26 czerwca 2018

Dwadzieścia pięć

Renesmee
Otwieram oczy, absolutnie niepewna tego, co się wydarzyło. Początkowo bezradnie rozglądam się dookoła, zdezorientowana. Wstrzymuję oddech, instynktownie próbując bronić się przed wodą. Wspomnienie jeziora wciąż majaczy w mojej pamięci, przez co nie od razu orientuję się, że wcale nie czuję się tak, jakbym wylądowała w odmętach. Z opóźnieniem dopuszczam do siebie kolejne wspomnienia, coraz bardziej niepewna, co sądzi o ty wszystkim, co się wydarzyło.
Ktoś mnie popchnął. Wspomnienie śmiechu majaczy gdzieś w mojej pamięci, tak jak i wpychających mnie do wody dłoni. A jednak wcale nie czuję się tak, jakbym tonęła. Trwam zawieszona w ciemnościach, początkowo świadoma wyłącznie wszechogarniającej, napierającej ze wszystkich stron pustki. W pierwszym odruchu strach chwyta mnie za gardło, kiedy myślę, że jednak ściągnęłam na siebie gniew kogoś, kogo zdecydowanie wolę nie prowokować. Niespokojnie napinam mięśnie, przez krótką chwilę gotowa zacząć krzyczeć – cokolwiek, byleby zakłócić niepokojącą, przyprawiając o dreszcze ciszę.
Potrzebuję dłuższej chwili, by uspokoić się na tyle, żeby zacząć logicznie myśleć. Dopiero wtedy dociera do mnie, że zarówno wszechogarniająca pustka, jak i ten stan, wydają mi się znajome. Niespokojnie wodzę wzrokiem dookoła, podczas gdy serce jak szalone wali mi w piersi. Mrugam, a moje oczy stopniowo przywykają do mroku. Czuję się spokojniejsza, zwłaszcza gdy okazuje się, że jestem w stanie się poruszyć. Unoszę się w ciemnościach, bez problemu przemieszczając z miejsca na miejsce, choć przez brak gruntu pod stopami, nie mam pojęcia, czy ma to jakikolwiek sens. Z równym powodzeniem mogę wciąż tkwić w miejscu, ale sama możliwość ruchu ma w sobie coś kojącego. Wszystko wydaje się lepsze od bezsensownego trwania w miejscu.
Łagodny blask przykuwa moją uwagę. Natychmiast patrzę w stronę, z której dochodzi światło, na powrót wstrzymując oddech. Moje serce na moment zamiera, by po chwili zacząć trzepotać się w piersi tak szybko i gwałtownie, jakby chciało wyrwać się na zewnątrz. Chyba nawet nie byłabym zaskoczona, gdyby do tego doszło. W zasadzie to wszystko jest tak dziwne, że jestem gotowa przyjąć nawet największy absurd jako coś prawdopodobnego.
A potem dociera do mnie coś istotnego i jestem w stanie co najwyżej patrzeć, niedowierzają.
Przede mną majaczą aż nazbyt znajome, jarzące się przeróżnymi kolorami kule. Wyglądają jak gwiazdy, zwłaszcza na tle atramentowej czerni. Nie mam pojęcia, jakim cudem wcześniej mogłam przeoczyć łagodne, zlewające się w spójną melodię dźwięki. Widzę aury snów – nie mam co do tego wątpliwości, zwłaszcza że podróżowałam z Gabrielem w ten sposób tak wiele razy, że nie mogłabym ich nie rozpoznać.
Nie wiem, jakim cudem trafiłam do tego miejsca. Spodziewałam się wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, że jezioro mogłoby doprowadzić mnie aż tutaj. Tkwię w bezruchu, bojąc się poruszyć albo zrobić cokolwiek innego, zbytnio martwiąc się, że nagle wszystko zniknie. Wciąż mam wrażenie, że śnię, co zresztą niekoniecznie musi mijać się z prawdą. Ostatecznie odsuwam od siebie niespójne myśli, w zamian usiłując uwierzyć, że to nie ma znaczenia. Jestem tutaj i tylko to się liczy. Przecież wiem, co powinnam zrobić – a przynajmniej spróbować, bo równie dobrze może się okazać, że wciąż jest zbyt wcześnie, by pośród licznych aur znajdowała się którakolwiek z tych, którą chcę zobaczyć.
Chwilę błądzę między jarzącymi się kulami. Ich melodie i blask mnie uspokajają, a w pewnym momencie nawet udaje mi się uśmiechnąć. Zamykam oczy, próbując oczyścić umysł i w końcu się rozluźnić. To sen. Znajome miejsce, które widywałam tak wiele razy, że nie wyobrażam sobie, że mogłabym stracić nad nim kontrolę. Wciąż nie mam pojęcia czy to wystarczy, żebym mogła się obudzić, ale na razie nie chcę o tym myśleć. Zbytnio obawiam się tego, co zobaczę, kiedy już otworzę oczy, więc wolę nie ryzykować. Na początek chcę porozmawiać z kimś, o kim miałam pewność, że próbuje mi pomóc. Chcę znaleźć Gabriela albo kogokolwiek innego, bo czuję, że powinnam dać innym znać, co się dzieje. Takie rozwiązanie wydaje się najrozsądniejsze, zresztą wszystko we mnie aż rwie się do tego, by spróbować skontaktować się ze światem realnym.
Zamieram, próbując oczyścić umysł. Dzięki Alessi wiem, czego spodziewać się po aurze snu Gabriela. Zaczynam cicho nucić, dość nieudolnie próbując odtworzyć odpowiednią melodię. Potrzebuję kilku podejść, by być w stanie wyłapać odpowiedni rytm, zwłaszcza że rozpraszają mnie dźwięki pozostałych kul. Dla lepszej koncentracji zamykam oczy. W gruncie rzeczy cieszę się, że jestem sama i nie ma nikogo, przez kim mogłabym zrobić z siebie idiotkę. Mimo wszystko z trudem zmuszam się do tego, by zacząć śpiewać głośniej. Wciąż mam wrażenie, że umyka mi właściwy rytm; w nerwach to wcale nie jest takie proste, a ja wciąż obawiam się, że coś pomyliłam.
Wzdrygam się, kiedy coś ociera się o moją rękę. Mrugam nieco nieprzytomnie, z zaskoczeniem i ulgą odkrywając, że tuż przede mną pojawiła się jedna z licznych aur. Oczywiści, że ją rozpoznaję. Natychmiast wyciągam ręce, niemalże z czułością obejmując pulsująca kulę. Więc jest tutaj. Na samą myśl łzy szczęścia cisną mi się do oczu, ale nie pozwalam sobie na słabość i płacz. Powinnam być silna, zresztą nie chcę, by Gabriel zobaczył mnie w marnym stanie. Skoro już mam możliwość, żeby go zobaczyć, musi być dobrze. Tak przynajmniej sądzę, raz po raz powtarzając sobie, że to przełom – i że z jego pomocą będę w stanie coś wymyślić.
Bez wahania wnikam w stopniowo rosnącą, reagującą na mój śpiew kulę energii. Znów ląduję w nieprzeniknionych ciemnościach, ale do tego jestem przyzwyczajona. Nie doszukuję się żadnego protestu ze strony umysłu Gabriela, kiedy decydując się wpłynąć na rzeczywistość snu. W efekcie już zaledwie ułamek sekundy później, pewnie staję na nogach, mrużąc oczy w jasnym świetle górującego na niebie słońca. Trawa i kwiaty muskają moje odsłonięte łydki, kołysząc się łagodnie na wietrze. Przez moment wszystko wydaje się być na swoim miejscu, a ja stoję na aż nazbyt znajomej polanie, od której przecież wszystko się zaczęło. To miejsce jest dla mnie niczym punkt zaczepienia, przez co jako pierwsze przychodzi mi na myśl. W końcu Gabriel zabierał mnie tu tak wiele razy, że podróżując we snach nie wyobrażam sobie, by otoczenie mogło wyglądać inaczej.
Z bijącym sercem rozglądam się dookoła. Polana wygląda na opustoszałą i to mnie martwi, ale…
– Mi amore?!
Nie jestem pewna czy czuję ulgę, czy może silniejszy niż do tej pory niepokój. Natychmiast się odwracam, a w następnej sekundzie opadam do Gabriela. Wpadam mu w ramiona w tak gwałtowny, bezceremonialny sposób, że niemalże ścinam go przy tym z nóg. Znajome ramiona jak na zawołanie owijają się wokół mnie, tak mocno, że przez moment brakuje mi tchu. Nie zwracam na to najmniejszej uwagi. W tamtej chwili liczy się dla mnie wyłącznie to, że mam go obok siebie. Nagle wszystko po prostu jest na swoim miejscu, a ja czuję się spokojna i w pełni bezpieczna.
– O bogini… O bogini, udało się – wyrzucam z siebie na wydechu.
Nie odpowiada mi. Po prostu mnie obejmuje, a jego palce raz po raz przeczesują moje włosy. Pozwalam mu na to i bardziej stanowczo wtulam się w jego tors. Otacza mnie znajomy zapach i to wystarczy, bym choć na moment zapomniała o wszystkim innym. Jestem tutaj. To nic, że oboje śnimy, a rzeczywistości snu daleko do tego, co dzieje się naprawdę. Kto jak kto, ale ja wiem, że nocne majaki potrafią być równie prawdziwe, co i wszystko, co dzieje się przy zachowaniu pełnej świadomości. Oboje jesteśmy równie prawdziwi i to mi wystarczy, przynajmniej na razie.
Dłonie Gabriela stanowczo zaciskają się na moich ramionach. Gwałtownie odsuwa mnie od siebie na długość wyprostowanych rąk. Ciemne oczy z uwagą mierzą mnie całą, a po minie męża orientuję się, że niedowierza temu, że przed nim stoję. Wygląda na przerażonego, co w przypadku Gabriela zdecydowanie nie jest normalne. Zwykle ukrywa przede mną te najbardziej skrajne emocje i wiem, że teraz również próbuje to zrobić, ale idzie mu to – najdelikatniej rzecz ujmując – marnie.
– Jak…? – wyrywa mu się. Potrząsa z niedowierzaniem głową, po czym na powrót stanowczo przyciąga mnie do siebie. – Renesmee, aniele, tak cię przepraszam. To nigdy… Nie mam pojęcia jak i…
Chyba mówi coś jeszcze, ale praktycznie go nie słucham. I tak nie jest w stanie skupić się na wypowiedzeniu choćby jednego sensownego zdania. Wyrzuca z siebie kolejne słowa tak szybko i niespójnie, że ledwo nadążam. Wiem jedyne, że się obwinia, chociaż absolutnie nie rozumiem dlaczego.
– Jestem tutaj – przerywam mu pośpiesznie. Dla podkreślenia swoich słów ujmuję jego twarz w swoje dłonie, po czym zmuszam, by spojrzał mi w oczy. – Już dobrze, Gabrielu. Ja… Nic ci nie jest? I co z Alessią i Damienem? – dodaję, coraz bardziej zaniepokojona.
Chyba wciąż jestem w szoku. Formułowanie kolejnych pytań przychodzi mi z trudem, zwłaszcza że do samego końca tak naprawdę nie wierzyłam w to, że uda mi się zobaczyć z Gabrielem. To wszystko wydaje się nierealne, a ja podświadomie wyczekuję momentu, w którym okaże się, że to kolejna sztuczka Ciemności. Boję się i nie potrafię tego ukryć, zwłaszcza przed kimś, kto zna mnie aż za dobrze.
Gabriel nie odpowiada. Nagle odsuwa się ode mnie, stając do mnie plecami i wyraźnie unikając mojego spojrzenia. Obserwuję go niespokojnie, a strach chwyta mnie za gardło. Czuję, że wydarzyło się coś niedobrego, ale nie mam pojęcia co i to mnie przeraża. Cisza dzwoni mi w uszach, sprawiając, że mam ochotę krzyczeć z frustracji.
– Gabrielu! – upominam go. – Gabrielu, co…?
– To moja wina – przerwa mi. Wciąż na mnie nie patrzy, więc podchodzę bliżej, wyciągając rękę, by zwrócić na siebie jego uwagę. Chcę go dotknąć, nim jednak mi się to udaje, Gabriel bezceremonialnie zwraca się w moją stronę. – Myślałem, że cię zabiłem! Ten kryształ… Wieź zniknęła.
Z wrażenia aż cofam się o krok, spoglądając przy tym na niego z niedowierzaniem. Nie od razu jestem w stanie przyswoić sobie to, co do mnie mówi. Otwieram i zaraz zamykam usta, najzwyczajniej w świecie nie będąc w stanie zrozumieć. Co prawda słyszę, ale…
– Co takiego?
Nie wiem co szokuje mnie bardziej – jego słowa czy może pobrzmiewająca w głosie Gabriela gorycz.
– Wieź zniknęła – powtarza. – Ty też. Myślałem… Słodka bogini, nie mam pojęcia jak. Isabeau też nie wiedziała. Natychmiast wróciliśmy do domu, ale ty się nie budziłaś. Czegokolwiek bym nie robił, ty… – Urywa i znów zaczyna potrząsać głową. W jego głosie pobrzmiewa tak wiele skrajnych, nieudolnie ukrywanych emocji, że ledwo jestem w stanie nad nimi nadążyć, o zinterpretowaniu ich nie wspominając. – Tak cię przepraszam. Tak bardzo…
– Przestań.
Na nic więcej mnie nie stać. Patrzę na niego i czuję się niemalże jak lata wcześniej, kiedy kajał się przede mną po tym, jak pod wpływem Isobel prawie zrzucił mnie z balkonu. Na samą myśl czuję, jak coś nieprzyjemnie ściska mnie w gardle. Gabriel jest przerażony i nie mam co do tego wątpliwości. Nie na co dzień widuję go w takim stanie i to również mnie martwi. Natychmiast chcę znaleźć się bliżej, wziąć go w ramiona i zapewnić, że wszystko w porządku, ale czuję, że odepchnie mnie, jeśli tylko spróbuję. Więc czekam, aż nazbyt świadoma, że potrzebował czasu – choćby chwili, by oswoić się z sytuacją i w końcu spróbować rozsądnie ze mną porozmawiać.
Czuję się bezradna. Nie po raz pierwszy nie jestem pewna, co zrobić, a zachowanie Gabriela wcale mi nie pomaga. To, że nagle uświadamiam sobie, że w istocie nie czuję jego emocji, również. Więź zniknęła, dokładnie jak powiedział. Nie wiem, co o tym sądzić, a dająca mi się we znaki pustka coraz bardziej mnie niepokoi. Jakim cudem? Pamiętam jak działa więź, a także co jest w stanie ją zerwać. I to mnie przeraża, bo to oznacza, że…
– Jestem tutaj – mówię cicho, nagle chcąc przekonać nie tylko jego, ale również siebie. – Nie wiem, co się stało, ale to nie ma znaczenia. Lepiej powiedz mi, co z tobą i pozostałymi – żądam, siląc się na jak najbardziej stanowczy ton głosu.
– Ale…
– Porozmawiaj ze mną – przerywam mu. – Gabrielu, jestem tutaj. Tylko to się w tej chwili liczy.
Po jego spojrzeniu trudno mi stwierdzić, co tak naprawdę sobie myśli. Nagle wydaje mi się odległy i dziwnie obcy, co na swój sposób wydaje się przerażające. Przez moment czuję się prawie tak jak wtedy, kiedy mnie nie pamiętał. Nie chcę wracać do tych wspomnień, ale coś w zachowaniu męża nie daje mi spokoju. Wyraźnie miota się, chociaż próbuje to przede mną ukryć. Chcę wierzyć, że to nerwy i fakt, że oboje jesteśmy równie zszokowani, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że za tym wszystkim kryje się coś więcej.
Spoglądam Gabrielowi w oczy, korzystając z tego, że tym razem nie odwraca wzroku. Coś w jego spojrzeniu łagodnieje; uspokaja się, chociaż nie na tyle, by w pełni się rozluźnić. Mimo wszystko ja też zaczynam czuć się lepiej – tylko trochę, ale na dobry początek musi wystarczyć. Oboje mamy prawo, by się w tym gubić. Biorąc pod uwagę to, co się dzieje, taki stan wydaje mi się w pełni naturalny, ale i tak usiłuję wziąć się w garść.
– Masz rację – słyszę. – Wybacz, mi amore.
Wzdycham, po czym podchodzę bliżej. Gabriel spogląda na mnie troskliwie, w następnej chwili znów przyciągając do siebie. Jego wargi odnajdują trochę do moich, a ja bez wahania odwzajemniam pocałunek. Jest w tym coś gwałtownego, wręcz tęsknego, jakbyśmy nie widzieli się całe wieki. Zarzucam mu ręce na szyję, chcąc znaleźć się bliżej. Delikatnie drżę pod jego dotykiem, bynajmniej nie zamierzając protestować, kiedy dłonie Gabriela delikatnie przesuwają się niżej, ostatecznie lądując na moich biodrach.
– Będzie w porządku – oznajmiam cicho, ledwo jestem w stanie złapać oddech. Rzucam mu troskliwe spojrzenie. Czuję, że coś jest nie tak, ale wciąż nie mam pewności co. – Najważniejsze, że cię znalazłam. Ale to ta chwilę… Co z wami? Słodka bogini, ten kryształ…
– Nic mi się nie stało. – Po tonie Gabriela poznaję, że zaczyna tego żałować, ale postanawiam tego nie komentować. – Dzieciaki też są całe. Layla też jest bezpieczna – dodaje, a ja czuję, że kamień dosłownie spada mi z serca.
– Chociaż tyle…
Kiwa głową. Po wyrazie jego twarzy widzę, że nie mówi mi czegoś istotnego. Podejrzliwie mrużę oczy, spoglądając na niego wyczekująco. Nie zamierzam odpuścić, gotowa przysiąc, że wydarzyło się coś bardzo złego. Jasne, że może chcieć mnie chronić, zwłaszcza w tej sytuacji, ale oboje wiemy, że to nie ma racji bytu.
Gabriel ucieka wzrokiem gdzieś w bok.
– Allegra nie żyje – oznajmia, zanim mam okazję zacząć go ponaglać.
Nie od razu dociera do mnie sens jego słów. Cofam się o krok, przyciskając dłoń do ust, by zdusić jęk. Chwieję się na nogach, początkowo niepewna dlaczego. To, co powiedział, wciąż do mnie nie dociera – wydaje się odległe i bezsensowne. W zasadzie równie dobrze mąż może zacząć mówić do mnie w innym języku – efekt byłby najpewniej podobny.
Mrugam energicznie, kiedy obraz zaczyna rozmazywać mi się przed oczami. Gdzieś w pamięci majaczy mi krzyk Joce i to, jak bardzo była przerażona, kiedy nagle obudziła się, powtarzając, że coś jest nie tak z Allegrą. Już wtedy wiedziała? Nie mam pojęcia, co o tym sądzić, ale to i tak nie ma znaczenia. Zwłaszcza po śmierci Setha przyjęcie do wiadomości, że kolejną bliską mi osobę spotkało coś niedobrego, jest dla mnie nie do pojęcia.
– Co…? Co się stało? – pytam, z trudem zmuszając się do tego, by spojrzeć na Gabriela.
– Nie wiem, czy powinnaś o tym słuchać – stwierdza, ale coś w moim spojrzeniu przekonuje go, że tak naprawę nie ma wyboru. – Sporo się wydarzyło. Ten hotel, który mieli sprawdzić Alessia i Damien… To była jedna wielka siedziba łowców. I to powiązanych z rodziną Liz.
– Liz… – powtarzam zaskoczona. – Ale jej rodzina…
– Ojciec i babka przeżyli – oznajmia, a ja spoglądam na niego z niedowierzaniem. – No i pojawił się Jason… Dlatego nikogo nie spotkaliśmy. Z tego, co wiem, urządził sobie krwawe polowanie. – Gabriel waha się przez dłuższą chwilę. – Liz oberwała.
– Słodka bogini…
Chcę dodać coś jeszcze, ale Gabriel w pośpiechu mówi dalej.
– Damienowi udało się zatrzymać przemianę, ale… dość sporym kosztem – przyznaje, a mnie serce niemalże wyskakuje z piersi. – Przestał uzdrawiać.
– Co takiego?! – wyrywa mi się. Spoglądam na męża z niedowierzaniem, coraz bardziej wytrącona z równowagi. Mam wrażenie, że utrzymuję się w pionie wyłącznie dzięki temu, że mnie podtrzymuje. – Ale… Nic mu nie jest? Powiedziałeś, że dzieci są całe! – zarzucam mu.
– Bo są – uspokaja mnie pośpiesznie. – Damienowi nic nie jest. Po prostu już nie jest wstanie nikogo uleczyć.
Potrząsam głową, niezdolna ot tak przyjąć do wiadomości tego, co mi mówi. Mam wrażenie, że tego jest za dużo. Co więcej, wciąż ledwo jestem w stanie myśleć po wzmiance o śmierci Allegry. Mam wrażenie, że niewiele brakuje, żebym oszalała, a to też mi nie pomaga.
– Ja… – zaczynam i zaraz urywam. Nie mam pojęcia, co powinnam mu powiedzieć. – Masz dla mnie jeszcze jakieś rewelacje? – pytam w końcu, a Gabriel rzuca mi niepewne, niemalże przepraszające spojrzenie.
– W zasadzie…
Wyrywa mi się cichy, zdławiony jęk. W tamtej chwili jestem na siebie zła – i to najdelikatniej rzecz ujmując. Co prawda zdaję sobie sprawę z tego, że wyprowadzenie Joce było najlepszym, co mogłam zrobić, ale to nie ma znaczenia. Powinnam była wrócić. Teraz to wiem, nawet jeśli rozsądek podpowiada mi, że i tak na nic bym się nie przydała. Carlisle może i bywa przewrażliwiony, ale biorąc pod uwagę to, w jakim stanie byłyśmy obie z małą, wcale nie dziwię się, że mnie zatrzymał. A jednak pomimo tego, słuchając o wszystkim, co mnie ominęło, czuję się tak bardzo bezużyteczna, że to aż boli.
Gabriel przygarnia mnie do siebie. Próbuje mnie pocieszyć, ale idzie mu to – najdelikatniej rzecz ujmując – marnie, zwłaszcza że sam również jest podenerwowany.
– Jest… jeszcze jedna rzecz – mówi w końcu, ostrożnie dobierając słowa. – Tak się składa, że aktualnie jesteśmy w Chianni.
Unoszę brwi. Nie tego się spodziewałam, zwłaszcza po rzeczach, których dowiedziałam się wcześniej. Ta informacja na swój sposób brzmi niewinnie, ale…
– W Chianni? – powtarzam z wahaniem. – Dlaczego?
– Przez Lawrence’a i Beatrycze. – Przez twarz Gabriela przemyka cień. – Nie wiem, co o tym sądzić. L. nagle zadzwonił do Carlisle’a i oznajmił, że są w naszej posiadłości. A Beatrycze przemienia się w wampira.
– Przemienił Beatrycze w wampira!?
– Nie on, ale Amelie – prostuje Gabriel, jeszcze bardziej wytrącając mnie z równowagi. – Też tego nie rozumiemy. Ale może tak jest lepiej, bo w końcu sobie przypomniała… Tyle dobrego, prawda? Brak wspomnień to jeden z najgorszych stanów, którego można doświadczyć – stwierdza, a ja momentalnie przyznaję mu rację. Kto jak kto, ale on zdecydowanie dobrze o tym wie.
Zamykam oczy, bezskutecznie próbując wszystko uporządkować. Zdecydowanie nic nie jest takie, jak mogłam się spodziewać, ale to wydaje się najmniej istotne. Wciąż mamy problem, który musimy rozwiązać, chociaż po tym, co powiedział mi o Beatrycze, zaczynam mieć nadzieję, że wszystko się jakoś ułoży.
Chwilę trwamy w ciszy. Dopiero po chwili unoszę głowę i zmuszam się do spojrzenia Gabrielowi w oczy.
– Spotkałam Ciemność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa