Claire
Nie była pewna dokąd biegnie.
Miała wrażenie, że całą wieczność błądziła korytarzami, czując, że nie powinna się
zatrzymywać, bo to się źle skończy. Trzymała się w cieniu, czasem tylko
przystając i zatrzymując, by upewnić się, że w pobliżu nie było
nikogo, kto mógłby ją skrzywdzić. Być może sprzyjało jej szczęście, bo więcej
nie natknęła się na żywą duszę, niemniej panująca dookoła pustka jedynie potęgowała
napięcie, które przez cały ten czas towarzyszyło Claire.
W pamięci
wciąż miała spotkanie ze swoim co najmniej niespodziewanym wybawcą. Na samą
myśl serce jak na zawołanie zaczynało trzepotać jej się w piersi,
uderzając tak szybko i mocno, że ledwo mogła oddychać. Bała się, choć
starała się zdusić w sobie to uczucie, aż nazbyt świadoma, że to
nieodpowiednia chwila na roztrząsanie tego, co w każdej chwili mogłoby się
wydarzyć. Próbowała zrozumieć, co wydarzyło się chwilę wcześniej (A może całą
wieczność? Nie miała pewności, zwłaszcza że już dawno straciła poczucie
czasu…), ale nie była w stanie. Wiedziała jedynie, że jakimś cudem
przeżyła spotkanie z demonem – i że ten z jakiegoś powodu ją
uratował, tak po prostu nakazując dalszą ucieczkę.
Korytarz, w którym
finalnie się znalazła, znacznie różnił się od tych, którymi błądziła do tej
pory. Miała wrażenie, że ciągnął się w nieskończoność, prowadząc coraz
dalej i dalej, z dala od laboratorium, z którego musiała
uciekać. Liczne drzwi zniknęły, a samo przejście stało się o wiele
ciaśniejsze, przypominając Claire raczej jeden z tuneli, które biegły pod
Miastem Nocy. Szła przed siebie, mimowolnie zastanawiając nad tym, co czekało
ją na końcu ciągnącego się w nieskończoność przejścia – upragnione wyjście,
czy też może… coś, na co zdecydowanie nie chciała trafić. Kto wie? Po tym,
czego już zdążyła doświadczyć, wszystko wydawało się równie możliwe.
Najbardziej
obawiała się tego, że nagle znajdzie się w potrzasku. Korytarz był tak wąski,
że gdyby rozłożyła ramiona, z powodzeniem mogłaby dotknąć dwóch ścian jednocześnie.
W takich warunkach jej szanse na ucieczkę znacznie zmalały, bo do wyboru i tak
miała wyłącznie podążać przed siebie albo zawrócić, gdyby zaszła taka potrzeba.
Nie miała pewności, czy właśnie nie traciła czasu, w każdej chwili
spodziewając się natknąć na ślepy zaułek albo kolejne otwierane kartą drzwi,
których nie byłaby w stanie otworzyć. Być może to wszystko miało związek z domieszkami
srebra, które wyczuwała w ścianach, i które w znacznym stopniu
ograniczały jej zmysły, ale czuła się zagubiona, zmęczona i coraz bardziej
sfrustrowana brakiem jakiegokolwiek planu na to, co powinna robić.
Nie miała nawet
pewności, czy już przestali ją gonić. Być może, zwłaszcza że miała wrażenie, że
dzięki demonowi, podążający za nią strażnicy zgubili jej trop. Nie byli
nieśmiertelni, więc nie musiała obawiać się tego, że przypadkiem wyczują jej
zapach albo usłyszą – nie, jeśli zachowałaby ostrożność. Co prawda w ciasnym
korytarzu zwracanie przesadnej uwagi na kroki, wydawało się pozbawione sensu,
ale i tak dla pewności próbowała stawiać stopy w taki sposób, by
poruszać się jak najciszej. To była jedna z rzeczy, których nauczyła się podczas
tych kilku z treningów z Gabrielem, próbując przyswoić sobie cokolwiek,
co w przyszłości pomogłoby jej się obronić. Nasłuchała się dość o treningu
Licavolich, a bezszelestne poruszanie okazało się jedną z najpraktyczniejszych
i najprostszych umiejętności, którą w krótkim czasie zdołała nabyć.
Co prawda nie była w tym aż tak dobra jak mama, ale wszystko wydawało się
lepsze niż nic, na dodatek teraz, kiedy tak bardzo zależało jej na pozostaniu
niezauważoną.
Mimo
wszystko miała wrażenie, że porusza się w absolutnie niezgrabny,
zdecydowani zbyt głośny sposób. Echo jej kroków niosło się korytarzami,
zdradziecko informując o miejscu, w którym się znajdowała. Serce
tłukło jej się w piersi tak mocno i głośno, że aż dziwiła się, że do
tej pory nie pojawił się nikt, kto spróbowałby ją skrzywdzić. Nawet urywany,
przyśpieszony oddech wydawał się zagłuszać wszystko inne, chociaż próbowała nad
sobą zapanować. Wciąż drżała, dziwnie roztrzęsiona i – nie ukrywajmy –
przerażona, zaś każda kolejna minuta, którą spędzała w tym miejscu,
jedynie pogarszała ten stan.
Claire
miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim coś się zmieniło. Jednak dostrzegła
drzwi i na moment zamarła, w następnej sekundzie decydując się do
nich podbiec. Wątpliwości towarzyszyły jej przez cały ten czas, a w tamtej
chwili przybrały na sile, zwłaszcza kiedy uświadomiła sobie, że po drugiej
stronie mogło znajdować się cokolwiek. Kiedy naparła całym ciałem na metalową
powierzchnię, niemalże spodziewała się tego, że ta ani drgnie – i że
jednak będzie zmuszona do odbycia całej wędrówki na nowo. Gdyby nagle okazało
się, że straciła czas i musi zawrócić…
Proszę…, pomyślała niemalże błagalnie.
Chciało jej się płakać, chociaż z uporem powstrzymywała się przed taką
reakcją. Wzięła kilka głębszych, drżących oddechów i przymykając oczy. Na
chwilę zamarła, opierając czoło o chłodną powierzchnię i zastanawiając
nad tym, co powinna zrobić. Jakaś jej cząstka marzyła o tym, żeby choć na
chwilę się poddać, usiąść pod ścianą i przeczekać kilka następnych godzin,
czekając na ratunek albo nagłe olśnienie, ale przecież nie mogła sobie na to
pozwolić. Co więcej, wciąż myślała o Layli i Jocelyne, woląc nie
zastanawiać się nad tym, w jaki sposób jej ucieczka mogłaby odbić się na
mamie i kuzynce. Czuła się źle z tym, że tak po prostu je zostawiła,
ale jaki tak naprawdę miała wybór?
Odrzuciła od
siebie niechciane myśli, dobrze wiedząc, że w ten sposób mogła co najwyżej
pogorszyć sytuację. Już i tak ledwo trzymała się na nogach, sama niepewna,
jakim cudem wciąż była w stanie iść przed siebie, a tym bardziej
zdobyć się na podjęcie jakiejkolwiek decyzji. Niepotrzebne roztrząsanie najczarniejszych
scenariuszy tego, co dopiero mogło się wydarzyć, zdecydowanie nie było
najlepszym pomysłem.
Westchnęła
cicho, po czym raz jeszcze skupiła się na drzwiach. Mimo obaw napięła mięśnie, podświadomie
mimo wszystko wyczekując kolejnych problemów i rozczarowania. Tym bardziej
zaskoczyło ją to, że wystarczyła zaledwie chwila wysiłku, by wypadła na kolejny
korytarz – zupełnie inny, bardziej przestronny i… całkowicie opustoszały.
Claire
zamarła, z bijącym sercem wodząc wzrokiem na prawo i lewo. To zdecydowanie
nie wyglądało na podziemia, a tym bardziej jakąkolwiek stację badawczą
albo laboratorium. Chociaż dookoła panował półmrok, dzięki wyostrzonym zmysłom
bez trudu zorientowała się, że stała w pokaźnych rozmiarów hallu, na
dodatek wyłożonym miękkim dywanem i wyglądającym jak jedno z pięter, którego
mogłaby spodziewać się w Niebiańskiej Rezydencji. Na ścianach wisiały obrazy,
w niektórych miejscach dostrzegła eleganckie zdobienia. Gdziekolwiek była,
miejsce to w niczym nie przypominało zimnych, bezosobowych podziemi, ale
przedsionek jakiejś bogatej rezydencji albo… hotelu?
Coś w rzędzie
zamkniętych, bliźniaczo podobnych drzwi sprawiło, że pomyślała właśnie o hotelu
– eleganckim, drogim i tak niepasującym do jej wyobrażeń miejsca, w którym
mogłaby znaleźć się po wyjściu z podziemi, że aż poczuła zawroty głowy.
Oddychała
szybko i płytko, czując się trochę tak, jakby dopiero co wzięła udział w maratonie.
Coś w widoku tego korytarza sprawiło, że poczuła się dziwnie
podekscytowana – tylko trochę, zresztą musiałaby upaść na głowę, by w obecnej
sytuacji ot tak się rozluźnić. Potrzebowała kilku kolejnych sekund, by
zapanować nad sobą na tyle, by na drżących nogach ruszyć przed siebie. W zasadzie
nawet nie zastanawiała się nad tym, w którą stronę powinna się udać, nigdzie
nie dostrzegając żadnej wskazówki, która zasugerowałaby jej, gdzie mogło znajdować
się wyjście. Po prostu ruszyła przed siebie, poruszając się ostrożnym, w pełni
ludzkim krokiem i nieustanie rozglądając na boki.
Miękki
dywan tłumił jej kroki. Mimochodem pomyślała, że z równym powodzeniem
mógłby maskować obecność dosłownie każdego, kto znajdował się w tym
miejscu, ale prawie natychmiast odrzuciła od siebie taką możliwość. Cokolwiek
się działo, nie sądziła, żeby ktokolwiek szukał jej w tym miejscu.
Przynajmniej taką miała nadzieję, za wszelką cenę próbując przekonać samą
siebie, że była bezpieczna… Cóż, przynajmniej teoretycznie. W końcu gdzieś
dotarła, w końcu mając szansę się wydostać, i zamierzała się tego
trzymać.
Żałowała,
że już na samym wstępie straciła telefon komórkowy. Wszystko wskazywało na to,
że w tym miejscu miałaby szansę uchwycić zasięg i tym samym choć po
części rozwiązać problem. Gdyby tylko zdołała skontaktować się z kimkolwiek
i wezwać pomoc…
Gdzie?, odezwał się cichy głosik w jej
głowie. Z jakiegoś powodu wyobraziła sobie tą drugą, obcą Claire z lustra.
Co byś powiedziała, skoro nie masz
pojęcia, gdzie teraz jesteś?
Przełknęła z trudem,
próbując się uspokoić. To akurat wydawało się najmniej istotną ze wszystkich
przeszkód. Jakoś nie miała wątpliwości, że Rufus znalazłby jakiś sposób, żeby
ją znalazł. Co jak co, ale tego była pewna, zresztą czuła się zbyt
roztrzęsiona, by zastanawiać się nad marnymi aspektami swojego położenia. To
miejsce jej się nie podobało, o panującej dookoła ciszy i skojarzeniu
z hotelem nie wspominając. Kiedy ostatnim razem znalazła się w podobnym
miejscu, omal nie zginęła, wtedy mając do czynienia z istotami, o których
nade wszystko chciała zapomnieć.
Zadrżała na
samo wspomnienie. Nie chciała o tym myśleć, to zresztą przyszło jej o tyle
łatwo, że zbytnio koncentrowała się na zagrożeniu, które mogło na nią czekać w tamtej
chwili. Próbowała myśleć praktycznie, raz po raz powtarzając sobie w duchu,
że bardziej przystępny wygląd korytarzy nie oznaczał, że nagle zaczęła być
bezpieczna. Czuła, że powinna się pośpieszyć i jak najszybciej znaleźć
wyjście, a przynajmniej jakąś kryjówkę, która…
Głośne,
znajome już wycie sprawiło, że omal nie wyszła z siebie ze zdenerwowania.
Zastygła w bezruchu, wcześniej omal nie potykając się o własne nogi.
Niespokojnie rozejrzała się dookoła, czując jak serce kolejny raz zaczyna tłuc jej
się w piersi, uderzając tak szybko i mocno, że ledwo mogła oddychać.
Przez krótką chwilę tkwiła w bezruchu, chwiejąc się na nogach i po
prostu wsłuchując w alarm, zanim nerwy ostatecznie wzięły nad nią górę.
Bez wahania rzuciła się do biegu, zachowując niemalże jak spłoszone, zagonione w ślepy
zaułek zwierzę.
Ten alarm…
Dlaczego znów się włączył? Czemu akurat teraz, kiedy znalazła się tutaj? Czy to
oznaczało, że jednak wiedzieli, gdzie była i…?
Nie chciała
o tym myśleć. To zresztą nie miało znaczenia, ona zaś w tamtej chwili
jak najszybciej musiała znaleźć jakieś bezpieczne miejsce.
Korytarz
gwałtownie skręcił, przez co omal nie wpadła na ścianę, w ostatniej chwili
zmuszając się do zmiany kierunku. Zdążyła przebiec zaledwie kilka dodatkowych
metrów, zanim dookoła kolejny raz zapanowała ogłuszająca wręcz cisza – tak po
prostu, zupełnie jakby nic szczególnego się nie wydarzyło. Claire kolejny raz
poczuła się zdezorientowana, niemalże jakby ktoś z całej siły uderzył ją w głowę.
Zamrugała nieco nieprzytomnie, bezskutecznie próbując zapanować nad mętlikiem w głowie
i poczuciem, że właśnie umknęło jej coś nader istotnego.
Dlaczego alarm
się włączył? I dlaczego teraz znów było cicho? Skoro nie chodziło o nią,
w takim razie kto…?
Jej myśli
momentalnie powędrowały ku Layli i Joce, ale czuła się zbytnio
rozproszona, by zdołać się skupić. Kiedy dodatkowo nagle uświadomiła sobie, że w pobliżu
znajdował się ktoś jeszcze, cała uwaga Claire została pochłonięta właśnie przez
to odkrycie. W pierwszej chwili poczuła się jeszcze bardziej
zaniepokojona, nagle wręcz bliska paniki, nad którą z trudem zapanowała.
Dopiero później dotarło do niej, że w pobliżu znajdował się człowiek – i to
na dodatek znajomy, choć nie od razu dopuściła tę myśl do siebie.
Słodka bogini, niemożliwe… Niemożliwe,
prawda?, zapytała samą siebie, próbując zachować resztki zdrowego rozsądku.
Z tym, że
jej ciało po prostu wiedziało swoje. Zanim zdążyła zastanowić się nad tym, co
robi i jak bardzo jest to głupie, po prostu ruszyła się z miejsca, błyskawicznie
pokonując dzielącą ją od swojego potencjalnego wybawienia drogę. Wkrótce po tym
już stała przed jednym z licznych pokoi, mimo obaw decydując się zapukać.
– Liz…
Elizabeth? Jesteś tam? – wyrzuciła z siebie na wydechu. Słowa popłynęły
same, a ona nawet nie zastanawiała się nad tym, czy przypadkiem ją nie
pogrążą. Nie chciała nawet myśleć o tym, czy to faktycznie miało sens, by
dziewczyna Damiena znalazła się akurat w tym miejscu. – Czuję, że tak,
więc proszę…
Drzwi
otworzyły się tak gwałtownie, że aż się wzdrygnęła. Wpadła do środka,
roztrzęsiona i bliska płaczu, wciąż niedowierzając temu, co działo się
wokół niej. Kiedy na dodatek powiodła wzrokiem po pomieszczeniu i dostrzegła
przed sobą wyraźnie zaskoczoną, bladą jak papier Liz. Obraz na chwilę zaczął
rozmazywać jej się przed oczami i zrozumiała, od nadmiaru emocji aż się
popłakała – zwłaszcza za sprawą niewysłowionej ulgi, którą nagle poczuła.
– Co…? –
usłyszała, a chwilę później Elizabeth znalazła się tuż obok. Claire mogła
tylko zgadywać, jak wyglądała, skoro zaniepokoiła dziewczynę do tego stopnia,
by ta spróbowała ją podtrzymać. – Co się stało? Co tutaj robisz?
Mogła
spodziewać się tych pytań, ale i tak nie była w stanie na nie
odpowiedzieć. W zamian zaczęła energicznie potrząsać głową, niezdolna
wykrztusić z siebie słowa. Gniewnym ruchem otarła oczy, bezskutecznie
próbując nad sobą zapanować, zwłaszcza kiedy dotarło do niej, że jak najbardziej
miała przed sobą Elizabeth.
Nie
zaprotestowała, kiedy dziewczyna bez słowa pociągnęła ją w głąb pokoju.
Wcześniej starannie zamknęła za sobą drzwi, co w jakiś pokrętny sposób
sprawiło, że Claire poczuła się bezpieczna. Z niejaką ulgą opadła na
łóżko, dopiero w tamtej chwili uprzytomniając sobie, jak bardzo czuła się
zmęczona. Siedziała niemalże jak na szpilkach, niespokojnie drżąc i skupiając
przede wszystkim na próbach złapania oddechu.
– W porządku?
Cała jesteś? – zapytała z niepokojem Liz. Niepokój w jej głosie
wystarczył, by Claire w końcu otrząsnęła się na tyle, by skoncentrować na
dziewczynie wzrok.
– Chyba…
Chyba tak – rzuciła z opóźnieniem. Zaraz po tym z niedowierzaniem
głową. – Słodka bogini, Liz…
Nigdy nie
była wylewna, więc poniekąd zaskoczyła samą siebie, kiedy pod wpływem impulsu
rzuciła się dziewczynie na szyję. Elizabeth w pierwszej chwili
zesztywniała, ale prawie natychmiast odwzajemniła uścisk. Nie były ze sobą
blisko – w zasadzie Claire prawie jej nie znała, choć miała ochotę
zobaczyć, jak dziewczyna Damiena wpada do domu z płaczem i zaczyna
wymachiwać bronią – jednak w tamtej chwili to po prostu nie było ważne. Liczyło
się, że w końcu miała przed sobą kogoś, kto nie próbował jej zabić, a wręcz
troszczył się i bez wątpienia chciał pomóc.
Miała
wrażenie, że minęła cała wieczność, nim uspokoiła się na tyle, by zdołać się
uspokoić. Zebranie myśli wciąż przychodziło jej z trudem, ale nie na tyle,
by miała problem ze zrozumieniem, co działo się wokół niej.
– Dobra,
czekaj… – Liz niespokojnie rozejrzała się po pokoju, wyraźnie niepewna, w jaki
sposób powinna się zachować. – Chcesz wody? Nic innego nie mam – rzuciła przepraszającym
tonem, nawet nie czekając na odpowiedź.
Claire
przyjęła szklankę, po chwili unosząc ją do ust. W pierwszej chwili omal się
nie zakrztusiła, tym bardziej że gardło miała ściśnięte do tego stopnia, że
ledwo była w stanie mówić.
– Dziękuję –
mruknęła z opóźnieniem.
Nie usłyszała
odpowiedzi, ta zresztą wydawała się zbędna. Kątem oka obserwowała Liz, kiedy ta
zaczęła krążyć po pokoju, wyraźnie mając problem z ustaniem w miejscu.
W tamtej chwili nie miała wątpliwości, że jednak zdołała dziewczynę
wystraszyć, co zresztą nie wydało się jej niczym dziwnym – przecież sama też
nie spodziewała się wpaść akurat na Elizabeth.
Wzięła
jeszcze kilka niepewnych łyków, po czym odchrząknęła, próbując doprowadzić się
do porządku.
– Gdzie my
jesteśmy? – zapytała wprost.
To pytanie
nie dawało jej spokoju, wydając się najistotniejszym ze wszystkich, które
mogłaby zadać. Chciała być praktyczna, wciąż mając wrażenie, że nie powinna
tracić czasu. Już i tak zwlekała zbyt długo, pozwalając sobie na słabość i błądząc
po tym miejscu tak długo, że równie dobrze nagle mogło się okazać, że spędziła
tutaj całą wieczność. Potrzebowała odpowiedzi, dopiero później zamierzając pozwolić
sobie na to, by załamywać ręce.
Liz rzuciła
jej bliżej nieokreślone spojrzenie. Wciąż wyglądała na mocno poruszoną, poza tym
nawet się nie zatrzymała, niespokojnie krążąc tam i z powrotem.
– W bezpiecznym
miejscu – oznajmiła w końcu. Claire uniosła brwi. – To znaczy… Uwierzysz,
jeśli powiem ci, że nie wiem?
– Ale…
Dziewczyna
cicho westchnęła.
– To
miejsce, do którego przywiózł mnie… Zresztą nieważne – stwierdziła, nagle
uciekając wzrokiem gdzieś w bok. – Bezpieczne miejsce – powtórzyła – które
należy do łowców.
– Łowców… –
szepnęła w oszołomieniu Claire. W zasadzie sprowadzało się to do nic
nieznaczącego poruszenia ustami. – Więc jednak – dodała w zamyśleniu.
– Co tutaj
robisz, Claire?
Zdobyła się
wyłącznie na to, żeby spojrzeć Liz w oczy. Przez kilka następnych sekund
obie trwały w ciszy, wzajemnie mierząc się wzrokiem. Wystarczyła chwila,
żeby zorientować się, że Elizabeth była niemniej zdenerwowana, co i Claire,
a może nawet bardziej. Co prawda w końcu przystanęła, ale coś w sposobie,
w jaki napinała mięśnie, jednoznacznie dało jej do zrozumienia, że była
przerażona – i że tkwienie w bezruchu kosztowało ją mnóstwo energii.
Spuściła
wzrok, czując, że sama zaczyna się trząść. Niby co miała powiedzieć? W jaki
sposób miała wytłumaczyć wszystko to, czego doświadczyła? Była zmęczona, kręciło
jej się w głowie, a jakby tego było mało…
– Hej –
usłyszała, a chwilę później Elizabeth znowu znalazła się obok, po chwili
wahania ujmując ją za rękę. Coś w tym geście wydało się Claire w pełni
naturalne i jak najbardziej na miejscu. – Co się stało? Dlaczego tutaj
jesteś?
– Ja i Joce…
– zaczęła i coś ścisnęło ją w gardle. Powinna po nie wrócić. – To nie
powinno być tak… A ja musiałam uciekać – wyrzuciła z siebie, aż
nazbyt świadoma jak nieskładne i bezsensowne były jej słowa.
– Joce też tutaj
jest?
Claire
zdołała wyłącznie skinąć głową.
– I moja
mama. To znaczy Layla…
– Nie
rozumiem – przyznała Liz, ale po jej tonie dało się wyczuć, że w tamtej chwili
okłamywała samą siebie. – Co się stało? – zapytała raz jeszcze, coraz bardziej
podenerwowana. – Co z Joce i twoją mamą?
Zdobyła się
na to, żeby spojrzeć Elizabeth w oczy. Czuła, że w jej własnych
zebrały się łzy, ale praktycznie nie zwróciła na to uwagi.
– Nie wiem.
Ale nic dobrego. – Z chwilą, w której to powiedziała, w pełni
dotarło do niej, jak łatwo wszystko mogło się skomplikować. – Nie mam pojęcia,
co jest nie tak z tym miejscem, ale… ale muszę coś zrobić. Powinnam… –
zaczęła i pod wpływem impulsu poderwała się na równe nogi. – Słodka
bogini, przecież oni zrobią im krzywdę!
– Kto?! –
zniecierpliwiła się Elizabeth. Drgnęła, po czym zrobiła taki ruch, jakby
momentalnie chciała ruszyć w stronę drzwi. – Łowcy? Ale…
– Miałam
czekać na Simona, ale wszystko się pokomplikowało. Liz, do cholery, ludzie
tutaj próbowali mnie zastrzelić! – wyrwało jej się i aż poczuła się dziwnie
z tym, że mogłaby zakląć.
Oczy
dziewczyny jak na zawołanie rozszerzyły się w geście niedowierzania. Momentalnie
pobladła jeszcze bardziej, w tamtej chwili z powodzeniem mogąc uchodzić
za wampira.
– Niemożliwe…
Zignorowała
jej słowa. Powtarzała sobie to stwierdzenie niemalże przez całą drogę tutaj, a jednak…
– Nie wiem,
co z Joce, ale mama źle wyglądała – wyszeptała, próbując wszystko
uporządkować. – I bała się. Nie wiem, kim jest Nick, ale jeśli spróbuje ją
skrzywdzić…
– Nick? –
przerwała Elizabeth, a jej głos zabrzmiał tak nienaturalnie chrapliwie, że
Claire aż się wzdrygnęła. – Jesteś pewna? To przecież…
Nawet nie
czekała na odpowiedź. W zamian po prostu chwyciła pół-wampirzycę za rękę i popędziła
na korytarz, nie pozostawiając dziewczynie innego wyboru, jak tylko podążyć za
nią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz