22 listopada 2016

Piętnaście

Rafael
Wyczuł, że dziewczyna była podenerwowana, ale nie skomentował tego nawet słowem. Mimo wszystko poczuł ulgę, kiedy oboje znaleźli się przed świątynią, poza podziemiami i z daleka od przygnębiającej atmosfery tego miejsca. Na zewnątrz panował chłód, ale jemu to nie przeszkadzało, jednak jego towarzyszka nerwowo założyła ramiona na piersiach – czy to z zimna, czy może przez nadmiar emocji.
– Masz na imię Claire, tak? – zapytał, próbując jakkolwiek ją ośmielić. Chciał dowiedzieć się, o co chodziło, tym bardziej, że przeciągająca się cisza sprawiała, że zaczynał mieć wrażenie, iż niepotrzebnie marnuje czas.
– Mhm… – Wydawała się zaskoczona tym, że mógłby znać jej imię, ale ostatecznie nie skomentowała tego nawet słowem. W zamian spojrzała na demona z wahaniem, wydając się intensywnie nad czymś myśleć. – Nie chciałam przeszkadzać ani nic z tych rzeczy, ale… Nie jestem pewna, ile mówiła na mój temat Elena – powiedziała w końcu, a Rafa zmusił się do obojętności, kiedy usłyszał imię dziewczyny – ale mam dość… specyficzne zdolności.
Demon uśmiechnął się w nieco wymuszony sposób.
– Jesteś wieszczką – oznajmił z przekonaniem, a Claire spojrzała na niego z niedowierzaniem. – Mogę to wyczuć, że tak się wyrażę. To akurat nie sprawka Eleny. – Wywrócił oczami. Jeśli już wspominała o rodzinie, to tylko po to, żeby jak zwykle sobie ponarzekać. – Kojarzę cię bardziej przez wzgląd na rodziców.
– Co masz na myśli, mówiąc o tym, że możesz wyczuć kim jestem? – zapytała i przez moment brzmiała nieco swobodniej, być może zaczynając dochodzić do wniosku, że jednak nie miał w planach jej zamordować.
Rafael westchnął, nie kryjąc rozdrażnienia. Nie przypominał sobie, kiedy ostatnim razem prowadził jakąkolwiek normalną rozmowę ze względnie spokojną osobą – i to na dodatek taką, która ani nie próbowałaby go denerwować, ani nie zachowywała się, jakby miała zemdleć z wrażenia. Claire w niczym nie przypominała żadnego ze swoich rodziców, bo gdyby było inaczej, pewniej już po pierwszych słowach musiałby zastanowić się nad tym, co zrobić, żeby nie ryzykować skrzywdzenia jej.
– To po prostu… rodzaj aury – powiedział w końcu, starannie dobierając słowa. – Wieszczki mają to do siebie, że bywają charakterystyczne. Jesteście bardziej wrażliwe na ten… nadnaturalny świat, co mogłaś już zauważyć, jak sądzę. – Urwał, by móc obrzucić ją przenikliwym spojrzeniem. – Wyczuwacie demony, więc i my wyczuwamy was. Kto wie, może to oznacza, że jesteśmy do siebie podobni, ale jakie to właściwie ma znaczenie?
Nie odpowiedziała, wydając się nad czymś zastanawiać. Była cicha, co mu się podobało, bo nie raz wręcz marzył o tym, żeby Elena powstrzymała się od jakichkolwiek złośliwych komentarzy. Najwyraźniej ta drobna dziewczyna miała w sobie coś, co z miejsca przypadło mu do gustu, przez co pokusił się o stwierdzenie, że mógłby obdarzyć ją… swego rodzaju sympatią.
– Tak… – Claire uniosła głowę, ponownie koncentrując na nim wzrok. Wyglądała jak spłoszone zwierzę, które właśnie zostało zmuszone stanąć przed drapieżnikiem, ale nawet jeśli czuła się niekomfortowo, najwyraźniej zamierzała przeprowadzić rozmowę w taki sposób, jak początkowo sobie zaplanowała. – Niektórzy faktycznie nazywają mnie wieszczką, chociaż to trochę naciągana teoria. Ja nie mam wizji… Nie tak, jak Isabeau – oznajmiła, a Rafa wymownie uniósł brwi.
– Co masz na myśli? – ponaglił, na moment tracąc cierpliwość.
Drgnęła, ale zmusiła się do tego, żeby nad sobą zapanować. Było coś przenikliwego w spojrzeniu jej lśniących, bladoniebieskich oczu.
– W zasadzie, to piszę wiersze – wypaliła, a on spojrzał na nią w nieco skonsternowany sposób. – Albo raczej proroctwa, chociaż nadal próbuję to zrozumieć. To wygląda tak, że zdarza mi się pisać o rzeczach, które mają dopiero nastąpić, więc na swój sposób przewiduję przyszłość… I w wielu przypadkach sama ich nie rozumiem, ale czuję, kogo mogą dotyczyć, więc… teraz jestem tutaj – dodała, rozkładając bezradnie ręce.
– Więc mam przez to rozumieć, że instynkt podpowiada ci, że jeden powinien trafić do mnie? – zapytał ze stoickim spokojem.
– Ehm… W zasadzie tak – przyznała i chociaż wciąż wyglądała na chętną, żeby w pośpiechu się wycofać, ostatecznie wyciągnęła ku niemu rękę.
Wcześniej nie zauważył, że kurczowo zaciskała palce dłoni, ściskając w niej skrawek fioletowego papieru. Bez słowa zabrał go od niej, udając, że nie dostrzega, że mogłaby być przerażona jakąkolwiek formą kontaktu fizycznego z kimś takim jak on. Czasami lepiej jest się bać, Claire, pomyślał mimochodem, aż nazbyt dobrze zdając sobie sprawę z tego, jaką miał pośród nich opinię. Nie bez powodu oczywiście, co przez długi czas go satysfakcjonowało, przynajmniej do chwili, w której nie spotkał Eleny, pozwalając żeby Cullenówna zmieniła dosłownie wszystko, co tyczyło się jego osoby.
Sądził, że mała Prime odejdzie, ledwo tylko uzna, że jej obowiązek został spełniony, ale nie ruszyła się z miejsca. Rzucił jej wymowne spojrzenie, by móc przekonać się, że obserwowała go, wydając się czekać na jakąkolwiek reakcję na treść zapisanych na skrawku papieru słów. Miała ładne, porządne pismo, a kiedy przyjrzał się uważniej, dostrzegł kilka zmyślnych zdobników, aż zaczął zastanawiać się nad tym, czy ta dziewczyna nie była jakimś rzadkim, zaginionym egzemplarzem osób, którym w przeszłości zdarzało się dbać o kaligrafię.
– Ten… wiersz – odezwała się tak cicho, że ledwo był w stanie ją zrozumieć – trochę różni się o tych, które zwykle piszę. Jeśli chodzi o proroctwa, zawsze wychodziło mi haiku. To… coś innego, ale te same słowa wracają do mnie raz po raz, a teraz na dodatek doszłam do wniosku, że powinnam je pokazać akurat tobie – dodała niemalże przepraszającym tonem, jakby chcąc usprawiedliwić się, dlaczego w obecnej sytuacji w ogóle próbowała zawracać mu głowę poezją.
– Od wieków doceniamy wieszczki – oznajmił z powagą, tym samym dając jej do zrozumienia, że zdecydowanie nie planował naskoczyć na nią ze stwierdzeniem, że mówiła mu o bzdurach. Zarumieniła się, po czym z wolna skinęła głową.
Przestał o tym myśleć, w pośpiechu przebiegając wzrokiem po linijkach tekstu. Jeśli to, co mówiła Claire, było prawdą, a ona miała w zwyczaju pisać haiku, to w zupełności zgadzał się, że ta przepowiednia była inna – dłuższa, bardziej melodyjna i… cholernie znajoma, chociaż o tym starał się nie myśleć.
Na wrota piekielne…
Znajdę ją nawet jeśli ukryje się pośród róż
Znajdę, bo kocham ją – nie zmienię tego
Pragnę jej, odkąd tylko ujrzałem
Piękną dziewczynę o złotych włosach
I spojrzeniu, które ukradło mą duszę

Hm, gdyby chodziło tylko o tę część, mógłby uwierzyć, że dziewczyna tak naprawdę opisała teraźniejszość – jego i Elenę, bo przecież opis idealnie pasował do jego żony, z kolei on… Cóż, na pewno dał się zwieść tej diabelskiej istocie. Może nawet mógłby uznać to za pocieszenie, bo skoro Claire wspominałaby o obietnicy, którą złożyć, to mogłoby być oznaką tego, że uda mu się jej dotrzymać.
Problem w tym, że tekst ciągnął się dalej, brzmiąc o wiele mniej optymistycznie.
Światło w Ciemności – to rozwiązanie
Pokocha mnie lub znienawidzi
Polegnie lub zdoła zniszczyć
Lecz jeśli posiąść ją zdołam, będzie moja
Ona i każda z jej córek

To nie brzmiało dobrze i to w żadnym wypadku. Co prawda kolejna wzmianka o Świetle i Ciemności dała mu do myślenia, bo to bez wątpienia dotyczyło ich – musiało – ale to wciąż nie było wszystko. Najgorsze w tym wszystkim było to, że chyba rozumiał, w końcu zaczynając dostrzegać zależność pomiędzy Eleną oraz sprzecznymi rozkazami Isobel i jego ojca, ale…
Och, jak mógł wcześniej się nie zorientować?
Jeśli królowa faktycznie uznała Elenę za przepowiedziane światło, oczywistym wydawało się, że będzie chciała się jej pozbyć – choćby dla zasady, woląc nie ryzykować spełnienia zapisków z ksiąg. Podejrzewał, że wielu na miejscu pierwotnej zachowałoby się podobnie, z góry woląc usunąć z drogi potencjalne zagrożenie, zwłaszcza w przypadku, w którym miało się aż tyle do stracenia. To dlatego w ogóle stanął na drodze Cullenówny, pierwotnie mając ją zabić, ale…
Kidy ojciec nakazał mu coś odwrotnego – chronić dziewczynę i utrzymać ją przy życiu – ta decyzja od samego początku była dla niego co najmniej niejasna. Fakt, że Elena nie potrafiła mu wytłumaczyć, co takiego wyjątkowego w niej było, że dwie tak potężne istoty próbowały decydować o jej losie, jedynie wszystko utrudniał, wzbudzając w demonie coraz to nowe wątpliwości. Dopiero teraz wszystko zaczęło składać się w całość, chociaż Rafie wciąż brakowało najważniejszej informacji – zrozumienia jednej z licznych tajemnic Ciemność, bowiem przywykł do tego, że kiedy ojciec chciał zachować coś dla siebie, tak miało być. On istniał po to, żeby słuchać i służyć; nic ponadto, zresztą taki stan rzeczy od zawsze stanowił dla Rafaela oczywistość.
Aż do tej pory.
Wiedział o kobietach, które kolekcjonowała Ciemność. Było takie miejsce, gdzie gromadził ich dusze, a przynajmniej tyle było mu dane wiedzieć. Dotychczas to wystarczyło, a Rafa nigdy ani tego nie podważał, ani nie usiłował zrozumieć co i dlaczego tak naprawdę się działo. Ojciec wiedział swoje i to wystarczyło, zresztą dobro tych istot nigdy nie stanowiło dla Rafaela priorytetu. Po co miał zadręczać się kimś, kogo nawet nie znał? Nie potrafił ocenić czy to tylko fanaberia Ciemności, czy coś więcej, ale…
Z tym, że teraz wszystko nabierało sensu, przynajmniej jeśli chodziło o Elenę. Czy miała być następna? Chronił ją przez tyle czasu, żeby prędzej czy później i tak miała umrzeć, tyle że w innym, bardziej odpowiednim momencie? O to w tym wszystkim tak naprawdę chodziło, z kolei jego ojciec…?
– Rafaelu… – Głos Claire doszedł do niego jakby z oddali. Sama dziewczyna brzmiała w bardzo niepewny sposób, najwyraźniej mając wątpliwości co do tego, czy powinna interweniować i jakkolwiek się wtrącać. – Czy wszystko w porządku? – zapytała, kiedy tylko spojrzał na nią w roztargnieniu.
Miał jej odpowiedzieć, kiedy oboje zorientowali się, że nie są sami. Dziewczyna na ułamek sekundy napięła mięśnie, po czym nerwowo obejrzała się na świątynie, uspokajając się dopiero z chwilą, w której zauważyła zmierzającego ku nim Carlisle’a. Rafael pozostał obojętny, zresztą jak i przez większość czasu, kiedy już był zmuszony przebywać z ojcem dziewczyny; tak było prościej, tym bardziej, że ze strony tego wampira nie miał co liczyć na chociażby cień akceptacji porównywanej do tej, którą okazywała Esme.
– Claire? – Wampir natychmiast znalazł się bliżej, wyraźnie zmartwiony. O tak, bo na pewno właśnie zastanawiam się, jak najlepiej ją zabić, pomyślał z przekąsem, ale nie skomentował reakcji doktora nawet słowem. – Co tutaj robisz, kochanie?
– Rozmawialiśmy – wtrącił, nie mogąc się powstrzymać.
Dziewczyna wysiliła się na blady uśmiech.
– Tak, dokładnie. – Zawahała się na moment, przenosząc wzrok na wciąż ściskaną przez serafina kartkę. – Miałam coś do przekazania – wyjaśniła, a Rafael po spojrzeniu wampira poznał, że ten zrozumiał aluzję.
– Coś jest nie tak? Rose i Emmett są w świątyni, poza tym ja… – zaczął, ale Claire energicznie potrząsnęła głową.
– Gdybym chciała rozmawiać z którymkolwiek z was, przyszłabym do domu Allegry – zauważyła przytomnie. – Tym razem miałam coś bezpośrednio dla Rafaela – wyjaśniła przepraszającym tonem. Zaraz po tym wyprostowała się i z wolna zaczęła wycofywać. – Muszę iść. W zasadzie…
– Nie widziałem cię, jak sądzę – oznajmił pod wpływem impulsu, mając niejasne wrażenie, że wolała nie rozpowiadać na prawo i lewo, że widzieli się w świątyni. Jak znał impulsywność Prime’a, chyba coś w tym było.
Zamrugała, wyraźnie zaskoczona, ale ostatecznie skinęła głową.
– Dziękuję.
– To ja dziękuję, mała wieszczko. Z mojej strony możesz liczyć na wdzięczność, gdybyś kiedyś tego potrzebowała – oznajmił ze spokojem, kiwając jej głową. – A tak swoją drogą… Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale kiedy Isobel dzierżyła władzę przed nadejściem Upadku, również wielu mówiło o kobiecie o podobnych umiejętnościach. Lily Anne była potężna – dodał, a Claire zmieszała się jeszcze bardziej, wyraźnie zaskoczona.
– Lily Anne… – powtórzyła, po czym energicznie potrząsnęła głową, wyraźnie próbując nad sobą zapanować. – Ja… Może to później sprawdzę – stwierdziła i wydała mu się równie zaniepokojona, co i podekscytowana.
Wciąż ją obserwował, kiedy zbierała się do odejścia. Sam również zamierzał się ewakuować, nie mając ochoty na ewentualne pytania ze strony ojca Eleny, nim jednak zdążył choćby ruszyć się z miejsca, wampir jednak się odezwał:
– Claire? – rzucił, a dziewczyna przystanęła wpół kroku, po czym obejrzała się przez ramię. – Nie widziałem w ostatnim czasie Rufusa, więc nie miałem jak z nim porozmawiać, ale… Wiesz, że miał was wtedy pilnować w tamtym hotelu, prawda? Eleny też… – zaczął Carlisle i to najwyraźniej musiało Claire wystarczyć, żeby zrozumieć do czego zmierzał.
– I pilnował – oznajmiła z przekonaniem. – Tata nie był zachwycony, ale to jeszcze nie znaczy, że zrobił cokolwiek źle. W zasadzie on mało kiedy robi coś nie tak, jak trzeba. – Westchnęła, po czym nerwowym gestem przeczesała włosy palcami. – Byłam tam, dziadku, więc widziałam, co się stało. To Elena poszła za Miriam, chociaż miałyśmy wyjść z pokoju. Tata mógł co najwyżej zostawić mnie i Joce, nie wiedząc, czy w pobliżu nie ma jeszcze jakichś demonów, ale… Hm, nie da się upilnować kogoś, kto nie chce być pilnowany – powiedziała w końcu. – I nie, nie obwinia się. Zdziwiłabym się, gdyby to zrobił – dodała z przekonaniem.
Zaraz po tym w końcu odeszła, wystarczająco szybko, żeby dało się zauważyć, że nie czuła się w tym miejscu komfortowo. Odprowadził ją wzrokiem, zresztą tak jak i Carlisle, po słowach dziewczyny nie będąc w stanie powstrzymać się przed nieco gorzkim uśmiechem.
– Mówiłem już, że spotykała się ze mną i Mirą od dłuższego czasu – oznajmił niemalże pogodnym tonem. – Wystarczająco chętnie, by pójść za moją siostra, gdyby zaszła taka potrzeba.
– Twoja siostra poprowadziła ją na śmierć – usłyszał w odpowiedzi, ale ten zarzut nie zrobił na demonie najmniejszego nawet wrażenia.
– Nie z mojego rozkazu – rzucił chłodno.
Wyminął wampira, z braku lepszych pomysłów kierując się ku świątyni. Skoro ojciec dziewczyny był na zewnątrz, mógł założyć, że u Eleny nie było nikogo, a przecież na tym bardziej mu zależało. Co prawda zarówno to miejsce, jak i widok jej ciała, skutecznie wytrącały go z równowagi, ale był w stanie to znosić, nie będąc w stanie tak po prostu zakazać sobie wracania do niej. W głowie wciąż miał tekst z kartki, którą przyniosła mu Claire, a im dłużej zastanawiał się nad tym, co to oznacza, tym pewniejszy swoich przypuszczeń był… Ale skoro tak – skoro Ciemność, więc może on sam – miała być rozwiązaniem, co tak naprawdę powinien zrobić, żeby to wszystko miało sens?
Ta część świątyni nie była duża, choć można było odnieść takie wrażenie, przebywając w zaciemnionym pomieszczeniu. Świece rzucały łagodny, drżący blask na kamienną posadzkę, wydłużając cienie i sprawiając, że gdyby nie był demonem, może nawet uwierzyłby, że jego rodzeństwo czaiło się gdzieś w pobliżu. Czuł zapach kwiatów, co na dłuższą metę było przyjemne, być może dlatego, że łatwo było mu sobie wyobrazić zadowoloną z takiego stanu rzeczy Elenę – miał wrażenie, że tej dziewczynie słodycz jak najbardziej przypadłaby do gustu, skoro miała słabość do kosmetyków, biżuterii i tego, żeby wyglądać dobrze.
Cóż, wciąż wyglądała i to nawet po śmierci, jakkolwiek upiornie by to nie brzmiało. Bez pośpiechu podszedł bliżej, wymownie spoglądając na zajmujący centralne miejsce katafalk, dodatkowo wyróżniający bezwładne ciało. W czarnej sukni, której materiał miękko opadał niemalże do samej ziemi, z rozrzuconymi dookoła głowy lokami i bladą cerą, wydała mu się równie piękna (W zasadzie to był fakt – ta dziewczyna po prostu miała w genach bycie piękną.), co i zazwyczaj. Gdyby nie to, że jej pierś się nie unosiła, a w sali panowała niemalże głucha cisza, pewnie mógłby uwierzyć, że najzwyczajniej w świecie spała. Przez większość czasu zresztą i tak to sobie wmawiał, bo z jego perspektywy mogło wyglądać to w taki właśnie sposób – skoro zamierzał ją odzyskać, równie dobrze mógł udawać, że była w śpiączce. W końcu przy takim stanie również dwoma naturalnymi następstwami mogłaby być albo ostateczna śmierć, albo przebudzenie, tak?
Przystanął przy wzniesieniu, wodząc wzrokiem po bladej twarzy Eleny i nie po raz pierwszy zastanawiając się nad tym, co powinien zrobić. Czy faktycznie była Światłem? Jeśli tak, tym bardziej musiało istnieć jakieś rozwiązanie, co zresztą zasygnalizowała mu Amelie, a teraz również Claire, decydując się przyjść z tym… hm, wierszem. Skoro wszystkie wnioski niezmiennie prowadziły go do stwierdzenia, że Elena miałaby być zguba dla Isobel, a jej istnienie raz po raz przeplatało się ze wzmiankami o Ciemności, być może powinien zwrócić się bezpośrednio do ojca. Nigdy wcześniej nie pytał, nie próbując sprzeciwiać się temu, któremu zawdzięczał swoją pozycję, ale teraz wszystko było inne, Rafa z kolei czuł się coraz bardziej zdesperowany. Czas uciekał, a demon powoli zaczynał dochodzić do wniosku, że pomimo swoich zapewnień stoi w miejscu, nawet jeśli faktycznie przeszukiwanie biblioteki stanowiło swego rodzaju alternatywę. Na dobry początek wszystko wydawało się dobrze, ale skoro podjęte środki nie przynosiły efektu…
Na wrota piekielne, nienawidził działać na oślep, a od jakiegoś czasu – zwłaszcza w związku z tym, co dotyczyło Eleny – właśnie to robił. Dosłownie na każdym kroku napotykał na niewiadome, co nie pomagało demonowi w podejmowaniu jakichkolwiek sensownych decyzji. Przywykł planować, a potem zawsze osiągać cel, co było o tyle prostsze, że przez całe wieki nie musiał przejmować się emocjami, relacjami z innymi i tym, co działo się z jego podwładnymi. Zadania miały być zrobione, niezależnie od możliwych konsekwencji i koniecznych poświęceń – proste, skuteczne i nie wymagające szczególnego zastanowienia…
Aż do tej pory.
Kiedy pojawiła się Elena, jednak zaczął się martwić i to nie tylko o to, czy ta uparta dziewczyna przy pierwszej okazji nie da się zabić – albo czy sama jakimś cudem nie zrobi sobie krzywdy, chociażby doprowadzając go do ostateczności. W którymś momencie stałą się jego częścią, nie jako jedyna zresztą, bo coraz częściej przyłapywał się chociażby na tym, że inaczej traktował Miriam. Czym innym było granie roli, kiedy to przez wzgląd na sytuację usiłował zjednać sobie chociażby obce kobiety, a czymś zgoła odmiennym okazanie trochę wyrozumiałości świadomej jego pozycji, podlegającej mu nieśmiertelnej, która niejako go zawiodła. Gdyby sytuacja była inna, wciąż by ją obwiniał, a jednak…
W pośpiechu odrzucił od siebie niechciane myśli, po czym podszedł bliżej, bez słowa ujmując Elenę za rękę. Była zimna, ale to mu nie przeszkadzało zarówno w ściśnięciu jej lodowatych palców (na jednym z nich wciąż znajdował się pierścionek, który jej podarował – i całe szczęście, bo chyba by kogoś zamordował, gdyby obrączka zniknęła), jak i przyciśnięciem wierzchu dłoni dziewczyny do ust. Mógł sobie na to pozwolić, nie tylko dlatego, że byli sami, ale poniekąd przez samą tylko świadomość tego, że należała do niego. W zasadzie coraz bardziej lubił to podkreślać, zwłaszcza kiedy tuż obok znajdowało się którekolwiek z bliskich Eleny – tak dla zasady, by w końcu przyswoili sobie to, że każde słowo, które padło w Volterze, było prawdziwe.
– Kiedy już do mnie wrócisz, przysięgam, że szybko pożałujesz swojej głupoty, lilan – mruknął i, cholera, prędzej czy później zamierzał swoją groźbę spełnić. Nikt nigdy nie nastraszył go aż do tego stopnia, nie wspominając o tym, że…
Och, no cóż, w przypadku Eleny doświadczył tak wielu obcych mu dotychczas rzeczy, że chwilami sam nie był pewien czy powinien jej dziękować, czy może wręcz przeciwnie.
Z tym, że teraz to nie było ważne. Przeciwnie – najistotniejsze pozostawało to, że najwyraźniej musiał zobaczyć się z ojcem.

1 komentarz:

  1. Och, Carlisle jest tak irytująco spokojny. Nie, że miałby być świrnięty i nadopiekuńczy jak Rufus, ale żeby chociaż wykazał jakieś emocje, że jego córka wyszła za mąż za faceta, którego nawet oficjalnie nie poznali na rodzinnym obiedzie.

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa