25 czerwca 2018

Dwadzieścia cztery

Renesmee
Anabelle powitała mnie niepewnym, ale olśniewającym uśmiechem. Na sobie miała tę samą białą sukienkę, w której zobaczyłam ją po raz pierwszy. Stała w niewielkim oddaleniu od drzwi, nerwowo podrygując i zdecydowanie nie będąc w stanie ustać w miejscu.
– Rany, rany! – wyrwało jej się. Przez moment miała problem z tym, by przez nadmiar emocji dalej szeptać. – Naprawdę znasz magię.
– Coś w tym jest – przyznałam, a potem dla lepszego efektu przywołałam do siebie dość mocy, by srebrzysto złota kula zawisła tuż przede mną, choć trochę rozświetlając ciemny korytarz.
Uśmiech mojej małej towarzyszki jakimś cudem stał się jeszcze szerszy i bardziej entuzjastyczny. Klasnęła w dłonie, przez moment wyglądając na chętną, by wyciągnąć rękę ku pulsującej energią kuli, ale ostatecznie tego nie zrobiła.
– Tym bardziej nie rozumiem, jak możesz nie widzieć o sigilach. To takie specjalne symbole, które mają właściwości ochronne – wyjaśniła, po czym znacząco skinęła głową na drzwi. – Te tutaj były napisane kredą. Wystarczyło je zmazać.
Nie odpowiedziałam, w zamian z powątpiewaniem spoglądając na drzwi. W bladym świetle, które zapewniła skumulowana moc, widziałam zaledwie niewyraźne smugi, które pozostały z symboli, o których mówiła Anabelle. Wciąż nie miałam pewności, czym były sigile, ale nie chciałam się nad tym zastanawiać. Przynajmniej już rozumiałam jak działały i co powstrzymywało mnie przed wyjściem z pokoju.
– Dziękuję ci – powiedziałam, na powrót skupiając się na Anabelle. – Teraz już sobie poradzę… Wydaje mi się, że powinnaś wracać o siebie. Nie chciałabym, żebyś wpadła w kłopoty – wyjaśniłam, a dziewczynka jak na zawołanie się skrzywiła.
– Pozwól mi się przynajmniej wyprowadzić! Chcę pomóc – oznajmiła, spoglądając na mnie niemalże błagalnie.
Zawahałam się, dziwnie czując się pod intensywnym spojrzeniem jej błękitnych oczu. Przypatrywała mi się błagalnie, ale i z zaciekawieniem, raz po raz przesuwając wzrokiem to po mojej twarzy, to znów po włosach. Nie miałam wątpliwości, że dziecięca twarzyczka to tylko pozory, bo zdecydowanie musiała być tutaj o wiele dłużej, ale i tak nie potrafiłam patrzeć na nią jak na kogoś, kto potrafił o siebie zadbać. W moich oczach była dzieckiem, na dodatek takim, które chciałam chronić.
– Jeśli ktoś nas zauważy… – zaczęłam, ostrożnie dobierając słowa, jednak Anabelle nie pozwoliła mi dokończyć.
– Wiem, co robię – oznajmiła z przekonaniem. Bez choćby chwili wahania przesunęła się bliżej i bezceremonialnie chwyciła mnie za rękę. – Chodź. Znam to miejsce tak dobrze, że nie ma możliwości, by ktoś nas zauważył.
Otworzyłam i zaraz zamknęłam usta, aż nazbyt świadoma, że ta dyskusja tak naprawdę była z góry skazana na porażkę. Anabelle już podjęła decyzję, zresztą była przy tym tak pewna siebie, że nawet gdybym chciała, nie potrafiłabym niczego jej odmówić. Bez słowa ruszyłam za nią, kiedy pociągnęła mnie w głąb korytarza, przy okazji z ulgą przyjmując fakt, że prowadziła mnie zupełnie inną drogą niż ta, którą sama obrałam we śnie, w którym spotkałam Ciemność.
Miałam dziesiątki pytań, powoli przekonując się do myśli, że mała jednak mogła odpowiedzieć mi na przynajmniej część z nich. Mimo wszystko zmusiłam się do milczenia, skupiona na tym, że na razie powinnyśmy być ostrożne. Panując dookoła cisza miała w sobie coś niepokojącego, zresztą jak i wszechobecny mrok. Starałam się nie myśleć o tym, co mogło kryć się poza zasięgiem wzroku, skupiona na ostrożnym stawaniu kroków i trzymania się blisko Anabelle.
Przez kilka minut szłyśmy w ciszy. Moja drobna przewodniczka wydawała się absolutnie pewna tego, gdzie mnie prowadziła, nawet przez moment nie wahając się przy kolejnych skrętach. Narzuciła dość znaczące tempo, sama przy tym poruszając się tak lekko i cicho, że poczułam się niemalże tak, jakbym znów podążała za Dallasem. Gdyby nie to, że zdążyłam się przekonać, że mała była w pełni materialna, a do tego żywa (na tyle, na ile – w końcu doskonale słyszałam bicie jej serca oraz to, że musiała oddychać), zaczęłabym mieć wątpliwości.
– Tędy będziesz miała bliżej do jeziora – oznajmiła nagle Anabelle, przystając tak gwałtownie, że omal na nią nie wpadłam. W ciemnościach wyraźnie widziałam dwuskrzydłowe drzwi, jakże podobne do tych, którymi wprowadziła mnie tutaj Ariadna. – Poszłabym z tobą, ale nie powinnam. Lepiej nie wychodzić po zmroku – dodała i coś w tych słowach przyprawiło mnie o dreszcze.
– I tak zrobiłaś dla mnie za dużo – stwierdziłam zgodnie z prawą. – Nie chcę, żebyś miała z mojego powodu kłopoty.
Posłała mi pocieszający, blady uśmiech.
– Nawet jeśli będę to trudno – oznajmiła z przekonaniem. Miała w sobie coś, co zadziwiało mnie na każdym kroku. – Beatrycze ciągle się sprzeciwiała. Uważam, że wszystkie powinnyśmy… Ale ciocia i reszta twierdzą inaczej. – Zamilkła, po czym westchnęła cicho. – Patrzą na mnie jak na dziecko, bo jestem tutaj najmłodsza. No i żadna z nas nie zmieniła się za bardzo od momentu, w którym znalazłyśmy się tutaj… Ale to przecież nie oznacza, że jestem głupia! – wyrzuciła z siebie na wydechu. – To miejsce jest piękne, ale niebezpieczne. Siedzenie i posłuszne przyjmowanie tego, co daje nam Ciemność, nie zmieni niczego.
Mówiła szybko i cicho, raz po raz niespokojnie rozglądając się dookoła. Nie musiałam pytać, by wiedzieć, że tak naprawdę wcale nie obawiała się ani Ariadny, ani innej z obecnych w tym miejscu kobiety. Jakkolwiek piękny nie byłby ten świat, każda z nich była świadoma istnienia czegoś więcej, co z równym powodzeniem mogło okazać się niebezpieczne. Żyły w strachu, choć najwyraźniej przywykły do tego tak bardzo, że udawały, że to coś najzupełniej normalnego.
Beatrycze najwyraźniej od samego początku zachowywała się inaczej. Anabelle też, chociaż młody wiek sprawiał, że wszyscy spoglądali na nią przez palce, zupełnie jakby była dzieckiem. Ja również, choć słuchając jej w tamtej chwili, naprawdę zaczynałam tego żałować. Robiłam to, co mnie samą irytowało, kiedy to miałam wrażenie, że wszyscy widzieli wyłącznie nieporadną, niezdolną do obrony Nessie.
– Dziękuję – wykrztusiłam z opóźnieniem. Zaraz po tym instynktownie przesunęłam się bliżej, jak gdyby nigdy nic biorąc Anabelle w ramiona. Odwzajemniła uścisk, nie sprawiając wrażenia ani odrobinę zaskoczonej albo zniechęconej tym, że dotykał jej ktoś obcy. – Jeśli tylko będę mogła, powiem Beatrycze, że jest tutaj ktoś, kto bardzo za nią tęskni – zapewniłam, chociaż to wcale nie miało być takie proste. Jak długo kobieta nie pamiętała niczego ze swojego przeszłego życia, zdecydowanie nie mogłam wyskoczyć jej z takimi rewelacjami.
– Lepiej powiedz jej, że ją kocham – rzuciłam pogodnym tonem Anabelle, oswobadzając się z mojego uścisku. – I żeby się nie smuciła. Nam nie pomoże, ale sama wciąż może być szczęśliwa.
Poczułam nieprzyjemny ucisk w gardle, więc nie odpowiedziałam, w zamian ograniczając się do niepewnego skinięcia głową. Raz jeszcze powiodłam wzrokiem dookoła, chcąc upewnić się, że w korytarzu nie było nikogo obcego, ale przynajmniej na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się w porządku. Szybkim krokiem ruszyłam przed siebie, woląc nie zastanawiać się, czy w rzeczywistości to faktycznie było takie proste. Co prawda przez całą drogę nie spotkałyśmy nikogo ani niczego, ale w tym miejscu zdecydowanie nie zamierzałam ot tak zaufać zmysłom.
Drzwi nie były zamknięte, choć do samego końca spodziewałam się, że będzie inaczej. A jednak ciężkie wrota ustąpiły pod moim naciskiem, kiedy naparłam na nie, by móc wydostać się na zewnątrz. Zmrużyłam oczy w blasku stojącej przed budynkiem latarni, po czym obejrzałam się przez ramię, raz jeszcze spoglądając w głąb posiadłości. Anabelle zniknęła, najwyraźniej nie zamierzając tracić czasu. Naprawdę miałam nadzieję, że bezpiecznie dotrze do siebie, zwłaszcza że ostatnim, czego chciałam, było to, żeby z mojego powodu wpakowała się w kłopoty. Z drugiej strony, nagle zdana sama na siebie, zaczęłam czuć się nieswojo, ale próbowałam się nad tym nie zastanawiać.
Moją uwagę momentalnie przywiodły symbole, które ktoś wymalował przy wejściu. Wydawały się łagodnie jarzyć w ciemnościach, układając we wzory, których nie potrafiłam zrozumieć. Przystanęłam, przez kilka sekund bezmyślnie wpatrując się w kształty i starając się je zapamiętać. Coś podobnego zwróciło moją uwagę już w chwili, gdy podążałam do tego miejsca za Ariadną. To były sigile, o których wspominała Anabelle? Nie miałam pojęcia, zresztą nie miałam czasu, żeby próbować to sprawdzać. Przy odrobinie szczęścia mogłam zostawić to na później, mimowolnie zastanawiając się nad tym, czy Isabeau albo Rufus kiedykolwiek słyszeli tę nazwę.
Zmusiłam się do ruchu, po chwili zastanowienia zamiast skradania, decydując się na bieg. Nawet jeśli ktoś usłyszał moje kroki, nie próbował mnie gonić. W zasadzie udało mi się opuścić teren posiadłości, nim ktokolwiek w ogóle zauważył, że już nie siedziałam spokojne w pokoju. Nie miałam pojęcia czy to dobrze, czy może nie, a ja niepotrzebnie ryzykowałam, ale to nie miało dla mnie znaczenia. Nie wyobrażałam sobie dalszego tracenia czasu w sypialni, nie wspominając o czekaniu aż Ciemność znów się mną zainteresuje.
Gorzej, jeśli zrobi to teraz…
Zarżałam, co najmniej zaniepokojona taką możliwością. Samotność mi nie służyła, nie wspominając o tym, że poczułam się dziwnie, kiedy w końcu otoczyły mnie drzewa. Przez krótką chwilę jeszcze biegłam, właściwie nie zastanawiając nad kierunkiem i celem. Dopiero po jakimś czasie zwolniłam najpierw do w pełni ludzkiego truchtu, a później do spokojnego, niemalże spacerowego kroku. Z bijącym sercem rozejrzałam się dookoła, całą uwagę skupiając na utrzymaniu podążającego za mną blasku mocy. Nie chciałam, żeby zgasł, nie wyobrażając sobie tego, że miałabym pogrążyć się w mroku.
To wszystko wydawało mi się niepokojąco znajome. Co prawda tym razem przynajmniej nie błądziłam po zaciemnionym korytarzu, bez celu podążając przed siebie, ale to niczego nie zmieniało. Tak naprawdę las wcale nie był lepszą alternatywą, równie ciemny, monotonny i pełen niepokojących kształtów, które niemalże na każdym kroku przyprawiały mnie o palpitacje serca.
Chciałam wierzyć, że tym razem przynajmniej nie śniłam. Anabelle była prawdziwa, tak jak i kierunek, który mi wskazała. Jezioro… Miałaś znaleźć jezioro, przypomniałam sobie i uczepiłam się tej myśli, nie chcąc zastanawiać nad tym, czy w ogóle miała sens. Prawda była taka, że nie wiedziałam, co robić. Od samego początku zdawałam sobie sprawę z tego, że nawet jeśli wyję z pokoju, moja sytuacja nieszczególnie się poprawi. Wciąż błądziłam bez celu, niezdolna stwierdzić, co powinnam zrobić, żeby uciec z tego miejsca.
W zasadzie zaczynałam wątpić w to, czy faktycznie było to możliwe. Na litość bogini, ten świat należał do Ciemności. Przez wieki gromadzono tutaj kobiety i żadna z nich nie uciekła, przynajmniej o własnych siłach. Co prawda próbowałam pocieszać się tym, że wszyscy powtarzali, że tak naprawdę wcale nie należałam do tego miejsca, ale nie miałam pojęcia, czy to miało jakiekolwiek znaczenie. Ciemność sama wydawała się tego nie wiedzieć, dość jasno dając mi do zrozumienia, że ostateczni wybór zdecydowanie nie należał do mnie.
Jakkolwiek by nie było, jezioro wydawało się jedynym punktem zaczepienia, które miałam. W myślach raz po raz rozpamiętywałam słowa Anabelle, sama niepewna, co powinnam o tym wszystkim sądzić. Już raz słyszałam o znaczeniu krwi, zwłaszcza kiedy w grę wchodziły uczucia. W zasadzie to był fakt, chociaż kiedy ostatnim razem ktoś mówił mi o jakimkolwiek rytuale, omal nie pozabijałam wszystkich wokół, przywołując do podziemi demony.
Nerwowo zacisnęłam dłonie w pięści. Jaki tak właściwie miałam wybór? Tym razem przynajmniej nie miałam skrzywdzić nikogo innego prócz siebie, a przynajmniej w to próbowałam uwierzyć. I tak wszystko wydawało się sprowadzać właśnie do tego jeziora. Przynajmniej sądziłam, że to, że właśnie woda była pierwszym, co zobaczyłam w tym miejscu, było czymś więcej, aniżeli zwykłym przypadkiem.
Początkowo nie miałam pewności, czy dobrze idę. Podążając za Ariadną próbowałam się rozglądać, ale to niewiele pomagało mi, jeśli chodziło o rozeznanie w terenie. Równie dobrze mogło okazać się, że błądziłam bez celu, nie wspominając o tym, że nawet nie miałam pewności, jak rozległe było to miejsce. Szłam, wręcz oczekując tego, że w każdej chwili mogłam wpakować się w kłopoty. Poniekąd chyba tego oczekiwałam, dlatego aż zastygłam w bezruchu, zaskoczona, kiedy nagle znalazłam się nad wodą.
Łagodne światło księżyca odbijało się od spokojnej tafli jeziora. Kolejny raz uderzyła mnie czystość i idealność wody. W zasadzie zbiornik kojarzył mi się trochę z tym, które znajdowało się tuż przed Miastem Nocy, a które wszyscy nazywali Zwierciadłem. Zawahałam się, jak urzeczona wpatrując w stojącą wodę i zastanawiając, co powinnam zrobić. W teorii wiedziałam, ale czułam wręcz wewnętrzną blokadę przed tym, by spróbować podejść i zakłócić coś tak doskonałego.
Cisza przyprawiała mnie o dreszcze. Byłam świadoma wyłącznie napierającego ze wszystkich stron, porażającego wręcz spokoju. Słyszałam wyłącznie swój oddech i przyśpieszone bicie serca. Chociaż po lesie mogłabym spodziewać się jakichkolwiek odgłosów. W zasadzie od dziecka w gęstwinie spędzałam tyle czasu, że podświadomie wyczekiwałam pewnych charakterystycznych dla takich miejsc zapachów i dźwięków. Co prawda już wiedziałam, że nie znajdowałam się w normalnym świecie, ale i tak poczułam się nieswojo, coraz pewniejsza tego, że wszystko było nie takie jak powinno.
Miałam wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim w końcu ruszyłam się z miejsca. Stąpałam ostrożnie, starając się stawiać kolejne kroki tak ostrożnie i cicho, by nie zakłócić panującego dookoła spokoju. Mimowolnie skrzywiłam się, kiedy trawa łagodnie zaszeleściła pod moimi stopami. Każdy dźwięk wydawał mi się wręcz nienaturalnie głośny i niewłaściwy, tym samym podsycając odczuwane przeze mnie wątpliwości.
Tafla wody zdecydowanie nadawałaby się na zwierciadło. Kiedy podeszłam na tyle blisko, by móc dostrzec w jeziorze własne odbicie, znów zamarłam, uważnie obserwując… Cóż, samą siebie. Wydawałam się nienaturalnie blada, zwłaszcza w białej sukni matki Gabriela, przez którą wyglądałam trochę jak duch. Z opóźnieniem uświadomiłam sobie, że w pewnym momencie wstrzymałam oddech. Natychmiast zaczerpnęłam powietrza, próbując się uspokoić i zacząć zachowywać normalnie.
Właściwie nie miałam pewności, czego powinnam się spodziewać. Wciąż oczekiwałam tego, że coś pójdzie nie tak – prędzej czy później. Ten spokój dawał mi się we znaki bardziej niż cokolwiek innego, będąc niczym cisza przed burzą. I to najpewniej dość gwałtowną, bo po tym miejscu nie potrafiłam oczekiwać niczego dobrego.
Po prostu zrób to, po co tu przyszłaś, warknęłam na siebie w duchu.
Poruszając się trochę jak w transie, ostrożnie przyklękłam na brzegu. Z bijącym sercem wsparłam dłonie na ziemi, po czym nachyliłam się tak bardzo, że końcówki moich włosów niemalże dotknęły spokojnej tafli wody. Poczułam się nieswojo, kiedy moje odbicie rozszerzonymi oczami spojrzało wprost na mnie. W głowie miałam pustkę, raz po raz zastanawiając się nad tym, jak wielkie szanse miałam na to, by „sekret”, który zdradziła mi Anabelle, okazał się prawdą.
Zamrugałam nieco nieprzytomnie, kiedy obraz zaczął rozmazywać mi się przed oczami. Niespokojnie rozejrzałam się dookoła, gorączkowo szukając czegoś, czym mogłabym upuścić sobie krwi. Ostatecznie zacisnęłam palce na wyglądającym na wystarczająco ostry kamieniu, niepewnie przykładając jedną z krawędzi do skóry. Potrzebowałam kilku podejść, by przekonać się, że jednak byłam w stanie przeciąć skórę – choćby tylko i na opuszku palca. Och, no i zdecydowanie byłam na swój sposób materialna, skoro krwawiłam, chociaż to wciąż do mnie nie docierało.
Ręka zadrżała mi, ledwo tylko wyciągnęłam ją ku jezioru. Na krótką chwilę zacisnęłam dłoń w pieść, ogarnięta wątpliwościami. Czy to naprawdę było dobrym pomysłem? Z drugiej strony, jaki tak naprawdę miałam wybór? Nie dysponowałam żadnym planem, z kolei dotarcie do jeziora i zrobienie tego, co właśnie zamierzałam, wydawało mi się jedynym punktem zaczepienia.
– Najwyżej coś jednak mnie zabije – mruknęłam, choć to bynajmniej nie brzmiało ani trochę zachęcająco.
Woda była przyjemnie ciepła, aż chciało się w niej zanurzyć. Delikatnie musnęłam opuszkiem powierzchnię, po czym cofnęłam rękę, ze zmarszczonymi brwiami spoglądając na kilka zmarszczek, które zakłóciły idealną dotychczas taflę. Krew nieznacznie zabarwiła wodę, ale prawie natychmiast zniknęła, rozcieńczona. To jednoznacznie dało mi do zrozumienia, że musiałam wziąć się w garść i pośpieszyć, chociaż perspektywa „pisania” na wodzie i tak wydawała mi się czymś co najmniej dziwnym.
Westchnęłam cicho. Zupełnie jakby właśnie to było najbardziej problematyczne w obecnej sytuacji.
Gabriel. Skup się na Gabrielu, nakazałam sobie stanowczo.
To akurat nie było trudne. Przez moment nawet poczułam spokój i udało mi się rozluźnić, chociaż nie sądziłam, że to w ogóle możliwe. Ale chciałam go zobaczyć, prawda? Musiałam upewnić się, że był cały, zwłaszcza po tym, co wydarzyło się w siedzibie łowców. Potrzebowałam choćby najmniej znaczącego dowodu na to, że był cały – i że sytuacja jednak była opanowana.
Ostrożnie przesunęłam palcem po wodzie, nawet nie próbując zastanawiać się nad tym, czy tak to powinno wyglądać. Działałam trochę jak automat, skupiona na myśleniu o mężu i próbie uwierzenia w to, że odrobina krwi w istocie wystarczyła, by mnie do niego doprowadzić. Próbowałam dodatkowo skupić się na więzi, wierząc, że wszystko opierało się właśnie na niej. Srebrzysta wstążka zawsze wskazywała mi drogę, więc może  tym razem.
Gabr…
Właściwie nie byłam pewna, jakim cudem nie zorientowałam się, że nie byłam sama. Później nie potrafiłam sobie przypomnieć, bym słyszała cokolwiek – choćby najcichsze kroki albo dodatkowy, obcy oddech.
Nie zmieniało to jednak faktu, że nagle usłyszałam melodyjny śmiech, a potem czyjeś dłonie bezceremonialnie mnie popchnęły, nie dając okazji, żebym obejrzała się przez ramię.
Straciłam równowagę. To w zasadzie było do przewidzenia, skoro nachylałam się nad wodą tak bardzo, jakbym sama chciała do niej skoczyć. Nagle po prostu znalazłam się w wodzie, w pierwszym odruchu zbytnio oszołomiona, by spróbować się wynurzyć. Potrafiłam pływać – trudno żeby nie, skoro wychowywałam się przy Quileutach, o licznych skokach z klifu nie wspominając – a jednak w tamtej chwili to okazało się całkowicie bez znaczenia. Nie spodziewałam się, że zwłaszcza przy brzegu jezioro mogłoby być aż tak głębokie, a jednak woda pochłonęła mnie całą. Przez moment nie miałam pojęcia, gdzie jest góra, a gdzie dół. Bezradnie machałam rękami, próbując odzyskać kontrolę, ale ciężka od wody sukienka zdawała się ciągnąć mnie na dno.
Z opóźnieniem uprzytomniłam sobie, że ta woda zdecydowanie nie była normalna. Dookoła była wyłącznie nieprzenikniona czerń – wszechobecna pustka, z którą mimo usilnych starań nie potrafiłam walczyć. Tonęłam w ciemnościach, nie będąc w stanie doszukać się jakichkolwiek oznak tego, że gdzieś w pobliżu znajdowała się powierzchnia. Nie widziałam choćby najsłabszego blasku księżyca – tylko ciemność, co przeraziło mnie zwłaszcza przy świadomości, że ostatnim razem w takich warunkach utknęłam z czymś, czego zdecydowanie nie chciałam spotkać nigdy więcej.
Teraz było już tylko gorzej.
Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, co by było, gdybym kiedyś zaczęła się topić. Nie bałam się wody, traktując ją jako coś oczywistego i – przede wszystkim – przyjemnego. A jednak teraz ta wydawała się zwracać przeciwko mnie, podczas gdy ja.
Z tym, że to nie była woda – nie tak po prostu, chociaż o tym przekonałam się dopiero w chwili, w której spróbowałam zaczerpnąć tchu, niezdolna dłużej wstrzymywać oddechu.
Wtedy uświadomiłam sobie, że wcale nie tonęłam, a przynajmniej nie czułam wody, która próbowałaby wedrzeć mi się do płuc. W zamian pojęłam, że spałam – tak naprawdę zapadałam się we wszechogarniającą pustkę, coraz niżej i niżej, żeby…
Gabriel, pomyślałam jeszcze, chociaż sama nie byłam pewna, dlaczego akurat jego imię w pierwszej chwili przyszło mi do głowy.
Zaraz po tym wszystko ostatecznie zniknęło i nie było już nic, prócz wszechogarniającej ciemności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa