18 kwietnia 2018

Trzysta jedenaście

Claire
Nie była pewna dokąd biegnie. Miała wrażenie, że całą wieczność błądziła korytarzami, czując, że nie powinna się zatrzymywać, bo to się źle skończy. Trzymała się w cieniu, czasem tylko przystając i zatrzymując, by upewnić się, że w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby ją skrzywdzić. Być może sprzyjało jej szczęście, bo więcej nie natknęła się na żywą duszę, niemniej panująca dookoła pustka jedynie potęgowała napięcie, które przez cały ten czas towarzyszyło Claire.
W pamięci wciąż miała spotkanie ze swoim co najmniej niespodziewanym wybawcą. Na samą myśl serce jak na zawołanie zaczynało trzepotać jej się w piersi, uderzając tak szybko i mocno, że ledwo mogła oddychać. Bała się, choć starała się zdusić w sobie to uczucie, aż nazbyt świadoma, że to nieodpowiednia chwila na roztrząsanie tego, co w każdej chwili mogłoby się wydarzyć. Próbowała zrozumieć, co wydarzyło się chwilę wcześniej (A może całą wieczność? Nie miała pewności, zwłaszcza że już dawno straciła poczucie czasu…), ale nie była w stanie. Wiedziała jedynie, że jakimś cudem przeżyła spotkanie z demonem – i że ten z jakiegoś powodu ją uratował, tak po prostu nakazując dalszą ucieczkę.
Korytarz, w którym finalnie się znalazła, znacznie różnił się od tych, którymi błądziła do tej pory. Miała wrażenie, że ciągnął się w nieskończoność, prowadząc coraz dalej i dalej, z dala od laboratorium, z którego musiała uciekać. Liczne drzwi zniknęły, a samo przejście stało się o wiele ciaśniejsze, przypominając Claire raczej jeden z tuneli, które biegły pod Miastem Nocy. Szła przed siebie, mimowolnie zastanawiając nad tym, co czekało ją na końcu ciągnącego się w nieskończoność przejścia – upragnione wyjście, czy też może… coś, na co zdecydowanie nie chciała trafić. Kto wie? Po tym, czego już zdążyła doświadczyć, wszystko wydawało się równie możliwe.
Najbardziej obawiała się tego, że nagle znajdzie się w potrzasku. Korytarz był tak wąski, że gdyby rozłożyła ramiona, z powodzeniem mogłaby dotknąć dwóch ścian jednocześnie. W takich warunkach jej szanse na ucieczkę znacznie zmalały, bo do wyboru i tak miała wyłącznie podążać przed siebie albo zawrócić, gdyby zaszła taka potrzeba. Nie miała pewności, czy właśnie nie traciła czasu, w każdej chwili spodziewając się natknąć na ślepy zaułek albo kolejne otwierane kartą drzwi, których nie byłaby w stanie otworzyć. Być może to wszystko miało związek z domieszkami srebra, które wyczuwała w ścianach, i które w znacznym stopniu ograniczały jej zmysły, ale czuła się zagubiona, zmęczona i coraz bardziej sfrustrowana brakiem jakiegokolwiek planu na to, co powinna robić.
Nie miała nawet pewności, czy już przestali ją gonić. Być może, zwłaszcza że miała wrażenie, że dzięki demonowi, podążający za nią strażnicy zgubili jej trop. Nie byli nieśmiertelni, więc nie musiała obawiać się tego, że przypadkiem wyczują jej zapach albo usłyszą – nie, jeśli zachowałaby ostrożność. Co prawda w ciasnym korytarzu zwracanie przesadnej uwagi na kroki, wydawało się pozbawione sensu, ale i tak dla pewności próbowała stawiać stopy w taki sposób, by poruszać się jak najciszej. To była jedna z rzeczy, których nauczyła się podczas tych kilku z treningów z Gabrielem, próbując przyswoić sobie cokolwiek, co w przyszłości pomogłoby jej się obronić. Nasłuchała się dość o treningu Licavolich, a bezszelestne poruszanie okazało się jedną z najpraktyczniejszych i najprostszych umiejętności, którą w krótkim czasie zdołała nabyć. Co prawda nie była w tym aż tak dobra jak mama, ale wszystko wydawało się lepsze niż nic, na dodatek teraz, kiedy tak bardzo zależało jej na pozostaniu niezauważoną.
Mimo wszystko miała wrażenie, że porusza się w absolutnie niezgrabny, zdecydowani zbyt głośny sposób. Echo jej kroków niosło się korytarzami, zdradziecko informując o miejscu, w którym się znajdowała. Serce tłukło jej się w piersi tak mocno i głośno, że aż dziwiła się, że do tej pory nie pojawił się nikt, kto spróbowałby ją skrzywdzić. Nawet urywany, przyśpieszony oddech wydawał się zagłuszać wszystko inne, chociaż próbowała nad sobą zapanować. Wciąż drżała, dziwnie roztrzęsiona i – nie ukrywajmy – przerażona, zaś każda kolejna minuta, którą spędzała w tym miejscu, jedynie pogarszała ten stan.
Claire miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim coś się zmieniło. Jednak dostrzegła drzwi i na moment zamarła, w następnej sekundzie decydując się do nich podbiec. Wątpliwości towarzyszyły jej przez cały ten czas, a w tamtej chwili przybrały na sile, zwłaszcza kiedy uświadomiła sobie, że po drugiej stronie mogło znajdować się cokolwiek. Kiedy naparła całym ciałem na metalową powierzchnię, niemalże spodziewała się tego, że ta ani drgnie – i że jednak będzie zmuszona do odbycia całej wędrówki na nowo. Gdyby nagle okazało się, że straciła czas i musi zawrócić…
Proszę…, pomyślała niemalże błagalnie. Chciało jej się płakać, chociaż z uporem powstrzymywała się przed taką reakcją. Wzięła kilka głębszych, drżących oddechów i przymykając oczy. Na chwilę zamarła, opierając czoło o chłodną powierzchnię i zastanawiając nad tym, co powinna zrobić. Jakaś jej cząstka marzyła o tym, żeby choć na chwilę się poddać, usiąść pod ścianą i przeczekać kilka następnych godzin, czekając na ratunek albo nagłe olśnienie, ale przecież nie mogła sobie na to pozwolić. Co więcej, wciąż myślała o Layli i Jocelyne, woląc nie zastanawiać się nad tym, w jaki sposób jej ucieczka mogłaby odbić się na mamie i kuzynce. Czuła się źle z tym, że tak po prostu je zostawiła, ale jaki tak naprawdę miała wybór?
Odrzuciła od siebie niechciane myśli, dobrze wiedząc, że w ten sposób mogła co najwyżej pogorszyć sytuację. Już i tak ledwo trzymała się na nogach, sama niepewna, jakim cudem wciąż była w stanie iść przed siebie, a tym bardziej zdobyć się na podjęcie jakiejkolwiek decyzji. Niepotrzebne roztrząsanie najczarniejszych scenariuszy tego, co dopiero mogło się wydarzyć, zdecydowanie nie było najlepszym pomysłem.
Westchnęła cicho, po czym raz jeszcze skupiła się na drzwiach. Mimo obaw napięła mięśnie, podświadomie mimo wszystko wyczekując kolejnych problemów i rozczarowania. Tym bardziej zaskoczyło ją to, że wystarczyła zaledwie chwila wysiłku, by wypadła na kolejny korytarz – zupełnie inny, bardziej przestronny i… całkowicie opustoszały.
Claire zamarła, z bijącym sercem wodząc wzrokiem na prawo i lewo. To zdecydowanie nie wyglądało na podziemia, a tym bardziej jakąkolwiek stację badawczą albo laboratorium. Chociaż dookoła panował półmrok, dzięki wyostrzonym zmysłom bez trudu zorientowała się, że stała w pokaźnych rozmiarów hallu, na dodatek wyłożonym miękkim dywanem i wyglądającym jak jedno z pięter, którego mogłaby spodziewać się w Niebiańskiej Rezydencji. Na ścianach wisiały obrazy, w niektórych miejscach dostrzegła eleganckie zdobienia. Gdziekolwiek była, miejsce to w niczym nie przypominało zimnych, bezosobowych podziemi, ale przedsionek jakiejś bogatej rezydencji albo… hotelu?
Coś w rzędzie zamkniętych, bliźniaczo podobnych drzwi sprawiło, że pomyślała właśnie o hotelu – eleganckim, drogim i tak niepasującym do jej wyobrażeń miejsca, w którym mogłaby znaleźć się po wyjściu z podziemi, że aż poczuła zawroty głowy.
Oddychała szybko i płytko, czując się trochę tak, jakby dopiero co wzięła udział w maratonie. Coś w widoku tego korytarza sprawiło, że poczuła się dziwnie podekscytowana – tylko trochę, zresztą musiałaby upaść na głowę, by w obecnej sytuacji ot tak się rozluźnić. Potrzebowała kilku kolejnych sekund, by zapanować nad sobą na tyle, by na drżących nogach ruszyć przed siebie. W zasadzie nawet nie zastanawiała się nad tym, w którą stronę powinna się udać, nigdzie nie dostrzegając żadnej wskazówki, która zasugerowałaby jej, gdzie mogło znajdować się wyjście. Po prostu ruszyła przed siebie, poruszając się ostrożnym, w pełni ludzkim krokiem i nieustanie rozglądając na boki.
Miękki dywan tłumił jej kroki. Mimochodem pomyślała, że z równym powodzeniem mógłby maskować obecność dosłownie każdego, kto znajdował się w tym miejscu, ale prawie natychmiast odrzuciła od siebie taką możliwość. Cokolwiek się działo, nie sądziła, żeby ktokolwiek szukał jej w tym miejscu. Przynajmniej taką miała nadzieję, za wszelką cenę próbując przekonać samą siebie, że była bezpieczna… Cóż, przynajmniej teoretycznie. W końcu gdzieś dotarła, w końcu mając szansę się wydostać, i zamierzała się tego trzymać.
Żałowała, że już na samym wstępie straciła telefon komórkowy. Wszystko wskazywało na to, że w tym miejscu miałaby szansę uchwycić zasięg i tym samym choć po części rozwiązać problem. Gdyby tylko zdołała skontaktować się z kimkolwiek i wezwać pomoc…
Gdzie?, odezwał się cichy głosik w jej głowie. Z jakiegoś powodu wyobraziła sobie tą drugą, obcą Claire z lustra. Co byś powiedziała, skoro nie masz pojęcia, gdzie teraz jesteś?
Przełknęła z trudem, próbując się uspokoić. To akurat wydawało się najmniej istotną ze wszystkich przeszkód. Jakoś nie miała wątpliwości, że Rufus znalazłby jakiś sposób, żeby ją znalazł. Co jak co, ale tego była pewna, zresztą czuła się zbyt roztrzęsiona, by zastanawiać się nad marnymi aspektami swojego położenia. To miejsce jej się nie podobało, o panującej dookoła ciszy i skojarzeniu z hotelem nie wspominając. Kiedy ostatnim razem znalazła się w podobnym miejscu, omal nie zginęła, wtedy mając do czynienia z istotami, o których nade wszystko chciała zapomnieć.
Zadrżała na samo wspomnienie. Nie chciała o tym myśleć, to zresztą przyszło jej o tyle łatwo, że zbytnio koncentrowała się na zagrożeniu, które mogło na nią czekać w tamtej chwili. Próbowała myśleć praktycznie, raz po raz powtarzając sobie w duchu, że bardziej przystępny wygląd korytarzy nie oznaczał, że nagle zaczęła być bezpieczna. Czuła, że powinna się pośpieszyć i jak najszybciej znaleźć wyjście, a przynajmniej jakąś kryjówkę, która…
Głośne, znajome już wycie sprawiło, że omal nie wyszła z siebie ze zdenerwowania. Zastygła w bezruchu, wcześniej omal nie potykając się o własne nogi. Niespokojnie rozejrzała się dookoła, czując jak serce kolejny raz zaczyna tłuc jej się w piersi, uderzając tak szybko i mocno, że ledwo mogła oddychać. Przez krótką chwilę tkwiła w bezruchu, chwiejąc się na nogach i po prostu wsłuchując w alarm, zanim nerwy ostatecznie wzięły nad nią górę. Bez wahania rzuciła się do biegu, zachowując niemalże jak spłoszone, zagonione w ślepy zaułek zwierzę.
Ten alarm… Dlaczego znów się włączył? Czemu akurat teraz, kiedy znalazła się tutaj? Czy to oznaczało, że jednak wiedzieli, gdzie była i…?
Nie chciała o tym myśleć. To zresztą nie miało znaczenia, ona zaś w tamtej chwili jak najszybciej musiała znaleźć jakieś bezpieczne miejsce.
Korytarz gwałtownie skręcił, przez co omal nie wpadła na ścianę, w ostatniej chwili zmuszając się do zmiany kierunku. Zdążyła przebiec zaledwie kilka dodatkowych metrów, zanim dookoła kolejny raz zapanowała ogłuszająca wręcz cisza – tak po prostu, zupełnie jakby nic szczególnego się nie wydarzyło. Claire kolejny raz poczuła się zdezorientowana, niemalże jakby ktoś z całej siły uderzył ją w głowę. Zamrugała nieco nieprzytomnie, bezskutecznie próbując zapanować nad mętlikiem w głowie i poczuciem, że właśnie umknęło jej coś nader istotnego.
Dlaczego alarm się włączył? I dlaczego teraz znów było cicho? Skoro nie chodziło o nią, w takim razie kto…?
Jej myśli momentalnie powędrowały ku Layli i Joce, ale czuła się zbytnio rozproszona, by zdołać się skupić. Kiedy dodatkowo nagle uświadomiła sobie, że w pobliżu znajdował się ktoś jeszcze, cała uwaga Claire została pochłonięta właśnie przez to odkrycie. W pierwszej chwili poczuła się jeszcze bardziej zaniepokojona, nagle wręcz bliska paniki, nad którą z trudem zapanowała. Dopiero później dotarło do niej, że w pobliżu znajdował się człowiek – i to na dodatek znajomy, choć nie od razu dopuściła tę myśl do siebie.
Słodka bogini, niemożliwe… Niemożliwe, prawda?, zapytała samą siebie, próbując zachować resztki zdrowego rozsądku.
Z tym, że jej ciało po prostu wiedziało swoje. Zanim zdążyła zastanowić się nad tym, co robi i jak bardzo jest to głupie, po prostu ruszyła się z miejsca, błyskawicznie pokonując dzielącą ją od swojego potencjalnego wybawienia drogę. Wkrótce po tym już stała przed jednym z licznych pokoi, mimo obaw decydując się zapukać.
– Liz… Elizabeth? Jesteś tam? – wyrzuciła z siebie na wydechu. Słowa popłynęły same, a ona nawet nie zastanawiała się nad tym, czy przypadkiem ją nie pogrążą. Nie chciała nawet myśleć o tym, czy to faktycznie miało sens, by dziewczyna Damiena znalazła się akurat w tym miejscu. – Czuję, że tak, więc proszę…
Drzwi otworzyły się tak gwałtownie, że aż się wzdrygnęła. Wpadła do środka, roztrzęsiona i bliska płaczu, wciąż niedowierzając temu, co działo się wokół niej. Kiedy na dodatek powiodła wzrokiem po pomieszczeniu i dostrzegła przed sobą wyraźnie zaskoczoną, bladą jak papier Liz. Obraz na chwilę zaczął rozmazywać jej się przed oczami i zrozumiała, od nadmiaru emocji aż się popłakała – zwłaszcza za sprawą niewysłowionej ulgi, którą nagle poczuła.
– Co…? – usłyszała, a chwilę później Elizabeth znalazła się tuż obok. Claire mogła tylko zgadywać, jak wyglądała, skoro zaniepokoiła dziewczynę do tego stopnia, by ta spróbowała ją podtrzymać. – Co się stało? Co tutaj robisz?
Mogła spodziewać się tych pytań, ale i tak nie była w stanie na nie odpowiedzieć. W zamian zaczęła energicznie potrząsać głową, niezdolna wykrztusić z siebie słowa. Gniewnym ruchem otarła oczy, bezskutecznie próbując nad sobą zapanować, zwłaszcza kiedy dotarło do niej, że jak najbardziej miała przed sobą Elizabeth.
Nie zaprotestowała, kiedy dziewczyna bez słowa pociągnęła ją w głąb pokoju. Wcześniej starannie zamknęła za sobą drzwi, co w jakiś pokrętny sposób sprawiło, że Claire poczuła się bezpieczna. Z niejaką ulgą opadła na łóżko, dopiero w tamtej chwili uprzytomniając sobie, jak bardzo czuła się zmęczona. Siedziała niemalże jak na szpilkach, niespokojnie drżąc i skupiając przede wszystkim na próbach złapania oddechu.
– W porządku? Cała jesteś? – zapytała z niepokojem Liz. Niepokój w jej głosie wystarczył, by Claire w końcu otrząsnęła się na tyle, by skoncentrować na dziewczynie wzrok.
– Chyba… Chyba tak – rzuciła z opóźnieniem. Zaraz po tym z niedowierzaniem głową. – Słodka bogini, Liz…
Nigdy nie była wylewna, więc poniekąd zaskoczyła samą siebie, kiedy pod wpływem impulsu rzuciła się dziewczynie na szyję. Elizabeth w pierwszej chwili zesztywniała, ale prawie natychmiast odwzajemniła uścisk. Nie były ze sobą blisko – w zasadzie Claire prawie jej nie znała, choć miała ochotę zobaczyć, jak dziewczyna Damiena wpada do domu z płaczem i zaczyna wymachiwać bronią – jednak w tamtej chwili to po prostu nie było ważne. Liczyło się, że w końcu miała przed sobą kogoś, kto nie próbował jej zabić, a wręcz troszczył się i bez wątpienia chciał pomóc.
Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, nim uspokoiła się na tyle, by zdołać się uspokoić. Zebranie myśli wciąż przychodziło jej z trudem, ale nie na tyle, by miała problem ze zrozumieniem, co działo się wokół niej.
– Dobra, czekaj… – Liz niespokojnie rozejrzała się po pokoju, wyraźnie niepewna, w jaki sposób powinna się zachować. – Chcesz wody? Nic innego nie mam – rzuciła przepraszającym tonem, nawet nie czekając na odpowiedź.
Claire przyjęła szklankę, po chwili unosząc ją do ust. W pierwszej chwili omal się nie zakrztusiła, tym bardziej że gardło miała ściśnięte do tego stopnia, że ledwo była w stanie mówić.
– Dziękuję – mruknęła z opóźnieniem.
Nie usłyszała odpowiedzi, ta zresztą wydawała się zbędna. Kątem oka obserwowała Liz, kiedy ta zaczęła krążyć po pokoju, wyraźnie mając problem z ustaniem w miejscu. W tamtej chwili nie miała wątpliwości, że jednak zdołała dziewczynę wystraszyć, co zresztą nie wydało się jej niczym dziwnym – przecież sama też nie spodziewała się wpaść akurat na Elizabeth.
Wzięła jeszcze kilka niepewnych łyków, po czym odchrząknęła, próbując doprowadzić się do porządku.
– Gdzie my jesteśmy? – zapytała wprost.
To pytanie nie dawało jej spokoju, wydając się najistotniejszym ze wszystkich, które mogłaby zadać. Chciała być praktyczna, wciąż mając wrażenie, że nie powinna tracić czasu. Już i tak zwlekała zbyt długo, pozwalając sobie na słabość i błądząc po tym miejscu tak długo, że równie dobrze nagle mogło się okazać, że spędziła tutaj całą wieczność. Potrzebowała odpowiedzi, dopiero później zamierzając pozwolić sobie na to, by załamywać ręce.
Liz rzuciła jej bliżej nieokreślone spojrzenie. Wciąż wyglądała na mocno poruszoną, poza tym nawet się nie zatrzymała, niespokojnie krążąc tam i z powrotem.
– W bezpiecznym miejscu – oznajmiła w końcu. Claire uniosła brwi. – To znaczy… Uwierzysz, jeśli powiem ci, że nie wiem?
– Ale…
Dziewczyna cicho westchnęła.
– To miejsce, do którego przywiózł mnie… Zresztą nieważne – stwierdziła, nagle uciekając wzrokiem gdzieś w bok. – Bezpieczne miejsce – powtórzyła – które należy do łowców.
– Łowców… – szepnęła w oszołomieniu Claire. W zasadzie sprowadzało się to do nic nieznaczącego poruszenia ustami. – Więc jednak – dodała w zamyśleniu.
– Co tutaj robisz, Claire?
Zdobyła się wyłącznie na to, żeby spojrzeć Liz w oczy. Przez kilka następnych sekund obie trwały w ciszy, wzajemnie mierząc się wzrokiem. Wystarczyła chwila, żeby zorientować się, że Elizabeth była niemniej zdenerwowana, co i Claire, a może nawet bardziej. Co prawda w końcu przystanęła, ale coś w sposobie, w jaki napinała mięśnie, jednoznacznie dało jej do zrozumienia, że była przerażona – i że tkwienie w bezruchu kosztowało ją mnóstwo energii.
Spuściła wzrok, czując, że sama zaczyna się trząść. Niby co miała powiedzieć? W jaki sposób miała wytłumaczyć wszystko to, czego doświadczyła? Była zmęczona, kręciło jej się w głowie, a jakby tego było mało…
– Hej – usłyszała, a chwilę później Elizabeth znowu znalazła się obok, po chwili wahania ujmując ją za rękę. Coś w tym geście wydało się Claire w pełni naturalne i jak najbardziej na miejscu. – Co się stało? Dlaczego tutaj jesteś?
– Ja i Joce… – zaczęła i coś ścisnęło ją w gardle. Powinna po nie wrócić. – To nie powinno być tak… A ja musiałam uciekać – wyrzuciła z siebie, aż nazbyt świadoma jak nieskładne i bezsensowne były jej słowa.
– Joce też tutaj jest?
Claire zdołała wyłącznie skinąć głową.
– I moja mama. To znaczy Layla…
– Nie rozumiem – przyznała Liz, ale po jej tonie dało się wyczuć, że w tamtej chwili okłamywała samą siebie. – Co się stało? – zapytała raz jeszcze, coraz bardziej podenerwowana. – Co z Joce i twoją mamą?
Zdobyła się na to, żeby spojrzeć Elizabeth w oczy. Czuła, że w jej własnych zebrały się łzy, ale praktycznie nie zwróciła na to uwagi.
– Nie wiem. Ale nic dobrego. – Z chwilą, w której to powiedziała, w pełni dotarło do niej, jak łatwo wszystko mogło się skomplikować. – Nie mam pojęcia, co jest nie tak z tym miejscem, ale… ale muszę coś zrobić. Powinnam… – zaczęła i pod wpływem impulsu poderwała się na równe nogi. – Słodka bogini, przecież oni zrobią im krzywdę!
– Kto?! – zniecierpliwiła się Elizabeth. Drgnęła, po czym zrobiła taki ruch, jakby momentalnie chciała ruszyć w stronę drzwi. – Łowcy? Ale…
– Miałam czekać na Simona, ale wszystko się pokomplikowało. Liz, do cholery, ludzie tutaj próbowali mnie zastrzelić! – wyrwało jej się i aż poczuła się dziwnie z tym, że mogłaby zakląć.
Oczy dziewczyny jak na zawołanie rozszerzyły się w geście niedowierzania. Momentalnie pobladła jeszcze bardziej, w tamtej chwili z powodzeniem mogąc uchodzić za wampira.
– Niemożliwe…
Zignorowała jej słowa. Powtarzała sobie to stwierdzenie niemalże przez całą drogę tutaj, a jednak…
– Nie wiem, co z Joce, ale mama źle wyglądała – wyszeptała, próbując wszystko uporządkować. – I bała się. Nie wiem, kim jest Nick, ale jeśli spróbuje ją skrzywdzić…
– Nick? – przerwała Elizabeth, a jej głos zabrzmiał tak nienaturalnie chrapliwie, że Claire aż się wzdrygnęła. – Jesteś pewna? To przecież…
Nawet nie czekała na odpowiedź. W zamian po prostu chwyciła pół-wampirzycę za rękę i popędziła na korytarz, nie pozostawiając dziewczynie innego wyboru, jak tylko podążyć za nią.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa