16 listopada 2016

Dziewięć

Isabeau
Tkwiła w miejscu, walcząc z coraz silniejszym pragnieniem, żeby w przypływie frustracji spróbować coś zniszczyć. Trudno było jej stwierdzić, co i dlaczego tak naprawdę czuła, rozbita jak zwykle, kiedy w grę wchodziła którakolwiek z jej wizji. Nie trzęsła się, nie płakała, a tym bardziej nie widziała powodu do tego, żeby się obwiniać. W gruncie rzeczy pozostawała pusta, obserwując poszczególne wydarzenia i mając wrażenie, że tak naprawdę ogląda film – pełen emocji, związany z nią, a jednak… po prostu nieprawdziwy – przynajmniej na pierwszy rzut oka. W przeszłości wielokrotnie doświadczała czegoś takiego, raz po raz mierząc się z konsekwencjami tego, co już wcześniej zdążyła przewidzieć, niezdolna do zmiany przyszłości. Śmierć Eleny była zaledwie kolejnym etapem, którego nie dało się uniknąć – i to niezależnie od tego, jak bardzo wszyscy wokół by tego chcieli.
Chyba nigdy nie miała w pełni zrozumieć sensu swojego daru. Tego, że obserwowała, niejednokrotnie wiedząc o nieszczęściu na długo przed tym, jak to miało się wydarzyć, ale i tak nie będąc w stanie niczego zmienić. Tak było w tym przypadku, a Isabeau mogła co najwyżej próbować zaakceptować to, co działo się na jej oczach. Do samego końca żadne z nich nie miało pewności, jak rozumieć to konkretne widzenie i co miało spotkać Elenę, z kolei przyszło co do czego…
Nie tego się spodziewała.
Niezależnie jednak od tego, co wynikało ze słów demona, ostatnich wydarzeń i sugestii Amelie, to wciąż nie zmieniało faktu, że pod tym jednym względem i tak nie byłaby w stanie niczego zmienić – ani ona, ani nikt inny.
Przez kilka kolejnych sekund stała w bezruchu, bezskutecznie próbując zebrać myśli i ocenić, co tak naprawdę czuła. Pomyślała, że teraz powinna być przy Aldero – przynajmniej teoretycznie, bo przecież musiałaby być ślepa, żeby nie zorientować się, że ten z jej synów darzył Elenę dość konkretnym uczuciem. Jasne, że w naturalnym odruchu zapragnęła zainterweniować, kiedy zauważyła, co działo się pomiędzy nim a Rafaelem, ale jak zwykle powstrzymała się, zdając sobie sprawę z tego, ze Al nie byłby z tego zadowolony. Tak ich wychowała – jego i Camerona. Obaj potrafili o siebie zadbać, przynajmniej przez większość czasu, przez co wtrącanie się i jej stała obecność już dawno okazały się całkowicie zbędne.
Mogła coś powiedzieć, zwracając się bezpośrednio do pogrążonej w żałobie Esme, ale i do tego nie była zdolna. Pod tym względem od zawsze daleko jej było do Allegry, która bez względu na wszystko potrafiła znaleźć się w roli pocieszycielki. Beau pozostawała zbyt chłodna, by zdobyć się na cokolwiek sensownego w takiej sytuacji, tym bardziej, że oglądanie następujących po sobie nieszczęść stanowiło część jej jestestwa. Zwłaszcza w ostatnim czasie po raz kolejny przyjęła na siebie aż tyle bólu, że dzielenie go z kimkolwiek jeszcze, zdecydowanie nie wchodziło w grę. Myślami i tak była gdzieś daleko, ogarnięta niejasnym, przejmującym uczuciem niepokoju – wrażeniem, że właśnie umykało jej coś istotnego, ale…
Jakim cudem nie przewidziała ponownego pojawienia się Isobel? Już kiedy doświadczyła pierwszej wizji, której nie potrafiła sobie przypomnieć, do tego wszystkiego płacząc krwią, powinna była wziąć pod uwagę taką możliwość. Widziała dość – te objawy oraz demony, które tak nagle pojawiły się w Seattle – a jednak… Dlaczego? Miała wrażenie, że powinna wiedzieć i to może nawet o wiele wcześniej od pozostałych. Gdyby było inaczej, nic podobnego nie miałoby miejsca; żadne z nich nie znalazłoby się tutaj, zaskoczone pojawieniem się królowej i tym, że ta po raz kolejny mogłaby chcieć ich pozabijać. To zdecydowanie było do przewidzenia, skoro nigdy tak naprawdę nie przewidzieli pełnego efektu walki Isobel i Gabriela tych kilka lat temu. Już wtedy czuła, że to nie koniec, a obserwując uciekające w popłochu demony podejrzewała, że prędzej czy później wydarzy się coś naprawdę niepokojącego.
Czuła, a jednak pozwoliła sobie na nawiną wiarę w to, że wszystko będzie w porządku.
Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści, coraz bardziej podenerwowana. Przecież dobrze znała zapisy w księgach, a zwłaszcza te z historii, które niejednokrotnie miała okazję czytać w księdze z pentagramem. Kiedyś sądziła, że to po prostu brednie, którymi kierowali się Drake i reszta telepatów, ale teraz…
Tak naprawdę odpowiedzi mieli cały czas przed nosem, tylko w równie naiwny sposób, co i ludzie w przypadku swoich wierzeń, wmówili sobie, że to nic nieznaczące brednie.
Cóż, skoro tak, to jedna z tych bredni dopiero co dematerializowała się z sali. Inna z kolei rozgrywała się nadal na ich oczach, chociaż ta kwestia wciąż do Isabeau nie docierała – i to pomimo tego, że doskonale znała wzmianki o Świetle i Ciemności… A zwłaszcza tym pierwszym, bo zgodnie z wierzeniami, to właśnie tajemnicza Światłość miała przynieść Isobel ostateczną zgubę, przynajmniej teoretycznie. Czy to w takim wypadku oznaczało, że chodziło o Elenę? To byłaby dość zabawna zbieżność, biorąc pod uwagę, co takiego znaczyło imię dziewczyny, ale patrząc na to z bardziej logicznej strony, takie rozwiązanie wydawało się prawdopodobne. Jeśli owinęła sobie wokół palca samego Rafaela, to naprawdę miało sens. W takim wypadku również starania Isobel, która tak po prostu małą Cullenównę zabiła, nabierały nowego znaczenia.
Och, sama już nie była pewna, co powinna o tym wszystkim myśleć – a to nadal nie tłumaczyło wszystkiego. Ostatnie wydarzenia jakoś się łączyły, a jednak…
– Beau? – usłyszała i potrzebowała dłuższej chwili, żeby zorientować się, że głos należał do Renesmee. Tak jej się przynajmniej wydawało, bo nawet na bratową nie spojrzała, zbytnio przejęta wątpliwościami, które dręczyły ją przez tak długi czas.
Co jeszcze jej umykało…?
Cóż, gdyby nie pozwoliła aż do tego stopnia omotać się emocjom, wtedy wszystko mogłoby potoczyć się inaczej. Straciła zdecydowanie zbyt wiele czasu, pogrążona w żalu i gniewie, które wywołały… pewne wydarzenia. Akurat teraz, kiedy mogła być potrzebna, pozwoliła doprowadzić się niemalże do ostateczności, balansując na krawędzi szaleństwa i tylko jedynie cudem odzyskując człowieczeństwo – i to za cenę życia, którego zdecydowanie nie chciała odebrać. To wciąż ją dręczyło, sprawiając, że była na siebie zła, choć zarazem czuła, że i tego nie byłaby w stanie uniknąć. Traktowała swoje zachowanie jak słabość, ale przecież miała do niej prawo, tak? Wszyscy jej to powtarzali, tym bardziej, że kochała Dimitra – tak bardzo, a jednak…
Wszyscy o tym wiedzieli. Tak przynajmniej sądziła, bo odkąd tylko sięgała pamięcią, ona i król nie kryli się z tym, co do siebie czuli. Nie wyobrażała sobie, że ostatecznie ich uczucie wygaśnie w taki sposób, pomimo całych wieków czekania na siebie nawzajem wystarczająco kruche, by jedna kobieta mogła je zniszczyć. Pojawienie się Claudii akurat w tym okresie było najgorszym, co mogłoby ją spotkać, zwłaszcza biorąc pod uwagę okoliczności. Mniej czy bardziej świadomie była Dimitra prawie ją zniszczyła, tak po prostu odbierając jedną z najważniejszych osób, jaką miała w życiu. Beau sama nie była pewna, kiedy do tego stopnia otworzyła się na jakiekolwiek uczucie, by to okazało się słabością – czymś wystarczająco potrzebnym, żeby stała się aż do tego stopnia podatna na zranienia. Teraz pamiętała, dlaczego przez te wszystkie lata uciekała, bojąc się konsekwencji jakiegokolwiek rodzaju miłości. Już i tak ryzykowała, pozwalając sobie na chociaż chwilowe zatrzymanie się; że dopuściła do siebie rodzeństwo, a później dzieci, choć tego akurat nie potrafiła żałować – nawet dnia ciąży i czasu, który później poświęciła rodzinie.
Nie potrafiła i to pomimo tego, że z logicznego punktu widzenia wszystko prowadziło do jednego: do bólu.
Dimitr mógł okazać się jej zniszczeniem, ale i tego przez długi czas nie potrafiła sobie wyobrazić. Do tej pory unikała myślenia o nim, to jednak na dłuższa metę wydawało się prowadzić donikąd, o czym zresztą wielokrotnie miała okazję się przekonać, bowiem przed wspomnieniem Aldero również nie była w stanie uciekać w nieskończoność. Prędzej czy później musiała do tego wrócić, mimo obaw zaczynając analizować wszystko to, co się wydarzyło – powoli, jakby oglądała jakiś stary film na zwolnionych obrotach. Była wtedy tak wściekła i bliska histerii, że niewiele pamiętała, może pomijając gniew Layli i to, że chyba jedynie Rufus powstrzymał ją przed zrobieniem sobie krzywdy. Najbardziej bezsensowne wydawało się zachowanie Dimitra, który sprawiał wrażenie kogoś, kto naprawdę się troszczył, zmartwiony jej upadkiem ze schodów, oskarżeniami, tym wszystkim…
Jak bardzo bezczelny musiałby być, żeby po przyłapaniu na bliskości z inną, zachowywać się w taki sposób na wytknięcie zdrady…?
Właściwie jakie to ma teraz znaczenie?, zapytała samą siebie, próbując zapanować nad plątaniną niechcianych myśli. Raz po raz powtarzała sobie, że to bez sensu – że roztrząsanie tego akurat teraz jest niczym czysty masochizm – ale nie potrafiła się powstrzymać. Coś nie dawało jej spokoju, ale nawet nie potrafiła tego uczucia nazwać.
Gdyby tylko mogła zrozumieć…
Przed Drake’m uciekała całe wieki, pozwalając sobie na prawdę dopiero z chwilą, w której było na nią za późno, a ona stała nad ciałem miłości życia, niejako mając jego krew na rękach. Teraz niejako robiła to samo, a jednak…
Co było nie tak z Claudią…? Z całą tą sytuacją i tym, że akurat teraz…
Nie wierzyła w przypadki. Nie po tym wszystkim, czego doświadczyła, a prawda była taka, że zbyt wiele nieszczęść zbiegło się ze sobą w ostatnim czasie. Zaczynając od demonów, przez śmierć Eleny i to, co ta najwyraźniej robiła za plecami rodziny, na Isobel kończąc.
Królowej, która z jakiegoś powodu zdołała zmienić się do takiego stopnia, że rozpoznanie jej graniczyło z cudem. To nie musiało o niczym świadczyć, a jednak…
– Co tutaj jeszcze robisz, kapłanko?
Zesztywniała, po czym błyskawicznie poderwała głowę, co najmniej wytrącona z równowagi słowami Amelie. Kobieta ze spokojem obserwowała ją z odległości zaledwie kilku metrów, w przeciwieństwie do Rafaela najwyraźniej nie widząc powodów, żeby wychodzić. Coś w tej istocie niezmiennie niepokoiło nawet Beau, wzbudzając w niej równie silny lęk, co i determinację, żeby go nie okazywać. Miała wrażenie, że pod wieloma względami ona i ta kobieta pozostawały do siebie podobne, chociaż zarazem nie potrafiła w pełni stwierdzić w jakich kwestiach. To było… po prostu skomplikowane. I chyba właściwe kapłankom – a już zwłaszcza takim, które w choć niewielkim stopniu oddawały się Selene.
– Czego chcesz? – zapytała chłodno. Być może zwracanie się w ten sposób do kogoś tak wiekowego nie stanowiło najrozsądniejszego posunięcia, ale Beau od dawna o to nie dbała.
– Niczego – stwierdziła ze spokojem Amelie. – Po prostu zastanawiam się, czy już przejrzałaś na oczy – wyjaśniła, a dziewczyna prychnęła, co najmniej zdezorientowana jej słowami.
– To, że rozumiem o czym mówiłaś, nawiązując do światła i ciemności, nie oznacza jeszcze, że ja…
– Nie mam na myśli twojego podjęcia do śmierci Eleny, wieszczko – przerwała w niemalże łagodny sposób wampirzyca. Jej ton wytrącił Beau z równowagi bardziej niż cokolwiek innego. – Ale dobrze, powiem ci. Teraz wszystko jest inne – przyznała, uśmiechając się blado. – Moja podopieczna jest niezwykle uzdolniona… Sama królowa doceniła jej zdolności, co zresztą mogłaś już zaobserwować.
Beau zacisnęła dłonie w pięści tak mocno, że okazało się to wręcz bolesne. Miała ochotę warknąć, ale powstrzymała się, gotowa przysiąc, że Amelie specjalnie igrała z jej emocjami, próbując doprowadzić ją do ostateczności.
– O czym ty…?
– Jeśli uważasz, że Isobel pominęła Miasto Nocy na rzecz Volterry – oznajmiła z powagą pierwotna – to jesteś w błędzie.
Otworzyła i prawie natychmiast zamknęła usta, coraz bardziej oszołomiona. Przez kilka następnych sekund po prostu tkwiła w miejscu, czując się tak, jakby ktoś zdzielił ją czymś ciężkim po głowie – i to wystarczająco mocno, by zebranie myśli okazało się problematyczne. Słuchała, ale poszczególne wypowiedzi przemykały przez jej umysł, odległe i jakby pozbawione sensu. Chciała zażądać od Amelie dokładniejszych wyjaśnień, jednak nie była w stanie wykrztusić z siebie chociażby słowa. To zresztą wydawało się zbędne, bo jakaś cząstka Isabeau sprawiała, że wampirzyca czuła się gotowa przysiąc, że wszystkie niezbędne elementy miała tuż przed sobą, teraz musząc już tylko je poukładać.
Wiedziała, jak daleko sięgały umiejętności Isobel. Pierwotna nie tylko pozostawała niezwykle uzdolnioną telepatką, ale również dysponowała dość specyficznym darem – umiejętnością, która pozwalała jej czerpać energię swoich pobratymców, a nawet na olbrzymie odległości kopiować ich dary. Lata temu zdołali ją od tego odciąć, ale to przecież nie znaczyło, że zdolności przepadały, bo nie dało się ich tak po prostu zniwelować. Królowa wciąż to potrafiła; czerpała z Lilianne Glass, co pozwoliło jej się dematerializować, ale przecież nie to było dla niej najważniejsze.
Isobel wyglądała inaczej… Wyglądała inaczej, a teraz Amelie sugerowała jej, że ktoś – najpewniej Claudia – był…
Dimitr wydawał się zszokowany… Tak bardzo zszokowany, kiedy ona…
Nie… To nie jest możliwe, warknęła na siebie w duchu. Nie rób sobie nadziei, bo…
Ale przecież czuła. I niezależnie od wszystkiego, musiała przynajmniej to sprawdzić. Zbyt wiele zbiegów okoliczności… Zresztą nawet jeśli coś pomyliła, Amelie dawała jej do zrozumienia, że Miasto Nocy mogło być zagrożone – a więc również Dimitr.
Zranił ją czy nie, nigdy by sobie nie wybaczyła, gdyby ten jeden raz powstrzymała się od reakcji.
– Isabeau!
Tym razem nawet nie sprawdziła, kto próbował zwrócić na siebie jej uwagę. Po prostu ruszyła się z miejsca, w jednej sekundzie stojąc, a w następnej dosłownie rzucając się ku drzwiom. Wystarczyły ułamki sekund, by znalazła się przy wyjściu, w pędzie chyba jedynie cudem nie zwalając z nóg Rufusa, kiedy ten nagle pojawił się tuż przed nią. Zatoczyła się na ścianę, byleby tylko go wyminąć i nie dbając o jakiekolwiek wyjaśnienia, popędziła przed siebie, w biegu próbując przypomnieć sobie jak właściwie korzystało się z komórki. Już i tak odszukanie telefonu przy drżących rękach wydawało się graniczyć z cudem, nie wspominając o wybraniu odpowiedniego numeru, bez uprzedniego uszkodzenia aparatu.
Lilly odebrała po zaledwie trzech sygnałach, ale z perspektywy Isabeau czas oczekiwania wydawał się co najmniej stukrotnie dłuższy.
– Volterra – wysyczała w ramach wstępu. – Już. Zaraz! – nie tyle poprosiła, co wręcz zażądała, obojętna na to, że właśnie po raz kolejny sprowadzała wampirzycę do poziomu osobistego środka transportu.
– Isabeau…? – Lilianne brzmiała na co najmniej zaskoczoną. Dopiero po dłuższej chwili zdołała zapanować nad sobą w stopniu wystarczającym, żeby się odezwać i rzucić coś bardziej sensownego. – Czekaj, po kolei… Co ty właściwie robisz w…?
– Jakie to ma znaczenie, gdzie i dlaczego jestem?! – wybuchła. – Wiem, do cholery, nawaliłam! Zadowolona? To teraz pomóż mi dostać się do miasta, żebym mogła zrobić porządek z tą cholerną szmatą i…
– Słodka bogini, o czym mówisz? – przerwała Lilly. A potem do jej głosu wdarło się wahanie, zaś chwilę później zadała jedno z ostatnich pytań, które dziewczyna spodziewała się usłyszeć: – To głupio zabrzmi, ale… Nie byłaś w Mieście Nocy od tamtego… wydarzenia w lesie, prawda?
Beau wypuściła powietrze ze świstem, coraz bardziej oszołomiona. Chociaż była podenerwowana, coś w słowach dziewczyny zaintrygowało ją w stopniu wystarczającym, by w jednak zdecydowała się odpowiedzieć:
– Nie. – Przełknęła z trudem. Czuła, że dzieje się coś bardzo, ale to bardzo niedobrego. Coś, co… – Lilianne, na litość bogini…
– Więc Irys ma rację – powiedziała bardziej do siebie niż kogokolwiek innego. – Ale skoro ty jesteś w Volterze, to kto przez cały ten czas…? – Wampirzyca urwała, raptownie poważniejąc. – Trafię na plac. Czekaj tam na mnie.
Zaraz po tym po prostu się rozłączyła, zostawiając Isabeau w jeszcze większym szoku niż do tej pory. Jeśli wcześniej miała wątpliwości co do tego, co próbowała przekazać swoimi słowami Amelie, teraz wyzbyła się całkowicie – z tym, że wciąż nie wierzyła. Cokolwiek właśnie się działo, nie było normalne, z kolei Claudia…
Cóż, wszystko wskazywało na to, że wszystko pomieszała – i że od samego początku była w błędzie. Być może mimo wszystko szukała właściwych wniosków, próbując uwierzyć w coś, co w rzeczywistości nie miało miejsca, ale… co tak naprawdę mogła poradzić na nadzieję?
Skoro Isobel zmieniła wygląd, ktoś inny musiał to potrafić. To z kolei oznaczało, że Dimitr mógł mówić prawdę, twierdząc, że wcale nie całował Claudii w tamtej bibliotece – bo przynajmniej tak to wyglądało z jego perspektywy.
Jeśli oficjalnie wciąż znajdowała się w Mieście Nocy, musiała się pośpieszyć, niezależnie od tego, jaka była prawda.

Miała wrażenie, że trwa w śnie – kruchy, eterycznym i dalekim od rzeczywistości. Uczucie to wzmogło się z chwilą, w której tak po prostu zmaterializowała się na samym środku pogrążonego w ciszy i ciemnościach głównego placu, stanowiącego centrum Miasta Nocy. Natychmiast puściła Lilianne, gotowa przysiąc, że ta odetchnęła, kiedy królowa w końcu przestała miażdżyć jej ramie w żelaznym uścisku. Beau podejrzewała, że wygląda i zachowuje się jak jeden wielki kłębek nerwów, ale nawet nie próbowała nad tym zapanować, aż nazbyt świadoma tego, że miała do takiego zachowania prawo.
– Beau… – usłyszała, ledwo tylko spróbowała się oddalić. – Dalej mi nie powiedziałaś, co tak naprawdę się tutaj dzieje. Dlaczego nie mogłyśmy się zmaterializować w Niebiańskiej Rezydencji i…? – zaczęła Lilly, ale wampirzyca nie dała jej szansy na to, żeby dokończyć.
– To jest sprawa między mną a Dimitrem – przerwała o wiele ostrzej, aniżeli pierwotnie zamierzała. Westchnęła cicho, po czym pośpiesznie się zreflektowała, choć nadal pozostawała zdenerwowana: – Dziękuję, że mnie tutaj zabrałaś. Po prostu resztę muszę załatwić sama.
– Daj spokój. Wyglądasz jak siódme nieszczęście, poza tym…
Idę sama! – powtórzyła, tym samym nawet nie próbując panować nad brzmieniem głosu. – Jak chcesz się na coś przydać, to zbierz mi Williama i resztę w jednym miejscu. Jeśli wszystko pójdzie tak, jak podejrzewam, najpewniej będę miała coś ogłoszenia… I ja, i Dimitr – dodała, chociaż to brzmiało raczej jak marzenie, które niekoniecznie musiało się spełnić.
Tym razem nie czekała na reakcję swojej towarzyszki, bez jakichkolwiek dodatkowych wyjaśnień ruszając w swoją stronę. Nie musiała zastanawiać się nad tym, gdzie i dlaczego chciała się znaleźć; jej ciało samo wiedziało, gdzie powinna się udać, aż rwąc się do tego, by w końcu dotrzeć do Niebiańskiej Rezydencji. Z drugiej strony czuła strach, ale ten skutecznie zszedł gdzieś na dalszy plan, wyparty przez narastającą z każdą kolejną sekundą determinację. Potrzebowała tego biegu – chociażby krótkiej chwili na zebranie myśli – nawet jeśli na pierwszy rzut oka opóźnienie dotarcia na miejsce wydawało się stanowić czysty masochizm.
Początkowo planowała wejść główną bramą, ale instynkt podpowiadał jej, że to największa głupota na jaką mogłaby się zdecydować. Dobrze znała ciągnące się pod miastem tunele, choćby na oślep będąc w stanie odszukać kilka rozmieszonych na obrzeżach wejść, prowadzących bezpośrednio do piwnic Niebiańskiej Rezydencji. Szła szybko, pewnie trzymając równowagę na wysokich obcasach i w duchu raz po raz klnąc na fałdy sukienki, którą miała na sobie. Nie zdążyła się przebrać, to zresztą wydało się Isabeau najmniej istotne w sytuacji, w której musiała się pośpieszyć. Gdyby do tego wszystkiego wiedziała, co tak naprawdę chciała osiągnąć…
Miała wrażenie, że czas nagle się zatrzymał, kolejny raz zwalniając, choć to nie powinno być możliwe. W milczeniu podążała naprzód, wzdrygając się za każdym razem, kiedy obcasy jej szpilek uderzały o kamienną posadzkę. Szła w ciemnościach, ale to jej nie przeszkadzało, tym bardziej, że znała każdy zakamarek Niebiańskiej Rezydencji. Pamiętała, gdzie znajdowały się schody i zamierzała do nich dotrzeć, po cichu licząc na to, że zdoła odszukać Dimitra, kiedy ten będzie sam. Musiała z nim porozmawiać, niezależnie od tego, jak trudne miało się to okazać.
Och, gdyby do tego wszystkiego wiedziała, co takiego powinna mu powiedzieć, wtedy…
Jakiś dźwięk wyrwał kapłankę z zamyślenia. Wampirzyca zamarła, prostując się niczym struna i bezmyślnie wpatrując się w ciemność przed sobą. Czuła chłód podziemi i pomimo tego, że ten powinien być jej obojętny, coś w tych warunkach wzbudziło w niej niepokój. Wydawały się znajome, ale nie potrafiła sobie przypomnieć skąd brało się przekonanie, że już kiedyś tego doświadczyła. Gdyby wiedział, może wszystko stałoby się prostsze.
Gdyby wiedziała…
Z chwilą, w której wyczula ruch gdzieś na granicy swojej świadomości, zamarła, co najmniej oszołomiona.
W następnej sekundzie nareszcie sobie przypomniała i nagle wszystko stało się jasne.

1 komentarz:

  1. Tak, ja wiem, że ja się uczę, ale mam przerwę <3 Pięknie, Beau w końcu zatrybiła, że nie po to Dimitrowi było to wszystko, żeby teraz ją zdradzał. Doceniam pomoc, droga Amelie.

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa