Elena
Z jakiegoś powodu miała
wątpliwości co do tego, czy powinna otworzyć oczy. Trwała w bezruchu,
bojąc się poruszyć i próbując ocenić, co takiego właśnie się wydarzyło.
Pamiętała Rafaela – jego dotyk, słowa i zapewnienia, a także moment, w którym
ostatecznie zdecydowała się demonowi poddać. To było niczym oświecenie, kiedy w końcu
otworzyła się na to, przed czym przez tyle czasu przyszło jej uciekać. Teraz
pamiętała, ale choć wiedziała, że w ostatnim czasie nie wydarzyło się nic
dobrego, wcale nie czuła się dzięki temu lepiej.
Nie miała wątpliwości co do tego, że bez pewnych wspomnień
byłoby o wiele prościej. Początkowo niespójne obrazy mieszały się ze sobą,
a ona miała czas na to, żeby z uporem je od siebie odpychać, ale
teraz to nie było możliwe. Jakby tego było mało, prócz pamięci do Eleny wróciły
emocje – a więc to, co chcąc nie chcąc musiała znać, skoro te niejako
stanowiły jej cząstkę. Zdążyła o nich zapomnieć, gubiąc się w tym, co
przyniosło ze sobą przebudzenie, a może po prostu pragnąc odciąć się od
tego, co mogłoby nieść ze sobą ból, ale teraz…
Pamiętała, że Rafael nie chciał jej skrzywdzić – i że
zarówno jego bliskość, jak i pocałunki, którymi obdarowywał ją, podczas
gdy ona czuła się gotowa go zabić, wywoływały tylko i wyłącznie
przyjemność oraz tęsknotę. Teraz dominowała zwłaszcza ta druga, zwłaszcza kiedy
uprzytomniła sobie, że nie ma pojęcia, gdzie tak naprawdę się znajdowała i że
serafina nie było nigdzie obok. To sprawiło, że w przypływie paniki
błyskawicznie poderwała się do pozycji siedzącej, prostując niczym struna i niespokojnie
wodząc wzrokiem na prawo i lewo. Oddech dziewczyny przyśpieszył, tym samym
zdradzając niepokój, ale było jej wszystko jedno, czy ktoś przypadkiem oskarży
ją o słabość.
Pokój był mały i jakby znajomy, choć dopiero po dłuższej
chwili uprzytomniła sobie, dlaczego sypialnia mimo wszystko wywołała w niej
pozytywne odczucia. Przecież spędziła w tym miejscu kilka pierwszych lat
życia, zanim wraz z rodziną przenieśli się do Seattle. Była w domu, o ile
należący do Allegry budynek wciąż nadawał się do tego, żeby określić go tym
mianem – i to bynajmniej nie dlatego, że się wyprowadzili, ale…
– Elena! O mój Boże, Elena!
Znajomy głos wyrwał ją z zamyślenia w równym
stopniu, co i błyskawiczny ruch od strony drzwi. Wciąż była oszołomiona,
przez co miała problem, by skupić się zarówno na zakamarkach
pomieszczenia, jak i na tym, co ziało się wokół niej. W efekcie
początkowo nie zwróciła uwagi na to, że mogłaby nie być sama, przynajmniej do
momentu, w którym znalazła się w czyichś objęciach, aż nazbyt
świadoma, że obejmująca ją osoba najpewniej płacze – wręcz zanosi się szlochem,
chociaż w przypadku wampira coś takiego nie powinno być możliwe. Elena
zamarła, początkowo po prostu tkwiąc w miejscu i bezmyślnie wpatrując
się w przestrzeń, zanim zapanowała nad sobą w stopniu wystarczającym,
by zdobyć się na odwzajemnienie uścisku. Chciała coś powiedzieć, ale gardło
miała tak ściśnięte, że nawet złapanie oddechu zaczęło jawić się jako wyzwanie,
którego nie była w stanie podjąć. W głowie miała pustkę, poza tym
nade wszystko chciała przepraszać, ale przez wzgląd na ostatnie wydarzenia to
wydawało jej się co najmniej niewystarczające.
– Mamo…
Esme
drgnęła, co najmniej oszołomiona tym, że jej córka mogłaby jak gdyby nigdy nic
siedzieć tuż obok niej, nie wspominając o możliwości odezwania się. Elena
westchnęła, coraz bardziej niepewna i przytłoczona narastającym z każdą
kolejną sekundą poczuciem winy. Raz jeszcze spróbowała się odezwać, ale to
okazało się niemożliwe, skoro obejmująca ją wampirzyca niejako miażdżyła jej
żebra. Jakby tego było mało, dziewczyna w pewnym momencie zwątpiła w to,
czy wypowiedzenie jakichkolwiek słów miało sens, skoro Esme wydawała się zbyt
roztrzęsiona, by zwrócić na nie uwagę.
– Jesteś
tutaj… Naprawdę tutaj jesteś – usłyszała tuż przy uchu zdławiony głos matki i to
wystarczyło, żeby wytrącić ją z równowagi.
Do tej pory
była przede wszystkim zdezorientowana sytuacją, stopniowo oswajając się z tym,
co działo się wokół niej. To wszystko jawiło się Elenie niczym jakiś pokręcony
sens, którego nie potrafiła ot tak zrozumieć, a tym bardziej zaakceptować,
bo miała poczucie, że minione wydarzenia tak naprawdę nie dotyczyły jej – ani
te z lasu, ani tym bardziej z Volterry, bo wszystko z dnia balu
było dla niej tak odległe i zamazane, że równie dobrze mogłaby to sobie
wyobrazić. Pojawienie się Miry w hotelu, wspólny lot i moment, w którym
obie wpadły do sali tronowej… Ile czasu tak naprawdę minęło? Nie wspominając o tym,
że ostatecznie Isobel…
Drgnęła,
ledwo powstrzymując się przed dociśnięciem obu dłoni do miejsca, gdzie
znajdowało się serce. Przez krótką chwilę przechodziła przez to raz jeszcze,
niemalże czując, jak królowa wbija palce w jej klatkę piersiową, by móc
zacieśnić uścisk wokół bijącego szybciej niż zazwyczaj mięśnia. Nie miała
wątpliwości, że właśnie w tamtej chwili umarła – zapadła się w ciemność,
tym samym spełniając wizję, która już od jakiegoś czasu dręczyła Isobel. „Światło
musi zgasnąć” – przypomniała sobie słowa pierwotnej, ale zarówno wtedy, jak i tym
bardziej teraz te nie miały dla niej sensu, zresztą tak jak i to, że wraz
ze swoim ponownym przebudzeniem tak ochoczo poszła za sprawczynią własnej
śmierci. Chciała zrozumieć, ale nie potrafiła, tak jak i nie była w stanie
zaakceptować tego, co miało miejsce później – i co być może zrobiłaby,
gdyby nie pojawił się Rafael.
Zrozumienie
pojawił się nagle, równie silne, co i przeszywające cierpienie, które tak
nagle poraziło jej ciało. Przez krótką chwilę miała ochotę odepchnąć Esme, nie
chcąc żeby ktokolwiek, a już zwłaszcza mama, próbował ją dotykać. Poczuła
wilgoć pod powiekami, ale nie zwróciła na to uwagi, pozwalając sobie na płacz,
choć to jedynie sprawiło, że obejmujące ją ramiona zacisnęły się wokół niej w o wiele
bardziej stanowczy sposób. To nie powinno mieć miejsca, biorąc pod uwagę to, co
chciała zrobić, ale…
– Elena…
Elena, kochanie, co się stało? – doszedł ją coraz bardziej niespokojny głos
swojej opiekunki. – Coś jest nie tak…? O mój Boże, straszysz mnie!
– Co ja
chciałam zrobić…? – wykrztusiła z siebie na wydechu, jakimś cudem będąc w stanie
się odezwać.
Zdołała
oswobodzić się z uścisku mamy na tyle, by odchylić się w lodowatych
ramionach wampirzycy i spojrzeć na nią rozszerzonymi do granic możliwości,
załzawionymi oczami. Dopiero w tamtej chwili zdołała przyjrzeć się mamie o wiele
dokładniej niż do tej pory, tym samym przekonując się, że ta wyglądała inaczej
niż zwykle. Elena nie miała pewności na czym polegała różnica, ale z jakiegoś
powodu ta wydawała jej się dość oczywista – to, że mogłaby zranić kogoś do tego
stopnia i…
To była jej
wina, z czego również doskonale zdawała sobie sprawę. Popełnia dość
błędów, żeby o tym wiedzieć – by mieć pewność, że przyniosła mnóstwo bólu
nie tylko samej sobie, ale przede wszystkim najbliższym. Z opóźnieniem przypomniała
sobie kolejny szczegół – odległe wspomnienie z dnia śmierci, kiedy to
przed zapadnięciem się w niebyt usłyszała krzyk mamy i… och, ten nieludzki
ryk, który…
Rafael.
Gdzie w tym wszystkim był Rafael i…?
– Nie
zrobiłaś niczego – odezwał się nowy głos, a jej serce omal nie wyskoczyło z piersi.
– Mówiłem ci już wcześniej, lilan.
Wzięła
kilka głębszych wdechów, mimowolnie rozluźniając się w odpowiedzi na te
słowa. Zwłaszcza to ostatnie, pieszczotliwe określenie „najdroższa”, które
słyszała wystarczająco często, by móc utwierdzić się w przekonaniu, że
bardzo wiele kwestii uległo zmianie. Chwilami wciąż nie wierzyła, ale w tamtej
chwili nie potrafiła i nie chciała choćby na moment wziąć pod uwagę tego,
że w przypadku jej i Rafaela doszło do swego rodzaju pomyłki albo że
on…
Nie, takie
rozwiązanie zdecydowanie nie wchodziło w grę. Fakt, że wciąż tutaj był,
stanowił tego idealny dowód.
Nie
zarejestrowała momentu, w którym demon w ogóle wszedł do pokoju, ale
to nie miało dla niej znaczenia. Liczyło się to, że spokojnie stał przy
drzwiach, opierając się o nie i dotychczas spokojnie obserwując.
Zauważyła parę czarnych, lśniących skrzydeł, które jak zwykle złożył na plecach
i które łagodnie zaszeleściły, kiedy nagle wyprostował się, pośpiesznie
ruszając z miejsca. Elena rzuciła niespokojne spojrzenie wciąż obejmującej
ją mamie, ale Esme nawet nie drgnęła, zupełnie jakby obecność uważanego przez
wszystkich za mordercę serafina stanowiła najoczywistszą rzecz na świecie.
– Jesteś
tutaj – zauważyła jakże błyskotliwie. Demon spojrzał na nią z zaciekawieniem,
ale wyjątkowo powstrzymał się od komentarza. – W domu Allegry.
– Naprawdę?
– zadrwił, wymownie unosząc brwi ku górze. – Wybacz. Nie miałem żadnego
opustoszałego cmentarza pod ręką – dodał, a ona prychnęła, co najmniej
oszołomiona takim początkiem rozmowy.
Jak w ogóle
mógł zachowywać się w aż tak spokojny sposób? Miała ochotę go o to
zapytać, zresztą to był zaledwie początek listy, którą zdążyła ułożyć sobie w tych
kilka minut, ale ostatecznie nie wyrzuciła z siebie nawet słowa. W głowie
miała pustkę, co w coraz większym stopniu dawało się dziewczynie we znaki,
nie wspominając o tym, że…
– Mamo –
powiedziała w końcu, starannie dobierając słowa. Odchrząknęła, coraz
bardziej oszołomiona i na swój sposób zażenowana sytuacją. Nie w ten
sposób wyobrażała sobie to wszystko, ale z drugiej strony… co właściwie
pozostawało zgodne z tym, co kiedykolwiek sobie zaplanowała? – Mamo, ja
wiem, jak to zabrzmi, ale to jest… – zaczęła, jednak wampirzyca nie pozwoliła
jej dokończyć.
– Twój mąż,
Rafael – oznajmił, a Elena poczuła się trochę tak, jakby ktoś z całej
siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie, bo to zabrzmiało… po prostu
normalnie, a przynajmniej to sugerował ton Esme. Nie wydawała się ani
trochę przerażona, nie wspominając o okazywaniu jakiejkolwiek niechęci. –
Oddał mi cię. Obiecał, że to zrobi, a teraz tutaj jesteś i… – Urwała,
najwyraźniej dochodząc do wniosku, że jakiekolwiek dalsze wyjaśnienia nie są
konieczne.
– Hm… Mniej
więcej tak – mruknął z powątpiewaniem Rafa, zakładając ramiona na piersi.
Gdyby go
nie znała, pomyślałaby, że w tamtej chwili był zażenowany – najdelikatniej
rzecz ujmując, bo wyglądał na chętnego do szybkiej ewakuacji, zwłaszcza kiedy
Esme bezceremonialnie poderwała się ze swojego miejsca. Elena mimowolnie się
spięła, kiedy wampirzyca bez chwili wahania doskoczyła do demona, by w następnej
sekundzie również jego wziąć w ramiona. Spodziewała się naprawdę wielu
rzeczy, ale na pewno nie czegoś takiego, zresztą jak i sam Rafa, który po
prostu zesztywniał, wydając się rozważać możliwe rozwiązania – a więc
jednak odepchnięcie kobiety, uderzenie jej albo udawanie, że tymczasowo nie
istnieje. Ostatecznie najwyraźniej zdecydował się na ostatnie, co bynajmniej
nie zraziło Esme, bo ta nie wyglądała na szczególnie przygnębioną tym, że nie
doczekała się odwzajemnienia uścisku.
– Dziękuję
– wyrzuciła z siebie na wydechu, w końcu się odsuwając. Serafin także
cofnął się o krok, o wiele zbyt szybko, zastrzegł, ale wampirzyca nie
wydawała się zainteresowana jego tłumaczeniami. –
Uratowałeś mi dziecko.
Demon
potrząsnął głową.
– Z egoizmu!
– powtórzył i w tamtej chwili Elenie jakimś cudem udało się
uśmiechnąć.
– Udaje
bardziej niebezpiecznego niż jest, więc pewnie będzie to powtarzał tak długo,
aż damy mu spokój – oznajmiła ze spokojem, a Rafael spojrzał na nią w co
najmniej poirytowany sposób.
– Mówisz
poważnie, lilan? – zapytał z niedowierzaniem.
Ograniczyła
się do wzruszenia ramionami.
– Pamiętam
– oznajmiła z naciskiem. – Z egoizmu rzuciłeś się osłaniać Renesmee
przed swoim rodzeństwem? – dodała i choć w pierwszym odruchu drgnął
niespokojnie, ostatecznie prawie natychmiast udało mu się nad sobą zapanować.
– Poniekąd.
To nie ja wydałem rozkaz – oznajmił z uporem, ale ona wiedziała swoje.
Miała ochotę go o tym poinformować, nim jednak zdążyła zastanowić się nad
tym, czy drażnienie go tak na dobry początek, to najlepszy pomysł, coś w błękitnych
oczach demona złagodniało. – Wróciłaś do mnie – powiedział tak cicho, że ledwo
była w stanie go zrozumieć.
Zawahała
się, po lekko przekrzywiła głowę.
– Po czym
to wnioskujesz? – zapytała dla zyskania na czasie.
O dziwo,
Rafael w odpowiedzi tylko się uśmiechnął.
– Po tym,
że już teraz mnie denerwujesz. Wracamy do normy – stwierdził i choć to
zabrzmiało pocieszająco, Elena prawie natychmiast poczuła się przygnębiona.
Nerwowym
gestem przeczesała włosy palcami, obojętna na liczne kołtuny i to, że
najpewniej wyglądała jak siódme nieszczęście. Jeszcze jakiś czas temu, taki
stan rzeczy byłby dla niej nie do przyjęcia, ale teraz zaczynała dochodzić do
wniosku, że tak naprawdę jest jej wszystko jedno. Zbyt wiele się wydarzyło, a ona
mimo obaw usiłowała zrozumieć. Czuła, że straciła wystarczająco wiele czasu –
całe dni, jeśli nie tygodnie – i to wystarczyło, by chciała za wszelką
cenę znaleźć odpowiedzi na dręczące ją pytania.
Wyczuła
ruch, kiedy ktoś się do niej zbliżył, ale nie uniosła głowy. Muśnięcie
lodowatych palców utwierdziło ją w przekonaniu, że wciąż ma przy sobie
mamę, co zresztą wcale nie wydało się Elenie zaskakujące. Nigdy nie chciała
mieć dzieci, ale podejrzewała, że gdyby kiedyś przyszło jej zostać matką,
zachowywałaby się we właśnie taki sposób, zwłaszcza mając świadomość, że tylko
cudem może ponownie tulić do siebie kogoś, kogo kochałaby najmniej na świecie.
– Jak się
czujesz? – usłyszała, ale w odpowiedzi tylko potrząsnęła głową.
– Chyba
lepsze pytanie, to czy w ogóle czuję – mruknął, po czym jednak zmusiła się
do tego, żeby spojrzeć na Rafaela. – Jak…?
– Nie mam
pojęcia… A przynajmniej nie do końca – przyznał i to wystarczyło,
żeby jeszcze bardziej ją zdezorientować.
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta, niepewna jak powinna ubrać w słowa to, co dręczyło ją
najbardziej. Bez słowa wtuliła się w Esme, zarówno szukając poczucia
bezpieczeństwa, jak i pragnąc dać je wampirzycy, by ta nabrała pewności,
że wszystko było w porządku – przynajmniej tymczasowo. Z jej
perspektywy to wszystko nie miało sensu, a skoro do tego wszystkiego
jedyna osoba, która mogła jej cokolwiek wytłumaczyć, wydawała się rozkładać
ręce, to zdecydowanie nie wróżyło
dobrze.
– Cudownie
się zapowiada! – zadrwiła, a Rafa wywrócił oczami.
– Żyjesz –
przypomniał usłużnie. – I twoje szczęście, bo teraz mogę osobiście cię
zabić, kretynko. Ciebie i Mirę – stwierdził, gniewnie mrużąc oczy. – Tak
czy inaczej, teraz jesteś tutaj i tego się trzymajmy. Na pocieszenie
dodam, że Raven wciąż może się wygodnie urządzić w twoich włosach – dodał,
a ona z jękiem zacisnęła palce wokół kosmyka poplątanych loków.
– Jesteś
złośliwy – zarzuciła mu.
Spojrzał na
nią w sposób sugerujący, że nie uświadomiła mu niczego, czego by już
wcześniej nie wiedział.
– Bo skoro
spełniłem obietnicę, teraz z powodzeniem może trafić mnie szlag – oznajmił
usłużnie. – W skrócie: jestem wściekły – dodał, chociaż to jedno akurat
zdążyła zrozumieć.
Cóż, mogła
się tego po nim spodziewać, choć i tak było o wiele lepiej, niż gdyby
doprowadziła go do szału kilka miesięcy temu. Gdyby nie to, że się zmienił, a tuż
obok niej siedziała Esme, pewnie zademonstrowałby jej piekło – i to najdelikatniej
rzecz ujmując, bo zdążyła przekonać się o tym, jak bardzo mściwa potrafiła
być ta istota. Nosiło go od chwili, w której pojawiła się w Volterze,
niejako robiąc mu „niespodziankę”, a skoro do tego wszystkiego pozwoliła
się zabić…
Milczenie
wydawało się przeciągać, stopniowo doprowadzając Elenę do szału. Chciała coś
powiedzieć, choćby najmniej przemyślanego, ale nie zdecydowała się na to, aż
nazbyt świadoma tego, że Rafael już i tak był na granicy wytrzymałości.
Znała go, więc doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że igranie z kimś,
kto bez chwili wahania mógł ją ukarać – i to nawet teraz – nie było
najlepszym pomysłem. W zasadzie nagle zwątpiła w to, czy istniały
jakiekolwiek słowa, które w obecnej sytuacji wydałyby się właściwe, tym
bardziej, że przecież umarła – na jego oczach, chociaż tyle wysiłku wkładał to,
żeby ją ochronić. Nauczyła go kochać, zmuszając do poznania emocji, które
ostatecznie prowadziły tylko do jednego: do bólu, który z powodzeniem mógł
zniszczyć każde z nich.
– Ech…
Raven?
Z
opóźnieniem spojrzała na Esme, sama niepewna tego czy powinna się śmiać, czy
może podziękować za zmianę tematu. Atmosfera była napięta, więc jakiekolwiek
luźniejsze pytanie wydało się Elenie prawdziwym skarbem; co więcej, nie miała wątpliwości
co do tego, że mama zrobiła to specjalnie, najpewniej orientując się, że sprawy
przybrały nie do końca właściwy obrót.
– Taki tam
kruk – rzucił niecierpliwym tonem Rafael. – O wiele bardziej rozgarnięty
niż moja żona…
– Mów mi
jeszcze – obruszyła się, ale i tak zrobiło jej się cieplej w odpowiedzi
na jego słowa. Bezwiednie potarła obrączkę, chcąc upewnić się, że pierścionek wciąż
jest na swoim miejscu. – Serio, podoba mi się to. A ty lepiej uważaj, bo
jak tak dalej pójdzie, staniesz się ckliwy i czuły, więc… – zaczęła, ale
nie zamierzał pozwolić jej dokończyć.
– Już ci
lepiej – oznajmił z przekonaniem. – Nie wiem czy powinienem się cieszyć,
czy może… Ale dobrze, porozmawiamy sobie. To przynajmniej mam w planach,
bo w którymś momencie kogoś tam na dole poniesie i będziemy mieli
problem – dodał i uśmiechnął się nico gorzko. – Nie jestem tutaj miło
widziany… Szokujące, prawda?
Nie mogła
uwierzyć, że akurat w tej kwestii mogło zebrać mu się na żarty.
Elena
zesztywniała, mimowolnie spoglądając w stronę drzwi. Wcześniej nie
zastanawiała się nad tym, że skoro jest w Mieście Nocy, na dodatek w domu
Allegry, powinna spodziewać się kogoś więcej prócz mamy. Już samo to, że Esme
znajdowała się przy niej, nie było czymś, czego się spodziewała, jeśli zaś wziąć
pod uwagę to, że królowa kazała jej zabić…
Słodka bogini!
– Gdzie
jest tata? – wyrzuciła z siebie na wydechu, coraz bardziej zaniepokojona.
Esme
natychmiast wzmocniła uścisk, którym ją otaczała.
– Nic nie
zrobiłaś – zapewniła pośpiesznie, powtarzając wcześniejsze słowa Rafaela. –
Przez chwilę nie byłaś sobą, ale…
– Obaj są
tutaj – wtrącił Rafa. – L. jak zwykle idealnie sprawdza się, jeśli chodzi o odwracanie
uwagi… Co nie zmienia faktu, że zaczynam żałować powstrzymywania cię – dodał
niemalże pogodnym tonem. – Nie dałbym go zabić, ale jemu mogłabyś przynajmniej
spróbować nakopać.
– Dobrze
się bawisz? – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Poczuła
jeszcze silniejszą irytację, kiedy spojrzał jej w oczy. Próbowała ocenić,
co tak naprawdę czuł, ale panował nad sobą w wystarczającym stopniu, by to
okazało się problematyczne.
– Wierz mi,
że nie chcesz, żebym odreagował inaczej – powiedział w końcu, po czym
wypuścił powietrze ze świstem. – To teraz bez znaczenia… Podejrzewam, że masz
pytania, więc zejdziemy na dół, bo nie lubię się powtarzać. Byłoby miło, gdybyś
na wstępie uświadomiła towarzystwo, że jeśli nie pozwolą mi mówić, nawet nie
będę się dopraszał, tylko od razu wyrzucę wszystkich za drzwi. To z tobą
chcę rozmawiać, dla ciebie tutaj jestem, a to, że próbuję ich znosić, to
wyłącznie ustępstwo z mojej strony – oznajmił i nie miała
wątpliwości, że w tamtej chwili był jak najbardziej poważny.
– Kiepski
początek, jeśli chodzi o wkupywanie się w łaski własnej rodziny –
stwierdziła z rezerwą.
Rafael prychnął,
najwyraźniej nie mogąc się powstrzymać.
– Twojej
rodziny – poprawił machinalnie.
– Jesteś
moim mężem, z własnej inicjatywy na dodatek – przypomniała mu usłużnie. –
To mniej więcej oznacza tyle, że wszedłeś do rodziny. Wciąż bliżej mi do nich
niż do ciebie – dodała, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Sądziła, że
go tym urazi, ale nic podobnego nie miało miejsca. Nawet się nie skrzywił, w zamian
wysilając się na kolejny, tym razem blady i jakby nieco wymuszony uśmiech.
– Powiem ci
od razu, skoro już jesteśmy przy temacie… Wiesz, prawda jest taka, że
najpewniej specjalnie dla ciebie rozbiłem duszę. Rozumiesz? Oddałem ci nie
tylko krew, ale też nieśmiertelność – powiedział, starannie dobierając słowa. –
Nie wiem czy to dobra wiadomość, ale obawiam się, że od teraz jesteśmy tacy
sami…
Poradnik szczęśliwej rodziny, rozdział 2.:
OdpowiedzUsuń1. Obraź wszystkich.
2. Jeśli Ci dziękują, uświadom ich, że wszystko robiłeś dla siebie, bo ich masz w dupie.
3. Miej ich w dupie.
4. Bądź wredny dla żony, bo żyje.
5. Bądź miły, gdy nie żyje.