21 czerwca 2018

Dwadzieścia

Beatrycze
Lawrence nie pojawił się do wieczora. Pewnie w innym wypadku zaczęłaby się martwić, ale wątpiła, żeby był na tyle zdesperowany, by próbować wrócić do Seattle na własną rękę. Przynajmniej chciała w to wierzyć, mając nadzieję, że zdawał sobie sprawę z tego, że gdyby tylko spróbował, przy pierwszej okazji zrobiłaby mu krzywdę. Mógł traktować ją jak dziecko, kiedy niczego nie pamiętała, a do tego wszystkiego była nic nieznaczącym człowiekiem, ale teraz zdecydowanie nie zamierzała na to pozwolić.
Wróciła do salonu, instynktownie woląc się trzymać bliżej płonącego ognia. Wydało jej się dziwnym, że płomień wciąż się utrzymywał, nawet jeśli nie palił się aż tak jasno, jak w chwili, w której spotkała Ophelię. Nie przeszkadzało jej to, zwłaszcza że w jasnym blasku czuła się o wiele bezpieczniej. Głos zniknął, przynajmniej na razie, pozostawiając po sobie wyłącznie wątpliwości i resztki strachu. Z drugiej strony, może uczucia te wiązały się przede wszystkim ze wspomnieniem symboli, które zobaczyła i które wciąż nie dawały jej spokoju.
Nie była pewna, co czuła na myśl o tym, że to na Carlisle’a miałby spać obowiązek wytłumaczenia reszcie tego, co im powiedziała. Miała wrażenie, że to nie było uczciwe, tym bardziej że sam ledwo się w tym odnajdował. A jednak nie potrafiła zmusić się, by zaprotestować. Wciąż czuła się nieswojo, zwłaszcza bez Lawrence’a nie będąc w stanie się pozbierać. To, że miałaby kolejny raz tłumaczyć coś, co na swój sposób ją przerażało, wydawało się czymś ponad jej siły.
W którymś momencie musiała stracić poczucie czasu. Trwała w bezruchu, nie czując potrzeby, by zmienić pozycję, i po prostu wpatrywała się w ogień. Ciepły blask muskał lodowatą skórę, zadziwiająco przyjemny, choć i tak wolała się trzymać od ognia na dystans. Było coś kojącego w widoku tańczących płomieni, choć równie dobrze wszystko mogło sprowadzać się do jej wiary w to, że jasny blask wystarczył, by zapewnić komukolwiek bezpieczeństwo. Światło… Jak Elena?, pomyślała mimochodem, ledwo powstrzymując się od wzdrygnięcia. Rozpamiętywała słowa Ciemności, chociaż wcale tego nie chciała, podświadomie szukając w nich jakiekolwiek sensu. Chciał, żeby oszalała? Miała wrażenie, że byłoby to dość prawdopodobne, zwłaszcza jeśli dalej zamierzała widywać z jego powodu tak niepokojące rzeczy.
Cóż, przekaz był prosty. Nie zamierzał odpuścić, ale…
– Możemy porozmawiać? – usłyszała i aż wzdrygnęła się, gwałtownie podrywając na równe nogi. Carlisle rzucił jej przepraszające spojrzenie, w pośpiechu unosząc obie ręce ku górze w poddańczym geście. – Wybacz. Myślałem, że mnie usłyszałaś.
– Powinna, prawda? – zreflektowała się pośpiesznie. – Zamyśliłam się.
Skinął głową. Czuła, że obserwował ją z bliżej nieokreślonym wyrazem twarzy, najpewniej zmartwiony. Przez dłuższą chwilę oboje trwali w ciszy, zanim wampir zdecydował się podejść bliżej. Z jakiegoś powodu poczuła ulgę, kiedy wraz z nią znalazł się w rzucanym przez ogień kręgu światła.
– Siedzisz tutaj od kilku godzin – zauważył cicho. Beatrycze zamrugała, co najmniej zaskoczona jego słowa. – Nie ma w tym niczego złego. W zasadzie wampiry są stworzone do tego, żeby czekać – zapewnił pośpiesznie, wysilając się na uspokajający uśmiech. – Jeśli potrzebujesz jeszcze chwili dla siebie…
– Jest w porządku – przerwała mu o wiele zbyt szybko, by zabrzmiało to naturalnie. Zaczęła nerwowo bawić się końcówkami włosów, raz po raz nawijając jasne kosmyki na palec. – O czym chciałeś rozmawiać?
Nie mogła pozbyć się wrażenia, że oboje byli zdecydowanie zbyt spięci. Mimowolnie pomyślała o tym, co powiedziała jej Esme, próbując przekonać samą siebie, że to wszystko naprawdę miało prawdo tak wyglądać. Zresztą czego innego miałaby się spodziewać, skoro tak naprawdę oboje niedowierzali? On nawet jej nie znał, co nie zmieniało faktu, że był w stanie traktować ją jak kogoś bliskiego. W gruncie rzeczy powoli zaczynała wahać się nad tym, czy sobie na to zasłużyła.
– Nie chcę, żebyś pomyślała, że na ciebie naciskamy. Po prostu… zastanawiam się nad tym, co powiedziałaś na górze – przyznał z wahaniem Carlisle, ostrożnie dobierając słowa. – Że nie pamiętasz – dodał, a Beatrycze z cichym westchnieniem uciekła wzrokiem gdzieś w bok.
Co miała mu powiedzieć? Mogła spodziewać się, że prędzej czy później ktoś ją o to zapyta, zwłaszcza że przy pierwszej okazji uciekła z poddasza, nie będąc w stanie dłużej patrzeć na wyryte na ścianie symbole. Dziwnie czuła się nie tylko przez te znaki, ale przede wszystkim pełną napięcia ciszę, podczas gdy wszyscy wpatrywali się w nią, czekając na… Sama nie była pewna na co. Na nagłe olśnienie? Czy może na to, że nagle w padnie w jakiś szał i coś zniszczy, bo to pasowałoby do nowo narodzonego wampira?
– Widziałam te symbole – przyznała cicho, ostrożnie dobierając słowa. – Jestem pewna, że widziałam je tam, gdzie byłam, zanim…
– Między tu a teraz, tak? – podsunął jej z wahaniem Carlisle.
Uśmiechnęła się, aż nazbyt świadoma, że to określenie musiało brzmieć dziwnie. Dla niej też kiedyś takie było, ale z czasem najwyraźniej dało się przyzwyczaić do wszystkiego.
– Tak. – Wraz z tym jednym słowem, uśmiech zamarł na jej ustach. – Nie zorientowałam się wcześniej, ale… Och, pamiętam, co robiłam od chwili śmierci. Pamiętam jak was obserwowałam, jak czasami ingerowałam, chociaż nie powinnam…
– Ingerowałaś? – zapytał zaskoczony.
Wzruszyła ramionami. Z wolna podeszła bliżej, zupełnie machinalnie zatrzymując się na tyle blisko, że mogłaby go dotknąć, gdyby tylko nabrała na to ochoty. Z zaskoczeniem przyjęła fakt, że korciło ją, by wyciągnąć rękę i zmierzwić mu włosy. W ostatniej chwili powstrzymała się, w zamian nerwowo zaciskając palce. Miała wrażenie, że ten gest byłby zdecydowanie zbyt dziwny.
– Hm… – Z opóźnieniem zdecydowała się przenieść wzrok na syna, by móc odpowiedzieć na jego pytanie. – Mówiłam, że trochę siedziałam przy Joce. No i spotkałam się z Eleną, kiedy… – Urwała, bo coś ścisnęło ją w gardle. Przełknęła z trudem, próbując się uspokoić. – Niektórych rzeczy nie powinnam robić. Alessia najwyraźniej tego nie zapamiętała, ale byłam tuż obok, kiedy się przemieniała. – Uśmiechnęła się blado, podchwyciwszy zaskoczone spojrzenie Carlisle’a. – Tak się bała. Nie mogłam obojętnie obserwować, zwłaszcza że nie wiedziałam, czy Ariel zdąży na czas.
– Naprawdę obserwowałaś nas… dość długo – przyznał, nie kryjąc oszołomienia.
– No, był jeszcze Marco…
Tym razem zamilkła, mając wrażenie, że powiedziała za dużo. Zdążyła już przywyknąć do tego, że wszyscy reagowali alergicznie na wzmianki o najstarszym z Licavolich, co zresztą wcale jej nie dziwiło.
– Nie do końca rozumiem – powiedział z wahaniem Carlisle.
– Ja też nie – oznajmiła w przypływie szczerości. – Ale od początku ciągnęło mnie również do Licavolich, odkąd Nessie związała się z Gabrielem. Nie wiem dlaczego, ale raz zobaczyłam właśnie jego. – Nerwowo potarła ramiona, chociaż zdecydowanie nie było jej zimno. – Nigdy nie rozumiałam podróżowania poza miejsce, które stworzyła dla nas Ciemność. Dopiero przy Joce miałam nad tym większą kontrolę, bo mała ma w sobie coś, co przyciągało takich jak ja… Ale wcześniej zdarzało mi się lądować w dość losowych miejscach. – Zaśmiała się nieco nerwowo. – Może jestem naiwna, ale wierzę, że nie ma rzeczy niewybaczalnych. Chyba że ktoś nie chce wybaczenia.
Nie pierwszy raz miała wrażenie, że bredzi od rzeczy. Podejrzewała, że właśnie coś takiego usłyszałaby chociażby od Licavolich, zwłaszcza że aż za dobrze pamiętała, że Marco nie był święty. A jednak nie żałowała niczego, co sądziła na jego temat – w tym również tego, że najpewniej z jej powodu zdecydował się znów zaingerować w życie Gabriela i Layli.
Westchnęła przeciągle, na powrót koncentrując spojrzenie na Carlisle’u.
– Jestem naiwna, prawda? – zapytała, bynajmniej niezmartwiona taką perspektywą. W gruncie rzeczy było jej wszystko jedno. – Nieważne. Jak widzisz, ingerowałam, o ile tak można to nazwać. Zwłaszcza że nigdy tak naprawdę nie powinnam… – Zamilkła, przez dłuższą chwilę wahając się nad tym, co jeszcze chciała mu powiedzieć. – Pamiętam wszystko, co wtedy robiłam, ale… nic więcej. A wiem, że powinnam wiedzieć.
Po jej słowach na dłuższą chwilę zapanowała cisza. Gdyby nie to, że Carlisle stał tuż przed nią, pomyślałaby nawet, że w którymś momencie zostawił ją samą. Uświadomiła sobie, że żadne z nich nie oddychało, co na swój sposób wciąż ją szokowało, ale zarazem wydawało się nie mniej dziwne, co i perspektywa picia krwi.
– Uważasz, że… to jego zasługa?
Wypuściła powietrze ze świstem. W gruncie rzeczy sama mogła zadać sobie to pytanie, zwłaszcza że najpewniej znała odpowiedź. Kto, jeśli nie Ciemność? Uciekła mu, przynajmniej na tyle, na ile to było możliwe, skoro wróciła do życia, ale wciąż miał kontrolę nad wszystkim, co działo się wokół niej. Co więcej, ingerował w coraz bardziej stanowczy sposób, o czym dopiero co mogła się przekonać.
Nieprzyjemny dreszcz przemknął wzdłuż jej kręgosłupa na samo wspomnienie. Przez moment znów czuła obłapiające ją dłonie, chociaż tym razem wszystko było wyłącznie wytworem jej wyobraźni. W tamtej chwili żałowała, że łazienki w posiadłości były nieczynne, bardziej niż wcześniej marząc o kąpieli. Myśl o dotyku Ciemności sprawiała, że… czuła  się brudna, co samo w sobie wydało się Beatrycze szokujące. Chciała udawać, że tak naprawdę nie działo się nic wartego uwagi, ale nie potrafiła, mimowolnie dostosowując się do reguł gry, które narzucała ta istota.
– A któż inny? – zapytała cicho. Nie musiała rozwodzić się nad tym, kogo miała na myśli, zwłaszcza że również intencje Carlisle’a były oczywiste. Skrzywiła się, samą siebie zaskakując gniewną, wręcz rozgoryczoną nutą, która wkradła się do jej głosu, i nad którą nie była w stanie zapanować. – Wcześniej nie zauważyłam. Ale teraz… – Wycofała się, na powrót wbijając wzrok w ogień. – Pamiętam moje siostry, matkę… I inne kobiety. Pamiętam, że znajdowałyśmy się w miejscu, które nazywałyśmy między tu a teraz, ale… to wszystko. Najwyraźniej kiedy mnie stracił, uznał, że tamte wspomnienia i tak nie są mi potrzebne.
Nerwowo zacisnęła usta. Kiedy w ogóle do tego doszło? Dlaczego nagle nie była w stanie przypomnieć sobie szczegółów miejsca, w którym przebywała wcześniej? Łamała narzucone przez Ciemność zasady, ale… w jaki sposób? Pamiętała, że obserwowała, niejednokrotnie towarzysząc czy to Lawrence’owi, czy znów Carlisle’owi i jego rodzinie, ale nie miała pojęcia, jakim cudem udawało jej się tego dokonywać. Szczegóły umknęły z jej pamięci, a Beatrycze czuła się trochę tak, jakby próbowała skupić się na mglistym wspomnieniu czegoś tak odległego, że przywołanie detali już nie było możliwe. Przez myśl przeszło jej nawet to, że wszystko sprowadzało się do przemiany i tego, w jaki sposób wampirzy umysł reagował na ludzkie wspomnienia, ale przecież to nie działało w ten sposób.
Nic nie było takie, jak mogłaby oczekiwać.
Z jakiegoś powodu Ciemność nie chciała, by akurat ona wciąż pamiętała, jakimi zasadami rządziły się zaświaty, Beatrycze zaś za żadne skarby nie potrafiła stwierdzić dlaczego.

Wieczór nastał szybciej, niż mogłaby się tego spodziewać. Miała wrażenie, że gdzieś umknęły jej całe godziny, co jedynie potwierdzało słowa Carlisle’a na temat tego, ile czasu straciła, wpatrując się w ogień w kominku, ale nie potrafiła się tym przejąć. W gruncie rzeczy wolała kojący wpływ płomieniu i spokój, który choć przez moment czuła, od nerwowego krążenia po domu i zastanawiania się nad tym, dokąd to wszystko zmierzało. Mogła zamartwiać się o Lawrence’a i zastanawiać nad tym, jak zaczną postrzegać ją inni, kiedy już dowiedzą się o jej powiązaniach z Isobel.
Dopiero znajomy głos sprawił, że zainteresowała się tym, co działo się poza salonem. Początkowo pomyślała, że to Lawrence jednak postanowił się pojawić, ale prawie natychmiast uświadomiła sobie, że to nie tak. Zaraz po tym uderzył ją nieprzyjemny zapach czegoś, co okazało się mieszanką lasu, zmokłego psa i Bóg jeden raczy wiedzieć czego jeszcze. To wystarczyło, by wzbudzić jej wątpliwości i zachęcić do wyjścia przed posiadłość, gdzie zresztą zastała więcej osób.
Wtedy zrozumiała.
– O kurde – usłyszała i coś w tym krótkim stwierdzeniu sprawiło, że po prostu się roześmiała, nie mogąc się powstrzymać.
W następnej sekundzie przemknęła przez trawnik, niemalże ścinając Camerona z nóg. Bezceremonialnie zarzuciła mu ramiona na szyję, zamykając w zdecydowanym, może wręcz zbyt gwałtownym uścisku. Kątem oka zauważyła, że Leah odskoczyła, krzywiąc się przy tym demonstracyjnie. Do Beatrycze dotarło, że to najpewniej jej zapach aż do tego stopnia drażnił jej nadwrażliwy węch, przy okazji sprawiając, że w końcu pojęła, dlaczego w domu Cullenów kilkukrotnie słyszała jakieś przytyki pod adresem Quileutów. W porządku, już rozumiała. Chociaż naturalnie nie zamierzała tego dziewczynie mówić.
Cammy potrzebował kilku sekund, by zareagować na tak entuzjastyczne powitanie.
– Ehm… dusisz mnie – wymamrotał, w pośpiechu odsuwając ją od siebie. Natychmiast cofnęła się o krok, gotowa się wycofać, ale powstrzymał ją, stanowczo zaciskając dłonie na jej ramionach. Spojrzał na nią z niedowierzaniem, a jego oczy rozszerzyły się gwałtownie. Przez moment po prostu jej się przyglądał, niezdolny wykrztusić z siebie słowa. – Ty… Jak ty właściwie…? Na litość bogini, Beatrycze!
Co miała mu powiedzieć? Zdecydowanie czuła się winna, zwłaszcza że tyle mu zawdzięczała. Miała wrażenie, że zwykłe „przepraszam” by nie wystarczyło, ale z drugiej strony…
– Oj, Cammy… – westchnęła i jak gdyby nigdy nic znów go objęła, tym razem o wiele ostrożniej. – Mój najlepszy przyjaciel, który jako jedyny niczego ode mnie nie wymaga.
W chwili, w której wypowiedziała te słowa, uświadomiła sobie, że były prawdziwe. Od samego początku postrzegała go właśnie w ten sposób – jak kogoś, kto po prostu był, niezmiennie gotów zrobić dla niej wszystko. Miała wrażenie, że pozostawał jedyną osobą, która była dla niej aż tak ważna, chociaż nie znali się wcześniej. W chwili, w której odzyskała wspomnienia, nie zmieniło się nic. Relacja z Cammy’m wydawała się bezpieczna i świeża. Beatrycze wciąż nie mała pewności, co o tym sądzić, ale była wdzięczna; po prostu wdzięczna za to, że był, nawet jeśli miał powody, by chcieć ją rozszarpać.
Z jakiegoś powodu tego nie zrobił, być może zbyt oszołomiony, by się na to zdobyć. Wyczuła, że zesztywniał, po chwili wahania odwzajemniając uścisk. Wtuliła się w jego tors, mimochodem zauważając, że prócz charakterystycznego dla wampirów takich jak on zapachu, wyczuwała również nieprzyjemną woń wilka – i to bynajmniej nie dlatego, że Leah wciąż kręciła się gdzieś obok. Mówiłam, że zachowujecie się jak para, pomyślała mimochodem, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język. Miała wrażenie, że powiedzenie tego na głos, mogłoby się skończyć bardzo źle.
– Jak na razie ta twoja przyjaźń sporo mnie kosztuje – rzucił nerwowo Cameron, bardziej stanowczo przygarniając ją do siebie.
Nie mogła powstrzymać się od uśmiechu. Trwała w jego uścisku, choć przez moment czując się dobrze. Nawet jeśli był zły, najwyraźniej nie potrafił wprost tego okazać – przynajmniej nie teraz i nie przy niej.
Albo nie miał po temu okazji.
– O… Patrzcie państwo, kto się wreszcie pojawił.
Wyprostowała się niczym struna, w równym stopniu zaskoczona, co i ogarnięta nieopisaną wręcz ulgą. W pośpiechu obejrzała się na Lawrence’a, mimochodem zauważając, że przystanął w niewielkiej odległości od Carlisle’a i Esme, uważnie obserwując sytuację. Po wyrazie jego twarzy trudno było stwierdzić, co takiego sobie myślał, ale przynajmniej nie sprawiał wrażenia kogoś, kto właśnie zrobił coś głupiego. Chyba. Jedynie jego oczy zabłysły w nieco niepokojący sposób, zwłaszcza kiedy spojrzał na Camerona.
Beatrycze instynktownie przesunęła się w taki sposób, by osłonić sobą chłopaka.
– Poważnie, radości? – Brwi Lawrence’a powędrowały ku górze. On sam bez pośpiechu podszedł bliżej, uważnie ich obserwując.
– Obiecałam, że go przed tobą osłonię – oznajmiła z rozbrajającą szczerością.
Leah zaśmiała się nerwowo, ale nie skomentowała sytuacji nawet słowem. Gdzieś za plecami Beatrycze Cameron mruknął coś na temat żartów, ale praktycznie nie zwróciła na to uwagi.
– Hm, a potem? – zapytał cicho Lawrence. Mimo wszystko brzmiał na rozbawionego.
Bezradnie rozłożyła ramiona.
– I to tyle, jeśli chodzi o jakikolwiek plan – przyznała niechętnie. – Ale chyba go nie potrzebuję, prawda? L…
Nie odpowiedział, ale to nie miało znaczenia. Nie potrafiła wyobrazić sobie, że miałby kogokolwiek skrzywdzić – i to niezależnie od tego, co mówił wcześniej. Mimo wszystko spojrzała mu w oczy, bynajmniej nie zaskoczona tym, że w pośpiechu odwrócił wzrok. Wciąż wyglądał na podenerwowanego, ale przynajmniej nie sprawiał wrażenia kogoś, kto zamierzał dokonać masowego mordu, przynajmniej na razie.
Beatrycze westchnęła, po czym z wolna rozluźniła się i przesunęła bliżej.
– Dobrze cię widzieć.
Prychnął, ostatecznie nie komentując jej słów nawet słowem. Zdążyła zauważyć, że uśmiechnął się – tylko nieznacznie, ale to wystarczyło. Później zamierzała z nim porozmawiać, w duchu modląc się o to, by emocje opadły na tyle, by to w ogóle było możliwe.
– W zasadzie to my powinniśmy zabijać – stwierdziła z rozdrażnieniem Leah. – Albo ja i ją, i jego – dodała, kiwając głową na Camerona. – Dzięki za wycieczkę, Panie Znam Dobrze Drogę – zadrwiła, nie szczędząc sobie złośliwości.
– Dajcie spokój – obruszył się Cammy. W odpowiedzi na te słowa Lawrence momentalnie poderwał głowę, najwyraźniej planując jednak się włączyć, ale nie miał po temu okazji. – Ehm… Layla!
Wampirzyca nawet się nie zawahała, chwilę później dopadając do siostrzeńca, by ten mógł ją uściskać. Beatrycze odetchnęła, mając nadzieję, że ewentualny kryzys został zażegnany. Ostatnim, czego tak naprawdę potrzebowała, było to, żeby faktycznie pozabijali się z jej powodu.
– I tak jestem zła – oznajmiła ze swojego miejsca Leah. – A tak swoją drogą, dalej mamy do pogadania.
– To serio może zaczekać – obruszył się Cameron, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. – Dopiero przyjechaliśmy. Nie możesz usiedzieć w miejscu chociaż pięć minut? – zapytał, ale po minie dziewczyny widać było, że zdecydowanie nie miała takiego zamiaru.
– Daj mi jeden powód – warknęła, chociaż zdecydowanie nie zamierzała czekać na odpowiedź. – Chodzi o mojego brata, więc…
– Na litość bogini, o pogrzebach możecie sobie porozmawiać kiedy indziej – zniecierpliwił się Rufus. Beatrycze aż się wzdrygnęła, mimowolnie zastanawiając na tym, czy towarzyszył im przez cały czas. – Już i tak dzieje się tutaj za dużo.
– O jakich znowu…?
Leah zamilkła, nagle zamierając. Nerwowo powiodła wzrokiem dookoła, niemalże wyzywająco spoglądając na każdego z osobna. Pobladła, a przynajmniej takie wrażenie miała Beatrycze, zwłaszcza w ciemnościach i przy śniadej skórze dziewczyny nie będąc w stanie stwierdzić tego jednoznacznie.
Rufus z niedowierzaniem potrząsnął głową. Wyglądał na bardziej zaskoczonego niż jakkolwiek zmieszanego tym, że mógłby powiedzieć za dużo.
– Chwila… Nie mówcie mi tylko, że przez tyle czasu nikt jej nie uświadomił – powiedział w końcu, ostrożnie obierając słowa. – Naprawdę nikt przez cały ten czas nie powiedział, że Claudia… – zaczął i urwał, zwłaszcza że dziewczyną wstrząsnął gwałtowny, niekontrolowany dreszcz.
– Nie uświadomił w czym? – wycedziła przez zaciśnięte zęby Leah. – Dość tych podchodów! Gdzie jest Seth? Co tu się, do kurwy nędzy, wyprawia?! – wyrzuciła z siebie na wydechu, ale w tamtej chwili zdecydowanie już nie brzmiała na kogoś, kto chciał wiedzieć.
Przez kilka sekund panowała nieprzenikniona wręcz cisza.
– Leah… – zaczęła niemalże troskliwym tonem Esme, ale zmiennokształtna nawet na nią nie spojrzała.
W zamian w jej ciemnych oczach pojawiło się zrozumienie.
– A pierdolcie się wszyscy!
To był zaledwie ułamek sekundy. Beatrycze aż się wzdrygnęła, kiedy zamiast człowieka, na trawie dosłownie zmaterializował się czarny, warczący cicho wilk. Podarte ubrania opadły na ziemię, ale Leah nie zwróciła na niego uwagi, po prostu strząsając z siebie resztki materiału.
Beatrycze zdążyła zaledwie pomyśleć, że to dziwne i że powinna trzymać się z daleka, zanim zwierzę biegiem ruszyło w stronę linii drzew, chwilę później znikając wszystkim z oczu.
Zapadła wymowna, pełna napięcia cisza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa