23 czerwca 2018

Dwadzieścia dwa

Gabriel
To było do przewidzenia. Przynajmniej sądził, że prędzej czy później musiało się wydarzyć, chociaż do tej pory wierzył, że do wybuchu doszło, kiedy w pośpiechu jechali, by ratować Laylę. Do głowy by mu nie przyszło, że Cameron jednak niczego wtedy Lei nie powiedział, ale z drugiej strony… Cóż, równie zaskakujące było to, że ta dwójka razem z Beatrycze wybyła aż tutaj.
Przez dłuższą chwilę panowała cisza. Ostatecznie to Cammy jako pierwszy ruszył się z miejsca, najwyraźniej planując za dziewczyną pobiec.
– Czekaj! – zaoponowała Layla. Drgnęła, w następnej sekundzie dosłownie materializując się przed siostrzeńcem, by zagrodzić mu drogę. – Daj jej chwilę.
– Ale…
– Przynamniej weź coś, żeby mogła się przebrać – przerwała mu, wyraźnie podenerwowana. Gabriel dobrze znał ten ton – momenty, w których jego siostra zaczynała myśleć praktycznie, byleby nie zaręczać się problemami. Mniej więcej wtedy dotarło do niego, że Layla najwyraźniej wiedziała o sprawie z Sethem równie wiele, co i Leah. – Chodź. Jakoś musisz ją przyprowadzić, więc…
Nie dodała niczego więcej, ale to okazało się zbędne. Wkrótce po tym oboje zniknęli wewnątrz posiadłości, rozmawiając o czymś cicho. Gabriel wyraźnie czuł przygnębienie Layli, chociaż to wciąż mieszkało się z zaskoczeniem i – co wcale go nie zdziwiło, skoro wróciła do domu – niepokojem. Zacisnął usta, ledwo powstrzymując grymas w odpowiedzi na działanie więzi. Nie chciał zastanawiać się nad pustką, która wciąż gdzieś tam była i która oznaczała tylko jedno.
Z niedowierzaniem potrząsnął głową, po czym spojrzał na Rufusa.
– Świetnie to załatwiłeś – rzucił z przekąsem, a wampir warknął cicho.
– Sami mieliście na to dość czasu – obruszył się, bynajmniej nie sprawiając wrażenia przejętego. – Zresztą skąd miałem wiedzieć? Może i lepiej, skoro nie udało wam się jej powiedzieć przez tyle czasu.
– Nessie miała to zrobić.
Rufus rzucił mu bliżej nieokreślone spojrzenie. Na moment coś w jego spojrzeniu złagodniało, chociaż Gabriel w najmniejszym stopniu nie zamierzał dopuścić tego do świadomości.
– Idę zobaczyć, co z Laylą – powiedział w końcu naukowiec, wykorzystując pierwszą okazję, by zniknąć im z oczu. To też było do przewidzenia.
Gabriel skrzyżował ramiona na piersi. Nie podobało mu się to, co się działo, ale mimo wszystko na swój sposób zgadzał się z Rufusem. Leah kiedyś musiała się dowiedzieć, zresztą nie odpuściłaby im, gdyby w końcu jej nie powiedzieli. Z drugiej strony, miał złe przeczucia co do tego, że poznała prawdę akurat teraz. Już i tak stracili sporo czasu, a szalejąca z żalu wilczyca jeszcze bardziej mogła opóźnić powrót do domu.
– Biedna mała – doszedł go zatroskany głos Esme. Machinalnie przeniósł na nią wzrok, przy okazji przekonując się, że mocno tuliła się do Carlisle’a.
– Będzie musiała sobie z tym poradzić – stwierdził cicho doktor, ostrożnie dobierając słowa. – Mam tylko wątpliwości, czy Cammy powinien za nią iść. Teraz może być niebezpieczna.
– Najwyraźniej są z bratem bardziej podobni, niż się wydawało – rzucił jakby od niechcenia Lawrence. – Zawsze mi się wydawało, że to Aldero prosi się, by ktoś zrobił mu krzywdę.
Beatrycze drgnęła, momentalnie przenosząc na niego wzrok. Dziwnie było widzieć ją z lśniącymi niepokojąco, rubinowymi tęczówkami, które dodatkowo pociemniały w odpowiedzi na słowa wampira.
– L… – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Wampir jedynie wywrócił oczami.
– Hej, na razie nie zamierzam nic mu zrobić – zreflektował się. – Ale to nie oznacza, że mam być miły. Za dużo wymagasz, radości.
Jeszcze kiedy mówił, przesunął się bliżej. Chociaż wampirzyca wciąż wyglądała na rozdrażnioną, nawet nie drgnęła, kiedy Lawrence wyciągnął rękę, by musnąć palcami jej policzek. Po chwili lekko przekrzywiła głowę, wtulając się w jego dłoń.
Mniej więcej wtedy Gabriel doszedł do wniosku, że ma dość. To, że został sam na sam z dwoma parami, zdecydowanie mu nie pomagało.
– Idę się przejść – oznajmił, wyrzucając z siebie pierwsze słowa, które przyszły mu do głowy. – Jakby co, będę pod telefonem.
– Wszystko w porządku, Gabrielu? – zaniepokoiła się Esme.
Chcąc nie chcąc przeniósł na nią wzrok. Udało mu się uśmiechnąć, chociaż miał wrażenie, że wyszło mu to marnie.
– Oczywiście – zapewnił, ale szczerze wątpił, żeby mu uwierzyła.
Nie dodał niczego więcej, w zamian wykorzystując okazję, by w końcu zejść im z oczu. Miał ochotę skierować się w stronę lasu, ale ostatecznie tego nie zrobił, dochodząc do wniosku, że lepiej było nie ryzykować wpadnięcia na rozżaloną zmiennokształtną. Wystarczyło, że Cameron zamierzał ryzykować, co tak czy siak mogło skończyć się źle. Z drugiej strony, w końcu był dorosły, więc najpewniej wiedział, co robi. Na tyle, na ile, biorąc pod uwagę fakt, że to poniekąd przez niego wszyscy wylądowali aż tutaj.
Bez pośpiechu ruszył na tył posiadłości, jakby od niechcenia wodząc wzrokiem dookoła. Gdzieś w oddali majaczyły stare, dawno opustoszale stajnie. Minęły dekady, odkąd zabrał stąd konie matki, woląc zostawić je w Mieście Nocy. W zasadzie minęło tyle czasu, odkąd był tutaj po raz ostatni, że powrót wciąż jawił mu się jako coś nierealnego. Zwłaszcza w towarzystwie Layli, która nie tak dawno temu wręcz błagała o to, by tutaj nie przyjeżdżali. Gabriel podejrzewał, co się zmieniło, chociaż to ani trochę mu się nie podobało.
Chwilami naprawę nie rozumiał siostry. Zwłaszcza gdy w grę wchodziło jej podejście do Marco, czuł się równie skołowany co i wtedy, gdy widział jak Nessie ufa wampirowi bardziej niż powinna. Obie – i Layla, i jego żona – momentami wydawały się wręcz naiwne. Miał wrażenie, że ten altruizm mógł je prędzej czy później zgubić, ale przynajmniej wolał o tym nie myśleć.
W równym stopniu wolał nie zastanawiać się nad tym, co działo się z Renesmee, ale to okazało się niemożliwe. Zbyt wiele miał sobie do zarzucenia, by ot tak udawać, że nie działo się nic wartego uwagi. Dręczyła go, zresztą jak w równym stopniu, co i pustka, jak i poczucie traconego czasu. Nie miał pojęcia, jak długo miało zająć przygotowanie Beatrycze do powrotu do Seattle, ale to i tak wydawało się trwać o wiele za długo. Już teraz stracili blisko dwa dni, które równie dobrze mógł spędzić na szukaniu jakiegoś rozwiązania.
Tak? I co byś zrobił?
Zacisnął usta. Nie pierwszy raz miał wrażenie, że jego zdrowy rozsądek brzmiał jak Isabeau w najgorszym wydaniu.
Wyjął telefon, z powątpiewaniem spoglądając na wyświetlacz. Miał kilka nieodebranych połączeń od Alessi, chociaż nie miał pojęcia, jakim cudem mógł je przeoczyć. Co prawda nie miał ochoty na rozmowę z kimkolwiek, ale zdecydował się oddzwonić, ogarnięty niejasnym przeczuciem, że wydarzyło się coś niedobrego. Skoro Ali próbowała się do niego dobijać, na dodatek kilka razy z rzędu, coś zdecydowanie musiało być na rzeczy.
– Co jest, księżniczko? – rzucił, gdy tylko nabrał pewności, że dziewczyna odebrała.
– Co jest? – powtórzyła z niedowierzaniem. Najwyraźniej była na niego zła. – Wiesz ile razy dzwoniłam? Na litość bogini, wszystko w porządku? Dotarliście na miejsce? – wyrzuciła z siebie na wydechu, nawet nie czekając na odpowiedź.
– Ali…
Wywrócił oczami. Chwilami nie potrafił traktować jej inaczej niż siostry, za którą tak długo ją uważał. Uświadomił sobie, że być może w istocie popełnił błąd, nie odzywając się o niej albo Damiena zaraz po tym, jak dotarli do Chianni. W ostatnim czasie działo się tyle, że wszyscy mieli prawo do przewrażliwienia.
– Na pewno jest okej? – zmartwiła się, choć nawet nie miał okazji, by wcześniej jej odpowiedzieć. – Nie obraź się, tato, ale dziwnie brzmisz.
– To nic. Trochę już jestem na nogach… Nie przejmuj się – rzucił jakby od niechcenia, siląc się na obojętność. – Wierz mi, że dziwnie odpoczywać w tym miejscu.
– Hm…
Nie brzmiała na przekonaną. W zasadzie był pewny, że ani trochę mu nie uwierzyła, ale przynajmniej zachowała wszelakie uwagi dla siebie.
– Tak czy inaczej, wszystko u nas w porządku. Pomijając to, że Beatrycze jest wampirem. Swoją drogą, przynajmniej odzyskała pamięć – dodał, a po drugiej stronie na dłuższą chwilę zapanowała cisza.
– Przypomniała sobie? – Alessia wyglądała na zaskoczoną. – Co na to L? Och, no i dziadek – dodała, a Gabriel ledwo powstrzymał się od prychnięcia.
Naprawdę nie pojmował, dlaczego ta dziewczyna tak bardzo lubiła Lawrence’a. To była jedna z tych zagadek, których nie potrafił rozwiązać mimo upływu lat i w zasadzie wątpił, by kiedykolwiek zdołał zrozumieć.
– Zależy – przyznał z wahaniem. – Carlisle chyba próbuje udawać, że nic się nie stało. A Lawrence… – Zacisnął usta, w ostatniej chwili decydując się darować sobie złośliwości. – Powiedzmy, że jest w na tyle łaskawym nastroju, by nie próbować zabić Camerona.
– Dziwne słuchać, że ktoś chce zabić akurat Cammy’ego. Chociaż dla Aldero to pewnie miła odmiana – stwierdziła, a Gabrielowi prawie udało się uśmiechnąć.
– Byłoby dobrze, gdyby Rufus nie wygadał się Lei – przyznał niechętnie. – O Secie. Dopiero teraz się dowiedziała, więc mamy problem.
– Cholera…
Nawet nie próbował jej upominać. To, że mogłaby zaczynać przeklinać, wydawało mu się w pełni uzasadnione.
– Jakoś sobie poradzimy – zapewnił, chociaż szczerze w to wątpił. – No i trzeba pomyśleć nad tym, co zrobić z Beatrycze… Swoją drogą, jest jeszcze coś dziwnego, ale to za chwilę. Isabeau może się pojawiła?
– Nie. – Alessia wyraźnie się zawahała. – Marco też nie. Mam wrażenie, że oboje wrócili do Miasta Nocy… Pogrzeb nie może czekać.
Gabriel zacisnął usta. Mógł się tego spodziewać, ale i tak poczuł się dziwnie. Przynajmniej miał pewność, że Marco nie kręcił się w pobliżu żadnej z jego córek, ale to wcale nie poprawiło mu nastroju.
– Masz wrażenie czy wiesz?
– Hm… Poniekąd dlatego dzwoniłam – przyznała cicho Ali. Raptownie spoważniała i Gabriel uświadomił sobie, że obawiała się jego reakcji. – Też powinnam tam pojechać. Ciocia będzie potrzebowała pomocy, żeby nad tym wszystkim zapanować. No i po śmierci Allegry…
W pierwszym odruchu chciał zaprotestować. Miał dość powodów, żeby obawiać się o jej bezpieczeństwo, chociaż paradoksalnie Miasto Nocy wydawało się bezpieczniejszym miejscem, niż pełne łowców Seattle. Cokolwiek nie wydarzyłoby się w hotelu, miał wrażenie, że to wciąż nie był koniec. Być może wysłanie Alessi gdzieś daleko było dobrym pomysłem, tym bardziej że wcześniej pozwolił jej pojechać do Lille, ale…
– Porozmawiamy o tym, kiedy wrócę – zaproponował w końcu. Przynajmniej chwilowo chciał odsunąć podejmowanie decyzji w czasie. – A co z Joce? Dobrze się czuje? – zapytał pośpiesznie, nie chcąc ryzykować, że Alessia zacznie protestować.
Miała na to ochotę. Znał ją wystarczająco dobrze, by wręcz wyobrazić sobie jej zacięty wyraz twarzy i to, że w razie potrzeby zaczęłaby się z nim kłócić. W gruncie rzeczy doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie byłby w stanie zakazać jej wyjazdu ani do Miasta Nocy, ani gdziekolwiek indziej. Była dorosła, na dodatek już od dawna mogła być nazywana kapłanką. Po śmierci Allegry zdecydowanie miała przydać się w świątyni i to nie tylko przez wzgląd na Isabeau.
– Chyba w porządku. Na cały dzień wybyła z Bellą do tego cudownego klubu Alice, więc raczej z nią dobrze. Dałabym ci znać, gdyby znów zaczęła chorować – zapewniła pośpiesznie Alessia. – O ile, oczywiście, udałoby mi się dodzwonić – dodała ciszej, ale i tak usłyszał.
– Będziesz mi to teraz wypominać, prawa?
O dziwo, nie potwierdziła.
– Z mamą też jest dobrze – powiedziała w zamian. – Nic się nie zmieniło, ale nadal mamy wszystko pod kontrolą. Jest…
– Rozumiem – przerwał jej pośpiesznie.
Nerwowo zacisnął palce na telefonie. Miał ochotę się rozłączyć, ale wiedział, że w ten sposób jedynie bardziej by ją zaniepokoił. Nie żeby podejrzewał, że teraz mógł oszukać Alessię, zwłaszcza że córka znała go równie dobrze, co i Layla, ale zawsze mógł spróbować nie pogarszać sytuacji.
– Okej… – W głosie Alessi mimo wszystko pobrzmiewały wątpliwości. – Mówiłeś, że macie tam coś dziwnego. Co takiego?
Z niejaką ulgą przyjął zmianę tematu. Ten wydawał się o wiele bezpieczniejszy, przynajmniej w teorii. Co prawda zamierzał spróbować porozmawiać o tym z Isabeau, ale kiedy zaczął się nad tym zastanawiać, uświadomił sobie, że Ali również mogła mu pomóc. W końcu miała wiedzę, zwłaszcza gdy w grę wchodziły stare wierzenia. Kto jak kto, ale Beau i Allegra dobrze przygotowały ją do roli, którą pełniła.
W pośpiechu wyjaśnił jej wszystko, co ustalili na temat znaków na poddaszu – łącznie z tym, co o starym języku mówił Rufus i wątpliwościach, które wzbudziły w Beatrycze. Alessia przez dłuższą chwile milczała, co w jej przypadku było dość nietypowe. To, że brzmiała zadziwiająco wręcz poważnie, kiedy w końcu się odezwała, również.
– Mogłabym trochę popytać, ale musiałaby najpierw zobaczyć te rysunki. Masz zdjęcia? – zapytała, nie kryjąc podekscytowania.
– Podrzucę ci później. Na razie jestem poza domem – wyjaśnił lakonicznie.
– Idziesz polować – nie tyle zapytała, co bezceremonialnie stwierdziła fakt.
Gabriel prawie się potknął. Przystanął wpół kroku, dla pewności opierając się o pień najbliższego drzewa. Już jakiś czas temu zdążył dojść do linii lasu, zajęty rozmową bez pośpiechu zagłębiając się w gęstwinę. Nigdzie w pobliżu nie wyczuwał Lei, zresztą miał poczucie, że znajdował się w wystarczającym oddaleniu od miejsca, w którym zniknęła zmiennokształtna. To, że mogliby na siebie wpaść, wydawało się mało prawdopodobne.
– Ja… Skąd taki pomysł? – zapytał z opóźnieniem. Potrząsnął głową, chociaż Alessia nie mogła tego zobaczyć. – Mówiłem ci już, że nie masz się czym martwić, księżniczko.
– Po prostu cię znam – stwierdziła natychmiast dziewczyna. – Poznaję rozpoznać głód.
– To tylko zmęczenie – powtórzył z uporem, bezskutecznie próbując ją uspokoić. – Zadbałem o wszystko przed wyjazdem, więc…
– I właśnie to mnie martwi.
Tym razem nie odpowiedział. Nie okłamał jej, wspominając o tym, że tuż przed przyjazdem zadbał nie tylko o krew, ale również zaspokojenie tego innego, bardziej skomplikowanego rodzaju głodu. Po tym jak omal nie zaatakował Joce, długo kręcił się po mieście, pobierając energię od tylu przypadkowych osób, że aż nie potrafił tego zliczyć. Zwykle takie polowanie wystarczyło mu na kilka następnych tygodni, o ile sytuacja nie wymagała wykorzystania nadmiernej ilości mocy, chociażby po to, by móc się bronić, ale tym razem wszystko wydawało się być nie tak.
Z trudem powstrzymał się przed zaciśnięciem dłoni w pięści. Zniszczenie telefonu nie byłoby dobrym pomysłem, skoro wolał kontrolować to, co działo się w domu.
– Tato? – zaniepokoiła się Alessia.
Wzdrygnął się, w pośpiechu na powrót skupiając na rozmowie. Mimo wszystko zebranie myśli przyszło mu z trudem.
– Jestem – zreflektował się. Czuł, że milczał zdecydowanie zbyt długo, by Alessia uwierzyła, że wszystko wróciło do normy. – Wybacz, chyba tracę zasięg. Odezwę się później.
– Ty wcale nie…
Bezceremonialnie przerwał połączenie.
Na moment przystanął, z powątpiewaniem przypatrując się telefonowi tak długo, aż obraz zaczął rozmazywać mu się przed oczami. Zamrugał nieco nieprzytomnie, po czym w pośpiechu wyłączył telefon, nie zamierzając czekać, aż Alessia znów zacznie wydzwaniać. Wsunął komórkę do kieszeni, po chwili wahania na powrót ruszając przed siebie. Właściwie nie zastanawiał się nad tym, dokąd szedł, skupiony wyłącznie na marszu i kojącej ciszy.
Mimo wszystko słowa Alessi nie dawały mu spokoju. Zresztą tak jak i głód, który nagle przybrał na sile, nie pozwalając, by Gabriel dalej go ignorował. Znał to irytujące uczucie słabości i wrażenie, że coś w nim narasta, domagając się natychmiastowego zaspokojenia. Sęk w tym, że mało kiedy zwlekał tak długo, by ta potrzeba zaczęła aż do tego stopnia dawać mu się we znaki. Jakby tego było mało, głód nigdy dotąd nie pojawiał się w aż tak nagły, wręcz gwałtowny sposób. Zwykle narastał powoli, czasem całymi dniami, dając Gabrielowi czas na zaplanowanie wszystkiego tak, by nie musiał ryzykować, że przypadkiem zrobi coś głupiego.
Tym razem było inaczej. Nie miał pojęcia, co o tym myśleć, ale nie podobało mu się to. Doświadczenie okazało się równie gwałtowne i szokujące, co i wtedy, gdy siedział przy Jocelyne. Tym razem przynajmniej nie było nikogo, kto mógłby go kusić, co na swój sposób wydało się Gabrielowi pocieszające, ale nie rozwiązywało najważniejszego problemu. Miał wrażenie, że coś niedobrego stało się w chwili, w której zbliżył się do tamtego kryształu – i nie chodziło tu tylko o to, co z jego winy spotkało Renesmee.
Zatrzymał się gwałtownie, z cichym jękiem opierając o pień najbliższego drzewa. Przymknął oczy, na krótką chwilę odchylają głowę i próbując złapać oddech. Machinalnie napiął mięśnie, zupełnie jakby w ten sposób mógł bronić się przed niechcianymi bodźcami i myślami, które tak nagle pojawiły się w jego głowie. W tamtej chwili żałował, że do miasta było zbyt daleko, by od razu mógł wybrać się na małe polowanie. Znów potrzebował energii, czując się przed to tak, jakby dopiero co głodził się przez całe tygodnie, z uporem odmawiając sobie mocy.
Zaklął pod nosem. Wyprostował się niczym struna i w pośpiechu ruszył dalej, chociaż rozsądek podpowiadał mu, że powinien zawrócić. Nie miał wątpliwości, że gdyby tylko powiedział Layli w czym rzecz, pomogłaby mu na tyle, na ile to było możliwe, skoro nie tak dawno temu nie była w najlepszym stanie. W zasadzie podejrzewał, że zrobiłaby to, gdy tylko by go zobaczyła i pojęła, że działo się coś niedobrego. Nie chciał na niej żerować, ale wiedział, że choćby odrobiona energii pozwoliła mu dojść do siebie na tyle, by wsiąść w samochód i pojechać prosto do Chianni. Później już by sobie poradził, ale do tego czasu…
Do tego czasu…
Nie miał pojęcia, w którym momencie głód wysunął się na pierwsze miejsce. Nigdy wcześniej to doświadczenie nie było aż do tego stopnia gwałtowne. W jednej chwili wszystko zlało się w jedno, a Gabriel zaczął wątpić w to czy biegnie, czy stoi w miejscu. Mógł tylko zgadywać, jak długo przyszło mu trwać w tym stanie. Błądził, chociaż nie miał pojęcia gdzie i dlaczego, bezskutecznie próbując znaleźć coś, co przyniosłoby mu choć chwilowe ukojenie.
I znalazł, chociaż później nie potrafił stwierdzić kiedy i jakim cudem.
Przez jakiś czas był świadom wyłącznie rozchodzącej się po całym jego ciele, złocistej energii. Czuł ją całą sobą, niczym pulsujące ciepło, które błyskawicznie rozeszło się po całym jego ciele. Doświadczenie było o wiele gwałtowniejsze od picia krwi, a Gabriel poddał mu się w pełni, instynktownie skupiając się, by pochłonąć tyle mocy, ile było mu potrzebne.
Zazwyczaj wiedział, kiedy powinien przestać. Potrafił powiedzieć sobie „stop”, zwykle biorąc tyle, by po wszystkim ofiara nie miała pojęcia, że wydarzyło się coś wartego szczególnej uwagi. Wnikał w cudzy umysł i w porę się wycofywał, pozostawiając po sobie co najwyżej dezorientację i zmęczenie – nic ponadto. W końcu to było proste i w pełni właściwe. Ten system praktykował od lat mało kiedy pozwalając sobie na więcej, a jednak…
Tym razem wszystko okazało się inne.
Początkowo nie zastanawiał się nad tym, co się wydarzyło. Liczyło się przede wszystkim to, że poczuł ulgę, chociaż wspomnienie głodu wciąż czaiło się gdzieś w jego umyśle, skutecznie dając Gabrielowi we znaki.
Dopiero później uświadomił sobie, że klęczał na ziemi, w zupełnie obcym miejscu. Istotniejsze jednak było to, że coś ciążyło mu w ramionach, chociaż nie przypominał sobie, żeby polował. Z opóźnieniem spojrzał na przelewające mu się w ramionach ciało, z niedowierzaniem spoglądając na młodziutką, bladą jak papier kobietę. Nie znał jej, w gruncie rzeczy nie będąc w stanie nawet opisać tego, jak wyglądała, bo jego umysł momentalnie skupił się tylko na jednym.
Tym, że dziewczyna pustym wzrokiem spoglądała w przestrzeń, tak naprawdę nie widząc niczego.
Nie, skoro była martwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa