20 czerwca 2018

Dziewiętnaście

Beatrycze
Gdyby była człowiekiem, jak nic zeszłaby na zawał. Obraz na moment zamazał jej się przed oczami, choć to zdecydowanie nie powinno mieć miejsca. Beatrycze zamrugała nieprzytomne, instynktownie chwytając się za serce i rozszerzonymi oczyma wpatrując się w lustro.
Przez moment go widziała. Była gotowa to przysiąc, nawet jeśli wszystko to trwało zaledwie ułamki sekundy. Wyostrzone zmysły zrobiły swoje, zresztą jak i umysł, który w aż nazbyt wyraźny sposób zarejestrował to, co zobaczyła – majaczącą tuż za nią cienistą sylwetkę i obejmujące ją, całkowicie obce ramiona.
Widziała go.
Ciemność stała tuż za nią, wodząc dłońmi po całym jej ciele. Niemalże czuła jego dotyk – chłód, który raz po raz muskał jej lodowatą skórę. Mogła przysiąc, że uśmiechał się przy tym z satysfakcją, całym sobą komunikując tylko jedno: to, że należała do niego. Wróciła czy też nie, Ciemność wciąż miła coś jeszcze do powiedzenia.
Tak ci ze mną źle, moja miła?, usłyszała łagodny, bezcielesny szept, który jak na zawołanie rozbrzmiał w jej umyśle. Dopiero co sama szukałaś miłosnych uniesień…
Przez moment znów poczuła na sobie jego dotyk. Obraz w lustrze znów się zmienił, a Beatrycze zamiast swojego odbicia, wyraźnie zobaczyła dwie postacie. Kobieta była łudząco podobna do niej, poza tym – co na moment wytrąciło ją z równowagi – nie miała na sobie ubrań. Ciemność wydawała wić się wokół niej, ocierając o nagie ciało i sprawiając, że blondynka z lustra wyginała się, niemalże jęcząc z rozkoszy i…
– Dość! – wyrwało jej się. Zacisnęła powieki, jednocześnie chwytając się za głowę. Palce wplotła we włosy, szarpiąc za nie tak gwałtownie, że niewiele brakowało, by do tego wszystkiego je wyrwała. – Wynoś się stąd! Wynoś się! – powtórzyła, momentalnie tracąc nad sobą panowanie.
Dopiero kiedy usłyszała huk, uprzytomniła sobie, że ruszyła się z miejsca. Lustrzane odłamki posypały się na ziemię, zresztą tak jak i kawałki stojącej tuż obok łóżka szafki, chociaż nie przypominała sobie, kiedy zdecydowała się cisnąć nią przez pokój. Energicznie potrząsając głową, spojrzała na rozbite lustro, ledwo wstrzymując szloch. Miała ochotę krzyczeć z frustracji, strachu i gniewu, wciąż niedowierzając temu, co zobaczyła.
I słyszała śmiech.
Mogła przysiąc, że rozbrzmiewał w jej głowie… że dosłownie owijał się wokół niej i…
Drzwi do pokoju otworzyły się tak gwałtownie, że aż uderzyły o ścianę. Wcześniej nie pomyślała, że swoimi krzykami mogłaby ściągnąć pozostałych. W gruncie rzeczy nie zastanawiała się nad niczym, omal nie wychodząc z siebie, kiedy na jej ramionach wylądowały czyjeś dłonie. Szarpnęła się, warcząc cicho i w pierwszym odruchu gotowa zacząć walczyć, ale powstrzymało ją spojrzenie znajomych rubinowych tęczówek. Z jękiem wpadła Lawrence’owi w ramiona, zarzucając u ramiona na szyję tak gwałtownie, że chyba tylko cudem nie zwaliła go z nóg. Czuła, że wciąż się trzęsie, mimo usilnych starań niezdolna nad sobą zapanować, a tym bardziej wykrztusić z siebie chociaż słowo.
– Beatrycze!
Głos wampira przywołał wampirzycę do porządku. Energicznie potrząsnęła głową, gotowa protestować, kiedy ją od siebie odsunąć. Zesztywniała, gdy ujął jej twarz w obie dłonie, zmuszaj, żeby spojrzała mu w oczy. Zaraz po tym zamarła, nie mając wątpliwości, że próbował narzucić jej swoją wolę. Nawet nie musiał niczego mówić, samym spojrzeniem sprawiając, że zesztywniała i już tylko na niego patrzyła, za wszelką cenę próbując złapać oddech.
– Widziałam… O Boże, widziałam…
Urwała, niezdolna dodać niczego więcej. Nic od Boga, to pewne, przeszło jej przez myśl i przez moment miała ochotę roześmiać się histerycznie. Jeśli Ciemność planowała doprowadzić ją do szaleństwa, zdecydowanie dobrze mu szło.
– Co takiego? – usłyszała, ale to doszło do niej jakby z oddali. – Radości, skup się! – zniecierpliwił się Lawrence, a ona wzdrygnęła się, sama niepewna czy przez nadmiar emocji, czy może to, że podniósł głos.
– Jego – wykrztusiła w końcu. – Tutaj. Tuż obok mnie.
Nie miała pojęcia, jakim cudem udało jej się sformułować jakiekolwiek sensowne zdanie, a tym bardziej wypowiedzieć je na głos. W głowie wciąż miała mętlik, już nawet nie próbując porządkować niespójnych myśli oraz dręczących ją emocji. Może powinna, ale wszystko wydawało się wymykać jej się spod kontroli, nie dając Beatrycze szansy na choćby chwilę spokoju.
Cień, który przemknął przez twarz Lawrence’a, również jej nie uspokoił. W tamtej chwili zaczęła błogosławić fakt, że nie był w stanie przeniknąć jej umysłu, by sprawdzić, co tak naprawdę zobaczyła. O nie, zdecydowanie nie zamierzała powiedzieć – i to bynajmniej nie tylko dlatego, że chciała jak najszybciej wyrzucić ten obraz z pamięci. Nie potrafiła określić jak się czuła, a tym bardziej co w tamtej chwili chodziło po głowie Lawrence’owi, ale to nie miało znaczenia.
Nie, skoro Ciemność nie zamierzała odpuścić. Dręczyła ją, coraz dobitniej podkreślając, że przybycie do tego domu było zaledwie początkiem. W końcu coś mu obiecała, prawda? Nie wierzyła, żeby jego oczekiwania faktycznie były możliwe do spełnienia, zwłaszcza po tym, co pokazała jej Ophelia, ale i to nie było istotne. Wampiryzm też niczego nie rozwiązywał, a ona powoli zaczynała wierzyć, że istota nieśmiertelna też mogła oszaleć. Kto wie, może nawet o wiele szybciej niż zwykły człowiek.
– Co się stało? – doszło ją od strony drzwi.
Wcześniej nie zwróciła uwagi na to, że Lawrence nie przyszedł sam. W gruncie rzeczy nie była zaskoczona tym, że swoimi krzykami ściągnęła więcej osób, w tym również Carlisle’a. To na niego w pierwszej kolejności zwróciła uwagę, zwłaszcza że jako jedyny wszedł do pokoju, uważnie obserwując ją i swojego ojca.
– Wystarczy – oznajmił L. Beatrycze drgnęła, z zaskoczeniem przyjmując fakt, że wampir gwałtownie ją od siebie odsunął, przez co prawie wpadła na syna. – Przekaż Elenie, że przy pierwszej okazji dorwę tego cholernego demona. A potem postaram się, żeby nigdy więcej nie wzbił się w niebo, jeśli daje będzie odmawiał pomocy.
– L… – zaczęła z wahaniem, ale bijący od niego gniew jednoznacznie dał jej do zrozumienia, że rozsądniej będzie milczeć.
Zacisnęła usta, coraz bardziej podenerwowana. Znała Lawrence’a na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie nadawał się do jakiejkolwiek rozmowy, kiedy kierował się emocjami. Z niejaką ulgą przyjęła fakt, że przynajmniej nie mógł zrobić czegoś tak głupiego, jak natychmiastowe wyjście z domu, by znaleźć Rafaela. Miała wrażenie, że w obecnej sytuacji to mogłoby się skończyć bardzo, ale to bardzo źle.
– To prędzej demon cię rozniesie niż odwrotnie. – Z zaskoczeniem obejrzała się na Gabriela. Layla zatrzymała się u jego boku, ale w tamtej chwili Beatrycze nie potrafiła wykrzesać z siebie choćby odrobiny entuzjazmu na jej widok. – Zresztą sam powinieneś to wiedzieć – dodał Licavoli, a Lawrence prychnął, bynajmniej nie rozbawiony.
– I akurat ty zamierasz mnie pouczać? – zapytał, wznosząc oczy ku górze.
– Nie. – Gabriel wzruszył ramionami. – Co najwyżej zgaduje, czego możemy się spodziewać. Jeśli tak chcesz kogokolwiek ochronić, to marnie ci idzie.
L. przez moment wyglądał na chętnego, żeby powiedzieć coś złośliwego, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. W zamian gniewnie zmrużył oczy, w następnej sekundzie uciekając gdzieś w bok. Zaraz po tym bez słowa przemknął do drzwi, mijając zebrane towarzystwo, by wkrótce po tym zniknąć wszystkim z oczu.
Na dłuższą chwilę zapanowała cisza. Beatrycze słyszała wyłącznie swój przyśpieszony oddech, w miarę jak raz po raz z przyzwyczajenia to nabierała, to znów gwałtownie wypuszczała powietrze z płuc.
– Jak sądzicie? Ktoś powinien za nim pójść? – zapytała z wahaniem Esme. Brzmiała na zaniepokojoną.
– Nie sądzę. – Beatrycze samą siebie zaskoczyła tym, jak spokojnie brzmiał jej głos. Przełknęła z trudem, próbując oczyścić gardło. – Sam wróci, tylko… później.
Jakoś nie miała co do tego wątpliwości. Pozostali najwyraźniej nie widzieli powodów, żeby jej nie wierzyć, bo ostatecznie nikt nie ruszył się z miejsca. Beatrycze westchnęła cicho, raz po raz nerwowo przeczesując włosy palcami. Wciąż drżała, chociaż sama nie była pewna czy za sprawą emocji, czy może przede wszystkim ze strachu. Jakaś jej cząstka chciała mimo wszystko podążyć za Lawrence’em i jakkolwiek go uspokoić, ale wiedziała, że to bez sensu. Zresztą w pierwszej kolejności musiała zapanować nad sobą.
Nerwowo założyła ramiona na piersiach. Czuła, że wszyscy na nią patrzą i to doprowadzało ją do szału, sprawiając, że chciała jak najszybciej zniknąć im z oczu. Z drugiej strony, kiedy pomyślała o tym, że miałaby znaleźć się sama…
– Wszystko w porządku?
Poderwała głowę. Czuła, że za spojrzeniem Carlisle’a kryło się coś więcej, zwłaszcza że ten nagle znalazł się tuż obok niej. Nie zaprotestowała, gdy podszedł na tyle blisko, że gdyby tylko zechciał, mógłby ją objąć. Po wyrazie jego twarzy nie była w stanie jednoznacznie stwierdzić, co takiego sobie myślał, ale to nie miało dla niej znaczenia. Liczyło się, że kolejny raz wyglądał na zmartwionego z jej powodu, chociaż zdecydowanie nie chciała do tego dopuścić. Miała wrażenie, że to niewłaściwe, bo jeśli już ktoś powinien się martwić, to ona o niego.
Otworzyła usta, chcąc zapewnić, że jak najbardziej było w porządku, kłamstwo jednak nie chciało przejść jej przez usta. Nie miała pojęcia dlaczego – może przez te złote oczy, a może przez świadomość, że kiedy ostatnim razem udawała, że nie działo się nic wartego uwagi, jedynie bardziej wszystkich niepokoiła.
– Nie – oznajmiła wprost. – Ale to teraz nie jest ważne… Przynajmniej na razie – dodała, mimo usilnych starań nie będąc w stanie w to uwierzyć.
Nie odpowiedział, w zamian jak gdyby nigdy nic biorąc ją w ramiona. To okazało się równie naturalne, co i wcześniej, kiedy tak po prostu tulił ją do siebie po tym jak przyznała, że pamięta. Nawet jeśli wciąż czuł się źle po tym, co powiedziała na temat Isobel i Ophelii, w żaden sposób nie dał niczego po sobie poznać.
– Coś wymyślimy – usłyszała tuż przy uchu. Zaraz po tym wampir westchnął i spoważniał, wyraźnie zmartwiony. – Może Lawrence ma rację i powinniśmy porozmawiać z Rafaelem. Kto lepiej od niej będzie wiedział, co się dzieje.
– Nie sądzę, by Ciemność dzieliła się z nim swoimi planami – wyszeptała pod wpływem impulsu.
Gdyby było inaczej, demonowi o wiele wprawniej szłoby chronienie Eleny. Nie miała wątpliwości, że gdyby tylko Rafael wiedział, co dla dziewczyny planował jego ojciec, z tym większym uporem chroniłby ją przed Isobel i śmiercią. Beatrycze aż za dobrze pamiętała z jakim szokiem przyjęła pojawienie się wnuczki w świcie, który stworzyła sama Ciemność. Gdyby tylko mogła cokolwiek zmienić albo przynajmniej rozumiała, czego powinni się spodziewać teraz…
Nieznacznie potrząsnęła głową, zupełnie jakby w ten sposób mogła odsunąć od siebie niechciane myśli. Ostrożnie oswobodziła się z objęć syna, wcześniej rzucając mu blady uśmiech. Mogła tylko zgadywać, czy w tamtej chwili faktycznie spoglądał na nią jak na Elenę, zwłaszcza że w pamięci wciąż miała słowa Esme. Próbowała się w tym odnaleźć, ale to nie było proste, zresztą miała świadomość, że w pierwszej kolejności powinna skupić się na czymś innym.
– Layla… – Zawahała się, jednak decydując zwrócić do wampirzycy. Podeszła bliżej, uśmiechając niepewnie i z niejaką ulgą odkrywając, że kobieta wyglądała naprawdę dobrze. – Widziałam Rufusa. I twierdził, że chcesz porozmawiać.
– Rufus sam do ciebie poszedł? – zapytała z powątpiewaniem, wyraźnie zaskoczona.
Beatrycze uśmiechnęła się w nieco wymuszony sposób.
– Powiedzmy – rzuciła wymijająco, woląc nie wnikać w szczegóły. – Swoją drogą, dobrze cię widzieć. Teraz chyba bardziej osobiście – dodała, ostrożnie dobierając słowa. Czuła się sobą bardziej niż przez minione tygodnie. – O co chodzi? Mam wrażenie, że stało się coś ważnego… No i to wasz dom.
Czuła, że zaczyna pleść od rzeczy, ale wszystko wydawało się lepsze od dalszego zadręczania. Gdzieś w pamięci wciąż miała obraz tego, co zobaczyła w lustrze – swoje zniekształcone odbicie i Ciemność, która…
Nie. Zdecydowanie nie chciała się nad tym zastanawiać. Nie zmieniało to jednak faktu, że czuła się rozbita, za wszelką cenę szukając czegoś, czym mogłaby zająć umysł.
– Możliwe, że jest – przyznał Gabriel, decydując się odpowiedzieć zamiast siostry. – Znaleźliśmy coś ciekawego, ale o tym za chwilę. Lepsze pytanie, co robiliście z Lawrence’em akurat tutaj – stwierdził, a Beatrycze zawahała się.
Zdecydowanie nie czuła się na siłach, by raz jeszcze przechodzić przez opowieść o Ophelii, Jillianie i Isobel – nie teraz, zwłaszcza pod wpływem emocji. Westchnęła cicho, zmuszając się do wzięcia kilku głębszych oddechów, by łatwej się uspokoić. Mętlik w głowie dawał się jej we znaki, wydając się tym intensywniejszy za sprawą przenikliwego spojrzenia ciemnych oczu Gabriela. Wiedziała, że on – w przeciwieństwie do Lawrence’a – bez trudu mógłby przeniknąć jej umysł, chociaż nic nie zapowiadało, by zamierzał to zrobić. W gruncie rzeczy sama nie była pewna czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie.
– Śniłam o tym miejscu – powiedziała w końcu, ostrożnie dobierając słowa. – Każdej nocy. Być może na życzenie Ciemności, ale… Och, to dłuższa historia – przyznała w końcu, w pośpiechu uciekając wzrokiem gdzieś w bok. – Tak czy inaczej, to Cammy rozpoznał dom. Wtedy już wiedziałam, gdzie szukać.
– Ale dlaczego? – wtrąciła Layla.
Beatrycze ledwo powstrzymała jęk. To był ich dom. I wiedziała, że należały im się wyjaśnienia.
– Ktoś, kto mnie tutaj sprowadził, czuł się tutaj bezpiecznie. Twierdziła, że Ciemność nie zdoła jej tu skrzywdzić, bo w tym domu doszło już do zbyt wielu tragedii.
Zamilkła, widząc, że Layla pobladła. Jej brat po prostu wciąż się w nią wpatrywał, dosłownie taksując Beatrycze wzrokiem. Coś w jego spojrzeniu wystarczyło, by Beatrycze poczuła się jeszcze bardziej nieswojo niż do tej pory.
– Kto?
– Później wam to wyjaśnię – obiecał pośpiesznie Carlisle, zanim zdążyłaby wykrztusić z siebie chociaż słowo. Z niejaką ulgą przyjęła to, że nagle zmaterializował się tuż obok, w uspokajającym geście kładąc Beatrycze dłoń na ramieniu. – I tak wystarczy jak na jeden dzień. W porządku? – dodał, ale nawet nie czekał na odpowiedź. – Mogę zapytać, co takiego znaleźliście?
Gabriel i Layla wymienili pośpieszne, wymowne spojrzenia. Oboje wyglądali na podenerwowanych, ale ostatecznie z nich nie zaprotestowało, nawet jeśli mąż Renesmee wyglądał, jakby miał na to ochotę.
– W zasadzie prościej będzie, jeśli to zobaczycie – stwierdził w końcu Gabriel, nerwowym gestem przeczesując ciemne włosy palcami. – Chcesz tu zostać, sis? Na zewnątrz robi się jasno, więc…
– I tak nie zmrużę oka – stwierdziła spiętym tonem Layla. – Nie w tym domu.
Żadne z nich nie dodało niczego więcej, ale to nie miało znaczenia. Pełna złych przeczuć, Beatrycze chcąc nie chcąc ruszyła za nimi. Nie miała pojęcia, dokąd to wszystko zmierzało, ale jeśli sprawa w choćby niewielkim stopniu wiązała się z Ciemnością, nie spodziewała się niczego dobrego.

Umiejscowienie wejścia na poddasze ją zaskoczyło. Kto wie, może gdyby nie była aż do tego podenerwowana, cieszyłaby się prawie jak dziecko, mogąc przeciskać się między ubraniami na tył szafy, by móc dostać się do wąskich, pnących ku górze schodów. Chociaż już nie musiała obawiać się utraty równowagi, z przesadną wręcz dokładnością stawiała kolejne kroki, równie spięta, co i podczas samotnej wędrówki po tym domu. Wciąż nie miała pewności, co takiego chcieli pokazać jej Licavoli, ale obawiała się tego, mimowolnie zastanawiając nad tym, dlaczego rodzeństwo doszło do wniosku, że akurat ona mogłaby im pomóc.
Na górze panował przyjemny półmrok. Spojrzenie Beatrycze w pierwszej kolejności powędrowało ku oknu i to nie tylko dlatego, że na zewnątrz w istocie zaczynało robić się jasno. Zmrużyła oczy w blasku poranka, próbując ignorować to, że jej skóra zalśniła łagodnie. Z wahaniem podeszła bliżej, sama niepewna dlaczego nagle poczuła się nieswojo. Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że szyba była rozbita, ale to przecież nie musiało o niczym świadczyć. Dom był stary, prawda? A jednak…
– Patrzcie na to – rzuciła spiętym tonem Layla.
Beatrycze dostrzegła ją w cieniu. Wyglądała blado, wyraźnie zmęczona obecnością słońca i wczesną porą, to jednak nie powstrzymało jej przed tym, by pośpiesznie przemknąć przez poddasze. Ostatecznie przystanęła w bezpiecznej odległości od wybitego okna, wymownie spoglądając na coś, co znajdowało się na jednej ze ścian.
– Nie rozumiem… – zaczęła z wahaniem Beatrycze.
A potem urwała i już tylko wpatrywała się w wyryte w drewnie symbole.
Właściwie nie zarejestrowała momentu, w którym ruszyła się z miejsca. Poruszając się trochę jak w transie, ostrożnie podeszła bliżej, przystając tak blisko ściany i znaków, że gdyby tylko zechciała, mogłaby ich dotknąć. To zresztą zrobiła, instynktownie wyciągając rękę, by móc musnąć palcami kolejne żłobienia. W milczeniu wodziła wzrokiem po kolejnych kształtach, zupełnie jakby chciała nauczyć się ich na pamięć. W zasadzie nie było to trudne, a dzięki wampirzej pamięci wystarczyły zaledwie ułamki sekund, by mogła odtworzyć wzór nawet z zamkniętymi oczami.
Wzdrygnęła się, mając wrażenie, że całym jej ciałem nagle wstrząsnął gwałtowny dreszcz. Czuła się trochę tak, jakby poraził ją prąd. Niemalże czuła mrowienie w opuszkach palców, a także to, że włoski na ramionach i karku nagle stanęły jej dęba. W tamtej chwili serce jak nic tłukłoby jej się w piersi, gdyby nie to, że przecież była martwa.
– Beatrycze…? Beatrycze! – doszło ją jakby z oddali.
Wzdrygnęła się, z trudem zmuszając do tego,  by oderwać wzrok od znaków. W pośpiechu odwróciła się, by móc spojrzeć na wyraźnie zmartwionego, stojącego tuż za nią Carlisle’a. Skupiał się na niej, nie na rysunku, najwyraźniej nie widząc w symbolach niczego, co pochłonęłoby ją aż do tego stopnia, co ją.
– Przepraszam – zreflektowała się pośpiesznie. – Ja tylko…
Nie miała pojęcia, jak powinna im to wytłumaczyć. Wciąż czuła się dziwnie, świadoma wyłącznie pustki w głowie i wciąż obecnego napięcia. Z uporem unikała spoglądania na symbole, ale te i tak wydawały się wręcz wypalone w jej umyśle. Nadal miała je przed oczami, tak żywe, jakby miała je tuż przed sobą.
– Wiesz, co to jest? – zapytał wprost Gabriel, zatrzymując się u boku przyczajonej w cieniu siostry. – Wyglądasz, jakbyś już je widziała – wyjaśnił, kiedy spojrzała na niego w roztargnieniu.
– Bo widziałam – oznajmiła wprost, momentalnie ściągając na siebie uwagę pozostałych. – W miejscu, w którym byłam, ale…
Urwała, na powrót zwracając się ku symbolom. Znów wyciągnęła rękę, delikatnie gładząc ścianę i starannie badając żłobienia. Przez moment poczuła się naprawdę zafascynowana, z rosnącą ekscytacją przypatrując temu, co wydawało się tak bardzo znajome. Gdzieś w jej pamięci znaki jarzyły się łagodnym, złocistym blaskiem, zupełnie innym niż ten poranka. Inna sprawa, że te na ścianie pozostawały po prostu żłobieniami – niczym więcej – a już na pewno nie wydobywały z siebie choćby krztyny światła.
Strach pojawił się chwilę później, chociaż nie potrafiła go zinterpretować. Nagle po prostu odsunęła się z obrzydzeniem, z obawą spoglądając na ścianę. Nic nie zmieniło się w wyglądzie symboli, ale w jej nastawieniu jak najbardziej, chociaż za żadne skarby nie potrafiła tego wytłumaczyć.
Wyczuła ruch za plecami, co przypomniało jej o obecności Carlisle’a. Wzdrygnęła się, po czym w pośpiechu przesunęła w jego stronę, pozwalając, by objął ją ramieniem.
– Więc? – zapytał łagodnie, rzucając jej zaniepokojone spojrzenie. – Co to oznacza?
Jedynie potrząsnęła głową. Nie odpowiedziała od razu, potrzebując dłuższej chwili, by zebrać myśli. Chociaż próbował się uspokoić, nie była w stanie, zwłaszcza że nagle uświadomiła sobie coś, co skutecznie wytrąciło ją z równowagi. Przez moment sama nie była pewna, co czuła – zaskoczenie, frustrację czy może strach, kiedy dotarła do niej aż nadto istotna kwestia.
Zaraz po tym z trudem zmusiła się do wypowiedzenia słów, których szczerze zaczynała nienawidzić, i o których sądziła, że nie będą jej dotyczyć już nigdy więcej.
– Nie pamiętam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa