Leah
Pędziła przed siebie – w pośpiechu
i na oślep. Zawsze była szybka, a już na pewno lubiła biegać, jednak w tamtej
chwili pęd w najmniejszym stopniu nie przynosił jej przyjemności. Co
więcej, zdecydowanie nie poruszała się jak pełen gracji, wprawiony w biegach
wilk, którym w teorii była. Łapy raz po raz jej się plątały, a raz
nawet potknęła się i zaryła w ziemię. Warknęła cicho, bynajmniej nie
zamierzając się zatrzymać. Wręcz przeciwnie – przyśpieszyła, ledwo tylko
odzyskała równowagę, dla pewności jeszcze raz po raz wbijając pazury w ziemię,
by lepiej się wybić.
Początkowo
udawało jej się nie myśleć. Zresztą dlatego wolała zwierzęcą postać, aż za
dobrze rozumiejąc, dlaczego do przemiany dochodziło pod wpływem emocji. Co
prawda nie przypominała sobie, kiedy ostatnim razem straciła nad sobą
panowanie, prawie jak gówniarze, którzy dopiero co dołączali do watahy, ale to
nie miało znaczenia. Liczyło się, że wilcza forma pozwalała choć na moment
zapanować nad uczuciami. Przez krótką chwilę wszystko było prostsze – liczył
się bieg, stawianie kroków i to, by znaleźć się jak najdalej. Marzyła o to,
by w pełni skupić się na instynkcie; pozwolić, by na pierwszy plan
wysunęły się wyłącznie podstawowe potrzeby i łatwe do kontrolowania
emocje.
Z tym, że
nie potrafiła.
Kiedy
pierwszy szok minął, uświadomiła sobie, że wciąż jest sobą. Była świadoma, a do
tego wszystkiego w głowie miała mętlik. Nie pomagała nawet pustka, za
którą nieraz dałaby się zabić, byleby tylko odciąć się od mentalnego połączenia
z resztą grupy. Zresztą tylko dlatego tutaj była, prawda? Uciekła, bo to
była jej szansa – choć ten jeden raz, zaledwie na kilka dni. I choć przez
cały ten czas zasłaniała się troską o Setha, w rzeczywistości było w tym
coś jeszcze, bardziej egoistycznego, czego w równym stopniu się wstydziła,
jak i uważała za naturalne. Bo przecież chciała tego. Pragnęła uciec przez
tyle czasu, że wykorzystanie okazji nie powinno być niczym złym.
Tak sądziła
aż do tej w chwili. Nagle cisza i konieczność obcowania z własnymi
myślami, okazały się prawdziwym przekleństwem. W jednej chwili zatęskniła
za przekrzykiwaniami, głupimi żartami i wzajemnym powarkiwaniem. Wtedy
przynajmniej mogłaby nie myśleć. Jak zwykle skupiałaby się na wznoszeniu wokół
siebie muru, wywracaniu oczami i próbie opanowania morderczych chęci
względem tych, którzy zbytnio by się nią interesowali. Wtedy wszystko stałoby
się łatwiejsze, przy odrobinie szczęścia pozwalając wilczycy odciąć się od
tego, czego za żadne skarby nie chciała przyjąć do świadomości. Tak byłoby
bezpieczniej. Wtedy przynajmniej miałaby motywację, ale tutaj? W tym
miejscu, biegnąć przez obcy teren i za towarzysza mając wyłącznie cisze,
nie istniało nic, co mogłoby rozproszyć jej uwagę.
Zaskomlała
żałośnie. I tak nie miał być w stanie jej usłyszeć, więc mogła sobie
na to pozwolić. Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że najwyraźniej biegała w kółko,
zwłaszcza że wyraźnie wychwyciła swój własny trop. Trudno. I tak liczył
się tylko bieg, a przynajmniej tak sądziła do momentu, w którym
zabrakło jej energii, by dalej krążyć bez celu. W pewnej chwili po prostu
zwolniła i już tylko bezradnie dreptała w miejscu, miotając się i nie
mając pojęcia, gdzie powinna się udać.
Seth, Seth…
Musiała coś
źle zrozumieć. Po prostu musiała!
A jednak
czuła, że oszukuje samą siebie. Przecież od samego początku wiedziała, że stało
się coś złego. Początkowo próbowała udawać, że to nic szczególnego, a jej
bratu zwyczajnie wciąż odwalało przez wpojenie, ale… Przecież tak naprawdę
czuła. Seth nie był aż tak nieodpowiedzialny. Mogła wciąż traktować go jak
dzieciaka, ale – na litość Boską! – był dorosły. No i nigdy nie zrobiłby
czegoś takiego jej i mamie. Mógł latać sobie za tą swoją pijawką,
zwłaszcza kiedy ta go potrzebowała, ale wciąż nie pasowało do niego, by ot tak
zniknął bez słowa na kilka dni. Zresztą to, jak wszyscy kręcili, kiedy
postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i zażądała wyjaśnień, było dość
jednoznaczne. Była taka głupia, że od razu nie przycisnęła Renesmee albo
Camerona, tylko pozwoliła mydlić sobie oczy.
Nigdy nie
powinna pozwolić sobie na ten wyjazd. Była taka głupia, a do tego
wszystkiego prawie poszła do łóżka z wampirem, zamiast skupić się na
własnym bracie.
Opadła
płasko na ziemi, układając prysk na łapach. Znów zaskomlała, przez moment mając
ochotę zacząć wyć, byleby wyzbyć się narastającej w niej frustracji.
Czuła, że najrozsądniej byłoby wrócić i przynajmniej wysłuchać, co mieli
jej do powiedzenia, ale nie potrafiła. Naiwnie wierzyła, że jak długo nie powie
jej wprost, co tak naprawdę stało się z Sethem, będzie mogła udawać, że to
wyłącznie marny żart. To musiał być idiotyczny kawał. A kiedy już dorwie
tego kretyna, osobiście urządzi mu jesień średniowiecza, by raz na zawsze
popamiętał, że nie należy igrać z własną rodziną, a już zwłaszcza z nią.
Na pewno to
zrobi.
Na pewno…
Przez
moment miała ochotę uderzyć głową w najbliższe drzewo – cokolwiek, byleby
nie myśleć i skupić się na czymś innym. Samotność jej nie służyła, ale też
nie wyobrażała sobie, że miałaby wrócić do posiadłości. Do kogo miała pójść? Do
Camerona? A swoją drogą, właściwie dlaczego właśnie do…?
– Leah?
Poderwała
się na równe nogi, powarkując. Gniewnie spojrzała w stronę, z której
doszedł ją znajomy głos. Cholerna pijawka! Jasne, że za nią poszedł! W końcu
musiałaby być naiwna, by uwierzyć, że dadzą jej święty spokój. Nie miała
pojęcia czy to znaczyło, że musiała rozszarpać komuś gardło, by zapewnić sobie
chociaż chwilę samotności, ale pal to licho. I nie, wcale nie poczuła
ulgi, kiedy Cammy pojawił się w zasięgu jej wzroku, gwałtownie przystając i unosząc
ręce w poddańczym geście.
Obserwował
ją w milczeniu, dokładniej niż zazwyczaj. Może chodziło o to, że
pierwszy raz przebywał z nią sam na sam, kiedy była w wilczej
postaci. W zasadzie nie przypominała sobie, czy miał okazję widzieć ją po
przemianie. Może raz, zaraz po tym wypadku samochodowym z Beatrycze i Claire,
ale tak szybko zmieniła się w człowieka, by móc z nimi pogadać, że
równie dobrze mogło mu to umknąć.
Jakkolwiek
by nie było, nie chciała, żeby ją widział, przynajmniej na razie. Mimowolnie
zaczęła zastanawiać się, jak długo ją obserwował. Widział, jak płaszczyła się
na ziemi, popiskując żałośnie? Nie była aż tak rozproszona, by w porę go
nie zauważyć, ale… Cóż, przynajmniej chciała wierzyć, że tak właśnie było.
– Hej. –
Cammy zawahał się, przez moment wyglądając na chętnego, żeby podejść bliżej.
Ostatecznie tego nie zrobił, rezygnując, kiedy warknęła cicho, chcąc uświadomić
mu, że zdecydowanie nie cieszyła się na jego widok. – O rany, Leah… Możemy
porozmawiać?
Najeżyła
sierść. Energicznie potrząsnęła łbem – to w lewo, to znów w prawo. Znów
wbiła pazury w ziemię, tym razem po to, by łatwiej ustać w miejscu i powstrzymać
drżenie. Z zaskoczeniem uświadomiła sobie, że na domiar złego była zła na
siebie – i to nie za zwlekanie, zaufanie pijawkom czy to, że tutaj była,
ale sposób, w jaki nagle się poczuła, kiedy Cameron zdecydował uszanować
to, że wolała, by trzymał się na dystans. Chciała, żeby do niej podszedł. Mogła
myśleć i okazywać jedno, ale tak naprawdę potrzebowała pocieszenia. I to
cholernie jej się nie podobało.
Chłopak
cicho westchnął, po czym skinął głową.
– Jakbyś
chciała się potem przemienić, to mam tu coś dla ciebie – powiedział i dopiero
wtedy zauważyła, że nie przyszedł z pustymi rękami. W rękach trzymał
zwinięty ciasno materiał, który ostatecznie ostrożnie położył na ziemi. – Od
Layli. Chyba lubisz sukienki, no i raczej nie przeszkadzał ci zapach
wampirów takich jak ja, więc… – Urwał, po czym znaczącą machnął ręką.
Nie
odpowiedziała. Obojętnie obserwowała ubrania, nie pierwszy raz mając ochotę na
Camerona warknąć. Jak nic mieszał jej w głowie. Świadomie czy nie, tak czy
siak sprawiał, że nie miała pojęcia, w jaki sposób powinna zareagować.
Tkwiła w miejscu, wytrącona z równowagi do tego stopnia, że na moment
jednak była w stanie całkowicie nie myśleć. Lubiła sukienki? Może, chociaż
raczej chodziło o wygodę – to, że wystarczyły sekundy, by narzucić ubranie
na siebie. To było praktyczne zwłaszcza po przemianie, kiedy nie chciała
ryzykować, że ktokolwiek zobaczy ją nago. Jasne, nie zawsze dało się tego
uniknąć, więc zarówno członkowie watahy widzieli więcej, niż mogłaby sobie
życzyć, jak i zresztą ona sama, ale to nie znaczyło, że którekolwiek z nich
przywykło do braku prywatności.
Cisza
dzwoniła jej w uszach. Coś w spojrzeniu Camerona sprawiało, że czuła
się źle, marząc o odwróceniu się i ponownym rzuceniu do biegu. Z jakiegoś
powodu jednak nie potrafiła się na to zdobyć, zdolna co najwyżej bezradnie
tkwić w miejscu, tępo wpatrując się w stojącego przed nią wampira.
Czuł się zobowiązany czy jak? Kto wie? W końcu od początku nie zachowywał
się jak ktoś normalny. Trudno było inaczej spoglądać na zachowanie kogoś, kto z uporem
próbować był miły, a do tego nie miał nic przeciwko, jeśli chodziło o całowanie
się z wilkiem.
Nie.
Zdecydowanie nie chciała tego rozpamiętywać, ale…
– Mam sobie
pójść? – usłyszała i z jakiegoś powodu to pytanie niemalże ścięło ją z nóg.
Bez
zastanowienia zrobiła krok naprzód. Zaraz po tym zamarła wpół kolejnego kroku,
niespokojnie drżąc i nie będąc w stanie zdobyć się na żadną sensowną
reakcję. Czego tak naprawdę chciała? Uniesiona łapa zaczęła jej drżeć, więc w pośpiechu
opuściła ją na ziemię. Wzrok na powrót wbiła w Camerona, zastanawiając się
nad tym, dlaczego nie potrafiła dać mu do zrozumienia, że owszem, powinien
odejść i to tak szybko, jak tylko było to możliwe.
Dawno
milczenie aż do tego stopnia nie dawało jej się we znaki. Co więcej, nie była w stanie
wykrztusić z siebie chociaż słowa, zwłaszcza że trwała pod postacią wilka.
Pomyślała, że mogłaby zgarnąć ubranie, które jej przyniósł i ukryć się
pomiędzy drzewami, by móc się przebrać, ale i na to nie była w stanie
się zdobyć. Sama już nie miała pewności, czego chce, a przenikliwe
spojrzenie Camerona w najmniejszym stopniu jej nie pomagało.
– Okej…
Spróbujmy inaczej – zaproponował chłopak, ostrożnie dobierając słowa. – Możemy
pobawić się w kalambury. Albo… mógłbym wychwytywać twoje myśli. Tylko te
powierzchowne, które będą dla mnie! – dodał pośpiesznie, bo spojrzała na niego
jak na idiotę.
Zesztywniała,
nagle niepewna, co tak naprawdę powinna zrobić. W zasadzie miała ochotę
zagryźć go za samą sugestię, tym bardziej że zapomniała, jakimi dysponował
zdolnościami. Co, jeśli przez cały ten czas siedział jej w głowie? Prawie
jak ten cholerny chodzący encefalograf, ojciec Renesmee? Czy tak działali
telepaci? To wszystko brzmiało źle, zwłaszcza w tamtej chwili, ale…
Nie była
pewna, co podkusiło ją, by skinął głową – tylko nieznacznie, łypiąc przy tym na
niego nieufnie. W spojrzeniu Camerona doszukała się zaskoczenia,
ostatecznie jednak nie skomentował jej decyzji nawet słowem.
– To może
być… trochę dziwne. Wierz mi, że będziesz wiedziała, co robię.
Początkowo
nie miała pewności, w jaki sposób powinna zinterpretować jego słowa.
Dopiero w chwili, w której wyraźnie poczuła jak coś ingeruje w jej
umysł, zrozumiała. Wrażenie w istocie było dziwne, zwłaszcza dla kogoś,
kto nie doświadczył czegoś podobnego nigdy wcześniej. Przypominało to trochę
łagodne muśnięcie ciepłego wiatru – doświadczenie całkiem przyjemne, co
skutecznie wprawiło Leę w konsternację.
Przysięgam, że jeśli zaczniesz grzebać zbyt
głęboko…, zaczęła gniewnym tonem, ale ostatecznie nie dokończyła.
W zasadzie
zaczynała dochodzić do wniosku, że to działało niemalże jak połączenie, które
wywiązywało się między członkami watahy. Wyraźnie czuła obecność Camerona, ale
nie aż tak gwałtownie, jak przekrzykującej się hołoty, nad którą ledwo była w stanie
zapanować. Co więcej, wcale nie miała poczucia, że chłopak przenikał ją na
wskroś. To wciąż było dziwne – w końcu nie wyobrażała sobie, by mogło być
inaczej, skoro właśnie czytał jej w myślach – ale nie aż tak, by poczuła
się osaczona. No i Cameron w każdej chwili mógł się wycofać, a przynajmniej
miała taką nadzieję.
Zaczęła
rozgrzebywać łapą ziemię, jakby od niechcenia i bez większego
zaangażowania. Z uporem unikała spoglądania na wampira, raz po raz
wyklinając w duchu na to, że nie potrafiła potraktować go w taki sposób,
jak sobie na to zasłużył.
Powiedz mi, pomyślała, bo łatwiej było
zmusić się do przekazania tych słów w tej formie, niż gdyby miała
wypowiedzieć je na głos. Po prostu w końcu
to zrób, zanim ja…
– Wybacz za
wujka. Rufus jest… – zaczął Cammy, ale nie pozwoliła mu dokończyć.
Jako jeden nie owijał w bawełnę!,
syknęła, a z jej gardła wyrwał się ostrzegawczy charkot. Zjeżyła
sierść, po czym nachyliła się, przez moment czając niczym gotowe do ataku
zwierzę. Wystarczyłby jeden nieostrożny ruch ze strony wpatrzonego w nią
nieśmiertelnego, by jednak skoczyła mu do gardła. I ma rację. Dlaczego
nikt mi nie powiedział…? Właśnie, czego?! Coś jest z Sethem, do cholery?!
– Leah…
Nie pierdol, tylko w końcu mi
odpowiedz!
Zastygła w bezruchu,
ciężko dysząc. Pazury wbiła w ziemię, po czym ugięła nogi, by w razie
co mogła łatwiej skończyć. Przez krótką chwilę naprawdę była tego bliska –
wystarczyłoby odbić się od podłoża i zaatakować. Nie robiła tego od lat,
ale co to za filozofia? Zabijanie wampirów leżało w jej naturze, więc nie
mogła tego zapomnieć. I bez znaczenia było, czy miała do czynienia z żywym
kawałkiem marmuru, czy może z ciepłokrwistą istotą, skoro ta tak czy siak
chłeptała krew. W zasadzie z kimś takim jak Cameron byłoby łatwiej,
bo wystarczyłoby odpowiednio odmierzyć, by urwać kretynowi głowę.
W niejakim
szoku przyjęła to, że w istocie zaczęła myśleć o ataku. Analizowała,
przez moment w pełni skupiona na tym, co podpowiadał jej instynkt. Była
gotowa przysiąc, że wie, pod jakim kątem powinna zaatakować, by mieć szansę
trafić. Był bardziej kruchy niż typowy wampir, bardziej ludzki, ale to tym
lepiej dla niej. Co prawda czuła, że nie powinna go ignorować, ale w cholerę
z tym. Pewnie potrafił walczyć, ale ona była sprytna. I silna. Przy
odrobinie szczęścia mogłaby wymordować całe towarzystwo i nikt nawet by
się nie zorientował, że byli w tym domu.
– Chyba
sobie żartujesz – mruknął Cammy i to wystarczyło, żeby ją rozjuszyć.
Przecież
wiedziała, że siedział jej w głowie. Ba! Sama dała mu na to przyzwolenie,
przynajmniej pod pewnymi względami. Nie wygoniła go, a o ataku
myślała tak otwarcie, że tylko kretyn by się nie zorientował.
Wiedziała o tym,
a jednak to, że zwrócił uwagę… i że patrzył na nią w tak
pobłażliwy, na swój sposób troskliwy sposób…
Nie chciała
tego.
Nie mogła
znieść łaski, zwłaszcza kogoś takiego jak on.
Właściwie
nie zastanawiała się nad tym, co robi. Skoczyła do przodu, kłapiąc zębami i aż
rwąc się do tego, żeby rozerwać mu gardło. Przez moment wcale nie myślała,
zdana wyłącznie na instynkt i podświadome pragnienia, którym zdecydowała
się poddać. To nic, że Cameron nie skrzywdził jej brata osobiście. Nie
obchodziło jej, że najpewniej żadne z nich tego nie zrobiło, a ona
nie miała pojęcia, co takiego zaszło i czy Seth…
Nie.
Nic z tego
w tej chwili nie miało znaczenia, skoro kłamali jej w żywe oczy, a nikomu
nie przyszło do głowy, by od razu powiadomić ją i Sue.
Zdążyła
zauważyć jedynie tyle, że Cameron w pośpiechu uniósł rękę. Nie odsunął
się, nawet nie próbując osłaniać przed atakiem. Tak to przynajmniej wyglądało
na pierwszy rzut oka, póki niewidzialna siła nie wytrąciła ją z pierwotnego
toru lotu, odrzucając na bok. Z impetem uderzyła w drzewo, a to
jęknęło równie żałośnie, co i coraz bardziej rozżalona, wściekła wilczyca.
Z trudem
poderwała się na równe nogi. Drżała tak bardzo, jakby za moment znów miała się
przemienić, chociaż to przecież nie powinno być miejsca, skoro już była
wilkiem. Zmiennocepcja? To mogłoby być nawet zabawne, gdyby w choć
niewielkim stopniu było jej do śmiechu.
– Leah… –
Cammy westchnął, wyraźnie zmartwiony. Nie wyglądał na w choćby niewielkim
stopniu przejętego tym, że mogłaby go skrzywdzić, co jeszcze bardziej ją
rozjuszyło. Jak on śmiał ignorować jej możliwości?! – Chcieliśmy wam
powiedzieć. Nessie zadręczała się tym, odkąd Seth… Miała zobaczyć się z tobą
i z Sue – zapewnił pośpiesznie – ale sam widziałaś, że tyle się
działo i…
Wasze problemy są ważniejsze niż mój brat?!
Cammy z wahaniem
spojrzał jej w oczy.
– Nie –
zapewnił pośpiesznie. Choć brzmiało to szczerze, nie zamierzała mu uwierzyć. –
Ale dla twojego brata już nikt z nas nie był w stanie niczego zrobić.
Layla wciąż miała szansę.
Poczuła się
trochę tak, jakby ją spoliczkował. Chociaż mówił szczerze i nie mogła zaprzeczyć,
że trafił w sedno, wcale nie poczuła się lepiej. Czegokolwiek by nie powiedział,
nie zamierzała przyjąć tego do świadomości. Nie mogła, bo gdyby to zrobiła…
Warknęła
cicho i zaatakowała raz jeszcze – nieporanie, w sposób całkowicie
pozbawiony gracji i jakiejkolwiek logiki. Pamiętała, że kiedyś z politowaniem
spoglądała na starania miotających się bez ładu i składu młodych wampirów,
a jednak w tamtej chwili sama nie zachowywała się lepiej. Gdyby miała
do czynienia z kimś, kto życzył jej źle, jak nic już dawno byłaby martwa, a jednak
Cameron wyraźnie nie zamierzał podnieść na nią ręki. W zamian bez większego
problemu uskakiwał, nie musząc nawet szczególnie się wysilać, by trzymać się
poza zasięgiem kolejnych ataków i kłapnięć szczęką.
– Leah…
Leah, posłuchaj! – zaoponował, kiedy raz jeszcze spróbowała na niego skoczyć.
Zaklęła w duchu, gdy zdecydował się zniknąć jej z oczu. Cholerne
wampiry! Ten na dodatek potrafił stawać się niewidzialny, o czym z tego
wszystkiego zdążyła zapomnieć! – To, co się stało… Claire nic nie mogła zrobić.
Seth pojawił się w samą porę, ale tamta kobieta…
Właściwie
nie była pewna, co próbował do niej mówić. Wiedziała jedynie, że głos dochodził
znikąd, a przez to, że Cammy najwyraźniej pozostawał w ruchu, nie
mogła jednoznacznie określić, w którym miejscu się znajdował. To i tak
nie miało znaczenia, zresztą jak i to, co mówił. Słuchanie go było zbyt
bolesne, nie wspominając o tym, że wyjaśnienia niczego nie zmieniały.
Wręcz przeciwnie, bo w chwili, w której uświadomiła sobie, co tak
naprawdę zabiło jej brata, sama nie była pewna, jakim cudem wciąż zachowywała
zdrowe zmysły.
Wpojenie.
Zastygła w bezruchu,
w końcu zaprzestając kolejnych prób atakowania kogoś, kogo nawet nie
widziała. W tamtej chwili skupiała się tylko na jednym imieniu: Claire. Więc
była tak. Jak żeby inaczej, skoro tylko dla niej Seth wyrywał się do przebywania
w Seattle i towarzyszenia pijawkom? To jasne, że musiała być gdzieś obok,
kiedy znalazł się w niebezpieczeństwie.
Najgorsze w tym
wszystkim jednak było to, że po raz kolejny właśnie wpojenie odebrało jej
wszystko. Jakby mało było, że nigdy tak naprawdę nie przecierpiała odrzucenia
przez Sama i jego związku z Emily…
Z tym, że
Sam i Emily przynajmniej żyli. Mieli dzieci. Cierpiała z ich powodu
czy też nie, przynajmniej w jakimś stopniu mogła cieszyć się, że kuzynka
ułożyła sobie życie. Zresztą z każdym kolejnym rokiem było łatwiej.
Aż do
teraz.
Po raz
kolejny została z niczym, a wszystko przez cholerną wilczą magię,
której nigdy tak naprawdę nie chciała.
Odchyliła
głowę, po czym zawyła, dając upust całej swojej frustracji. To było niemalże
jak szloch, o ile w tej formie w ogóle miała być w stanie
płakać.
Zaraz po
tym odwróciła się i znów rzuciła do biegu.
Tym razem
nikt nie próbował jej gonić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz