30 listopada 2016

Dwadzieścia trzy

Elena
 Sixx:A.M. – „Prayers for the Damned”

Dotychczas trwała skryta w mroku, słuchając… W zasadzie sama nie była pewna czego. Z uwagą obserwowała dwóch mężczyzn, ale chociaż obu znała – potrafiła wymienić ich imiona, poza tym dobrze wiedziała, że są spokrewnieni zarówno ze sobą, jak i również z nią – ani ich rozmowa, ani słowa, które wydawały się dotyczyć jej, nie robiły na Elenie najmniejszego nawet wrażenia. Co prawda jakaś jej cząstka wydawała się sugerować, że powinny – i że w tamtej chwili powinna poczuć coś więcej – ale pomimo tego dziewczynie towarzyszyła tylko i wyłącznie pustka.
Zareagowała dopiero z chwilą, w której pojawiła się pani, choć i wtedy cierpliwie poczekała aż ta przywoła ją do siebie. Nawet chwili nie wahała się przed wyjściem z ukrycia, natychmiast podchodząc bliżej. Ostrożnie stawiała kroki, aż nazbyt świadoma tego, że każdy jej krok jest uważnie śledzony i to nie tylko przez Isobel. W tamtej chwili czuła się jak gwiazda, ale to w zupełności Elenie odpowiadało, a przynajmniej miała wrażenie, że kiedyś lubiła przyciągać uwagę.
Poczuła muśnięcie chłodnych palców na ramionach i zrozumiała, że Isobel jest tuż za jej plecami. Zatrzymała się, spokojnie stojąc w miejscu i pozwalając na to, żeby królowa jej dotykała. Chłód mógłby być nieprzyjemny, ale zdążyła do niego przywyknąć; w zasadzie w pewnym momencie doszła do wniosku, że tak naprawdę nie ma dla niej znaczenia, będąc co najwyżej kolejnym sposobem na okazanie słabości. To nie wchodziło w grę, a przynajmniej Elena miała przeczucie, że skarżąc się na cokolwiek, mogłaby najwyżej zdenerwować panią.
– Jestem – powiedziała cicho, chociaż to jedno Isobel zdążyła zauważyć, nie jako jedyna zresztą.
Coś w jej głosie musiało otrzeźwić pozostałą dwójkę, bo ci patrzyli się na nią z jeszcze większą intensywnością niż do tej pory. Jeden z nich – Carlisle – zrobił krok naprzód, przez moment wyglądając na chętnego, żeby ją pochwycić. Napięła mięśnie, podświadomie przygotowując się do odparcia ataku, bo zdecydowanie nie zamierzała pozwolić na to, żeby ktokolwiek ją skrzywdził. Nie, miało być odwrotnie – to ona powinna nieść ze sobą śmierć.
– Elena…
Nawet nie drgnęła. Znali jej imię nie dlatego, że pani je wypowiedziała, ale przez to, że w przeszłości mieli dla siebie nawzajem znaczenie. Tak, kiedyś bez wątpienia takie myślenie miało znaczenie – aż do tego momentu, bo teraz pewne kwestie uległy zmianie. Coś w niej umarło, a może to ona pozwoliła pogrzebać cząstkę siebie. Jakkolwiek by nie było, z perspektywy Eleny już o tak nie miało znaczenia.
– Czegoś… hm, mi nie powiedziałeś? – zapytał cicho Lawrence, w przeciwieństwie do syna najwyraźniej woląc trzymać się na dystans. On też wpatrywała się w nią jak urzeczony, wyraźnie mając problem z trzymaniem nerwów na wodzy.
– Rafael powiedział, że znajdzie sposób, żeby ona wróciła… A rano zniknęła – wyjaśnił cicho Carlisle, wydając się zwracać bardziej do siebie niż kogokolwiek innego. To było tak, jakby mówił, żeby samemu zrozumieć, chociaż to mu nie wychodziło. Czuła, że tak jest. – Ale to nie jest możliwe…
Być może mówił coś jeszcze, ale Elena nie słuchała, bardziej przejęta tym, co mężczyzna powiedział wcześniej. Rafael… Znała to imię. I wiedziała, że nie wróżyło niczego dobrego. To jego najbardziej się bała, czując, że powinna trzymać się z daleka. Nie mógł jej odnaleźć, bo gdyby to zrobił, wtedy wydarzyłoby się coś niedobrego. Była tego pewna, poza tym to wszystko jawiło się Elenie jak gra, której zasady jakimś cudem znała, chociaż nie potrafiła stwierdzić skąd i gdzie to wszystko prowadzi. Wiedziała jedynie, że nie wolno jej przegrać.
– Pamiętasz moje życzenie, Eleno? – Cichy szept Isobel wyrwał dziewczynę z zamyślenia. Wampirzyca stała tuż przy niej, w niemalże łagodny sposób wypowiadając kolejne słowa. – Nie chcesz mnie zdenerwować, prawda.
– Nie, pani – odpowiedziała bez chwili wahania.
Choć nie widziała twarzy stojącej za jej plecami kobiety, wyczuła, że ta się uśmiechnęła.
– Więc baw się dobrze – padło w odpowiedzi. – Wrócę po ciebie, kiedy nadejdzie odpowiedni moment.
Elena nie zaoponowała, nie próbując zadawać żadnych pytań. Ufała Isobel, chociaż sama nie potrafiła stwierdzić, skąd brało się to oddanie. Być może chodziło o mrok – o to, że obie wydawały się w nim trwać. Ciemność była niczym gwarancja bezpieczeństwa i siły, a Isobel wydawała się być jego częścią. To, że w takim wypadku mogłaby zacząć wydawać rozkazy, wydało się Elenie równie naturalne, co i poczucie tego, że powinna słuchać. W efekcie po prostu to robiła, posłusznie dostosowując się do otrzymanych poleceń.
Wyczuła, że Isobel jak gdyby nigdy nic się wycofuje, ale nie zwróciła na to większej uwagi. Wciąż tkwiła w tym samym miejscu, na pierwszy rzut oka spokojna, chociaż rzeczywistość była o wiele bardziej skomplikowana. Nasłuchiwała, uważnie obserwując swoich potencjalnych przeciwników, by być w stanie zareagować na jakikolwiek gwałtowniejszy ruch z ich strony. Była gotowa do walki, chociaż wciąż nie miała pewności, kiedy i w jakich okolicznościach przyjdzie jej przystąpić do rzeczy. W efekcie Elenie nie pozostało nic innego prócz czekania, ale i to stopniowo zaczynało ją drażnić, tym bardziej, że wciąż nie potrafiła określić, jak powinna rozumieć intensywne spojrzenia wpatrzonych w nią mężczyzn.
– Elena… – usłyszała po raz kolejny. Uniosła głowę, by chcąc nie chcąc spojrzeć na Carlisle’a, a więc… swojego ojca. Cokolwiek powinno to dla niej znaczyć. Kiedyś bez wątpienia wiedziałaby, co z tym zrobić i jak się zachować, ale teraz… Chciała wierzyć, że bez tej wiedzy wszystko stanie się o wiele prostsze. – O Boże, Elena…
– Tak mam na imię – zauważyła mimochodem. Nie musiał powtarzać tego tak wiele razy.
Wampir zignorował jej słowa, w zamian kolejny raz próbując się do niej zbliżyć. Tym razem nie wytrzymała, bez chwili wahania przemieszczając się z miejsca na miejsce. Odsunęła się, napinając mięśnie i przybierając pozycję obronną, licząc się z tym, że za którymś razem ktoś jednak spróbuje ją zamordować.
– Nie, nie… Dobrze… Jest w porządku – wyrzucił z siebie w pośpiechu Carlisle. Wciąż się w nią wpatrywał, jakby licząc na to, że jego słowa zrobią na niej jakieś szczególne wrażenie. Zastygła w bezruchu, cierpliwie czekając i nie po raz pierwszy zastanawiając się nad tym, co powinna zrobić. Wiedziała, czego oczekiwała królowa, ale… czego w takim razie chciała ta dwójka? – Widzisz, kochanie? Jest w porządku – powtórzył, ale to były tylko słowa, przynajmniej z jej perspektywy pozbawione większego znaczenia.
Cóż, jakkolwiek by nie było, nie mogła zaprzeczyć, że wszystko faktycznie układało się względnie dobrze. Nie czuła się zagrożona, świadoma przewagi, którą dawało jej to, że żaden z obecnej dwójki najwyraźniej nie zamierzał jej skrzywdzić. To były tylko przypuszczenia, ale miała wrażenie, że żaden z nich nie podniósłby na nią ręki; wręcz nieprawdopodobnym wydało się Elenie to, że mogliby to zrobić, chociaż nie potrafiła stwierdzić, skąd tak naprawdę brała się ta wiedza. Kiedyś ich znała, tak, ale to jeszcze o niczym nie świadczyło, przynajmniej teraz. Miała bardzo wiele wspomnień, ale większość z nich specjalnie próbowała trzymać na dystans, aż nazbyt świadoma tego, jaki mogłyby mieć na nią wpływ, skoro wiązały się z emocjami – a więc z czymś, co było zgubne i niepotrzebne. Teraz liczyło się tylko i wyłącznie to, że powinna traktować ich jak wrogów i tego zamierzała się trzymać.
Pani kazała zabić, więc Elena zamierzała się z tego wywiązać. Jeśli do tego wszystkiego miało okazać się, że którykolwiek z tej dwójki darzy ją uczuciami wystarczająco silnymi, by nie musiała posuwać się do walki, tym lepiej; wszystko, co byłoby w stanie pozwolić jej na wypełnienie polecenia, stanowiło jak najbardziej sprzyjające okoliczności.
Wciąż o tym myśląc, zrobiła pierwszy, niepewny krok ku swojemu ojcu. W pierwszym odruchu go zaskoczyła, ale prawie natychmiast zachęcającym gestem wyciągnął ku niej rękę. Wysiliła się na blady uśmiech, mając wrażenie, że w ten sposób uda jej się osiągnąć naprawdę wiele – czy to niewinnym spojrzeniem, czy w każdy inny sposób, który pozwoliłby na omamienie potencjalnej ofiary. Oni sami ułatwiali jej zadanie, aż prosząc się o to, żeby zaatakowała; widziała to niemalże na każdym kroku, starannie analizując i próbując wykorzystać nabytą wiedzę do tego, żeby właściwie zaplanować atak. Nie mogła pozwolić sobie na błędy, co zresztą wcale nie było takie trudne, skoro podświadomie czuła, czego oczekiwał od niej Carlisle, a tym bardziej co powinna zrobić, żeby się do niego zbliżyć.
To musiało być proste. Nawet bardzo, ale…
A potem podchwyciła spojrzenie Lawrence’a i zrozumiała, że jednak nie wszystko miało okazać się aż do tego stopnia oczywiste – nie tak, jak mogłaby się tego spodziewać.
– Carlisle… – rzucił nerwowym tonem L. Coś w jego tonie sprawiło, że Elena mimowolnie zdwoiła czujność.
– Nie teraz. – Mężczyzna nawet nie spojrzał na ojca. Jego uwaga koncentrowała się tylko i wyłącznie na stojącej przed nim dziewczynie, którą tak bardzo chciał wziąć w ramiona. Tym lepiej dla niej, chociaż z drugiej strony… – Nie wtrącaj się, przynajmniej na razie. Elena jest… przestraszona – dodał po chwili wahania, a ona ledwo powstrzymała się przed wymownym uniesieniem brwi ku górze. Jego zdaniem okazywała strach?
– Kłóciłbym się, czy to faktycznie Elena – mruknął z wyraźną rezerwą Lawrence. Zaraz po tym nieznacznie potrząsnął głową, wodząc wzrokiem to w stronę syna, to znów koncentrując spojrzenie na niej. Mogła tylko zgadywać, co takiego w tamtej chwili sobie myślał, ale skoro zaczynał mieć jakieś podejrzenia, nie było dobrze. Nie, skoro komplikacje były ostatnim, czego potrzebowała. – Mówię poważnie. Z mojej perspektywy to wygląda tak, że powinniśmy obaj stąd spadać… Teraz – dodał z naciskiem.
– Chyba sobie żartujesz. – Carlisle spojrzał na wampira tak, jakby widział go po raz pierwszy. – Elena przecież nie…
Mniej więcej wtedy doszła do wniosku, że nie może dłużej czekać – nie, skoro Lawrence otwarcie twierdził, że jej nie ufał. To było niczym instynkt, któremu bez chwili wahania zdecydowała się podporządkować, bez zastanowienia rzucając się przed siebie. Tak naprawdę nie znała tej nowej siebie, pozornie niezmienionego od chwili śmierci ciała ani możliwości, którą dawała jej ta… nowa postać. Nie wiedziała o sobie niczego, niepewna choćby tego, kim naprawdę była. Jedynym, czego pozostawała świadoma, była krążąca w jej żyłach Ciemność – coś potężnego, co przywołało ją do tego miejsca, chociaż Elena w pewnym momencie zwątpiła w to, czy przyczyną faktycznie był rozkaz Isobel. Być może w grę wchodziło coś innego… ktoś inny… ale pomimo tego…
Przestała o tym myśleć z chwilą, w której została z siłą odrzucona na kilka metrów. Na ułamek sekundy zabrało jej tchu, kiedy uderzyła plecami w drzewo, chyba jedynie cudem nie łamiąc go na pół. Osunęła się na ziemię z jękiem nie tyle bólu, co wręcz wściekłości, zaraz też spróbowała poderwać się na równe nogi, uparcie ignorując ukłucie, które poczuła w klatce piersiowej. Żebra? Być może, chociaż jakoś nie miała wątpliwości co do tego, że miały zrosnąć się ot tak. Nie była człowiekiem, a tym bardziej jakąś przypadkową, kruchą istotą, którą można bez wysiłku zranić. Co więcej, już na krótko przed poderwaniem się na równe nogi wiedziała, komu powinna „podziękować” za takie cudowne traktowanie. Carlisle może i był w nią zapatrzony, nie biorąc pod uwagę tego, że planowała go zaatakować i że nic dla niej nie znaczył, ale L. najwyraźniej spoglądał na sytuację z nieco szerszej perspektywy.
Odrzuciła włosy na plecy, po czym w pośpiechu wyprostowała się, błyskawicznie przybierając pozycję obronną. Lekko ugięła nogi w kolanach, gotowa w każdej chwili ponownie zaatakować, zwłaszcza teraz, kiedy straciła element zaskoczenia. Z premedytacją zignorowała wyraźnie zszokowane spojrzenie Carlisle’a, bardziej przejęta tym, że Lawrence wpatrywał się w nią przesadnie intensywny sposób, usiłując dokonać czegoś, co bardziej ją drażniło niż bawiło.
– Serio uważasz, że zdołasz na mnie wpłynąć? – zapytała z niedowierzaniem. – Och, tak… Jestem w stanie to wyczuć – dodała, kiedy drgnął, na krótką chwilę wytrącony z równowagi jej słowami.
– Cholera… Ale zawsze warto próbować, nie? – Lawrence zawahał się na moment. – Byłoby dużo prościej.
Z jej perspektywy sprawa wyglądała w zupełnie inny sposób, ale nie zamierzała dyskutować na ten temat. Nie miała pewności, co zadecydowało o tym, że wampir nie mógł namieszać jej w głowie, ale to w gruncie rzeczy nie miało dla niej znaczenia. Co więcej, zdecydowanie nie zamierzała sprawdzać, czy w tym wypadku skutek miał okazać się długotrwały, czy może L. jednak miał znaleźć sposób na to, żeby owinąć ją sobie wokół palca.
W żaden sposób nie reagując na słowa wampira, napięła mięśnie, po czym bezceremonialnie raz jeszcze rzuciła się do ataku. Tym razem czuła się o wiele pewniej, mimo wszystko mając pewność co do tego, że skrzywdzenie jej byłoby równie nienaturalne dla każdego z obecnych nieśmiertelnych – w tym również Lawrence’a. Kiedy do tego wszystkiego w pewnym momencie Carlisle przemieścił się w taki sposób, by powstrzymać ojca przed atakiem na nią, doszła do wniosku, że wciąż ma przewagę… I chociaż jakaś jej cząstka drgnęła, kiedy pomyślała o tym, że akurat on mógłby jej bronić, Elena stanowczo zdusiła ją w sobie, w zamian za wszelką cenę usiłując skoncentrować się na tym, co najważniejsze.
Mała zabić.
Cokolwiek by się nie wydarzyło, zamierzała tego dokonać.
Lawrence
Od samego początku miał złe przeczucia. W zasadzie nawet to w pełni nie oddawało tego, co czuł Lawrence, jednak wampir nie próbował się nad tym zastanawiać. Prościej było ograniczyć się do stwierdzenia, że tam gdzie przebywała Isobel, prędzej czy później musiały pojawić się również kłopoty, ale to również nie miało w obecnej sytuacji znaczenia.
Nie, skoro Elena żyła, miała się względnie dobrze i chyba właśnie próbowała dokonać mordu, chociaż zdecydowanie nie spodziewał się, że dziewczyna okaże się do czegoś takiego zdolna. Fakt, że Carlisle zachowywał się przez córkę w zdecydowanie nierozsądny sposób, w naturalny sposób próbując chronić własne dziecko, również niczego nie ułatwiał, wręcz potęgując odczuwaną przez Lawrence’a dezorientację. Znalazł się między młotem a kowadłem, nie tylko nie będąc w stanie wykorzystać własnych zdolności, ale przede wszystkim bezskutecznie usiłując znaleźć sposób na to, żeby rozwiązać problem w taki sposób, by żadne z nich nie ucierpiało.
Cholera, jakby to w ogóle miało być możliwe…
Już z chwilą, w której ujrzał Elenę po raz pierwszy, zorientował się, że coś jest nie tak. Najmniej istotną kwestią pozostawało to, że dziewczyna w ogóle była żywa, choć i to zdążyło go zszokować, skoro dosłownie chwilę wcześniej dowiedział się o jej śmierci. Teraz z kolei jak gdyby nigdy nic stała przed nim i Carlisle’m, chodziła, mówiła i wszystko wskazywało na to, że była w dość dobrej formie. Problem polegał na tym, że L. całym sobą czuł, że to niczego nie rozwiązywało, a wręcz utrudniało, bowiem Elena się zmieniła – i to pod każdym możliwym względem.
Cokolwiek wydarzyło się w Volterze albo później, kiedy dziewczyna już była… no cóż, martwa, zdecydowanie nie należało do rzeczy normalnych. Sama Elena już taka nie była, nie tylko im nieprzychylna, co wręcz niebezpieczna, bo Lawrence nie miał wątpliwości co do tego, że dziewczyna już nie była hybrydą. Od samego początku musiał przyznać jej to, że olśniewał urodą – jasnowłosa, doskonała i równie pięta, co i Beatrycze. Te przymioty nie zniknęły, ale wampir wyraźnie czuł, że uległy zmianie – i to w stopniu wystarczającym, by okazało się to niemalże przerażającym odkryciem. W Elenie wyraźnie dostrzegał coś niedobrego, czego nie potrafił jednoznacznie określić, a skutecznie podsycało już i tak odczuwany przez wampira niepokój.
Jeśli chodziło o Elenę, wyglądała inaczej. Nie sądził, że to w ogóle możliwe, ale zarówno jej rysy twarzy, jak i już i tak smukła sylwetka stały się jeszcze bardziej delikatne, wręcz eteryczne. Mogłaby uchodzić za rusałkę albo jakieś inne, równie mistyczne stworzenie, zwłaszcza z jaśniejszymi niż do tej pory, wręcz srebrzystymi włosami. Błękitne oczy błyszczały dziko, ale wciąż pozostawały w swoim naturalnym kolorze – nie jak w przypadku nowych wampirów, których tęczówki jarzyły się czerwienią, kiedy nieśmiertelny tracił nad sobą kontrolę. To też utwierdziło L. w przekonaniu, że za powrotem Eleny kryło się coś więcej, aniżeli dręczący pół-wampiry, doprowadzający do ich przemiany wirus. Tym razem mieli do czynienia z czymś innym, ale mimo wszystko…
Najbardziej znaczącą zmianą wciąż jednak pozostawało to, że dziewczyna wydawała się całkowicie pozbawiona emocji. Gdyby zapominała, to mogłoby być jakimś usprawiedliwieniem. Tak byłoby również w przypadku strachu czy choćby niepokoju, które nakazywałyby jej się bronić. Lawrence był w stanie przyjąć do wiadomości bardzo wiele rozwiązań, nawet najbardziej abstrakcyjnych, ale kiedy obserwował zachowanie Eleny, nic nie miało dla niego sensu. Cokolwiek działo się z tą dziewczyną, wynikało bezpośrednio z tego, kim się stała, choć i tego nie potrafił określić.
Może gdyby wiedział, wtedy wszystko stałoby się prościej.
Zaklął, kiedy przekonał się, że Carlisle nie miał w planach tego, żeby współpracować, wręcz ograniczając dostęp do córki. Mógł to zrozumieć – cholera, w innym wypadku sam rzuciłby się bronić Elenę – ale w obecnej sytuacji takie zachowanie jawiło się jako co najmniej głupie. Gdyby przynajmniej mieli w planach dziewczynę zostawić i w pośpiechu się ewakuować, wtedy mógłby to jeszcze zrozumieć, ale skoro w grę nie wchodziła ani ucieczka, ani walka, wszystko dodatkowo się komplikowało. Mógł darzyć wnuczkę nawet najbardziej gorącym uczuciem, ale – na litość bogini! – to jeszcze nie znaczyło, że zamierzał spokojnie stać i czekać na to, aż Elena spróbuje go zabić.
Obserwował ją z uwagą, kiedy błyskawicznie przemknęła gdzieś pomiędzy drzewami, przyczajona w cieniu i skupiona na polowaniu. Jej oczy błyszczały intensywnie, bystre i pozbawione jakichkolwiek konkretnych emocji. Poruszała się z gracją, a przy tym z gwałtownością właściwą polującego drapieżnika, co mogłoby być interesujące, gdyby akurat nie zostało zwrócone przeciwko niemu. Fakt, że nie miał swobodnego pola manewru, nie będąc w stanie dziewczyny skrzywdzić, dodatkowo doprowadzał go do szału. Nie, zdecydowanie nie wyobrażał sobie tego, że miałby ją zabić, ale to jeszcze nie oznaczało bezsensownego ograniczania się do niespokojnego krążenia i czekania na moment, w którym Elena okaże się wystarczająco sprytna, by jednak zacząć któremukolwiek z nich zagrażać. To, że ani on, ani Carlisle nie potrafili określić, czego tak naprawdę powinni się po nieśmiertelnej spodziewać, również nie poprawiać ich sytuacji, z kolei gdyby wszystko miało zależeć właśnie od niego…
Cóż, może gdyby porządnie nią potrząsnął albo jednak pokusił się o to, żeby porządnie nakopać jej do tyłka, opamiętałaby się. Jeśli dobrze się nad tym zastanowić, takie rozwiązanie wcale nie byłoby aż tak złego, jak mogłoby się wydawać. Musiał tylko trochę się wysilić, jakoś obejść Carlisle’a, a potem odpowiednio ustalić jak daleko może się posunąć, by nie uszkodzić Eleny bardziej, aniżeli miało okazać się to konieczne. Wciąż próbował wpłynąć na nią swoim darem, ale wydawała się odporna, choć to równie dobrze mogło mieć związek z nadmiarem emocji; nie mógł się skoncentrować, co zdarzało mu się nad rzadko i mimo wszystko stanowiło dość poważną przeszkodę.
Wciąż zastanawiał się nad tym, co powinien zrobić, kiedy zauważył, że Elena sztywnieje. W pierwszym odruchu do głowy przyszło mu, że znowu próbowała ich oszukać, udając zdezorientowaną, jednak szybko zorientował się, że chodzi o coś innego – zwłaszcza kiedy dziewczyna poderwała głowę, z wyraźną obawą spoglądając w zachmurzone niebo.
Kiedy do tego usłyszał dźwięk zagarniających powietrze skrzydeł, wszystko stało się jasne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa