Beatrycze
Gdyby była człowiekiem, jak
nic zeszłaby na zawał. Obraz na moment zamazał jej się przed oczami, choć to
zdecydowanie nie powinno mieć miejsca. Beatrycze zamrugała nieprzytomne,
instynktownie chwytając się za serce i rozszerzonymi oczyma wpatrując się w lustro.
Przez
moment go widziała. Była gotowa to przysiąc, nawet jeśli wszystko to trwało
zaledwie ułamki sekundy. Wyostrzone zmysły zrobiły swoje, zresztą jak i umysł,
który w aż nazbyt wyraźny sposób zarejestrował to, co zobaczyła –
majaczącą tuż za nią cienistą sylwetkę i obejmujące ją, całkowicie obce
ramiona.
Widziała
go.
Ciemność
stała tuż za nią, wodząc dłońmi po całym jej ciele. Niemalże czuła jego dotyk –
chłód, który raz po raz muskał jej lodowatą skórę. Mogła przysiąc, że uśmiechał
się przy tym z satysfakcją, całym sobą komunikując tylko jedno: to, że
należała do niego. Wróciła czy też nie, Ciemność wciąż miła coś jeszcze do
powiedzenia.
Tak ci ze mną źle, moja miła?, usłyszała
łagodny, bezcielesny szept, który jak na zawołanie rozbrzmiał w jej umyśle.
Dopiero co sama szukałaś miłosnych
uniesień…
Przez
moment znów poczuła na sobie jego dotyk. Obraz w lustrze znów się zmienił,
a Beatrycze zamiast swojego odbicia, wyraźnie zobaczyła dwie postacie.
Kobieta była łudząco podobna do niej, poza tym – co na moment wytrąciło ją z równowagi
– nie miała na sobie ubrań. Ciemność wydawała wić się wokół niej, ocierając o nagie
ciało i sprawiając, że blondynka z lustra wyginała się, niemalże
jęcząc z rozkoszy i…
– Dość! –
wyrwało jej się. Zacisnęła powieki, jednocześnie chwytając się za głowę. Palce
wplotła we włosy, szarpiąc za nie tak gwałtownie, że niewiele brakowało, by do
tego wszystkiego je wyrwała. – Wynoś się stąd! Wynoś się! – powtórzyła, momentalnie tracąc nad sobą panowanie.
Dopiero
kiedy usłyszała huk, uprzytomniła sobie, że ruszyła się z miejsca. Lustrzane
odłamki posypały się na ziemię, zresztą tak jak i kawałki stojącej tuż
obok łóżka szafki, chociaż nie przypominała sobie, kiedy zdecydowała się cisnąć
nią przez pokój. Energicznie potrząsając głową, spojrzała na rozbite lustro,
ledwo wstrzymując szloch. Miała ochotę krzyczeć z frustracji, strachu i gniewu,
wciąż niedowierzając temu, co zobaczyła.
I słyszała
śmiech.
Mogła
przysiąc, że rozbrzmiewał w jej głowie… że dosłownie owijał się wokół niej
i…
Drzwi do
pokoju otworzyły się tak gwałtownie, że aż uderzyły o ścianę. Wcześniej
nie pomyślała, że swoimi krzykami mogłaby ściągnąć pozostałych. W gruncie
rzeczy nie zastanawiała się nad niczym, omal nie wychodząc z siebie, kiedy
na jej ramionach wylądowały czyjeś dłonie. Szarpnęła się, warcząc cicho i w pierwszym
odruchu gotowa zacząć walczyć, ale powstrzymało ją spojrzenie znajomych
rubinowych tęczówek. Z jękiem wpadła Lawrence’owi w ramiona,
zarzucając u ramiona na szyję tak gwałtownie, że chyba tylko cudem nie
zwaliła go z nóg. Czuła, że wciąż się trzęsie, mimo usilnych starań
niezdolna nad sobą zapanować, a tym bardziej wykrztusić z siebie
chociaż słowo.
–
Beatrycze!
Głos
wampira przywołał wampirzycę do porządku. Energicznie potrząsnęła głową, gotowa
protestować, kiedy ją od siebie odsunąć. Zesztywniała, gdy ujął jej twarz w obie
dłonie, zmuszaj, żeby spojrzała mu w oczy. Zaraz po tym zamarła, nie mając
wątpliwości, że próbował narzucić jej swoją wolę. Nawet nie musiał niczego
mówić, samym spojrzeniem sprawiając, że zesztywniała i już tylko na niego
patrzyła, za wszelką cenę próbując złapać oddech.
–
Widziałam… O Boże, widziałam…
Urwała,
niezdolna dodać niczego więcej. Nic od
Boga, to pewne, przeszło jej przez myśl i przez moment miała ochotę roześmiać
się histerycznie. Jeśli Ciemność planowała doprowadzić ją do szaleństwa,
zdecydowanie dobrze mu szło.
– Co
takiego? – usłyszała, ale to doszło do niej jakby z oddali. – Radości,
skup się! – zniecierpliwił się Lawrence, a ona wzdrygnęła się, sama
niepewna czy przez nadmiar emocji, czy może to, że podniósł głos.
– Jego –
wykrztusiła w końcu. – Tutaj. Tuż obok mnie.
Nie miała
pojęcia, jakim cudem udało jej się sformułować jakiekolwiek sensowne zdanie, a tym
bardziej wypowiedzieć je na głos. W głowie wciąż miała mętlik, już nawet
nie próbując porządkować niespójnych myśli oraz dręczących ją emocji. Może
powinna, ale wszystko wydawało się wymykać jej się spod kontroli, nie dając
Beatrycze szansy na choćby chwilę spokoju.
Cień, który
przemknął przez twarz Lawrence’a, również jej nie uspokoił. W tamtej
chwili zaczęła błogosławić fakt, że nie był w stanie przeniknąć jej
umysłu, by sprawdzić, co tak naprawdę zobaczyła. O nie, zdecydowanie nie
zamierzała powiedzieć – i to bynajmniej nie tylko dlatego, że chciała jak
najszybciej wyrzucić ten obraz z pamięci. Nie potrafiła określić jak się
czuła, a tym bardziej co w tamtej chwili chodziło po głowie
Lawrence’owi, ale to nie miało znaczenia.
Nie, skoro
Ciemność nie zamierzała odpuścić. Dręczyła ją, coraz dobitniej podkreślając, że
przybycie do tego domu było zaledwie początkiem. W końcu coś mu obiecała,
prawda? Nie wierzyła, żeby jego oczekiwania faktycznie były możliwe do
spełnienia, zwłaszcza po tym, co pokazała jej Ophelia, ale i to nie było
istotne. Wampiryzm też niczego nie rozwiązywał, a ona powoli zaczynała
wierzyć, że istota nieśmiertelna też mogła oszaleć. Kto wie, może nawet o wiele
szybciej niż zwykły człowiek.
– Co się
stało? – doszło ją od strony drzwi.
Wcześniej
nie zwróciła uwagi na to, że Lawrence nie przyszedł sam. W gruncie rzeczy
nie była zaskoczona tym, że swoimi krzykami ściągnęła więcej osób, w tym
również Carlisle’a. To na niego w pierwszej kolejności zwróciła uwagę,
zwłaszcza że jako jedyny wszedł do pokoju, uważnie obserwując ją i swojego
ojca.
– Wystarczy
– oznajmił L. Beatrycze drgnęła, z zaskoczeniem przyjmując fakt, że wampir
gwałtownie ją od siebie odsunął, przez co prawie wpadła na syna. – Przekaż
Elenie, że przy pierwszej okazji dorwę tego cholernego demona. A potem
postaram się, żeby nigdy więcej nie wzbił się w niebo, jeśli daje będzie
odmawiał pomocy.
– L… –
zaczęła z wahaniem, ale bijący od niego gniew jednoznacznie dał jej do
zrozumienia, że rozsądniej będzie milczeć.
Zacisnęła
usta, coraz bardziej podenerwowana. Znała Lawrence’a na tyle dobrze, żeby
wiedzieć, że nie nadawał się do jakiejkolwiek rozmowy, kiedy kierował się
emocjami. Z niejaką ulgą przyjęła fakt, że przynajmniej nie mógł zrobić
czegoś tak głupiego, jak natychmiastowe wyjście z domu, by znaleźć
Rafaela. Miała wrażenie, że w obecnej sytuacji to mogłoby się skończyć
bardzo, ale to bardzo źle.
– To
prędzej demon cię rozniesie niż odwrotnie. – Z zaskoczeniem obejrzała się
na Gabriela. Layla zatrzymała się u jego boku, ale w tamtej chwili
Beatrycze nie potrafiła wykrzesać z siebie choćby odrobiny entuzjazmu na
jej widok. – Zresztą sam powinieneś to wiedzieć – dodał Licavoli, a Lawrence
prychnął, bynajmniej nie rozbawiony.
– I akurat
ty zamierasz mnie pouczać? – zapytał, wznosząc oczy ku górze.
– Nie. –
Gabriel wzruszył ramionami. – Co najwyżej zgaduje, czego możemy się spodziewać.
Jeśli tak chcesz kogokolwiek ochronić, to marnie ci idzie.
L. przez
moment wyglądał na chętnego, żeby powiedzieć coś złośliwego, ale w ostatniej
chwili się powstrzymał. W zamian gniewnie zmrużył oczy, w następnej
sekundzie uciekając gdzieś w bok. Zaraz po tym bez słowa przemknął do
drzwi, mijając zebrane towarzystwo, by wkrótce po tym zniknąć wszystkim z oczu.
Na dłuższą
chwilę zapanowała cisza. Beatrycze słyszała wyłącznie swój przyśpieszony
oddech, w miarę jak raz po raz z przyzwyczajenia to nabierała, to
znów gwałtownie wypuszczała powietrze z płuc.
– Jak
sądzicie? Ktoś powinien za nim pójść? – zapytała z wahaniem Esme. Brzmiała
na zaniepokojoną.
– Nie
sądzę. – Beatrycze samą siebie zaskoczyła tym, jak spokojnie brzmiał jej głos. Przełknęła
z trudem, próbując oczyścić gardło. – Sam wróci, tylko… później.
Jakoś nie
miała co do tego wątpliwości. Pozostali najwyraźniej nie widzieli powodów, żeby
jej nie wierzyć, bo ostatecznie nikt nie ruszył się z miejsca. Beatrycze
westchnęła cicho, raz po raz nerwowo przeczesując włosy palcami. Wciąż drżała, chociaż
sama nie była pewna czy za sprawą emocji, czy może przede wszystkim ze strachu.
Jakaś jej cząstka chciała mimo wszystko podążyć za Lawrence’em i jakkolwiek
go uspokoić, ale wiedziała, że to bez sensu. Zresztą w pierwszej kolejności
musiała zapanować nad sobą.
Nerwowo
założyła ramiona na piersiach. Czuła, że wszyscy na nią patrzą i to doprowadzało
ją do szału, sprawiając, że chciała jak najszybciej zniknąć im z oczu. Z drugiej
strony, kiedy pomyślała o tym, że miałaby znaleźć się sama…
– Wszystko w porządku?
Poderwała
głowę. Czuła, że za spojrzeniem Carlisle’a kryło się coś więcej, zwłaszcza że
ten nagle znalazł się tuż obok niej. Nie zaprotestowała, gdy podszedł na tyle
blisko, że gdyby tylko zechciał, mógłby ją objąć. Po wyrazie jego twarzy nie
była w stanie jednoznacznie stwierdzić, co takiego sobie myślał, ale to
nie miało dla niej znaczenia. Liczyło się, że kolejny raz wyglądał na
zmartwionego z jej powodu, chociaż zdecydowanie nie chciała do tego
dopuścić. Miała wrażenie, że to niewłaściwe, bo jeśli już ktoś powinien się
martwić, to ona o niego.
Otworzyła
usta, chcąc zapewnić, że jak najbardziej było w porządku, kłamstwo jednak
nie chciało przejść jej przez usta. Nie miała pojęcia dlaczego – może przez te
złote oczy, a może przez świadomość, że kiedy ostatnim razem udawała, że
nie działo się nic wartego uwagi, jedynie bardziej wszystkich niepokoiła.
– Nie –
oznajmiła wprost. – Ale to teraz nie jest ważne… Przynajmniej na razie –
dodała, mimo usilnych starań nie będąc w stanie w to uwierzyć.
Nie
odpowiedział, w zamian jak gdyby nigdy nic biorąc ją w ramiona. To
okazało się równie naturalne, co i wcześniej, kiedy tak po prostu tulił ją
do siebie po tym jak przyznała, że pamięta. Nawet jeśli wciąż czuł się źle po
tym, co powiedziała na temat Isobel i Ophelii, w żaden sposób nie dał
niczego po sobie poznać.
– Coś wymyślimy
– usłyszała tuż przy uchu. Zaraz po tym wampir westchnął i spoważniał,
wyraźnie zmartwiony. – Może Lawrence ma rację i powinniśmy porozmawiać z Rafaelem.
Kto lepiej od niej będzie wiedział, co się dzieje.
– Nie sądzę,
by Ciemność dzieliła się z nim swoimi planami – wyszeptała pod wpływem
impulsu.
Gdyby było
inaczej, demonowi o wiele wprawniej szłoby chronienie Eleny. Nie miała
wątpliwości, że gdyby tylko Rafael wiedział, co dla dziewczyny planował jego
ojciec, z tym większym uporem chroniłby ją przed Isobel i śmiercią.
Beatrycze aż za dobrze pamiętała z jakim szokiem przyjęła pojawienie się
wnuczki w świcie, który stworzyła sama Ciemność. Gdyby tylko mogła
cokolwiek zmienić albo przynajmniej rozumiała, czego powinni się spodziewać
teraz…
Nieznacznie
potrząsnęła głową, zupełnie jakby w ten sposób mogła odsunąć od siebie
niechciane myśli. Ostrożnie oswobodziła się z objęć syna, wcześniej rzucając
mu blady uśmiech. Mogła tylko zgadywać, czy w tamtej chwili faktycznie
spoglądał na nią jak na Elenę, zwłaszcza że w pamięci wciąż miała słowa Esme.
Próbowała się w tym odnaleźć, ale to nie było proste, zresztą miała
świadomość, że w pierwszej kolejności powinna skupić się na czymś innym.
– Layla… –
Zawahała się, jednak decydując zwrócić do wampirzycy. Podeszła bliżej,
uśmiechając niepewnie i z niejaką ulgą odkrywając, że kobieta
wyglądała naprawdę dobrze. – Widziałam Rufusa. I twierdził, że chcesz
porozmawiać.
– Rufus sam
do ciebie poszedł? – zapytała z powątpiewaniem, wyraźnie zaskoczona.
Beatrycze uśmiechnęła
się w nieco wymuszony sposób.
– Powiedzmy
– rzuciła wymijająco, woląc nie wnikać w szczegóły. – Swoją drogą, dobrze
cię widzieć. Teraz chyba bardziej osobiście – dodała, ostrożnie dobierając słowa.
Czuła się sobą bardziej niż przez minione tygodnie. – O co chodzi? Mam
wrażenie, że stało się coś ważnego… No i to wasz dom.
Czuła, że
zaczyna pleść od rzeczy, ale wszystko wydawało się lepsze od dalszego
zadręczania. Gdzieś w pamięci wciąż miała obraz tego, co zobaczyła w lustrze
– swoje zniekształcone odbicie i Ciemność, która…
Nie. Zdecydowanie
nie chciała się nad tym zastanawiać. Nie zmieniało to jednak faktu, że czuła
się rozbita, za wszelką cenę szukając czegoś, czym mogłaby zająć umysł.
– Możliwe,
że jest – przyznał Gabriel, decydując się odpowiedzieć zamiast siostry. –
Znaleźliśmy coś ciekawego, ale o tym za chwilę. Lepsze pytanie, co robiliście
z Lawrence’em akurat tutaj – stwierdził, a Beatrycze zawahała się.
Zdecydowanie
nie czuła się na siłach, by raz jeszcze przechodzić przez opowieść o Ophelii,
Jillianie i Isobel – nie teraz, zwłaszcza pod wpływem emocji. Westchnęła
cicho, zmuszając się do wzięcia kilku głębszych oddechów, by łatwej się
uspokoić. Mętlik w głowie dawał się jej we znaki, wydając się tym
intensywniejszy za sprawą przenikliwego spojrzenia ciemnych oczu Gabriela. Wiedziała,
że on – w przeciwieństwie do Lawrence’a – bez trudu mógłby przeniknąć jej
umysł, chociaż nic nie zapowiadało, by zamierzał to zrobić. W gruncie
rzeczy sama nie była pewna czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie.
– Śniłam o tym
miejscu – powiedziała w końcu, ostrożnie dobierając słowa. – Każdej nocy.
Być może na życzenie Ciemności, ale… Och, to dłuższa historia – przyznała w końcu,
w pośpiechu uciekając wzrokiem gdzieś w bok. – Tak czy inaczej, to
Cammy rozpoznał dom. Wtedy już wiedziałam, gdzie szukać.
– Ale
dlaczego? – wtrąciła Layla.
Beatrycze
ledwo powstrzymała jęk. To był ich dom. I wiedziała, że należały im się
wyjaśnienia.
– Ktoś, kto
mnie tutaj sprowadził, czuł się tutaj bezpiecznie. Twierdziła, że Ciemność nie
zdoła jej tu skrzywdzić, bo w tym domu doszło już do zbyt wielu tragedii.
Zamilkła, widząc,
że Layla pobladła. Jej brat po prostu wciąż się w nią wpatrywał, dosłownie
taksując Beatrycze wzrokiem. Coś w jego spojrzeniu wystarczyło, by
Beatrycze poczuła się jeszcze bardziej nieswojo niż do tej pory.
– Kto?
– Później
wam to wyjaśnię – obiecał pośpiesznie Carlisle, zanim zdążyłaby wykrztusić z siebie
chociaż słowo. Z niejaką ulgą przyjęła to, że nagle zmaterializował się
tuż obok, w uspokajającym geście kładąc Beatrycze dłoń na ramieniu. – I tak
wystarczy jak na jeden dzień. W porządku? – dodał, ale nawet nie czekał na
odpowiedź. – Mogę zapytać, co takiego znaleźliście?
Gabriel i Layla
wymienili pośpieszne, wymowne spojrzenia. Oboje wyglądali na podenerwowanych,
ale ostatecznie z nich nie zaprotestowało, nawet jeśli mąż Renesmee wyglądał,
jakby miał na to ochotę.
– W zasadzie
prościej będzie, jeśli to zobaczycie – stwierdził w końcu Gabriel, nerwowym
gestem przeczesując ciemne włosy palcami. – Chcesz tu zostać, sis? Na zewnątrz robi się jasno, więc…
– I tak
nie zmrużę oka – stwierdziła spiętym tonem Layla. – Nie w tym domu.
Żadne z nich
nie dodało niczego więcej, ale to nie miało znaczenia. Pełna złych przeczuć,
Beatrycze chcąc nie chcąc ruszyła za nimi. Nie miała pojęcia, dokąd to wszystko
zmierzało, ale jeśli sprawa w choćby niewielkim stopniu wiązała się z Ciemnością,
nie spodziewała się niczego dobrego.
Umiejscowienie wejścia na poddasze
ją zaskoczyło. Kto wie, może gdyby nie była aż do tego podenerwowana, cieszyłaby
się prawie jak dziecko, mogąc przeciskać się między ubraniami na tył szafy, by
móc dostać się do wąskich, pnących ku górze schodów. Chociaż już nie musiała
obawiać się utraty równowagi, z przesadną wręcz dokładnością stawiała
kolejne kroki, równie spięta, co i podczas samotnej wędrówki po tym domu.
Wciąż nie miała pewności, co takiego chcieli pokazać jej Licavoli, ale obawiała
się tego, mimowolnie zastanawiając nad tym, dlaczego rodzeństwo doszło do wniosku,
że akurat ona mogłaby im pomóc.
Na górze
panował przyjemny półmrok. Spojrzenie Beatrycze w pierwszej kolejności
powędrowało ku oknu i to nie tylko dlatego, że na zewnątrz w istocie
zaczynało robić się jasno. Zmrużyła oczy w blasku poranka, próbując
ignorować to, że jej skóra zalśniła łagodnie. Z wahaniem podeszła bliżej,
sama niepewna dlaczego nagle poczuła się nieswojo. Z opóźnieniem
uświadomiła sobie, że szyba była rozbita, ale to przecież nie musiało o niczym
świadczyć. Dom był stary, prawda? A jednak…
– Patrzcie
na to – rzuciła spiętym tonem Layla.
Beatrycze
dostrzegła ją w cieniu. Wyglądała blado, wyraźnie zmęczona obecnością słońca
i wczesną porą, to jednak nie powstrzymało jej przed tym, by pośpiesznie przemknąć
przez poddasze. Ostatecznie przystanęła w bezpiecznej odległości od wybitego
okna, wymownie spoglądając na coś, co znajdowało się na jednej ze ścian.
– Nie
rozumiem… – zaczęła z wahaniem Beatrycze.
A potem
urwała i już tylko wpatrywała się w wyryte w drewnie symbole.
Właściwie
nie zarejestrowała momentu, w którym ruszyła się z miejsca. Poruszając
się trochę jak w transie, ostrożnie podeszła bliżej, przystając tak blisko
ściany i znaków, że gdyby tylko zechciała, mogłaby ich dotknąć. To zresztą
zrobiła, instynktownie wyciągając rękę, by móc musnąć palcami kolejne żłobienia.
W milczeniu wodziła wzrokiem po kolejnych kształtach, zupełnie jakby chciała
nauczyć się ich na pamięć. W zasadzie nie było to trudne, a dzięki
wampirzej pamięci wystarczyły zaledwie ułamki sekund, by mogła odtworzyć wzór nawet
z zamkniętymi oczami.
Wzdrygnęła
się, mając wrażenie, że całym jej ciałem nagle wstrząsnął gwałtowny dreszcz.
Czuła się trochę tak, jakby poraził ją prąd. Niemalże czuła mrowienie w opuszkach
palców, a także to, że włoski na ramionach i karku nagle stanęły jej
dęba. W tamtej chwili serce jak nic tłukłoby jej się w piersi, gdyby
nie to, że przecież była martwa.
–
Beatrycze…? Beatrycze! – doszło ją jakby z oddali.
Wzdrygnęła
się, z trudem zmuszając do tego, by
oderwać wzrok od znaków. W pośpiechu odwróciła się, by móc spojrzeć na
wyraźnie zmartwionego, stojącego tuż za nią Carlisle’a. Skupiał się na niej,
nie na rysunku, najwyraźniej nie widząc w symbolach niczego, co
pochłonęłoby ją aż do tego stopnia, co ją.
–
Przepraszam – zreflektowała się pośpiesznie. – Ja tylko…
Nie miała
pojęcia, jak powinna im to wytłumaczyć. Wciąż czuła się dziwnie, świadoma
wyłącznie pustki w głowie i wciąż obecnego napięcia. Z uporem
unikała spoglądania na symbole, ale te i tak wydawały się wręcz wypalone w jej
umyśle. Nadal miała je przed oczami, tak żywe, jakby miała je tuż przed sobą.
– Wiesz, co
to jest? – zapytał wprost Gabriel, zatrzymując się u boku przyczajonej w cieniu
siostry. – Wyglądasz, jakbyś już je widziała – wyjaśnił, kiedy spojrzała na
niego w roztargnieniu.
– Bo
widziałam – oznajmiła wprost, momentalnie ściągając na siebie uwagę
pozostałych. – W miejscu, w którym byłam, ale…
Urwała, na
powrót zwracając się ku symbolom. Znów wyciągnęła rękę, delikatnie gładząc
ścianę i starannie badając żłobienia. Przez moment poczuła się naprawdę
zafascynowana, z rosnącą ekscytacją przypatrując temu, co wydawało się tak
bardzo znajome. Gdzieś w jej pamięci znaki jarzyły się łagodnym, złocistym
blaskiem, zupełnie innym niż ten poranka. Inna sprawa, że te na ścianie
pozostawały po prostu żłobieniami – niczym więcej – a już na pewno nie wydobywały
z siebie choćby krztyny światła.
Strach
pojawił się chwilę później, chociaż nie potrafiła go zinterpretować. Nagle po
prostu odsunęła się z obrzydzeniem, z obawą spoglądając na ścianę.
Nic nie zmieniło się w wyglądzie symboli, ale w jej nastawieniu jak najbardziej,
chociaż za żadne skarby nie potrafiła tego wytłumaczyć.
Wyczuła
ruch za plecami, co przypomniało jej o obecności Carlisle’a. Wzdrygnęła się,
po czym w pośpiechu przesunęła w jego stronę, pozwalając, by objął ją
ramieniem.
– Więc? –
zapytał łagodnie, rzucając jej zaniepokojone spojrzenie. – Co to oznacza?
Jedynie potrząsnęła
głową. Nie odpowiedziała od razu, potrzebując dłuższej chwili, by zebrać myśli.
Chociaż próbował się uspokoić, nie była w stanie, zwłaszcza że nagle
uświadomiła sobie coś, co skutecznie wytrąciło ją z równowagi. Przez
moment sama nie była pewna, co czuła – zaskoczenie, frustrację czy może strach,
kiedy dotarła do niej aż nadto istotna kwestia.
Zaraz po
tym z trudem zmusiła się do wypowiedzenia słów, których szczerze zaczynała
nienawidzić, i o których sądziła, że nie będą jej dotyczyć już nigdy
więcej.
– Nie
pamiętam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz