Renesmee
Anabelle powitała mnie
niepewnym, ale olśniewającym uśmiechem. Na sobie miała tę samą białą sukienkę, w której
zobaczyłam ją po raz pierwszy. Stała w niewielkim oddaleniu od drzwi,
nerwowo podrygując i zdecydowanie nie będąc w stanie ustać w miejscu.
– Rany,
rany! – wyrwało jej się. Przez moment miała problem z tym, by przez
nadmiar emocji dalej szeptać. – Naprawdę znasz magię.
– Coś w tym
jest – przyznałam, a potem dla lepszego efektu przywołałam do siebie dość
mocy, by srebrzysto złota kula zawisła tuż przede mną, choć trochę
rozświetlając ciemny korytarz.
Uśmiech
mojej małej towarzyszki jakimś cudem stał się jeszcze szerszy i bardziej
entuzjastyczny. Klasnęła w dłonie, przez moment wyglądając na chętną, by
wyciągnąć rękę ku pulsującej energią kuli, ale ostatecznie tego nie zrobiła.
– Tym
bardziej nie rozumiem, jak możesz nie widzieć o sigilach. To takie
specjalne symbole, które mają właściwości ochronne – wyjaśniła, po czym
znacząco skinęła głową na drzwi. – Te tutaj były napisane kredą. Wystarczyło je
zmazać.
Nie
odpowiedziałam, w zamian z powątpiewaniem spoglądając na drzwi. W bladym
świetle, które zapewniła skumulowana moc, widziałam zaledwie niewyraźne smugi,
które pozostały z symboli, o których mówiła Anabelle. Wciąż nie
miałam pewności, czym były sigile, ale nie chciałam się nad tym zastanawiać.
Przynajmniej już rozumiałam jak działały i co powstrzymywało mnie przed
wyjściem z pokoju.
– Dziękuję
ci – powiedziałam, na powrót skupiając się na Anabelle. – Teraz już sobie
poradzę… Wydaje mi się, że powinnaś wracać o siebie. Nie chciałabym, żebyś
wpadła w kłopoty – wyjaśniłam, a dziewczynka jak na zawołanie się
skrzywiła.
– Pozwól mi
się przynajmniej wyprowadzić! Chcę pomóc – oznajmiła, spoglądając na mnie
niemalże błagalnie.
Zawahałam
się, dziwnie czując się pod intensywnym spojrzeniem jej błękitnych oczu.
Przypatrywała mi się błagalnie, ale i z zaciekawieniem, raz po raz
przesuwając wzrokiem to po mojej twarzy, to znów po włosach. Nie miałam
wątpliwości, że dziecięca twarzyczka to tylko pozory, bo zdecydowanie musiała
być tutaj o wiele dłużej, ale i tak nie potrafiłam patrzeć na nią jak
na kogoś, kto potrafił o siebie zadbać. W moich oczach była
dzieckiem, na dodatek takim, które chciałam chronić.
– Jeśli
ktoś nas zauważy… – zaczęłam, ostrożnie dobierając słowa, jednak Anabelle nie
pozwoliła mi dokończyć.
– Wiem, co
robię – oznajmiła z przekonaniem. Bez choćby chwili wahania przesunęła się
bliżej i bezceremonialnie chwyciła mnie za rękę. – Chodź. Znam to miejsce
tak dobrze, że nie ma możliwości, by ktoś nas zauważył.
Otworzyłam i zaraz
zamknęłam usta, aż nazbyt świadoma, że ta dyskusja tak naprawdę była z góry
skazana na porażkę. Anabelle już podjęła decyzję, zresztą była przy tym tak
pewna siebie, że nawet gdybym chciała, nie potrafiłabym niczego jej odmówić.
Bez słowa ruszyłam za nią, kiedy pociągnęła mnie w głąb korytarza, przy
okazji z ulgą przyjmując fakt, że prowadziła mnie zupełnie inną drogą niż
ta, którą sama obrałam we śnie, w którym spotkałam Ciemność.
Miałam
dziesiątki pytań, powoli przekonując się do myśli, że mała jednak mogła
odpowiedzieć mi na przynajmniej część z nich. Mimo wszystko zmusiłam się
do milczenia, skupiona na tym, że na razie powinnyśmy być ostrożne. Panując
dookoła cisza miała w sobie coś niepokojącego, zresztą jak i wszechobecny
mrok. Starałam się nie myśleć o tym, co mogło kryć się poza zasięgiem
wzroku, skupiona na ostrożnym stawaniu kroków i trzymania się blisko
Anabelle.
Przez kilka
minut szłyśmy w ciszy. Moja drobna przewodniczka wydawała się absolutnie
pewna tego, gdzie mnie prowadziła, nawet przez moment nie wahając się przy
kolejnych skrętach. Narzuciła dość znaczące tempo, sama przy tym poruszając się
tak lekko i cicho, że poczułam się niemalże tak, jakbym znów podążała za
Dallasem. Gdyby nie to, że zdążyłam się przekonać, że mała była w pełni
materialna, a do tego żywa (na tyle, na ile – w końcu doskonale
słyszałam bicie jej serca oraz to, że musiała oddychać), zaczęłabym mieć
wątpliwości.
– Tędy
będziesz miała bliżej do jeziora – oznajmiła nagle Anabelle, przystając tak
gwałtownie, że omal na nią nie wpadłam. W ciemnościach wyraźnie widziałam
dwuskrzydłowe drzwi, jakże podobne do tych, którymi wprowadziła mnie tutaj
Ariadna. – Poszłabym z tobą, ale nie powinnam. Lepiej nie wychodzić po
zmroku – dodała i coś w tych słowach przyprawiło mnie o dreszcze.
– I tak
zrobiłaś dla mnie za dużo – stwierdziłam zgodnie z prawą. – Nie chcę,
żebyś miała z mojego powodu kłopoty.
Posłała mi
pocieszający, blady uśmiech.
– Nawet
jeśli będę to trudno – oznajmiła z przekonaniem. Miała w sobie coś,
co zadziwiało mnie na każdym kroku. – Beatrycze ciągle się sprzeciwiała.
Uważam, że wszystkie powinnyśmy… Ale ciocia i reszta twierdzą inaczej. –
Zamilkła, po czym westchnęła cicho. – Patrzą na mnie jak na dziecko, bo jestem
tutaj najmłodsza. No i żadna z nas nie zmieniła się za bardzo od
momentu, w którym znalazłyśmy się tutaj… Ale to przecież nie oznacza, że
jestem głupia! – wyrzuciła z siebie na wydechu. – To miejsce jest piękne,
ale niebezpieczne. Siedzenie i posłuszne przyjmowanie tego, co daje nam
Ciemność, nie zmieni niczego.
Mówiła
szybko i cicho, raz po raz niespokojnie rozglądając się dookoła. Nie
musiałam pytać, by wiedzieć, że tak naprawdę wcale nie obawiała się ani
Ariadny, ani innej z obecnych w tym miejscu kobiety. Jakkolwiek
piękny nie byłby ten świat, każda z nich była świadoma istnienia czegoś
więcej, co z równym powodzeniem mogło okazać się niebezpieczne. Żyły w strachu,
choć najwyraźniej przywykły do tego tak bardzo, że udawały, że to coś
najzupełniej normalnego.
Beatrycze
najwyraźniej od samego początku zachowywała się inaczej. Anabelle też, chociaż
młody wiek sprawiał, że wszyscy spoglądali na nią przez palce, zupełnie jakby
była dzieckiem. Ja również, choć słuchając jej w tamtej chwili, naprawdę
zaczynałam tego żałować. Robiłam to, co mnie samą irytowało, kiedy to miałam
wrażenie, że wszyscy widzieli wyłącznie nieporadną, niezdolną do obrony Nessie.
– Dziękuję
– wykrztusiłam z opóźnieniem. Zaraz po tym instynktownie przesunęłam się
bliżej, jak gdyby nigdy nic biorąc Anabelle w ramiona. Odwzajemniła
uścisk, nie sprawiając wrażenia ani odrobinę zaskoczonej albo zniechęconej tym,
że dotykał jej ktoś obcy. – Jeśli tylko będę mogła, powiem Beatrycze, że jest
tutaj ktoś, kto bardzo za nią tęskni – zapewniłam, chociaż to wcale nie miało
być takie proste. Jak długo kobieta nie pamiętała niczego ze swojego przeszłego
życia, zdecydowanie nie mogłam wyskoczyć jej z takimi rewelacjami.
– Lepiej
powiedz jej, że ją kocham – rzuciłam pogodnym tonem Anabelle, oswobadzając się z mojego
uścisku. – I żeby się nie smuciła. Nam nie pomoże, ale sama wciąż może być
szczęśliwa.
Poczułam
nieprzyjemny ucisk w gardle, więc nie odpowiedziałam, w zamian
ograniczając się do niepewnego skinięcia głową. Raz jeszcze powiodłam wzrokiem
dookoła, chcąc upewnić się, że w korytarzu nie było nikogo obcego, ale
przynajmniej na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się w porządku.
Szybkim krokiem ruszyłam przed siebie, woląc nie zastanawiać się, czy w rzeczywistości
to faktycznie było takie proste. Co prawda przez całą drogę nie spotkałyśmy
nikogo ani niczego, ale w tym miejscu zdecydowanie nie zamierzałam ot tak
zaufać zmysłom.
Drzwi nie
były zamknięte, choć do samego końca spodziewałam się, że będzie inaczej. A jednak
ciężkie wrota ustąpiły pod moim naciskiem, kiedy naparłam na nie, by móc
wydostać się na zewnątrz. Zmrużyłam oczy w blasku stojącej przed budynkiem
latarni, po czym obejrzałam się przez ramię, raz jeszcze spoglądając w głąb
posiadłości. Anabelle zniknęła, najwyraźniej nie zamierzając tracić czasu.
Naprawdę miałam nadzieję, że bezpiecznie dotrze do siebie, zwłaszcza że
ostatnim, czego chciałam, było to, żeby z mojego powodu wpakowała się w kłopoty.
Z drugiej strony, nagle zdana sama na siebie, zaczęłam czuć się nieswojo,
ale próbowałam się nad tym nie zastanawiać.
Moją uwagę
momentalnie przywiodły symbole, które ktoś wymalował przy wejściu. Wydawały się
łagodnie jarzyć w ciemnościach, układając we wzory, których nie potrafiłam
zrozumieć. Przystanęłam, przez kilka sekund bezmyślnie wpatrując się w kształty
i starając się je zapamiętać. Coś podobnego zwróciło moją uwagę już w chwili,
gdy podążałam do tego miejsca za Ariadną. To były sigile, o których
wspominała Anabelle? Nie miałam pojęcia, zresztą nie miałam czasu, żeby
próbować to sprawdzać. Przy odrobinie szczęścia mogłam zostawić to na później,
mimowolnie zastanawiając się nad tym, czy Isabeau albo Rufus kiedykolwiek
słyszeli tę nazwę.
Zmusiłam
się do ruchu, po chwili zastanowienia zamiast skradania, decydując się na bieg.
Nawet jeśli ktoś usłyszał moje kroki, nie próbował mnie gonić. W zasadzie
udało mi się opuścić teren posiadłości, nim ktokolwiek w ogóle zauważył,
że już nie siedziałam spokojne w pokoju. Nie miałam pojęcia czy to dobrze,
czy może nie, a ja niepotrzebnie ryzykowałam, ale to nie miało dla mnie
znaczenia. Nie wyobrażałam sobie dalszego tracenia czasu w sypialni, nie
wspominając o czekaniu aż Ciemność znów się mną zainteresuje.
Gorzej, jeśli zrobi to teraz…
Zarżałam,
co najmniej zaniepokojona taką możliwością. Samotność mi nie służyła, nie
wspominając o tym, że poczułam się dziwnie, kiedy w końcu otoczyły
mnie drzewa. Przez krótką chwilę jeszcze biegłam, właściwie nie zastanawiając
nad kierunkiem i celem. Dopiero po jakimś czasie zwolniłam najpierw do w pełni
ludzkiego truchtu, a później do spokojnego, niemalże spacerowego kroku. Z bijącym
sercem rozejrzałam się dookoła, całą uwagę skupiając na utrzymaniu podążającego
za mną blasku mocy. Nie chciałam, żeby zgasł, nie wyobrażając sobie tego, że
miałabym pogrążyć się w mroku.
To wszystko
wydawało mi się niepokojąco znajome. Co prawda tym razem przynajmniej nie
błądziłam po zaciemnionym korytarzu, bez celu podążając przed siebie, ale to
niczego nie zmieniało. Tak naprawdę las wcale nie był lepszą alternatywą,
równie ciemny, monotonny i pełen niepokojących kształtów, które niemalże
na każdym kroku przyprawiały mnie o palpitacje serca.
Chciałam wierzyć,
że tym razem przynajmniej nie śniłam. Anabelle była prawdziwa, tak jak i kierunek,
który mi wskazała. Jezioro… Miałaś
znaleźć jezioro, przypomniałam sobie i uczepiłam się tej myśli, nie
chcąc zastanawiać nad tym, czy w ogóle miała sens. Prawda była taka, że
nie wiedziałam, co robić. Od samego początku zdawałam sobie sprawę z tego,
że nawet jeśli wyję z pokoju, moja sytuacja nieszczególnie się poprawi.
Wciąż błądziłam bez celu, niezdolna stwierdzić, co powinnam zrobić, żeby uciec z tego
miejsca.
W zasadzie
zaczynałam wątpić w to, czy faktycznie było to możliwe. Na litość bogini,
ten świat należał do Ciemności. Przez wieki gromadzono tutaj kobiety i żadna
z nich nie uciekła, przynajmniej o własnych siłach. Co prawda
próbowałam pocieszać się tym, że wszyscy powtarzali, że tak naprawdę wcale nie
należałam do tego miejsca, ale nie miałam pojęcia, czy to miało jakiekolwiek
znaczenie. Ciemność sama wydawała się tego nie wiedzieć, dość jasno dając mi do
zrozumienia, że ostateczni wybór zdecydowanie nie należał do mnie.
Jakkolwiek
by nie było, jezioro wydawało się jedynym punktem zaczepienia, które miałam. W myślach
raz po raz rozpamiętywałam słowa Anabelle, sama niepewna, co powinnam o tym
wszystkim sądzić. Już raz słyszałam o znaczeniu krwi, zwłaszcza kiedy w grę
wchodziły uczucia. W zasadzie to był fakt, chociaż kiedy ostatnim razem
ktoś mówił mi o jakimkolwiek rytuale, omal nie pozabijałam wszystkich
wokół, przywołując do podziemi demony.
Nerwowo
zacisnęłam dłonie w pięści. Jaki tak właściwie miałam wybór? Tym razem
przynajmniej nie miałam skrzywdzić nikogo innego prócz siebie, a przynajmniej
w to próbowałam uwierzyć. I tak wszystko wydawało się sprowadzać
właśnie do tego jeziora. Przynajmniej sądziłam, że to, że właśnie woda była
pierwszym, co zobaczyłam w tym miejscu, było czymś więcej, aniżeli zwykłym
przypadkiem.
Początkowo
nie miałam pewności, czy dobrze idę. Podążając za Ariadną próbowałam się
rozglądać, ale to niewiele pomagało mi, jeśli chodziło o rozeznanie w terenie.
Równie dobrze mogło okazać się, że błądziłam bez celu, nie wspominając o tym,
że nawet nie miałam pewności, jak rozległe było to miejsce. Szłam, wręcz
oczekując tego, że w każdej chwili mogłam wpakować się w kłopoty. Poniekąd
chyba tego oczekiwałam, dlatego aż zastygłam w bezruchu, zaskoczona, kiedy
nagle znalazłam się nad wodą.
Łagodne
światło księżyca odbijało się od spokojnej tafli jeziora. Kolejny raz uderzyła
mnie czystość i idealność wody. W zasadzie zbiornik kojarzył mi się
trochę z tym, które znajdowało się tuż przed Miastem Nocy, a które
wszyscy nazywali Zwierciadłem. Zawahałam się, jak urzeczona wpatrując w stojącą
wodę i zastanawiając, co powinnam zrobić. W teorii wiedziałam, ale
czułam wręcz wewnętrzną blokadę przed tym, by spróbować podejść i zakłócić
coś tak doskonałego.
Cisza przyprawiała
mnie o dreszcze. Byłam świadoma wyłącznie napierającego ze wszystkich
stron, porażającego wręcz spokoju. Słyszałam wyłącznie swój oddech i przyśpieszone
bicie serca. Chociaż po lesie mogłabym spodziewać się jakichkolwiek odgłosów. W zasadzie
od dziecka w gęstwinie spędzałam tyle czasu, że podświadomie wyczekiwałam
pewnych charakterystycznych dla takich miejsc zapachów i dźwięków. Co
prawda już wiedziałam, że nie znajdowałam się w normalnym świecie, ale i tak
poczułam się nieswojo, coraz pewniejsza tego, że wszystko było nie takie jak
powinno.
Miałam
wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim w końcu ruszyłam się z miejsca.
Stąpałam ostrożnie, starając się stawiać kolejne kroki tak ostrożnie i cicho,
by nie zakłócić panującego dookoła spokoju. Mimowolnie skrzywiłam się, kiedy
trawa łagodnie zaszeleściła pod moimi stopami. Każdy dźwięk wydawał mi się
wręcz nienaturalnie głośny i niewłaściwy, tym samym podsycając odczuwane
przeze mnie wątpliwości.
Tafla wody
zdecydowanie nadawałaby się na zwierciadło. Kiedy podeszłam na tyle blisko, by
móc dostrzec w jeziorze własne odbicie, znów zamarłam, uważnie obserwując…
Cóż, samą siebie. Wydawałam się nienaturalnie blada, zwłaszcza w białej
sukni matki Gabriela, przez którą wyglądałam trochę jak duch. Z opóźnieniem
uświadomiłam sobie, że w pewnym momencie wstrzymałam oddech. Natychmiast zaczerpnęłam
powietrza, próbując się uspokoić i zacząć zachowywać normalnie.
Właściwie nie
miałam pewności, czego powinnam się spodziewać. Wciąż oczekiwałam tego, że coś
pójdzie nie tak – prędzej czy później. Ten spokój dawał mi się we znaki bardziej
niż cokolwiek innego, będąc niczym cisza przed burzą. I to najpewniej dość
gwałtowną, bo po tym miejscu nie potrafiłam oczekiwać niczego dobrego.
Po prostu zrób to, po co tu przyszłaś,
warknęłam na siebie w duchu.
Poruszając
się trochę jak w transie, ostrożnie przyklękłam na brzegu. Z bijącym
sercem wsparłam dłonie na ziemi, po czym nachyliłam się tak bardzo, że końcówki
moich włosów niemalże dotknęły spokojnej tafli wody. Poczułam się nieswojo,
kiedy moje odbicie rozszerzonymi oczami spojrzało wprost na mnie. W głowie
miałam pustkę, raz po raz zastanawiając się nad tym, jak wielkie szanse miałam
na to, by „sekret”, który zdradziła mi Anabelle, okazał się prawdą.
Zamrugałam
nieco nieprzytomnie, kiedy obraz zaczął rozmazywać mi się przed oczami.
Niespokojnie rozejrzałam się dookoła, gorączkowo szukając czegoś, czym mogłabym
upuścić sobie krwi. Ostatecznie zacisnęłam palce na wyglądającym na
wystarczająco ostry kamieniu, niepewnie przykładając jedną z krawędzi do
skóry. Potrzebowałam kilku podejść, by przekonać się, że jednak byłam w stanie
przeciąć skórę – choćby tylko i na opuszku palca. Och, no i zdecydowanie
byłam na swój sposób materialna, skoro krwawiłam, chociaż to wciąż do mnie nie
docierało.
Ręka
zadrżała mi, ledwo tylko wyciągnęłam ją ku jezioru. Na krótką chwilę zacisnęłam
dłoń w pieść, ogarnięta wątpliwościami. Czy to naprawdę było dobrym
pomysłem? Z drugiej strony, jaki tak naprawdę miałam wybór? Nie dysponowałam
żadnym planem, z kolei dotarcie do jeziora i zrobienie tego, co
właśnie zamierzałam, wydawało mi się jedynym punktem zaczepienia.
– Najwyżej
coś jednak mnie zabije – mruknęłam, choć to bynajmniej nie brzmiało ani trochę
zachęcająco.
Woda była
przyjemnie ciepła, aż chciało się w niej zanurzyć. Delikatnie musnęłam opuszkiem
powierzchnię, po czym cofnęłam rękę, ze zmarszczonymi brwiami spoglądając na
kilka zmarszczek, które zakłóciły idealną dotychczas taflę. Krew nieznacznie
zabarwiła wodę, ale prawie natychmiast zniknęła, rozcieńczona. To jednoznacznie
dało mi do zrozumienia, że musiałam wziąć się w garść i pośpieszyć,
chociaż perspektywa „pisania” na wodzie i tak wydawała mi się czymś co
najmniej dziwnym.
Westchnęłam
cicho. Zupełnie jakby właśnie to było najbardziej problematyczne w obecnej
sytuacji.
Gabriel. Skup się na Gabrielu, nakazałam
sobie stanowczo.
To akurat nie
było trudne. Przez moment nawet poczułam spokój i udało mi się rozluźnić, chociaż
nie sądziłam, że to w ogóle możliwe. Ale chciałam go zobaczyć, prawda? Musiałam
upewnić się, że był cały, zwłaszcza po tym, co wydarzyło się w siedzibie
łowców. Potrzebowałam choćby najmniej znaczącego dowodu na to, że był cały – i że
sytuacja jednak była opanowana.
Ostrożnie
przesunęłam palcem po wodzie, nawet nie próbując zastanawiać się nad tym, czy
tak to powinno wyglądać. Działałam trochę jak automat, skupiona na myśleniu o mężu
i próbie uwierzenia w to, że odrobina krwi w istocie
wystarczyła, by mnie do niego doprowadzić. Próbowałam dodatkowo skupić się na
więzi, wierząc, że wszystko opierało się właśnie na niej. Srebrzysta wstążka zawsze
wskazywała mi drogę, więc może tym
razem.
Gabr…
Właściwie
nie byłam pewna, jakim cudem nie zorientowałam się, że nie byłam sama. Później
nie potrafiłam sobie przypomnieć, bym słyszała cokolwiek – choćby najcichsze
kroki albo dodatkowy, obcy oddech.
Nie
zmieniało to jednak faktu, że nagle usłyszałam melodyjny śmiech, a potem
czyjeś dłonie bezceremonialnie mnie popchnęły, nie dając okazji, żebym obejrzała
się przez ramię.
Straciłam
równowagę. To w zasadzie było do przewidzenia, skoro nachylałam się nad wodą
tak bardzo, jakbym sama chciała do niej skoczyć. Nagle po prostu znalazłam się w wodzie,
w pierwszym odruchu zbytnio oszołomiona, by spróbować się wynurzyć.
Potrafiłam pływać – trudno żeby nie, skoro wychowywałam się przy Quileutach, o licznych
skokach z klifu nie wspominając – a jednak w tamtej chwili to
okazało się całkowicie bez znaczenia. Nie spodziewałam się, że zwłaszcza przy
brzegu jezioro mogłoby być aż tak głębokie, a jednak woda pochłonęła mnie
całą. Przez moment nie miałam pojęcia, gdzie jest góra, a gdzie dół.
Bezradnie machałam rękami, próbując odzyskać kontrolę, ale ciężka od wody
sukienka zdawała się ciągnąć mnie na dno.
Z opóźnieniem
uprzytomniłam sobie, że ta woda zdecydowanie nie była normalna. Dookoła była wyłącznie
nieprzenikniona czerń – wszechobecna pustka, z którą mimo usilnych starań
nie potrafiłam walczyć. Tonęłam w ciemnościach, nie będąc w stanie doszukać
się jakichkolwiek oznak tego, że gdzieś w pobliżu znajdowała się
powierzchnia. Nie widziałam choćby najsłabszego blasku księżyca – tylko ciemność,
co przeraziło mnie zwłaszcza przy świadomości, że ostatnim razem w takich
warunkach utknęłam z czymś, czego zdecydowanie nie chciałam spotkać nigdy więcej.
Teraz było
już tylko gorzej.
Nigdy nie
zastanawiałam się nad tym, co by było, gdybym kiedyś zaczęła się topić. Nie bałam
się wody, traktując ją jako coś oczywistego i – przede wszystkim –
przyjemnego. A jednak teraz ta wydawała się zwracać przeciwko mnie,
podczas gdy ja.
Z tym, że
to nie była woda – nie tak po prostu, chociaż o tym przekonałam się
dopiero w chwili, w której spróbowałam zaczerpnąć tchu, niezdolna
dłużej wstrzymywać oddechu.
Wtedy
uświadomiłam sobie, że wcale nie tonęłam, a przynajmniej nie czułam wody,
która próbowałaby wedrzeć mi się do płuc. W zamian pojęłam, że spałam –
tak naprawdę zapadałam się we wszechogarniającą pustkę, coraz niżej i niżej,
żeby…
Gabriel, pomyślałam jeszcze, chociaż sama
nie byłam pewna, dlaczego akurat jego imię w pierwszej chwili przyszło mi
do głowy.
Zaraz po
tym wszystko ostatecznie zniknęło i nie było już nic, prócz wszechogarniającej
ciemności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz