4 lutego 2017

Osiemdziesiąt dziewięć

Melanie

– Dlaczego nie możemy zrobić tego po swojemu?
Nie była pewna, jak wiele razy Marcy zadała już to pytanie. Była co najmniej uciążliwa, raz po raz próbując naskakiwać na Melanie albo Jasona. Teraz wyzywająco spoglądała na tego drugiego, dosłownie taksując go wzrokiem i nie tyle żądając wyjaśnień, co próbując wampira sprowokować. Mel zaczynała dochodzić do wniosku, że ta kobieta to uwielbiała – wzbudzać sensacje, irytować i korzystać z zamieszania, które prędzej czy później na pewno miała być w stanie wywołać.
Melanie z powątpiewaniem spojrzała na swojego partnera, mimowolnie zastanawiając się nad tym, za którym razem ten w końcu wybuchnie. Wiedziała, że miał swoją cierpliwość i że ta zwłaszcza w ostatnim czasie kończyła się bardzo szybko. Co więcej, jakoś nie miała wątpliwości co do tego, że Marce podejrzewała, że tak jest, najwyraźniej planując to wykorzystać. Na pewno zachowywała się w o wiele odważniejszy, wzbudzający irytację sposób, niż kiedy musiała kajać się przed Jane i resztą członków Volturi, obawiając się o swoje życie.
– Mój Boże… Ona naprawdę jest taka głupia, czy tylko udaje? – zapytał po dłuższej chwili wahania Jason.
Nawet nie podniósł głosu, na pierwszy rzut oka spokojny i niemalże rozluźniony. Melanie znała go wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że to z jego strony tylko i wyłącznie rodzaj maski, którą w razie potrzeby był w stanie przywdziać. Na pewno potrafił trzymać nerwy na wodzy, jeśli akurat pojawiała się taka potrzeba, chociaż i to miało swoje granice. Teraz potrzebowali spokoju i przynajmniej próby zachowania zdrowego rozsądku, ryzykując o wiele więcej, niż była skłonna sobie tego życzyć. Żadne z nich tak naprawdę nie miało wyboru, z czego również reszta tych wampirów musiała zdawać sobie sprawę. W efekcie Melanie tym bardziej drażniło to, że Marcy nie była w stanie tak po prostu się dostosować, w zamian niemalże na każdym kroku stając w kontrze do nich i podważając kolejne decyzje. To było tak, jakby w jakimkolwiek stopniu zawinili temu, co właśnie miało miejsca, chociaż przecież tak nie było – ona i Jason pozostawali równie pokrzywdzeni, co i cała reszta.
– Marce – rzucił jakby od niechcenia jeden z mężczyzn, ten najstarszy, którego imię – jak zapamiętała – brzmiało Peter.
– No co? – zniecierpliwiła się dziewczyna, rzucając nieśmiertelnemu niemalże urażone spojrzenie. – Tam – podjęła, kiwając głowę w stronę rozświetlonego budynku liceum – znajdują się zwykli ludzie. Wystarczy tam wejść i…
– I co? – przerwał wampirzycy Peter. – Zamordować wszystkich? Ty naprawdę jesteś głupia – ocenił, a Marce zesztywniała, przez krotką chwilę sprawiając wrażenie chętnej, żeby rzucić się komuś do gardła.
Otworzyła usta, wyraźnie mając w planach się kłócić, ale ostatecznie nie miała po temu okazji. Melanie w zasadzie nie zarejestrowała momentu, w którym Peter przemieścił się, w następnej sekundzie bezceremonialnie chwytając kobietę za gardło i z łatwością unosząc do góry – zaledwie na kilkanaście centymetrów, ale to wystarczyło, żeby ta zesztywniała i zrobiła niespokojny ruch, świadczący o tym, że była bliska tego, żeby zacząć się szarpać.
Peter westchnął, siląc się na cierpliwość. Krótko rozejrzał się dookoła, żeby upewnić się, czy nikt ich nie obserwuje, ale wszystko wskazywało na to, że są na zewnątrz sami, a rzucany przez pobliskie drzewa cień jest wystarczający, żeby zapewnić im bezpieczeństwo.
– Posłuchaj mnie – oznajmił z naciskiem mężczyzna, ignorując jakiekolwiek próby walki ze strony Marce. Wywrócił oczami, kiedy ziemia pod ich stopami zadrżała nieznacznie, gdy rozeźlona wampirzyca postanowiła uciec się do swoich zdolności. – Kurwa, Marce, serio chcesz ze mną walczyć?
– To mnie puść – wysyczała, dosłownie taksując go wzrokiem.
Przez krótką chwilę ignorował jej słowa, najwyraźniej chcąc sprawdzić, jak daleko była w stanie się posunąć, ale ostatecznie zdecydowała się tego nie robić. Melanie miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim Peter poluzował uścisk, pozwalając wampirzycy stanąć pewnie na nogach. Odsunęła się od niego, napinając nerwowo mięśnie i sprawiając wrażenie kogoś, komu właśnie wyrządzono olbrzymią krzywdę.
– Zachowujesz się jak dzieciak stwierdził z rezerwą Peter. Przez jego twarz przemknął cień, ale ostatecznie nie dodał niczego złośliwego, chociaż – Mel była gotowa to przysiąc – miał na to wielką ochotę. – Uważasz, że dokonane masowego mordu na licealistach, byłoby rozsądnym posunięciem? Zabraliśmy cię, bo sądziłem, że nam się przydasz, ale najwyraźniej powinnaś siedzieć na dupie razem z resztą.
– Przestań traktować mnie jak jakaś smarkulę, co? – jęknęła Marce, ale już przynajmniej nie próbowała na nikogo warczeć.
Również tym razem Peter puścił jej słowa mimo uszu. Wydawał się zdecydowany, poza tym miał wyraźną kontrolę nad sytuacją, co jak najbardziej wydawało się Melanie właściwe. W zasadzie nawet nie była zaskoczona tym, że ostatecznie okazało się, że to on podejmował wszelakie decyzje, nawet pomimo tego, co przed Jane deklasował inny z wampirów. Teraz, kiedy o tym myślała, sądziła, że to była dobra i jak najbardziej przemyślana decyzja – rodzaj ochrony, którą zapewniłby sobie doświadczony, wprawiony już przywódca.
– Przestanę, kiedy zaczniesz się zachowywać tak, jak powinnaś. – Mężczyzna zacisnął usta, po czym z niedowierzaniem potrząsnął głową.
– Ja? To wy uparliście się, żeby marnować czas! – zniecierpliwiła się Marce. Na krótką chwilę zamilkła, by rzucić niechętne spojrzenia kolejno Jasonowi, a później wpatrzonej w nią Melanie. – Powinniśmy załatwić to szybko i mieć święty spokój. Chyba o to chodziło, prawda? Jasno powiedzieli, czego chcą, więc po prostu to zróbmy i…
– I dajmy się zabić za złamanie zasad? Marce, do cholery, użyj mózgu!
– Ale…
Tym razem zamilkła, w końcu zaczynając się wahać. Rubinowe tęczówki kobiety rozszerzyły się nieznacznie, kiedy dotarło do niej to, co sugerował jej Peter – pułapka, w którą bardzo szybko mogli wpaść wszyscy, jeśli nie byliby wystarczająco zapobiegawczy. Melanie czuła, że nawet gdyby się dostosowali, pojawiłyby się problemy i najwyraźniej miała rację. Zdążyła już przekonać się, że rodzina królewska miała swoje zasady, którymi zawsze się kierowała, tym samym zapewniając sobie posłuch i odwieczną niezależność. Co więcej, większość ich działań wcale nie opierała się na prawach, których respektowania wymagali od wszystkich wokół, a to również o czymś świadczyło.
– Zrozumiałaś? – zapytał cicho Peter, gniewnie mrużąc oczy i raz jeszcze mierząc Marce wzrokiem. – Słyszałaś te bzdurne oskarżenia pod naszym adresem. Wciąż sądzisz, że nie zabiliby nas, gdybyśmy wtedy nie zdecydowali się na współpracę.
– Jasne, że nie – zapewniła pospiesznie wampirzyca. Nerwowym ruchem przeczesała włosy palcami, wyraźnie nie mając co zrobić z rękami i chcąc je czymś zająć. – Ale… Ale to jest niedorzeczne, prawda? Mamy układ, więc…
– Układ, który tak naprawdę opiera się na jednym, wielkim szantażu – ciągnął nieznoszącym sprzeciwu tonem Peter. – Uważasz, że to oznacza, że możemy zrobić wszystko? Choćbyś upozorowała nawet najbardziej wiarygodne morderstwo, które nie ściągałoby na nas uwagi, dasz Volturi narzędzie do pozbycia się nas… Dowód, którego potrzebowali, by wzmianki o armii nowo narodzonych, którą należy zlikwidować, stały się rzeczywiste – powiedział, a kobieta spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Wciąż mogą nas zabić – przypomniała. – I w tym problem.
Tym razem Peter nie odpowiedział. W zamian to Jason uśmiechnął się w wyraźnie wymuszony, pozbawiony wesołości sposób.
– Nie daj im działać zgodnie z prawem, cukiereczku – zasugerował spokojnie.
Chociaż w jego głosie pobrzmiewała kpina, Melanie i tak poczuła ukłucie zazdrości, słysząc w jaki sposób zwrócił się do wampirzycy. Wiedziała, że to o niczym nie świadczy, ale uczucie samo w sobie okazało się o wiele silniejsze od niej, przez co nie była w stanie tak po prostu go ignorować. Natychmiast uciekła wzrokiem gdzieś w bok, nie chcąc, żeby Jason cokolwiek zauważył, jednak – jak na ironię – mężczyzna w tym samym momencie zwrócił się w jej stronę.
– Mel – rzucił zachęcającym tonem.
Uniosła głowę, w duchu modląc się o to, żeby wyglądać na jak najbardziej rozluźnioną. W ostatnim czasie nauczyła się grać, dzięki czemu zdołała się nawet uśmiechnąć, kiedy wampir podszedł do niej, w następnej sekundzie wyciągając ręce ku jej twarzy. Westchnęła cicho, kiedy jego palce musnęły jej policzki, a Jason jak gdyby nigdy nic wziął ją w ramiona. To było znajome, niosąc ze sobą rozluźnienie, którego tak bardzo potrzebowała, tym bardziej, że całą sobą aż rwała się do tego, przebywać wraz z nim. Nie chodziło o to, że mogliby nie mieć dla siebie czasu, ale o jej partnera, który zachowywał się w tak trudny do zniesienia sposób – nagle odległy i skupiony na zemście, której za żadne skarby nie była w stanie zrozumieć. To sprawiało, że z wytęsknieniem wypatrywała wszelakich oznak tego, że ich relacje były dokładnie takie, jak powinny – i że wciąż pozostawała dla Jasona ważna, niezależnie od tego, co mówił i w jaki sposób się zachowywał.
– Wiem – zapewniła pośpiesznie, spoglądając mu w oczy. Kąciki jego ust drgnęły, kiedy ich spojrzenia spotkały się ze sobą. W tamtej chwili wyglądał na rozluźnionego i spokojnego, wręcz zadowolony z siebie, co w ostatnim czasie zdarzało się nader rzadko. Co więcej, chociaż ten jeden raz nie musiała obawiać się, że za moment wydarzy się coś, czego mogłaby pożałować, co również wydało się dziewczynie istotne. – Postaram się najlepiej, jak potrafię. Nie musisz się niczym martwić – dodała, a potem jakimś cudem również zdołała się uśmiechnąć, na dodatek w najzupełniej naturalny, szczery sposób.
– Nie wątpię, kochanie – stwierdził z przekonaniem Jason. Nie zaprotestowała, kiedy nachylił się w jej stronę, w następnej sekundzie składając na ustach Melanie zdecydowany, namiętny pocałunek. – Idź i rozejrzyj się w środku. Spróbuj załatwić wszystko zgodnie z planem, ale gdyby coś poszło nie tak… – Nagle zamilkł, po czym spoważniał, wyraźnie czymś zaniepokojony. – Tam może być Liz, wiesz? Miej to na uwadze.
Nie była zaskoczona wzmianką o jego siostrze, tym bardziej, że ta była do przewidzenia. Mimo wszystko coś w tych słowach sprawiło, że napięła mięśnie, ledwo powstrzymując grymas. Powoli zaczynała mieć dość tego, że właściwie wszystko kręciło się wokół Jasona, jego rodziny i zemsty, która prędzej mogła go zniszczyć, niż przynieść ze sobą coś dobrego. Możliwe, że gdyby byli sami, wtedy odważyłaby mu się o tym powiedzieć, ale sytuacja zmusiła ją do zachowania milczenia. To mogło poczekać, zresztą tym razem to wcale nie Elizabeth była ich celem – a przynajmniej Melanie miała nadzieję, że Jason powstrzyma się przed zbytnim zwracaniem uwagi na prywatne sprawy, chociażby przez wzgląd na priorytety, które mieli.
Tym razem musiała wysilić się na uśmiech, chociaż przyszło jej to z widocznym trudem. Zaraz po tym sztywno skinęła głową, próbując sprawiać wrażenie, kto doskonale zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji. Cóż, poniekąd tak było, bo raczej trudno było nie wyobrazić sobie, z jakimi konsekwencjami przyszłoby im się mierzyć, gdyby postąpili nie w ten sposób, co powinni.
– Nie przejmuj się – powiedziała z przekonaniem, którego wcale nie czuła. – Wiem, co powinnam zrobić… Zresztą wiesz, że ja bym jej nie skrzywdziła, ani tym bardziej nie pozwoliła, żeby ktoś zrobił to na moich oczach.
Jason skinął głową, wyraźnie uspokojony. Cóż, nie okłamywała go, bo na pewno rzuciłaby się ratować jego siostrę, gdyby zaszła taka potrzeba. Problem leżał w tym, że nie zgadzali się w kwestii tego, co tak naprawdę powinno dziewczynę spotkać – i czy wymuszenie na niej, żeby również stała się wampirem, miało jakikolwiek sens.
– W porządku. – Wampir posłał jej olśniewający uśmiech. – Nie mam wątpliwości, Mel… A teraz idź – dodał zachęcającym tonem.
Skinęła głową, aż nazbyt świadoma tego, że nie miała innego wyboru. Raz jeszcze spojrzała najpierw na Jasona, a później na towarzyszącą im dwójkę wampirów, zanim ostatecznie oddaliła się spokojnym, ludzkim krokiem. Czuła, że ją obserwowali, kiedy bez pośpiechu podążała bez parking, ale próbowała nie zwracać na to uwagi, w zamian koncentrując się na zadaniu, które przed nią postawiono. Musiała się skupić, tym bardziej, że zamierzała przekroczyć próg wypełnionego ludźmi liceum – miejsce, gdzie zachowanie kontroli, mogło okazać się prawdziwym wyzwaniem. Oczywiście polowała, nie chcąc brać pod uwagę tego, co mogłoby się stać, gdyby puściły jej nerwy, ale to wciąż o niczym nie świadczyło. Wampiry w każdej sytuacji pozostawały drapieżnikami, tak jak i zwierzęta potrafiąc zachowywać się w niebezpieczny, nieprzewidywalny sposób, sprowadzający się wyłącznie do jednego: instynktu, którego nie dało się ot tak zignorować.
Słyszała głośną muzykę, ale ta nie miała dla niej większego znaczenia. Na krótką chwilę zawahała się przed wejściem, kiedy wyraźnie poczuła obecność dziesiątek nastolatków – słodycz krwi oraz zachęcająco bijące serca, które z miejsca zaatakowały jej zmysły, wystawiając samokontrolę na próbę. Zacisnęła usta, w duchu stanowczo nakazując sobie, że powinna wziąć się w garść, po czym w końcu zmusiła się do wejścia do budynku. Nikt nie zwracał na nią uwagi, co uznała za okoliczność sprzyjającą, bo nie potrzebowała komplikacji. W pamięci wciąż miała rozmowę Petera i Marce – gwałtowną i sprowadzającą się wyłącznie do tego, w jak poważnych problemach wszyscy się znaleźli – a to w najmniejszym nawet stopniu nie poprawiało jej nastroju. Wręcz przeciwnie – wciąż miała wrażenie, że za którymś razem jednak pożałują, nie tylko zmuszeni do zrobienia czegoś, czego nie chcieli, ale…
Wszelkie myśli uleciały z jej głowy z chwilą, w której znalazła się pośród zbitych w ciasną grupkę, kotłujących ciał. Z miejsca pożałowała, że przed wejściem do liceum, nie wzięła kilku dodatkowych haustów bardziej przyjaznego dla jej obolałego gardła powietrza, ale nie było czasu, żeby mieć o to do siebie pretensje. Nerwowo rozejrzała się dookoła, próbując skupić się na tym, co najważniejsze, choć to wcale nie było takie proste, skoro sama nie wiedziała, gdzie powinna podziać oczy. Zdecydowanie nie wyobrażała sobie tego, że ostatecznie wyląduje w przypadkowej szkole, pośród ludzi, których nawet nie znała, mogąc w każdej chwili zadecydować o tym, co miałoby ich spotkać – życie, czy może dość brutalna śmierć, gdyby ją do tego zmusili.
Po prostu się skup. Masz mało czasu, Mel!, warknęła na siebie w duchu, próbując za wszelką cenę zmusić się do działania. Wszystko tak, jak zakładał plan. Jeśli gdzieś tutaj są…
Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści, mocniej niż do tej pory napinając mięśnie. Była niczym jeden wielki kłębek nerwów, co zresztą wcale nie wydało się wampirzycy dziwne. W obecnej sytuacji miała prawo zarówno do wątpliwości, jak i odczuwania podenerwowania, tym bardziej, że w każdej chwili coś mogło pójść nie tak. Zbyt mało rozumieli i wiedzieli, musząc przy tym liczyć się z możliwością szybkiej śmierci – czymś, co wydawało się bardzo prawdopodobne, zwłaszcza biorąc pod uwagę słowa Petera. Co z tego, że byli posłuszni, skoro Volturi mogli nie życzyć sobie świadków? Pozbycie się ich po wszystkim mogły okazać się wręcz idealnym, bardzo praktycznym posunięciem, którego nawet nie chciała brać pod uwagę.
Cóż, nie mieli wyboru. Zamierzała zrobić swoje, a potem jak najszybciej zniknąć, chociaż obawiała się, że Jason mógł mieć co do takiego posunięcia wątpliwości. Wiedziała, co takiego go tutaj trzymało i to doprowadzało ją do szału już od dłuższego czasu. Pragnęła żyć – tak po prostu, dokładnie jak do tej pory, kiedy nic innego, prócz wzajemnej bliskości, nie było im potrzebne do szczęścia. Gdyby to zależało od niej, uciekliby z chwilą, w której nabrali pewności, że ci, którzy ścigali Claudię, już ich nie potrzebują, ale oczywiście wszystko musiało się skomplikować. Teraz z kolei byli Volturi, a w tym również ich tropiciel – śmiertelnie niebezpieczny i zdolny, żeby odnaleźć ich dosłownie wszędzie. To oznaczało wieczną ucieczkę, ale była gotowa zaryzykować, gdyby okazało się, że to ich jedyna szansa – z tym, że do tego potrzebowała Jasona, a on mógł sprawiać problemy.
Pierwszy raz naprawdę zastanawiała się, czy dalsze trwanie u jego boku, w rzeczywistości miało sens. Kochała go, oczywiście, że tak, ale coraz częściej miała wrażenie, że ciągnął ją za sobą w dół, zwodząc akurat wtedy, kiedy najbardziej go potrzebowała. Musiała coś z tym zrobić, póki jeszcze istniała po temu okazja, ale… chyba nie potrafiła – i to dręczyło ją w całej tej sytuacji najbardziej.
Jeśli nagle okazałoby się, że zemsta jest ważniejsza, to zmieniłoby wszystko.
Jej spojrzenie ostatecznie spoczęło na jednym z obecnych – jedynym człowieku, którego (oczywiście poza Liz) była w stanie rozpoznać. Jak na zawołanie uśmiechnęła się, siląc na najbardziej czarujący wyraz twarzy, na jaki tylko było ją stać. W następnej sekundzie z wolna ruszyła przed siebie, zmierzając ku dzieciaka, mogącego ułatwić jej wszystko. Takie przynajmniej było założenie, chociaż sam pomysł był dla Melanie męczący – to, że miałaby grać, musząc udawać, że czerpie przyjemność z przebywania z kimś, kto tak bardzo ją irytował.
– Ooo… Cześć, piękna!
Nie miała problemu z usłyszeniem i zrozumieniem poszczególnych słów, choć przez muzykę i nieco bełkotliwe brzmienie głosu chłopaka, to mogło okazać się problematyczne. Melanie ledwo powstrzymała się przed wywróceniem oczami, kiedy do tego wszystkiego wyraźnie wyczuła alkohol. Obecność pokaźnej grupki ludzi, a więc również krwi, nie przeszkadzała w wychwyceniu charakterystycznej nuty, zresztą na pierwszy rzut oka widać było, że jej wybrane nie był w najlepszej formie.
Westchnęła w duchu, po czym mrugnęła do dzieciaka porozumiewawczo, nie zamierzając okazywać choćby cienia niezadowolenia. Może nawet lepiej było, że trafiła na kogoś, kto nie grzeszył spostrzegawczością i inteligencją. Podejrzewała, że już i tak nadmiernie rzucała się w oczy, nie tylko przez wzgląd na to, że nawet nie uczęszczała do tego liceum, ale przede wszystkim brak sukienki. Zdecydowanie nie sprawiała wrażenia kogoś, kto przyszedł specjalnie na bal – nie w skórzanej kurtce i wysłużonych już ubraniach, które nosiła na co dzień.
– Brian – mruknęła z opóźnieniem, dopiero po kilku sekundach przypominając sobie, jak chłopak miał na imię. Problemy z pamięcią bywały w przypadku wampira rzadkością, ale w jego przypadku naprawdę trudno było jej skoncentrować się na tym, co mówił.
– Mówiłem, że przyjdziesz. Rany, cieszę się, że to zrobiłaś – oznajmił natychmiast Brian, w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne słowa. Wydawał się mieć z tym problem, ale to nie powstrzymało go przed tym, żeby przynajmniej próbować mówić. – Serio, bo już myślałem, że…
Mówił coś jeszcze, ale właściwie nie zwracała na to uwagi. Spojrzenie skierowała w inną stronę, zbawiona słowami, które rozległy się w całej sali gimnastycznej, tym wyraźniejsze, że należały do dziewczyny, która trzymała mikrofon. Melanie zmrużyła oczy, chociaż z wyostrzonymi zmysłami nie miała problemu z tym, żeby spojrzeć w odpowiednim kierunku. W efekcie zignorowała nawet to, że Brian nagle znalazł się tuż obok niej, chwiejąc się na nogach i aż rwąc się do tego, żeby ją dotykać – objąć albo chwycić pod ramię, chociaż w jego przypadku sprowadzało się to raczej do szukania kogoś, kogo mógłby potraktować za ewentualną podpórkę, pozwalającą na łatwiejsze utrzymanie się w pionie.
– …Elizabeth Evans i Damien Licavoli.
Nie zwróciła uwagi na ogólne poruszenie – na brawa, wyraźne zadowolenie i to, że dzieciaki wokół niej wydawały się świetnie bawić. Skupiła się przede wszystkim na siostrze Jasona, która – z wyraźnym oszołomieniem – przecisnęła się przez tłum, żeby dostać się do swego rodzaju sceny, o ile tak można było nazwać ten fragment sali, którą zajęła dziewczyna z mikrofonem. Liz przez cały ten czas trzymała się blisko Damiena, pozwalając, żeby ten ją poprowadził, zupełnie jakby sama miała z tym problem. Mimo wszystko na jej ustach pojawił się uśmiech, kiedy zrozumiała, że siostra Jasona została wybrana do czegoś ważnego, ale chwila zadowolenia, którą poczuła Melanie, nie trwała długo.
Z chwilą, w której Elizabeth nagle poderwała głowę, a ich spojrzenia się skrzyżowały, wszystko się skomplikowało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa