22 czerwca 2018

Dwadzieścia jeden

Leah
Pędziła przed siebie – w pośpiechu i na oślep. Zawsze była szybka, a już na pewno lubiła biegać, jednak w tamtej chwili pęd w najmniejszym stopniu nie przynosił jej przyjemności. Co więcej, zdecydowanie nie poruszała się jak pełen gracji, wprawiony w biegach wilk, którym w teorii była. Łapy raz po raz jej się plątały, a raz nawet potknęła się i zaryła w ziemię. Warknęła cicho, bynajmniej nie zamierzając się zatrzymać. Wręcz przeciwnie – przyśpieszyła, ledwo tylko odzyskała równowagę, dla pewności jeszcze raz po raz wbijając pazury w ziemię, by lepiej się wybić.
Początkowo udawało jej się nie myśleć. Zresztą dlatego wolała zwierzęcą postać, aż za dobrze rozumiejąc, dlaczego do przemiany dochodziło pod wpływem emocji. Co prawda nie przypominała sobie, kiedy ostatnim razem straciła nad sobą panowanie, prawie jak gówniarze, którzy dopiero co dołączali do watahy, ale to nie miało znaczenia. Liczyło się, że wilcza forma pozwalała choć na moment zapanować nad uczuciami. Przez krótką chwilę wszystko było prostsze – liczył się bieg, stawianie kroków i to, by znaleźć się jak najdalej. Marzyła o to, by w pełni skupić się na instynkcie; pozwolić, by na pierwszy plan wysunęły się wyłącznie podstawowe potrzeby i łatwe do kontrolowania emocje.
Z tym, że nie potrafiła.
Kiedy pierwszy szok minął, uświadomiła sobie, że wciąż jest sobą. Była świadoma, a do tego wszystkiego w głowie miała mętlik. Nie pomagała nawet pustka, za którą nieraz dałaby się zabić, byleby tylko odciąć się od mentalnego połączenia z resztą grupy. Zresztą tylko dlatego tutaj była, prawda? Uciekła, bo to była jej szansa – choć ten jeden raz, zaledwie na kilka dni. I choć przez cały ten czas zasłaniała się troską o Setha, w rzeczywistości było w tym coś jeszcze, bardziej egoistycznego, czego w równym stopniu się wstydziła, jak i uważała za naturalne. Bo przecież chciała tego. Pragnęła uciec przez tyle czasu, że wykorzystanie okazji nie powinno być niczym złym.
Tak sądziła aż do tej w chwili. Nagle cisza i konieczność obcowania z własnymi myślami, okazały się prawdziwym przekleństwem. W jednej chwili zatęskniła za przekrzykiwaniami, głupimi żartami i wzajemnym powarkiwaniem. Wtedy przynajmniej mogłaby nie myśleć. Jak zwykle skupiałaby się na wznoszeniu wokół siebie muru, wywracaniu oczami i próbie opanowania morderczych chęci względem tych, którzy zbytnio by się nią interesowali. Wtedy wszystko stałoby się łatwiejsze, przy odrobinie szczęścia pozwalając wilczycy odciąć się od tego, czego za żadne skarby nie chciała przyjąć do świadomości. Tak byłoby bezpieczniej. Wtedy przynajmniej miałaby motywację, ale tutaj? W tym miejscu, biegnąć przez obcy teren i za towarzysza mając wyłącznie cisze, nie istniało nic, co mogłoby rozproszyć jej uwagę.
Zaskomlała żałośnie. I tak nie miał być w stanie jej usłyszeć, więc mogła sobie na to pozwolić. Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że najwyraźniej biegała w kółko, zwłaszcza że wyraźnie wychwyciła swój własny trop. Trudno. I tak liczył się tylko bieg, a przynajmniej tak sądziła do momentu, w którym zabrakło jej energii, by dalej krążyć bez celu. W pewnej chwili po prostu zwolniła i już tylko bezradnie dreptała w miejscu, miotając się i nie mając pojęcia, gdzie powinna się udać.
Seth, Seth…
Musiała coś źle zrozumieć. Po prostu musiała!
A jednak czuła, że oszukuje samą siebie. Przecież od samego początku wiedziała, że stało się coś złego. Początkowo próbowała udawać, że to nic szczególnego, a jej bratu zwyczajnie wciąż odwalało przez wpojenie, ale… Przecież tak naprawdę czuła. Seth nie był aż tak nieodpowiedzialny. Mogła wciąż traktować go jak dzieciaka, ale – na litość Boską! – był dorosły. No i nigdy nie zrobiłby czegoś takiego jej i mamie. Mógł latać sobie za tą swoją pijawką, zwłaszcza kiedy ta go potrzebowała, ale wciąż nie pasowało do niego, by ot tak zniknął bez słowa na kilka dni. Zresztą to, jak wszyscy kręcili, kiedy postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i zażądała wyjaśnień, było dość jednoznaczne. Była taka głupia, że od razu nie przycisnęła Renesmee albo Camerona, tylko pozwoliła mydlić sobie oczy.
Nigdy nie powinna pozwolić sobie na ten wyjazd. Była taka głupia, a do tego wszystkiego prawie poszła do łóżka z wampirem, zamiast skupić się na własnym bracie.
Opadła płasko na ziemi, układając prysk na łapach. Znów zaskomlała, przez moment mając ochotę zacząć wyć, byleby wyzbyć się narastającej w niej frustracji. Czuła, że najrozsądniej byłoby wrócić i przynajmniej wysłuchać, co mieli jej do powiedzenia, ale nie potrafiła. Naiwnie wierzyła, że jak długo nie powie jej wprost, co tak naprawdę stało się z Sethem, będzie mogła udawać, że to wyłącznie marny żart. To musiał być idiotyczny kawał. A kiedy już dorwie tego kretyna, osobiście urządzi mu jesień średniowiecza, by raz na zawsze popamiętał, że nie należy igrać z własną rodziną, a już zwłaszcza z nią.
Na pewno to zrobi.
Na pewno…
Przez moment miała ochotę uderzyć głową w najbliższe drzewo – cokolwiek, byleby nie myśleć i skupić się na czymś innym. Samotność jej nie służyła, ale też nie wyobrażała sobie, że miałaby wrócić do posiadłości. Do kogo miała pójść? Do Camerona? A swoją drogą, właściwie dlaczego właśnie do…?
– Leah?
Poderwała się na równe nogi, powarkując. Gniewnie spojrzała w stronę, z której doszedł ją znajomy głos. Cholerna pijawka! Jasne, że za nią poszedł! W końcu musiałaby być naiwna, by uwierzyć, że dadzą jej święty spokój. Nie miała pojęcia czy to znaczyło, że musiała rozszarpać komuś gardło, by zapewnić sobie chociaż chwilę samotności, ale pal to licho. I nie, wcale nie poczuła ulgi, kiedy Cammy pojawił się w zasięgu jej wzroku, gwałtownie przystając i unosząc ręce w poddańczym geście.
Obserwował ją w milczeniu, dokładniej niż zazwyczaj. Może chodziło o to, że pierwszy raz przebywał z nią sam na sam, kiedy była w wilczej postaci. W zasadzie nie przypominała sobie, czy miał okazję widzieć ją po przemianie. Może raz, zaraz po tym wypadku samochodowym z Beatrycze i Claire, ale tak szybko zmieniła się w człowieka, by móc z nimi pogadać, że równie dobrze mogło mu to umknąć.
Jakkolwiek by nie było, nie chciała, żeby ją widział, przynajmniej na razie. Mimowolnie zaczęła zastanawiać się, jak długo ją obserwował. Widział, jak płaszczyła się na ziemi, popiskując żałośnie? Nie była aż tak rozproszona, by w porę go nie zauważyć, ale… Cóż, przynajmniej chciała wierzyć, że tak właśnie było.
– Hej. – Cammy zawahał się, przez moment wyglądając na chętnego, żeby podejść bliżej. Ostatecznie tego nie zrobił, rezygnując, kiedy warknęła cicho, chcąc uświadomić mu, że zdecydowanie nie cieszyła się na jego widok. – O rany, Leah… Możemy porozmawiać?
Najeżyła sierść. Energicznie potrząsnęła łbem – to w lewo, to znów w prawo. Znów wbiła pazury w ziemię, tym razem po to, by łatwiej ustać w miejscu i powstrzymać drżenie. Z zaskoczeniem uświadomiła sobie, że na domiar złego była zła na siebie – i to nie za zwlekanie, zaufanie pijawkom czy to, że tutaj była, ale sposób, w jaki nagle się poczuła, kiedy Cameron zdecydował uszanować to, że wolała, by trzymał się na dystans. Chciała, żeby do niej podszedł. Mogła myśleć i okazywać jedno, ale tak naprawdę potrzebowała pocieszenia. I to cholernie jej się nie podobało.
Chłopak cicho westchnął, po czym skinął głową.
– Jakbyś chciała się potem przemienić, to mam tu coś dla ciebie – powiedział i dopiero wtedy zauważyła, że nie przyszedł z pustymi rękami. W rękach trzymał zwinięty ciasno materiał, który ostatecznie ostrożnie położył na ziemi. – Od Layli. Chyba lubisz sukienki, no i raczej nie przeszkadzał ci zapach wampirów takich jak ja, więc… – Urwał, po czym znaczącą machnął ręką.
Nie odpowiedziała. Obojętnie obserwowała ubrania, nie pierwszy raz mając ochotę na Camerona warknąć. Jak nic mieszał jej w głowie. Świadomie czy nie, tak czy siak sprawiał, że nie miała pojęcia, w jaki sposób powinna zareagować. Tkwiła w miejscu, wytrącona z równowagi do tego stopnia, że na moment jednak była w stanie całkowicie nie myśleć. Lubiła sukienki? Może, chociaż raczej chodziło o wygodę – to, że wystarczyły sekundy, by narzucić ubranie na siebie. To było praktyczne zwłaszcza po przemianie, kiedy nie chciała ryzykować, że ktokolwiek zobaczy ją nago. Jasne, nie zawsze dało się tego uniknąć, więc zarówno członkowie watahy widzieli więcej, niż mogłaby sobie życzyć, jak i zresztą ona sama, ale to nie znaczyło, że którekolwiek z nich przywykło do braku prywatności.
Cisza dzwoniła jej w uszach. Coś w spojrzeniu Camerona sprawiało, że czuła się źle, marząc o odwróceniu się i ponownym rzuceniu do biegu. Z jakiegoś powodu jednak nie potrafiła się na to zdobyć, zdolna co najwyżej bezradnie tkwić w miejscu, tępo wpatrując się w stojącego przed nią wampira. Czuł się zobowiązany czy jak? Kto wie? W końcu od początku nie zachowywał się jak ktoś normalny. Trudno było inaczej spoglądać na zachowanie kogoś, kto z uporem próbować był miły, a do tego nie miał nic przeciwko, jeśli chodziło o całowanie się z wilkiem.
Nie. Zdecydowanie nie chciała tego rozpamiętywać, ale…
– Mam sobie pójść? – usłyszała i z jakiegoś powodu to pytanie niemalże ścięło ją z nóg.
Bez zastanowienia zrobiła krok naprzód. Zaraz po tym zamarła wpół kolejnego kroku, niespokojnie drżąc i nie będąc w stanie zdobyć się na żadną sensowną reakcję. Czego tak naprawdę chciała? Uniesiona łapa zaczęła jej drżeć, więc w pośpiechu opuściła ją na ziemię. Wzrok na powrót wbiła w Camerona, zastanawiając się nad tym, dlaczego nie potrafiła dać mu do zrozumienia, że owszem, powinien odejść i to tak szybko, jak tylko było to możliwe.
Dawno milczenie aż do tego stopnia nie dawało jej się we znaki. Co więcej, nie była w stanie wykrztusić z siebie chociaż słowa, zwłaszcza że trwała pod postacią wilka. Pomyślała, że mogłaby zgarnąć ubranie, które jej przyniósł i ukryć się pomiędzy drzewami, by móc się przebrać, ale i na to nie była w stanie się zdobyć. Sama już nie miała pewności, czego chce, a przenikliwe spojrzenie Camerona w najmniejszym stopniu jej nie pomagało.
– Okej… Spróbujmy inaczej – zaproponował chłopak, ostrożnie dobierając słowa. – Możemy pobawić się w kalambury. Albo… mógłbym wychwytywać twoje myśli. Tylko te powierzchowne, które będą dla mnie! – dodał pośpiesznie, bo spojrzała na niego jak na idiotę.
Zesztywniała, nagle niepewna, co tak naprawdę powinna zrobić. W zasadzie miała ochotę zagryźć go za samą sugestię, tym bardziej że zapomniała, jakimi dysponował zdolnościami. Co, jeśli przez cały ten czas siedział jej w głowie? Prawie jak ten cholerny chodzący encefalograf, ojciec Renesmee? Czy tak działali telepaci? To wszystko brzmiało źle, zwłaszcza w tamtej chwili, ale…
Nie była pewna, co podkusiło ją, by skinął głową – tylko nieznacznie, łypiąc przy tym na niego nieufnie. W spojrzeniu Camerona doszukała się zaskoczenia, ostatecznie jednak nie skomentował jej decyzji nawet słowem.
– To może być… trochę dziwne. Wierz mi, że będziesz wiedziała, co robię.
Początkowo nie miała pewności, w jaki sposób powinna zinterpretować jego słowa. Dopiero w chwili, w której wyraźnie poczuła jak coś ingeruje w jej umysł, zrozumiała. Wrażenie w istocie było dziwne, zwłaszcza dla kogoś, kto nie doświadczył czegoś podobnego nigdy wcześniej. Przypominało to trochę łagodne muśnięcie ciepłego wiatru – doświadczenie całkiem przyjemne, co skutecznie wprawiło Leę w konsternację.
Przysięgam, że jeśli zaczniesz grzebać zbyt głęboko…, zaczęła gniewnym tonem, ale ostatecznie nie dokończyła.
W zasadzie zaczynała dochodzić do wniosku, że to działało niemalże jak połączenie, które wywiązywało się między członkami watahy. Wyraźnie czuła obecność Camerona, ale nie aż tak gwałtownie, jak przekrzykującej się hołoty, nad którą ledwo była w stanie zapanować. Co więcej, wcale nie miała poczucia, że chłopak przenikał ją na wskroś. To wciąż było dziwne – w końcu nie wyobrażała sobie, by mogło być inaczej, skoro właśnie czytał jej w myślach – ale nie aż tak, by poczuła się osaczona. No i Cameron w każdej chwili mógł się wycofać, a przynajmniej miała taką nadzieję.
Zaczęła rozgrzebywać łapą ziemię, jakby od niechcenia i bez większego zaangażowania. Z uporem unikała spoglądania na wampira, raz po raz wyklinając w duchu na to, że nie potrafiła potraktować go w taki sposób, jak sobie na to zasłużył.
Powiedz mi, pomyślała, bo łatwiej było zmusić się do przekazania tych słów w tej formie, niż gdyby miała wypowiedzieć je na głos. Po prostu w końcu to zrób, zanim ja…
– Wybacz za wujka. Rufus jest… – zaczął Cammy, ale nie pozwoliła mu dokończyć.
Jako jeden nie owijał w bawełnę!, syknęła, a z jej gardła wyrwał się ostrzegawczy charkot. Zjeżyła sierść, po czym nachyliła się, przez moment czając niczym gotowe do ataku zwierzę. Wystarczyłby jeden nieostrożny ruch ze strony wpatrzonego w nią nieśmiertelnego, by jednak skoczyła mu do gardła. I ma rację. Dlaczego nikt mi nie powiedział…? Właśnie, czego?! Coś jest z Sethem, do cholery?!
– Leah…
Nie pierdol, tylko w końcu mi odpowiedz!
Zastygła w bezruchu, ciężko dysząc. Pazury wbiła w ziemię, po czym ugięła nogi, by w razie co mogła łatwiej skończyć. Przez krótką chwilę naprawdę była tego bliska – wystarczyłoby odbić się od podłoża i zaatakować. Nie robiła tego od lat, ale co to za filozofia? Zabijanie wampirów leżało w jej naturze, więc nie mogła tego zapomnieć. I bez znaczenia było, czy miała do czynienia z żywym kawałkiem marmuru, czy może z ciepłokrwistą istotą, skoro ta tak czy siak chłeptała krew. W zasadzie z kimś takim jak Cameron byłoby łatwiej, bo wystarczyłoby odpowiednio odmierzyć, by urwać kretynowi głowę.
W niejakim szoku przyjęła to, że w istocie zaczęła myśleć o ataku. Analizowała, przez moment w pełni skupiona na tym, co podpowiadał jej instynkt. Była gotowa przysiąc, że wie, pod jakim kątem powinna zaatakować, by mieć szansę trafić. Był bardziej kruchy niż typowy wampir, bardziej ludzki, ale to tym lepiej dla niej. Co prawda czuła, że nie powinna go ignorować, ale w cholerę z tym. Pewnie potrafił walczyć, ale ona była sprytna. I silna. Przy odrobinie szczęścia mogłaby wymordować całe towarzystwo i nikt nawet by się nie zorientował, że byli w tym domu.
– Chyba sobie żartujesz – mruknął Cammy i to wystarczyło, żeby ją rozjuszyć.
Przecież wiedziała, że siedział jej w głowie. Ba! Sama dała mu na to przyzwolenie, przynajmniej pod pewnymi względami. Nie wygoniła go, a o ataku myślała tak otwarcie, że tylko kretyn by się nie zorientował.
Wiedziała o tym, a jednak to, że zwrócił uwagę… i że patrzył na nią w tak pobłażliwy, na swój sposób troskliwy sposób…
Nie chciała tego.
Nie mogła znieść łaski, zwłaszcza kogoś takiego jak on.
Właściwie nie zastanawiała się nad tym, co robi. Skoczyła do przodu, kłapiąc zębami i aż rwąc się do tego, żeby rozerwać mu gardło. Przez moment wcale nie myślała, zdana wyłącznie na instynkt i podświadome pragnienia, którym zdecydowała się poddać. To nic, że Cameron nie skrzywdził jej brata osobiście. Nie obchodziło jej, że najpewniej żadne z nich tego nie zrobiło, a ona nie miała pojęcia, co takiego zaszło i czy Seth…
Nie.
Nic z tego w tej chwili nie miało znaczenia, skoro kłamali jej w żywe oczy, a nikomu nie przyszło do głowy, by od razu powiadomić ją i Sue.
Zdążyła zauważyć jedynie tyle, że Cameron w pośpiechu uniósł rękę. Nie odsunął się, nawet nie próbując osłaniać przed atakiem. Tak to przynajmniej wyglądało na pierwszy rzut oka, póki niewidzialna siła nie wytrąciła ją z pierwotnego toru lotu, odrzucając na bok. Z impetem uderzyła w drzewo, a to jęknęło równie żałośnie, co i coraz bardziej rozżalona, wściekła wilczyca.
Z trudem poderwała się na równe nogi. Drżała tak bardzo, jakby za moment znów miała się przemienić, chociaż to przecież nie powinno być miejsca, skoro już była wilkiem. Zmiennocepcja? To mogłoby być nawet zabawne, gdyby w choć niewielkim stopniu było jej do śmiechu.
– Leah… – Cammy westchnął, wyraźnie zmartwiony. Nie wyglądał na w choćby niewielkim stopniu przejętego tym, że mogłaby go skrzywdzić, co jeszcze bardziej ją rozjuszyło. Jak on śmiał ignorować jej możliwości?! – Chcieliśmy wam powiedzieć. Nessie zadręczała się tym, odkąd Seth… Miała zobaczyć się z tobą i z Sue – zapewnił pośpiesznie – ale sam widziałaś, że tyle się działo i…
Wasze problemy są ważniejsze niż mój brat?!
Cammy z wahaniem spojrzał jej w oczy.
– Nie – zapewnił pośpiesznie. Choć brzmiało to szczerze, nie zamierzała mu uwierzyć. – Ale dla twojego brata już nikt z nas nie był w stanie niczego zrobić. Layla wciąż miała szansę.
Poczuła się trochę tak, jakby ją spoliczkował. Chociaż mówił szczerze i nie mogła zaprzeczyć, że trafił w sedno, wcale nie poczuła się lepiej. Czegokolwiek by nie powiedział, nie zamierzała przyjąć tego do świadomości. Nie mogła, bo gdyby to zrobiła…
Warknęła cicho i zaatakowała raz jeszcze – nieporanie, w sposób całkowicie pozbawiony gracji i jakiejkolwiek logiki. Pamiętała, że kiedyś z politowaniem spoglądała na starania miotających się bez ładu i składu młodych wampirów, a jednak w tamtej chwili sama nie zachowywała się lepiej. Gdyby miała do czynienia z kimś, kto życzył jej źle, jak nic już dawno byłaby martwa, a jednak Cameron wyraźnie nie zamierzał podnieść na nią ręki. W zamian bez większego problemu uskakiwał, nie musząc nawet szczególnie się wysilać, by trzymać się poza zasięgiem kolejnych ataków i kłapnięć szczęką.
– Leah… Leah, posłuchaj! – zaoponował, kiedy raz jeszcze spróbowała na niego skoczyć. Zaklęła w duchu, gdy zdecydował się zniknąć jej z oczu. Cholerne wampiry! Ten na dodatek potrafił stawać się niewidzialny, o czym z tego wszystkiego zdążyła zapomnieć! – To, co się stało… Claire nic nie mogła zrobić. Seth pojawił się w samą porę, ale tamta kobieta…
Właściwie nie była pewna, co próbował do niej mówić. Wiedziała jedynie, że głos dochodził znikąd, a przez to, że Cammy najwyraźniej pozostawał w ruchu, nie mogła jednoznacznie określić, w którym miejscu się znajdował. To i tak nie miało znaczenia, zresztą jak i to, co mówił. Słuchanie go było zbyt bolesne, nie wspominając o tym, że wyjaśnienia niczego nie zmieniały. Wręcz przeciwnie, bo w chwili, w której uświadomiła sobie, co tak naprawdę zabiło jej brata, sama nie była pewna, jakim cudem wciąż zachowywała zdrowe zmysły.
Wpojenie.
Zastygła w bezruchu, w końcu zaprzestając kolejnych prób atakowania kogoś, kogo nawet nie widziała. W tamtej chwili skupiała się tylko na jednym imieniu: Claire. Więc była tak. Jak żeby inaczej, skoro tylko dla niej Seth wyrywał się do przebywania w Seattle i towarzyszenia pijawkom? To jasne, że musiała być gdzieś obok, kiedy znalazł się w niebezpieczeństwie.
Najgorsze w tym wszystkim jednak było to, że po raz kolejny właśnie wpojenie odebrało jej wszystko. Jakby mało było, że nigdy tak naprawdę nie przecierpiała odrzucenia przez Sama i jego związku z Emily…
Z tym, że Sam i Emily przynajmniej żyli. Mieli dzieci. Cierpiała z ich powodu czy też nie, przynajmniej w jakimś stopniu mogła cieszyć się, że kuzynka ułożyła sobie życie. Zresztą z każdym kolejnym rokiem było łatwiej.
Aż do teraz.
Po raz kolejny została z niczym, a wszystko przez cholerną wilczą magię, której nigdy tak naprawdę nie chciała.
Odchyliła głowę, po czym zawyła, dając upust całej swojej frustracji. To było niemalże jak szloch, o ile w tej formie w ogóle miała być w stanie płakać.
Zaraz po tym odwróciła się i znów rzuciła do biegu.
Tym razem nikt nie próbował jej gonić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa