Rafael
Wyczuł, że dziewczyna była
podenerwowana, ale nie skomentował tego nawet słowem. Mimo wszystko poczuł
ulgę, kiedy oboje znaleźli się przed świątynią, poza podziemiami i z
daleka od przygnębiającej atmosfery tego miejsca. Na zewnątrz panował chłód,
ale jemu to nie przeszkadzało, jednak jego towarzyszka nerwowo założyła ramiona
na piersiach – czy to z zimna, czy może przez nadmiar emocji.
– Masz na
imię Claire, tak? – zapytał, próbując jakkolwiek ją ośmielić. Chciał dowiedzieć
się, o co chodziło, tym bardziej, że przeciągająca się cisza sprawiała, że
zaczynał mieć wrażenie, iż niepotrzebnie marnuje czas.
– Mhm… –
Wydawała się zaskoczona tym, że mógłby znać jej imię, ale ostatecznie nie
skomentowała tego nawet słowem. W zamian spojrzała na demona z wahaniem,
wydając się intensywnie nad czymś myśleć. – Nie chciałam przeszkadzać ani nic z tych
rzeczy, ale… Nie jestem pewna, ile mówiła na mój temat Elena – powiedziała w końcu,
a Rafa zmusił się do obojętności, kiedy usłyszał imię dziewczyny – ale mam
dość… specyficzne zdolności.
Demon
uśmiechnął się w nieco wymuszony sposób.
– Jesteś
wieszczką – oznajmił z przekonaniem, a Claire spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Mogę to wyczuć, że tak się wyrażę. To akurat nie sprawka Eleny. – Wywrócił
oczami. Jeśli już wspominała o rodzinie, to tylko po to, żeby jak zwykle
sobie ponarzekać. – Kojarzę cię bardziej przez wzgląd na rodziców.
– Co masz
na myśli, mówiąc o tym, że możesz wyczuć kim jestem? – zapytała i przez
moment brzmiała nieco swobodniej, być może zaczynając dochodzić do wniosku, że
jednak nie miał w planach jej zamordować.
Rafael
westchnął, nie kryjąc rozdrażnienia. Nie przypominał sobie, kiedy ostatnim razem
prowadził jakąkolwiek normalną rozmowę ze względnie spokojną osobą – i to
na dodatek taką, która ani nie próbowałaby go denerwować, ani nie zachowywała
się, jakby miała zemdleć z wrażenia. Claire w niczym nie przypominała
żadnego ze swoich rodziców, bo gdyby było inaczej, pewniej już po pierwszych
słowach musiałby zastanowić się nad tym, co zrobić, żeby nie ryzykować
skrzywdzenia jej.
– To po
prostu… rodzaj aury – powiedział w końcu, starannie dobierając słowa. –
Wieszczki mają to do siebie, że bywają charakterystyczne. Jesteście bardziej
wrażliwe na ten… nadnaturalny świat, co mogłaś już zauważyć, jak sądzę. –
Urwał, by móc obrzucić ją przenikliwym spojrzeniem. – Wyczuwacie demony, więc i my
wyczuwamy was. Kto wie, może to oznacza, że jesteśmy do siebie podobni, ale
jakie to właściwie ma znaczenie?
Nie
odpowiedziała, wydając się nad czymś zastanawiać. Była cicha, co mu się
podobało, bo nie raz wręcz marzył o tym, żeby Elena powstrzymała się od
jakichkolwiek złośliwych komentarzy. Najwyraźniej ta drobna dziewczyna miała w sobie
coś, co z miejsca przypadło mu do gustu, przez co pokusił się o stwierdzenie,
że mógłby obdarzyć ją… swego rodzaju sympatią.
– Tak… –
Claire uniosła głowę, ponownie koncentrując na nim wzrok. Wyglądała jak
spłoszone zwierzę, które właśnie zostało zmuszone stanąć przed drapieżnikiem,
ale nawet jeśli czuła się niekomfortowo, najwyraźniej zamierzała przeprowadzić
rozmowę w taki sposób, jak początkowo sobie zaplanowała. – Niektórzy
faktycznie nazywają mnie wieszczką, chociaż to trochę naciągana teoria. Ja nie
mam wizji… Nie tak, jak Isabeau – oznajmiła, a Rafa wymownie uniósł brwi.
– Co masz
na myśli? – ponaglił, na moment tracąc cierpliwość.
Drgnęła,
ale zmusiła się do tego, żeby nad sobą zapanować. Było coś przenikliwego w spojrzeniu
jej lśniących, bladoniebieskich oczu.
– W zasadzie,
to piszę wiersze – wypaliła, a on spojrzał na nią w nieco skonsternowany
sposób. – Albo raczej proroctwa, chociaż nadal próbuję to zrozumieć. To wygląda
tak, że zdarza mi się pisać o rzeczach, które mają dopiero nastąpić, więc
na swój sposób przewiduję przyszłość… I w wielu przypadkach sama ich nie
rozumiem, ale czuję, kogo mogą dotyczyć, więc… teraz jestem tutaj – dodała,
rozkładając bezradnie ręce.
– Więc mam
przez to rozumieć, że instynkt podpowiada ci, że jeden powinien trafić do mnie?
– zapytał ze stoickim spokojem.
– Ehm… W zasadzie
tak – przyznała i chociaż wciąż wyglądała na chętną, żeby w pośpiechu
się wycofać, ostatecznie wyciągnęła ku niemu rękę.
Wcześniej
nie zauważył, że kurczowo zaciskała palce dłoni, ściskając w niej skrawek
fioletowego papieru. Bez słowa zabrał go od niej, udając, że nie dostrzega, że
mogłaby być przerażona jakąkolwiek formą kontaktu fizycznego z kimś takim
jak on. Czasami lepiej jest się bać,
Claire, pomyślał mimochodem, aż nazbyt dobrze zdając sobie sprawę z tego,
jaką miał pośród nich opinię. Nie bez powodu oczywiście, co przez długi czas go
satysfakcjonowało, przynajmniej do chwili, w której nie spotkał Eleny,
pozwalając żeby Cullenówna zmieniła dosłownie wszystko, co tyczyło się jego
osoby.
Sądził, że
mała Prime odejdzie, ledwo tylko uzna, że jej obowiązek został spełniony, ale nie
ruszyła się z miejsca. Rzucił jej wymowne spojrzenie, by móc przekonać
się, że obserwowała go, wydając się czekać na jakąkolwiek reakcję na treść
zapisanych na skrawku papieru słów. Miała ładne, porządne pismo, a kiedy
przyjrzał się uważniej, dostrzegł kilka zmyślnych zdobników, aż zaczął
zastanawiać się nad tym, czy ta dziewczyna nie była jakimś rzadkim, zaginionym
egzemplarzem osób, którym w przeszłości zdarzało się dbać o kaligrafię.
– Ten…
wiersz – odezwała się tak cicho, że ledwo był w stanie ją zrozumieć –
trochę różni się o tych, które zwykle piszę. Jeśli chodzi o proroctwa,
zawsze wychodziło mi haiku. To… coś innego, ale te same słowa wracają do mnie
raz po raz, a teraz na dodatek doszłam do wniosku, że powinnam je pokazać
akurat tobie – dodała niemalże przepraszającym tonem, jakby chcąc
usprawiedliwić się, dlaczego w obecnej sytuacji w ogóle próbowała
zawracać mu głowę poezją.
– Od wieków
doceniamy wieszczki – oznajmił z powagą, tym samym dając jej do
zrozumienia, że zdecydowanie nie planował naskoczyć na nią ze stwierdzeniem, że
mówiła mu o bzdurach. Zarumieniła się, po czym z wolna skinęła głową.
Przestał o tym
myśleć, w pośpiechu przebiegając wzrokiem po linijkach tekstu. Jeśli to,
co mówiła Claire, było prawdą, a ona miała w zwyczaju pisać haiku, to
w zupełności zgadzał się, że ta przepowiednia była inna – dłuższa,
bardziej melodyjna i… cholernie znajoma, chociaż o tym starał się nie
myśleć.
Na wrota piekielne…
Znajdę
ją nawet jeśli ukryje się pośród róż
Znajdę, bo kocham ją – nie zmienię tego
Pragnę jej, odkąd tylko ujrzałem
Piękną dziewczynę o złotych włosach
I
spojrzeniu, które ukradło mą duszę
Hm, gdyby
chodziło tylko o tę część, mógłby uwierzyć, że dziewczyna tak naprawdę
opisała teraźniejszość – jego i Elenę, bo przecież opis idealnie pasował
do jego żony, z kolei on… Cóż, na pewno dał się zwieść tej diabelskiej
istocie. Może nawet mógłby uznać to za pocieszenie, bo skoro Claire
wspominałaby o obietnicy, którą złożyć, to mogłoby być oznaką tego, że uda
mu się jej dotrzymać.
Problem w tym,
że tekst ciągnął się dalej, brzmiąc o wiele mniej optymistycznie.
Światło
w Ciemności – to rozwiązanie
Pokocha mnie lub znienawidzi
Polegnie lub zdoła zniszczyć
Lecz jeśli posiąść ją zdołam, będzie moja
Ona i każda
z jej córek
To nie
brzmiało dobrze i to w żadnym wypadku. Co prawda kolejna wzmianka o Świetle
i Ciemności dała mu do myślenia, bo to bez wątpienia dotyczyło ich –
musiało – ale to wciąż nie było wszystko. Najgorsze w tym wszystkim było
to, że chyba rozumiał, w końcu zaczynając dostrzegać zależność pomiędzy
Eleną oraz sprzecznymi rozkazami Isobel i jego ojca, ale…
Och, jak
mógł wcześniej się nie zorientować?
Jeśli
królowa faktycznie uznała Elenę za przepowiedziane światło, oczywistym wydawało
się, że będzie chciała się jej pozbyć – choćby dla zasady, woląc nie ryzykować
spełnienia zapisków z ksiąg. Podejrzewał, że wielu na miejscu pierwotnej
zachowałoby się podobnie, z góry woląc usunąć z drogi potencjalne
zagrożenie, zwłaszcza w przypadku, w którym miało się aż tyle do
stracenia. To dlatego w ogóle stanął na drodze Cullenówny, pierwotnie
mając ją zabić, ale…
Kidy ojciec
nakazał mu coś odwrotnego – chronić dziewczynę i utrzymać ją przy życiu –
ta decyzja od samego początku była dla niego co najmniej niejasna. Fakt, że
Elena nie potrafiła mu wytłumaczyć, co takiego wyjątkowego w niej było, że
dwie tak potężne istoty próbowały decydować o jej losie, jedynie wszystko
utrudniał, wzbudzając w demonie coraz to nowe wątpliwości. Dopiero teraz
wszystko zaczęło składać się w całość, chociaż Rafie wciąż brakowało najważniejszej
informacji – zrozumienia jednej z licznych tajemnic Ciemność, bowiem
przywykł do tego, że kiedy ojciec chciał zachować coś dla siebie, tak miało
być. On istniał po to, żeby słuchać i służyć; nic ponadto, zresztą taki
stan rzeczy od zawsze stanowił dla Rafaela oczywistość.
Aż do tej
pory.
Wiedział o kobietach,
które kolekcjonowała Ciemność. Było takie miejsce, gdzie gromadził ich dusze, a przynajmniej
tyle było mu dane wiedzieć. Dotychczas to wystarczyło, a Rafa nigdy ani
tego nie podważał, ani nie usiłował zrozumieć co i dlaczego tak naprawdę
się działo. Ojciec wiedział swoje i to wystarczyło, zresztą dobro tych
istot nigdy nie stanowiło dla Rafaela priorytetu. Po co miał zadręczać się
kimś, kogo nawet nie znał? Nie potrafił ocenić czy to tylko fanaberia
Ciemności, czy coś więcej, ale…
Z tym, że
teraz wszystko nabierało sensu, przynajmniej jeśli chodziło o Elenę. Czy
miała być następna? Chronił ją przez tyle czasu, żeby prędzej czy później i tak
miała umrzeć, tyle że w innym, bardziej odpowiednim momencie? O to w tym
wszystkim tak naprawdę chodziło, z kolei jego ojciec…?
– Rafaelu…
– Głos Claire doszedł do niego jakby z oddali. Sama dziewczyna brzmiała w bardzo
niepewny sposób, najwyraźniej mając wątpliwości co do tego, czy powinna
interweniować i jakkolwiek się wtrącać. – Czy wszystko w porządku? –
zapytała, kiedy tylko spojrzał na nią w roztargnieniu.
Miał jej
odpowiedzieć, kiedy oboje zorientowali się, że nie są sami. Dziewczyna na
ułamek sekundy napięła mięśnie, po czym nerwowo obejrzała się na świątynie,
uspokajając się dopiero z chwilą, w której zauważyła zmierzającego ku
nim Carlisle’a. Rafael pozostał obojętny, zresztą jak i przez większość
czasu, kiedy już był zmuszony przebywać z ojcem dziewczyny; tak było
prościej, tym bardziej, że ze strony tego wampira nie miał co liczyć na
chociażby cień akceptacji porównywanej do tej, którą okazywała Esme.
– Claire? –
Wampir natychmiast znalazł się bliżej, wyraźnie zmartwiony. O tak, bo na pewno właśnie zastanawiam się,
jak najlepiej ją zabić, pomyślał z przekąsem, ale nie skomentował
reakcji doktora nawet słowem. – Co tutaj robisz, kochanie?
–
Rozmawialiśmy – wtrącił, nie mogąc się powstrzymać.
Dziewczyna
wysiliła się na blady uśmiech.
– Tak,
dokładnie. – Zawahała się na moment, przenosząc wzrok na wciąż ściskaną przez
serafina kartkę. – Miałam coś do przekazania – wyjaśniła, a Rafael po
spojrzeniu wampira poznał, że ten zrozumiał aluzję.
– Coś jest
nie tak? Rose i Emmett są w świątyni, poza tym ja… – zaczął, ale
Claire energicznie potrząsnęła głową.
– Gdybym
chciała rozmawiać z którymkolwiek z was, przyszłabym do domu Allegry
– zauważyła przytomnie. – Tym razem miałam coś bezpośrednio dla Rafaela –
wyjaśniła przepraszającym tonem. Zaraz po tym wyprostowała się i z wolna
zaczęła wycofywać. – Muszę iść. W zasadzie…
– Nie
widziałem cię, jak sądzę – oznajmił pod wpływem impulsu, mając niejasne
wrażenie, że wolała nie rozpowiadać na prawo i lewo, że widzieli się w świątyni.
Jak znał impulsywność Prime’a, chyba coś w tym było.
Zamrugała,
wyraźnie zaskoczona, ale ostatecznie skinęła głową.
– Dziękuję.
– To ja
dziękuję, mała wieszczko. Z mojej strony możesz liczyć na wdzięczność,
gdybyś kiedyś tego potrzebowała – oznajmił ze spokojem, kiwając jej głową. – A tak
swoją drogą… Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale kiedy Isobel
dzierżyła władzę przed nadejściem Upadku, również wielu mówiło o kobiecie o podobnych
umiejętnościach. Lily Anne była potężna – dodał, a Claire zmieszała się
jeszcze bardziej, wyraźnie zaskoczona.
– Lily Anne… – powtórzyła, po czym energicznie potrząsnęła głową, wyraźnie próbując nad
sobą zapanować. – Ja… Może to później sprawdzę – stwierdziła i wydała mu
się równie zaniepokojona, co i podekscytowana.
Wciąż ją
obserwował, kiedy zbierała się do odejścia. Sam również zamierzał się ewakuować,
nie mając ochoty na ewentualne pytania ze strony ojca Eleny, nim jednak zdążył
choćby ruszyć się z miejsca, wampir jednak się odezwał:
– Claire? –
rzucił, a dziewczyna przystanęła wpół kroku, po czym obejrzała się przez
ramię. – Nie widziałem w ostatnim czasie Rufusa, więc nie miałem jak z nim
porozmawiać, ale… Wiesz, że miał was wtedy pilnować w tamtym hotelu,
prawda? Eleny też… – zaczął Carlisle i to najwyraźniej musiało Claire
wystarczyć, żeby zrozumieć do czego zmierzał.
– I pilnował
– oznajmiła z przekonaniem. – Tata nie był zachwycony, ale to jeszcze nie
znaczy, że zrobił cokolwiek źle. W zasadzie on mało kiedy robi coś nie
tak, jak trzeba. – Westchnęła, po czym nerwowym gestem przeczesała włosy
palcami. – Byłam tam, dziadku, więc widziałam, co się stało. To Elena poszła za
Miriam, chociaż miałyśmy wyjść z pokoju. Tata mógł co najwyżej zostawić
mnie i Joce, nie wiedząc, czy w pobliżu nie ma jeszcze jakichś
demonów, ale… Hm, nie da się upilnować kogoś, kto nie chce być pilnowany –
powiedziała w końcu. – I nie, nie obwinia się. Zdziwiłabym się, gdyby
to zrobił – dodała z przekonaniem.
Zaraz po
tym w końcu odeszła, wystarczająco szybko, żeby dało się zauważyć, że nie
czuła się w tym miejscu komfortowo. Odprowadził ją wzrokiem, zresztą tak
jak i Carlisle, po słowach dziewczyny nie będąc w stanie powstrzymać
się przed nieco gorzkim uśmiechem.
– Mówiłem
już, że spotykała się ze mną i Mirą od dłuższego czasu – oznajmił niemalże
pogodnym tonem. – Wystarczająco chętnie, by pójść za moją siostra, gdyby zaszła
taka potrzeba.
– Twoja
siostra poprowadziła ją na śmierć – usłyszał w odpowiedzi, ale ten zarzut
nie zrobił na demonie najmniejszego nawet wrażenia.
– Nie z mojego
rozkazu – rzucił chłodno.
Wyminął
wampira, z braku lepszych pomysłów kierując się ku świątyni. Skoro ojciec
dziewczyny był na zewnątrz, mógł założyć, że u Eleny nie było nikogo, a przecież
na tym bardziej mu zależało. Co prawda zarówno to miejsce, jak i widok jej
ciała, skutecznie wytrącały go z równowagi, ale był w stanie to
znosić, nie będąc w stanie tak po prostu zakazać sobie wracania do niej. W głowie
wciąż miał tekst z kartki, którą przyniosła mu Claire, a im dłużej
zastanawiał się nad tym, co to oznacza, tym pewniejszy swoich przypuszczeń był…
Ale skoro tak – skoro Ciemność, więc może on sam – miała być rozwiązaniem, co
tak naprawdę powinien zrobić, żeby to wszystko miało sens?
Ta część
świątyni nie była duża, choć można było odnieść takie wrażenie, przebywając w zaciemnionym
pomieszczeniu. Świece rzucały łagodny, drżący blask na kamienną posadzkę,
wydłużając cienie i sprawiając, że gdyby nie był demonem, może nawet
uwierzyłby, że jego rodzeństwo czaiło się gdzieś w pobliżu. Czuł zapach
kwiatów, co na dłuższą metę było przyjemne, być może dlatego, że łatwo było mu
sobie wyobrazić zadowoloną z takiego stanu rzeczy Elenę – miał wrażenie,
że tej dziewczynie słodycz jak najbardziej przypadłaby do gustu, skoro miała
słabość do kosmetyków, biżuterii i tego, żeby wyglądać dobrze.
Cóż, wciąż
wyglądała i to nawet po śmierci, jakkolwiek upiornie by to nie brzmiało.
Bez pośpiechu podszedł bliżej, wymownie spoglądając na zajmujący centralne
miejsce katafalk, dodatkowo wyróżniający bezwładne ciało. W czarnej sukni,
której materiał miękko opadał niemalże do samej ziemi, z rozrzuconymi
dookoła głowy lokami i bladą cerą, wydała mu się równie piękna (W zasadzie
to był fakt – ta dziewczyna po prostu miała w genach bycie piękną.), co i zazwyczaj. Gdyby nie
to, że jej pierś się nie unosiła, a w sali panowała niemalże głucha
cisza, pewnie mógłby uwierzyć, że najzwyczajniej w świecie spała. Przez
większość czasu zresztą i tak to sobie wmawiał, bo z jego perspektywy
mogło wyglądać to w taki właśnie sposób – skoro zamierzał ją odzyskać,
równie dobrze mógł udawać, że była w śpiączce. W końcu przy takim
stanie również dwoma naturalnymi następstwami mogłaby być albo ostateczna
śmierć, albo przebudzenie, tak?
Przystanął
przy wzniesieniu, wodząc wzrokiem po bladej twarzy Eleny i nie po raz
pierwszy zastanawiając się nad tym, co powinien zrobić. Czy faktycznie była
Światłem? Jeśli tak, tym bardziej musiało istnieć jakieś rozwiązanie, co
zresztą zasygnalizowała mu Amelie, a teraz również Claire, decydując się przyjść
z tym… hm, wierszem. Skoro wszystkie wnioski niezmiennie prowadziły go do
stwierdzenia, że Elena miałaby być zguba dla Isobel, a jej istnienie raz
po raz przeplatało się ze wzmiankami o Ciemności, być może powinien zwrócić
się bezpośrednio do ojca. Nigdy wcześniej nie pytał, nie próbując sprzeciwiać
się temu, któremu zawdzięczał swoją pozycję, ale teraz wszystko było inne, Rafa
z kolei czuł się coraz bardziej zdesperowany. Czas uciekał, a demon
powoli zaczynał dochodzić do wniosku, że pomimo swoich zapewnień stoi w miejscu,
nawet jeśli faktycznie przeszukiwanie biblioteki stanowiło swego rodzaju
alternatywę. Na dobry początek wszystko wydawało się dobrze, ale skoro podjęte
środki nie przynosiły efektu…
Na wrota
piekielne, nienawidził działać na oślep, a od jakiegoś czasu – zwłaszcza w związku
z tym, co dotyczyło Eleny – właśnie to robił. Dosłownie na każdym kroku
napotykał na niewiadome, co nie pomagało demonowi w podejmowaniu
jakichkolwiek sensownych decyzji. Przywykł planować, a potem zawsze
osiągać cel, co było o tyle prostsze, że przez całe wieki nie musiał
przejmować się emocjami, relacjami z innymi i tym, co działo się z jego
podwładnymi. Zadania miały być zrobione, niezależnie od możliwych konsekwencji i koniecznych
poświęceń – proste, skuteczne i nie wymagające szczególnego zastanowienia…
Aż do tej
pory.
Kiedy
pojawiła się Elena, jednak zaczął się martwić i to nie tylko o to,
czy ta uparta dziewczyna przy pierwszej okazji nie da się zabić – albo czy sama
jakimś cudem nie zrobi sobie krzywdy, chociażby doprowadzając go do
ostateczności. W którymś momencie stałą się jego częścią, nie jako jedyna
zresztą, bo coraz częściej przyłapywał się chociażby na tym, że inaczej
traktował Miriam. Czym innym było granie roli, kiedy to przez wzgląd na
sytuację usiłował zjednać sobie chociażby obce kobiety, a czymś zgoła
odmiennym okazanie trochę wyrozumiałości świadomej jego pozycji, podlegającej
mu nieśmiertelnej, która niejako go zawiodła. Gdyby sytuacja była inna, wciąż
by ją obwiniał, a jednak…
W pośpiechu
odrzucił od siebie niechciane myśli, po czym podszedł bliżej, bez słowa ujmując
Elenę za rękę. Była zimna, ale to mu nie przeszkadzało zarówno w ściśnięciu
jej lodowatych palców (na jednym z nich wciąż znajdował się pierścionek,
który jej podarował – i całe szczęście, bo chyba by kogoś zamordował,
gdyby obrączka zniknęła), jak i przyciśnięciem wierzchu dłoni dziewczyny
do ust. Mógł sobie na to pozwolić, nie tylko dlatego, że byli sami, ale poniekąd
przez samą tylko świadomość tego, że należała do niego. W zasadzie coraz
bardziej lubił to podkreślać, zwłaszcza kiedy tuż obok znajdowało się
którekolwiek z bliskich Eleny – tak dla zasady, by w końcu przyswoili
sobie to, że każde słowo, które padło w Volterze, było prawdziwe.
– Kiedy już
do mnie wrócisz, przysięgam, że szybko pożałujesz swojej głupoty, lilan – mruknął i, cholera, prędzej czy
później zamierzał swoją groźbę spełnić. Nikt nigdy nie nastraszył go aż do tego
stopnia, nie wspominając o tym, że…
Och, no cóż,
w przypadku Eleny doświadczył tak wielu obcych mu dotychczas rzeczy, że
chwilami sam nie był pewien czy powinien jej dziękować, czy może wręcz
przeciwnie.
Z tym, że
teraz to nie było ważne. Przeciwnie – najistotniejsze pozostawało to, że
najwyraźniej musiał zobaczyć się z ojcem.
Och, Carlisle jest tak irytująco spokojny. Nie, że miałby być świrnięty i nadopiekuńczy jak Rufus, ale żeby chociaż wykazał jakieś emocje, że jego córka wyszła za mąż za faceta, którego nawet oficjalnie nie poznali na rodzinnym obiedzie.
OdpowiedzUsuń