20 kwietnia 2018

Trzysta trzynaście

Layla
Oddychała szybko i płytko, spazmatycznie chwytając oddech. Czuła się prawie jak we śnie, co prawda zwracając uwagę na dochodzące ze wszystkich stron bodźce, ale nie będąc w stanie się na nich skoncentrować. W tamtej chwili równie dobrze mogłaby trwać w jakimś odległym, pozbawionym realności świecie – albo raczej koszmarze, bo chyba do takich wniosków powinna dojść, uświadamiając sobie, kto trzymał ją w ramionach.
Obecność Marco niezmiennie wprawiała ją w stan, którego nie potrafiła opisać. Jeszcze wiek temu pewnie wpadłaby w histerię, gdyby tylko zobaczyła wampira, nie wspominając o sytuacji, w której próbowałby ją dotykać. Teraz było inaczej, a Layla z czasem zdążyła przywyknąć do jego obecności na tyle, by – powiedzmy – tolerować to, że mógłby być obok. Raz nawet pozwoliła, by wziął ją na ręce, choć w jego obecności niezmiennie spinała się, podświadomie oczekując, aż wydarzy się coś niedobrego. To był rodzaj ograniczonego zaufania, który zdołała przez te lata wypracować; wtedy zwykle balansowała gdzieś na granicy zdrowego rozsądku i naturalnych lęków, które dręczyły ją od wczesnego dzieciństwa, kiedy to Marco pierwszy raz pozbawił ją poczucia bezpieczeństwa. Rufusowi jakimś cudem udało się nauczyć ją tego, by znów zaczęła ufać mężczyzną, ale to wciąż nie rozwiązywało wszystkich problemów, Layla zresztą czuła, że ma pełne prawo bać się tego jednego, jedynego nieśmiertelnego, który…
Ale on się starał – i dostrzegała to niezmiennie przez te wszystkie lata, nawet jeśli działania Marco wciąż nie wpływały na sposób, w jaki czuła się w jego obecności.
Tym razem niepojęte było dla niej to, że mogłaby pozwalać, by tulił ją do siebie. Ba! Że sama wpadła mu w ramiona, przez krótką chwilę nie rozpamiętując przeszłości i nie zastanawiając się nad możliwymi konsekwencjami. Możliwe, że była w szoku, wciąż słaba i oszołomiona brakiem krwi, ale to nie miało znaczenia. Liczyło się wyłącznie to, że kiedy usłyszała znajomy głos – nieważne, że należący właśnie do niego – coś po prostu w niej pękło i już nie była w stanie nad sobą zapanować. Ktoś po nią przyszedł i to po takim czasie! Na dodatek osoba, która z pewnością była wystarczająco silna, by poradzić sobie z potencjalnym niebezpieczeństwem. To było dla niej istotne, wydając się przysłaniać wszystko inne i choć na moment pozwalając Layli zapomnieć o tym, czego najbardziej się obawiała.
To nic, że właśnie ojciec mógłby jej dotykać. Co prawda kiedy pierwszy szok minął, a ona przyjęła do świadomości to, że nie śni, coś ścisnęło ją w gardle ze strachu, ale nie próbowała się odsuwać. W jakiś niepojęty dla siebie sposób wiedziała, że jest bezpieczna, nawet jeśli jakaś jej cząstka twierdziła, że uważając w ten sposób, najpewniej postradała zmysły. Kto wie, może tak było? Z drugiej strony, po wszystkim, co się wydarzyło, miała do tego prawo. Co więcej, jeśli faktycznie zrobiła coś okropnego, kiedy straciła nad sobą kontrolę…
Co ja zrobiłam? Co ja… zrobiłam…?
Zadrżała, a wtedy obejmujące ją ramiona bardziej stanowczo owinęły się wokół niej. Słyszała głos Marco – zaskakująco łagodny i kojący, choć nie sądziła, że to będzie możliwe w jego przypadku. Było w jego zachowaniu coś nieporadnego – rodzaj dystansu, który sama odczuwała, mimo wszystko nie będąc w stanie w pełni się rozluźnić. Z drugiej strony, była tutaj, w pełni zdana na niego i to, co mógłby zrobić, gdyby tylko zechciał. Nie chciała nawet zastanawiać się nad tym, że cokolwiek byłoby w stanie pójść źle – nie w ten sposób i to nie tylko dlatego, że w takim wypadku już byłaby w stanie się obronić. Czuła, że gdyby zaszła taka potrzeba, przywołanie ognia przyszłoby jej ot tak, nawet jeśli zarazem była zbyt roztrzęsiona, by właściwie kontrolować żywioł. Jakkolwiekby nie było, płomienie wciąż jej słuchały, mogąc pochłonąć potencjalne zagrożenie, gdyby tylko wyraziła taką życzenie. Tym razem wystarczył jeden gest, żeby zabiła również jego, a jednak… Layla wcale nie chciała tego zrobić. Dlaczego miałaby, skoro podświadomie czuła, że jest bezpieczna?
Sama myśl wydała jej się dziwna, wręcz nieprawdopodobna, ale to nie miało znaczenia. W głowie miała mętlik, raz po raz zmuszona walczyć o to, żeby zachować przytomność. Z niejakim opóźnieniem uprzytomniła sobie, że płakała, ale i to nie zrobiło na niej większego wrażenia. Wciąż trwała w objęciach Marco, tak po prostu pozwalając, żeby ojciec trzymał ją w ramionach, co jakiś czas mówiąc coś, czego i tak nie była w stanie zrozumieć.
– Tato…
Samej siebie nie podejrzewała o to, że kiedykolwiek zwróci się do niego w ten sposób. To było niczym impuls, któremu zdecydowała się poddać, aż nazbyt pewna, że może sobie na to pozwolić. Wyczuła, że zesztywniał, co najmniej zaskoczony, ale nie zwróciła na to większej uwagi. W zamian zamknęła oczy, wygodniej układając się w ramionach obejmującego ją wampira. Jej myśli wirowały, nieprzerwanie mieszając się ze sobą – wszelakie lęki, wątpliwości i pragnienia, których nawet nie potrafiła sprecyzować. W tamtej chwili naprawdę czuła się jak szalona, ale to z jakiegoś powodu wydało jej się czymś właściwym i w pełni naturalnym. Miała do tego prawo, tak jak i coś w zachowaniu Marco sprawiło, że w którymś momencie doszła do wniosku, że jak najbardziej zasłużył sobie na to, by mu zaufała.
Przyszedł po nią. Co więcej, wcale nie chciał jej skrzywdzić – i była tego pewna. Nie wiedziała skąd to wie, ale…
A potem gdzieś w jej pamięci zamajaczyło odległe, dawno zapomniane wspomnienie, przed którym nawet nie próbowała się bronić.
Mało kiedy pozwalała sobie na to, by wracać do przeszłości. Co prawda niektóre obrazy wracały w snach, które wciąż co jakiś czas ją dręczyły, ale świadomie Layla nigdy nie pozwalała sobie na rozpamiętywanie tych najbardziej bolesnych, znienawidzonych momentów. Jasne, bywały dobre chwile, zwłaszcza kiedy bawili się razem z Gabrielem, ale…
Tym razem było inaczej, a ona nie potrafiła się bronić przed tym, co pod wpływem chwili podsunął jej umysł.

To był jeden z tych ciepłych, letnich dni. Lubiła przesiadywać na dworze, podświadomie trzymając się z daleka od domu tak długo, jak tylko było to możliwe. Zwłaszcza kiedy On tam był, zdecydowanie bezpieczniejszym wydawało się nie wchodzenie mu w drogę. Kto wie, co wydarzyłoby się, gdyby przesiadywała w swoim pokoju albo przypadkiem natknęła się na Marco na korytarzu. Co prawda Layla nie miała poczucia, by miał jeden z tych „gorszych” dni, kiedy po prostu musiało stać się coś niedobrego. Sęk w tym, że już dawno nauczyła się, iż trzymanie się wyłącznie przypuszczeń, nie było najrozsądniejszym rozwiązaniem.
Nie miała pewności, gdzie jest Gabriel, ale na dłuższą metę samotność była dobra. Podejrzewała zresztą, że bez trudu znalazłaby brata w pobliżu stajni albo gdzieś w lesie, zwłaszcza że w ostatnim czasie lubił znikać. Dość lakonicznie mówił jej o tym, co robił w wolnych chwilach, zwykle ograniczając się do zwykłego „ćwiczę”. W zasadzie nic więcej nie było potrzebne, bo Layla z łatwością mogła sobie wyobrazić, co takiego chciał osiągnąć jej brat. Gdyby w końcu udało mu się opanować telepatię, mógłby bronić przynajmniej siebie, gdyby Marco…
Cóż, tak – to miało sens. Co więcej, Layla miała poczucie, że sama powinna pójść w ślady brata, zwłaszcza że mimo wszystko była od Gabriela starsza. To ona powinna być tą odpowiedzialną, zamiast kryć się za jego plecami albo bezradnie obserwować, co takiego działo się, kiedy sprawy wymykały się spod kontroli.
Czasem o tym myślała, w szczególności gdy zostawała sama. Tym razem też tak było, więc w pośpiechu odrzuciła od siebie niechciane myśli, w zamian próbując skoncentrować się na czym innym. Uniosła głowę, pozwalając, by ciepły wiatr muskał jej policzki i odsłonięte ramiona. Odrzuciła loki na plecy, przez kilka następnych chwil przypatrując się pomarańczowemu niebu. Zmierzchało i choć widok był niesamowity, Layli robiło się niedobrze na samą myśl o tym, że wkrótce miałaby wrócić do domu. Oczywiście nie miała innego wyboru, bo gdyby zbyt długo zwlekała, Marco jak nic poszedłby jej szukać, a wtedy nie tylko z całą pewnością by na niego wpadła, ale bez wątpienia również zdenerwowała. Czasami nie pojmowała tego, jakim cudem potrafił na swój sposób troszczyć się, by jej albo Gabriela nie spotkało nic złego, a zarazem być jedyną osobą, która potrafiła skrzywdzić ich jak nikt inny.
Westchnęła cicho, po czym – chcąc zająć czymś myśli – podeszła w rosnącego w pobliżu drzewa. Pokaźnych rozmiarów, rozłożysty dąb rzucał przyjemny cień, jakże pożądany w ostatnim czasie. Czasami marzyła, by temperatura przestała robić na niej wrażenie; lubiła, kiedy było ciepło, niemniej przyzwyczajenie się do upałów zdecydowanie nie było możliwe. Gdyby do tego wszystkiego zimą nie musiała marznąć, świat byłby idealny, a ona zyskałaby pretekst, by nigdy więcej nie musieć wracać do domu.
Gdyby pewnego dnia mogła tak po prostu wyjść, ruszyć przed siebie i więcej nie wracać, być może wszystko stałoby się dużo prostsze.
Gałęzie dębu swoim układem aż prosiły się o to, by wykorzystać je do wspinaczki. Z wprawą już podskoczyła, by dosięgnąć najniżej położonej, po czym z lekkością podciągnęła się, siadając na gałęzi. Miała jeszcze trochę czasu, zresztą skupiona na wysiłku fizycznej, mogła łatwiej skoncentrować się na tym, co podsuwały jej zmyły. Co więcej, z góry lepiej oglądało się zachód słońca, choć Gabriel twierdził, że dużo lepiej prezentował się świt. Cóż, jak do tej pory nie miała okazji się o tym przekonać, ale być może kiedyś…
To stało się nagle, a Layla jeszcze długo później nie potrafiła stwierdzić, co rozproszyło ją na tyle, by nie zdołała uchwycić się kolejnej gałęzi. Zawsze wspinała się w ten sam sposób, już z przyzwyczajenia przeskakując z punktu do punktu, więc już nawet nie zwracała większej uwagi na poszczególne ruchy.
Jak widać to okazało się złym pomysłem, skoro w pewnym momencie popełniła błąd. Pamiętała, że musnęła palcami korę, ale…
A potem z jękiem wylądowała na ziemi, bezskutecznie próbując zrozumieć co i dlaczego poszło nie tak.
Przez kilka pierwszych sekund leżała na plecach, bezmyślnie wpatrując się w niebo i próbując złapać oddech. Potrzebowała dłuższej chwili, żeby otrząsnąć się po upadku i spróbować wstać, zwłaszcza że nie czuła, żeby coś ją bolało – przynajmniej do momentu, w którym podparła się na rękach i pulsowanie w prawym nadgarstku sprawiło, że oczy aż zaszły jej łzami. Natychmiast przycisnęła ramię do siebie, mocno zaciskając powieki i próbując się uspokoić. Teraz tym wyraźniej czuła, że jednak nie było dobrze, choć trwanie w bezruchu pozwoliło jej poczuć się choć odrobinę lepiej.
Skuliła się, niezdolna ot tak ruszyć z miejsca. Łzy znów napłynęły jej do oczu, bynajmniej nie z bólu, chociaż to wydawało się sensowne. Prawda była jednak taka, że Layla się bała, nade wszystko żałując, że nigdzie obok nie było Gabriela. Przy bliźniaku poczułaby się bezpieczniejsza, chociaż to naturalnie nie rozwiązałoby problemu, który miała. Nie miała pojęcia, co powinna zrobić, nie wyobrażając sobie, że mogłaby tak po prostu wrócić do domu – nie, skoro ból dawał jej się we znaki w stopniu wystarczającym, by zrozumiała, że miała do czynienia z czymś więcej, niż tylko zwykłym stłuczeniem.
Jak miałaby tak po prostu pójść do pokoju ze złamaną ręką? Co prawda nie miała pewności, czy to faktycznie pęknięcie, ale i tak sobie tego nie wyobrażała. Nie była głupia – przecież wiedziała, że nie zdoła dojść do siebie ot tak. Najbardziej jednak przerażało ją to, że miałaby pójść do Marco, a więc jedynej osoby, która miała szansę jakkolwiek jej pomóc. Nic innego nie przychodziło jej do głowy, zresztą myśl o ojcu mimo wszystko wydała się Layli naturalna. Do kogo innego miałaby się zwrócić, jeśli nie do kogoś, kto nie tylko żył dłużej od niej, ale przez wieki nabył doświadczenia? To mimo wszystko wydawało się właściwe, ale…
Och, bała się.
Przerażało ją to, co mogłoby się wydarzyć, gdyby ojciec stracił cierpliwość. Co, gdyby zdenerwował się na nią tak jak wtedy, kiedy obcięła włosy? Albo gdyby nie spodobało mu się to, że płakała, mimo wszystko nie będąc w stanie powstrzymać szlochu? W pewnym momencie sama nie była już pewna, czy płynęły wyłącznie dlatego, że się bała, czy może jednak z bólu, zwłaszcza że ramię stopniowo coraz bardziej dawało jej się we znaki.
Słońce stopniowo zachodziło, w krótkim czasie chowając się za horyzontem. Wyczuła, że zrobiło się chłodniej, choć to równie dobrze mogło być wyłącznie jej wrażeniem. Wiedziała, że powinna coś zrobić, nie mogąc całą wieczność tkwić w bezruchu i bić się z myślami, ale nie potrafiła się na to zdobyć. Po cichu liczyła też na to, że to Gabriel znajdzie ją jako pierwszy, ale nigdzie w pobliżu nie czuła brata, a nie miała odwagi tak po prostu go zawołać.
Mimowolnie zadrżała, coraz bardziej spanikowana. Gdyby jednak udało jej się wrócić niepostrzeżenie do pokoju albo…
– Layla?
Zesztywniała, słysząc znajomy głos. Ktoś jednak po nią przyszedł i to zdecydowanie nie był jej brat. Zdusiła jęk, w zamian gwałtownie nabierając powietrza do płuc, w nadziei na to, że w ten sposób się uspokoi. Mimo wszystko łzy i tak znów napłynęły jej do oczu, a mięśnie napięły się jeszcze bardziej, co jedyni wzmogło ból w ramieniu. Chciała się odwrócić, ale nie była w stanie, wzdrygając się dopiero w chwili, w której wyczuła ruch za plecami.
Chwilę później Marco dosłownie zmaterializował się przed nią, natychmiast zaciskając dłonie na jej barkach.
– Dlaczego ty…? – Zamilkł, kiedy przyjrzał się jej twarzy i dotarło do niego, że płakała. Rubinowe tęczówki rozszerzyły się nieznacznie, a Layla z zaskoczeniem doszukała się w nich niepokoju, może wręcz strachu, choć to wydawało się niemożliwe. – Płaczesz? Słodka bogini, co się stało? Ktoś cię skrzywdził?
I tak nie była w stanie mu odpowiedzieć. Marco i tak nie czekał na jakąkolwiek reakcję z jej strony, w zamian ja gdyby nigdy nic sięgając do jej umysłu. Wyraźnie wyczuła jego obecność – przypominającą muśnięcie ciepłego wiatru, choć to uczucie nie pomogło jej się rozluźnić. W zamian po prostu wpatrywała się w niego z niepokojem, czekając na wybuch gniewu i to, by wprost oznajmił jej, że była głupia.
Z tym, że nic podobnego nie miało miejsca.
Drgnęła niespokojnie, kiedy lodowate palce musnęły jej ramię. Instynktownie spróbowała się odsunąć, ale powstrzymała ją chłodna dłoń, która delikatnie zacisnęła się wokół jej nadgarstka.
– Cii, amore… Pokaż mi – rzucił spiętym tonem Marco.
Mniej więcej wtedy dotarło do niej, że ojciec jednak nie był w tym nastoju. Spojrzała na niego z wahaniem, niejako niedowierzając. To był jeden z tych momentów, kiedy prawie się go nie bała, mając wręcz wrażenie, że zbliżał się do niej ktoś zupełnie inny. W sposobie, w jaki ją dotykał, nie było niczego niewłaściwego, a przynajmniej Layla nie czuła się zagrożona.
Czasami miała wrażenie, że tak naprawdę istnieją dwie wersje Marco – ktoś niebezpieczny, kto bez wahania mógłby ją skrzywdzić, ale też łagodny, naprawdę troszczący się o nią i Gabriela. W tamtej chwili spoglądała na w pełni świadomego, a przy tym wyraźnie zatroskanego jej stanem ojca, w duchu modląc się to, by ten stan utrzymał się jak najdłużej.
– Nic złego nie zrobiłaś. Takie rzeczy się zdarzają – usłyszała i w tamtej chwili dotarło do niej, że Marco wciąż miał dostęp do jej umysłu. Serce zabiło jej szybciej ze zdenerwowania, ale wampir nawet słowem nie skomentował wątpliwości, które dręczyły ją przez cały ten czas. – Spróbuję zabrać ból.
Spojrzała na niego z pewną obawą, niepewna jak powinna zinterpretować jego słowa. Jeszcze bardziej spięła się, czując ciepło rozchodzącej się po jej ciele mocy. Marco wciąż trzymał ją za obolałą rękę, a chłód jego skóry na swój sposób przynosił Laylę ulgę, choć odrobinę umniejszając ból. Bała się poruszyć, nie chcąc popsuć efektu, zwłaszcza że coś w telepatycznych zdolnościach ojca pozwoliło mu znieczulić ją na tyle, by nadgarstek całkiem przestał dawać jej się we znaki.
Milczała, skupiona wyłącznie na spazmatycznym łapaniu powietrza. Mimo wszystko wyrwał jej się cichy jęk, kiedy chłodne ramiona owinęły się wokół niej, a wampir z prawą wziął ją na ręce.
– Wezmę cię do domu… – Marco zamilkł na dłuższą chwilę, uważnie lustrując wzrokiem bladą twarz córki. Layla spięła się, kiedy wyciągnął dłoń, by otrzeć jej policzki. – Nie płacz. Obiecuję, że jesteś bezpieczna – dodał i chociaż te słowa brzmiały jak abstrakcja, z jakiegoś powodu u wierzyła.
Zamknęła oczy, uspokojona. Być może w grę wchodziła moc i to, że mógł z łatwością namieszać jej w głowie – to nie miało znaczenia. Liczyło się, że to był jeden z tych momentów, które mimo upływu czasu chciała w sobie pielęgnować, choć przez moment czując się tak, jakby jednak mogła wierzyć w dobre intencje ojca. Cokolwiek działo się z nim pod wpływem żalu, wciąż mu na niej zależało, a Layla mimo wszystkich tych złych rzeczy nie potrafiła o tym zapomnieć. Miała wrażenie, że to byłoby niewłaściwe, nawet jeśli znienawidzenie Marco wydawało się najprostszą z możliwych dróg.
Nie potrafiła.
W jakimś stopniu wciąż wierzyła, że zachowanie ojca jest o wiele bardziej złożone – i że może kiedyś wampir jednak znajdzie w sobie dość siły, by pozostać sobą, zamiast kolejny raz dać się ponieść emocjom, które wyniszczały ich wszystkich. To były dziecięce, być może naiwne pragnienia, ale Layla nie potrafiła ot tak się ich wyzbyć.
Wciąż pełna wątpliwości, mimo obaw wtuliła się w trzymającego ją w ramionach wampira i pozwoliła, by ojciec zabrał ją do domu.

Layla oddychała szybko i płytko, wciąż oszołomiona. Wszelakie bodźce dochodziły do niej jakby z oddali, odległe i przytłumione, choć nie na tyle, by przestała rozumieć, co działo się dookoła. W efekcie bez trudu zrozumiała, czego oczekiwał od niej Marco, nie wspominając o obecności Allegry, ale…
Nie, nie mogła!
Nie wyobrażała sobie, że miałaby napić się czyjejkolwiek krwi. Nie w takim stanie i nie po tym, jak Joce…
Nie, nie, nie…
Być może próbowała walczyć, ale prawie nie była tego świadoma. Trzymające ją ramiona i tak nie pozwalały jej zdziałać wiele, Layla zaś nie potrafiła zmusić się do tego, żeby zaatakować. Jak mogłaby, skoro podświadomie wiedziała, że nie jest zagrożona? Nie zmieniało to jednak faktu, że…
A potem coś lodowatego wylądowało na jej czole, umysł zaś wypełnił zaskakująco łagodny, troskliwy szept.
Layla, kochana, powiedz mi, jak mam ci pomóc?
Zamarła, już po prostu leżąc i spazmatycznie chwytając powietrze.
Gdyby mogła się odezwać, poprosiłaby wyłącznie o to, by tata po raz kolejny zabrał ją gdzieś, gdzie byłaby bezpieczna.
– Ja… – wykrztusiła z trudem, po czym skrzywiła się, czując nieprzyjemne palenie w gardle. Kły pulsowały boleśnie, wymagając od niej tego, by jednak zdecydowała się zapolować. – Nie mogę…
Zadrżała, kiedy chłodne palce ostrożnie przesunęły się po jej policzkach. Zdołała unieść głowę i raz jeszcze spojrzeć w parę lśniących, krwistoczerwonych oczu nachylonego nad nią mężczyzny. Oboje milczeli, ale to wydawało się właściwe, tak jak i to, że miałaby jednak zaufać właśnie Marco.
Dom…
– Skoro tego chcesz, wierz mi, że tak będzie – oznajmił i tych kilka słów wystarczyło, by jednak się rozluźniła. – Obiecuję, że zabiorę cię do domu…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa