej grupy.
– To akurat
moja sprawa. – Rufus rzucił Lawrence’owi wyraźnie niechętne spojrzenie. – Ale
wyczułem ją… – Nagle zwrócił się ku Beatrycze. – Tak tylko wspomnę, że Layla chciała
z tobą porozmawiać.
– Layla… –
powtórzyła, nie kryjąc ulgi. – Dlaczego? Coś się stało?
Wampir
wzruszył ramionami.
– Być może,
ale to za chwilę. Dajcie znać, jak już skończycie – stwierdził, a potem
jak gdyby nigdy nic zniknął w głębi domu.
Z
niedowierzaniem odprowadziła go wzrokiem, przez moment niepewna czy powinna się
śmiać, czy może płakać. Nie miała pojęcia, co sądzić o Rufusie, ale wiedziała,
że coś w jego słowach ją zaniepokoiło.
– Kiedyś
ktoś go zabije – stwierdził z rezerwą Lawrence. Jakoś nie miała
wątpliwości, że sam miał na to ochotę.
– Daj
spokój – rzuciła, w pośpiechu przesuwając się w taki sposób, by znów
znaleźć się w jego ramionach. – Skończyliśmy… na czymś innym, pamiętasz?
Nawet jeśli
miał coś do dodania, ostatecznie zachował wszelakie uwagi dla siebie. W zamian
w końcu ją pocałował, zdecydowanie nie przejmując się tym, czy ktoś
jeszcze mógłby ich obserwować. Zdecydowanie nie miała mu tego za złe, aż żałując,
że tak szybko opuścili drewnianą przybudówkę. Nie śpieszyła się z powrotem
do domu, próbując korzystać z okazji i tego, że choć przez moment nie
myślała o pragnieniu.
Tym razem
odsunęła się od niego o wiele szybciej niż zwykle. Oddychając szybko i płytko,
spojrzała wampirowi w oczy, po czym wysiliła się na blady uśmiech.
– Wejdźmy
do środka, co? – zaproponowała. Obawiała się, że jeśli w porę się nie
opamięta, kolejny raz posuną się o krok za daleko. – Ja… chyba stęskniłam
się za Laylą.
– Skoro tak
uważasz…
– Tak. –
Odchrząknęła, po czym nerwowym ruchem przeczesała palcami włosy. – W końcu…
mamy jeszcze sporo czasu, prawda?
– Jak dobrze
pójdzie, to i całą wieczność – przyznał z bladym uśmiechem.
Z jakiegoś
powodu nie do końca potrafiła w to uwierzyć.
To na Esme natknęła się w pierwszej
kolejności. Wampirzyca wyraźnie rozpogodziła się na ich widok, co Beatrycze
przyjęła z ulgą, wciąż nie mogąc nadziwić się, jak cudownie sympatyczna
była ta kobieta. Nigdzie nie było Carlisle’a, ale zdecydowała się o niego
nie pytać, bynajmniej nie zaskoczona, że mógłby potrzebować trochę czasu dla
siebie. Chyba nawet wolała, by nie widział jej w takim stanie, bez chwili
wahania zgadzając się, gdy wampirzyca raz jeszcze zaproponowała jej ubrania na
zmianę.
– Znów
wzięłam coś od Eleny – wyjaśniła Esme, kiedy zamknęły się w jednej z pustych
sypialni, którą Esme najwyraźniej zdecydowała się uznać za tymczasowy pokój dla
siebie i Carlisle’a. – Łazienka oczywiście jest nieczynna, ale pomyślałam,
że i tak poczujesz się lepiej, mogąc się przebrać.
– Dziękuję
ci.
Zawahała
się, z przesadną wręcz uwagą oglądając ubrania. To nie był pierwszy raz,
kiedy brała rzeczy od Eleny, więc nie wątpiła w to, że były dobre – w końcu
wyglądały tak samo. W rzeczywistości chciała zająć czymś umysł, nie mogąc
pozbyć się wrażenia, że Esme aż za dobrze wiedziała, co takiego zaszło między
nią a Lawrence’em w czasie, gdy oboje znajdowali się poza domem.
Dziwi cię to? Masz na sobie jego zapach,
pomyślała i w tamtej chwili zaczęła błogosławić fakt, że już nie
mogła się zarumienić.
– Poczekam na
zewnątrz – zaproponowała Esme, ludzkim krokiem kierując w stronę drzwi. –
Masz tam też kilka moich kosmetyków, gdybyś chciała się chociaż trochę odświeżyć
albo…
– Jak on
się trzyma? – wypaliła, nie mogąc się powstrzymać.
Esme
zawahała się. Mimo wszystko uśmiech, który pojawił się na jej ustach, był
szczery. W zasadzie Beatrycze wątpiła w to, żeby akurat ta kobieta mogła
ją okłamać.
– Dajemy
radę. W końcu nie zrobiłaś niczego złego – oznajmiła z przekonaniem. –
Wszystko w porządku. Zwłaszcza teraz – dodała i brzmiało to tak, jakby
faktycznie w to wierzyła.
Beatrycze
otworzyła i zaraz zamknęła usta. Przez moment była wręcz bliska tego, by
ot tak przyjąć słowa Esme jako prawdę. Naprawdę tego chciała, za wszelką cenę
próbując uporządkować wszystko to, co działo się w ostatnim czasie.
Musiała jakkolwiek to zrobić, w duchu powtarzając sobie, że skoro wróciła i mogła
powiedzieć im o Ophelii, pewne rzeczy po prostu musiały się ułożyć. Nawet
jeśli w tym wszystkim wciąż kryły się warunki Ciemności i wątpliwości,
które z oczywistych względów miała, mimo wszystko…
Z tym, że
to nie było takie proste.
– Ucieszyłam
się, kiedy okazało się, że Carlisle wybrał akurat ciebie… Wiesz? – Zawahała
się, aż nazbyt świadoma, że jej słowa zabrzmiały dziwnie. Zdecydowanie niecodziennym
było mówić o rzeczach, które zaobserwowała jako umarła. – Pamiętam, że od
początku uważałam cię za dobrą osobę. To się nie zmieniło.
Nie od razu
zdecydowała się spojrzeć na Esme. Zawahała się, mimowolnie zastanawiając nad tym,
czy dobrze zrobiła, decydując się na taką bezpośredniość. Z drugiej
strony, te słowa wydawały się właściwe. Od samego początku chciała zrobić coś,
by jakkolwiek się tej kobiecie odwdzięczyć. Nawet gdy nie pamiętała, Esme
zachowywała się niemalże jak anioł. I nie miało znaczenia, że – w przeciwieństwie
do Beatrycze – wiedziała, z kim miała do czynienia.
To nie
miało znaczenia, skoro po prosu była dobra, a przy tym w niczym nie przypominała
kogoś, kto mógłby być wampirem.
Wyczuła
ruch na ułamek sekundy przed tym, jak Esme zmaterializowała się tuż obok niej.
Zaraz po tym wampirzyca jak gdyby nigdy nic wzięła ją w ramiona, zamykając
w silnym, zdecydowanym uścisku. Nie wyglądała przy tym na choć odrobinę
zmieszaną, zachowując się tak naturalnie, jakby pocieszanie i przytulanie
innych było dla niej czymś w pełni naturalnym.
– Nie masz
pojęcia, ile to dla mnie znaczy – usłyszała tuż przy uchu. Esme westchnęła
cicho, dopiero po chwili decydując się odsunąć. – Wybacz, jeśli chwilami będę
traktowała cię bardziej jak córkę niż… Sama rozumiesz. – Uśmiechnęła się przepraszająco.
– Zwłaszcza że wyglądasz jak Elena.
– To…
problematyczne – przyznała, ale Esme jedynie się roześmiała.
– Ani trochę
– zapewniła pośpiesznie. – Po prostu musimy przywyknąć… Na nowo, bo teraz pewnie
trochę się zmieni. – Krótko uścisnęła dłoń Beatrycze. – Ale pamiętaj, że byłaś i wciąż
jesteś częścią tej rodziny. Cokolwiek by się nie wydarzyło… Zresztą tak jak i Lawrence
– dodała, ale przy tych ostatnich słowach pierwszy raz do jej głosu wkradło się
wahanie.
– Carlisle
nie o końca wierzy L. – nie tyle zapytała, co stwierdziła fakt. – Nie żeby
mnie to dziwiło. Ale Lawrence nigdy by mnie nie skrzywdził.
– Wiem o tym
– oznajmiła natychmiast Esme i zabrzmiało to szczerze. – Potrzebujemy
czasu. A ty niczym się nie przejmuj. Teraz już wszystko będzie dobrze – powtórzyła
z uporem.
Beatrycze
nie miała serca, żeby dać jej do zrozumienia, że w to wątpi. W zasadzie
w tamtej chwili bardziej niż wcześniej chciała uwierzyć, że to faktycznie
było takie proste – i że to, że odzyskała pamięć, rozwiązywało wszelakie
problemy. Chciała, żeby tak było, a sposób, w jaki traktowała ją Esme,
sprawiał, że czuła się lepiej. Przez moment niemalże była pewna, że to
faktycznie działało w ten sposób, a jej pozostawało co najwyżej uwierzyć,
że już wszystko wróciło do normy.
Tym razem
Beatrycze nie próbowała protestować, kiedy jej synowa wycofała się w stronę
drzwi.
– W razie
co, po prostu mnie zawołaj – rzuciła na odchodne Esme. – Idę poszukać Carlisle’a.
Gdybyś chciała jeszcze porozmawiać…
– Znajdę
was – zapewniła pośpiesznie.
Wysiliła
się na uśmiech, nie pierwszy raz zastanawiając nad tym, czy ten wypadł
wystarczająco szczerze. Mimo wszystko poczuła się dziwnie, kiedy została sama, przez
dłuższą chwilę tkwiąc w miejscu i bezmyślnie wpatrując w ubrania,
które wybrała dla niej Esme. Wahała się przed rozpięciem zamka kurtki Lawrence’a,
nie mogąc pozbyć się wrażenia, że wciąż ktoś był tuż obok niej, ani na moment
nie przestając jej obserwować.
To tylko twoja wyobraźnia, warknęła na
siebie w duchu, w końcu zmuszając się do tego, żeby ruszyć się z miejsca.
Przebierała się w pośpiechu, źle czując się w tym obcym, pustym
pokoju. Nigdzie w pobliżu nie czuła obecności Ciemności, nie przypominając
sobie, by słyszała jego głos od chwili, w której zdecydowała się oddać
Lawrence’owi. Wiedziałaby. Zawsze go wyczuwała, a teraz odszedł i miała
nadzieję, że nie wróci szybko.
Wciągnęła bluzkę.
Bez pośpiechu wyprostowała się, po czym skupiła na poprawianiu włosów. Przeczesała
loki palcami, wywracając oczami, kiedy znalazła resztki siana. Odrzuciła je na
podłogę, jednocześnie zastanawiając nad tym, czy ktoś zdążył je zauważyć. Mogła
tylko zgadywać jak wyglądała, zwłaszcza że nie była w stanie doprowadzić
się do porządku w takim stopniu, jak mogłaby tego oczekiwać.
Obejrzała
się przez ramię, przypominając sobie, że gdzieś na ścianie mignęło jej lustro, z którego
przecież mogła skorzystać. Chciała pozbyć się krwi i nieczystości na tyle,
na ile to było możliwe, poza tym…
Wszelakie
myśli uleciały z jej głowy w chwili, w którą spojrzała w lustrzaną
powierzchnię. Odskoczyła tak gwałtownie, że prawie się wywróciła, ale właściwie
nie zwróciła na to uwagi.
Wrzask,
który nagle wyrwał się z jej gardła, obudziłby umarłego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz