4 grudnia 2016

Dwadzieścia siedem

Elena
Z jakiegoś powodu miała wątpliwości co do tego, czy powinna otworzyć oczy. Trwała w bezruchu, bojąc się poruszyć i próbując ocenić, co takiego właśnie się wydarzyło. Pamiętała Rafaela – jego dotyk, słowa i zapewnienia, a także moment, w którym ostatecznie zdecydowała się demonowi poddać. To było niczym oświecenie, kiedy w końcu otworzyła się na to, przed czym przez tyle czasu przyszło jej uciekać. Teraz pamiętała, ale choć wiedziała, że w ostatnim czasie nie wydarzyło się nic dobrego, wcale nie czuła się dzięki temu lepiej.
Nie miała wątpliwości co do tego, że bez pewnych wspomnień byłoby o wiele prościej. Początkowo niespójne obrazy mieszały się ze sobą, a ona miała czas na to, żeby z uporem je od siebie odpychać, ale teraz to nie było możliwe. Jakby tego było mało, prócz pamięci do Eleny wróciły emocje – a więc to, co chcąc nie chcąc musiała znać, skoro te niejako stanowiły jej cząstkę. Zdążyła o nich zapomnieć, gubiąc się w tym, co przyniosło ze sobą przebudzenie, a może po prostu pragnąc odciąć się od tego, co mogłoby nieść ze sobą ból, ale teraz…
Pamiętała, że Rafael nie chciał jej skrzywdzić – i że zarówno jego bliskość, jak i pocałunki, którymi obdarowywał ją, podczas gdy ona czuła się gotowa go zabić, wywoływały tylko i wyłącznie przyjemność oraz tęsknotę. Teraz dominowała zwłaszcza ta druga, zwłaszcza kiedy uprzytomniła sobie, że nie ma pojęcia, gdzie tak naprawdę się znajdowała i że serafina nie było nigdzie obok. To sprawiło, że w przypływie paniki błyskawicznie poderwała się do pozycji siedzącej, prostując niczym struna i niespokojnie wodząc wzrokiem na prawo i lewo. Oddech dziewczyny przyśpieszył, tym samym zdradzając niepokój, ale było jej wszystko jedno, czy ktoś przypadkiem oskarży ją o słabość.
Pokój był mały i jakby znajomy, choć dopiero po dłuższej chwili uprzytomniła sobie, dlaczego sypialnia mimo wszystko wywołała w niej pozytywne odczucia. Przecież spędziła w tym miejscu kilka pierwszych lat życia, zanim wraz z rodziną przenieśli się do Seattle. Była w domu, o ile należący do Allegry budynek wciąż nadawał się do tego, żeby określić go tym mianem – i to bynajmniej nie dlatego, że się wyprowadzili, ale…
– Elena! O mój Boże, Elena!
Znajomy głos wyrwał ją z zamyślenia w równym stopniu, co i błyskawiczny ruch od strony drzwi. Wciąż była oszołomiona, przez co miała problem, by skupić się zarówno na zakamarkach pomieszczenia, jak i na tym, co ziało się wokół niej. W efekcie początkowo nie zwróciła uwagi na to, że mogłaby nie być sama, przynajmniej do momentu, w którym znalazła się w czyichś objęciach, aż nazbyt świadoma, że obejmująca ją osoba najpewniej płacze – wręcz zanosi się szlochem, chociaż w przypadku wampira coś takiego nie powinno być możliwe. Elena zamarła, początkowo po prostu tkwiąc w miejscu i bezmyślnie wpatrując się w przestrzeń, zanim zapanowała nad sobą w stopniu wystarczającym, by zdobyć się na odwzajemnienie uścisku. Chciała coś powiedzieć, ale gardło miała tak ściśnięte, że nawet złapanie oddechu zaczęło jawić się jako wyzwanie, którego nie była w stanie podjąć. W głowie miała pustkę, poza tym nade wszystko chciała przepraszać, ale przez wzgląd na ostatnie wydarzenia to wydawało jej się co najmniej niewystarczające.
– Mamo…
Esme drgnęła, co najmniej oszołomiona tym, że jej córka mogłaby jak gdyby nigdy nic siedzieć tuż obok niej, nie wspominając o możliwości odezwania się. Elena westchnęła, coraz bardziej niepewna i przytłoczona narastającym z każdą kolejną sekundą poczuciem winy. Raz jeszcze spróbowała się odezwać, ale to okazało się niemożliwe, skoro obejmująca ją wampirzyca niejako miażdżyła jej żebra. Jakby tego było mało, dziewczyna w pewnym momencie zwątpiła w to, czy wypowiedzenie jakichkolwiek słów miało sens, skoro Esme wydawała się zbyt roztrzęsiona, by zwrócić na nie uwagę.
– Jesteś tutaj… Naprawdę tutaj jesteś – usłyszała tuż przy uchu zdławiony głos matki i to wystarczyło, żeby wytrącić ją z równowagi.
Do tej pory była przede wszystkim zdezorientowana sytuacją, stopniowo oswajając się z tym, co działo się wokół niej. To wszystko jawiło się Elenie niczym jakiś pokręcony sens, którego nie potrafiła ot tak zrozumieć, a tym bardziej zaakceptować, bo miała poczucie, że minione wydarzenia tak naprawdę nie dotyczyły jej – ani te z lasu, ani tym bardziej z Volterry, bo wszystko z dnia balu było dla niej tak odległe i zamazane, że równie dobrze mogłaby to sobie wyobrazić. Pojawienie się Miry w hotelu, wspólny lot i moment, w którym obie wpadły do sali tronowej… Ile czasu tak naprawdę minęło? Nie wspominając o tym, że ostatecznie Isobel…
Drgnęła, ledwo powstrzymując się przed dociśnięciem obu dłoni do miejsca, gdzie znajdowało się serce. Przez krótką chwilę przechodziła przez to raz jeszcze, niemalże czując, jak królowa wbija palce w jej klatkę piersiową, by móc zacieśnić uścisk wokół bijącego szybciej niż zazwyczaj mięśnia. Nie miała wątpliwości, że właśnie w tamtej chwili umarła – zapadła się w ciemność, tym samym spełniając wizję, która już od jakiegoś czasu dręczyła Isobel. „Światło musi zgasnąć” – przypomniała sobie słowa pierwotnej, ale zarówno wtedy, jak i tym bardziej teraz te nie miały dla niej sensu, zresztą tak jak i to, że wraz ze swoim ponownym przebudzeniem tak ochoczo poszła za sprawczynią własnej śmierci. Chciała zrozumieć, ale nie potrafiła, tak jak i nie była w stanie zaakceptować tego, co miało miejsce później – i co być może zrobiłaby, gdyby nie pojawił się Rafael.
Zrozumienie pojawił się nagle, równie silne, co i przeszywające cierpienie, które tak nagle poraziło jej ciało. Przez krótką chwilę miała ochotę odepchnąć Esme, nie chcąc żeby ktokolwiek, a już zwłaszcza mama, próbował ją dotykać. Poczuła wilgoć pod powiekami, ale nie zwróciła na to uwagi, pozwalając sobie na płacz, choć to jedynie sprawiło, że obejmujące ją ramiona zacisnęły się wokół niej w o wiele bardziej stanowczy sposób. To nie powinno mieć miejsca, biorąc pod uwagę to, co chciała zrobić, ale…
– Elena… Elena, kochanie, co się stało? – doszedł ją coraz bardziej niespokojny głos swojej opiekunki. – Coś jest nie tak…? O mój Boże, straszysz mnie!
– Co ja chciałam zrobić…? – wykrztusiła z siebie na wydechu, jakimś cudem będąc w stanie się odezwać.
Zdołała oswobodzić się z uścisku mamy na tyle, by odchylić się w lodowatych ramionach wampirzycy i spojrzeć na nią rozszerzonymi do granic możliwości, załzawionymi oczami. Dopiero w tamtej chwili zdołała przyjrzeć się mamie o wiele dokładniej niż do tej pory, tym samym przekonując się, że ta wyglądała inaczej niż zwykle. Elena nie miała pewności na czym polegała różnica, ale z jakiegoś powodu ta wydawała jej się dość oczywista – to, że mogłaby zranić kogoś do tego stopnia i…
To była jej wina, z czego również doskonale zdawała sobie sprawę. Popełnia dość błędów, żeby o tym wiedzieć – by mieć pewność, że przyniosła mnóstwo bólu nie tylko samej sobie, ale przede wszystkim najbliższym. Z opóźnieniem przypomniała sobie kolejny szczegół – odległe wspomnienie z dnia śmierci, kiedy to przed zapadnięciem się w niebyt usłyszała krzyk mamy i… och, ten nieludzki ryk, który…
Rafael. Gdzie w tym wszystkim był Rafael i…?
– Nie zrobiłaś niczego – odezwał się nowy głos, a jej serce omal nie wyskoczyło z piersi. – Mówiłem ci już wcześniej, lilan.
Wzięła kilka głębszych wdechów, mimowolnie rozluźniając się w odpowiedzi na te słowa. Zwłaszcza to ostatnie, pieszczotliwe określenie „najdroższa”, które słyszała wystarczająco często, by móc utwierdzić się w przekonaniu, że bardzo wiele kwestii uległo zmianie. Chwilami wciąż nie wierzyła, ale w tamtej chwili nie potrafiła i nie chciała choćby na moment wziąć pod uwagę tego, że w przypadku jej i Rafaela doszło do swego rodzaju pomyłki albo że on…
Nie, takie rozwiązanie zdecydowanie nie wchodziło w grę. Fakt, że wciąż tutaj był, stanowił tego idealny dowód.
Nie zarejestrowała momentu, w którym demon w ogóle wszedł do pokoju, ale to nie miało dla niej znaczenia. Liczyło się to, że spokojnie stał przy drzwiach, opierając się o nie i dotychczas spokojnie obserwując. Zauważyła parę czarnych, lśniących skrzydeł, które jak zwykle złożył na plecach i które łagodnie zaszeleściły, kiedy nagle wyprostował się, pośpiesznie ruszając z miejsca. Elena rzuciła niespokojne spojrzenie wciąż obejmującej ją mamie, ale Esme nawet nie drgnęła, zupełnie jakby obecność uważanego przez wszystkich za mordercę serafina stanowiła najoczywistszą rzecz na świecie.
– Jesteś tutaj – zauważyła jakże błyskotliwie. Demon spojrzał na nią z zaciekawieniem, ale wyjątkowo powstrzymał się od komentarza. – W domu Allegry.
– Naprawdę? – zadrwił, wymownie unosząc brwi ku górze. – Wybacz. Nie miałem żadnego opustoszałego cmentarza pod ręką – dodał, a ona prychnęła, co najmniej oszołomiona takim początkiem rozmowy.
Jak w ogóle mógł zachowywać się w aż tak spokojny sposób? Miała ochotę go o to zapytać, zresztą to był zaledwie początek listy, którą zdążyła ułożyć sobie w tych kilka minut, ale ostatecznie nie wyrzuciła z siebie nawet słowa. W głowie miała pustkę, co w coraz większym stopniu dawało się dziewczynie we znaki, nie wspominając o tym, że…
– Mamo – powiedziała w końcu, starannie dobierając słowa. Odchrząknęła, coraz bardziej oszołomiona i na swój sposób zażenowana sytuacją. Nie w ten sposób wyobrażała sobie to wszystko, ale z drugiej strony… co właściwie pozostawało zgodne z tym, co kiedykolwiek sobie zaplanowała? – Mamo, ja wiem, jak to zabrzmi, ale to jest… – zaczęła, jednak wampirzyca nie pozwoliła jej dokończyć.
– Twój mąż, Rafael – oznajmił, a Elena poczuła się trochę tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie, bo to zabrzmiało… po prostu normalnie, a przynajmniej to sugerował ton Esme. Nie wydawała się ani trochę przerażona, nie wspominając o okazywaniu jakiejkolwiek niechęci. – Oddał mi cię. Obiecał, że to zrobi, a teraz tutaj jesteś i… – Urwała, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że jakiekolwiek dalsze wyjaśnienia nie są konieczne.
– Hm… Mniej więcej tak – mruknął z powątpiewaniem Rafa, zakładając ramiona na piersi.
Gdyby go nie znała, pomyślałaby, że w tamtej chwili był zażenowany – najdelikatniej rzecz ujmując, bo wyglądał na chętnego do szybkiej ewakuacji, zwłaszcza kiedy Esme bezceremonialnie poderwała się ze swojego miejsca. Elena mimowolnie się spięła, kiedy wampirzyca bez chwili wahania doskoczyła do demona, by w następnej sekundzie również jego wziąć w ramiona. Spodziewała się naprawdę wielu rzeczy, ale na pewno nie czegoś takiego, zresztą jak i sam Rafa, który po prostu zesztywniał, wydając się rozważać możliwe rozwiązania – a więc jednak odepchnięcie kobiety, uderzenie jej albo udawanie, że tymczasowo nie istnieje. Ostatecznie najwyraźniej zdecydował się na ostatnie, co bynajmniej nie zraziło Esme, bo ta nie wyglądała na szczególnie przygnębioną tym, że nie doczekała się odwzajemnienia uścisku.
– Dziękuję – wyrzuciła z siebie na wydechu, w końcu się odsuwając. Serafin także cofnął się o krok, o wiele zbyt szybko, zastrzegł, ale wampirzyca nie wydawała się zainteresowana jego tłumaczeniami. – Uratowałeś mi dziecko.
Demon potrząsnął głową.
– Z egoizmu! – powtórzył i w tamtej chwili Elenie jakimś cudem udało się uśmiechnąć.
– Udaje bardziej niebezpiecznego niż jest, więc pewnie będzie to powtarzał tak długo, aż damy mu spokój – oznajmiła ze spokojem, a Rafael spojrzał na nią w co najmniej poirytowany sposób.
– Mówisz poważnie, lilan? – zapytał z niedowierzaniem.
Ograniczyła się do wzruszenia ramionami.
– Pamiętam – oznajmiła z naciskiem. – Z egoizmu rzuciłeś się osłaniać Renesmee przed swoim rodzeństwem? – dodała i choć w pierwszym odruchu drgnął niespokojnie, ostatecznie prawie natychmiast udało mu się nad sobą zapanować.
– Poniekąd. To nie ja wydałem rozkaz – oznajmił z uporem, ale ona wiedziała swoje. Miała ochotę go o tym poinformować, nim jednak zdążyła zastanowić się nad tym, czy drażnienie go tak na dobry początek, to najlepszy pomysł, coś w błękitnych oczach demona złagodniało. – Wróciłaś do mnie – powiedział tak cicho, że ledwo była w stanie go zrozumieć.
Zawahała się, po lekko przekrzywiła głowę.
– Po czym to wnioskujesz? – zapytała dla zyskania na czasie.
O dziwo, Rafael w odpowiedzi tylko się uśmiechnął.
– Po tym, że już teraz mnie denerwujesz. Wracamy do normy – stwierdził i choć to zabrzmiało pocieszająco, Elena prawie natychmiast poczuła się przygnębiona.
Nerwowym gestem przeczesała włosy palcami, obojętna na liczne kołtuny i to, że najpewniej wyglądała jak siódme nieszczęście. Jeszcze jakiś czas temu, taki stan rzeczy byłby dla niej nie do przyjęcia, ale teraz zaczynała dochodzić do wniosku, że tak naprawdę jest jej wszystko jedno. Zbyt wiele się wydarzyło, a ona mimo obaw usiłowała zrozumieć. Czuła, że straciła wystarczająco wiele czasu – całe dni, jeśli nie tygodnie – i to wystarczyło, by chciała za wszelką cenę znaleźć odpowiedzi na dręczące ją pytania.
Wyczuła ruch, kiedy ktoś się do niej zbliżył, ale nie uniosła głowy. Muśnięcie lodowatych palców utwierdziło ją w przekonaniu, że wciąż ma przy sobie mamę, co zresztą wcale nie wydało się Elenie zaskakujące. Nigdy nie chciała mieć dzieci, ale podejrzewała, że gdyby kiedyś przyszło jej zostać matką, zachowywałaby się we właśnie taki sposób, zwłaszcza mając świadomość, że tylko cudem może ponownie tulić do siebie kogoś, kogo kochałaby najmniej na świecie.
– Jak się czujesz? – usłyszała, ale w odpowiedzi tylko potrząsnęła głową.
– Chyba lepsze pytanie, to czy w ogóle czuję – mruknął, po czym jednak zmusiła się do tego, żeby spojrzeć na Rafaela. – Jak…?
– Nie mam pojęcia… A przynajmniej nie do końca – przyznał i to wystarczyło, żeby jeszcze bardziej ją zdezorientować.
Otworzyła i zaraz zamknęła usta, niepewna jak powinna ubrać w słowa to, co dręczyło ją najbardziej. Bez słowa wtuliła się w Esme, zarówno szukając poczucia bezpieczeństwa, jak i pragnąc dać je wampirzycy, by ta nabrała pewności, że wszystko było w porządku – przynajmniej tymczasowo. Z jej perspektywy to wszystko nie miało sensu, a skoro do tego wszystkiego jedyna osoba, która mogła jej cokolwiek wytłumaczyć, wydawała się rozkładać ręce,   to zdecydowanie nie wróżyło dobrze.
– Cudownie się zapowiada! – zadrwiła, a Rafa wywrócił oczami.
– Żyjesz – przypomniał usłużnie. – I twoje szczęście, bo teraz mogę osobiście cię zabić, kretynko. Ciebie i Mirę – stwierdził, gniewnie mrużąc oczy. – Tak czy inaczej, teraz jesteś tutaj i tego się trzymajmy. Na pocieszenie dodam, że Raven wciąż może się wygodnie urządzić w twoich włosach – dodał, a ona z jękiem zacisnęła palce wokół kosmyka poplątanych loków.
– Jesteś złośliwy – zarzuciła mu.
Spojrzał na nią w sposób sugerujący, że nie uświadomiła mu niczego, czego by już wcześniej nie wiedział.
– Bo skoro spełniłem obietnicę, teraz z powodzeniem może trafić mnie szlag – oznajmił usłużnie. – W skrócie: jestem wściekły – dodał, chociaż to jedno akurat zdążyła zrozumieć.
Cóż, mogła się tego po nim spodziewać, choć i tak było o wiele lepiej, niż gdyby doprowadziła go do szału kilka miesięcy temu. Gdyby nie to, że się zmienił, a tuż obok niej siedziała Esme, pewnie zademonstrowałby jej piekło – i to najdelikatniej rzecz ujmując, bo zdążyła przekonać się o tym, jak bardzo mściwa potrafiła być ta istota. Nosiło go od chwili, w której pojawiła się w Volterze, niejako robiąc mu „niespodziankę”, a skoro do tego wszystkiego pozwoliła się zabić…
Milczenie wydawało się przeciągać, stopniowo doprowadzając Elenę do szału. Chciała coś powiedzieć, choćby najmniej przemyślanego, ale nie zdecydowała się na to, aż nazbyt świadoma tego, że Rafael już i tak był na granicy wytrzymałości. Znała go, więc doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że igranie z kimś, kto bez chwili wahania mógł ją ukarać – i to nawet teraz – nie było najlepszym pomysłem. W zasadzie nagle zwątpiła w to, czy istniały jakiekolwiek słowa, które w obecnej sytuacji wydałyby się właściwe, tym bardziej, że przecież umarła – na jego oczach, chociaż tyle wysiłku wkładał to, żeby ją ochronić. Nauczyła go kochać, zmuszając do poznania emocji, które ostatecznie prowadziły tylko do jednego: do bólu, który z powodzeniem mógł zniszczyć każde z nich.
– Ech… Raven?
Z opóźnieniem spojrzała na Esme, sama niepewna tego czy powinna się śmiać, czy może podziękować za zmianę tematu. Atmosfera była napięta, więc jakiekolwiek luźniejsze pytanie wydało się Elenie prawdziwym skarbem; co więcej, nie miała wątpliwości co do tego, że mama zrobiła to specjalnie, najpewniej orientując się, że sprawy przybrały nie do końca właściwy obrót.
– Taki tam kruk – rzucił niecierpliwym tonem Rafael. – O wiele bardziej rozgarnięty niż moja żona…
– Mów mi jeszcze – obruszyła się, ale i tak zrobiło jej się cieplej w odpowiedzi na jego słowa. Bezwiednie potarła obrączkę, chcąc upewnić się, że pierścionek wciąż jest na swoim miejscu. – Serio, podoba mi się to. A ty lepiej uważaj, bo jak tak dalej pójdzie, staniesz się ckliwy i czuły, więc… – zaczęła, ale nie zamierzał pozwolić jej dokończyć.
– Już ci lepiej – oznajmił z przekonaniem. – Nie wiem czy powinienem się cieszyć, czy może… Ale dobrze, porozmawiamy sobie. To przynajmniej mam w planach, bo w którymś momencie kogoś tam na dole poniesie i będziemy mieli problem – dodał i uśmiechnął się nico gorzko. – Nie jestem tutaj miło widziany… Szokujące, prawda?
Nie mogła uwierzyć, że akurat w tej kwestii mogło zebrać mu się na żarty.
Elena zesztywniała, mimowolnie spoglądając w stronę drzwi. Wcześniej nie zastanawiała się nad tym, że skoro jest w Mieście Nocy, na dodatek w domu Allegry, powinna spodziewać się kogoś więcej prócz mamy. Już samo to, że Esme znajdowała się przy niej, nie było czymś, czego się spodziewała, jeśli zaś wziąć pod uwagę to, że królowa kazała jej zabić…
Słodka bogini!
– Gdzie jest tata? – wyrzuciła z siebie na wydechu, coraz bardziej zaniepokojona.
Esme natychmiast wzmocniła uścisk, którym ją otaczała.
– Nic nie zrobiłaś – zapewniła pośpiesznie, powtarzając wcześniejsze słowa Rafaela. – Przez chwilę nie byłaś sobą, ale…
– Obaj są tutaj – wtrącił Rafa. – L. jak zwykle idealnie sprawdza się, jeśli chodzi o odwracanie uwagi… Co nie zmienia faktu, że zaczynam żałować powstrzymywania cię – dodał niemalże pogodnym tonem. – Nie dałbym go zabić, ale jemu mogłabyś przynajmniej spróbować nakopać.
– Dobrze się bawisz? – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Poczuła jeszcze silniejszą irytację, kiedy spojrzał jej w oczy. Próbowała ocenić, co tak naprawdę czuł, ale panował nad sobą w wystarczającym stopniu, by to okazało się problematyczne.
– Wierz mi, że nie chcesz, żebym odreagował inaczej – powiedział w końcu, po czym wypuścił powietrze ze świstem. – To teraz bez znaczenia… Podejrzewam, że masz pytania, więc zejdziemy na dół, bo nie lubię się powtarzać. Byłoby miło, gdybyś na wstępie uświadomiła towarzystwo, że jeśli nie pozwolą mi mówić, nawet nie będę się dopraszał, tylko od razu wyrzucę wszystkich za drzwi. To z tobą chcę rozmawiać, dla ciebie tutaj jestem, a to, że próbuję ich znosić, to wyłącznie ustępstwo z mojej strony – oznajmił i nie miała wątpliwości, że w tamtej chwili był jak najbardziej poważny.
– Kiepski początek, jeśli chodzi o wkupywanie się w łaski własnej rodziny – stwierdziła z rezerwą.
Rafael prychnął, najwyraźniej nie mogąc się powstrzymać.
– Twojej rodziny – poprawił machinalnie.
– Jesteś moim mężem, z własnej inicjatywy na dodatek – przypomniała mu usłużnie. – To mniej więcej oznacza tyle, że wszedłeś do rodziny. Wciąż bliżej mi do nich niż do ciebie – dodała, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Sądziła, że go tym urazi, ale nic podobnego nie miało miejsca. Nawet się nie skrzywił, w zamian wysilając się na kolejny, tym razem blady i jakby nieco wymuszony uśmiech.
– Powiem ci od razu, skoro już jesteśmy przy temacie… Wiesz, prawda jest taka, że najpewniej specjalnie dla ciebie rozbiłem duszę. Rozumiesz? Oddałem ci nie tylko krew, ale też nieśmiertelność – powiedział, starannie dobierając słowa. – Nie wiem czy to dobra wiadomość, ale obawiam się, że od teraz jesteśmy tacy sami…

1 komentarz:

  1. Poradnik szczęśliwej rodziny, rozdział 2.:
    1. Obraź wszystkich.
    2. Jeśli Ci dziękują, uświadom ich, że wszystko robiłeś dla siebie, bo ich masz w dupie.
    3. Miej ich w dupie.
    4. Bądź wredny dla żony, bo żyje.
    5. Bądź miły, gdy nie żyje.

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa