Renesmee
Atmosfera w domu była
napięta. Zrozumiałam to z chwilą, w której tylko przekroczyłam próg,
właściwie nie zauważona przez nikogo z obecnych. W oczy natychmiast
rzuciła mi się wyraźnie podenerwowana, próbująca zachować spokój Isabeau.
Czasami sama nie byłam pewna, skąd moja szwagierka w ogóle brała
cierpliwość w takich chwilach, tym bardziej, że zawsze należała do osób,
które bardzo łatwo wytrącić z równowagi. Tak czy inaczej, jakimś cudem
nawet w zamieszaniu i nerwach potrafiła zachować zdrowy rozsądek, a chyba
właśnie tego w obecnej sytuacji najbardziej potrzebowaliśmy.
– Ehm…
Beau? – zaryzykowałam, zwracając się bezpośrednio do niej. Podeszłam bliżej,
chociaż sama nie byłam pewna, czy oby na pewno chcę znaleźć się przy osobie na
której koncentrowała się cała uwaga. – Co się stało?
Wiedziałam,
że coś jest na rzeczy i to nie tylko dzięki temu, co powiedział mi
Gabriel, bez trudu odbierając mentalne nawoływania siostry. Wystarczył mi jeden
rzut oka na moich bliskich, żeby zorientować się, że zdecydowanie coś się
wydarzyło – z tym, że na razie nie byłam pewna co takiego i jakie
niosło ze sobą skutki. Tak czy inaczej, musiałabym być ślepa, by nie pojąć, że
sprawa najpewniej nie wyglądała dobrze… I to najdelikatniej rzecz ujmując.
Nerwowo
rozejrzałam się po pomieszczeniu, stopniowo zaczynając mieć dość
przeciągającego się milczenia. Moją uwagę w najzupełniej naturalny sposób pochłonęła
Rosalie, tym bardziej, że ciotka wyglądała tak, jakby zamierzała wyjść z siebie
i jakimś cudem stanąć obok. Choć w przypadku wampira to nie była
żadna nowość, przez moment czułam się gotowa wręcz przysiąc, że kobieta
pobladła bardziej niż zazwyczaj, choć to naturalnie nie mogło być możliwe. Nie potrafiłam
stwierdzić czy to po prostu nerwy, czy może również strach, ale widok tak
niespokojnej Rose wzbudził we mnie niepokój silniejszy niż do tej pory. Sądząc
po wyjątkowo milczącym, bezradnie obserwującym żonę Emmett’cie, nie byłam w swojej
reakcji odosobniona.
Pomijając
tę dwójkę, w salonie znajdowała się również reszta mojej rodziny. Alice i Jasper
zaszyli się gdzieś w kącie, a ja po samym tylko spojrzeniu na twarz
wampirzycy poznałam, że nieudolnie próbowała zajrzeć w przyszłość.
Wiedziałam, jak bardzo irytowało ją to, że zwłaszcza w ostatnich latach
bardzo rzadko mogła korzystać ze swojego daru, szczególnie przy wyjątkowo
skomplikowanych, dotyczących nas wszystkich sytuacjach. Kiedy byłam tylko ja, potrafiła
przy odrobinie szczęścia obejść wywołaną moim istnieniem blokadę, ale teraz
wydawało się to niemożliwe. Wyraźnie czułam jej irytację, rozumiejąc ją tym
lepiej, że sama nie raz doświadczałam sytuacji pozornie bez wyjścia, kiedy
wiedziałam, że powinnam coś zrobić, ale pomimo tego musiałam zachowywać bierność.
Siedzący przy wampirzycy Jasper mógł co najwyżej trzymać w ramionach, być
może wspierając dziewczynę swoim darem, o ile w tak przepełnionym
skrajnymi emocjami pokoju w ogóle był w stanie skoncentrować się na
uczuciach konkretnej osoby.
Krótko
spojrzałam na rodziców, w pierwszym odruchu zamierzając zwrócić się
bezpośrednio do nich, tym bardziej, że tata wyglądał na chętnego odpowiedzieć
na pytanie, które zadałam, nim jednak zdążyłam się zastanowić, moją uwagę
przykuł przyśpieszony, niemalże spazmatyczny oddech. Esme siedziała w fotelu,
początkowo nieruchoma prawie że jak woskowa figura, co samo w sobie
mogłoby okazać się niepokojące. Dopiero potem zaczęła drżeć, ale nie potrafiłam
stwierdzić, jakie targały nią emocje, tym bardziej, że ukryła twarz w dłoniach.
W ostatnim czasie zachowywała się w sposób, który niezmiennie wytrącał
mnie z równowagi, tym bardziej, że nigdy wcześniej nie widziałam jej w takim
stanie. W zasadzie zrozumienie tego, co musiała przeżywać, było ponad moje
siły, ale…
– O Boże…
– wyrzuciła z siebie drżącym przez nadmiar emocji, zdławionym głosem.
Gdyby nie to, że miałam do dyspozycji nadmiernie wyostrzone zmysły, najpewniej
nie byłabym w stanie jej zrozumieć. – O mój…
– Co się
stało? – nie wytrzymałam.
Nie
zwracałam się bezpośrednio do niej, ale i tak instynktownie to właśnie na
skulonej w fotelu kobiecie skoncentrowałam wzrok. Mniej lub bardziej
świadomie liczyłam na to, że skoro już raz się odezwała, być może jednak miała
okazać się zdolna do udzielenia mi choć po części satysfakcjonującej
odpowiedzi.
– Elena
zniknęła – uświadomiła mnie szorstkim tonem Isabeau. – Dopiero co widziałam się
z Rafaelem w świątyni i… Hm, tak swoją drogą, to gdzie mój braciszek?
– dodała niemalże uprzejmym tonem, obojętna na to, że w odpowiedzi na jej
słowa zesztywniałam, a krew jak na zawołanie odpłynęła mi z twarzy.
– Ja… Co
takiego? – zapytałam, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Beau…
Westchnęła,
po czym potarła skronie. Wyglądała na zmęczoną, kiedy zaś przelotnie spojrzałam
jej w oczy, przekonałam się, że tęczówki wampirzycy były o wiele
jaśniejsze niż zazwyczaj. To jak nic świadczyło o tym, że miała jakąś
wizję i to najpewniej jeszcze przed przyjściem tutaj, ale w ostatniej
chwili zdecydowałam się o to nie pytać. Znalazłam Isabeau i to
wystarczyło, bym zdała sobie sprawę z tego, że zwykle to ona decydowała o których
widzeniach i dlaczego zamierzała mówić. W tamtej chwili wszystko w niej
aż krzyczało, że zadawanie pytań nie jest najlepszym pomysłem, przynajmniej
jeśli w grę miały wchodzić umiejętności, którymi dysponowała.
– Nie wiem,
co o tym myśleć, ale pal licho. Wychodzi na to, że Elena naprawdę… W świątyni
było coś złego i mniej więcej tyle jesteśmy na tę chwilę pewni – oznajmiła
z naciskiem Isabeau.
– Ale to
znaczy, że moja córka może żyć – wtrąciła natychmiast Esme. Uniosła głowę,
dzięki czemu mogłam przekonać się, że miała suche oczy. Płakała, chociaż
naturalnie nie mogła pozwolić sobie na ulgę w formie uronienia choćby
kilku łez. – Beau, czy to znaczy…?
– Nie mam
pojęcia – ucięła stanowczym tonem. Nie byłam zaskoczona tym, że nie chciała
robić komuś na skraju załamania złudnej nadziei. – Rafael też tego nie wie, ale
zgadza się z tym, że mamy do czynienia z wyjątkowo niepokojącą
energią, więc…
– A my
oczywiście ufamy demonowi? – wycedziła przez zaciśnięte zęby Rosalie.
Moja
szwagierka wydała z siebie przeciągle, sfrustrowane westchnienie. Dla
pewności przesunęłam się w taki sposób, by stanąć między nią a Rose,
żeby nie ryzykować, że którakolwiek z nich posunie się za daleko.
– Robię, co
mogę – powiedziała z naciskiem Beau. – Jak jesteś taka mądra, idź
pooglądać sobie świątynie i powiedz mi, jakie wyciągnęłaś wnioski. Nie
jestem głupia, do cholery! – zniecierpliwiła się. – Nie, nie ufam demonowi. Nie
ufam nawet samej sobie, ale nie zamierzam też ignorować opinii kogoś, kto o mroku
wie dużo więcej niż ja będę miała okazję się dowiedzieć. – Urwała, po czym
przeniosła na mnie zniecierpliwione spojrzenie. – Dalej mi nie powiedziałaś,
dlaczego jesteś sama. Nie żebym szczególnie tęskniła za Gabrielem, ale…
– Został z Joce
– wyjaśniłam, jednak decydując się odezwać. – Nie chciała zostać sama, poza tym
doszliśmy do wniosku, że to bardziej dotyczy mnie niż jego.
Beau skinęła
głową, wciąż zamyślona. Aż nazbyt dobrze zdawałam sobie sprawę z tego, jak
wielkim zaufaniem darzyła rodzeństwo i choć to były tylko moje
przypuszczenia, pomyślałam, że Gabrielowi prędzej wytłumaczyłaby, czego
dotyczyło jej najnowsze widzenie. Ja sama wiedziałam jedynie tyle, że Isabeau
była kłębkiem nerwów; wczesna pora również jej nie pomagała, jedynie podsycając
odczuwane przez kapłankę rozdrażnienie. W zasadzie żadne z nas nie
było spokojne, co raczej nie wydawało się dziwne, skoro wszyscy właśnie
mierzyliśmy się ze świadomością tego, że Elena…
O bogini,
nie docierało to do mnie.
– Jocelyne
mogłaby się nam przydać – usłyszałam i aż uniosłam brwi, zaskoczona, że
akurat Carlisle zwrócił się do mnie z takim stwierdzeniem.
Nie
przypominałam sobie, żeby kiedykolwiek wcześniej zwracał się do mnie takim
tonem – niemalże pustym, a przynajmniej takie odniosłam wrażenie.
Spojrzałam na niego z pewnym opóźnieniem, tak jak i w przypadku
babci niezdolna określić, jakie w tamtej chwili targały nim emocje. W zasadzie
nie rozmawialiśmy od wydarzeń na balu, nie tylko dlatego, że nie było okazji.
Prawda była taka, że pewnie i tak nie wiedziałabym, co zrobić albo
powiedzieć, aż nazbyt świadoma tego, że mierzyliśmy się z czymś, czego w zasadzie
nie dało się opisać słowami. Nie chciałam ograniczać się do pozbawionych znaczenia,
pustych frazesów, dochodząc do wniosku, ze najbardziej naturalnym, rozsądnym
wyjściem byłoby to, gdybym po prostu którekolwiek z nich przytuliła – z tym,
że szczerze wątpiłam, by to przyniosło choćby najłagodniejszą formę ukojenia.
– Co masz
na myśli? – zapytałam cicho. Pomijając to, że Joce była zszokowana śmiercią
Eleny w stopniu niemniejszym, co i my wszyscy, nie miałam wątpliwości
co do tego, że odezwałaby się chociaż słowem, gdyby mogła zobaczyć kuzynkę. –
Powiedziałabym wam, gdyby mała… Po prostu nie – dodałam, ostrożnie dobierając
słowa.
– Isabeau
mówi o niewłaściwej energii… Joce mogłaby się tam rozejrzeć – zasugerował
mi, a ja z niedowierzaniem pokręciłam głową.
– Nie
wpuszczę mojego dziecka do miejsca, po którym nie wiadomo czego się spodziewać
– oznajmiłam stanowczym tonem.
W pamięci
ciąż miałam to, jak daleko posunęła się, kiedy Beatrycze poprosiła ją o pomoc.
Wciąż nie docierało do mnie, że Jocelyne mogłaby pozwolić jakiejkolwiek istocie
wniknąć w siebie, ale nie to stanowiło najpoważniejszy problem. Zarówno
ona, jak i my wszyscy dopiero uczyliśmy się tego, jak funkcjonował jej
dar. Była wrażliwa na rzeczy, które dla każdej innej osoby pozostawały
abstrakcją – inny świat, tym niebezpieczniejszy, skoro królowała w nim
śmierć. Być może po wejściu do świątyni nie miało wydarzyć się nic
szczególnego, ale Carlisle nie mógł zagwarantować mi, że Joce nic nie będzie
groziło. Wiedziałam, jak niebezpieczne potrafiły być demony, a jeśli w grę
wchodziło coś, co niepokoiło nawet Rafaela, musiałabym chyba upaść na głowę,
żeby dopuścić do sprawy wrażliwą, wciąż niedoświadczoną nekromantkę.
W
spojrzeniu, które w odpowiedzi posłał mi dziadkiem, było coś, co z miejsca
sprawiło, że zapragnęłam się wycofać. Mimowolnie zesztywniałam, co najmniej
zszokowana nadmiarem emocji i tym, że akurat on mógłby mieć do mnie jakiekolwiek
pretensje. Nie mogłam powiedzieć, że rozumiem jakie uczucia targały kimś, kto
dopiero co widział śmierć jedynego dziecka, ale i tak poczułam się co
najmniej nieswojo, kiedy to akurat Carlisle okazał się niemalże obojętny na to,
że mogłabym martwić się o Jocelyne. To do mnie nie docierało, zresztą tak
jak i wiele innych kwestii, które wiązały się z ostatnimi
wydarzeniami.
– Nessie ma
rację – odezwał się natychmiast tata. Obejrzałam się na niego, czując
niewysłowioną ulgę, kiedy niejako utwierdził mnie w przekonaniu, że wcale
nie byłam aż tak przewrażliwiona, jak mogłoby się wydawać. – Wiem, że chodzi o Elenę,
ale nie sądzę, żeby Joce…
– I mówiłbyś
mi to samo, gdyby chodziło o twoją córkę? – przerwał mu doktor. Wyraźnie
wyczułam gorycz w jego tonie.
W tamtej
chwili zaczęłam się wahać, zwłaszcza kiedy spojrzałam na Edwarda. Dobrze
wiedziałam, jak daleko potrafił się posunąć, kiedy chodziło o moje dobro.
Nie miałam pojęcia, co sama bym zrobiła, gdyby w grę wchodziło
którekolwiek z moich dzieci, ale…
– Dla
Nessie zrobiłbym wszystko – powiedział w końcu, starannie dobierając słowa.
– Wszystko, co sam bym mógł… Ale nie narażałbym wnuków – dodał, a ja
wypuściłam powietrze ze świstem, wciąż na swój sposób oszołomiona.
Miałam w głowie
mętlik i to najdelikatniej rzecz ujmując. Nie byłam pewna, co i dlaczego
tak naprawdę czułam, to zresztą wydawało mi się najmniej istotne. Wiedziałam
jedynie, że nie zamierzałam tak po prostu ryzykować bezpieczeństwa Jocelyne,
nawet jeśli doskonale rozumiałam, ile dla moich dziadków znaczyła Elena.
Przez kilka
następnych sekund panowała niemalże idealna, przerywana jedynie oddechami oraz
biciem serc moim i Isabeau cisza. Uciekłam wzrokiem gdzieś w bok,
mimowolnie zastanawiając się nad tym, czy nie powinnam się wycofać, żeby nie
prowokować kłótni, tym bardziej, że wszyscy byliśmy wystarczająco
podenerwowani, by taka możliwość wydała się prawdopodobna. Próbowałam myśleć w sposób,
który wydałby się przynajmniej po części rozsądny, ale to wcale nie było takie
łatwe, jak mogłabym tego oczekiwać. Wręcz przeciwnie – im dłużej się nad tym
zastanawiałam, tym więcej wątpliwości miałam.
– A tak
właściwie – doszedł mnie cichy głos milczącej do tej pory mamy – to gdzie jest
Rafael?
Isabeau
wzruszyła ramionami.
– Skąd mam
wiedzieć? – żachnęła się, zakładając ramiona na piersiach. – Przyszłam tutaj, w środku
dnia na dodatek. Wezwał do siebie Mirę i tyle ich widziałam… Jak na moje,
to pewnie szukają – stwierdziła, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
– Tak po
prostu ich puściłaś? – zapytał z niedowierzaniem Carlisle.
– Miałam im
czegokolwiek zabronić? Jak długo zachowują się względnie normalnie… – Urwała,
po czym rzuciła doktorowi rozdrażnione spojrzenie. – Nie patrz na mnie w ten
sposób, bo serio zaczynam się martwić. Nie mam kontroli nad demonami, jeśli
ktoś jeszcze tego nie zauważył. Śmierć Eleny przewidziałam i to tyle,
jeśli chodzi o znajomość sytuacji. Z kolei jeśli chodzi o wydawanie
rozkazów Rafaelowi i Miriam, to mylisz mnie z taką jedną sadystką,
która przez tyle czasu siedziała w podziemiach, chociaż najwyraźniej i ona
ma jakieś problemy z posłuszeństwem, skoro ta dwójka jest tutaj – wyrzucił
z siebie na wydechu, jak zwykle równie złośliwa.
Zamilkła
dopiero po chwili, być może uświadamiając sobie, że posunęła się trochę za
daleko. Nawet jeśli tak było, nie dodała niczego więcej, w zamian
odrzucając jasne włosy na plecy i prostując się niczym struna. Dobrze
znałam nadmierną dumę Licavolich, wyraźną zwłaszcza w przypadku Isabeau. W połączeniu
ze zmęczeniem, byłam skłonna spodziewać się dosłownie wszystkiego i to
łącznie z tym, że moja szwagierka w którymś momencie nie wytrzyma i spróbuje
rzucić się komuś do gardła.
Poczułam się
co najmniej dziwnie, kiedy w salonie na powrót zapanowała cisza.
Bezwiednie zacisnęłam dłonie w pieści, nie mając pojęcia, jak powinnam się
zachować, co zrobić albo powiedzieć. Paradoksalnie to właśnie milczenie wydało
mi się najrozsądniejszym rozwiązaniem, chociaż zarazem niezmiennie doprowadzało
mnie do szału. Chciałam się do czegoś przydać, ale nie byłam w stanie się
do tego zmusić, tak jak i nie potrafiłam oswoić się z zaistniałą
sytuacją. To było coś zupełnie innego niż walka z nowo narodzonymi
wampirami, wspieranymi przez wilkołaki telepatami czy nawet masakra, której
doświadczyliśmy, kiedy udało nam się doprowadzić do tego, żeby Isobel wycofała
się z miasta. Tym razem w grę wchodziło coś o wiele bardziej
niebezpiecznego i na swój sposób mrocznego, ale mimo usilnych starań nie
potrafiłam nazwać tego słowami.
Aż wzdrygnęłam
się, kiedy Carlisle bez jakiegokolwiek ostrzeżenia ruszył się z miejsca.
Odprowadziłam go wzrokiem, co najmniej zaskoczona tym, że tak po prostu ruszył w stronę
drzwi, zdenerwowany w stopniu, o który do tej pory bym go nie
podejrzewała. Podobnie zareagował, kiedy Isabeau całe lata wcześniej
uświadomiła nas, że Lawrence żyje i ma się dobrze, stojąc za zamieszaniem z „Zespołem
Uderzeniowym”, ale wtedy nie było to aż do tego stopnia gwałtowne.
– Carlisle…
– rzucił niemalże łagodnym tonem Edward, ale wampir nawet na niego nie
spojrzał.
– Idę
poszukać córki – oznajmił spiętym tonem. – Demony podążają za Eleną, a my
siedzimy tutaj. Nie wmówicie mi, że to normalne.
Nie dodał
niczego więcej, a chwilę później wszyscy wyraźnie usłyszeliśmy trzask
zamykanych w zdecydowanie niedelikatny sposób drzwi. Wypuściłam powietrze
ze świstem, co najmniej oszołomiona tym, co działo się wokół mnie. Spodziewałam
się wielu rzeczy, ale na pewno nie czegoś takiego, choć być może w tamtej
chwili byłam po prostu naiwna. Jasne, że komuś prędzej czy później miały puścić
nerwy, ale…
Słodka
bogini, nie, zdecydowanie nie miałam do tego przywyknąć.
– No… –
Isabeau przekrzywiła głowę, w zamyśleniu spoglądając w ślad na moim
dziadkiem.
– Co? –
zapytałam, nie kryjąc rozdrażnienia. – Idziemy za nim? Nie wiem, czy… –
zaczęłam, ale moja szwagierka jedynie pokręciła głową.
– Nie ma
sensu. Zresztą w ostatnim czasie nie widziałam niczego, co mogłoby być
bardziej niepokojące od… No cóż, tego. – Westchnęła, po czym przeniosła wzrok
na wciąż tkwiącą w fotelu Esme. Coś w jej tonie złagodniało, kiedy
zwróciła się do mojej babci. – Wybacz, że się uniosłam, ale takie oskarżanie
zaczyna być ponad moje nerwy. Jest mi przykro i to jak cholera, ale prawda
jest taka, że tutaj trzeba trzymać nerwy na wodzy, tym bardziej, że nie wiemy z czym
mamy do czynienia. Nie spotkałam się z czymś takim, a skoro za jedyne
źródło informacji mam demony…
– Ja cię
nie obwiniam, Isabeau – zapewniła ją natychmiast Esme i zabrzmiało to
wyjątkowo przytomnie. W tamtej chwili głos prawie jej nie zadrżał, co
przyjęłam z ulga, tym bardziej, że poczułam się przynajmniej odrobinę
pewnie. – Poza tym też nie chcę narażać Joce. Carlisle po prostu… – zaczęła i zaraz
urwała, w zamian bezradnie spoglądając na mnie.
– Rozumiem
– uspokoiłam ją. – Zresztą to teraz nie ma znaczenia. Powiedziałabym wam, gdyby
Jocelyne… Ale cokolwiek się dzieje, na pewno da się jakoś sensownie wytłumaczyć
– dodałam z przekonaniem, chociaż w tamtej chwili równie dobrze mogło
okazać się, że byłam aż nadto naiwna.
Esme westchnęła
i zajrzała mi w oczy. Zwykle topazowe tęczówki okazały się ciemne,
chociaż trudno było mi określić czy to wyłącznie głód, czy może nadmiar emocji,
zwłaszcza tych negatywnych.
–
Powiedział mi, że ją odzyska… A teraz zniknęła – wyszeptała i zrozumiałam,
że miała na myśli Rafaela. – Co powinnam o tym myśleć?
Nie
odpowiedziałam, nie wyobrażając sobie tego, że akurat ja miałabym dać jej
chociażby cień nadziei. W zasadzie czułam się coraz mniej pewnie, trochę
jak intruz, co zdarzyło mi się pośród bliskich chyba po raz pierwszy. Zdążyłam
przywyknąć do myśli, że żadnego z nas nie może spotkać nic złego, bo i za
każdym razem udawało nam się wyjść z problemów bez większych strat. Jasne,
śmierć nie był mi obca, a odkąd znalazłam się w Mieście Nocy miałam
okazję zaobserwować ją tak wiele razy, że powoli zaczynało mnie to przerażać,
ale mimo wszystko… chyba wciąż trwałam w idiotycznym, dziecinnym
przekonaniu, że nasza rodzina jest nie do ruszenia.
Cóż, to
wcale nie było takie proste, świat z kolei pozostawał okrutny – zwłaszcza
ten, w którym przyszło egzystować nieśmiertelnym. Jeśli do tego
wszystkiego w sprawę Eleny mogło wmieszać się coś być może niej
niebezpiecznego, co i sama Isobel…
– Wracam do
domu – zadecydowałam, mimowolnie wzdrygając się. Raz jeszcze spojrzałam na
bliskich, po czym z wolna wycofałam się ku drzwiom. – Gdyby coś się
działo, dajcie nam znać. Ja i Gabriel cały czas jesteśmy u siebie –
dodałam z przekonaniem, próbując przynajmniej udawać, że którekolwiek z nas
może okazać się praktyczne.
– Idę z tobą
– zadecydowała natychmiast Isabeau. – Dimitr pewnie już i tak się
niecierpliwi, ale najpierw powinnam zobaczyć się z Gabrielem… Och, a swoją
drogą, to mamy do pogadania – dodała po chwili zastanowienia. – Nie wiem, czy
ostatnio widziałaś się z Laylą, ale ta mała wariatka ma kolejny cudowny
pomysł. Jakbyś miała coś do przekazania Alessi… – Urwała, a ja spojrzałam
na nią w co najmniej zaskoczony sposób.
– A co
do tego wszystkiego ma Ali? – zapytałam, mimowolnie się spinając.
Beau
wysiliła się na blady uśmiech.
– Zobaczysz
– stwierdziła z przekonaniem. – Chodź, powiem ci po drodze… I byłoby
miło, gdybyś trochę się pośpieszyła. – Niechętnie zarzuciła na głowę kaptur
peleryny. – Zaczynam naprawdę nienawidzić słońca – mruknęła, a mnie wręcz
poraziło to, jak przyziemnym problemem nagle zaczęła wydawać się perspektywa
tego, że wampirzyca mogłaby się spalać w świetle dnia.
Chcąc nie
chcąc ruszyłam za szwagierką, w równym stopniu zaniepokojona, co i zaintrygowana.
W głowie miałam pustkę, ale starałam się o tym nie myśleć, raz po raz
powtarzając sobie, że nic szczególnego się nie dzieje i że naprawdę nie
mamy powodów do niepokoju. Cokolwiek się działo…
Z tym, że
kolejny raz mieliśmy problem i doskonale zdawałam sobie z tego
sprawę.
Gdybyśmy do
tego wszystkiego wiedzieli, co należy w tej sytuacji zrobić, wszystko
stałoby się dużo prostsze.
Alice i jej dar są zbędne jak zwykle, Rosalie się wymądrza i wkurza, Carlisle po 400 latach postanowił przemówić ludzkim głosem i okazać emocje, a Edek... A Edek o dziwo zachował się normalnie. Nie wkurza ani nic. Aż czuję się nieswojo :D czyli co? Czekamy i ufamy demonowi? ;)
OdpowiedzUsuń