Layla
Oddychała szybko i płytko,
spazmatycznie chwytając oddech. Czuła się prawie jak we śnie, co prawda zwracając
uwagę na dochodzące ze wszystkich stron bodźce, ale nie będąc w stanie się
na nich skoncentrować. W tamtej chwili równie dobrze mogłaby trwać w jakimś
odległym, pozbawionym realności świecie – albo raczej koszmarze, bo chyba do takich
wniosków powinna dojść, uświadamiając sobie, kto trzymał ją w ramionach.
Obecność
Marco niezmiennie wprawiała ją w stan, którego nie potrafiła opisać. Jeszcze
wiek temu pewnie wpadłaby w histerię, gdyby tylko zobaczyła wampira, nie
wspominając o sytuacji, w której próbowałby ją dotykać. Teraz było
inaczej, a Layla z czasem zdążyła przywyknąć do jego obecności na
tyle, by – powiedzmy – tolerować to, że mógłby być obok. Raz nawet pozwoliła,
by wziął ją na ręce, choć w jego obecności niezmiennie spinała się, podświadomie
oczekując, aż wydarzy się coś niedobrego. To był rodzaj ograniczonego zaufania,
który zdołała przez te lata wypracować; wtedy zwykle balansowała gdzieś na
granicy zdrowego rozsądku i naturalnych lęków, które dręczyły ją od wczesnego
dzieciństwa, kiedy to Marco pierwszy raz pozbawił ją poczucia bezpieczeństwa.
Rufusowi jakimś cudem udało się nauczyć ją tego, by znów zaczęła ufać
mężczyzną, ale to wciąż nie rozwiązywało wszystkich problemów, Layla zresztą
czuła, że ma pełne prawo bać się tego jednego, jedynego nieśmiertelnego, który…
Ale on się
starał – i dostrzegała to niezmiennie przez te wszystkie lata, nawet jeśli
działania Marco wciąż nie wpływały na sposób, w jaki czuła się w jego
obecności.
Tym razem
niepojęte było dla niej to, że mogłaby pozwalać, by tulił ją do siebie. Ba! Że sama
wpadła mu w ramiona, przez krótką chwilę nie rozpamiętując przeszłości i nie
zastanawiając się nad możliwymi konsekwencjami. Możliwe, że była w szoku,
wciąż słaba i oszołomiona brakiem krwi, ale to nie miało znaczenia.
Liczyło się wyłącznie to, że kiedy usłyszała znajomy głos – nieważne, że należący
właśnie do niego – coś po prostu w niej pękło i już nie była w stanie
nad sobą zapanować. Ktoś po nią przyszedł i to po takim czasie! Na dodatek
osoba, która z pewnością była wystarczająco silna, by poradzić sobie z potencjalnym
niebezpieczeństwem. To było dla niej istotne, wydając się przysłaniać wszystko
inne i choć na moment pozwalając Layli zapomnieć o tym, czego
najbardziej się obawiała.
To nic, że
właśnie ojciec mógłby jej dotykać. Co prawda kiedy pierwszy szok minął, a ona
przyjęła do świadomości to, że nie śni, coś ścisnęło ją w gardle ze strachu,
ale nie próbowała się odsuwać. W jakiś niepojęty dla siebie sposób
wiedziała, że jest bezpieczna, nawet jeśli jakaś jej cząstka twierdziła, że
uważając w ten sposób, najpewniej postradała zmysły. Kto wie, może tak
było? Z drugiej strony, po wszystkim, co się wydarzyło, miała do tego
prawo. Co więcej, jeśli faktycznie zrobiła coś okropnego, kiedy straciła nad
sobą kontrolę…
Co ja zrobiłam? Co ja… zrobiłam…?
Zadrżała, a wtedy
obejmujące ją ramiona bardziej stanowczo owinęły się wokół niej. Słyszała głos
Marco – zaskakująco łagodny i kojący, choć nie sądziła, że to będzie
możliwe w jego przypadku. Było w jego zachowaniu coś nieporadnego –
rodzaj dystansu, który sama odczuwała, mimo wszystko nie będąc w stanie w pełni
się rozluźnić. Z drugiej strony, była tutaj, w pełni zdana na niego i to,
co mógłby zrobić, gdyby tylko zechciał. Nie chciała nawet zastanawiać się nad
tym, że cokolwiek byłoby w stanie pójść źle – nie w ten sposób i to
nie tylko dlatego, że w takim wypadku już byłaby w stanie się obronić.
Czuła, że gdyby zaszła taka potrzeba, przywołanie ognia przyszłoby jej ot tak,
nawet jeśli zarazem była zbyt roztrzęsiona, by właściwie kontrolować żywioł.
Jakkolwiekby nie było, płomienie wciąż jej słuchały, mogąc pochłonąć potencjalne
zagrożenie, gdyby tylko wyraziła taką życzenie. Tym razem wystarczył jeden
gest, żeby zabiła również jego, a jednak… Layla wcale nie chciała tego
zrobić. Dlaczego miałaby, skoro podświadomie czuła, że jest bezpieczna?
Sama myśl
wydała jej się dziwna, wręcz nieprawdopodobna, ale to nie miało znaczenia. W głowie
miała mętlik, raz po raz zmuszona walczyć o to, żeby zachować przytomność.
Z niejakim opóźnieniem uprzytomniła sobie, że płakała, ale i to nie
zrobiło na niej większego wrażenia. Wciąż trwała w objęciach Marco, tak po
prostu pozwalając, żeby ojciec trzymał ją w ramionach, co jakiś czas
mówiąc coś, czego i tak nie była w stanie zrozumieć.
– Tato…
Samej
siebie nie podejrzewała o to, że kiedykolwiek zwróci się do niego w ten
sposób. To było niczym impuls, któremu zdecydowała się poddać, aż nazbyt pewna,
że może sobie na to pozwolić. Wyczuła, że zesztywniał, co najmniej zaskoczony,
ale nie zwróciła na to większej uwagi. W zamian zamknęła oczy, wygodniej
układając się w ramionach obejmującego ją wampira. Jej myśli wirowały,
nieprzerwanie mieszając się ze sobą – wszelakie lęki, wątpliwości i pragnienia,
których nawet nie potrafiła sprecyzować. W tamtej chwili naprawdę czuła
się jak szalona, ale to z jakiegoś powodu wydało jej się czymś właściwym i w pełni
naturalnym. Miała do tego prawo, tak jak i coś w zachowaniu Marco sprawiło,
że w którymś momencie doszła do wniosku, że jak najbardziej zasłużył sobie
na to, by mu zaufała.
Przyszedł
po nią. Co więcej, wcale nie chciał jej skrzywdzić – i była tego pewna.
Nie wiedziała skąd to wie, ale…
A potem
gdzieś w jej pamięci zamajaczyło odległe, dawno zapomniane wspomnienie,
przed którym nawet nie próbowała się bronić.
Mało kiedy
pozwalała sobie na to, by wracać do przeszłości. Co prawda niektóre obrazy
wracały w snach, które wciąż co jakiś czas ją dręczyły, ale świadomie
Layla nigdy nie pozwalała sobie na rozpamiętywanie tych najbardziej bolesnych,
znienawidzonych momentów. Jasne, bywały dobre chwile, zwłaszcza kiedy bawili
się razem z Gabrielem, ale…
Tym razem
było inaczej, a ona nie potrafiła się bronić przed tym, co pod wpływem chwili
podsunął jej umysł.
To był jeden z tych ciepłych, letnich dni. Lubiła przesiadywać na
dworze, podświadomie trzymając się z daleka od domu tak długo, jak tylko
było to możliwe. Zwłaszcza kiedy On tam był, zdecydowanie bezpieczniejszym
wydawało się nie wchodzenie mu w drogę. Kto wie, co wydarzyłoby się, gdyby
przesiadywała w swoim pokoju albo przypadkiem natknęła się na Marco na
korytarzu. Co prawda Layla nie miała poczucia, by miał jeden z tych „gorszych”
dni, kiedy po prostu musiało stać się coś niedobrego. Sęk w tym, że już
dawno nauczyła się, iż trzymanie się wyłącznie przypuszczeń, nie było
najrozsądniejszym rozwiązaniem.
Nie miała pewności, gdzie jest Gabriel, ale
na dłuższą metę samotność była dobra. Podejrzewała zresztą, że bez trudu
znalazłaby brata w pobliżu stajni albo gdzieś w lesie, zwłaszcza że w ostatnim
czasie lubił znikać. Dość lakonicznie mówił jej o tym, co robił w wolnych
chwilach, zwykle ograniczając się do zwykłego „ćwiczę”. W zasadzie nic więcej
nie było potrzebne, bo Layla z łatwością mogła sobie wyobrazić, co takiego
chciał osiągnąć jej brat. Gdyby w końcu udało mu się opanować telepatię,
mógłby bronić przynajmniej siebie, gdyby Marco…
Cóż, tak – to miało sens. Co więcej, Layla
miała poczucie, że sama powinna pójść w ślady brata, zwłaszcza że mimo
wszystko była od Gabriela starsza. To ona powinna być tą odpowiedzialną, zamiast
kryć się za jego plecami albo bezradnie obserwować, co takiego działo się,
kiedy sprawy wymykały się spod kontroli.
Czasem o tym myślała, w szczególności
gdy zostawała sama. Tym razem też tak było, więc w pośpiechu odrzuciła od
siebie niechciane myśli, w zamian próbując skoncentrować się na czym
innym. Uniosła głowę, pozwalając, by ciepły wiatr muskał jej policzki i odsłonięte
ramiona. Odrzuciła loki na plecy, przez kilka następnych chwil przypatrując się
pomarańczowemu niebu. Zmierzchało i choć widok był niesamowity, Layli
robiło się niedobrze na samą myśl o tym, że wkrótce miałaby wrócić do
domu. Oczywiście nie miała innego wyboru, bo gdyby zbyt długo zwlekała, Marco
jak nic poszedłby jej szukać, a wtedy nie tylko z całą pewnością by
na niego wpadła, ale bez wątpienia również zdenerwowała. Czasami nie pojmowała
tego, jakim cudem potrafił na swój sposób troszczyć się, by jej albo Gabriela
nie spotkało nic złego, a zarazem być jedyną osobą, która potrafiła skrzywdzić
ich jak nikt inny.
Westchnęła cicho, po czym – chcąc zająć
czymś myśli – podeszła w rosnącego w pobliżu drzewa. Pokaźnych rozmiarów,
rozłożysty dąb rzucał przyjemny cień, jakże pożądany w ostatnim czasie. Czasami
marzyła, by temperatura przestała robić na niej wrażenie; lubiła, kiedy było ciepło,
niemniej przyzwyczajenie się do upałów zdecydowanie nie było możliwe. Gdyby do
tego wszystkiego zimą nie musiała marznąć, świat byłby idealny, a ona zyskałaby
pretekst, by nigdy więcej nie musieć wracać do domu.
Gdyby pewnego dnia mogła tak po prostu
wyjść, ruszyć przed siebie i więcej nie wracać, być może wszystko stałoby
się dużo prostsze.
Gałęzie dębu swoim układem aż prosiły się o to,
by wykorzystać je do wspinaczki. Z wprawą już podskoczyła, by dosięgnąć
najniżej położonej, po czym z lekkością podciągnęła się, siadając na
gałęzi. Miała jeszcze trochę czasu, zresztą skupiona na wysiłku fizycznej,
mogła łatwiej skoncentrować się na tym, co podsuwały jej zmyły. Co więcej, z góry
lepiej oglądało się zachód słońca, choć Gabriel twierdził, że dużo lepiej prezentował
się świt. Cóż, jak do tej pory nie miała okazji się o tym przekonać, ale
być może kiedyś…
To stało się nagle, a Layla jeszcze
długo później nie potrafiła stwierdzić, co rozproszyło ją na tyle, by nie
zdołała uchwycić się kolejnej gałęzi. Zawsze wspinała się w ten sam sposób,
już z przyzwyczajenia przeskakując z punktu do punktu, więc już nawet
nie zwracała większej uwagi na poszczególne ruchy.
Jak widać to okazało się złym pomysłem,
skoro w pewnym momencie popełniła błąd. Pamiętała, że musnęła palcami
korę, ale…
A potem z jękiem wylądowała na ziemi,
bezskutecznie próbując zrozumieć co i dlaczego poszło nie tak.
Przez kilka pierwszych sekund leżała na
plecach, bezmyślnie wpatrując się w niebo i próbując złapać oddech.
Potrzebowała dłuższej chwili, żeby otrząsnąć się po upadku i spróbować
wstać, zwłaszcza że nie czuła, żeby coś ją bolało – przynajmniej do momentu, w którym
podparła się na rękach i pulsowanie w prawym nadgarstku sprawiło, że
oczy aż zaszły jej łzami. Natychmiast przycisnęła ramię do siebie, mocno
zaciskając powieki i próbując się uspokoić. Teraz tym wyraźniej czuła, że
jednak nie było dobrze, choć trwanie w bezruchu pozwoliło jej poczuć się
choć odrobinę lepiej.
Skuliła się, niezdolna ot tak ruszyć z miejsca.
Łzy znów napłynęły jej do oczu, bynajmniej nie z bólu, chociaż to wydawało
się sensowne. Prawda była jednak taka, że Layla się bała, nade wszystko
żałując, że nigdzie obok nie było Gabriela. Przy bliźniaku poczułaby się
bezpieczniejsza, chociaż to naturalnie nie rozwiązałoby problemu, który miała. Nie
miała pojęcia, co powinna zrobić, nie wyobrażając sobie, że mogłaby tak po
prostu wrócić do domu – nie, skoro ból dawał jej się we znaki w stopniu
wystarczającym, by zrozumiała, że miała do czynienia z czymś więcej, niż
tylko zwykłym stłuczeniem.
Jak miałaby tak po prostu pójść do pokoju ze
złamaną ręką? Co prawda nie miała pewności, czy to faktycznie pęknięcie, ale i tak
sobie tego nie wyobrażała. Nie była głupia – przecież wiedziała, że nie zdoła
dojść do siebie ot tak. Najbardziej jednak przerażało ją to, że miałaby pójść
do Marco, a więc jedynej osoby, która miała szansę jakkolwiek jej pomóc.
Nic innego nie przychodziło jej do głowy, zresztą myśl o ojcu mimo
wszystko wydała się Layli naturalna. Do kogo innego miałaby się zwrócić, jeśli nie
do kogoś, kto nie tylko żył dłużej od niej, ale przez wieki nabył doświadczenia?
To mimo wszystko wydawało się właściwe, ale…
Och, bała się.
Przerażało ją to, co mogłoby się wydarzyć,
gdyby ojciec stracił cierpliwość. Co, gdyby zdenerwował się na nią tak jak wtedy,
kiedy obcięła włosy? Albo gdyby nie spodobało mu się to, że płakała, mimo
wszystko nie będąc w stanie powstrzymać szlochu? W pewnym momencie
sama nie była już pewna, czy płynęły wyłącznie dlatego, że się bała, czy może jednak
z bólu, zwłaszcza że ramię stopniowo coraz bardziej dawało jej się we
znaki.
Słońce stopniowo zachodziło, w krótkim
czasie chowając się za horyzontem. Wyczuła, że zrobiło się chłodniej, choć to
równie dobrze mogło być wyłącznie jej wrażeniem. Wiedziała, że powinna coś
zrobić, nie mogąc całą wieczność tkwić w bezruchu i bić się z myślami,
ale nie potrafiła się na to zdobyć. Po cichu liczyła też na to, że to Gabriel
znajdzie ją jako pierwszy, ale nigdzie w pobliżu nie czuła brata, a nie
miała odwagi tak po prostu go zawołać.
Mimowolnie zadrżała, coraz bardziej spanikowana.
Gdyby jednak udało jej się wrócić niepostrzeżenie do pokoju albo…
– Layla?
Zesztywniała, słysząc znajomy głos. Ktoś
jednak po nią przyszedł i to zdecydowanie nie był jej brat. Zdusiła jęk, w zamian
gwałtownie nabierając powietrza do płuc, w nadziei na to, że w ten
sposób się uspokoi. Mimo wszystko łzy i tak znów napłynęły jej do oczu, a mięśnie
napięły się jeszcze bardziej, co jedyni wzmogło ból w ramieniu. Chciała
się odwrócić, ale nie była w stanie, wzdrygając się dopiero w chwili,
w której wyczuła ruch za plecami.
Chwilę później Marco dosłownie zmaterializował
się przed nią, natychmiast zaciskając dłonie na jej barkach.
– Dlaczego ty…? – Zamilkł, kiedy przyjrzał
się jej twarzy i dotarło do niego, że płakała. Rubinowe tęczówki
rozszerzyły się nieznacznie, a Layla z zaskoczeniem doszukała się w nich
niepokoju, może wręcz strachu, choć to wydawało się niemożliwe. – Płaczesz?
Słodka bogini, co się stało? Ktoś cię skrzywdził?
I tak nie była w stanie mu
odpowiedzieć. Marco i tak nie czekał na jakąkolwiek reakcję z jej
strony, w zamian ja gdyby nigdy nic sięgając do jej umysłu. Wyraźnie
wyczuła jego obecność – przypominającą muśnięcie ciepłego wiatru, choć to
uczucie nie pomogło jej się rozluźnić. W zamian po prostu wpatrywała się w niego
z niepokojem, czekając na wybuch gniewu i to, by wprost oznajmił jej,
że była głupia.
Z tym, że nic podobnego nie miało miejsca.
Drgnęła niespokojnie, kiedy lodowate palce
musnęły jej ramię. Instynktownie spróbowała się odsunąć, ale powstrzymała ją
chłodna dłoń, która delikatnie zacisnęła się wokół jej nadgarstka.
– Cii, amore… Pokaż mi – rzucił spiętym
tonem Marco.
Mniej więcej wtedy dotarło do niej, że ojciec
jednak nie był w tym nastoju.
Spojrzała na niego z wahaniem, niejako niedowierzając. To był jeden z tych
momentów, kiedy prawie się go nie bała, mając wręcz wrażenie, że zbliżał się do
niej ktoś zupełnie inny. W sposobie, w jaki ją dotykał, nie było niczego
niewłaściwego, a przynajmniej Layla nie czuła się zagrożona.
Czasami miała wrażenie, że tak naprawdę
istnieją dwie wersje Marco – ktoś niebezpieczny, kto bez wahania mógłby ją
skrzywdzić, ale też łagodny, naprawdę troszczący się o nią i Gabriela.
W tamtej chwili spoglądała na w pełni świadomego, a przy tym
wyraźnie zatroskanego jej stanem ojca, w duchu modląc się to, by ten stan
utrzymał się jak najdłużej.
– Nic złego nie zrobiłaś. Takie rzeczy się
zdarzają – usłyszała i w tamtej chwili dotarło do niej, że Marco
wciąż miał dostęp do jej umysłu. Serce zabiło jej szybciej ze zdenerwowania,
ale wampir nawet słowem nie skomentował wątpliwości, które dręczyły ją przez
cały ten czas. – Spróbuję zabrać ból.
Spojrzała na niego z pewną obawą,
niepewna jak powinna zinterpretować jego słowa. Jeszcze bardziej spięła się,
czując ciepło rozchodzącej się po jej ciele mocy. Marco wciąż trzymał ją za
obolałą rękę, a chłód jego skóry na swój sposób przynosił Laylę ulgę, choć
odrobinę umniejszając ból. Bała się poruszyć, nie chcąc popsuć efektu,
zwłaszcza że coś w telepatycznych zdolnościach ojca pozwoliło mu
znieczulić ją na tyle, by nadgarstek całkiem przestał dawać jej się we znaki.
Milczała, skupiona wyłącznie na
spazmatycznym łapaniu powietrza. Mimo wszystko wyrwał jej się cichy jęk, kiedy
chłodne ramiona owinęły się wokół niej, a wampir z prawą wziął ją na ręce.
– Wezmę cię do domu… – Marco zamilkł na
dłuższą chwilę, uważnie lustrując wzrokiem bladą twarz córki. Layla spięła się,
kiedy wyciągnął dłoń, by otrzeć jej policzki. – Nie płacz. Obiecuję, że jesteś
bezpieczna – dodał i chociaż te słowa brzmiały jak abstrakcja, z jakiegoś
powodu u wierzyła.
Zamknęła oczy, uspokojona. Być może w grę
wchodziła moc i to, że mógł z łatwością namieszać jej w głowie –
to nie miało znaczenia. Liczyło się, że to był jeden z tych momentów, które
mimo upływu czasu chciała w sobie pielęgnować, choć przez moment czując się
tak, jakby jednak mogła wierzyć w dobre intencje ojca. Cokolwiek działo
się z nim pod wpływem żalu, wciąż mu na niej zależało, a Layla mimo
wszystkich tych złych rzeczy nie potrafiła o tym zapomnieć. Miała wrażenie,
że to byłoby niewłaściwe, nawet jeśli znienawidzenie Marco wydawało się
najprostszą z możliwych dróg.
Nie potrafiła.
W jakimś stopniu wciąż wierzyła, że
zachowanie ojca jest o wiele bardziej złożone – i że może kiedyś
wampir jednak znajdzie w sobie dość siły, by pozostać sobą, zamiast
kolejny raz dać się ponieść emocjom, które wyniszczały ich wszystkich. To były
dziecięce, być może naiwne pragnienia, ale Layla nie potrafiła ot tak się ich
wyzbyć.
Wciąż pełna wątpliwości, mimo obaw wtuliła
się w trzymającego ją w ramionach wampira i pozwoliła, by ojciec
zabrał ją do domu.
Layla oddychała szybko i płytko,
wciąż oszołomiona. Wszelakie bodźce dochodziły do niej jakby z oddali,
odległe i przytłumione, choć nie na tyle, by przestała rozumieć, co działo
się dookoła. W efekcie bez trudu zrozumiała, czego oczekiwał od niej Marco,
nie wspominając o obecności Allegry, ale…
Nie, nie
mogła!
Nie
wyobrażała sobie, że miałaby napić się czyjejkolwiek krwi. Nie w takim
stanie i nie po tym, jak Joce…
Nie, nie, nie…
Być może
próbowała walczyć, ale prawie nie była tego świadoma. Trzymające ją ramiona i tak
nie pozwalały jej zdziałać wiele, Layla zaś nie potrafiła zmusić się do tego,
żeby zaatakować. Jak mogłaby, skoro podświadomie wiedziała, że nie jest
zagrożona? Nie zmieniało to jednak faktu, że…
A potem coś
lodowatego wylądowało na jej czole, umysł zaś wypełnił zaskakująco łagodny,
troskliwy szept.
Layla, kochana, powiedz mi, jak mam ci
pomóc?
Zamarła,
już po prostu leżąc i spazmatycznie chwytając powietrze.
Gdyby mogła
się odezwać, poprosiłaby wyłącznie o to, by tata po raz kolejny zabrał ją gdzieś,
gdzie byłaby bezpieczna.
– Ja… –
wykrztusiła z trudem, po czym skrzywiła się, czując nieprzyjemne palenie w gardle.
Kły pulsowały boleśnie, wymagając od niej tego, by jednak zdecydowała się
zapolować. – Nie mogę…
Zadrżała,
kiedy chłodne palce ostrożnie przesunęły się po jej policzkach. Zdołała unieść
głowę i raz jeszcze spojrzeć w parę lśniących, krwistoczerwonych oczu
nachylonego nad nią mężczyzny. Oboje milczeli, ale to wydawało się właściwe,
tak jak i to, że miałaby jednak zaufać właśnie Marco.
Dom…
– Skoro
tego chcesz, wierz mi, że tak będzie – oznajmił i tych kilka słów
wystarczyło, by jednak się rozluźniła. – Obiecuję, że zabiorę cię do domu…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz