Melanie
– Dlaczego nie możemy zrobić
tego po swojemu?
Nie była
pewna, jak wiele razy Marcy zadała już to pytanie. Była co najmniej uciążliwa,
raz po raz próbując naskakiwać na Melanie albo Jasona. Teraz wyzywająco
spoglądała na tego drugiego, dosłownie taksując go wzrokiem i nie tyle
żądając wyjaśnień, co próbując wampira sprowokować. Mel zaczynała dochodzić do
wniosku, że ta kobieta to uwielbiała – wzbudzać sensacje, irytować i korzystać
z zamieszania, które prędzej czy później na pewno miała być w stanie
wywołać.
Melanie z powątpiewaniem
spojrzała na swojego partnera, mimowolnie zastanawiając się nad tym, za którym
razem ten w końcu wybuchnie. Wiedziała, że miał swoją cierpliwość i że
ta zwłaszcza w ostatnim czasie kończyła się bardzo szybko. Co więcej,
jakoś nie miała wątpliwości co do tego, że Marce podejrzewała, że tak jest,
najwyraźniej planując to wykorzystać. Na pewno zachowywała się w o wiele
odważniejszy, wzbudzający irytację sposób, niż kiedy musiała kajać się przed
Jane i resztą członków Volturi, obawiając się o swoje życie.
– Mój Boże…
Ona naprawdę jest taka głupia, czy tylko udaje? – zapytał po dłuższej chwili
wahania Jason.
Nawet nie
podniósł głosu, na pierwszy rzut oka spokojny i niemalże rozluźniony.
Melanie znała go wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że to z jego strony
tylko i wyłącznie rodzaj maski, którą w razie potrzeby był w stanie
przywdziać. Na pewno potrafił trzymać nerwy na wodzy, jeśli akurat pojawiała
się taka potrzeba, chociaż i to miało swoje granice. Teraz potrzebowali
spokoju i przynajmniej próby zachowania zdrowego rozsądku, ryzykując o wiele
więcej, niż była skłonna sobie tego życzyć. Żadne z nich tak naprawdę nie
miało wyboru, z czego również reszta tych wampirów musiała zdawać sobie
sprawę. W efekcie Melanie tym bardziej drażniło to, że Marcy nie była w stanie
tak po prostu się dostosować, w zamian niemalże na każdym kroku stając w kontrze
do nich i podważając kolejne decyzje. To było tak, jakby w jakimkolwiek
stopniu zawinili temu, co właśnie miało miejsca, chociaż przecież tak nie było
– ona i Jason pozostawali równie pokrzywdzeni, co i cała reszta.
– Marce –
rzucił jakby od niechcenia jeden z mężczyzn, ten najstarszy, którego imię
– jak zapamiętała – brzmiało Peter.
– No co? –
zniecierpliwiła się dziewczyna, rzucając nieśmiertelnemu niemalże urażone
spojrzenie. – Tam – podjęła, kiwając głowę w stronę rozświetlonego budynku
liceum – znajdują się zwykli ludzie. Wystarczy tam wejść i…
– I co?
– przerwał wampirzycy Peter. – Zamordować wszystkich? Ty naprawdę jesteś głupia
– ocenił, a Marce zesztywniała, przez krotką chwilę sprawiając wrażenie
chętnej, żeby rzucić się komuś do gardła.
Otworzyła
usta, wyraźnie mając w planach się kłócić, ale ostatecznie nie miała po
temu okazji. Melanie w zasadzie nie zarejestrowała momentu, w którym
Peter przemieścił się, w następnej sekundzie bezceremonialnie chwytając
kobietę za gardło i z łatwością unosząc do góry – zaledwie na kilkanaście
centymetrów, ale to wystarczyło, żeby ta zesztywniała i zrobiła
niespokojny ruch, świadczący o tym, że była bliska tego, żeby zacząć się
szarpać.
Peter
westchnął, siląc się na cierpliwość. Krótko rozejrzał się dookoła, żeby upewnić
się, czy nikt ich nie obserwuje, ale wszystko wskazywało na to, że są na
zewnątrz sami, a rzucany przez pobliskie drzewa cień jest wystarczający,
żeby zapewnić im bezpieczeństwo.
– Posłuchaj
mnie – oznajmił z naciskiem mężczyzna, ignorując jakiekolwiek próby walki
ze strony Marce. Wywrócił oczami, kiedy ziemia pod ich stopami zadrżała
nieznacznie, gdy rozeźlona wampirzyca postanowiła uciec się do swoich
zdolności. – Kurwa, Marce, serio chcesz ze mną walczyć?
– To mnie
puść – wysyczała, dosłownie taksując go wzrokiem.
Przez
krótką chwilę ignorował jej słowa, najwyraźniej chcąc sprawdzić, jak daleko
była w stanie się posunąć, ale ostatecznie zdecydowała się tego nie robić.
Melanie miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim Peter poluzował uścisk,
pozwalając wampirzycy stanąć pewnie na nogach. Odsunęła się od niego, napinając
nerwowo mięśnie i sprawiając wrażenie kogoś, komu właśnie wyrządzono
olbrzymią krzywdę.
–
Zachowujesz się jak dzieciak stwierdził z rezerwą Peter. Przez jego twarz
przemknął cień, ale ostatecznie nie dodał niczego złośliwego, chociaż – Mel
była gotowa to przysiąc – miał na to wielką ochotę. – Uważasz, że dokonane
masowego mordu na licealistach, byłoby rozsądnym posunięciem? Zabraliśmy cię,
bo sądziłem, że nam się przydasz, ale najwyraźniej powinnaś siedzieć na dupie
razem z resztą.
– Przestań
traktować mnie jak jakaś smarkulę, co? – jęknęła Marce, ale już przynajmniej
nie próbowała na nikogo warczeć.
Również tym
razem Peter puścił jej słowa mimo uszu. Wydawał się zdecydowany, poza tym miał
wyraźną kontrolę nad sytuacją, co jak najbardziej wydawało się Melanie
właściwe. W zasadzie nawet nie była zaskoczona tym, że ostatecznie okazało
się, że to on podejmował wszelakie decyzje, nawet pomimo tego, co przed Jane deklasował
inny z wampirów. Teraz, kiedy o tym myślała, sądziła, że to była
dobra i jak najbardziej przemyślana decyzja – rodzaj ochrony, którą
zapewniłby sobie doświadczony, wprawiony już przywódca.
–
Przestanę, kiedy zaczniesz się zachowywać tak, jak powinnaś. – Mężczyzna
zacisnął usta, po czym z niedowierzaniem potrząsnął głową.
– Ja? To wy
uparliście się, żeby marnować czas! – zniecierpliwiła się Marce. Na krótką
chwilę zamilkła, by rzucić niechętne spojrzenia kolejno Jasonowi, a później
wpatrzonej w nią Melanie. – Powinniśmy załatwić to szybko i mieć
święty spokój. Chyba o to chodziło, prawda? Jasno powiedzieli, czego chcą,
więc po prostu to zróbmy i…
– I dajmy
się zabić za złamanie zasad? Marce, do cholery, użyj mózgu!
– Ale…
Tym razem
zamilkła, w końcu zaczynając się wahać. Rubinowe tęczówki kobiety
rozszerzyły się nieznacznie, kiedy dotarło do niej to, co sugerował jej Peter –
pułapka, w którą bardzo szybko mogli wpaść wszyscy, jeśli nie byliby
wystarczająco zapobiegawczy. Melanie czuła, że nawet gdyby się dostosowali,
pojawiłyby się problemy i najwyraźniej miała rację. Zdążyła już przekonać
się, że rodzina królewska miała swoje zasady, którymi zawsze się kierowała, tym
samym zapewniając sobie posłuch i odwieczną niezależność. Co więcej,
większość ich działań wcale nie opierała się na prawach, których respektowania wymagali
od wszystkich wokół, a to również o czymś świadczyło.
–
Zrozumiałaś? – zapytał cicho Peter, gniewnie mrużąc oczy i raz jeszcze
mierząc Marce wzrokiem. – Słyszałaś te bzdurne oskarżenia pod naszym adresem. Wciąż
sądzisz, że nie zabiliby nas, gdybyśmy wtedy nie zdecydowali się na współpracę.
– Jasne, że
nie – zapewniła pospiesznie wampirzyca. Nerwowym ruchem przeczesała włosy
palcami, wyraźnie nie mając co zrobić z rękami i chcąc je czymś
zająć. – Ale… Ale to jest niedorzeczne, prawda? Mamy układ, więc…
– Układ,
który tak naprawdę opiera się na jednym, wielkim szantażu – ciągnął
nieznoszącym sprzeciwu tonem Peter. – Uważasz, że to oznacza, że możemy zrobić
wszystko? Choćbyś upozorowała nawet najbardziej wiarygodne morderstwo, które nie
ściągałoby na nas uwagi, dasz Volturi narzędzie do pozbycia się nas… Dowód,
którego potrzebowali, by wzmianki o armii nowo narodzonych, którą należy
zlikwidować, stały się rzeczywiste – powiedział, a kobieta spojrzała na
niego z niedowierzaniem.
– Wciąż
mogą nas zabić – przypomniała. – I w tym problem.
Tym razem
Peter nie odpowiedział. W zamian to Jason uśmiechnął się w wyraźnie
wymuszony, pozbawiony wesołości sposób.
– Nie daj
im działać zgodnie z prawem, cukiereczku – zasugerował spokojnie.
Chociaż w jego
głosie pobrzmiewała kpina, Melanie i tak poczuła ukłucie zazdrości,
słysząc w jaki sposób zwrócił się do wampirzycy. Wiedziała, że to o niczym
nie świadczy, ale uczucie samo w sobie okazało się o wiele silniejsze
od niej, przez co nie była w stanie tak po prostu go ignorować.
Natychmiast uciekła wzrokiem gdzieś w bok, nie chcąc, żeby Jason cokolwiek
zauważył, jednak – jak na ironię – mężczyzna w tym samym momencie zwrócił
się w jej stronę.
– Mel –
rzucił zachęcającym tonem.
Uniosła
głowę, w duchu modląc się o to, żeby wyglądać na jak najbardziej
rozluźnioną. W ostatnim czasie nauczyła się grać, dzięki czemu zdołała się
nawet uśmiechnąć, kiedy wampir podszedł do niej, w następnej sekundzie
wyciągając ręce ku jej twarzy. Westchnęła cicho, kiedy jego palce musnęły jej
policzki, a Jason jak gdyby nigdy nic wziął ją w ramiona. To było
znajome, niosąc ze sobą rozluźnienie, którego tak bardzo potrzebowała, tym
bardziej, że całą sobą aż rwała się do tego, przebywać wraz z nim. Nie
chodziło o to, że mogliby nie mieć dla siebie czasu, ale o jej
partnera, który zachowywał się w tak trudny do zniesienia sposób – nagle
odległy i skupiony na zemście, której za żadne skarby nie była w stanie
zrozumieć. To sprawiało, że z wytęsknieniem wypatrywała wszelakich oznak
tego, że ich relacje były dokładnie takie, jak powinny – i że wciąż
pozostawała dla Jasona ważna, niezależnie od tego, co mówił i w jaki sposób
się zachowywał.
– Wiem –
zapewniła pośpiesznie, spoglądając mu w oczy. Kąciki jego ust drgnęły,
kiedy ich spojrzenia spotkały się ze sobą. W tamtej chwili wyglądał na
rozluźnionego i spokojnego, wręcz zadowolony z siebie, co w ostatnim
czasie zdarzało się nader rzadko. Co więcej, chociaż ten jeden raz nie musiała
obawiać się, że za moment wydarzy się coś, czego mogłaby pożałować, co również
wydało się dziewczynie istotne. – Postaram się najlepiej, jak potrafię. Nie
musisz się niczym martwić – dodała, a potem jakimś cudem również zdołała
się uśmiechnąć, na dodatek w najzupełniej naturalny, szczery sposób.
– Nie
wątpię, kochanie – stwierdził z przekonaniem Jason. Nie zaprotestowała,
kiedy nachylił się w jej stronę, w następnej sekundzie składając na
ustach Melanie zdecydowany, namiętny pocałunek. – Idź i rozejrzyj się w środku.
Spróbuj załatwić wszystko zgodnie z planem, ale gdyby coś poszło nie tak…
– Nagle zamilkł, po czym spoważniał, wyraźnie czymś zaniepokojony. – Tam może
być Liz, wiesz? Miej to na uwadze.
Nie była
zaskoczona wzmianką o jego siostrze, tym bardziej, że ta była do
przewidzenia. Mimo wszystko coś w tych słowach sprawiło, że napięła
mięśnie, ledwo powstrzymując grymas. Powoli zaczynała mieć dość tego, że
właściwie wszystko kręciło się wokół Jasona, jego rodziny i zemsty, która
prędzej mogła go zniszczyć, niż przynieść ze sobą coś dobrego. Możliwe, że
gdyby byli sami, wtedy odważyłaby mu się o tym powiedzieć, ale sytuacja
zmusiła ją do zachowania milczenia. To mogło poczekać, zresztą tym razem to
wcale nie Elizabeth była ich celem – a przynajmniej Melanie miała
nadzieję, że Jason powstrzyma się przed zbytnim zwracaniem uwagi na prywatne
sprawy, chociażby przez wzgląd na priorytety, które mieli.
Tym razem
musiała wysilić się na uśmiech, chociaż przyszło jej to z widocznym
trudem. Zaraz po tym sztywno skinęła głową, próbując sprawiać wrażenie, kto
doskonale zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji. Cóż, poniekąd tak było, bo
raczej trudno było nie wyobrazić sobie, z jakimi konsekwencjami przyszłoby
im się mierzyć, gdyby postąpili nie w ten sposób, co powinni.
– Nie
przejmuj się – powiedziała z przekonaniem, którego wcale nie czuła. –
Wiem, co powinnam zrobić… Zresztą wiesz, że ja bym jej nie skrzywdziła, ani tym
bardziej nie pozwoliła, żeby ktoś zrobił to na moich oczach.
Jason
skinął głową, wyraźnie uspokojony. Cóż, nie okłamywała go, bo na pewno
rzuciłaby się ratować jego siostrę, gdyby zaszła taka potrzeba. Problem leżał w tym,
że nie zgadzali się w kwestii tego, co tak naprawdę powinno dziewczynę
spotkać – i czy wymuszenie na niej, żeby również stała się wampirem, miało
jakikolwiek sens.
– W porządku.
– Wampir posłał jej olśniewający uśmiech. – Nie mam wątpliwości, Mel… A teraz
idź – dodał zachęcającym tonem.
Skinęła
głową, aż nazbyt świadoma tego, że nie miała innego wyboru. Raz jeszcze
spojrzała najpierw na Jasona, a później na towarzyszącą im dwójkę
wampirów, zanim ostatecznie oddaliła się spokojnym, ludzkim krokiem. Czuła, że
ją obserwowali, kiedy bez pośpiechu podążała bez parking, ale próbowała nie
zwracać na to uwagi, w zamian koncentrując się na zadaniu, które przed nią
postawiono. Musiała się skupić, tym bardziej, że zamierzała przekroczyć próg
wypełnionego ludźmi liceum – miejsce, gdzie zachowanie kontroli, mogło okazać
się prawdziwym wyzwaniem. Oczywiście polowała, nie chcąc brać pod uwagę tego,
co mogłoby się stać, gdyby puściły jej nerwy, ale to wciąż o niczym nie
świadczyło. Wampiry w każdej sytuacji pozostawały drapieżnikami, tak jak i zwierzęta
potrafiąc zachowywać się w niebezpieczny, nieprzewidywalny sposób,
sprowadzający się wyłącznie do jednego: instynktu, którego nie dało się ot tak
zignorować.
Słyszała
głośną muzykę, ale ta nie miała dla niej większego znaczenia. Na krótką chwilę
zawahała się przed wejściem, kiedy wyraźnie poczuła obecność dziesiątek
nastolatków – słodycz krwi oraz zachęcająco bijące serca, które z miejsca
zaatakowały jej zmysły, wystawiając samokontrolę na próbę. Zacisnęła usta, w duchu
stanowczo nakazując sobie, że powinna wziąć się w garść, po czym w końcu
zmusiła się do wejścia do budynku. Nikt nie zwracał na nią uwagi, co uznała za
okoliczność sprzyjającą, bo nie potrzebowała komplikacji. W pamięci wciąż
miała rozmowę Petera i Marce – gwałtowną i sprowadzającą się
wyłącznie do tego, w jak poważnych problemach wszyscy się znaleźli – a to
w najmniejszym nawet stopniu nie poprawiało jej nastroju. Wręcz przeciwnie
– wciąż miała wrażenie, że za którymś razem jednak pożałują, nie tylko zmuszeni
do zrobienia czegoś, czego nie chcieli, ale…
Wszelkie
myśli uleciały z jej głowy z chwilą, w której znalazła się
pośród zbitych w ciasną grupkę, kotłujących ciał. Z miejsca
pożałowała, że przed wejściem do liceum, nie wzięła kilku dodatkowych haustów
bardziej przyjaznego dla jej obolałego gardła powietrza, ale nie było czasu,
żeby mieć o to do siebie pretensje. Nerwowo rozejrzała się dookoła,
próbując skupić się na tym, co najważniejsze, choć to wcale nie było takie
proste, skoro sama nie wiedziała, gdzie powinna podziać oczy. Zdecydowanie nie
wyobrażała sobie tego, że ostatecznie wyląduje w przypadkowej szkole, pośród
ludzi, których nawet nie znała, mogąc w każdej chwili zadecydować o tym,
co miałoby ich spotkać – życie, czy może dość brutalna śmierć, gdyby ją do tego
zmusili.
Po prostu się skup. Masz mało czasu, Mel!,
warknęła na siebie w duchu, próbując za wszelką cenę zmusić się do
działania. Wszystko tak, jak zakładał
plan. Jeśli gdzieś tutaj są…
Bezwiednie
zacisnęła dłonie w pięści, mocniej niż do tej pory napinając mięśnie. Była
niczym jeden wielki kłębek nerwów, co zresztą wcale nie wydało się wampirzycy
dziwne. W obecnej sytuacji miała prawo zarówno do wątpliwości, jak i odczuwania
podenerwowania, tym bardziej, że w każdej chwili coś mogło pójść nie tak.
Zbyt mało rozumieli i wiedzieli, musząc przy tym liczyć się z możliwością
szybkiej śmierci – czymś, co wydawało się bardzo prawdopodobne, zwłaszcza biorąc
pod uwagę słowa Petera. Co z tego, że byli posłuszni, skoro Volturi mogli
nie życzyć sobie świadków? Pozbycie się ich po wszystkim mogły okazać się wręcz
idealnym, bardzo praktycznym posunięciem, którego nawet nie chciała brać pod
uwagę.
Cóż, nie
mieli wyboru. Zamierzała zrobić swoje, a potem jak najszybciej zniknąć,
chociaż obawiała się, że Jason mógł mieć co do takiego posunięcia wątpliwości.
Wiedziała, co takiego go tutaj trzymało i to doprowadzało ją do szału już
od dłuższego czasu. Pragnęła żyć – tak po prostu, dokładnie jak do tej pory,
kiedy nic innego, prócz wzajemnej bliskości, nie było im potrzebne do
szczęścia. Gdyby to zależało od niej, uciekliby z chwilą, w której
nabrali pewności, że ci, którzy ścigali Claudię, już ich nie potrzebują, ale
oczywiście wszystko musiało się skomplikować. Teraz z kolei byli Volturi, a w
tym również ich tropiciel – śmiertelnie niebezpieczny i zdolny, żeby
odnaleźć ich dosłownie wszędzie. To oznaczało wieczną ucieczkę, ale była gotowa
zaryzykować, gdyby okazało się, że to ich jedyna szansa – z tym, że do
tego potrzebowała Jasona, a on mógł sprawiać problemy.
Pierwszy
raz naprawdę zastanawiała się, czy dalsze trwanie u jego boku, w rzeczywistości
miało sens. Kochała go, oczywiście, że tak, ale coraz częściej miała wrażenie,
że ciągnął ją za sobą w dół, zwodząc akurat wtedy, kiedy najbardziej go
potrzebowała. Musiała coś z tym zrobić, póki jeszcze istniała po temu
okazja, ale… chyba nie potrafiła – i to dręczyło ją w całej tej sytuacji
najbardziej.
Jeśli nagle
okazałoby się, że zemsta jest ważniejsza, to zmieniłoby wszystko.
Jej
spojrzenie ostatecznie spoczęło na jednym z obecnych – jedynym człowieku,
którego (oczywiście poza Liz) była w stanie rozpoznać. Jak na zawołanie
uśmiechnęła się, siląc na najbardziej czarujący wyraz twarzy, na jaki tylko
było ją stać. W następnej sekundzie z wolna ruszyła przed siebie,
zmierzając ku dzieciaka, mogącego ułatwić jej wszystko. Takie przynajmniej było
założenie, chociaż sam pomysł był dla Melanie męczący – to, że miałaby grać,
musząc udawać, że czerpie przyjemność z przebywania z kimś, kto tak
bardzo ją irytował.
– Ooo…
Cześć, piękna!
Nie miała
problemu z usłyszeniem i zrozumieniem poszczególnych słów, choć przez
muzykę i nieco bełkotliwe brzmienie głosu chłopaka, to mogło okazać się
problematyczne. Melanie ledwo powstrzymała się przed wywróceniem oczami, kiedy
do tego wszystkiego wyraźnie wyczuła alkohol. Obecność pokaźnej grupki ludzi, a więc
również krwi, nie przeszkadzała w wychwyceniu charakterystycznej nuty,
zresztą na pierwszy rzut oka widać było, że jej wybrane nie był w najlepszej
formie.
Westchnęła w duchu,
po czym mrugnęła do dzieciaka porozumiewawczo, nie zamierzając okazywać choćby
cienia niezadowolenia. Może nawet lepiej było, że trafiła na kogoś, kto nie
grzeszył spostrzegawczością i inteligencją. Podejrzewała, że już i tak
nadmiernie rzucała się w oczy, nie tylko przez wzgląd na to, że nawet nie
uczęszczała do tego liceum, ale przede wszystkim brak sukienki. Zdecydowanie
nie sprawiała wrażenia kogoś, kto przyszedł specjalnie na bal – nie w skórzanej
kurtce i wysłużonych już ubraniach, które nosiła na co dzień.
– Brian –
mruknęła z opóźnieniem, dopiero po kilku sekundach przypominając sobie,
jak chłopak miał na imię. Problemy z pamięcią bywały w przypadku
wampira rzadkością, ale w jego przypadku naprawdę trudno było jej
skoncentrować się na tym, co mówił.
– Mówiłem,
że przyjdziesz. Rany, cieszę się, że to zrobiłaś – oznajmił natychmiast Brian, w pośpiechu
wyrzucając z siebie kolejne słowa. Wydawał się mieć z tym problem,
ale to nie powstrzymało go przed tym, żeby przynajmniej próbować mówić. –
Serio, bo już myślałem, że…
Mówił coś
jeszcze, ale właściwie nie zwracała na to uwagi. Spojrzenie skierowała w inną
stronę, zbawiona słowami, które rozległy się w całej sali gimnastycznej,
tym wyraźniejsze, że należały do dziewczyny, która trzymała mikrofon. Melanie
zmrużyła oczy, chociaż z wyostrzonymi zmysłami nie miała problemu z tym,
żeby spojrzeć w odpowiednim kierunku. W efekcie zignorowała nawet to,
że Brian nagle znalazł się tuż obok niej, chwiejąc się na nogach i aż rwąc
się do tego, żeby ją dotykać – objąć albo chwycić pod ramię, chociaż w jego
przypadku sprowadzało się to raczej do szukania kogoś, kogo mógłby potraktować
za ewentualną podpórkę, pozwalającą na łatwiejsze utrzymanie się w pionie.
– …Elizabeth
Evans i Damien Licavoli.
Nie
zwróciła uwagi na ogólne poruszenie – na brawa, wyraźne zadowolenie i to,
że dzieciaki wokół niej wydawały się świetnie bawić. Skupiła się przede
wszystkim na siostrze Jasona, która – z wyraźnym oszołomieniem –
przecisnęła się przez tłum, żeby dostać się do swego rodzaju sceny, o ile
tak można było nazwać ten fragment sali, którą zajęła dziewczyna z mikrofonem.
Liz przez cały ten czas trzymała się blisko Damiena, pozwalając, żeby ten ją
poprowadził, zupełnie jakby sama miała z tym problem. Mimo wszystko na jej
ustach pojawił się uśmiech, kiedy zrozumiała, że siostra Jasona została wybrana
do czegoś ważnego, ale chwila zadowolenia, którą poczuła Melanie, nie trwała
długo.
Z chwilą, w której
Elizabeth nagle poderwała głowę, a ich spojrzenia się skrzyżowały,
wszystko się skomplikowało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz