17 kwietnia 2018

Trzysta dziesięć

Isabeau
Klęczała na posadzce, spazmatycznie chwytając oddech. Czuła słodki zapach krwi i to wystarczyło, by bezwiednie wysunęła kły, ale zaraz spróbowała nad sobą zapanować. Głód nie był istotny, zresztą nie miała jak go zaspokoić, bo – jak nagle sobie uświadomiła – osoka należała do niej.
Skrzywiła się, po czym uniosła dłoń do twarzy. Wyczuła pod palcami wilgoć, ale nie była pewna czy to łzy, pot czy może właśnie krew. W zasadzie to i tak nie miało w tamtej chwili znaczenia. Wiedziała to nawet w oszołomieniu, w pamięci wciąż mając to, że ktoś ją wołał. Miała coś ważnego do zrobienia, poza tym…
O jasna cholera!
Poderwała się tak gwałtownie, że aż pociemniało jej przed oczami. W pierwszym odruchu pragnęła rzucić się do ucieczki, aż nazbyt dobrze zdając sobie sprawę z tego, że w pobliżu znajdowało się coś, co mogło ją skrzywdzić. Pamiętała paraliżujący ból oraz to, że chwilę wcześniej rozmawiała z Jaquesem. To była jego wina – a także urządzenia, które znajdowało się w pokoju, w którym ją uwięził. Jak zwykle powiedziała o kilka słów za dużo, ale to było do przewidzenia.
Ha! A zawsze wmawiała Gabrielowi, że to jego porywczość kiedy doprowadzi go do grobu!
– Już ci lepiej, czy mam zacząć się martwić?
Drgnęła i z cichym warknięciem odwróciła się w stronę, z której dochodził głos. Rufus spojrzał na nią bez większego zainteresowania, bynajmniej niezaskoczony jej reakcją. Isabeau z wola wypuściła powietrze z płuc, nagle zażenowana. Spróbowała się uspokoić, za wszelką cenę próbując wziąć się w garść, to jednak okazało się o wiele trudniejsze, niż mogłaby przypuszczać.
– Co się…? – Zamilkła i niespokojnie powiodła wzrokiem dookoła. Z zaskoczeniem uprzytomniła sobie, że znów znajdowali się na pogrążonym w półmroku korytarzu. – Gdzie jest ten skurwiel? – wyrwało jej się.
– Zgaduję, że przeżyjesz – mruknął Rufus. Mimo wszystko mogłaby przysiąc, że wyczuła w jego tonie coś na kształt ulgi.
– Uważaj, bo zaraz powiesz mi, że się z tego cieszysz.
Wampir rzucił jej rozdrażnione spojrzenie.
– Jeszcze jedno słowo i zamknę cię tam z powrotem. Chętnie sprawdzę, co jeszcze da się zrobić z tą maszyną – obruszył się, a Isabeau prychnęła, jakoś nie mając wątpliwości, że bardzo chętnie znalazłby pretekst, by choć trochę sobie poeksperymentować.
– Pytam poważnie – warknęła, coraz bardziej zniecierpliwiona. – Gdzie Jaques? – ponagliła, dla pewności raz jeszcze rozglądając się dookoła.
– A skąd mam wiedzieć? Uciekł, kiedy przyszedłem.
Warknęła, nie kryjąc frustracji. Niech to szlag!
– I nie poszedłeś za nim?! – jęknęła, po czym zamilkła, kiedy szwagier spojrzał na nią tak, jakby miał ją za wariatkę. W zasadzie w jego przypadku nie byłoby to niczym nowym.
– Mogłem albo za nim iść, albo wyciągać ciebie. Nie wiem jak ty, ale ja nie potrafię się rozdwoić – Rufus z niedowierzaniem pokręcił głową. – Zawsze któraś z was musi mi to robić, prawda? Czy naprawdę tak trudno jest trzymać się z dala od kłopotów przez choćby pięć cholernych minut?
– Powiedział facet przez którego mamy większość tych kłopotów – mruknęła, zakładając ramiona na piersi.
Przez krótką chwilę wyglądał na chętnego, żeby rzucić coś złośliwego, ale ostatecznie tego nie zrobił. W zamian jak gdyby nigdy nic odwrócił się i ruszył w głąb korytarza, jak gdyby nigdy nic decydując się ją zostawić. Isabeau zaklęła pod nosem, po czym chcąc nie chcąc ruszyła za nim, mimowolnie zastanawiając nad tym, czy nie przesadziła. To nie był dobry moment na jakiekolwiek kłótnie, nie wspominając o tym, że – tylko w pewnym stopniu – najwyraźniej była mu coś winna.
Potrzebowała chwili, by się z nim zrównać. Po wyrazie jego twarzy nie była w stanie jednoznacznie stwierdzić, w jakim był nastroju, ale to wydawało się najmniej istotne.
– Dokąd idziesz? – zapytała, nie kryjąc niepokoju. Wciąż czuła się oszołomiona, nie wspominając o tym, że na usta cisnęły jej się dziesiątki pytań.
– Kto wie? Posprawiać jeszcze trochę kłopotów? – rzucił z przekąsem. – A może po prostu znaleźć Laylę i Claire, bo po to tutaj przyszedłem.
– Powinniśmy trzymać się razem – przypomniała, w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne słowa. – Szukałam cię, wiesz? Na razie krążymy bez celu i… – zaczęła, ale uciszył ją zniecierpliwionym spojrzeniem.
– I dlatego byłaś sama z Jaquesem? – zapytał, ale nie czekał na odpowiedź. – Właśnie dlatego wolę działaś w pojedynkę. Jedynie mnie spowalniacie.
– Byłam z Renesmee.
Drgnął, ale nie zatrzymał się. Mimo wszystko wyczuła, że coś w perspektywie tego, że komuś mogła stać się krzywda, wyraźnie go zaniepokoiło. Cóż, wiedziała przecież, że lubił Nessie… A przynajmniej ją tolerował w stopniu większym niż pozostałych. Nie miała pewności czy wyłącznie przez wzgląd na Laylę, czy może po prostu miał do dziewczyny słabość, ale to nie miało znaczenia.
– Znalazłem tylko ciebie – powiedział w końcu.
– Bo się rozdzieliłyśmy. Miałam sprawdzić ten korytarz i… – Wzruszyła ramionami. Nie miała ochoty rozwodzić się nad tym, czy postąpiła głupio, jak ostatnia kretynka wchodząc do tamtego pokoju. – Gabriela nie widziałam, ale pewnie sobie poradził. Tak czy inaczej…
– Zawróć po Renesmee i więcej się nie rozdzielajcie.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– I co, potem mam dalej szukać ciebie? – obruszyła się. – Rufus, do cholery, coś tutaj jest nie tak. Poza tym… – zaczęła gniewnie, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język.
Coś w jej tonie musiało dać mu do myślenia, bo spojrzał na nią pytająco, wyraźnie zaintrygowany. W tamtej chwili utwierdziła się w przekonaniu, że nie miał żadnego planu, w gruncie rzeczy wiedząc równie niewiele, co i ona albo Renesmee.
– Co? – ponaglił, wyraźnie zniecierpliwiony. Jedynie potrząsnęła głową, zatrzymał się, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia stając jej na drodze. – Czegoś mi nie mówisz – stwierdził podejrzliwym tonem.
– Bo to nie jest ważne – zniecierpliwiła się. Szlag, tego jeszcze potrzebowała, by dowiedział się, co Jaques mówił na temat Claire! Podejrzewała jaka byłaby reakcja, co jedynie utwierdziło ją w przekonaniu, że powinna milczeć. – Próbuję myśleć rozsądnie. I nie, nie patrz tak na mnie. To, co się stało… Zaskoczył mnie, jasne? Nie mów, że ciebie nie – dodała, ale doczekała się wyłącznie tego, że z wyraźną niechęcią zawrócił.
– Nie obchodzi mnie to, czy wciąż żyje. Póki nie wchodzi nam w drogę…
Nie dodał niczego więcej, więc zdecydowała się nie ciągnąć tematu. Przez kilka kolejnych sekund trwała w ciszy, próbując zebrać myśli. Już nie czuła bólu, zresztą wystarczyła krótka chwila, by jej ciało doszło do siebie. Co prawda wciąż czuła krew, ale zapach był na tyle nikły, by upewniła się, że przestała krwawić. Cokolwiek się wydarzyło, najwyraźniej Rufus pojawił się wystarczająco szybko, by uniknęła konsekwencji.
– Ehm… Dzięki – szepnęła, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
Wyczuła, że na nią spojrzał.
– Że co proszę?
– Wiem, że słyszałeś – żachnęła się. – I nie, nie powtórzę tego – dodała, po czym w końcu zdecydowała się na niego spojrzeć. – Co to właściwie było?
– Dobre pytanie… – Zawahał się, wyraźnie nad czymś myśląc. – Najpewniej coś, co zabiłoby człowieka. Nie wiem czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale istnieją częstotliwości, na których dźwięk potrafi być zabójczy – wyjaśnił i zabrzmiał przy tym niemalże łagodnie.
– Dźwięk… – powtórzyła z powątpiewaniem.
Czy słyszała cokolwiek? Pamiętała ból i to, że czuła się jak sparaliżowana, ale nic ponadto. W zasadzie nie była nawet pewna, czy faktycznie zdołała ruszyć się z miejsca i dotrzeć do drzwi, czy może to było wyłącznie snem. W pamięci miała jedną wielką czarną dziurę – ciemność przepełnioną strachem i cierpieniem, którego nie doznała od dawna.
– Nie każ mi teraz prowadzić wykładu z fizyki, dobra? Nawet jako wampir masz swoje ograniczenia. Słyszymy więcej niż ludzie, ale to wciąż określone częstotliwości… – Zamilkł, a ona spojrzała na niego z powątpiewaniem. To był jeden z tych nielicznych razów, kiedy nie próbował jej drażnić. Co więcej, jego wyjaśnienia przynajmniej raz nie brzmiały jak naukowy bełkot, choć poniekąd bez wątpienia nim były. I tak, to brzmiało jak wykład, chociaż w formie na tyle przystępnej, by nie miała ochoty mu tego wytykać. – Swoją drogą, to ciekawe – dodał i poczucie tego, że jednak mogłaby go zrozumieć momentalnie zniknęło.
– Co? Że coś prawie mnie zabiło? – zapytała w odpowiedzi. – Naprawdę fascynujące!
– Nie o to mi chodzi – zniecierpliwił się. – W zasadzie jakby się zastanowić, sam pomysł z wykorzystaniem dźwięku jest dziecinnie prosty i mało odkrywczy – rzucił niemalże pobłażliwym tonem. Jasne, że tak! Sam pewnie masz takie coś w laboratorium, pomyślała z przekąsem, ale powstrzymała się od złośliwości. Szczerze mówiąc, chwilami ją przerażał, choć i tego nie zamierzała przyznać. – Ale to miejsce… Ci ludzie może i nie wiedzą, co robią, ale stworzyli coś, co na dłuższą metę mogłoby być niepokojące. Sama zauważ jak łatwo pozwoliłaś się unieruchomić.
– To nie zabrzmiało szczególnie optymistycznie…
Wampir jedynie potrząsnął głową.
– Nie miało – stwierdził z rozbrajającą wręcz szczerością. – Co więcej, sama dopiero co powiedziałaś, że coś jest nie tak. Ta cisza jest podejrzana.
Zacisnęła usta, chcąc nie chcąc przypominając sobie o dręczących ją do tej pory wątpliwościach. Pomijając Jaquesa i tamtego dziwnego mężczyznę, z którym walczył Gabriel, od wejścia tutaj nie spotkali nikogo więcej. Jakby tego było mało, przecież słyszeli alarm – zaledwie przez chwilę, ale pomimo tego…
Serce zabiło jej szybciej, kiedy naszła ją co najmniej niepokojąca, porażająco wręcz prawdopodobna myśl.
– Rufus… – wyrwało jej się i zanim zdążyła się zastanowić, raptownie przystanęła, jednocześnie chwytając go za ramię.
Wyczuła, że zesztywniał pod jej dotykiem, ale przynajmniej się zatrzymał.
– Na litość bogini, nie mów mi tylko, że zamierzasz mdleć, bo naprawdę… – zaczął, ale nie pozwoliła mu dokończyć.
– Wydaje mi się, że nie jesteśmy tutaj sami – oznajmiła wprost. – Ten alarm… Rozumiesz? Jeśli nikt nie przyszedł do nas, a tutaj nikogo nie ma… To dokąd poszli?
Po jej słowach zapanowała wymowna cisza.
Elizabeth
Nie miała pojęcia jak długo siedziała w pokoju. Krążyła bez celu, nie mogąc zasnąć, chociaż za wszelką cenę próbowała. Skończyło się na tym, że po prostu przewracała się z boku na bok, ogarnięta dziwnym niepokojem i zdecydowanie zbyt mocno pobudzona. Myślała o ojcu, rozmowie z Niną i wszystkim tym, co się działo – szaleństwie, w środku którego wylądowała, bo inaczej nie potrafiła tego nazwać. I choć wciąż miała ochotę płakać ze szczęścia na myśl o tym, że przynajmniej dwie najważniejsze dla niej osoby żyły, to wciąż nie przyniosło jej ulgi w pełnym znaczeniu tego słowa.
Kiedy emocje opadły, poczuła się naprawdę wykończona. Co więcej, z miejsca ogarnęły ją wyrzuty sumienia, zwłaszcza kiedy pomyślała o Damienie. Próbowała znaleźć jakiekolwiek miejsce dla niego i jego rodziny, bo przecież tak wiele im zawdzięczała, ale… to wcale nie było takie proste – nie w tym miejscu, kiedy ojciec na każdym kroku podkreślał, że była bezpieczna i że zrobi wszystko, byleby tak pozostało. Wiedziała, że jego zapewnienia miały jakiś związek z tym miejscem, ale do tej pory nie wychodziła poza przydzielony jej pokój, więc tym bardziej nie miała pewności, czego powinna się spodziewać.
Na pewno znalazła się w swego rodzaju azylu, gdzie nareszcie mogła poczuć się bezpiecznie. Przynajmniej tyle wyjaśniła jej Nina, przy okazji wspominając, że miejsce było starannie chronione – cokolwiek miałoby to oznaczać. Liz chciała wierzyć, że dzięki temu nie musiała obawiać się Jasona, ale…
Och, powinna powiedzieć Shannon. Mogła się założyć, że ona i jej brat dosłownie odchodzili od zmysłów, skoro zniknęła bez słowa.
A co ważniejsze, powinna powiedzieć Damienowi.
Jęknęła, po czym znów opadła na łóżko, wtulając twarz w poduszkę. Czuła się, jakby nagle obudziła się z jakiegoś koszmaru, teraz próbując pojąć, co z tego, czego doświadczyła, było prawdą, a co snem. Dopiero teraz dotarło do niej w jaki sposób zachowywała się przez cały ten czas, zwłaszcza od dnia balu i ukąszenia Marissy. I choć jakaś jej cząstka zdawała sobie sprawę z tego, że miała prawo się bać, nagle zaczęła wątpić w to, czy ucieczka przed Damienem i jego bliskimi, była uczciwa.
Martwiła się o niego, raz jeszcze zastanawiając nad tym, co zaszło między nimi, kiedy widzieli się ostatnim razem. Ten głód w jego oczach… Owszem, przeraził ją, ale teraz przynajmniej rozumiała dlaczego. Machinalnie uniosła dłoń ku szyi, nie po raz pierwszy pocierając wisiorek, który znalazła w mieszkaniu Niny i regularnie nosiła od tamtego czasu. Babcia wciąż nie wytłumaczyła jej, w jaki sposób działał, ale zasugerowała dość, by Elizabeth pojęła, że to coś więcej, niż zwyczajna biżuteria. To wszystko miało z tym jakiś związek, co powinna dostrzec już dawno, ale była ślepa, zbytnio koncentrując się na żałobie.
Musiała w końcu wziąć się w garść. Może straciła matkę, ale teraz była pośród bliskich, na dodatek w miejscu, gdzie miała szansę znaleźć odpowiedzi na dręczące ją odpowiedzi. Potrzebowała informacji o łowcach, zwłaszcza że w jakiś sposób od dziecka była z nimi związana. Przecież sama chciała ich odnaleźć, prawda? Teraz wystarczyło wykorzystać okazję, by nauczyć się tego, w co powinna zostać wtajemniczona już jako mała dziewczynka.
Chwilę jeszcze krążyła bez celu, pogrążona we własnych myślach. Żałowała, że nie ma pojęcia, gdzie znajdowała się Nina. Chciała z nią porozmawiać, chociaż jeśli miała być szczera, przede wszystkim pragnęła zobaczyć się z ojcem. Odkąd ją tutaj przywiózł – zapłakaną i roztrzęsioną tym, że tak po prostu stał sobie w przedsionku mieszkania Ulricha – widziała go zaledwie dwa razy i za każdym razem słyszała, że był zajęty pracą. Dawno nie widziała go tak poruszonego i nie miała pojęcia, co powinna o tym myśleć. Oczywiście próbowała pytać, co takiego robił, ale w odpowiedzi usłyszała jedynie lakoniczne stwierdzenie, że nad czymś ważnym – i że jest bezpieczna.
Elizabeth westchnęła cicho. Nie mieli okazji, żeby porozmawiać o wszystkim tym, co się wydarzyło. Miała wrażenie, że – w przeciwieństwie do Niny – ojciec traktował ją jak małą dziewczynkę, która i tak nie zrozumiałaby realiów otaczającego ją świata. Początkowo miało to sensu, skoro była roztrzęsiona, ale mimo wszystko… Niczego się nie nauczył? Przez całe życie on i mama ukrywali przed nią prawdę, co skończyło się w, najdelikatniej rzecz ujmując, marny sposób. Może gdyby przygotowali ją wcześniej, nie siedziałaby teraz tutaj, czując się jak ktoś bliski tego, żeby postradać zmysły.
Może…
W porządku, więc tym bardziej musiała porozmawiać z nim albo babcią. Przy pierwszej okazji zamierzała zacząć temat, raz a dobrze dając im do zrozumienia, że nie zamierzała całe życie siedzieć w pokoju i uciekać przed prawdą. Chciała obejrzeć to miejsce i dowiedzieć się więcej. Kto wie, może mogła się jakoś przydać, zwłaszcza że teraz wiedziała o wampirach dość, by wyciągnąć sensowne wnioski. Bała się Jasona, ale przecież wciąż mogła nauczyć się bronić, prawda? Oni mogli jej to pokazać, zwłaszcza że gdyby potrafiła walczyć – choćby nawet najbardziej nieudolnie – byłaby bardziej przydatna niż teraz, kiedy po prostu siedziała i pozwalała, by wszyscy wokół próbowali ją chronić.
Swoją drogą, być może sami łowcy skorzystaliby na jej powiązaniach z nieśmiertelnymi. Damien ją chronił, poza tym zdecydowanie nie należał do kategorii tych morderczych istot, które należało tępić. Ba! Chronił ją, a jego rodzina zapewniła jej bezpieczeństwo i dach nad głową, kiedy najbardziej tego potrzebowała. Być może i w tej sytuacji mogli sobie nawzajem pomóc, a przynajmniej miała taką nadzieję. W jakimś stopniu przerażała ją myśl o ludziach, którzy należeli do organizacji, a który – zdaniem Niny – nie mieli nawet pewności, z czym tak naprawdę walczą. Niewiedza zawsze potęgowała strach, ten zaś popychał do robienia rzeczy, które zdecydowanie nie były dobre.
Jutro, postanowiła sobie stanowczo. Serce zabiło jej szybciej na samą myśl, zwłaszcza że to było niczym swego rodzaju obietnica ruszenia dalej. W końcu miała jakiś cel, zamierzając zrobić coś właściwego, zamiast miotać się i wypłakiwać sobie oczy. I zadzwonię do Damiena. W końcu…
Ulga i podekscytowanie, które poczuła w chwili, w której zdobyła się na podjęcie tej decyzji, były nie do opisania. Do tej pory tłumiła w sobie tęsknotę, dusząc w sobie emocje i skupiając się na strachu, który wzbudzał w niej Jason. Teraz to rozumiała, samej sobie nie potrafiąc wytłumaczyć, kiedy i dlaczego zapędziła się we własnych lękach do tego stopnia, by zacząć izolować się nawet przed jedyną osobą, która chciała dla niej dobrze. Miałam prawo… Dobre sobie!, pomyślała z irytacją i przez krótką chwilę była bliska tego, żeby roześmiać się histerycznie. To brzmiało jak marna wymówka, ale przez tyle dni wierzyła, że to najrozsądniejsze wytłumaczenie każdego głupstwa, które popełniała.
Teraz wcale nie było łatwiej. Wręcz przeciwnie, bo Liz wciąż nie miała pewności, czy postępowała słusznie. Myślała o Damienie, raz po raz zadając sobie pytanie, czy to uczciwe, by jak gdyby nigdy nic odezwała się do niego i przeprosiła. „Hej, dzięki, że dałeś mi czas. Już wszystko sobie poukładałam i jest lepiej!”. Miała wrażenie, że to najgorsze, co mogłaby powiedzieć – marny żart, który na dodatek w żaden sposób nie oddawał tego, jak bardzo była mu wdzięczna za wszystko, co zrobił.
Wciąż niezmiennie gubiła się we własnych decyzjach i tym innym, wypełnionym nieśmiertelnymi świecie, ale… Cóż, jaki tak naprawdę miała wybór?
Głośne wycie wdarło się do jej podświadomości, tym głośniejsze i bardziej niepokojące z racji panującej ciszy. Elizabeth zamarła, tkwiąc w miejscu i bezmyślnie wsłuchując się w alarm. Bo to było to, prawda? Przenikliwy, przyprawiający o ból głowy dźwięk, który przyprawił ją o dreszcze. Wiedziała, że wydarzyło się coś niedobrego, ale choć wszystko w niej rwało się do tego, żeby to sprawdzić, nie była w stanie ruszyć się z miejsca. Po prostu stała, zapatrzona w przestrzeń i tak przerażona, że ledwo mogła złapać oddech.
A potem wszystko ustało i dookoła panowała już wyłącznie cisza.
Wciąż tkwiła w bezruchu, zesztywniała i świadoma wyłącznie narastającego z każdą kolejną sekundą przerażenia. Co się stało? Wątpiła w ćwiczenia przeciwpożarowe, chociaż jakaś jej cząstka naprawdę tego pragnęła – w pełni normalnego, ludzkiego wytłumaczenia. Takie rzeczy się zdarzały, prawda? Za moment przyjdzie do niej Nina i oznajmi, że to nic wartego uwagi albo…
Chociaż nade wszystko chciała, nie była w stanie uwierzyć, że to mogłoby okazać się takie proste. Wydarzyło się coś złego, a ona nie mogła z tego zignorować. Musiała wyjść z tego cholernego pokoju, a potem poszukać kogoś, kogo mogłaby zapytać o szczegóły. Co więcej, powinna działać szybko, zamiast jak ostatnia idiotka tkwić w miejscu i tracić czas.
Poruszając się prawie jak w transie, Liz z wolna ruszyła w stronę drzwi. Zdążyła zaledwie zacisnąć dłoń na klamce, kiedy ktoś załomotał w drzwi – i to na tyle gwałtownie, że aż podskoczyła, w następnej sekundzie w popłochu wycofując się w głąb pokoju.
O Boże, nie… Nie, nie, nie…
To musiał być Jason. Znalazł ją. Mogła się tego spodziewać, mimo wszystko nie będąc w stanie w pełni uwierzyć, że znalazła bezpieczne miejsce. Brat prędzej czy później musiał ją odnaleźć, a wtedy…
Z tym, że Jason przecież by nie pukał, prawda? To po prostu nie miałoby sensu.
Zastygła w bezruchu, bezmyślnie wpatrując się w drzwi, zupełnie jakby sądziła, że te nagle ożyją i spróbują ją zaatakować.
– Liz… Elizabeth? Jesteś tam? – usłyszała znajomy głos i zesztywniała, przez krótką chwilę poczuła się tak, jakby ktoś z całej siły uderzył ją w głowę. – Czuję, że tak, więc proszę…
Być może głos mówił coś jeszcze, ale to nie miało znaczenia.
– Claire? – wyszeptała i to wystarczyło, by po drugiej stronie zapadło milczenie.
Zanim zdążyła zastanowić się nad tym, co robi, otworzyła drzwi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa