27 listopada 2016

Dwadzieścia

Renesmee
Atmosfera w domu była napięta. Zrozumiałam to z chwilą, w której tylko przekroczyłam próg, właściwie nie zauważona przez nikogo z obecnych. W oczy natychmiast rzuciła mi się wyraźnie podenerwowana, próbująca zachować spokój Isabeau. Czasami sama nie byłam pewna, skąd moja szwagierka w ogóle brała cierpliwość w takich chwilach, tym bardziej, że zawsze należała do osób, które bardzo łatwo wytrącić z równowagi. Tak czy inaczej, jakimś cudem nawet w zamieszaniu i nerwach potrafiła zachować zdrowy rozsądek, a chyba właśnie tego w obecnej sytuacji najbardziej potrzebowaliśmy.
– Ehm… Beau? – zaryzykowałam, zwracając się bezpośrednio do niej. Podeszłam bliżej, chociaż sama nie byłam pewna, czy oby na pewno chcę znaleźć się przy osobie na której koncentrowała się cała uwaga. – Co się stało?
Wiedziałam, że coś jest na rzeczy i to nie tylko dzięki temu, co powiedział mi Gabriel, bez trudu odbierając mentalne nawoływania siostry. Wystarczył mi jeden rzut oka na moich bliskich, żeby zorientować się, że zdecydowanie coś się wydarzyło – z tym, że na razie nie byłam pewna co takiego i jakie niosło ze sobą skutki. Tak czy inaczej, musiałabym być ślepa, by nie pojąć, że sprawa najpewniej nie wyglądała dobrze… I to najdelikatniej rzecz ujmując.
Nerwowo rozejrzałam się po pomieszczeniu, stopniowo zaczynając mieć dość przeciągającego się milczenia. Moją uwagę w najzupełniej naturalny sposób pochłonęła Rosalie, tym bardziej, że ciotka wyglądała tak, jakby zamierzała wyjść z siebie i jakimś cudem stanąć obok. Choć w przypadku wampira to nie była żadna nowość, przez moment czułam się gotowa wręcz przysiąc, że kobieta pobladła bardziej niż zazwyczaj, choć to naturalnie nie mogło być możliwe. Nie potrafiłam stwierdzić czy to po prostu nerwy, czy może również strach, ale widok tak niespokojnej Rose wzbudził we mnie niepokój silniejszy niż do tej pory. Sądząc po wyjątkowo milczącym, bezradnie obserwującym żonę Emmett’cie, nie byłam w swojej reakcji odosobniona.
Pomijając tę dwójkę, w salonie znajdowała się również reszta mojej rodziny. Alice i Jasper zaszyli się gdzieś w kącie, a ja po samym tylko spojrzeniu na twarz wampirzycy poznałam, że nieudolnie próbowała zajrzeć w przyszłość. Wiedziałam, jak bardzo irytowało ją to, że zwłaszcza w ostatnich latach bardzo rzadko mogła korzystać ze swojego daru, szczególnie przy wyjątkowo skomplikowanych, dotyczących nas wszystkich sytuacjach. Kiedy byłam tylko ja, potrafiła przy odrobinie szczęścia obejść wywołaną moim istnieniem blokadę, ale teraz wydawało się to niemożliwe. Wyraźnie czułam jej irytację, rozumiejąc ją tym lepiej, że sama nie raz doświadczałam sytuacji pozornie bez wyjścia, kiedy wiedziałam, że powinnam coś zrobić, ale pomimo tego musiałam zachowywać bierność. Siedzący przy wampirzycy Jasper mógł co najwyżej trzymać w ramionach, być może wspierając dziewczynę swoim darem, o ile w tak przepełnionym skrajnymi emocjami pokoju w ogóle był w stanie skoncentrować się na uczuciach konkretnej osoby.
Krótko spojrzałam na rodziców, w pierwszym odruchu zamierzając zwrócić się bezpośrednio do nich, tym bardziej, że tata wyglądał na chętnego odpowiedzieć na pytanie, które zadałam, nim jednak zdążyłam się zastanowić, moją uwagę przykuł przyśpieszony, niemalże spazmatyczny oddech. Esme siedziała w fotelu, początkowo nieruchoma prawie że jak woskowa figura, co samo w sobie mogłoby okazać się niepokojące. Dopiero potem zaczęła drżeć, ale nie potrafiłam stwierdzić, jakie targały nią emocje, tym bardziej, że ukryła twarz w dłoniach. W ostatnim czasie zachowywała się w sposób, który niezmiennie wytrącał mnie z równowagi, tym bardziej, że nigdy wcześniej nie widziałam jej w takim stanie. W zasadzie zrozumienie tego, co musiała przeżywać, było ponad moje siły, ale…
– O Boże… – wyrzuciła z siebie drżącym przez nadmiar emocji, zdławionym głosem. Gdyby nie to, że miałam do dyspozycji nadmiernie wyostrzone zmysły, najpewniej nie byłabym w stanie jej zrozumieć. – O mój…
– Co się stało? – nie wytrzymałam.
Nie zwracałam się bezpośrednio do niej, ale i tak instynktownie to właśnie na skulonej w fotelu kobiecie skoncentrowałam wzrok. Mniej lub bardziej świadomie liczyłam na to, że skoro już raz się odezwała, być może jednak miała okazać się zdolna do udzielenia mi choć po części satysfakcjonującej odpowiedzi.
– Elena zniknęła – uświadomiła mnie szorstkim tonem Isabeau. – Dopiero co widziałam się z Rafaelem w świątyni i… Hm, tak swoją drogą, to gdzie mój braciszek? – dodała niemalże uprzejmym tonem, obojętna na to, że w odpowiedzi na jej słowa zesztywniałam, a krew jak na zawołanie odpłynęła mi z twarzy.
– Ja… Co takiego? – zapytałam, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Beau…
Westchnęła, po czym potarła skronie. Wyglądała na zmęczoną, kiedy zaś przelotnie spojrzałam jej w oczy, przekonałam się, że tęczówki wampirzycy były o wiele jaśniejsze niż zazwyczaj. To jak nic świadczyło o tym, że miała jakąś wizję i to najpewniej jeszcze przed przyjściem tutaj, ale w ostatniej chwili zdecydowałam się o to nie pytać. Znalazłam Isabeau i to wystarczyło, bym zdała sobie sprawę z tego, że zwykle to ona decydowała o których widzeniach i dlaczego zamierzała mówić. W tamtej chwili wszystko w niej aż krzyczało, że zadawanie pytań nie jest najlepszym pomysłem, przynajmniej jeśli w grę miały wchodzić umiejętności, którymi dysponowała.
– Nie wiem, co o tym myśleć, ale pal licho. Wychodzi na to, że Elena naprawdę… W świątyni było coś złego i mniej więcej tyle jesteśmy na tę chwilę pewni – oznajmiła z naciskiem Isabeau.
– Ale to znaczy, że moja córka może żyć – wtrąciła natychmiast Esme. Uniosła głowę, dzięki czemu mogłam przekonać się, że miała suche oczy. Płakała, chociaż naturalnie nie mogła pozwolić sobie na ulgę w formie uronienia choćby kilku łez. – Beau, czy to znaczy…?
– Nie mam pojęcia – ucięła stanowczym tonem. Nie byłam zaskoczona tym, że nie chciała robić komuś na skraju załamania złudnej nadziei. – Rafael też tego nie wie, ale zgadza się z tym, że mamy do czynienia z wyjątkowo niepokojącą energią, więc…
– A my oczywiście ufamy demonowi? – wycedziła przez zaciśnięte zęby Rosalie.
Moja szwagierka wydała z siebie przeciągle, sfrustrowane westchnienie. Dla pewności przesunęłam się w taki sposób, by stanąć między nią a Rose, żeby nie ryzykować, że którakolwiek z nich posunie się za daleko.
– Robię, co mogę – powiedziała z naciskiem Beau. – Jak jesteś taka mądra, idź pooglądać sobie świątynie i powiedz mi, jakie wyciągnęłaś wnioski. Nie jestem głupia, do cholery! – zniecierpliwiła się. – Nie, nie ufam demonowi. Nie ufam nawet samej sobie, ale nie zamierzam też ignorować opinii kogoś, kto o mroku wie dużo więcej niż ja będę miała okazję się dowiedzieć. – Urwała, po czym przeniosła na mnie zniecierpliwione spojrzenie. – Dalej mi nie powiedziałaś, dlaczego jesteś sama. Nie żebym szczególnie tęskniła za Gabrielem, ale…
– Został z Joce – wyjaśniłam, jednak decydując się odezwać. – Nie chciała zostać sama, poza tym doszliśmy do wniosku, że to bardziej dotyczy mnie niż jego.
Beau skinęła głową, wciąż zamyślona. Aż nazbyt dobrze zdawałam sobie sprawę z tego, jak wielkim zaufaniem darzyła rodzeństwo i choć to były tylko moje przypuszczenia, pomyślałam, że Gabrielowi prędzej wytłumaczyłaby, czego dotyczyło jej najnowsze widzenie. Ja sama wiedziałam jedynie tyle, że Isabeau była kłębkiem nerwów; wczesna pora również jej nie pomagała, jedynie podsycając odczuwane przez kapłankę rozdrażnienie. W zasadzie żadne z nas nie było spokojne, co raczej nie wydawało się dziwne, skoro wszyscy właśnie mierzyliśmy się ze świadomością tego, że Elena…
O bogini, nie docierało to do mnie.
– Jocelyne mogłaby się nam przydać – usłyszałam i aż uniosłam brwi, zaskoczona, że akurat Carlisle zwrócił się do mnie z takim stwierdzeniem.
Nie przypominałam sobie, żeby kiedykolwiek wcześniej zwracał się do mnie takim tonem – niemalże pustym, a przynajmniej takie odniosłam wrażenie. Spojrzałam na niego z pewnym opóźnieniem, tak jak i w przypadku babci niezdolna określić, jakie w tamtej chwili targały nim emocje. W zasadzie nie rozmawialiśmy od wydarzeń na balu, nie tylko dlatego, że nie było okazji. Prawda była taka, że pewnie i tak nie wiedziałabym, co zrobić albo powiedzieć, aż nazbyt świadoma tego, że mierzyliśmy się z czymś, czego w zasadzie nie dało się opisać słowami. Nie chciałam ograniczać się do pozbawionych znaczenia, pustych frazesów, dochodząc do wniosku, ze najbardziej naturalnym, rozsądnym wyjściem byłoby to, gdybym po prostu którekolwiek z nich przytuliła – z tym, że szczerze wątpiłam, by to przyniosło choćby najłagodniejszą formę ukojenia.
– Co masz na myśli? – zapytałam cicho. Pomijając to, że Joce była zszokowana śmiercią Eleny w stopniu niemniejszym, co i my wszyscy, nie miałam wątpliwości co do tego, że odezwałaby się chociaż słowem, gdyby mogła zobaczyć kuzynkę. – Powiedziałabym wam, gdyby mała… Po prostu nie – dodałam, ostrożnie dobierając słowa.
– Isabeau mówi o niewłaściwej energii… Joce mogłaby się tam rozejrzeć – zasugerował mi, a ja z niedowierzaniem pokręciłam głową.
– Nie wpuszczę mojego dziecka do miejsca, po którym nie wiadomo czego się spodziewać – oznajmiłam stanowczym tonem.
W pamięci ciąż miałam to, jak daleko posunęła się, kiedy Beatrycze poprosiła ją o pomoc. Wciąż nie docierało do mnie, że Jocelyne mogłaby pozwolić jakiejkolwiek istocie wniknąć w siebie, ale nie to stanowiło najpoważniejszy problem. Zarówno ona, jak i my wszyscy dopiero uczyliśmy się tego, jak funkcjonował jej dar. Była wrażliwa na rzeczy, które dla każdej innej osoby pozostawały abstrakcją – inny świat, tym niebezpieczniejszy, skoro królowała w nim śmierć. Być może po wejściu do świątyni nie miało wydarzyć się nic szczególnego, ale Carlisle nie mógł zagwarantować mi, że Joce nic nie będzie groziło. Wiedziałam, jak niebezpieczne potrafiły być demony, a jeśli w grę wchodziło coś, co niepokoiło nawet Rafaela, musiałabym chyba upaść na głowę, żeby dopuścić do sprawy wrażliwą, wciąż niedoświadczoną nekromantkę.
W spojrzeniu, które w odpowiedzi posłał mi dziadkiem, było coś, co z miejsca sprawiło, że zapragnęłam się wycofać. Mimowolnie zesztywniałam, co najmniej zszokowana nadmiarem emocji i tym, że akurat on mógłby mieć do mnie jakiekolwiek pretensje. Nie mogłam powiedzieć, że rozumiem jakie uczucia targały kimś, kto dopiero co widział śmierć jedynego dziecka, ale i tak poczułam się co najmniej nieswojo, kiedy to akurat Carlisle okazał się niemalże obojętny na to, że mogłabym martwić się o Jocelyne. To do mnie nie docierało, zresztą tak jak i wiele innych kwestii, które wiązały się z ostatnimi wydarzeniami.
– Nessie ma rację – odezwał się natychmiast tata. Obejrzałam się na niego, czując niewysłowioną ulgę, kiedy niejako utwierdził mnie w przekonaniu, że wcale nie byłam aż tak przewrażliwiona, jak mogłoby się wydawać. – Wiem, że chodzi o Elenę, ale nie sądzę, żeby Joce…
– I mówiłbyś mi to samo, gdyby chodziło o twoją córkę? – przerwał mu doktor. Wyraźnie wyczułam gorycz w jego tonie.
W tamtej chwili zaczęłam się wahać, zwłaszcza kiedy spojrzałam na Edwarda. Dobrze wiedziałam, jak daleko potrafił się posunąć, kiedy chodziło o moje dobro. Nie miałam pojęcia, co sama bym zrobiła, gdyby w grę wchodziło którekolwiek z moich dzieci, ale…
– Dla Nessie zrobiłbym wszystko – powiedział w końcu, starannie dobierając słowa. – Wszystko, co sam bym mógł… Ale nie narażałbym wnuków – dodał, a ja wypuściłam powietrze ze świstem, wciąż na swój sposób oszołomiona.
Miałam w głowie mętlik i to najdelikatniej rzecz ujmując. Nie byłam pewna, co i dlaczego tak naprawdę czułam, to zresztą wydawało mi się najmniej istotne. Wiedziałam jedynie, że nie zamierzałam tak po prostu ryzykować bezpieczeństwa Jocelyne, nawet jeśli doskonale rozumiałam, ile dla moich dziadków znaczyła Elena.
Przez kilka następnych sekund panowała niemalże idealna, przerywana jedynie oddechami oraz biciem serc moim i Isabeau cisza. Uciekłam wzrokiem gdzieś w bok, mimowolnie zastanawiając się nad tym, czy nie powinnam się wycofać, żeby nie prowokować kłótni, tym bardziej, że wszyscy byliśmy wystarczająco podenerwowani, by taka możliwość wydała się prawdopodobna. Próbowałam myśleć w sposób, który wydałby się przynajmniej po części rozsądny, ale to wcale nie było takie łatwe, jak mogłabym tego oczekiwać. Wręcz przeciwnie – im dłużej się nad tym zastanawiałam, tym więcej wątpliwości miałam.
– A tak właściwie – doszedł mnie cichy głos milczącej do tej pory mamy – to gdzie jest Rafael?
Isabeau wzruszyła ramionami.
– Skąd mam wiedzieć? – żachnęła się, zakładając ramiona na piersiach. – Przyszłam tutaj, w środku dnia na dodatek. Wezwał do siebie Mirę i tyle ich widziałam… Jak na moje, to pewnie szukają – stwierdziła, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
– Tak po prostu ich puściłaś? – zapytał z niedowierzaniem Carlisle.
– Miałam im czegokolwiek zabronić? Jak długo zachowują się względnie normalnie… – Urwała, po czym rzuciła doktorowi rozdrażnione spojrzenie. – Nie patrz na mnie w ten sposób, bo serio zaczynam się martwić. Nie mam kontroli nad demonami, jeśli ktoś jeszcze tego nie zauważył. Śmierć Eleny przewidziałam i to tyle, jeśli chodzi o znajomość sytuacji. Z kolei jeśli chodzi o wydawanie rozkazów Rafaelowi i Miriam, to mylisz mnie z taką jedną sadystką, która przez tyle czasu siedziała w podziemiach, chociaż najwyraźniej i ona ma jakieś problemy z posłuszeństwem, skoro ta dwójka jest tutaj – wyrzucił z siebie na wydechu, jak zwykle równie złośliwa.
Zamilkła dopiero po chwili, być może uświadamiając sobie, że posunęła się trochę za daleko. Nawet jeśli tak było, nie dodała niczego więcej, w zamian odrzucając jasne włosy na plecy i prostując się niczym struna. Dobrze znałam nadmierną dumę Licavolich, wyraźną zwłaszcza w przypadku Isabeau. W połączeniu ze zmęczeniem, byłam skłonna spodziewać się dosłownie wszystkiego i to łącznie z tym, że moja szwagierka w którymś momencie nie wytrzyma i spróbuje rzucić się komuś do gardła.
Poczułam się co najmniej dziwnie, kiedy w salonie na powrót zapanowała cisza. Bezwiednie zacisnęłam dłonie w pieści, nie mając pojęcia, jak powinnam się zachować, co zrobić albo powiedzieć. Paradoksalnie to właśnie milczenie wydało mi się najrozsądniejszym rozwiązaniem, chociaż zarazem niezmiennie doprowadzało mnie do szału. Chciałam się do czegoś przydać, ale nie byłam w stanie się do tego zmusić, tak jak i nie potrafiłam oswoić się z zaistniałą sytuacją. To było coś zupełnie innego niż walka z nowo narodzonymi wampirami, wspieranymi przez wilkołaki telepatami czy nawet masakra, której doświadczyliśmy, kiedy udało nam się doprowadzić do tego, żeby Isobel wycofała się z miasta. Tym razem w grę wchodziło coś o wiele bardziej niebezpiecznego i na swój sposób mrocznego, ale mimo usilnych starań nie potrafiłam nazwać tego słowami.
Aż wzdrygnęłam się, kiedy Carlisle bez jakiegokolwiek ostrzeżenia ruszył się z miejsca. Odprowadziłam go wzrokiem, co najmniej zaskoczona tym, że tak po prostu ruszył w stronę drzwi, zdenerwowany w stopniu, o który do tej pory bym go nie podejrzewała. Podobnie zareagował, kiedy Isabeau całe lata wcześniej uświadomiła nas, że Lawrence żyje i ma się dobrze, stojąc za zamieszaniem z „Zespołem Uderzeniowym”, ale wtedy nie było to aż do tego stopnia gwałtowne.
– Carlisle… – rzucił niemalże łagodnym tonem Edward, ale wampir nawet na niego nie spojrzał.
– Idę poszukać córki – oznajmił spiętym tonem. – Demony podążają za Eleną, a my siedzimy tutaj. Nie wmówicie mi, że to normalne.
Nie dodał niczego więcej, a chwilę później wszyscy wyraźnie usłyszeliśmy trzask zamykanych w zdecydowanie niedelikatny sposób drzwi. Wypuściłam powietrze ze świstem, co najmniej oszołomiona tym, co działo się wokół mnie. Spodziewałam się wielu rzeczy, ale na pewno nie czegoś takiego, choć być może w tamtej chwili byłam po prostu naiwna. Jasne, że komuś prędzej czy później miały puścić nerwy, ale…
Słodka bogini, nie, zdecydowanie nie miałam do tego przywyknąć.
– No… – Isabeau przekrzywiła głowę, w zamyśleniu spoglądając w ślad na moim dziadkiem.
– Co? – zapytałam, nie kryjąc rozdrażnienia. – Idziemy za nim? Nie wiem, czy… – zaczęłam, ale moja szwagierka jedynie pokręciła głową.
– Nie ma sensu. Zresztą w ostatnim czasie nie widziałam niczego, co mogłoby być bardziej niepokojące od… No cóż, tego. – Westchnęła, po czym przeniosła wzrok na wciąż tkwiącą w fotelu Esme. Coś w jej tonie złagodniało, kiedy zwróciła się do mojej babci. – Wybacz, że się uniosłam, ale takie oskarżanie zaczyna być ponad moje nerwy. Jest mi przykro i to jak cholera, ale prawda jest taka, że tutaj trzeba trzymać nerwy na wodzy, tym bardziej, że nie wiemy z czym mamy do czynienia. Nie spotkałam się z czymś takim, a skoro za jedyne źródło informacji mam demony…
– Ja cię nie obwiniam, Isabeau – zapewniła ją natychmiast Esme i zabrzmiało to wyjątkowo przytomnie. W tamtej chwili głos prawie jej nie zadrżał, co przyjęłam z ulga, tym bardziej, że poczułam się przynajmniej odrobinę pewnie. – Poza tym też nie chcę narażać Joce. Carlisle po prostu… – zaczęła i zaraz urwała, w zamian bezradnie spoglądając na mnie.
– Rozumiem – uspokoiłam ją. – Zresztą to teraz nie ma znaczenia. Powiedziałabym wam, gdyby Jocelyne… Ale cokolwiek się dzieje, na pewno da się jakoś sensownie wytłumaczyć – dodałam z przekonaniem, chociaż w tamtej chwili równie dobrze mogło okazać się, że byłam aż nadto naiwna.
Esme westchnęła i zajrzała mi w oczy. Zwykle topazowe tęczówki okazały się ciemne, chociaż trudno było mi określić czy to wyłącznie głód, czy może nadmiar emocji, zwłaszcza tych negatywnych.
– Powiedział mi, że ją odzyska… A teraz zniknęła – wyszeptała i zrozumiałam, że miała na myśli Rafaela. – Co powinnam o tym myśleć?
Nie odpowiedziałam, nie wyobrażając sobie tego, że akurat ja miałabym dać jej chociażby cień nadziei. W zasadzie czułam się coraz mniej pewnie, trochę jak intruz, co zdarzyło mi się pośród bliskich chyba po raz pierwszy. Zdążyłam przywyknąć do myśli, że żadnego z nas nie może spotkać nic złego, bo i za każdym razem udawało nam się wyjść z problemów bez większych strat. Jasne, śmierć nie był mi obca, a odkąd znalazłam się w Mieście Nocy miałam okazję zaobserwować ją tak wiele razy, że powoli zaczynało mnie to przerażać, ale mimo wszystko… chyba wciąż trwałam w idiotycznym, dziecinnym przekonaniu, że nasza rodzina jest nie do ruszenia.
Cóż, to wcale nie było takie proste, świat z kolei pozostawał okrutny – zwłaszcza ten, w którym przyszło egzystować nieśmiertelnym. Jeśli do tego wszystkiego w sprawę Eleny mogło wmieszać się coś być może niej niebezpiecznego, co i sama Isobel…
– Wracam do domu – zadecydowałam, mimowolnie wzdrygając się. Raz jeszcze spojrzałam na bliskich, po czym z wolna wycofałam się ku drzwiom. – Gdyby coś się działo, dajcie nam znać. Ja i Gabriel cały czas jesteśmy u siebie – dodałam z przekonaniem, próbując przynajmniej udawać, że którekolwiek z nas może okazać się praktyczne.
– Idę z tobą – zadecydowała natychmiast Isabeau. – Dimitr pewnie już i tak się niecierpliwi, ale najpierw powinnam zobaczyć się z Gabrielem… Och, a swoją drogą, to mamy do pogadania – dodała po chwili zastanowienia. – Nie wiem, czy ostatnio widziałaś się z Laylą, ale ta mała wariatka ma kolejny cudowny pomysł. Jakbyś miała coś do przekazania Alessi… – Urwała, a ja spojrzałam na nią w co najmniej zaskoczony sposób.
– A co do tego wszystkiego ma Ali? – zapytałam, mimowolnie się spinając.
Beau wysiliła się na blady uśmiech.
– Zobaczysz – stwierdziła z przekonaniem. – Chodź, powiem ci po drodze… I byłoby miło, gdybyś trochę się pośpieszyła. – Niechętnie zarzuciła na głowę kaptur peleryny. – Zaczynam naprawdę nienawidzić słońca – mruknęła, a mnie wręcz poraziło to, jak przyziemnym problemem nagle zaczęła wydawać się perspektywa tego, że wampirzyca mogłaby się spalać w świetle dnia.
Chcąc nie chcąc ruszyłam za szwagierką, w równym stopniu zaniepokojona, co i zaintrygowana. W głowie miałam pustkę, ale starałam się o tym nie myśleć, raz po raz powtarzając sobie, że nic szczególnego się nie dzieje i że naprawdę nie mamy powodów do niepokoju. Cokolwiek się działo…
Z tym, że kolejny raz mieliśmy problem i doskonale zdawałam sobie z tego sprawę.
Gdybyśmy do tego wszystkiego wiedzieli, co należy w tej sytuacji zrobić, wszystko stałoby się dużo prostsze.

1 komentarz:

  1. Alice i jej dar są zbędne jak zwykle, Rosalie się wymądrza i wkurza, Carlisle po 400 latach postanowił przemówić ludzkim głosem i okazać emocje, a Edek... A Edek o dziwo zachował się normalnie. Nie wkurza ani nic. Aż czuję się nieswojo :D czyli co? Czekamy i ufamy demonowi? ;)

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa