Isabeau
Tkwiła w miejscu, walcząc
z coraz silniejszym pragnieniem, żeby w przypływie frustracji
spróbować coś zniszczyć. Trudno było jej stwierdzić, co i dlaczego tak
naprawdę czuła, rozbita jak zwykle, kiedy w grę wchodziła którakolwiek
z jej wizji. Nie trzęsła się, nie płakała, a tym bardziej nie
widziała powodu do tego, żeby się obwiniać. W gruncie rzeczy pozostawała
pusta, obserwując poszczególne wydarzenia i mając wrażenie, że tak
naprawdę ogląda film – pełen emocji, związany z nią, a jednak… po
prostu nieprawdziwy – przynajmniej na pierwszy rzut oka. W przeszłości
wielokrotnie doświadczała czegoś takiego, raz po raz mierząc się z konsekwencjami
tego, co już wcześniej zdążyła przewidzieć, niezdolna do zmiany przyszłości.
Śmierć Eleny była zaledwie kolejnym etapem, którego nie dało się uniknąć –
i to niezależnie od tego, jak bardzo wszyscy wokół by tego chcieli.
Chyba nigdy
nie miała w pełni zrozumieć sensu swojego daru. Tego, że obserwowała,
niejednokrotnie wiedząc o nieszczęściu na długo przed tym, jak to miało
się wydarzyć, ale i tak nie będąc w stanie niczego zmienić. Tak było
w tym przypadku, a Isabeau mogła co najwyżej próbować zaakceptować
to, co działo się na jej oczach. Do samego końca żadne z nich nie miało
pewności, jak rozumieć to konkretne widzenie i co miało spotkać Elenę,
z kolei przyszło co do czego…
Nie tego
się spodziewała.
Niezależnie
jednak od tego, co wynikało ze słów demona, ostatnich wydarzeń i sugestii
Amelie, to wciąż nie zmieniało faktu, że pod tym jednym względem i tak nie
byłaby w stanie niczego zmienić – ani ona, ani nikt inny.
Przez kilka
kolejnych sekund stała w bezruchu, bezskutecznie próbując zebrać myśli
i ocenić, co tak naprawdę czuła. Pomyślała, że teraz powinna być przy
Aldero – przynajmniej teoretycznie, bo przecież musiałaby być ślepa, żeby nie
zorientować się, że ten z jej synów darzył Elenę dość konkretnym uczuciem.
Jasne, że w naturalnym odruchu zapragnęła zainterweniować, kiedy
zauważyła, co działo się pomiędzy nim a Rafaelem, ale jak zwykle
powstrzymała się, zdając sobie sprawę z tego, ze Al nie byłby z tego
zadowolony. Tak ich wychowała – jego i Camerona. Obaj potrafili o siebie
zadbać, przynajmniej przez większość czasu, przez co wtrącanie się i jej
stała obecność już dawno okazały się całkowicie zbędne.
Mogła coś
powiedzieć, zwracając się bezpośrednio do pogrążonej w żałobie Esme, ale
i do tego nie była zdolna. Pod tym względem od zawsze daleko jej było do
Allegry, która bez względu na wszystko potrafiła znaleźć się w roli
pocieszycielki. Beau pozostawała zbyt chłodna, by zdobyć się na cokolwiek
sensownego w takiej sytuacji, tym bardziej, że oglądanie następujących po
sobie nieszczęść stanowiło część jej jestestwa. Zwłaszcza w ostatnim
czasie po raz kolejny przyjęła na siebie aż tyle bólu, że dzielenie go z kimkolwiek
jeszcze, zdecydowanie nie wchodziło w grę. Myślami i tak była gdzieś
daleko, ogarnięta niejasnym, przejmującym uczuciem niepokoju – wrażeniem, że
właśnie umykało jej coś istotnego, ale…
Jakim cudem
nie przewidziała ponownego pojawienia się Isobel? Już kiedy doświadczyła
pierwszej wizji, której nie potrafiła sobie przypomnieć, do tego wszystkiego
płacząc krwią, powinna była wziąć pod uwagę taką możliwość. Widziała dość – te
objawy oraz demony, które tak nagle pojawiły się w Seattle – a jednak…
Dlaczego? Miała wrażenie, że powinna wiedzieć i to może nawet o wiele
wcześniej od pozostałych. Gdyby było inaczej, nic podobnego nie miałoby
miejsca; żadne z nich nie znalazłoby się tutaj, zaskoczone pojawieniem się
królowej i tym, że ta po raz kolejny mogłaby chcieć ich pozabijać. To
zdecydowanie było do przewidzenia, skoro nigdy tak naprawdę nie przewidzieli
pełnego efektu walki Isobel i Gabriela tych kilka lat temu. Już wtedy
czuła, że to nie koniec, a obserwując uciekające w popłochu demony
podejrzewała, że prędzej czy później wydarzy się coś naprawdę niepokojącego.
Czuła,
a jednak pozwoliła sobie na nawiną wiarę w to, że wszystko będzie
w porządku.
Bezwiednie
zacisnęła dłonie w pięści, coraz bardziej podenerwowana. Przecież dobrze
znała zapisy w księgach, a zwłaszcza te z historii, które
niejednokrotnie miała okazję czytać w księdze z pentagramem. Kiedyś
sądziła, że to po prostu brednie, którymi kierowali się Drake i reszta
telepatów, ale teraz…
Tak
naprawdę odpowiedzi mieli cały czas przed nosem, tylko w równie naiwny sposób,
co i ludzie w przypadku swoich wierzeń, wmówili sobie, że to nic
nieznaczące brednie.
Cóż, skoro
tak, to jedna z tych bredni
dopiero co dematerializowała się z sali. Inna z kolei rozgrywała się
nadal na ich oczach, chociaż ta kwestia wciąż do Isabeau nie docierała –
i to pomimo tego, że doskonale znała wzmianki o Świetle i Ciemności…
A zwłaszcza tym pierwszym, bo zgodnie z wierzeniami, to właśnie
tajemnicza Światłość miała przynieść Isobel ostateczną zgubę, przynajmniej
teoretycznie. Czy to w takim wypadku oznaczało, że chodziło o Elenę?
To byłaby dość zabawna zbieżność, biorąc pod uwagę, co takiego znaczyło imię
dziewczyny, ale patrząc na to z bardziej logicznej strony, takie
rozwiązanie wydawało się prawdopodobne. Jeśli owinęła sobie wokół palca samego
Rafaela, to naprawdę miało sens. W takim wypadku również starania Isobel,
która tak po prostu małą Cullenównę zabiła, nabierały nowego znaczenia.
Och, sama
już nie była pewna, co powinna o tym wszystkim myśleć – a to nadal
nie tłumaczyło wszystkiego. Ostatnie wydarzenia jakoś się łączyły, a jednak…
– Beau? –
usłyszała i potrzebowała dłuższej chwili, żeby zorientować się, że głos
należał do Renesmee. Tak jej się przynajmniej wydawało, bo nawet na bratową nie
spojrzała, zbytnio przejęta wątpliwościami, które dręczyły ją przez tak długi
czas.
Co jeszcze
jej umykało…?
Cóż, gdyby
nie pozwoliła aż do tego stopnia omotać się emocjom, wtedy wszystko mogłoby
potoczyć się inaczej. Straciła zdecydowanie zbyt wiele czasu, pogrążona w żalu
i gniewie, które wywołały… pewne
wydarzenia. Akurat teraz, kiedy mogła być potrzebna, pozwoliła doprowadzić
się niemalże do ostateczności, balansując na krawędzi szaleństwa i tylko
jedynie cudem odzyskując człowieczeństwo – i to za cenę życia, którego
zdecydowanie nie chciała odebrać. To wciąż ją dręczyło, sprawiając, że była na
siebie zła, choć zarazem czuła, że i tego nie byłaby w stanie
uniknąć. Traktowała swoje zachowanie jak słabość, ale przecież miała do niej
prawo, tak? Wszyscy jej to powtarzali, tym bardziej, że kochała Dimitra – tak
bardzo, a jednak…
Wszyscy
o tym wiedzieli. Tak przynajmniej sądziła, bo odkąd tylko sięgała
pamięcią, ona i król nie kryli się z tym, co do siebie czuli. Nie
wyobrażała sobie, że ostatecznie ich uczucie wygaśnie w taki sposób,
pomimo całych wieków czekania na siebie nawzajem wystarczająco kruche, by jedna
kobieta mogła je zniszczyć. Pojawienie się Claudii akurat w tym okresie
było najgorszym, co mogłoby ją spotkać, zwłaszcza biorąc pod uwagę
okoliczności. Mniej czy bardziej świadomie była Dimitra prawie ją zniszczyła,
tak po prostu odbierając jedną z najważniejszych osób, jaką miała w życiu.
Beau sama nie była pewna, kiedy do tego stopnia otworzyła się na jakiekolwiek
uczucie, by to okazało się słabością – czymś wystarczająco potrzebnym, żeby
stała się aż do tego stopnia podatna na zranienia. Teraz pamiętała, dlaczego
przez te wszystkie lata uciekała, bojąc się konsekwencji jakiegokolwiek rodzaju
miłości. Już i tak ryzykowała, pozwalając sobie na chociaż chwilowe
zatrzymanie się; że dopuściła do siebie rodzeństwo, a później dzieci, choć
tego akurat nie potrafiła żałować – nawet dnia ciąży i czasu, który
później poświęciła rodzinie.
Nie
potrafiła i to pomimo tego, że z logicznego punktu widzenia wszystko
prowadziło do jednego: do bólu.
Dimitr mógł
okazać się jej zniszczeniem, ale i tego przez długi czas nie potrafiła
sobie wyobrazić. Do tej pory unikała myślenia o nim, to jednak na dłuższa
metę wydawało się prowadzić donikąd, o czym zresztą wielokrotnie miała
okazję się przekonać, bowiem przed wspomnieniem Aldero również nie była w stanie
uciekać w nieskończoność. Prędzej czy później musiała do tego wrócić, mimo
obaw zaczynając analizować wszystko to, co się wydarzyło – powoli, jakby
oglądała jakiś stary film na zwolnionych obrotach. Była wtedy tak wściekła
i bliska histerii, że niewiele pamiętała, może pomijając gniew Layli
i to, że chyba jedynie Rufus powstrzymał ją przed zrobieniem sobie
krzywdy. Najbardziej bezsensowne wydawało się zachowanie Dimitra, który
sprawiał wrażenie kogoś, kto naprawdę się troszczył, zmartwiony jej upadkiem ze
schodów, oskarżeniami, tym wszystkim…
Jak bardzo
bezczelny musiałby być, żeby po przyłapaniu na bliskości z inną,
zachowywać się w taki sposób na wytknięcie zdrady…?
Właściwie jakie to ma teraz znaczenie?,
zapytała samą siebie, próbując zapanować nad plątaniną niechcianych myśli. Raz
po raz powtarzała sobie, że to bez sensu – że roztrząsanie tego akurat teraz
jest niczym czysty masochizm – ale nie potrafiła się powstrzymać. Coś nie
dawało jej spokoju, ale nawet nie potrafiła tego uczucia nazwać.
Gdyby tylko
mogła zrozumieć…
Przed
Drake’m uciekała całe wieki, pozwalając sobie na prawdę dopiero z chwilą,
w której było na nią za późno, a ona stała nad ciałem miłości życia,
niejako mając jego krew na rękach. Teraz niejako robiła to samo, a jednak…
Co było nie
tak z Claudią…? Z całą tą sytuacją i tym, że akurat teraz…
Nie
wierzyła w przypadki. Nie po tym wszystkim, czego doświadczyła, a prawda
była taka, że zbyt wiele nieszczęść zbiegło się ze sobą w ostatnim czasie.
Zaczynając od demonów, przez śmierć Eleny i to, co ta najwyraźniej robiła
za plecami rodziny, na Isobel kończąc.
Królowej,
która z jakiegoś powodu zdołała zmienić się do takiego stopnia, że
rozpoznanie jej graniczyło z cudem. To nie musiało o niczym
świadczyć, a jednak…
– Co tutaj
jeszcze robisz, kapłanko?
Zesztywniała,
po czym błyskawicznie poderwała głowę, co najmniej wytrącona z równowagi
słowami Amelie. Kobieta ze spokojem obserwowała ją z odległości zaledwie
kilku metrów, w przeciwieństwie do Rafaela najwyraźniej nie widząc
powodów, żeby wychodzić. Coś w tej istocie niezmiennie niepokoiło nawet
Beau, wzbudzając w niej równie silny lęk, co i determinację, żeby go
nie okazywać. Miała wrażenie, że pod wieloma względami ona i ta kobieta
pozostawały do siebie podobne, chociaż zarazem nie potrafiła w pełni
stwierdzić w jakich kwestiach. To było… po prostu skomplikowane. I chyba
właściwe kapłankom – a już zwłaszcza takim, które w choć niewielkim
stopniu oddawały się Selene.
– Czego
chcesz? – zapytała chłodno. Być może zwracanie się w ten sposób do kogoś
tak wiekowego nie stanowiło najrozsądniejszego posunięcia, ale Beau od dawna
o to nie dbała.
– Niczego –
stwierdziła ze spokojem Amelie. – Po prostu zastanawiam się, czy już
przejrzałaś na oczy – wyjaśniła, a dziewczyna prychnęła, co najmniej
zdezorientowana jej słowami.
– To, że
rozumiem o czym mówiłaś, nawiązując do światła i ciemności, nie
oznacza jeszcze, że ja…
– Nie mam
na myśli twojego podjęcia do śmierci Eleny, wieszczko – przerwała w niemalże
łagodny sposób wampirzyca. Jej ton wytrącił Beau z równowagi bardziej niż
cokolwiek innego. – Ale dobrze, powiem ci. Teraz wszystko jest inne –
przyznała, uśmiechając się blado. – Moja podopieczna jest niezwykle uzdolniona…
Sama królowa doceniła jej zdolności, co zresztą mogłaś już zaobserwować.
Beau
zacisnęła dłonie w pięści tak mocno, że okazało się to wręcz bolesne.
Miała ochotę warknąć, ale powstrzymała się, gotowa przysiąc, że Amelie
specjalnie igrała z jej emocjami, próbując doprowadzić ją do
ostateczności.
– O czym
ty…?
– Jeśli
uważasz, że Isobel pominęła Miasto Nocy na rzecz Volterry – oznajmiła z powagą
pierwotna – to jesteś w błędzie.
Otworzyła
i prawie natychmiast zamknęła usta, coraz bardziej oszołomiona. Przez
kilka następnych sekund po prostu tkwiła w miejscu, czując się tak, jakby
ktoś zdzielił ją czymś ciężkim po głowie – i to wystarczająco mocno, by
zebranie myśli okazało się problematyczne. Słuchała, ale poszczególne
wypowiedzi przemykały przez jej umysł, odległe i jakby pozbawione sensu.
Chciała zażądać od Amelie dokładniejszych wyjaśnień, jednak nie była w stanie
wykrztusić z siebie chociażby słowa. To zresztą wydawało się zbędne, bo
jakaś cząstka Isabeau sprawiała, że wampirzyca czuła się gotowa przysiąc, że
wszystkie niezbędne elementy miała tuż przed sobą, teraz musząc już tylko je
poukładać.
Wiedziała,
jak daleko sięgały umiejętności Isobel. Pierwotna nie tylko pozostawała
niezwykle uzdolnioną telepatką, ale również dysponowała dość specyficznym darem
– umiejętnością, która pozwalała jej czerpać energię swoich pobratymców,
a nawet na olbrzymie odległości kopiować ich dary. Lata temu zdołali ją od
tego odciąć, ale to przecież nie znaczyło, że zdolności przepadały, bo nie dało
się ich tak po prostu zniwelować. Królowa wciąż to potrafiła; czerpała z Lilianne
Glass, co pozwoliło jej się dematerializować, ale przecież nie to było dla niej
najważniejsze.
Isobel
wyglądała inaczej… Wyglądała inaczej, a teraz Amelie sugerowała jej, że
ktoś – najpewniej Claudia – był…
Dimitr
wydawał się zszokowany… Tak bardzo zszokowany, kiedy ona…
Nie… To nie jest możliwe, warknęła na
siebie w duchu. Nie rób sobie
nadziei, bo…
Ale
przecież czuła. I niezależnie od wszystkiego, musiała przynajmniej to
sprawdzić. Zbyt wiele zbiegów okoliczności… Zresztą nawet jeśli coś pomyliła,
Amelie dawała jej do zrozumienia, że Miasto Nocy mogło być zagrożone – a więc
również Dimitr.
Zranił ją
czy nie, nigdy by sobie nie wybaczyła, gdyby ten jeden raz powstrzymała się od
reakcji.
– Isabeau!
Tym razem
nawet nie sprawdziła, kto próbował zwrócić na siebie jej uwagę. Po prostu
ruszyła się z miejsca, w jednej sekundzie stojąc, a w następnej
dosłownie rzucając się ku drzwiom. Wystarczyły ułamki sekund, by znalazła się
przy wyjściu, w pędzie chyba jedynie cudem nie zwalając z nóg Rufusa,
kiedy ten nagle pojawił się tuż przed nią. Zatoczyła się na ścianę, byleby
tylko go wyminąć i nie dbając o jakiekolwiek wyjaśnienia, popędziła
przed siebie, w biegu próbując przypomnieć sobie jak właściwie korzystało
się z komórki. Już i tak odszukanie telefonu przy drżących rękach
wydawało się graniczyć z cudem, nie wspominając o wybraniu
odpowiedniego numeru, bez uprzedniego uszkodzenia aparatu.
Lilly
odebrała po zaledwie trzech sygnałach, ale z perspektywy Isabeau czas
oczekiwania wydawał się co najmniej stukrotnie dłuższy.
– Volterra
– wysyczała w ramach wstępu. – Już. Zaraz! – nie tyle poprosiła, co wręcz
zażądała, obojętna na to, że właśnie po raz kolejny sprowadzała wampirzycę do
poziomu osobistego środka transportu.
– Isabeau…?
– Lilianne brzmiała na co najmniej zaskoczoną. Dopiero po dłuższej chwili
zdołała zapanować nad sobą w stopniu wystarczającym, żeby się odezwać
i rzucić coś bardziej sensownego. – Czekaj, po kolei… Co ty właściwie
robisz w…?
– Jakie to
ma znaczenie, gdzie i dlaczego jestem?! – wybuchła. – Wiem, do cholery,
nawaliłam! Zadowolona? To teraz pomóż mi dostać się do miasta, żebym mogła
zrobić porządek z tą cholerną szmatą i…
– Słodka
bogini, o czym mówisz? – przerwała Lilly. A potem do jej głosu wdarło
się wahanie, zaś chwilę później zadała jedno z ostatnich pytań, które
dziewczyna spodziewała się usłyszeć: – To głupio zabrzmi, ale… Nie byłaś
w Mieście Nocy od tamtego… wydarzenia w lesie, prawda?
Beau
wypuściła powietrze ze świstem, coraz bardziej oszołomiona. Chociaż była podenerwowana,
coś w słowach dziewczyny zaintrygowało ją w stopniu wystarczającym,
by w jednak zdecydowała się odpowiedzieć:
– Nie. –
Przełknęła z trudem. Czuła, że dzieje się coś bardzo, ale to bardzo
niedobrego. Coś, co… – Lilianne, na litość bogini…
– Więc Irys
ma rację – powiedziała bardziej do siebie niż kogokolwiek innego. – Ale skoro
ty jesteś w Volterze, to kto przez cały ten czas…? – Wampirzyca urwała,
raptownie poważniejąc. – Trafię na plac. Czekaj tam na mnie.
Zaraz po
tym po prostu się rozłączyła, zostawiając Isabeau w jeszcze większym szoku
niż do tej pory. Jeśli wcześniej miała wątpliwości co do tego, co próbowała
przekazać swoimi słowami Amelie, teraz wyzbyła się całkowicie – z tym, że
wciąż nie wierzyła. Cokolwiek właśnie się działo, nie było normalne, z kolei
Claudia…
Cóż,
wszystko wskazywało na to, że wszystko pomieszała – i że od samego
początku była w błędzie. Być może mimo wszystko szukała właściwych
wniosków, próbując uwierzyć w coś, co w rzeczywistości nie miało
miejsca, ale… co tak naprawdę mogła poradzić na nadzieję?
Skoro
Isobel zmieniła wygląd, ktoś inny musiał to potrafić. To z kolei
oznaczało, że Dimitr mógł mówić prawdę, twierdząc, że wcale nie całował Claudii
w tamtej bibliotece – bo przynajmniej tak to wyglądało z jego
perspektywy.
Jeśli
oficjalnie wciąż znajdowała się w Mieście Nocy, musiała się pośpieszyć,
niezależnie od tego, jaka była prawda.
Miała wrażenie, że trwa
w śnie – kruchy, eterycznym i dalekim od rzeczywistości. Uczucie to
wzmogło się z chwilą, w której tak po prostu zmaterializowała się na
samym środku pogrążonego w ciszy i ciemnościach głównego placu,
stanowiącego centrum Miasta Nocy. Natychmiast puściła Lilianne, gotowa
przysiąc, że ta odetchnęła, kiedy królowa w końcu przestała miażdżyć jej
ramie w żelaznym uścisku. Beau podejrzewała, że wygląda i zachowuje
się jak jeden wielki kłębek nerwów, ale nawet nie próbowała nad tym zapanować,
aż nazbyt świadoma tego, że miała do takiego zachowania prawo.
– Beau… –
usłyszała, ledwo tylko spróbowała się oddalić. – Dalej mi nie powiedziałaś, co
tak naprawdę się tutaj dzieje. Dlaczego nie mogłyśmy się zmaterializować
w Niebiańskiej Rezydencji i…? – zaczęła Lilly, ale wampirzyca nie dała jej
szansy na to, żeby dokończyć.
– To jest
sprawa między mną a Dimitrem – przerwała o wiele ostrzej, aniżeli
pierwotnie zamierzała. Westchnęła cicho, po czym pośpiesznie się zreflektowała,
choć nadal pozostawała zdenerwowana: – Dziękuję, że mnie tutaj zabrałaś. Po
prostu resztę muszę załatwić sama.
– Daj
spokój. Wyglądasz jak siódme nieszczęście, poza tym…
– Idę sama! – powtórzyła, tym samym nawet
nie próbując panować nad brzmieniem głosu. – Jak chcesz się na coś przydać, to
zbierz mi Williama i resztę w jednym miejscu. Jeśli wszystko pójdzie
tak, jak podejrzewam, najpewniej będę miała coś ogłoszenia… I ja, i Dimitr
– dodała, chociaż to brzmiało raczej jak marzenie, które niekoniecznie musiało
się spełnić.
Tym razem
nie czekała na reakcję swojej towarzyszki, bez jakichkolwiek dodatkowych
wyjaśnień ruszając w swoją stronę. Nie musiała zastanawiać się nad tym,
gdzie i dlaczego chciała się znaleźć; jej ciało samo wiedziało, gdzie
powinna się udać, aż rwąc się do tego, by w końcu dotrzeć do Niebiańskiej
Rezydencji. Z drugiej strony czuła strach, ale ten skutecznie zszedł
gdzieś na dalszy plan, wyparty przez narastającą z każdą kolejną sekundą
determinację. Potrzebowała tego biegu – chociażby krótkiej chwili na zebranie
myśli – nawet jeśli na pierwszy rzut oka opóźnienie dotarcia na miejsce
wydawało się stanowić czysty masochizm.
Początkowo
planowała wejść główną bramą, ale instynkt podpowiadał jej, że to największa
głupota na jaką mogłaby się zdecydować. Dobrze znała ciągnące się pod miastem
tunele, choćby na oślep będąc w stanie odszukać kilka rozmieszonych na
obrzeżach wejść, prowadzących bezpośrednio do piwnic Niebiańskiej Rezydencji.
Szła szybko, pewnie trzymając równowagę na wysokich obcasach
i w duchu raz po raz klnąc na fałdy sukienki, którą miała na sobie.
Nie zdążyła się przebrać, to zresztą wydało się Isabeau najmniej istotne w sytuacji,
w której musiała się pośpieszyć. Gdyby do tego wszystkiego wiedziała, co
tak naprawdę chciała osiągnąć…
Miała
wrażenie, że czas nagle się zatrzymał, kolejny raz zwalniając, choć to nie
powinno być możliwe. W milczeniu podążała naprzód, wzdrygając się za
każdym razem, kiedy obcasy jej szpilek uderzały o kamienną posadzkę. Szła
w ciemnościach, ale to jej nie przeszkadzało, tym bardziej, że znała każdy
zakamarek Niebiańskiej Rezydencji. Pamiętała, gdzie znajdowały się schody
i zamierzała do nich dotrzeć, po cichu licząc na to, że zdoła odszukać
Dimitra, kiedy ten będzie sam. Musiała z nim porozmawiać, niezależnie od
tego, jak trudne miało się to okazać.
Och, gdyby
do tego wszystkiego wiedziała, co takiego powinna mu powiedzieć, wtedy…
Jakiś
dźwięk wyrwał kapłankę z zamyślenia. Wampirzyca zamarła, prostując się
niczym struna i bezmyślnie wpatrując się w ciemność przed sobą. Czuła
chłód podziemi i pomimo tego, że ten powinien być jej obojętny, coś
w tych warunkach wzbudziło w niej niepokój. Wydawały się znajome, ale
nie potrafiła sobie przypomnieć skąd brało się przekonanie, że już kiedyś tego
doświadczyła. Gdyby wiedział, może wszystko stałoby się prostsze.
Gdyby
wiedziała…
Z chwilą,
w której wyczula ruch gdzieś na granicy swojej świadomości, zamarła, co
najmniej oszołomiona.
W następnej
sekundzie nareszcie sobie przypomniała i nagle wszystko stało się jasne.
Tak, ja wiem, że ja się uczę, ale mam przerwę <3 Pięknie, Beau w końcu zatrybiła, że nie po to Dimitrowi było to wszystko, żeby teraz ją zdradzał. Doceniam pomoc, droga Amelie.
OdpowiedzUsuń