Alessia
Głos
Belli niósł się echem korytarzami twierdzy. Niejednokrotnie słyszała dziewczynę
rozeźloną, na dodatek w stopniu wystarczającym, żeby dość prawdopodobnym
wydawało się, że wilkołaczyca zdecyduje się kogoś zabić, ale Ali nie
przypominała sobie, kiedy Isabella wydawała się aż do tego stopnia rozeźlona – i to
najdelikatniej rzecz ujmując.
Usłyszała, że Ariel
wzdycha i – mogła przysiąc – prawie na pewno wywraca oczami. Nie
zaprotestowała, kiedy pociągnął ją za sobą, naturalnie decydując się
zainterweniować, choć Alessia szczerze wątpiła w to, żeby którekolwiek z nich
mogło coś zdziałać. Gdyby miała zliczyć te wszystkie razy, kiedy to od jej
przyjazdu ktoś komuś próbował rzucić się do gardła, pewnie już dawno straciłaby
rachubę. Wilkołaki miały to do siebie, że były impulsywne, choć do tej pory
zdecydowanie częściej spotykała się z rzucającymi się na siebie
młodziakami, bo to tym z trudem przychodziło opanowanie uczuć. Cóż,
kłótnie w przypadku Belli i Victora również zdarzały się często, poza
tym bywały niemniej spektakularne, ale mimo wszystko…
Ani ona, ani Ariel
nie mieli problemu z tym, żeby zorientować się skąd dochodziły krzyki
Belli. Kuchnia była jednym z nielicznych miejsc, gdzie potrafiła dojść,
nie gubiąc się po drodze, dlatego bez trudu zorientowała się, że to właśnie tam
prowadził ją jej towarzysz. Uniosła brwi, mimowolnie krzywiąc się, kiedy
zaczęła rozumieć poszczególne słowa, uświadamiając sobie, że pomijając liczne
groźby, znamienitą większość stanowiły tak wyszukane wiązanki przekleństw, że
aż poczuła się nieswojo. Zawsze wiedziała, że ta kobieta bywała porywcza, ale
tym razem przechodziła samą siebie, a to zdecydowanie nie wróżyło dobrze.
– Co się znowu
dzie…? – zaczął natychmiast Ariel, ledwo tylko przekroczyli próg pomieszczenia,
ale nie było dane mu skończyć.
Alessia jęknęła,
kiedy niemalże przygniótł ją do ściany, żeby zejść z drogi… latającemu
krzesłu. Mebel zniknął im z oczu, a sądząc po dźwięku, który doszedł
ich chwilę później, najpewniej skończył połamany na kawałeczki. Wzięła kilka
głębszych wdechów, zdecydowanym ruchem odpychając od siebie Ariela, żeby nie
ryzykować, że ten połamie jej żebra. Próbowała zrozumieć, co tak naprawdę
działo się wokół niej, ale to okazało się co najmniej problematyczne, skoro w kuchni
panował ni mniej, ni więcej, ale po prostu chaos.
– Takie tam kłótnie
kochanków – doszedł ją głos jednego z młodszych, zamieszkujących twierdzę
wilkołaków. Dopiero wtedy zauważyła, że kilku młodziaków skryło się w kącie,
z zaciekawieniem śledząc następujące po sobie wydarzenia. O,
tak, to naprawdę super sprawa!, zadrwiła w myślach, ostatecznie
zostawiając wszelakie uwagi dla siebie. – Vick ma przerąbane… Chyba.
Sądząc po tonie,
chłopak nie był takim stanem rzeczy szczególnie zmartwiony.
W tamtej chwili sama
zaczęła mieć ochotę na to, żeby jednak zacząć kląć, ale zdołała się
powstrzymać. W zamian poderwała głowę, by móc wypatrzeć Victora, który –
niech go szlag! – sprawiał wrażenie co najwyżej zakłopotanego, ale na pewno nie
przejętego tym, że ktokolwiek mógłby próbować go zabić. Trzymał się na dystans
od Belli, obserwując ją, kiedy krążyła nerwowo, aż trzęsąc się ze złości i raz
po raz wodząc wzrokiem dookoła, najpewniej w poszukiwaniu czegoś, czym
jeszcze mogłaby rzucić. W tamtej chwili zaczęła dziękować losowi za to, ze
stojak ze sztućcami, a już zwłaszcza nożami, znajdował się dość daleko, by
wilkołaczyca nie miała do niego bezpośredniego dostępu.
– Bella Isabella…
– Victor zawahał się, zwłaszcza kiedy kobieta spojrzała na niego z mordem w oczach.
– Nie żeby coś, ale… o co ci właściwie chodzi? – zapytał niemalże
uprzejmym tonem.
O chłopie…,
pomyślała z niedowierzaniem Alessia. Miała wrażenie, że z równym
powodzeniem mógłby aktywować jakąś cholerną bombę, zwłaszcza kiedy wilkołaczyca
zaśmiała się w nieco histeryczny sposób. W tamtej chwili naprawdę
wydawała się co najmniej przerażająca.
– O co mi
chodzi? – powtórzyła z niedowierzaniem. – Ty… jeszcze się pytasz… o co
mi chodzi?! – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
– No… W zasadzie
miło byłoby się dowiedzieć, chociaż naciskać nie będę – zapewnił, wyrzucając
obie ręce ku górze w poddańczym geście.
Z gardła kobiety
wyrwało się przeciągłe, ostrzegawcze warknięcie. Alessia pomyślała, że gdyby
miała do czynienia z wampirem, w tamtej chwili oczy dziewczyny
przypominałyby dwa jarzące się w ciemnościach punkciki – krwistoczerwone
na dodatek, a to zdecydowanie nie wróżyło dobrze. Tak czy inaczej,
sytuacja naprawdę prezentowała się marnie, przynajmniej z jej perspektywy,
bo Victor wciąż wydawał się nienaturalnie wręcz spokojny, jakkolwiek szalone by
się to nie było.
Gdzieś za plecami
wyczuła ruch, a chwilę później dostrzegła Laylę i Rufusa. Ciotka
prawie natychmiast zmaterializowała się przy niej, z zaciekawieniem
rozglądając się dookoła.
– Co…? – zaczęła,
ale Ali jedynie potrząsnęła głową, tym samym dając wampirzycy do zrozumienia,
że chwilowo lepiej udawać, że niczego się nie istnieje.
– Żebyśmy to
wiedzieli…
Drgnęła, kiedy Bella
choć na chwilę straciła zainteresowanie swoim partnerem, w zamian
przenosząc wzrok w ich stronę. Coś w jej spojrzeniu sprawiło, że
Alessia momentalnie zapragnęła się wycofać, gotowa przysiąc, że ma do czynienia
z niebezpieczną, gotową do ataku bestią, ale prawie natychmiast od rzuciła
od siebie taką możliwość. Czuła, że to tylko instynkt, który zazwyczaj
nakazywał, żeby trzymała się z daleka od istot, które z logicznego
punktu widzenia były jej naturalnymi wrogami.
– Jego się pytajcie!
– zaproponowała gniewnym tonem Isabella. Ali z zaskoczeniem przekonała
się, że kobieta miała zaszklone oczy i wyglądała, jakby za moment mogła się
popłakać. – Niech powie wam jak mnie skrzywdził i… Kurwa, Victor! – wyrwało jej
się.
Przynajmniej
przestała się rzucać, choć to wydawało się marnym pocieszeniem, skoro nadal
sprawiała wrażenie kogoś, kto jest w stanie zrobić coś nieprzewidywalnego.
Obie dłonie zacisnęła na najbliższym kuchennym blacie, tak mocno, że Alessia
jakoś nie miała wątpliwości co do tego, że gdyby zabrała ręce, okazałoby się,
że obie odcisnęła w dotychczas gładkiej powierzchni.
Wymieniła krótkie
spojrzenia najpierw z Laylą, a potem z Arielem. Ten drugi tylko
wzruszył ramionami, niemniej zdezorientowany, co i wszyscy, a już
zwłaszcza tkwiący w bezruchu Victor. Ali zawahała się, mając ochotę
wykorzystać moment, żeby podejść do Belli i spróbować z nią
porozmawiać, skoro ta zaczynała się uspokajać, ale instynkt podpowiadał jej, że
to może nie być najlepszym pomysłem.
– Ehm… Bella?
Wilkołaczyca nawet
nie drgnęła, wciąż wsparta od blat i drżąca. W którymś momencie
zacisnęła powieki, być może próbując w ten sposób się rozluźnić i jakkolwiek
nad sobą zapanować, a może starając się ukryć to, że mogłaby płakać.
Alessia zawahała się, coraz bardziej zdezorientowana; bezwiednie zrobiła krok
naprzód, w głowie mając dziesiątki pytań i wątpliwości co do tego, co
powinna zrobić. Pomijając Ariela, tak naprawdę nie znała tutaj nikogo, a przynajmniej
nie tak dobrze, by czuć się swobodnie, ale mimo wszystko…
Westchnęła, po czym
– ignorując to, że gdzieś za jej plecami Ariel drgnął, wydając się chętnym,
żeby ją powstrzymać – ostrożnie przesunęła się bliżej Isabelli.
– Hej, co się stało?
– zapytała cicho, starannie dobierając słowa. Próbowała zachowywać się w równie
delikatny sposób, co i podczas rozmowy z Nattie. To nie było
najszczęśliwszym wspomnieniem, ale nie mogła zaprzeczyć, że taki sposób
uspokajania okazał się skuteczny, a to musiało o czymś świadczyć. –
Bella, proszę… Co się stało? – powtórzyła wcześniejsze pytanie.
Isabella jęknęła, po
czym wzdrygnęła się, podrywając głowę tak gwałtownie, że Ali aż cofnęła się o krok.
Mimo wszystko odniosła wrażenie że nieśmiertelnej udało się trochę nad sobą
zapanować, bo kiedy się odezwała, jej głos zabrzmiał bardziej jak coś, co
mogłoby paść z ust człowieka, aniżeli zwierzęcy charkot.
– Jego się zapytaj –
powtórzyła, po czym z niedowierzaniem potrząsnęła głową. – Niech się
przyzna, jak bardzo mnie skrzywdził.
Faktycznie brzmiała
na zranioną, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Alessia westchnęła, w głowie
jak na zawołanie mając dziesiątki scenariuszy, tym bardziej, że nie tak dawno
temu była zszokowana informacją o tym, co Dimitr rzekomo zrobił Isabeau. W przypadku
Victora łatwiej jej było wyobrazić sobie złe rzeczy, choć nawet to miało swoje
granice. Zawsze miała wrażenie, że kochał Bellę i to bardzo, ale mimo
wszystko…
Zdradził ją? Dość
wątpliwe, skoro poza nią nie było innych kobiet, przynajmniej w twierdzy.
Nic innego nie przychodziło jej do głowy, może poza sytuacją, w której
Vick… posunąłby się trochę za daleko, ale i to nie mieściło się Alessi w głowie.
Miał swoje za uszami, poza tym nie raz słyszała o tym, jak bardzo brutalne
potrafiły być wilkołaki, ale – do diabła – zdecydowanie nie uważała Victora za
gwałciciela. To był jeden z bardziej tych ułożonych, cywilizowanych
przypadków, a to o czymś świadczyło.
Chyba.
– Bella, na litość
bogini… Chętnie bym się wytłumaczył, ale wciąż mi nie powiedziałaś, co takiego
ci zrobiłem! – Tym razem do głosu mężczyzny wkradła się nutka
zniecierpliwienia, ale też… troski. Z wolna ruszył się z miejsca,
ostrożnie przesuwając bliżej partnerki, choć zdaniem Alessi to zdecydowanie nie
był dobry pomysł. – O co chodzi? Chyba, że masz okres – wypalił, a ona
zapragnęła uderzyć się otwartą dłonią w czoło. Tak, to był idealny sposób
na to, żeby załagodzić sytuację! – Zawsze bywasz wtedy wrażliwa, chociaż…
– Okres?! –
Isabella wyprostowała się niczym struna, nagle znów rozjuszona. Ali musiała
odskoczyć na bok, w obawie przed tym, że z tego wszystkiego
przypadkiem sama oberwie. – Czy ty sobie ze mnie teraz żartujesz?! Victor,
niech cię szlag, nie byłoby żadnego problemu, gdybym faktycznie miała ten
cholerny okres!!! – wybuchła, a mężczyzna zesztywniał.
– Chyba nie bardzo
rozumiem…
Tym razem na niego
warknęła.
– Nie rozumiesz…? –
Znów się zaśmiała, niemniej niepokojąco, co i za pierwszym razem.
Zdecydowanie nie miała powodów do tego, żeby się cieszyć, wręcz rwąc się o tego,
żeby zrobić komuś krzywdę. – Nie, nie mam okresu! Nie mam, bo zafundowałeś mi
jakaś cholerną niespodziankę i… – Tym razem się popłakała, co samo w sobie
nie było w przypadku Belli normalne. – Jestem w ciąży, dupku!
Po jej słowach
zapanowała nieprzenikniona, nienaturalna wręcz cisza, jakże odmienna od chaosu,
którego doświadczali do tej pory. Victor zastygł w bezruchu, bezmyślnie
wpatrując się w drżącą, wciąż rozeźloną kobietę i będąc w stanie
naprzemiennie to otwierać, to znowu zamykać usta. Jego twarz nie wyrażała
niczego, w przeciwieństwie do tej Isabelli, która ot tak zalała się łzami,
najwyraźniej dochodząc do wniosku, że jest jej wszystko jedno, czy ktoś zobaczy
ją w takim stanie, czy może jednak nie. Alessia wątpiła, żeby ktokolwiek
odważył się później choć słowem zająknąć się na ten temat, przynajmniej jeśli
chciał zachować życie, bo Bella zdecydowanie nie sprawiała wrażenia kogoś
chętnego do jakiejkolwiek dyskusji.
A to dopiero…,
pomyślała z zaskoczeniem. Spodziewała się naprawdę wielu rzeczy, ale nie
tak… Hm, w gruncie rzeczy błahego rozwiązania, choć z perspektywy
ciskającej się na prawo i lewo nieśmiertelnej, to wcale nie musiało być
takie proste.
Nie była pewna, jak
długo wszyscy trwali w ciszy. Z pewnym opóźnieniem wycofała się,
uświadamiając sobie, że niejako stała pomiędzy dwójką toczących nieformalny
pojedynek na spojrzenia wilkołaków, ryzykując, że jednak oberwie, jeśli Belli
ostatecznie puszczą nerwy. W głowie miała pustkę, tym bardziej, że
wszystko to, co działo się na jej oczach, wcale nie wydawało się złe. Wręcz
przeciwnie – gdyby sytuacja była inna, w takim wypadku bardziej naturalnym
wydawało się dziewczynie to, żeby zacząć gratulować.
– Ja… – Głos Vick'a
zabrzmiał dziwnie, nienaturalnie spokojny i jakby wyprany z jakichkolwiek
emocji. – Mogłabyś powtórzyć, jeśli łaska? – dodał w przesadnie wręcz
uprzejmy sposób.
– Masz problemy ze
słuchem?! – wycedziła przez zaciśnięte zęby Bella. – Jak mogłeś mnie tak
skrzywdzić, ty…?
– O ile mi
wiadomo, do tanga trzeba dwojga – zauważył mimochodem, chociaż drażnienie kogoś,
kto już i tak wydawał się chętny, żeby go zabić, zdecydowanie nie było
rozsądne.
Bella wydała z siebie
gniewny charkot, po czym jednak puściły jej nerwy, bo z mordem w oczach
wyrwała się do przodu.
– Ciebie to bawi,
czy jak? – zapytała z niedowierzanie. Victor nawet nie drgnął, pozwalając
żeby zmaterializowała się przed nim, chyba jedynie cudem nie decydując się go
uderzyć. – Nabijasz się ze mnie?
– Przeciwnie –
zapewnił ją pośpiesznie. Isabella drgnęła, kiedy do tego wszystkiego się
uśmiechnął. – Próbuję zrozumieć, w czym masz problem, bo… Bo wiesz,
będziesz matką – zauważył niemalże pogodnym tonem. – Niech mnie któraś pani tu
poprawi, jeśli się myślę, ale to czasami nie jest powód do radości? –
zasugerował, ale nawet gdyby Alessia albo Layla chciały mu odpowiedzieć, Bella
nie zamierzała dać którejkolwiek z nich po temu okazji.
Z gardła
wilkołaczycy wyrwał się zdławiony jęk, kiedy zamachnęła się, by jednak go
uderzyć. Wywrócił oczami, po czym z łatwością chwycił ją za oba
nadgarstki, ostatecznie sprawiając, że wpadła mu w ramiona.
– Cholera, puść
mnie! – warknęła, próbując się oswobodzić. – Mało ci tego, co już zrobiłeś, czy
jak?!
– Wiesz, trochę za
późno na takie pretensje, chociaż…
Znowu się szarpnęła,
tym razem o wiele bardziej gwałtownie.
– Przestań!
Masz mnie w tej chwili puścić, bo… – Urwała, żeby móc złapać oddech i jakoś
zapanować nad drżeniem głosu. – Mam wrażenie, że doskonale bawisz się moim
kosztem i… Szlag!
– Bella Isabella, dalej nie
widzę problemu – oznajmił z przekonaniem. – Będę ojcem. To jest… po prostu
cudowne – stwierdził, a ona jęknęła.
– Jaja sobie robisz?!
Potrząsnął głową.
– Wytłumacz mi, bo wciąż nie bardzo rozumiem… Gdzie cię skrzywdziłem? –
Parsknął śmiechem – szczerym i zdecydowanie nie tak histerycznym, jak
wcześniej Bella. Wydawał się zadowolony, w miarę jak zaczęło do niego
docierać to, jak prezentowała się sytuacja. – Och, bella Isabella…
– Ty… Niech cię szlag! – wyrzuciła z siebie na wydechu. – Uważasz,
że to takie zabawne? Ja nie… Nie będę latała z brzuchem, jasne? Nie ma
mowy!
– Powtórzę: trochę na to za późno. – Zawahał się, po czym lekko
przekrzywił głową. – Wspominałem już, że się cieszę?
Wydała z siebie jęk frustracji, jednoznacznie świadczący o tym,
że nawet po części nie podzielała jego dobrego nastroju. Wręcz przeciwnie – Ali
była gotowa przysiąc, że gdyby zaszła taka potrzeba, Isabella jednak zrobiłaby
komuś krzywdę. Z drugiej strony, coś w sposobie, w jaki trzymał
ją Victor, wydawało się niezwykle delikatne, jakby szczerze wątpił w to,
czy faktycznie zamierzała kogokolwiek zranić. W gruncie rzeczy w tamtej
chwili wyglądała jak dziecko – nagle zagubiona, zapłakana i po prostu
rozżalona.
– Ale ja nie – wyrzuciła z siebie na wydechu. – Ja nigdy nie
chciałam… Do diabła, nie nadaję się na matkę! – jęknęła.
– Dobra, dobra… Każda z was się nadaje. – Victor wywrócił oczami. –
To chyba taki bonus do płci.
– Masz jeszcze jakieś mądre stereotypy pod ręką?! – warknęła na niego,
ale puścił jej słowa mimo uszu.
– Już się uspokoiłaś? – zapytał, chociaż zdecydowanie na taką nie
wyglądała. Aż jęknęła w odpowiedzi na jego słowa. – Nie żebym był znawcą,
ale chyba teraz nie powinnaś się denerwować – zauważył przytomnie.
– To się kiepsko składa, bo przy tobie dostaję nerwicy!
Tylko się zaśmiał, tym samym niejako potwierdzając wcześniejsze stwierdzenie,
że mógłby dobrze bawić się jej kosztem. Alessia z wolna przesunęła się
bliżej Ariela, sama niepewna tego, jak się czuła – jak intruz, czy może jeszcze
inaczej, tym bardziej, że sytuacja zdecydowanie nie należała do takich, które
mają miejsce na co dzień. Fakt, że Bella wyglądała na chętną, żeby roznieść
nawet całą twierdzę, gdyby zaszła taka potrzeba, nie poprawiał dziewczynie
nastroju, wręcz utwierdzając ją w przekonaniu, że przez najbliższe
tygodnie mieli przeżywać piekło. Isabella od zawsze potrafiła być trudna, a skoro
na wieść o ciąży reagowała w taki sposób…
Cóż, to zdecydowanie nie prezentowało się dobrze, Ali z kolei nagle
zwątpiła w to, czy dalsze tkwienie w miejscu i obserwowanie
sprzeczającej się dwójki faktycznie było dobrym pomysłem.
– Skrzywdziłeś mnie – powtórzyła z uporem Bella. – Nie ma w tym
nic zabawnego i… Vick, ty w ogóle mnie słuchasz?! – zirytowała się, bo ten
wydawał się być myślami gdzieś daleko.
– Jasne, jasne… Mów sobie do woli – zaproponował, aż prosząc się o to,
żeby jednak spotkało go jakieś nieszczęście. – Chodź. Pogadamy sobie… Gdzieś,
gdzie nie znajdziesz ostrych przedmiotów – dodał, po czym bezceremonialnie
porwał wilkołaczycę na ręce.
Szarpnęła się w jego ramionach, wyraźnie niechętna, żeby przystać
na jego propozycję. Z drugiej strony, być może walczyła z nim tylko
dla zasady, uparcie wypierając to, co napawało ją największym lękiem. Fakt, że
akurat Victor wydawał się w obecnej sytuacji w pełni spokojny, jawił
się Alessi jako co najmniej szalony, ale z drugiej strony… Cóż, to jemu od
zawsze zależało na zachowaniu gatunku. To mogło o czymś świadczyć, poza
tym mogłoby tłumaczyć frustrację Belli, która w takim wypadku bez
wątpienia poczułaby się jak narzędzie do spełnienia zachcianek pierwotnego, ale
z drugiej strony…
Patrzyła na Victora i wcale nie miała poczucia tego, że z jego
perspektywy chodziło tylko i wyłącznie o to, że mógłby osiągnąć cel.
Wręcz przeciwnie – wydawał się naprawdę zadowolony, poza tym w sposobie, w jaki
spoglądał na Isabellę, było coś takiego, czego nie potrafiła sprecyzować, a co
wydawał się… po prostu właściwe.
– Gdzie ty mnie bierzesz? Bo jeśli masz na myśli pokój… – zaczęła, ale
wilkołak nie pozwolił jej dokończyć.
– Przejmujesz się? – zapytał z powątpiewaniem. – Nie żeby coś, ale
nie da się zapłodnić ciężarnej drugi raz…
– Victor!
Wyrzucała z siebie jeszcze jakieś gniewne słowa, ale najwyraźniej
te nie zrobiły na nim wrażenia, bo finalnie i tak wyniósł ją z kuchni
– tak po prostu, nie sprawiając wrażenia szczególnie przejętego tym, że na
osobności tym bardziej mogłaby chcieć go zamordować. Alessia odprowadziła ich
wzrokiem, niemniej zszokowana, co i wszyscy obecni, a przy tym co
najmniej wytrącona z równowagi. W efekcie sama również musiała oprzeć
się o blat, przez krótką chwilę zaczynając mieć wątpliwości co do tego,
jakim cudem wciąż była w stanie utrzymać się na nogach.
– O rany… – wyrwało jej się.
Powiodła wzrokiem po kuchni, ostatecznie zatrzymując wzrok na Arielu.
Musiał wyczuć, że mu się przypatrywała, bo natychmiast poderwał głowę, dzięki
czemu ich spojrzenia się spotkały.
– No… – Urwał, po czym wzruszył ramionami. – Powinniśmy jednak interweniować,
czy…? – zaczął, ale Alessia tylko potrząsnęła głową.
– O ile w pokoju nie trzymają noży, to może sobie z nią
porazi – stwierdziła, bezskutecznie próbując rozładować atmosferę.
– Hm… Ciekawie tu u was – stwierdziła cicho Layla ze swojego
miejsca. – Serio. To było… – Zamilkła, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że
jakiekolwiek dodatkowe komentarze będą zbędne.
Ali westchnęła, chcąc nie chcąc przyznając ciotce rację.
– Zwykle jest spokojniej – zapewnił pośpiesznie Ariel, chociaż w ostatnim
czasie ta kwestia pozostawała dość dyskusyjna. – To znaczy… prawie nikt się nie
zabija – dodał po chwili zastanowienia – więc…
– Marnie ci idzie pocieszanie, prawda? – mruknął z powątpiewaniem
Rufus, spoglądając na wilkołaka w niemalże rozbawiony sposób. Miała
wrażenie, że jako jeden z nielicznych dobrze się bawił, choć to równie
dobrze mogło być wyłącznie jej wrażeniem.
Odezwał się mistrz rozpoznawania i reagowania
na potrzeby innych, pomyślała z niedowierzaniem, w ostatniej
chwili powstrzymując się przed rzuceniem jakiejś złośliwej uwagi. W zamian
wyprostowała się i z wolna podeszłam do Ariela, żeby móc chwycić go
za rękę.
– Wszystko w porządku? – zapytała cicho, spoglądając na chłopaka ze
swego rodzaju obawą.
– Mhm… Chyba tak – stwierdził, ale z jakiegoś powodu mu nie
wierzyła.
Westchnęła, ale ostatecznie zdecydowała się na milczenie, mimochodem
spoglądając na ledwo widoczne w półmrok, mieszczące się na przedramionach
chłopaka blizny. Wtedy zrozumiała, choć nawet wtedy zdecydowała się zachować
swoje przemyślenia dla siebie, aż nazbyt świadoma tego, że to nie najlepszy
temat, by poruszać go przy wszystkich.
Problem polegał na tym, że niezależnie od wszystkiego, Ariel na pewno
nie miał być w stanie radości Victora zrozumieć.
Oj, przesadzają. Normalnie powinni sobie zrobić bombelka i... przepraszam cie, Ness, muszę to powiedzieć, bo ty wiesz... powinni zrobić sobie bombleka i "nie dygać".
OdpowiedzUsuń