Renesmee
Byłam bliska zaśnięcia, kiedy
obudził mnie krzyk Jocelyne.
Ten dzień
nie należał do najlepszych i aż za dobrze zdawałam sobie z tego sprawę.
Tym bardziej ulżyło mi, kiedy w końcu opuściliśmy szpital, bo Carlisle
stwierdził, że nie ma potrzeby, by dalej nas tam zatrzymywać. Co prawda jasno
dał mi do zrozumienia, że wciąż ma wątpliwości co do mojego stanu, ale to nie
miało znaczenia. Myślami i tak byłam przy Jocelyne, choć i to przychodziło
mi z trudem, bo marzyłam już tylko o tym, by spróbować zasnąć – czy
to za sprawą wciąż krążących w moim organizmie leków, czy najzwyczajniejszego
w świecie zmęczenia.
Właściwie nie
zapamiętałam drogi przez miasto. Nawet sam moment wejścia do domu jawił mi się
jako coś niezwykle odległego i zamazanego. Słyszałam jedynie, że doktor
prosił mamę, żeby zaprowadziła mnie do pokoju, sam zamierzając zająć się Joce.
Chcąc nie chcąc na to przystałam, pozwalając, by wampirzyca podtrzymała mnie na
schodach, zwalniając uścisk dopiero w chwili, gdy znalazłyśmy się w sypialni
mojej i Gabriela, i w końcu się położyłam.
– Śpij –
usłyszałam tuż przy uchu zatroskany głos. – Nikomu na pewno nic się nie stanie,
w porządku? Obudzę cię, jeśli tylko będziemy coś wiedzieć.
Nie odpowiedziałam,
dochodząc do wniosku, że i tak nie mam większego wyboru, jak tylko się dostosować.
Gdyby nie to, że nie nadawał się do niego, zdecydowanie nie pozwoliłabym sobie
na sen, ale w obecnej sytuacji walcząc o zachowanie przytomności
jedynie niepotrzebnie się męczyłam. Wiedziałam, że nie przydałabym się nikomu,
gdybym już na wstępie straciła przytomność, zresztą (być może naiwnie) naprawdę
wierzyłam w obietnicę Sage’a. Wmawiałam sobie, że kiedy już zmuszę się do
otwarcia oczu, przekonam się, że pozostali wrócili i nikomu nic się nie
stało.
Joce… Najważniejsze, że Joce jest cała,
pomyślałam przed zaśnięciem. Wtuliłam twarz w przesyconą zapachami moim i Gabriela
pościel, wkrótce po tym bliska tego, żeby jednak zapaść w sen.
I właśnie
wtedy moja córka zaczęła krzyczeć.
Rozbudziłam
się momentalnie, podrywając na swoim miejscu tak gwałtownie, że pewnie
spadłabym z łóżka, gdyby materac był węższy. Na krótką chwilę pociemniało
mi w głowie, ale i tak niemalże rzuciłam się do drzwi. To już był impuls
– bezwarunkowy odruch, zwłaszcza że już nie potrafiłam stwierdzić, jak często musiałam
wstawać do niej, kiedy zrywała się w nocy. Miałam wrażenie, że nagle
cofnęłam się w czasie, wracając do okresu, kiedy wszyscy zastanawialiśmy
się nad tym, co dolegało Jocelyne i skąd brało się wciąż odczuwane przez
nią przerażenie.
Wpadłam do pokoju
dziewczyny, momentalnie dopadając do jej łóżka. Z opóźnieniem zauważyłam,
że Carlisle nawet nie zdążył wyjść z pomieszczenia po tym, jak zdążył
ułożyć małą na materacu. Wyczułam ruch, kiedy znalazł się tuż obok nas, ale nie
zwróciłam na to większej uwagi, bardziej przejęta tym, że Joce jak na zawołanie
wpadła mi w ramiona, zanosząc się tak rozdzierającym szlochem, że aż coś
ścisnęło mnie w gardle.
– Joce… Jocelyne,
cii… – wyrzuciłam z siebie na wydechu, wplatając palce w jej jasne loczki.
– Jesteś bezpieczna w domu. Co…?
Jedynie
pokręciła głową, więc zamilkłam, już tylko kołysząc ją i czekając aż zdoła
się uspokoić. Przywarła do mnie, drżąc tak bardzo, że aż zaczęłam się martwić,
chociaż nie czułam, żeby była rozpalona. Oddychała szybko i płytko,
wyraźnie mając problem ze złapaniem oddechu. Co więcej, w powietrzu
wyraźnie wyczułam znajome wirowanie mocy i to wystarczyło, bym zrozumiała
jak niewiele potrzeba było, by Joce zrobiła krzywdę nie tylko siebie, ale
również nam.
Przez kilka
następnych sekund trwaliśmy w absolutnej ciszy. Sytuacja wystarczyła, by w pełni
mnie rozbudzić; krążąca w żyłach adrenalina skutecznie zniwelowała działanie
środka uspokajającego, sprawiając, że czułam się pobudzona i aż nazbyt
świadoma tego, co działo się wokół mnie.
– W porządku?
– zapytał z wahaniem Carlisle, więc przeniosłam na niego wzrok. Nie byłam
zaskoczona tym, że wyglądał na naprawdę zaniepokojonego.
– Ze mną
czy z nią? – rzuciłam w odpowiedzi, po czym westchnęłam cicho. – Nie,
nie wrócę do pokoju – dodałam, decydując się postawić sprawę jasną.
Nawet jeśli
miał jakiekolwiek uwagi, zostawił je dla siebie. W jakimś stopniu mi
ulżyło, zaraz też spróbowałam skupić się na Jocelyne. Żałując, że nie mam
wprawy i zdolności kontrolowania snów, którymi dysponował Gabriel, ujęłam
twarz córki w obie dłonie, po czym zachęciłam ją do spojrzenia sobie w oczy.
Czułam łzy pod palcami i to mnie martwiło, zresztą tak jak i to, że wciąż
przelewała mi się w rękach.
– Joce… –
Zawahałam się, czekając na jakąkolwiek reakcję z jej strony. Wciąż brałam
pod uwagę to, że gdyby straciła kontrolę, sytuacja łatwo mogłaby wymknąć się
spod kontroli. – Co się stało? Miałaś koszmar?
Jedynie
jęknęła w odpowiedzi. Nie miałam pojęcia, w jaki sposób interpretować
jej zachowanie. Wiedziałam, że bez wątpienia była przerażona, ale to niczego nie
tłumaczyło. Ta niepewność stopniowo doprowadzała mnie do szału, tym bardziej że
czułam się bezradna.
– Coś cię
boli, kochanie? – zmartwił się doktor, równie zaniepokojony przeciągającym się
milczeniem, co ja. – Musisz nam powiedzieć, jeśli…
– A-allegra.
Natychmiast
zamilkł i już tylko wpatrywał się w jej twarz. Ja również drgnęłam
niespokojnie, przez krótką chwilę mając wrażenie, że w pokoju jakby zrobiło
się zimniej, zupełnie jakby temperatura gwałtownie spadła. Zadrżałam, po czym
niespokojnie rozejrzałam się dookoła, niemalże spodziewając się zobaczyć jakiś
cień albo istotę równie nieludzką, co i Dallas. Oczywiście poza mną, Joce i Carlisle’em
nie było nikogo, ale mimo wszystko…
– Co
takiego? – zapytałam cicho. Znów zamilkłam, by móc przełknąć z trudem,
kiedy nagle zaschło mi w gardle. – Joce…
– N-nie
wiem… – wydyszała, wyraźnie mając problem z tym, by odezwać się w jakkolwiek
sensowny sposób. Czułam, że ułożenie konkretnych zdań przychodziło jej z trudem.
– A-ale czułam… czułam, że…
– Powoli –
upomniałam już ją z przyzwyczajenia, machinalnie mocniej przygarniając do
siebie. – Nie śpisz się, bo zaczynasz się jąkać.
Skinęła
głową, na krótką chwilę znów milknąć i skupiając się na łapaniu oddechu.
Odsunęła się ode mnie na tyle, by otrzeć oczy rękawem, chociaż to na niewiele
się zdało – świeże łzy prawie natychmiast spłynęły po jej bladych policzkach.
– Stało się
coś złego. Nie wiem co i dlaczego, ale… Stało się coś złego – powtórzyła i to wystarczyło, by tych
kilka słów dosłownie wypaliło się w moim umyśle.
Coś
pokręciło mi się w żołądku, aż zaczęłam się martwić, że za chwilę znowu
zwymiotuję. Mimo wszystko nie ruszyłam się z miejsca, trzymając w ramionach
Joce i nieudolnie próbując ją uspokoić.
Słodka
bogini, jak powinnam rozumieć jej słowa? Była przerażona, a to o czymś
świadczyło, nawet jeśli w naturalnym odruchu odmówiłam przyjęcia takiej
możliwości do świadomości. Chciałam wierzyć, że to po prostu nadmiar emocji i najzupełniej
naturalny lęk przed tym, co mogło się wydarzyć, zwłaszcza że ja też martwiłam
się o resztę. To, co wydarzyło się w tamtym miejscu, ogólne zmęczenie
i kilka godzin, które obie spędziłyśmy w szpitalu… Najzupełniej normalnym
wydawał mi się zarówno jej lęk, jak i to, że teraz mogłyby dręczyć ją
koszmary.
A jednak
nie mogłam pozbyć się wrażenia, że w rzeczywistości chodziło o coś
więcej.
– Ja… Na
pewno nie. – To Carlisle jako pierwszy zdecydował się odezwać. Byłam mu za to
wdzięczna, nawet jeśli w pozornie kojącym głosie wyczułam wyraźną nutę
niepokoju. – Jestem pewien, że nikomu nic się nie stało. To był tylko zły sen.
Dziewczyna
drgnęła, ale nie zaprotestowała. Wciąż oddychała szybko i płytko, po
chwili decydując się przenieść wzrok na siedzącego tuż obok wampira. Nie
wyglądała na przekonaną, ale ostatecznie z wolna skinęła głową, ulegając
tak jak i na szpitalnym parkingu, kiedy Carlisle zaczął przekonywać ją, że
nie spotka ją nic złego.
– Po prostu
się boję – przyznała cicho. Jej głos zabrzmiał słabo i niepewnie, ona sama
zaś z wyraźnym wysiłkiem próbowała utrzymać się w pionie.
– To nic
złego – zapewnił ją pośpiesznie, wyciągając dłoń ku jej twarzy. Nie
zaprotestowała, kiedy musnął palcami jej policzek. – Lepiej się czujesz? Dalej
boli cię głowa? – zapytał, jak gdyby nigdy nic zmieniając temat.
– Nie wiem…
– Joce wciąż wydawała mi się co najmniej oszołomiona. – Chyba tak.
Carlisle
wysilił się na blady uśmiech.
– Spróbuj
jeszcze odpocząć. Nic złego się nie dzieje.
Wciąż się
trzęsła, kiedy oswobodziłam ją ze swojego uścisku, pozwalając, by mogła się
położyć. Natychmiast zwinęła się w kłębem pod przykryciem, nie pierwszy
raz wyglądając na niezwykle drobną i bardzo, ale to bardzo kruchą.
Wsłuchiwałam się w jej oddech, kiedy zamknęła oczy, bez trudu orientując się,
że wciąż była zdenerwowana.
Doktor również
przez dłuższą chwilę przypatrywał się bladej twarzy prawnuczki, zanim
ostatecznie przeniósł wzrok na mnie.
– Zostanę z nią
– zapowiedziałam od razu. – Chociaż przydałby się Gabriel – przyznałam, jakoś
nie mając wątpliwości, że przy nim Joce bez trudu by się uspokoiła.
Nie
doczekałam się protestów, co przyjęłam z ulgą. Ułożyłam się tuż obok
córki, mocno obejmując ją ramionami w nadziei, że sama moja obecność
wystarczy, by zadziałać na nią kojąco. Carlisle wyszedł, na odchodne przypominając
mu, bym natychmiast go zawołała, gdyby zaczęło dziać się coś niepokojącego –
czy to z Joce, czy to ze mną. Czułam się pewniej, widząc, że był w pogotowiu,
zwłaszcza że naprawdę zaczynałam niepokoić się stanem córki.
Bardziej od
tego martwiłam się jednak tym, co mówiła.
Chciałam
wierzyć, że reakcja Jocelyne była wyłącznie gwałtownym sposobem na odreagowanie
wszystkiego, co się wydarzyło. Miała prawo się bać, a tym bardziej
doświadczać koszmarów. W zasadzie zaczynałam dochodzić, że były stałym
elementem jej daru, zwłaszcza po tym, co sama miałam okazję zobaczyć. Spotkanie
z Dallasem było zaledwie jakimś nic nieznaczącym zalążkiem tego, czego
Joce doświadczała na co dzień. Co więcej, ja przynajmniej widziałam kogoś, kto
miał dobre intencje, podczas gdy ona…
Wtuliłam twarz
w jasne loki córki, po czym ucałowałam ją w czubek głowy. Moja dzielna dziewczynka…, pomyślałam,
choć to w pełni nie oddawało tego, w jaki sposób nagle zaczęłam
postrzegać Jocelyne. Naprawdę wątpiłam, bym znała kogoś odważniejszego od niej.
Nie, skoro właśnie ona mierzyła się z czymś nieludzkim, niemalże na każdym
kroku doświadczając rzeczy, które niejednego doprowadziłyby do szaleństwa. W takim
wypadku zarówno koszmary, jak i to, że jednak mogłaby odreagowywać
ostatnie wydarzenia, wydawały mi się czymś zupełnie naturalnym.
Sęk w tym,
że wciąż miałam wrażenie, że w tym wszystkim chodziło o coś więcej.
Joce z cichym
jękiem ułożyła się w moich ramionach tak, by móc wtulić twarz w moją
pierś. Poprawiłam okrywającą nas kołdrę, pilnując, by owinęła przede wszystkim drżącą
dziewczynę. Chciałam jakkolwiek ją rozgrzać, chociaż wątpiłam, żeby dreszcze
były wywołane akurat przez chłód. Bała się, szukając poczucia bezpieczeństwa i choć
mogłam zapewnić jej przynajmniej tyle, wciąż towarzyszyło mi poczucie, że to o wiele
za mało.
– Cii… –
szepnęłam, choć nie miałam pewności czy mnie słyszała. Równie dobrze wciąż mogła
nie spać, ale zdecydowałam się tego nie komentować, po prostu pozwalając, by
szukała ukojenia na swój sposób.
Zamknęłam
oczy, czując narastające zmęczenie. Teraz, kiedy emocje stopniowo opadały,
wróciło do mnie zmęczenie i dotychczasowe osłabienie. Znów zaczęło mi
dawać się we znaki nieprzyjemne pulsowanie w skroniach, ale nie zwróciłam
na to większej uwagi. Carlisle zapewniał mnie, że powinnam szybko dojść do
siebie, co najpewniej znaczyło, że wyniki badań, na które się uparł, wyszły wystarczająco
dobrze. Tyle przynajmniej zdążyłam wywnioskować i to ostatecznie uznałam
za powód, by z czystym sumieniem niepokoić się o Joce.
Gdzieś tam
było jeszcze wspomnienie tego, że wpadłam na Castiela, ale to zeszło gdzieś na
dalszy plan. Zresztą wszystko wydawało się tak zamazane, że ledwo byłam w stanie
się na tym skupić. Liczyło się, że sam zainteresowany niejako spadł mi z nieba,
zgodnie z obietnicą odprowadzając mnie z powrotem do dziadka. Co
prawda wciąż nie byłam pewna, co sądzić o tych wszystkich rzeczach, które z jakiegoś
powodu wydawały się łączyć akurat z Castielem, ale… Słodka bogini, czy gdyby
on naprawdę miał coś na sumieniu i chciał kogokolwiek skrzywdził,
zawracałby sobie głowę troszczeniem się chociażby o mnie?
Przestałam o tym
myśleć, próbując oczyścić umysł i się uspokoić. Czerpałam przede wszystkim
z bliskości Joce, pocieszając się myślą o tym, że była bezpieczna. Paradoksalnie
obecność dziewczyny sprawiała, że wciąż myślałam o jej słowach dotyczących
Allegry, ale…
Wydarzyło się coś złego.
Zadrżałam na samą myśl. Joce drgnęła w moich
objęciach, wciąż drżąca i niespokojna, więc pogładziłam ją po policzku.
Czułam się tak, jakbym trzymała w ramionach malutkie dziecko, które nade wszystko
pragnęłam ochronić, chociaż paradoksalnie nie miałam pojęcia, jak powinnam to
zrobić. Gdybym przynajmniej dysponowała umiejętnościami Gabriela…
Cóż jest piękniejsze –
wschód czy zachód słońca?
Ci, których znam,
powiedzą, że zachód,
kiedy wszystko się
kończy, a dzień obumiera;
ilu jednak tak naprawdę
doświadczyło początku?
Mój własny szept wydawał się brzmieć co najmniej dziwnie w panującej
ciszy. Bardziej deklamowałam niż faktycznie nuciłam kolejne wersy pieśni, którą
tak często śpiewał mi mąż. Wyczułam, że coś w moich zabiegach mimo
wszystko przyniosło efekty, bo Joce rozluźniła się – tylko nieznacznie, ale to
na dobry początek musiało wystarczyć. Może przynajmniej ona miała mieć szansę
wypocząć, zwłaszcza że tego potrzebowała. Sama w najgorszym wypadku byłam
gotowa czuwać, zwłaszcza że wiedziałam, że Carlisle i tak nie dałby mi
pospać dłużej niż dwie godziny. Może i wyniki wyszły w porządku, ale
znałam już przewrażliwienie dziadka na tyle dobrze, by podejrzewać, że i tak
zamierzał kontrolować stan nas obu.
Cisza
dawała mi się we znaki. Wciąż cicho nuciłam, woląc już słuchać brzmienia
własnego głosu oraz o wiele spokojniejszego, miarowego oddechu Jocelyne,
niż zmuszać się do pogrążenia we własnych myślach. Próbowałam trzymać
niechciane myśli na wodzy, ale to okazało się o wiele trudniejsze, niż
mogłabym przypuszczać, tym bardziej że każda kolejna minuta niepokoju, coraz
bardziej dawała mi się we znaki.
Nie powinno
mnie tutaj być. Nie powinnam bezczynnie leżeć i odchodzić od zmysłów,
podczas gdy wszyscy inni mogli mieć kłopoty. Martwiłam się o Alessię,
Damiena i Gabriela, zresztą tak jak i pozostałych. Chciałam wiedzieć,
co z Laylą i Claire, zwłaszcza że tej pierwszej nie widziałam już tyle
czasu. Co więcej, teraz dodatkowo chciałam zobaczyć Allegrę, by upewnić się, że
słowa Jocelyne w rzeczywistości były majakiem – wynikiem strachu,
rozespania i wszystkiego, co się wydarzyło.
Musiało tak
być, a jednak…
Nie byłam
pewna, jak długo trwałam w letargu, walcząc ze sobą i próbując
zasnąć. Miałam wrażenie, że minęła wieczność, zanim udało mi się uspokoić na
tyle, by faktycznie odpłynąć. Mimo wszystko byłam świadoma tego, że nadal leżę w łóżku
Joce, tuląc córkę do siebie i pilnując, by nagle nie wpadła w histerię.
Wyraźnie czułam słodki zapach jej krwi; słyszałam jak jej serce miarowo tłucze
się w piersi, uderzając o wiele wolniej i na tyle miarowo, bym
nabrała pewności, że jednak zasnęła. Przeświadczenie o tym, że przynajmniej
ona była spokojna, względnie zdrowa i w pełni bezpieczna, podziałało na
mnie kojąco, w końcu pozwalając mi wyłączyć się na tyle, bym zapadła w półsen.
Wkrótce po tym w końcu zasnęłam, ukołysana ciszą i wspomnieniem
łagodnie wyśpiewanych słów piosenki, która już zawsze miała działać na mnie
kojąco.
Jam jednym z tych,
co świtu zaznali;
gdy ciepłe promienie,
płomienne jak jej włosy,
jak jej oczy
błyszczące, dosięgły mojej duszy…
I wiedziałem już, że
świat uległ zmianie.
Przebudzenie przychodzi nagle, choć nie od razu jestem tego świadoma.
Zdążyłam zapomnieć o tym nietypowym stanie unoszenia się i nierealności
– prawie jak sen na jawie, co w gruncie rzeczy ma więcej sensu, niż
mogłoby się wydawać. Zwłaszcza kogoś, kto dobrze wie, jak daleko można zabrnąć w snach,
myśl o przeplataniu się tych dwóch światów, nie wydaje się niczym dziwnym.
Joce wciąż śpi, kiedy otwieram oczy. Czuję
się dziwnie zdezorientowana, ale przy tym jestem zadziwiająco wręcz przytomna -
i to dużo bardzie, niż kiedy zasypiałam, dręczona bólem głowy i wątpliwościami.
Choć mam wrażenie, że zamknęłam oczy zaledwie na chwilę, nie mogę oprzeć się
wrażeniu, że w rzeczywistości spałam dłużej. Teraz już w ogóle nie
czuję działania leków, ani tym bardziej zmęczenia, co samo w sobie wydaje
mi się właściwe.
Wyciągam rękę, chcąc dla pewności sprawdzić,
czy z Joce wszystko w porządku i czy nie ma gorączki – a potem
zamieram, z niedowierzaniem wpatrując się w swoje ciało.
– Och…
Mój szept nie różni się brzmieniem od
sposobu, w jaki mówiłabym, gdybym była… Cóż, materialna. Mimowolnie wzdrygam
się, kiedy dociera do mnie, że mogę zobaczyć materialną siebie, jak gdyby nigdy
nic skuloną u boku Jocelyne. Choć wiem jak działa podróżowanie pod postacią
kropli astralnej, po plecach przebiega mi nieprzyjemny dreszcz na widok mojego
ciała. Do tej pory zwykle budziłam się gdzieś w przestrzeni, przez co nie
mogłam zobaczyć siebie. Jedynie dzięki Rufusowi zdawałam sobie sprawę z tego,
że sam stan z boku wygląda na tyle niepokojąco, by kojarzyć się z umieraniem.
Z drugiej strony, być może na swój sposób
właśnie tak jest. Jakby nie patrzeć, z chwilą, w której dusza
opuszcza ciało…
Absolutnie nie chcę o tym myśleć.
Zmuszam się do ruchu, w pośpiechu opuszczając
łóżko i materializując się obok okna. Spoglądam w ciemność po drugiej
stronie, nagle dziwnie roztrzęsiona. Kiedy ostatni raz robiłam coś takiego? Ten
stan przychodzi nagle, całkowicie poza moją kontrolą, co czyni go jeszcze
bardziej wyjątkowym, niż może się wydawać. Co więcej, za każdym razem
doświadczałam go wtedy, gdy nosiłam pod sercem dziecko, a teraz taka możliwość
zdecydowanie nie wchodzi w grę.
Zaciskam usta, po czym z powątpiewaniem
lustruje siebie wzrokiem. Jak zwykle w takiej sytuacji mam na siebie
idealne odtworzenie białej, zdobionej złotymi dodatkami sukni matki Gabriela. Zaciskam
dłonie w pięści i zaraz je rozluźniam, jednocześnie nerwowo podrygując
w miejscu. W głowie mam pustkę, w żaden sposób nie będąc w stanie
zrozumieć celu tego, co się ze mną dzieje. To, że nie mam pojęcia, jak powinnam to przerwać i wrócić do
siebie, w żadnym wypadku nie pomaga.
Cóż, najwyraźniej muszę czekać. Co innego mi
pozostało? Swoją drogą, jestem niemal pewna, że mimo wszystko zszokuję kilka
osób, nawet jeśli Carlisle widział mnie w takim stanie. Mimowolnie myślę,
że taka reakcja ze strony mojego organizmu może być czymś naturalnym, biorąc
pod uwagę ostatnie wydarzenia, a jednak…
A potem moją uwagę przykuwa lśniąca, złocisto
srebrna nić i to wystarczy, żebym zrozumiała.
Teraz wszystko jasne.
Jak urzeczona wpatruję się w więź,
chociaż to nie pierwszy raz, kiedy ją widzę. Lśniące w ciemnościach pasmo
energii jak zwykle wskazuje mi kierunek, aż nazbyt wyraźnie dając do zrozumienia,
gdzie mam się udać…
Do kogo. Przecież niezależnie od wszystkiego
cel zawsze jest tylko jeden – i to nawet w miejscu, gdzie telepatia
zaczyna schodzić na dalszy plan.
Nagle przestaję mieć wątpliwości co do tego,
jak bardzo niezwykłym jest to zjawiskiem. Tu zdecydowanie chodzi o coś
więcej niż moc, nawet jeśli nie potrafię tego nazwać.
Krótko oglądam się na śpiącą Joce. W pamięci
wciąż mam jej słowa, co w połączeniu z moimi obawami sprawia, że po
prostu podejmuję decyzję. W końcu to i tak moja jedyna okazja, by
teraz gdziekolwiek wyjść.
Nie zastanawiając się dłużej, ruszam w noc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz