Beatrycze
Lawrence nie pojawił się do
wieczora. Pewnie w innym wypadku zaczęłaby się martwić, ale wątpiła, żeby
był na tyle zdesperowany, by próbować wrócić do Seattle na własną rękę.
Przynajmniej chciała w to wierzyć, mając nadzieję, że zdawał sobie sprawę z tego,
że gdyby tylko spróbował, przy pierwszej okazji zrobiłaby mu krzywdę. Mógł
traktować ją jak dziecko, kiedy niczego nie pamiętała, a do tego
wszystkiego była nic nieznaczącym człowiekiem, ale teraz zdecydowanie nie
zamierzała na to pozwolić.
Wróciła do
salonu, instynktownie woląc się trzymać bliżej płonącego ognia. Wydało jej się
dziwnym, że płomień wciąż się utrzymywał, nawet jeśli nie palił się aż tak
jasno, jak w chwili, w której spotkała Ophelię. Nie przeszkadzało jej
to, zwłaszcza że w jasnym blasku czuła się o wiele bezpieczniej. Głos
zniknął, przynajmniej na razie, pozostawiając po sobie wyłącznie wątpliwości i resztki
strachu. Z drugiej strony, może uczucia te wiązały się przede wszystkim ze
wspomnieniem symboli, które zobaczyła i które wciąż nie dawały jej
spokoju.
Nie była
pewna, co czuła na myśl o tym, że to na Carlisle’a miałby spać obowiązek
wytłumaczenia reszcie tego, co im powiedziała. Miała wrażenie, że to nie było
uczciwe, tym bardziej że sam ledwo się w tym odnajdował. A jednak nie
potrafiła zmusić się, by zaprotestować. Wciąż czuła się nieswojo, zwłaszcza bez
Lawrence’a nie będąc w stanie się pozbierać. To, że miałaby kolejny raz
tłumaczyć coś, co na swój sposób ją przerażało, wydawało się czymś ponad jej
siły.
W którymś
momencie musiała stracić poczucie czasu. Trwała w bezruchu, nie czując
potrzeby, by zmienić pozycję, i po prostu wpatrywała się w ogień.
Ciepły blask muskał lodowatą skórę, zadziwiająco przyjemny, choć i tak
wolała się trzymać od ognia na dystans. Było coś kojącego w widoku
tańczących płomieni, choć równie dobrze wszystko mogło sprowadzać się do jej wiary
w to, że jasny blask wystarczył, by zapewnić komukolwiek bezpieczeństwo. Światło… Jak Elena?, pomyślała
mimochodem, ledwo powstrzymując się od wzdrygnięcia. Rozpamiętywała słowa
Ciemności, chociaż wcale tego nie chciała, podświadomie szukając w nich
jakiekolwiek sensu. Chciał, żeby oszalała? Miała wrażenie, że byłoby to dość
prawdopodobne, zwłaszcza jeśli dalej zamierzała widywać z jego powodu tak
niepokojące rzeczy.
Cóż,
przekaz był prosty. Nie zamierzał odpuścić, ale…
– Możemy
porozmawiać? – usłyszała i aż wzdrygnęła się, gwałtownie podrywając na
równe nogi. Carlisle rzucił jej przepraszające spojrzenie, w pośpiechu
unosząc obie ręce ku górze w poddańczym geście. – Wybacz. Myślałem, że
mnie usłyszałaś.
– Powinna, prawda?
– zreflektowała się pośpiesznie. – Zamyśliłam się.
Skinął
głową. Czuła, że obserwował ją z bliżej nieokreślonym wyrazem twarzy,
najpewniej zmartwiony. Przez dłuższą chwilę oboje trwali w ciszy, zanim
wampir zdecydował się podejść bliżej. Z jakiegoś powodu poczuła ulgę,
kiedy wraz z nią znalazł się w rzucanym przez ogień kręgu światła.
– Siedzisz
tutaj od kilku godzin – zauważył cicho. Beatrycze zamrugała, co najmniej
zaskoczona jego słowa. – Nie ma w tym niczego złego. W zasadzie
wampiry są stworzone do tego, żeby czekać – zapewnił pośpiesznie, wysilając się
na uspokajający uśmiech. – Jeśli potrzebujesz jeszcze chwili dla siebie…
– Jest w porządku
– przerwała mu o wiele zbyt szybko, by zabrzmiało to naturalnie. Zaczęła
nerwowo bawić się końcówkami włosów, raz po raz nawijając jasne kosmyki na
palec. – O czym chciałeś rozmawiać?
Nie mogła
pozbyć się wrażenia, że oboje byli zdecydowanie zbyt spięci. Mimowolnie
pomyślała o tym, co powiedziała jej Esme, próbując przekonać samą siebie,
że to wszystko naprawdę miało prawdo tak wyglądać. Zresztą czego innego miałaby
się spodziewać, skoro tak naprawdę oboje niedowierzali? On nawet jej nie znał,
co nie zmieniało faktu, że był w stanie traktować ją jak kogoś bliskiego. W gruncie
rzeczy powoli zaczynała wahać się nad tym, czy sobie na to zasłużyła.
– Nie chcę,
żebyś pomyślała, że na ciebie naciskamy. Po prostu… zastanawiam się nad tym, co
powiedziałaś na górze – przyznał z wahaniem Carlisle, ostrożnie dobierając
słowa. – Że nie pamiętasz – dodał, a Beatrycze z cichym westchnieniem
uciekła wzrokiem gdzieś w bok.
Co miała mu
powiedzieć? Mogła spodziewać się, że prędzej czy później ktoś ją o to
zapyta, zwłaszcza że przy pierwszej okazji uciekła z poddasza, nie będąc w stanie
dłużej patrzeć na wyryte na ścianie symbole. Dziwnie czuła się nie tylko przez
te znaki, ale przede wszystkim pełną napięcia ciszę, podczas gdy wszyscy
wpatrywali się w nią, czekając na… Sama nie była pewna na co. Na nagłe
olśnienie? Czy może na to, że nagle w padnie w jakiś szał i coś
zniszczy, bo to pasowałoby do nowo narodzonego wampira?
– Widziałam
te symbole – przyznała cicho, ostrożnie dobierając słowa. – Jestem pewna, że
widziałam je tam, gdzie byłam, zanim…
– Między tu
a teraz, tak? – podsunął jej z wahaniem Carlisle.
Uśmiechnęła
się, aż nazbyt świadoma, że to określenie musiało brzmieć dziwnie. Dla niej też
kiedyś takie było, ale z czasem najwyraźniej dało się przyzwyczaić do
wszystkiego.
– Tak. –
Wraz z tym jednym słowem, uśmiech zamarł na jej ustach. – Nie
zorientowałam się wcześniej, ale… Och, pamiętam, co robiłam od chwili śmierci.
Pamiętam jak was obserwowałam, jak czasami ingerowałam, chociaż nie powinnam…
–
Ingerowałaś? – zapytał zaskoczony.
Wzruszyła
ramionami. Z wolna podeszła bliżej, zupełnie machinalnie zatrzymując się
na tyle blisko, że mogłaby go dotknąć, gdyby tylko nabrała na to ochoty. Z zaskoczeniem
przyjęła fakt, że korciło ją, by wyciągnąć rękę i zmierzwić mu włosy. W ostatniej
chwili powstrzymała się, w zamian nerwowo zaciskając palce. Miała
wrażenie, że ten gest byłby zdecydowanie zbyt dziwny.
– Hm… – Z opóźnieniem
zdecydowała się przenieść wzrok na syna, by móc odpowiedzieć na jego pytanie. –
Mówiłam, że trochę siedziałam przy Joce. No i spotkałam się z Eleną,
kiedy… – Urwała, bo coś ścisnęło ją w gardle. Przełknęła z trudem,
próbując się uspokoić. – Niektórych rzeczy nie powinnam robić. Alessia
najwyraźniej tego nie zapamiętała, ale byłam tuż obok, kiedy się przemieniała.
– Uśmiechnęła się blado, podchwyciwszy zaskoczone spojrzenie Carlisle’a. – Tak
się bała. Nie mogłam obojętnie obserwować, zwłaszcza że nie wiedziałam, czy
Ariel zdąży na czas.
– Naprawdę
obserwowałaś nas… dość długo – przyznał, nie kryjąc oszołomienia.
– No, był
jeszcze Marco…
Tym razem
zamilkła, mając wrażenie, że powiedziała za dużo. Zdążyła już przywyknąć do
tego, że wszyscy reagowali alergicznie na wzmianki o najstarszym z Licavolich,
co zresztą wcale jej nie dziwiło.
– Nie do
końca rozumiem – powiedział z wahaniem Carlisle.
– Ja też
nie – oznajmiła w przypływie szczerości. – Ale od początku ciągnęło mnie
również do Licavolich, odkąd Nessie związała się z Gabrielem. Nie wiem
dlaczego, ale raz zobaczyłam właśnie jego. – Nerwowo potarła ramiona, chociaż zdecydowanie
nie było jej zimno. – Nigdy nie rozumiałam podróżowania poza miejsce, które
stworzyła dla nas Ciemność. Dopiero przy Joce miałam nad tym większą kontrolę,
bo mała ma w sobie coś, co przyciągało takich jak ja… Ale wcześniej
zdarzało mi się lądować w dość losowych miejscach. – Zaśmiała się nieco
nerwowo. – Może jestem naiwna, ale wierzę, że nie ma rzeczy niewybaczalnych.
Chyba że ktoś nie chce wybaczenia.
Nie pierwszy
raz miała wrażenie, że bredzi od rzeczy. Podejrzewała, że właśnie coś takiego
usłyszałaby chociażby od Licavolich, zwłaszcza że aż za dobrze pamiętała, że
Marco nie był święty. A jednak nie żałowała niczego, co sądziła na jego
temat – w tym również tego, że najpewniej z jej powodu zdecydował się
znów zaingerować w życie Gabriela i Layli.
Westchnęła przeciągle,
na powrót koncentrując spojrzenie na Carlisle’u.
– Jestem
naiwna, prawda? – zapytała, bynajmniej niezmartwiona taką perspektywą. W gruncie
rzeczy było jej wszystko jedno. – Nieważne. Jak widzisz, ingerowałam, o ile
tak można to nazwać. Zwłaszcza że nigdy tak naprawdę nie powinnam… – Zamilkła,
przez dłuższą chwilę wahając się nad tym, co jeszcze chciała mu powiedzieć. – Pamiętam
wszystko, co wtedy robiłam, ale… nic więcej. A wiem, że powinnam wiedzieć.
Po jej
słowach na dłuższą chwilę zapanowała cisza. Gdyby nie to, że Carlisle stał tuż
przed nią, pomyślałaby nawet, że w którymś momencie zostawił ją samą. Uświadomiła
sobie, że żadne z nich nie oddychało, co na swój sposób wciąż ją
szokowało, ale zarazem wydawało się nie mniej dziwne, co i perspektywa
picia krwi.
– Uważasz,
że… to jego zasługa?
Wypuściła
powietrze ze świstem. W gruncie rzeczy sama mogła zadać sobie to pytanie, zwłaszcza
że najpewniej znała odpowiedź. Kto, jeśli nie Ciemność? Uciekła mu, przynajmniej
na tyle, na ile to było możliwe, skoro wróciła do życia, ale wciąż miał
kontrolę nad wszystkim, co działo się wokół niej. Co więcej, ingerował w coraz
bardziej stanowczy sposób, o czym dopiero co mogła się przekonać.
Nieprzyjemny
dreszcz przemknął wzdłuż jej kręgosłupa na samo wspomnienie. Przez moment znów
czuła obłapiające ją dłonie, chociaż tym razem wszystko było wyłącznie wytworem
jej wyobraźni. W tamtej chwili żałowała, że łazienki w posiadłości
były nieczynne, bardziej niż wcześniej marząc o kąpieli. Myśl o dotyku
Ciemności sprawiała, że… czuła się brudna,
co samo w sobie wydało się Beatrycze szokujące. Chciała udawać, że tak
naprawdę nie działo się nic wartego uwagi, ale nie potrafiła, mimowolnie dostosowując
się do reguł gry, które narzucała ta istota.
– A któż
inny? – zapytała cicho. Nie musiała rozwodzić się nad tym, kogo miała na myśli,
zwłaszcza że również intencje Carlisle’a były oczywiste. Skrzywiła się, samą
siebie zaskakując gniewną, wręcz rozgoryczoną nutą, która wkradła się do jej
głosu, i nad którą nie była w stanie zapanować. – Wcześniej nie
zauważyłam. Ale teraz… – Wycofała się, na powrót wbijając wzrok w ogień. –
Pamiętam moje siostry, matkę… I inne kobiety. Pamiętam, że znajdowałyśmy się
w miejscu, które nazywałyśmy między tu a teraz, ale… to wszystko. Najwyraźniej
kiedy mnie stracił, uznał, że tamte wspomnienia i tak nie są mi potrzebne.
Nerwowo
zacisnęła usta. Kiedy w ogóle do tego doszło? Dlaczego nagle nie była w stanie
przypomnieć sobie szczegółów miejsca, w którym przebywała wcześniej? Łamała
narzucone przez Ciemność zasady, ale… w jaki sposób? Pamiętała, że
obserwowała, niejednokrotnie towarzysząc czy to Lawrence’owi, czy znów Carlisle’owi
i jego rodzinie, ale nie miała pojęcia, jakim cudem udawało jej się tego
dokonywać. Szczegóły umknęły z jej pamięci, a Beatrycze czuła się
trochę tak, jakby próbowała skupić się na mglistym wspomnieniu czegoś tak
odległego, że przywołanie detali już nie było możliwe. Przez myśl przeszło jej
nawet to, że wszystko sprowadzało się do przemiany i tego, w jaki
sposób wampirzy umysł reagował na ludzkie wspomnienia, ale przecież to nie
działało w ten sposób.
Nic nie
było takie, jak mogłaby oczekiwać.
Z jakiegoś
powodu Ciemność nie chciała, by akurat ona wciąż pamiętała, jakimi zasadami rządziły
się zaświaty, Beatrycze zaś za żadne skarby nie potrafiła stwierdzić dlaczego.
Wieczór nastał szybciej, niż
mogłaby się tego spodziewać. Miała wrażenie, że gdzieś umknęły jej całe
godziny, co jedynie potwierdzało słowa Carlisle’a na temat tego, ile czasu straciła,
wpatrując się w ogień w kominku, ale nie potrafiła się tym przejąć. W gruncie
rzeczy wolała kojący wpływ płomieniu i spokój, który choć przez moment
czuła, od nerwowego krążenia po domu i zastanawiania się nad tym, dokąd to
wszystko zmierzało. Mogła zamartwiać się o Lawrence’a i zastanawiać
nad tym, jak zaczną postrzegać ją inni, kiedy już dowiedzą się o jej
powiązaniach z Isobel.
Dopiero
znajomy głos sprawił, że zainteresowała się tym, co działo się poza salonem.
Początkowo pomyślała, że to Lawrence jednak postanowił się pojawić, ale prawie
natychmiast uświadomiła sobie, że to nie tak. Zaraz po tym uderzył ją
nieprzyjemny zapach czegoś, co okazało się mieszanką lasu, zmokłego psa i Bóg
jeden raczy wiedzieć czego jeszcze. To wystarczyło, by wzbudzić jej wątpliwości
i zachęcić do wyjścia przed posiadłość, gdzie zresztą zastała więcej osób.
Wtedy
zrozumiała.
– O kurde
– usłyszała i coś w tym krótkim stwierdzeniu sprawiło, że po prostu
się roześmiała, nie mogąc się powstrzymać.
W następnej
sekundzie przemknęła przez trawnik, niemalże ścinając Camerona z nóg.
Bezceremonialnie zarzuciła mu ramiona na szyję, zamykając w zdecydowanym,
może wręcz zbyt gwałtownym uścisku. Kątem oka zauważyła, że Leah odskoczyła,
krzywiąc się przy tym demonstracyjnie. Do Beatrycze dotarło, że to najpewniej
jej zapach aż do tego stopnia drażnił jej nadwrażliwy węch, przy okazji sprawiając,
że w końcu pojęła, dlaczego w domu Cullenów kilkukrotnie słyszała
jakieś przytyki pod adresem Quileutów. W porządku, już rozumiała. Chociaż
naturalnie nie zamierzała tego dziewczynie mówić.
Cammy
potrzebował kilku sekund, by zareagować na tak entuzjastyczne powitanie.
– Ehm…
dusisz mnie – wymamrotał, w pośpiechu odsuwając ją od siebie. Natychmiast cofnęła
się o krok, gotowa się wycofać, ale powstrzymał ją, stanowczo zaciskając
dłonie na jej ramionach. Spojrzał na nią z niedowierzaniem, a jego oczy
rozszerzyły się gwałtownie. Przez moment po prostu jej się przyglądał,
niezdolny wykrztusić z siebie słowa. – Ty… Jak ty właściwie…? Na litość
bogini, Beatrycze!
Co miała mu
powiedzieć? Zdecydowanie czuła się winna, zwłaszcza że tyle mu zawdzięczała. Miała
wrażenie, że zwykłe „przepraszam” by nie wystarczyło, ale z drugiej
strony…
– Oj,
Cammy… – westchnęła i jak gdyby nigdy nic znów go objęła, tym razem o wiele
ostrożniej. – Mój najlepszy przyjaciel, który jako jedyny niczego ode mnie nie
wymaga.
W chwili, w której
wypowiedziała te słowa, uświadomiła sobie, że były prawdziwe. Od samego
początku postrzegała go właśnie w ten sposób – jak kogoś, kto po prostu
był, niezmiennie gotów zrobić dla niej wszystko. Miała wrażenie, że pozostawał
jedyną osobą, która była dla niej aż tak ważna, chociaż nie znali się wcześniej.
W chwili, w której odzyskała wspomnienia, nie zmieniło się nic. Relacja
z Cammy’m wydawała się bezpieczna i świeża. Beatrycze wciąż nie mała
pewności, co o tym sądzić, ale była wdzięczna; po prostu wdzięczna za to,
że był, nawet jeśli miał powody, by chcieć ją rozszarpać.
Z jakiegoś
powodu tego nie zrobił, być może zbyt oszołomiony, by się na to zdobyć. Wyczuła,
że zesztywniał, po chwili wahania odwzajemniając uścisk. Wtuliła się w jego
tors, mimochodem zauważając, że prócz charakterystycznego dla wampirów takich
jak on zapachu, wyczuwała również nieprzyjemną woń wilka – i to bynajmniej
nie dlatego, że Leah wciąż kręciła się gdzieś obok. Mówiłam, że zachowujecie się jak para, pomyślała mimochodem, ale w ostatniej
chwili ugryzła się w język. Miała wrażenie, że powiedzenie tego na głos,
mogłoby się skończyć bardzo źle.
– Jak na razie
ta twoja przyjaźń sporo mnie kosztuje – rzucił nerwowo Cameron, bardziej stanowczo
przygarniając ją do siebie.
Nie mogła
powstrzymać się od uśmiechu. Trwała w jego uścisku, choć przez moment
czując się dobrze. Nawet jeśli był zły, najwyraźniej nie potrafił wprost tego
okazać – przynajmniej nie teraz i nie przy niej.
Albo nie
miał po temu okazji.
– O… Patrzcie
państwo, kto się wreszcie pojawił.
Wyprostowała
się niczym struna, w równym stopniu zaskoczona, co i ogarnięta
nieopisaną wręcz ulgą. W pośpiechu obejrzała się na Lawrence’a, mimochodem
zauważając, że przystanął w niewielkiej odległości od Carlisle’a i Esme,
uważnie obserwując sytuację. Po wyrazie jego twarzy trudno było stwierdzić, co
takiego sobie myślał, ale przynajmniej nie sprawiał wrażenia kogoś, kto właśnie
zrobił coś głupiego. Chyba. Jedynie jego oczy zabłysły w nieco niepokojący
sposób, zwłaszcza kiedy spojrzał na Camerona.
Beatrycze
instynktownie przesunęła się w taki sposób, by osłonić sobą chłopaka.
– Poważnie,
radości? – Brwi Lawrence’a powędrowały ku górze. On sam bez pośpiechu podszedł
bliżej, uważnie ich obserwując.
– Obiecałam,
że go przed tobą osłonię – oznajmiła z rozbrajającą szczerością.
Leah zaśmiała
się nerwowo, ale nie skomentowała sytuacji nawet słowem. Gdzieś za plecami
Beatrycze Cameron mruknął coś na temat żartów, ale praktycznie nie zwróciła na
to uwagi.
– Hm, a potem?
– zapytał cicho Lawrence. Mimo wszystko brzmiał na rozbawionego.
Bezradnie
rozłożyła ramiona.
– I to
tyle, jeśli chodzi o jakikolwiek plan – przyznała niechętnie. – Ale chyba
go nie potrzebuję, prawda? L…
Nie odpowiedział,
ale to nie miało znaczenia. Nie potrafiła wyobrazić sobie, że miałby kogokolwiek
skrzywdzić – i to niezależnie od tego, co mówił wcześniej. Mimo wszystko
spojrzała mu w oczy, bynajmniej nie zaskoczona tym, że w pośpiechu
odwrócił wzrok. Wciąż wyglądał na podenerwowanego, ale przynajmniej nie
sprawiał wrażenia kogoś, kto zamierzał dokonać masowego mordu, przynajmniej na razie.
Beatrycze westchnęła,
po czym z wolna rozluźniła się i przesunęła bliżej.
– Dobrze cię
widzieć.
Prychnął, ostatecznie
nie komentując jej słów nawet słowem. Zdążyła zauważyć, że uśmiechnął się –
tylko nieznacznie, ale to wystarczyło. Później zamierzała z nim
porozmawiać, w duchu modląc się o to, by emocje opadły na tyle, by to
w ogóle było możliwe.
– W zasadzie
to my powinniśmy zabijać – stwierdziła z rozdrażnieniem Leah. – Albo ja i ją,
i jego – dodała, kiwając głową na Camerona. – Dzięki za wycieczkę, Panie
Znam Dobrze Drogę – zadrwiła, nie szczędząc sobie złośliwości.
– Dajcie
spokój – obruszył się Cammy. W odpowiedzi na te słowa Lawrence momentalnie
poderwał głowę, najwyraźniej planując jednak się włączyć, ale nie miał po temu
okazji. – Ehm… Layla!
Wampirzyca
nawet się nie zawahała, chwilę później dopadając do siostrzeńca, by ten mógł ją
uściskać. Beatrycze odetchnęła, mając nadzieję, że ewentualny kryzys został
zażegnany. Ostatnim, czego tak naprawdę potrzebowała, było to, żeby faktycznie
pozabijali się z jej powodu.
– I tak
jestem zła – oznajmiła ze swojego miejsca Leah. – A tak swoją drogą, dalej
mamy do pogadania.
– To serio
może zaczekać – obruszył się Cameron, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. – Dopiero
przyjechaliśmy. Nie możesz usiedzieć w miejscu chociaż pięć minut? –
zapytał, ale po minie dziewczyny widać było, że zdecydowanie nie miała takiego
zamiaru.
– Daj mi
jeden powód – warknęła, chociaż zdecydowanie nie zamierzała czekać na odpowiedź.
– Chodzi o mojego brata, więc…
– Na litość
bogini, o pogrzebach możecie sobie porozmawiać kiedy indziej –
zniecierpliwił się Rufus. Beatrycze aż się wzdrygnęła, mimowolnie zastanawiając
na tym, czy towarzyszył im przez cały czas. – Już i tak dzieje się tutaj
za dużo.
– O jakich
znowu…?
Leah
zamilkła, nagle zamierając. Nerwowo powiodła wzrokiem dookoła, niemalże wyzywająco
spoglądając na każdego z osobna. Pobladła, a przynajmniej takie
wrażenie miała Beatrycze, zwłaszcza w ciemnościach i przy śniadej
skórze dziewczyny nie będąc w stanie stwierdzić tego jednoznacznie.
Rufus z niedowierzaniem
potrząsnął głową. Wyglądał na bardziej zaskoczonego niż jakkolwiek zmieszanego
tym, że mógłby powiedzieć za dużo.
– Chwila…
Nie mówcie mi tylko, że przez tyle czasu nikt jej nie uświadomił – powiedział w końcu,
ostrożnie obierając słowa. – Naprawdę nikt przez cały ten czas nie powiedział,
że Claudia… – zaczął i urwał, zwłaszcza że dziewczyną wstrząsnął gwałtowny,
niekontrolowany dreszcz.
– Nie uświadomił
w czym? – wycedziła przez zaciśnięte zęby Leah. – Dość tych podchodów!
Gdzie jest Seth? Co tu się, do kurwy nędzy, wyprawia?! – wyrzuciła z siebie
na wydechu, ale w tamtej chwili zdecydowanie już nie brzmiała na kogoś,
kto chciał wiedzieć.
Przez kilka
sekund panowała nieprzenikniona wręcz cisza.
– Leah… –
zaczęła niemalże troskliwym tonem Esme, ale zmiennokształtna nawet na nią nie
spojrzała.
W zamian w jej
ciemnych oczach pojawiło się zrozumienie.
– A pierdolcie
się wszyscy!
To był
zaledwie ułamek sekundy. Beatrycze aż się wzdrygnęła, kiedy zamiast człowieka, na
trawie dosłownie zmaterializował się czarny, warczący cicho wilk. Podarte
ubrania opadły na ziemię, ale Leah nie zwróciła na niego uwagi, po prostu strząsając
z siebie resztki materiału.
Beatrycze zdążyła
zaledwie pomyśleć, że to dziwne i że powinna trzymać się z daleka,
zanim zwierzę biegiem ruszyło w stronę linii drzew, chwilę później znikając
wszystkim z oczu.
Zapadła
wymowna, pełna napięcia cisza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz