27 kwietnia 2018

Trzysta dwadzieścia

Renesmee
Byłam bliska zaśnięcia, kiedy obudził mnie krzyk Jocelyne.
Ten dzień nie należał do najlepszych i aż za dobrze zdawałam sobie z tego sprawę. Tym bardziej ulżyło mi, kiedy w końcu opuściliśmy szpital, bo Carlisle stwierdził, że nie ma potrzeby, by dalej nas tam zatrzymywać. Co prawda jasno dał mi do zrozumienia, że wciąż ma wątpliwości co do mojego stanu, ale to nie miało znaczenia. Myślami i tak byłam przy Jocelyne, choć i to przychodziło mi z trudem, bo marzyłam już tylko o tym, by spróbować zasnąć – czy to za sprawą wciąż krążących w moim organizmie leków, czy najzwyczajniejszego w świecie zmęczenia.
Właściwie nie zapamiętałam drogi przez miasto. Nawet sam moment wejścia do domu jawił mi się jako coś niezwykle odległego i zamazanego. Słyszałam jedynie, że doktor prosił mamę, żeby zaprowadziła mnie do pokoju, sam zamierzając zająć się Joce. Chcąc nie chcąc na to przystałam, pozwalając, by wampirzyca podtrzymała mnie na schodach, zwalniając uścisk dopiero w chwili, gdy znalazłyśmy się w sypialni mojej i Gabriela, i w końcu się położyłam.
– Śpij – usłyszałam tuż przy uchu zatroskany głos. – Nikomu na pewno nic się nie stanie, w porządku? Obudzę cię, jeśli tylko będziemy coś wiedzieć.
Nie odpowiedziałam, dochodząc do wniosku, że i tak nie mam większego wyboru, jak tylko się dostosować. Gdyby nie to, że nie nadawał się do niego, zdecydowanie nie pozwoliłabym sobie na sen, ale w obecnej sytuacji walcząc o zachowanie przytomności jedynie niepotrzebnie się męczyłam. Wiedziałam, że nie przydałabym się nikomu, gdybym już na wstępie straciła przytomność, zresztą (być może naiwnie) naprawdę wierzyłam w obietnicę Sage’a. Wmawiałam sobie, że kiedy już zmuszę się do otwarcia oczu, przekonam się, że pozostali wrócili i nikomu nic się nie stało.
Joce… Najważniejsze, że Joce jest cała, pomyślałam przed zaśnięciem. Wtuliłam twarz w przesyconą zapachami moim i Gabriela pościel, wkrótce po tym bliska tego, żeby jednak zapaść w sen.
I właśnie wtedy moja córka zaczęła krzyczeć.
Rozbudziłam się momentalnie, podrywając na swoim miejscu tak gwałtownie, że pewnie spadłabym z łóżka, gdyby materac był węższy. Na krótką chwilę pociemniało mi w głowie, ale i tak niemalże rzuciłam się do drzwi. To już był impuls – bezwarunkowy odruch, zwłaszcza że już nie potrafiłam stwierdzić, jak często musiałam wstawać do niej, kiedy zrywała się w nocy. Miałam wrażenie, że nagle cofnęłam się w czasie, wracając do okresu, kiedy wszyscy zastanawialiśmy się nad tym, co dolegało Jocelyne i skąd brało się wciąż odczuwane przez nią przerażenie.
Wpadłam do pokoju dziewczyny, momentalnie dopadając do jej łóżka. Z opóźnieniem zauważyłam, że Carlisle nawet nie zdążył wyjść z pomieszczenia po tym, jak zdążył ułożyć małą na materacu. Wyczułam ruch, kiedy znalazł się tuż obok nas, ale nie zwróciłam na to większej uwagi, bardziej przejęta tym, że Joce jak na zawołanie wpadła mi w ramiona, zanosząc się tak rozdzierającym szlochem, że aż coś ścisnęło mnie w gardle.
– Joce… Jocelyne, cii… – wyrzuciłam z siebie na wydechu, wplatając palce w jej jasne loczki. – Jesteś bezpieczna w domu. Co…?
Jedynie pokręciła głową, więc zamilkłam, już tylko kołysząc ją i czekając aż zdoła się uspokoić. Przywarła do mnie, drżąc tak bardzo, że aż zaczęłam się martwić, chociaż nie czułam, żeby była rozpalona. Oddychała szybko i płytko, wyraźnie mając problem ze złapaniem oddechu. Co więcej, w powietrzu wyraźnie wyczułam znajome wirowanie mocy i to wystarczyło, bym zrozumiała jak niewiele potrzeba było, by Joce zrobiła krzywdę nie tylko siebie, ale również nam.
Przez kilka następnych sekund trwaliśmy w absolutnej ciszy. Sytuacja wystarczyła, by w pełni mnie rozbudzić; krążąca w żyłach adrenalina skutecznie zniwelowała działanie środka uspokajającego, sprawiając, że czułam się pobudzona i aż nazbyt świadoma tego, co działo się wokół mnie.
– W porządku? – zapytał z wahaniem Carlisle, więc przeniosłam na niego wzrok. Nie byłam zaskoczona tym, że wyglądał na naprawdę zaniepokojonego.
– Ze mną czy z nią? – rzuciłam w odpowiedzi, po czym westchnęłam cicho. – Nie, nie wrócę do pokoju – dodałam, decydując się postawić sprawę jasną.
Nawet jeśli miał jakiekolwiek uwagi, zostawił je dla siebie. W jakimś stopniu mi ulżyło, zaraz też spróbowałam skupić się na Jocelyne. Żałując, że nie mam wprawy i zdolności kontrolowania snów, którymi dysponował Gabriel, ujęłam twarz córki w obie dłonie, po czym zachęciłam ją do spojrzenia sobie w oczy. Czułam łzy pod palcami i to mnie martwiło, zresztą tak jak i to, że wciąż przelewała mi się w rękach.
– Joce… – Zawahałam się, czekając na jakąkolwiek reakcję z jej strony. Wciąż brałam pod uwagę to, że gdyby straciła kontrolę, sytuacja łatwo mogłaby wymknąć się spod kontroli. – Co się stało? Miałaś koszmar?
Jedynie jęknęła w odpowiedzi. Nie miałam pojęcia, w jaki sposób interpretować jej zachowanie. Wiedziałam, że bez wątpienia była przerażona, ale to niczego nie tłumaczyło. Ta niepewność stopniowo doprowadzała mnie do szału, tym bardziej że czułam się bezradna.
– Coś cię boli, kochanie? – zmartwił się doktor, równie zaniepokojony przeciągającym się milczeniem, co ja. – Musisz nam powiedzieć, jeśli…
– A-allegra.
Natychmiast zamilkł i już tylko wpatrywał się w jej twarz. Ja również drgnęłam niespokojnie, przez krótką chwilę mając wrażenie, że w pokoju jakby zrobiło się zimniej, zupełnie jakby temperatura gwałtownie spadła. Zadrżałam, po czym niespokojnie rozejrzałam się dookoła, niemalże spodziewając się zobaczyć jakiś cień albo istotę równie nieludzką, co i Dallas. Oczywiście poza mną, Joce i Carlisle’em nie było nikogo, ale mimo wszystko…
– Co takiego? – zapytałam cicho. Znów zamilkłam, by móc przełknąć z trudem, kiedy nagle zaschło mi w gardle. – Joce…
– N-nie wiem… – wydyszała, wyraźnie mając problem z tym, by odezwać się w jakkolwiek sensowny sposób. Czułam, że ułożenie konkretnych zdań przychodziło jej z trudem. – A-ale czułam… czułam, że…
– Powoli – upomniałam już ją z przyzwyczajenia, machinalnie mocniej przygarniając do siebie. – Nie śpisz się, bo zaczynasz się jąkać.
Skinęła głową, na krótką chwilę znów milknąć i skupiając się na łapaniu oddechu. Odsunęła się ode mnie na tyle, by otrzeć oczy rękawem, chociaż to na niewiele się zdało – świeże łzy prawie natychmiast spłynęły po jej bladych policzkach.
– Stało się coś złego. Nie wiem co i dlaczego, ale… Stało się coś złego – powtórzyła i to wystarczyło, by tych kilka słów dosłownie wypaliło się w moim umyśle.
Coś pokręciło mi się w żołądku, aż zaczęłam się martwić, że za chwilę znowu zwymiotuję. Mimo wszystko nie ruszyłam się z miejsca, trzymając w ramionach Joce i nieudolnie próbując ją uspokoić.
Słodka bogini, jak powinnam rozumieć jej słowa? Była przerażona, a to o czymś świadczyło, nawet jeśli w naturalnym odruchu odmówiłam przyjęcia takiej możliwości do świadomości. Chciałam wierzyć, że to po prostu nadmiar emocji i najzupełniej naturalny lęk przed tym, co mogło się wydarzyć, zwłaszcza że ja też martwiłam się o resztę. To, co wydarzyło się w tamtym miejscu, ogólne zmęczenie i kilka godzin, które obie spędziłyśmy w szpitalu… Najzupełniej normalnym wydawał mi się zarówno jej lęk, jak i to, że teraz mogłyby dręczyć ją koszmary.
A jednak nie mogłam pozbyć się wrażenia, że w rzeczywistości chodziło o coś więcej.
– Ja… Na pewno nie. – To Carlisle jako pierwszy zdecydował się odezwać. Byłam mu za to wdzięczna, nawet jeśli w pozornie kojącym głosie wyczułam wyraźną nutę niepokoju. – Jestem pewien, że nikomu nic się nie stało. To był tylko zły sen.
Dziewczyna drgnęła, ale nie zaprotestowała. Wciąż oddychała szybko i płytko, po chwili decydując się przenieść wzrok na siedzącego tuż obok wampira. Nie wyglądała na przekonaną, ale ostatecznie z wolna skinęła głową, ulegając tak jak i na szpitalnym parkingu, kiedy Carlisle zaczął przekonywać ją, że nie spotka ją nic złego.
– Po prostu się boję – przyznała cicho. Jej głos zabrzmiał słabo i niepewnie, ona sama zaś z wyraźnym wysiłkiem próbowała utrzymać się w pionie.
– To nic złego – zapewnił ją pośpiesznie, wyciągając dłoń ku jej twarzy. Nie zaprotestowała, kiedy musnął palcami jej policzek. – Lepiej się czujesz? Dalej boli cię głowa? – zapytał, jak gdyby nigdy nic zmieniając temat.
– Nie wiem… – Joce wciąż wydawała mi się co najmniej oszołomiona. – Chyba tak.
Carlisle wysilił się na blady uśmiech.
– Spróbuj jeszcze odpocząć. Nic złego się nie dzieje.
Wciąż się trzęsła, kiedy oswobodziłam ją ze swojego uścisku, pozwalając, by mogła się położyć. Natychmiast zwinęła się w kłębem pod przykryciem, nie pierwszy raz wyglądając na niezwykle drobną i bardzo, ale to bardzo kruchą. Wsłuchiwałam się w jej oddech, kiedy zamknęła oczy, bez trudu orientując się, że wciąż była zdenerwowana.
Doktor również przez dłuższą chwilę przypatrywał się bladej twarzy prawnuczki, zanim ostatecznie przeniósł wzrok na mnie.
– Zostanę z nią – zapowiedziałam od razu. – Chociaż przydałby się Gabriel – przyznałam, jakoś nie mając wątpliwości, że przy nim Joce bez trudu by się uspokoiła.
Nie doczekałam się protestów, co przyjęłam z ulgą. Ułożyłam się tuż obok córki, mocno obejmując ją ramionami w nadziei, że sama moja obecność wystarczy, by zadziałać na nią kojąco. Carlisle wyszedł, na odchodne przypominając mu, bym natychmiast go zawołała, gdyby zaczęło dziać się coś niepokojącego – czy to z Joce, czy to ze mną. Czułam się pewniej, widząc, że był w pogotowiu, zwłaszcza że naprawdę zaczynałam niepokoić się stanem córki.
Bardziej od tego martwiłam się jednak tym, co mówiła.
Chciałam wierzyć, że reakcja Jocelyne była wyłącznie gwałtownym sposobem na odreagowanie wszystkiego, co się wydarzyło. Miała prawo się bać, a tym bardziej doświadczać koszmarów. W zasadzie zaczynałam dochodzić, że były stałym elementem jej daru, zwłaszcza po tym, co sama miałam okazję zobaczyć. Spotkanie z Dallasem było zaledwie jakimś nic nieznaczącym zalążkiem tego, czego Joce doświadczała na co dzień. Co więcej, ja przynajmniej widziałam kogoś, kto miał dobre intencje, podczas gdy ona…
Wtuliłam twarz w jasne loki córki, po czym ucałowałam ją w czubek głowy. Moja dzielna dziewczynka…, pomyślałam, choć to w pełni nie oddawało tego, w jaki sposób nagle zaczęłam postrzegać Jocelyne. Naprawdę wątpiłam, bym znała kogoś odważniejszego od niej. Nie, skoro właśnie ona mierzyła się z czymś nieludzkim, niemalże na każdym kroku doświadczając rzeczy, które niejednego doprowadziłyby do szaleństwa. W takim wypadku zarówno koszmary, jak i to, że jednak mogłaby odreagowywać ostatnie wydarzenia, wydawały mi się czymś zupełnie naturalnym.
Sęk w tym, że wciąż miałam wrażenie, że w tym wszystkim chodziło o coś więcej.
Joce z cichym jękiem ułożyła się w moich ramionach tak, by móc wtulić twarz w moją pierś. Poprawiłam okrywającą nas kołdrę, pilnując, by owinęła przede wszystkim drżącą dziewczynę. Chciałam jakkolwiek ją rozgrzać, chociaż wątpiłam, żeby dreszcze były wywołane akurat przez chłód. Bała się, szukając poczucia bezpieczeństwa i choć mogłam zapewnić jej przynajmniej tyle, wciąż towarzyszyło mi poczucie, że to o wiele za mało.
– Cii… – szepnęłam, choć nie miałam pewności czy mnie słyszała. Równie dobrze wciąż mogła nie spać, ale zdecydowałam się tego nie komentować, po prostu pozwalając, by szukała ukojenia na swój sposób.
Zamknęłam oczy, czując narastające zmęczenie. Teraz, kiedy emocje stopniowo opadały, wróciło do mnie zmęczenie i dotychczasowe osłabienie. Znów zaczęło mi dawać się we znaki nieprzyjemne pulsowanie w skroniach, ale nie zwróciłam na to większej uwagi. Carlisle zapewniał mnie, że powinnam szybko dojść do siebie, co najpewniej znaczyło, że wyniki badań, na które się uparł, wyszły wystarczająco dobrze. Tyle przynajmniej zdążyłam wywnioskować i to ostatecznie uznałam za powód, by z czystym sumieniem niepokoić się o Joce.
Gdzieś tam było jeszcze wspomnienie tego, że wpadłam na Castiela, ale to zeszło gdzieś na dalszy plan. Zresztą wszystko wydawało się tak zamazane, że ledwo byłam w stanie się na tym skupić. Liczyło się, że sam zainteresowany niejako spadł mi z nieba, zgodnie z obietnicą odprowadzając mnie z powrotem do dziadka. Co prawda wciąż nie byłam pewna, co sądzić o tych wszystkich rzeczach, które z jakiegoś powodu wydawały się łączyć akurat z Castielem, ale… Słodka bogini, czy gdyby on naprawdę miał coś na sumieniu i chciał kogokolwiek skrzywdził, zawracałby sobie głowę troszczeniem się chociażby o mnie?
Przestałam o tym myśleć, próbując oczyścić umysł i się uspokoić. Czerpałam przede wszystkim z bliskości Joce, pocieszając się myślą o tym, że była bezpieczna. Paradoksalnie obecność dziewczyny sprawiała, że wciąż myślałam o jej słowach dotyczących Allegry, ale…
Wydarzyło się coś złego.
Zadrżałam na samą myśl. Joce drgnęła w moich objęciach, wciąż drżąca i niespokojna, więc pogładziłam ją po policzku. Czułam się tak, jakbym trzymała w ramionach malutkie dziecko, które nade wszystko pragnęłam ochronić, chociaż paradoksalnie nie miałam pojęcia, jak powinnam to zrobić. Gdybym przynajmniej dysponowała umiejętnościami Gabriela…
Cóż jest piękniejsze – wschód czy zachód słońca?
Ci, których znam, powiedzą, że zachód,
kiedy wszystko się kończy, a dzień obumiera;
ilu jednak tak naprawdę doświadczyło początku?
Mój własny szept wydawał się brzmieć co najmniej dziwnie w panującej ciszy. Bardziej deklamowałam niż faktycznie nuciłam kolejne wersy pieśni, którą tak często śpiewał mi mąż. Wyczułam, że coś w moich zabiegach mimo wszystko przyniosło efekty, bo Joce rozluźniła się – tylko nieznacznie, ale to na dobry początek musiało wystarczyć. Może przynajmniej ona miała mieć szansę wypocząć, zwłaszcza że tego potrzebowała. Sama w najgorszym wypadku byłam gotowa czuwać, zwłaszcza że wiedziałam, że Carlisle i tak nie dałby mi pospać dłużej niż dwie godziny. Może i wyniki wyszły w porządku, ale znałam już przewrażliwienie dziadka na tyle dobrze, by podejrzewać, że i tak zamierzał kontrolować stan nas obu.
Cisza dawała mi się we znaki. Wciąż cicho nuciłam, woląc już słuchać brzmienia własnego głosu oraz o wiele spokojniejszego, miarowego oddechu Jocelyne, niż zmuszać się do pogrążenia we własnych myślach. Próbowałam trzymać niechciane myśli na wodzy, ale to okazało się o wiele trudniejsze, niż mogłabym przypuszczać, tym bardziej że każda kolejna minuta niepokoju, coraz bardziej dawała mi się we znaki.
Nie powinno mnie tutaj być. Nie powinnam bezczynnie leżeć i odchodzić od zmysłów, podczas gdy wszyscy inni mogli mieć kłopoty. Martwiłam się o Alessię, Damiena i Gabriela, zresztą tak jak i pozostałych. Chciałam wiedzieć, co z Laylą i Claire, zwłaszcza że tej pierwszej nie widziałam już tyle czasu. Co więcej, teraz dodatkowo chciałam zobaczyć Allegrę, by upewnić się, że słowa Jocelyne w rzeczywistości były majakiem – wynikiem strachu, rozespania i wszystkiego, co się wydarzyło.
Musiało tak być, a jednak…
Nie byłam pewna, jak długo trwałam w letargu, walcząc ze sobą i próbując zasnąć. Miałam wrażenie, że minęła wieczność, zanim udało mi się uspokoić na tyle, by faktycznie odpłynąć. Mimo wszystko byłam świadoma tego, że nadal leżę w łóżku Joce, tuląc córkę do siebie i pilnując, by nagle nie wpadła w histerię. Wyraźnie czułam słodki zapach jej krwi; słyszałam jak jej serce miarowo tłucze się w piersi, uderzając o wiele wolniej i na tyle miarowo, bym nabrała pewności, że jednak zasnęła. Przeświadczenie o tym, że przynajmniej ona była spokojna, względnie zdrowa i w pełni bezpieczna, podziałało na mnie kojąco, w końcu pozwalając mi wyłączyć się na tyle, bym zapadła w półsen.
Wkrótce po tym w końcu zasnęłam, ukołysana ciszą i wspomnieniem łagodnie wyśpiewanych słów piosenki, która już zawsze miała działać na mnie kojąco.
Jam jednym z tych, co świtu zaznali;
gdy ciepłe promienie, płomienne jak jej włosy,
jak jej oczy błyszczące, dosięgły mojej duszy…
I wiedziałem już, że świat uległ zmianie.

Przebudzenie przychodzi nagle, choć nie od razu jestem tego świadoma. Zdążyłam zapomnieć o tym nietypowym stanie unoszenia się i nierealności – prawie jak sen na jawie, co w gruncie rzeczy ma więcej sensu, niż mogłoby się wydawać. Zwłaszcza kogoś, kto dobrze wie, jak daleko można zabrnąć w snach, myśl o przeplataniu się tych dwóch światów, nie wydaje się niczym dziwnym.
Joce wciąż śpi, kiedy otwieram oczy. Czuję się dziwnie zdezorientowana, ale przy tym jestem zadziwiająco wręcz przytomna - i to dużo bardzie, niż kiedy zasypiałam, dręczona bólem głowy i wątpliwościami. Choć mam wrażenie, że zamknęłam oczy zaledwie na chwilę, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że w rzeczywistości spałam dłużej. Teraz już w ogóle nie czuję działania leków, ani tym bardziej zmęczenia, co samo w sobie wydaje mi się właściwe.
Wyciągam rękę, chcąc dla pewności sprawdzić, czy z Joce wszystko w porządku i czy nie ma gorączki – a potem zamieram, z niedowierzaniem wpatrując się w swoje ciało.
– Och…
Mój szept nie różni się brzmieniem od sposobu, w jaki mówiłabym, gdybym była… Cóż, materialna. Mimowolnie wzdrygam się, kiedy dociera do mnie, że mogę zobaczyć materialną siebie, jak gdyby nigdy nic skuloną u boku Jocelyne. Choć wiem jak działa podróżowanie pod postacią kropli astralnej, po plecach przebiega mi nieprzyjemny dreszcz na widok mojego ciała. Do tej pory zwykle budziłam się gdzieś w przestrzeni, przez co nie mogłam zobaczyć siebie. Jedynie dzięki Rufusowi zdawałam sobie sprawę z tego, że sam stan z boku wygląda na tyle niepokojąco, by kojarzyć się z umieraniem.
Z drugiej strony, być może na swój sposób właśnie tak jest. Jakby nie patrzeć, z chwilą, w której dusza opuszcza ciało…
Absolutnie nie chcę o tym myśleć.
Zmuszam się do ruchu, w pośpiechu opuszczając łóżko i materializując się obok okna. Spoglądam w ciemność po drugiej stronie, nagle dziwnie roztrzęsiona. Kiedy ostatni raz robiłam coś takiego? Ten stan przychodzi nagle, całkowicie poza moją kontrolą, co czyni go jeszcze bardziej wyjątkowym, niż może się wydawać. Co więcej, za każdym razem doświadczałam go wtedy, gdy nosiłam pod sercem dziecko, a teraz taka możliwość zdecydowanie nie wchodzi w grę.
Zaciskam usta, po czym z powątpiewaniem lustruje siebie wzrokiem. Jak zwykle w takiej sytuacji mam na siebie idealne odtworzenie białej, zdobionej złotymi dodatkami sukni matki Gabriela. Zaciskam dłonie w pięści i zaraz je rozluźniam, jednocześnie nerwowo podrygując w miejscu. W głowie mam pustkę, w żaden sposób nie będąc w stanie zrozumieć celu tego, co się ze mną dzieje. To, że nie mam pojęcia,  jak powinnam to przerwać i wrócić do siebie, w żadnym wypadku nie pomaga.
Cóż, najwyraźniej muszę czekać. Co innego mi pozostało? Swoją drogą, jestem niemal pewna, że mimo wszystko zszokuję kilka osób, nawet jeśli Carlisle widział mnie w takim stanie. Mimowolnie myślę, że taka reakcja ze strony mojego organizmu może być czymś naturalnym, biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia, a jednak…
A potem moją uwagę przykuwa lśniąca, złocisto srebrna nić i to wystarczy, żebym zrozumiała.
Teraz wszystko jasne.
Jak urzeczona wpatruję się w więź, chociaż to nie pierwszy raz, kiedy ją widzę. Lśniące w ciemnościach pasmo energii jak zwykle wskazuje mi kierunek, aż nazbyt wyraźnie dając do zrozumienia, gdzie mam się udać…
Do kogo. Przecież niezależnie od wszystkiego cel zawsze jest tylko jeden – i to nawet w miejscu, gdzie telepatia zaczyna schodzić na dalszy plan.
Nagle przestaję mieć wątpliwości co do tego, jak bardzo niezwykłym jest to zjawiskiem. Tu zdecydowanie chodzi o coś więcej niż moc, nawet jeśli nie potrafię tego nazwać.
Krótko oglądam się na śpiącą Joce. W pamięci wciąż mam jej słowa, co w połączeniu z moimi obawami sprawia, że po prostu podejmuję decyzję. W końcu to i tak moja jedyna okazja, by teraz gdziekolwiek wyjść.
Nie zastanawiając się dłużej, ruszam w noc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa