Gabriel
To było do przewidzenia.
Przynajmniej sądził, że prędzej czy później musiało się wydarzyć, chociaż do
tej pory wierzył, że do wybuchu doszło, kiedy w pośpiechu jechali, by
ratować Laylę. Do głowy by mu nie przyszło, że Cameron jednak niczego wtedy Lei
nie powiedział, ale z drugiej strony… Cóż, równie zaskakujące było to, że
ta dwójka razem z Beatrycze wybyła aż tutaj.
Przez
dłuższą chwilę panowała cisza. Ostatecznie to Cammy jako pierwszy ruszył się z miejsca,
najwyraźniej planując za dziewczyną pobiec.
– Czekaj! –
zaoponowała Layla. Drgnęła, w następnej sekundzie dosłownie materializując
się przed siostrzeńcem, by zagrodzić mu drogę. – Daj jej chwilę.
– Ale…
–
Przynamniej weź coś, żeby mogła się przebrać – przerwała mu, wyraźnie
podenerwowana. Gabriel dobrze znał ten ton – momenty, w których jego
siostra zaczynała myśleć praktycznie, byleby nie zaręczać się problemami. Mniej
więcej wtedy dotarło do niego, że Layla najwyraźniej wiedziała o sprawie z Sethem
równie wiele, co i Leah. – Chodź. Jakoś musisz ją przyprowadzić, więc…
Nie dodała
niczego więcej, ale to okazało się zbędne. Wkrótce po tym oboje zniknęli
wewnątrz posiadłości, rozmawiając o czymś cicho. Gabriel wyraźnie czuł
przygnębienie Layli, chociaż to wciąż mieszkało się z zaskoczeniem i –
co wcale go nie zdziwiło, skoro wróciła do domu – niepokojem. Zacisnął usta,
ledwo powstrzymując grymas w odpowiedzi na działanie więzi. Nie chciał
zastanawiać się nad pustką, która wciąż gdzieś tam była i która oznaczała
tylko jedno.
Z
niedowierzaniem potrząsnął głową, po czym spojrzał na Rufusa.
– Świetnie
to załatwiłeś – rzucił z przekąsem, a wampir warknął cicho.
– Sami
mieliście na to dość czasu – obruszył się, bynajmniej nie sprawiając wrażenia przejętego.
– Zresztą skąd miałem wiedzieć? Może i lepiej, skoro nie udało wam się jej
powiedzieć przez tyle czasu.
– Nessie
miała to zrobić.
Rufus
rzucił mu bliżej nieokreślone spojrzenie. Na moment coś w jego spojrzeniu
złagodniało, chociaż Gabriel w najmniejszym stopniu nie zamierzał dopuścić
tego do świadomości.
– Idę
zobaczyć, co z Laylą – powiedział w końcu naukowiec, wykorzystując
pierwszą okazję, by zniknąć im z oczu. To też było do przewidzenia.
Gabriel
skrzyżował ramiona na piersi. Nie podobało mu się to, co się działo, ale mimo
wszystko na swój sposób zgadzał się z Rufusem. Leah kiedyś musiała się
dowiedzieć, zresztą nie odpuściłaby im, gdyby w końcu jej nie powiedzieli.
Z drugiej strony, miał złe przeczucia co do tego, że poznała prawdę akurat
teraz. Już i tak stracili sporo czasu, a szalejąca z żalu
wilczyca jeszcze bardziej mogła opóźnić powrót do domu.
– Biedna
mała – doszedł go zatroskany głos Esme. Machinalnie przeniósł na nią wzrok, przy
okazji przekonując się, że mocno tuliła się do Carlisle’a.
– Będzie
musiała sobie z tym poradzić – stwierdził cicho doktor, ostrożnie
dobierając słowa. – Mam tylko wątpliwości, czy Cammy powinien za nią iść. Teraz
może być niebezpieczna.
–
Najwyraźniej są z bratem bardziej podobni, niż się wydawało – rzucił jakby
od niechcenia Lawrence. – Zawsze mi się wydawało, że to Aldero prosi się, by
ktoś zrobił mu krzywdę.
Beatrycze
drgnęła, momentalnie przenosząc na niego wzrok. Dziwnie było widzieć ją z lśniącymi
niepokojąco, rubinowymi tęczówkami, które dodatkowo pociemniały w odpowiedzi
na słowa wampira.
– L… –
wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Wampir
jedynie wywrócił oczami.
– Hej, na
razie nie zamierzam nic mu zrobić – zreflektował się. – Ale to nie oznacza, że
mam być miły. Za dużo wymagasz, radości.
Jeszcze
kiedy mówił, przesunął się bliżej. Chociaż wampirzyca wciąż wyglądała na
rozdrażnioną, nawet nie drgnęła, kiedy Lawrence wyciągnął rękę, by musnąć
palcami jej policzek. Po chwili lekko przekrzywiła głowę, wtulając się w jego
dłoń.
Mniej
więcej wtedy Gabriel doszedł do wniosku, że ma dość. To, że został sam na sam z dwoma
parami, zdecydowanie mu nie pomagało.
– Idę się
przejść – oznajmił, wyrzucając z siebie pierwsze słowa, które przyszły mu
do głowy. – Jakby co, będę pod telefonem.
– Wszystko w porządku,
Gabrielu? – zaniepokoiła się Esme.
Chcąc nie
chcąc przeniósł na nią wzrok. Udało mu się uśmiechnąć, chociaż miał wrażenie,
że wyszło mu to marnie.
– Oczywiście
– zapewnił, ale szczerze wątpił, żeby mu uwierzyła.
Nie dodał
niczego więcej, w zamian wykorzystując okazję, by w końcu zejść im z oczu.
Miał ochotę skierować się w stronę lasu, ale ostatecznie tego nie zrobił,
dochodząc do wniosku, że lepiej było nie ryzykować wpadnięcia na rozżaloną
zmiennokształtną. Wystarczyło, że Cameron zamierzał ryzykować, co tak czy siak
mogło skończyć się źle. Z drugiej strony, w końcu był dorosły, więc
najpewniej wiedział, co robi. Na tyle, na ile, biorąc pod uwagę fakt, że to poniekąd
przez niego wszyscy wylądowali aż tutaj.
Bez
pośpiechu ruszył na tył posiadłości, jakby od niechcenia wodząc wzrokiem dookoła.
Gdzieś w oddali majaczyły stare, dawno opustoszale stajnie. Minęły dekady,
odkąd zabrał stąd konie matki, woląc zostawić je w Mieście Nocy. W zasadzie
minęło tyle czasu, odkąd był tutaj po raz ostatni, że powrót wciąż jawił mu się
jako coś nierealnego. Zwłaszcza w towarzystwie Layli, która nie tak dawno
temu wręcz błagała o to, by tutaj nie przyjeżdżali. Gabriel podejrzewał,
co się zmieniło, chociaż to ani trochę mu się nie podobało.
Chwilami
naprawę nie rozumiał siostry. Zwłaszcza gdy w grę wchodziło jej podejście
do Marco, czuł się równie skołowany co i wtedy, gdy widział jak Nessie ufa
wampirowi bardziej niż powinna. Obie – i Layla, i jego żona – momentami
wydawały się wręcz naiwne. Miał wrażenie, że ten altruizm mógł je prędzej czy
później zgubić, ale przynajmniej wolał o tym nie myśleć.
W równym
stopniu wolał nie zastanawiać się nad tym, co działo się z Renesmee, ale
to okazało się niemożliwe. Zbyt wiele miał sobie do zarzucenia, by ot tak
udawać, że nie działo się nic wartego uwagi. Dręczyła go, zresztą jak w równym
stopniu, co i pustka, jak i poczucie traconego czasu. Nie miał
pojęcia, jak długo miało zająć przygotowanie Beatrycze do powrotu do Seattle,
ale to i tak wydawało się trwać o wiele za długo. Już teraz stracili blisko
dwa dni, które równie dobrze mógł spędzić na szukaniu jakiegoś rozwiązania.
Tak? I co byś zrobił?
Zacisnął
usta. Nie pierwszy raz miał wrażenie, że jego zdrowy rozsądek brzmiał jak
Isabeau w najgorszym wydaniu.
Wyjął
telefon, z powątpiewaniem spoglądając na wyświetlacz. Miał kilka
nieodebranych połączeń od Alessi, chociaż nie miał pojęcia, jakim cudem mógł je
przeoczyć. Co prawda nie miał ochoty na rozmowę z kimkolwiek, ale zdecydował
się oddzwonić, ogarnięty niejasnym przeczuciem, że wydarzyło się coś niedobrego.
Skoro Ali próbowała się do niego dobijać, na dodatek kilka razy z rzędu,
coś zdecydowanie musiało być na rzeczy.
– Co jest,
księżniczko? – rzucił, gdy tylko nabrał pewności, że dziewczyna odebrała.
– Co jest? –
powtórzyła z niedowierzaniem. Najwyraźniej była na niego zła. – Wiesz ile
razy dzwoniłam? Na litość bogini, wszystko w porządku? Dotarliście na
miejsce? – wyrzuciła z siebie na wydechu, nawet nie czekając na odpowiedź.
– Ali…
Wywrócił
oczami. Chwilami nie potrafił traktować jej inaczej niż siostry, za którą tak
długo ją uważał. Uświadomił sobie, że być może w istocie popełnił błąd,
nie odzywając się o niej albo Damiena zaraz po tym, jak dotarli do Chianni.
W ostatnim czasie działo się tyle, że wszyscy mieli prawo do
przewrażliwienia.
– Na pewno
jest okej? – zmartwiła się, choć nawet nie miał okazji, by wcześniej jej
odpowiedzieć. – Nie obraź się, tato, ale dziwnie brzmisz.
– To nic.
Trochę już jestem na nogach… Nie przejmuj się – rzucił jakby od niechcenia,
siląc się na obojętność. – Wierz mi, że dziwnie odpoczywać w tym miejscu.
– Hm…
Nie
brzmiała na przekonaną. W zasadzie był pewny, że ani trochę mu nie
uwierzyła, ale przynajmniej zachowała wszelakie uwagi dla siebie.
– Tak czy
inaczej, wszystko u nas w porządku. Pomijając to, że Beatrycze jest
wampirem. Swoją drogą, przynajmniej odzyskała pamięć – dodał, a po drugiej
stronie na dłuższą chwilę zapanowała cisza.
– Przypomniała
sobie? – Alessia wyglądała na zaskoczoną. – Co na to L? Och, no i dziadek –
dodała, a Gabriel ledwo powstrzymał się od prychnięcia.
Naprawdę
nie pojmował, dlaczego ta dziewczyna tak bardzo lubiła Lawrence’a. To była
jedna z tych zagadek, których nie potrafił rozwiązać mimo upływu lat i w zasadzie
wątpił, by kiedykolwiek zdołał zrozumieć.
– Zależy –
przyznał z wahaniem. – Carlisle chyba próbuje udawać, że nic się nie
stało. A Lawrence… – Zacisnął usta, w ostatniej chwili decydując się
darować sobie złośliwości. – Powiedzmy, że jest w na tyle łaskawym
nastroju, by nie próbować zabić Camerona.
– Dziwne
słuchać, że ktoś chce zabić akurat Cammy’ego. Chociaż dla Aldero to pewnie miła
odmiana – stwierdziła, a Gabrielowi prawie udało się uśmiechnąć.
– Byłoby
dobrze, gdyby Rufus nie wygadał się Lei – przyznał niechętnie. – O Secie.
Dopiero teraz się dowiedziała, więc mamy problem.
– Cholera…
Nawet nie
próbował jej upominać. To, że mogłaby zaczynać przeklinać, wydawało mu się w pełni
uzasadnione.
– Jakoś
sobie poradzimy – zapewnił, chociaż szczerze w to wątpił. – No i trzeba
pomyśleć nad tym, co zrobić z Beatrycze… Swoją drogą, jest jeszcze coś
dziwnego, ale to za chwilę. Isabeau może się pojawiła?
– Nie. –
Alessia wyraźnie się zawahała. – Marco też nie. Mam wrażenie, że oboje wrócili
do Miasta Nocy… Pogrzeb nie może czekać.
Gabriel
zacisnął usta. Mógł się tego spodziewać, ale i tak poczuł się dziwnie.
Przynajmniej miał pewność, że Marco nie kręcił się w pobliżu żadnej z jego
córek, ale to wcale nie poprawiło mu nastroju.
– Masz
wrażenie czy wiesz?
– Hm… Poniekąd
dlatego dzwoniłam – przyznała cicho Ali. Raptownie spoważniała i Gabriel
uświadomił sobie, że obawiała się jego reakcji. – Też powinnam tam pojechać. Ciocia
będzie potrzebowała pomocy, żeby nad tym wszystkim zapanować. No i po
śmierci Allegry…
W pierwszym
odruchu chciał zaprotestować. Miał dość powodów, żeby obawiać się o jej
bezpieczeństwo, chociaż paradoksalnie Miasto Nocy wydawało się bezpieczniejszym
miejscem, niż pełne łowców Seattle. Cokolwiek nie wydarzyłoby się w hotelu,
miał wrażenie, że to wciąż nie był koniec. Być może wysłanie Alessi gdzieś
daleko było dobrym pomysłem, tym bardziej że wcześniej pozwolił jej pojechać do
Lille, ale…
–
Porozmawiamy o tym, kiedy wrócę – zaproponował w końcu. Przynajmniej
chwilowo chciał odsunąć podejmowanie decyzji w czasie. – A co z Joce?
Dobrze się czuje? – zapytał pośpiesznie, nie chcąc ryzykować, że Alessia zacznie
protestować.
Miała na to
ochotę. Znał ją wystarczająco dobrze, by wręcz wyobrazić sobie jej zacięty
wyraz twarzy i to, że w razie potrzeby zaczęłaby się z nim
kłócić. W gruncie rzeczy doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie
byłby w stanie zakazać jej wyjazdu ani do Miasta Nocy, ani gdziekolwiek
indziej. Była dorosła, na dodatek już od dawna mogła być nazywana kapłanką. Po
śmierci Allegry zdecydowanie miała przydać się w świątyni i to nie
tylko przez wzgląd na Isabeau.
– Chyba w porządku.
Na cały dzień wybyła z Bellą do tego cudownego klubu Alice, więc raczej z nią
dobrze. Dałabym ci znać, gdyby znów zaczęła chorować – zapewniła pośpiesznie
Alessia. – O ile, oczywiście, udałoby mi się dodzwonić – dodała ciszej,
ale i tak usłyszał.
– Będziesz
mi to teraz wypominać, prawa?
O dziwo,
nie potwierdziła.
– Z mamą
też jest dobrze – powiedziała w zamian. – Nic się nie zmieniło, ale nadal
mamy wszystko pod kontrolą. Jest…
– Rozumiem –
przerwał jej pośpiesznie.
Nerwowo
zacisnął palce na telefonie. Miał ochotę się rozłączyć, ale wiedział, że w ten
sposób jedynie bardziej by ją zaniepokoił. Nie żeby podejrzewał, że teraz mógł
oszukać Alessię, zwłaszcza że córka znała go równie dobrze, co i Layla,
ale zawsze mógł spróbować nie pogarszać sytuacji.
– Okej… – W głosie
Alessi mimo wszystko pobrzmiewały wątpliwości. – Mówiłeś, że macie tam coś
dziwnego. Co takiego?
Z niejaką
ulgą przyjął zmianę tematu. Ten wydawał się o wiele bezpieczniejszy,
przynajmniej w teorii. Co prawda zamierzał spróbować porozmawiać o tym
z Isabeau, ale kiedy zaczął się nad tym zastanawiać, uświadomił sobie, że
Ali również mogła mu pomóc. W końcu miała wiedzę, zwłaszcza gdy w grę
wchodziły stare wierzenia. Kto jak kto, ale Beau i Allegra dobrze przygotowały
ją do roli, którą pełniła.
W pośpiechu
wyjaśnił jej wszystko, co ustalili na temat znaków na poddaszu – łącznie z tym,
co o starym języku mówił Rufus i wątpliwościach, które wzbudziły w Beatrycze.
Alessia przez dłuższą chwile milczała, co w jej przypadku było dość
nietypowe. To, że brzmiała zadziwiająco wręcz poważnie, kiedy w końcu się
odezwała, również.
– Mogłabym trochę
popytać, ale musiałaby najpierw zobaczyć te rysunki. Masz zdjęcia? – zapytała,
nie kryjąc podekscytowania.
– Podrzucę
ci później. Na razie jestem poza domem – wyjaśnił lakonicznie.
– Idziesz
polować – nie tyle zapytała, co bezceremonialnie stwierdziła fakt.
Gabriel
prawie się potknął. Przystanął wpół kroku, dla pewności opierając się o pień
najbliższego drzewa. Już jakiś czas temu zdążył dojść do linii lasu, zajęty
rozmową bez pośpiechu zagłębiając się w gęstwinę. Nigdzie w pobliżu
nie wyczuwał Lei, zresztą miał poczucie, że znajdował się w wystarczającym
oddaleniu od miejsca, w którym zniknęła zmiennokształtna. To, że mogliby
na siebie wpaść, wydawało się mało prawdopodobne.
– Ja… Skąd
taki pomysł? – zapytał z opóźnieniem. Potrząsnął głową, chociaż Alessia
nie mogła tego zobaczyć. – Mówiłem ci już, że nie masz się czym martwić,
księżniczko.
– Po prostu
cię znam – stwierdziła natychmiast dziewczyna. – Poznaję rozpoznać głód.
– To tylko
zmęczenie – powtórzył z uporem, bezskutecznie próbując ją uspokoić. –
Zadbałem o wszystko przed wyjazdem, więc…
– I właśnie
to mnie martwi.
Tym razem
nie odpowiedział. Nie okłamał jej, wspominając o tym, że tuż przed przyjazdem
zadbał nie tylko o krew, ale również zaspokojenie tego innego, bardziej
skomplikowanego rodzaju głodu. Po tym jak omal nie zaatakował Joce, długo
kręcił się po mieście, pobierając energię od tylu przypadkowych osób, że aż nie
potrafił tego zliczyć. Zwykle takie polowanie wystarczyło mu na kilka następnych
tygodni, o ile sytuacja nie wymagała wykorzystania nadmiernej ilości mocy,
chociażby po to, by móc się bronić, ale tym razem wszystko wydawało się być nie
tak.
Z trudem
powstrzymał się przed zaciśnięciem dłoni w pięści. Zniszczenie telefonu nie
byłoby dobrym pomysłem, skoro wolał kontrolować to, co działo się w domu.
– Tato? –
zaniepokoiła się Alessia.
Wzdrygnął
się, w pośpiechu na powrót skupiając na rozmowie. Mimo wszystko zebranie
myśli przyszło mu z trudem.
– Jestem –
zreflektował się. Czuł, że milczał zdecydowanie zbyt długo, by Alessia uwierzyła,
że wszystko wróciło do normy. – Wybacz, chyba tracę zasięg. Odezwę się później.
– Ty wcale
nie…
Bezceremonialnie
przerwał połączenie.
Na moment
przystanął, z powątpiewaniem przypatrując się telefonowi tak długo, aż
obraz zaczął rozmazywać mu się przed oczami. Zamrugał nieco nieprzytomnie, po
czym w pośpiechu wyłączył telefon, nie zamierzając czekać, aż Alessia znów
zacznie wydzwaniać. Wsunął komórkę do kieszeni, po chwili wahania na powrót ruszając
przed siebie. Właściwie nie zastanawiał się nad tym, dokąd szedł, skupiony
wyłącznie na marszu i kojącej ciszy.
Mimo wszystko
słowa Alessi nie dawały mu spokoju. Zresztą tak jak i głód, który nagle
przybrał na sile, nie pozwalając, by Gabriel dalej go ignorował. Znał to
irytujące uczucie słabości i wrażenie, że coś w nim narasta, domagając
się natychmiastowego zaspokojenia. Sęk w tym, że mało kiedy zwlekał tak
długo, by ta potrzeba zaczęła aż do tego stopnia dawać mu się we znaki. Jakby
tego było mało, głód nigdy dotąd nie pojawiał się w aż tak nagły, wręcz
gwałtowny sposób. Zwykle narastał powoli, czasem całymi dniami, dając Gabrielowi
czas na zaplanowanie wszystkiego tak, by nie musiał ryzykować, że przypadkiem
zrobi coś głupiego.
Tym razem
było inaczej. Nie miał pojęcia, co o tym myśleć, ale nie podobało mu się
to. Doświadczenie okazało się równie gwałtowne i szokujące, co i wtedy,
gdy siedział przy Jocelyne. Tym razem przynajmniej nie było nikogo, kto mógłby go
kusić, co na swój sposób wydało się Gabrielowi pocieszające, ale nie rozwiązywało
najważniejszego problemu. Miał wrażenie, że coś niedobrego stało się w chwili,
w której zbliżył się do tamtego kryształu – i nie chodziło tu tylko o to,
co z jego winy spotkało Renesmee.
Zatrzymał
się gwałtownie, z cichym jękiem opierając o pień najbliższego drzewa.
Przymknął oczy, na krótką chwilę odchylają głowę i próbując złapać oddech.
Machinalnie napiął mięśnie, zupełnie jakby w ten sposób mógł bronić się
przed niechcianymi bodźcami i myślami, które tak nagle pojawiły się w jego
głowie. W tamtej chwili żałował, że do miasta było zbyt daleko, by od razu
mógł wybrać się na małe polowanie. Znów potrzebował energii, czując się przed
to tak, jakby dopiero co głodził się przez całe tygodnie, z uporem odmawiając
sobie mocy.
Zaklął pod
nosem. Wyprostował się niczym struna i w pośpiechu ruszył dalej,
chociaż rozsądek podpowiadał mu, że powinien zawrócić. Nie miał wątpliwości, że
gdyby tylko powiedział Layli w czym rzecz, pomogłaby mu na tyle, na ile to
było możliwe, skoro nie tak dawno temu nie była w najlepszym stanie. W zasadzie
podejrzewał, że zrobiłaby to, gdy tylko by go zobaczyła i pojęła, że
działo się coś niedobrego. Nie chciał na niej żerować, ale wiedział, że choćby
odrobiona energii pozwoliła mu dojść do siebie na tyle, by wsiąść w samochód
i pojechać prosto do Chianni. Później już by sobie poradził, ale do tego
czasu…
Do tego
czasu…
Nie miał pojęcia,
w którym momencie głód wysunął się na pierwsze miejsce. Nigdy wcześniej to
doświadczenie nie było aż do tego stopnia gwałtowne. W jednej chwili
wszystko zlało się w jedno, a Gabriel zaczął wątpić w to czy
biegnie, czy stoi w miejscu. Mógł tylko zgadywać, jak długo przyszło mu
trwać w tym stanie. Błądził, chociaż nie miał pojęcia gdzie i dlaczego,
bezskutecznie próbując znaleźć coś, co przyniosłoby mu choć chwilowe ukojenie.
I znalazł,
chociaż później nie potrafił stwierdzić kiedy i jakim cudem.
Przez jakiś
czas był świadom wyłącznie rozchodzącej się po całym jego ciele, złocistej
energii. Czuł ją całą sobą, niczym pulsujące ciepło, które błyskawicznie
rozeszło się po całym jego ciele. Doświadczenie było o wiele
gwałtowniejsze od picia krwi, a Gabriel poddał mu się w pełni,
instynktownie skupiając się, by pochłonąć tyle mocy, ile było mu potrzebne.
Zazwyczaj
wiedział, kiedy powinien przestać. Potrafił powiedzieć sobie „stop”, zwykle
biorąc tyle, by po wszystkim ofiara nie miała pojęcia, że wydarzyło się coś wartego
szczególnej uwagi. Wnikał w cudzy umysł i w porę się wycofywał, pozostawiając
po sobie co najwyżej dezorientację i zmęczenie – nic ponadto. W końcu
to było proste i w pełni właściwe. Ten system praktykował od lat mało
kiedy pozwalając sobie na więcej, a jednak…
Tym razem
wszystko okazało się inne.
Początkowo
nie zastanawiał się nad tym, co się wydarzyło. Liczyło się przede wszystkim to,
że poczuł ulgę, chociaż wspomnienie głodu wciąż czaiło się gdzieś w jego
umyśle, skutecznie dając Gabrielowi we znaki.
Dopiero później
uświadomił sobie, że klęczał na ziemi, w zupełnie obcym miejscu. Istotniejsze
jednak było to, że coś ciążyło mu w ramionach, chociaż nie przypominał sobie,
żeby polował. Z opóźnieniem spojrzał na przelewające mu się w ramionach
ciało, z niedowierzaniem spoglądając na młodziutką, bladą jak papier
kobietę. Nie znał jej, w gruncie rzeczy nie będąc w stanie nawet
opisać tego, jak wyglądała, bo jego umysł momentalnie skupił się tylko na
jednym.
Tym, że
dziewczyna pustym wzrokiem spoglądała w przestrzeń, tak naprawdę nie
widząc niczego.
Nie, skoro
była martwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz