Elena
♪ Sixx:A.M. – „Prayers for the Damned”
Dotychczas trwała skryta w mroku,
słuchając… W zasadzie sama nie była pewna czego. Z uwagą obserwowała
dwóch mężczyzn, ale chociaż obu znała – potrafiła wymienić ich imiona, poza tym
dobrze wiedziała, że są spokrewnieni zarówno ze sobą, jak i również z nią
– ani ich rozmowa, ani słowa, które wydawały się dotyczyć jej, nie robiły na
Elenie najmniejszego nawet wrażenia. Co prawda jakaś jej cząstka wydawała się
sugerować, że powinny – i że w tamtej chwili powinna poczuć coś
więcej – ale pomimo tego dziewczynie towarzyszyła tylko i wyłącznie
pustka.
Zareagowała
dopiero z chwilą, w której pojawiła się pani, choć i wtedy
cierpliwie poczekała aż ta przywoła ją do siebie. Nawet chwili nie wahała się
przed wyjściem z ukrycia, natychmiast podchodząc bliżej. Ostrożnie
stawiała kroki, aż nazbyt świadoma tego, że każdy jej krok jest uważnie
śledzony i to nie tylko przez Isobel. W tamtej chwili czuła się jak
gwiazda, ale to w zupełności Elenie odpowiadało, a przynajmniej miała
wrażenie, że kiedyś lubiła przyciągać uwagę.
Poczuła
muśnięcie chłodnych palców na ramionach i zrozumiała, że Isobel jest tuż
za jej plecami. Zatrzymała się, spokojnie stojąc w miejscu i pozwalając
na to, żeby królowa jej dotykała. Chłód mógłby być nieprzyjemny, ale zdążyła do
niego przywyknąć; w zasadzie w pewnym momencie doszła do wniosku, że
tak naprawdę nie ma dla niej znaczenia, będąc co najwyżej kolejnym sposobem na
okazanie słabości. To nie wchodziło w grę, a przynajmniej Elena miała
przeczucie, że skarżąc się na cokolwiek, mogłaby najwyżej zdenerwować panią.
– Jestem –
powiedziała cicho, chociaż to jedno Isobel zdążyła zauważyć, nie jako jedyna
zresztą.
Coś w jej
głosie musiało otrzeźwić pozostałą dwójkę, bo ci patrzyli się na nią z jeszcze
większą intensywnością niż do tej pory. Jeden z nich – Carlisle – zrobił
krok naprzód, przez moment wyglądając na chętnego, żeby ją pochwycić. Napięła
mięśnie, podświadomie przygotowując się do odparcia ataku, bo zdecydowanie nie
zamierzała pozwolić na to, żeby ktokolwiek ją skrzywdził. Nie, miało być odwrotnie
– to ona powinna nieść ze sobą śmierć.
– Elena…
Nawet nie
drgnęła. Znali jej imię nie dlatego, że pani je wypowiedziała, ale przez to, że
w przeszłości mieli dla siebie nawzajem znaczenie. Tak, kiedyś bez
wątpienia takie myślenie miało znaczenie – aż do tego momentu, bo teraz pewne
kwestie uległy zmianie. Coś w niej umarło, a może to ona pozwoliła
pogrzebać cząstkę siebie. Jakkolwiek by nie było, z perspektywy Eleny już o tak
nie miało znaczenia.
– Czegoś…
hm, mi nie powiedziałeś? – zapytał cicho Lawrence, w przeciwieństwie do
syna najwyraźniej woląc trzymać się na dystans. On też wpatrywała się w nią
jak urzeczony, wyraźnie mając problem z trzymaniem nerwów na wodzy.
– Rafael
powiedział, że znajdzie sposób, żeby ona wróciła… A rano zniknęła –
wyjaśnił cicho Carlisle, wydając się zwracać bardziej do siebie niż kogokolwiek
innego. To było tak, jakby mówił, żeby samemu zrozumieć, chociaż to mu nie
wychodziło. Czuła, że tak jest. – Ale to nie jest możliwe…
Być może
mówił coś jeszcze, ale Elena nie słuchała, bardziej przejęta tym, co mężczyzna
powiedział wcześniej. Rafael… Znała to imię. I wiedziała, że nie wróżyło
niczego dobrego. To jego najbardziej się bała, czując, że powinna trzymać się z daleka.
Nie mógł jej odnaleźć, bo gdyby to zrobił, wtedy wydarzyłoby się coś
niedobrego. Była tego pewna, poza tym to wszystko jawiło się Elenie jak gra,
której zasady jakimś cudem znała, chociaż nie potrafiła stwierdzić skąd i gdzie
to wszystko prowadzi. Wiedziała jedynie, że nie wolno jej przegrać.
– Pamiętasz
moje życzenie, Eleno? – Cichy szept Isobel wyrwał dziewczynę z zamyślenia.
Wampirzyca stała tuż przy niej, w niemalże łagodny sposób wypowiadając
kolejne słowa. – Nie chcesz mnie zdenerwować, prawda.
– Nie, pani
– odpowiedziała bez chwili wahania.
Choć nie
widziała twarzy stojącej za jej plecami kobiety, wyczuła, że ta się
uśmiechnęła.
– Więc baw
się dobrze – padło w odpowiedzi. – Wrócę po ciebie, kiedy nadejdzie
odpowiedni moment.
Elena nie
zaoponowała, nie próbując zadawać żadnych pytań. Ufała Isobel, chociaż sama nie
potrafiła stwierdzić, skąd brało się to oddanie. Być może chodziło o mrok
– o to, że obie wydawały się w nim trwać. Ciemność była niczym
gwarancja bezpieczeństwa i siły, a Isobel wydawała się być jego
częścią. To, że w takim wypadku mogłaby zacząć wydawać rozkazy, wydało się
Elenie równie naturalne, co i poczucie tego, że powinna słuchać. W efekcie
po prostu to robiła, posłusznie dostosowując się do otrzymanych poleceń.
Wyczuła, że
Isobel jak gdyby nigdy nic się wycofuje, ale nie zwróciła na to większej uwagi.
Wciąż tkwiła w tym samym miejscu, na pierwszy rzut oka spokojna, chociaż
rzeczywistość była o wiele bardziej skomplikowana. Nasłuchiwała, uważnie
obserwując swoich potencjalnych przeciwników, by być w stanie zareagować
na jakikolwiek gwałtowniejszy ruch z ich strony. Była gotowa do walki,
chociaż wciąż nie miała pewności, kiedy i w jakich okolicznościach przyjdzie
jej przystąpić do rzeczy. W efekcie Elenie nie pozostało nic innego prócz
czekania, ale i to stopniowo zaczynało ją drażnić, tym bardziej, że wciąż
nie potrafiła określić, jak powinna rozumieć intensywne spojrzenia wpatrzonych w nią
mężczyzn.
– Elena… –
usłyszała po raz kolejny. Uniosła głowę, by chcąc nie chcąc spojrzeć na
Carlisle’a, a więc… swojego ojca. Cokolwiek powinno to dla niej znaczyć.
Kiedyś bez wątpienia wiedziałaby, co z tym zrobić i jak się zachować,
ale teraz… Chciała wierzyć, że bez tej wiedzy wszystko stanie się o wiele
prostsze. – O Boże, Elena…
– Tak mam
na imię – zauważyła mimochodem. Nie musiał powtarzać tego tak wiele razy.
Wampir
zignorował jej słowa, w zamian kolejny raz próbując się do niej zbliżyć. Tym
razem nie wytrzymała, bez chwili wahania przemieszczając się z miejsca na
miejsce. Odsunęła się, napinając mięśnie i przybierając pozycję obronną,
licząc się z tym, że za którymś razem ktoś jednak spróbuje ją zamordować.
– Nie, nie…
Dobrze… Jest w porządku – wyrzucił z siebie w pośpiechu
Carlisle. Wciąż się w nią wpatrywał, jakby licząc na to, że jego słowa zrobią
na niej jakieś szczególne wrażenie. Zastygła w bezruchu, cierpliwie
czekając i nie po raz pierwszy zastanawiając się nad tym, co powinna
zrobić. Wiedziała, czego oczekiwała królowa, ale… czego w takim razie
chciała ta dwójka? – Widzisz, kochanie? Jest w porządku – powtórzył, ale
to były tylko słowa, przynajmniej z jej perspektywy pozbawione większego
znaczenia.
Cóż,
jakkolwiek by nie było, nie mogła zaprzeczyć, że wszystko faktycznie układało
się względnie dobrze. Nie czuła się zagrożona, świadoma przewagi, którą dawało
jej to, że żaden z obecnej dwójki najwyraźniej nie zamierzał jej
skrzywdzić. To były tylko przypuszczenia, ale miała wrażenie, że żaden z nich
nie podniósłby na nią ręki; wręcz nieprawdopodobnym wydało się Elenie to, że
mogliby to zrobić, chociaż nie potrafiła stwierdzić, skąd tak naprawdę brała
się ta wiedza. Kiedyś ich znała, tak, ale to jeszcze o niczym nie
świadczyło, przynajmniej teraz. Miała bardzo wiele wspomnień, ale większość z nich
specjalnie próbowała trzymać na dystans, aż nazbyt świadoma tego, jaki mogłyby
mieć na nią wpływ, skoro wiązały się z emocjami – a więc z czymś,
co było zgubne i niepotrzebne. Teraz liczyło się tylko i wyłącznie
to, że powinna traktować ich jak wrogów i tego zamierzała się trzymać.
Pani kazała
zabić, więc Elena zamierzała się z tego wywiązać. Jeśli do tego
wszystkiego miało okazać się, że którykolwiek z tej dwójki darzy ją
uczuciami wystarczająco silnymi, by nie musiała posuwać się do walki, tym
lepiej; wszystko, co byłoby w stanie pozwolić jej na wypełnienie
polecenia, stanowiło jak najbardziej sprzyjające okoliczności.
Wciąż o tym
myśląc, zrobiła pierwszy, niepewny krok ku swojemu ojcu. W pierwszym
odruchu go zaskoczyła, ale prawie natychmiast zachęcającym gestem wyciągnął ku
niej rękę. Wysiliła się na blady uśmiech, mając wrażenie, że w ten sposób
uda jej się osiągnąć naprawdę wiele – czy to niewinnym spojrzeniem, czy w każdy
inny sposób, który pozwoliłby na omamienie potencjalnej ofiary. Oni sami
ułatwiali jej zadanie, aż prosząc się o to, żeby zaatakowała; widziała to
niemalże na każdym kroku, starannie analizując i próbując wykorzystać
nabytą wiedzę do tego, żeby właściwie zaplanować atak. Nie mogła pozwolić sobie
na błędy, co zresztą wcale nie było takie trudne, skoro podświadomie czuła,
czego oczekiwał od niej Carlisle, a tym bardziej co powinna zrobić, żeby
się do niego zbliżyć.
To musiało
być proste. Nawet bardzo, ale…
A potem
podchwyciła spojrzenie Lawrence’a i zrozumiała, że jednak nie wszystko
miało okazać się aż do tego stopnia oczywiste – nie tak, jak mogłaby się tego
spodziewać.
– Carlisle…
– rzucił nerwowym tonem L. Coś w jego tonie sprawiło, że Elena mimowolnie
zdwoiła czujność.
– Nie teraz.
– Mężczyzna nawet nie spojrzał na ojca. Jego uwaga koncentrowała się tylko i wyłącznie
na stojącej przed nim dziewczynie, którą tak bardzo chciał wziąć w ramiona.
Tym lepiej dla niej, chociaż z drugiej strony… – Nie wtrącaj się,
przynajmniej na razie. Elena jest… przestraszona – dodał po chwili wahania, a ona
ledwo powstrzymała się przed wymownym uniesieniem brwi ku górze. Jego zdaniem
okazywała strach?
– Kłóciłbym
się, czy to faktycznie Elena – mruknął z wyraźną rezerwą Lawrence. Zaraz
po tym nieznacznie potrząsnął głową, wodząc wzrokiem to w stronę syna, to
znów koncentrując spojrzenie na niej. Mogła tylko zgadywać, co takiego w tamtej
chwili sobie myślał, ale skoro zaczynał mieć jakieś podejrzenia, nie było
dobrze. Nie, skoro komplikacje były ostatnim, czego potrzebowała. – Mówię
poważnie. Z mojej perspektywy to wygląda tak, że powinniśmy obaj stąd
spadać… Teraz – dodał z naciskiem.
– Chyba
sobie żartujesz. – Carlisle spojrzał na wampira tak, jakby widział go po raz
pierwszy. – Elena przecież nie…
Mniej
więcej wtedy doszła do wniosku, że nie może dłużej czekać – nie, skoro Lawrence
otwarcie twierdził, że jej nie ufał. To było niczym instynkt, któremu bez
chwili wahania zdecydowała się podporządkować, bez zastanowienia rzucając się
przed siebie. Tak naprawdę nie znała tej nowej siebie, pozornie niezmienionego
od chwili śmierci ciała ani możliwości, którą dawała jej ta… nowa postać. Nie
wiedziała o sobie niczego, niepewna choćby tego, kim naprawdę była.
Jedynym, czego pozostawała świadoma, była krążąca w jej żyłach Ciemność –
coś potężnego, co przywołało ją do tego miejsca, chociaż Elena w pewnym
momencie zwątpiła w to, czy przyczyną faktycznie był rozkaz Isobel. Być
może w grę wchodziło coś innego… ktoś inny… ale pomimo tego…
Przestała o tym
myśleć z chwilą, w której została z siłą odrzucona na kilka
metrów. Na ułamek sekundy zabrało jej tchu, kiedy uderzyła plecami w drzewo,
chyba jedynie cudem nie łamiąc go na pół. Osunęła się na ziemię z jękiem
nie tyle bólu, co wręcz wściekłości, zaraz też spróbowała poderwać się na równe
nogi, uparcie ignorując ukłucie, które poczuła w klatce piersiowej. Żebra?
Być może, chociaż jakoś nie miała wątpliwości co do tego, że miały zrosnąć się
ot tak. Nie była człowiekiem, a tym bardziej jakąś przypadkową, kruchą
istotą, którą można bez wysiłku zranić. Co więcej, już na krótko przed
poderwaniem się na równe nogi wiedziała, komu powinna „podziękować” za takie
cudowne traktowanie. Carlisle może i był w nią zapatrzony, nie biorąc
pod uwagę tego, że planowała go zaatakować i że nic dla niej nie znaczył,
ale L. najwyraźniej spoglądał na sytuację z nieco szerszej perspektywy.
Odrzuciła
włosy na plecy, po czym w pośpiechu wyprostowała się, błyskawicznie
przybierając pozycję obronną. Lekko ugięła nogi w kolanach, gotowa w każdej
chwili ponownie zaatakować, zwłaszcza teraz, kiedy straciła element zaskoczenia.
Z premedytacją zignorowała wyraźnie zszokowane spojrzenie Carlisle’a,
bardziej przejęta tym, że Lawrence wpatrywał się w nią przesadnie
intensywny sposób, usiłując dokonać czegoś, co bardziej ją drażniło niż bawiło.
– Serio
uważasz, że zdołasz na mnie wpłynąć? – zapytała z niedowierzaniem. – Och,
tak… Jestem w stanie to wyczuć – dodała, kiedy drgnął, na krótką chwilę
wytrącony z równowagi jej słowami.
– Cholera…
Ale zawsze warto próbować, nie? – Lawrence zawahał się na moment. – Byłoby dużo
prościej.
Z jej
perspektywy sprawa wyglądała w zupełnie inny sposób, ale nie zamierzała
dyskutować na ten temat. Nie miała pewności, co zadecydowało o tym, że
wampir nie mógł namieszać jej w głowie, ale to w gruncie rzeczy nie
miało dla niej znaczenia. Co więcej, zdecydowanie nie zamierzała sprawdzać, czy
w tym wypadku skutek miał okazać się długotrwały, czy może L. jednak miał
znaleźć sposób na to, żeby owinąć ją sobie wokół palca.
W żaden
sposób nie reagując na słowa wampira, napięła mięśnie, po czym bezceremonialnie
raz jeszcze rzuciła się do ataku. Tym razem czuła się o wiele pewniej,
mimo wszystko mając pewność co do tego, że skrzywdzenie jej byłoby równie
nienaturalne dla każdego z obecnych nieśmiertelnych – w tym również
Lawrence’a. Kiedy do tego wszystkiego w pewnym momencie Carlisle
przemieścił się w taki sposób, by powstrzymać ojca przed atakiem na nią,
doszła do wniosku, że wciąż ma przewagę… I chociaż jakaś jej cząstka
drgnęła, kiedy pomyślała o tym, że akurat on mógłby jej bronić, Elena
stanowczo zdusiła ją w sobie, w zamian za wszelką cenę usiłując
skoncentrować się na tym, co najważniejsze.
Mała zabić.
Cokolwiek
by się nie wydarzyło, zamierzała tego dokonać.
Lawrence
Od samego początku miał złe
przeczucia. W zasadzie nawet to w pełni nie oddawało tego, co czuł
Lawrence, jednak wampir nie próbował się nad tym zastanawiać. Prościej było ograniczyć
się do stwierdzenia, że tam gdzie przebywała Isobel, prędzej czy później
musiały pojawić się również kłopoty, ale to również nie miało w obecnej
sytuacji znaczenia.
Nie, skoro
Elena żyła, miała się względnie dobrze i chyba właśnie próbowała dokonać
mordu, chociaż zdecydowanie nie spodziewał się, że dziewczyna okaże się do
czegoś takiego zdolna. Fakt, że Carlisle zachowywał się przez córkę w zdecydowanie
nierozsądny sposób, w naturalny sposób próbując chronić własne dziecko,
również niczego nie ułatwiał, wręcz potęgując odczuwaną przez Lawrence’a
dezorientację. Znalazł się między młotem a kowadłem, nie tylko nie będąc w stanie
wykorzystać własnych zdolności, ale przede wszystkim bezskutecznie usiłując
znaleźć sposób na to, żeby rozwiązać problem w taki sposób, by żadne z nich
nie ucierpiało.
Cholera,
jakby to w ogóle miało być możliwe…
Już z chwilą,
w której ujrzał Elenę po raz pierwszy, zorientował się, że coś jest nie tak.
Najmniej istotną kwestią pozostawało to, że dziewczyna w ogóle była żywa,
choć i to zdążyło go zszokować, skoro dosłownie chwilę wcześniej
dowiedział się o jej śmierci. Teraz z kolei jak gdyby nigdy nic stała
przed nim i Carlisle’m, chodziła, mówiła i wszystko wskazywało na to,
że była w dość dobrej formie. Problem polegał na tym, że L. całym sobą
czuł, że to niczego nie rozwiązywało, a wręcz utrudniało, bowiem Elena się
zmieniła – i to pod każdym możliwym względem.
Cokolwiek
wydarzyło się w Volterze albo później, kiedy dziewczyna już była… no cóż,
martwa, zdecydowanie nie należało do rzeczy normalnych. Sama Elena już taka nie
była, nie tylko im nieprzychylna, co wręcz niebezpieczna, bo Lawrence nie miał
wątpliwości co do tego, że dziewczyna już nie była hybrydą. Od samego początku
musiał przyznać jej to, że olśniewał urodą – jasnowłosa, doskonała i równie
pięta, co i Beatrycze. Te przymioty nie zniknęły, ale wampir wyraźnie
czuł, że uległy zmianie – i to w stopniu wystarczającym, by okazało
się to niemalże przerażającym odkryciem. W Elenie wyraźnie dostrzegał coś
niedobrego, czego nie potrafił jednoznacznie określić, a skutecznie
podsycało już i tak odczuwany przez wampira niepokój.
Jeśli
chodziło o Elenę, wyglądała inaczej. Nie sądził, że to w ogóle
możliwe, ale zarówno jej rysy twarzy, jak i już i tak smukła sylwetka
stały się jeszcze bardziej delikatne, wręcz eteryczne. Mogłaby uchodzić za
rusałkę albo jakieś inne, równie mistyczne stworzenie, zwłaszcza z jaśniejszymi
niż do tej pory, wręcz srebrzystymi włosami. Błękitne oczy błyszczały dziko,
ale wciąż pozostawały w swoim naturalnym kolorze – nie jak w przypadku
nowych wampirów, których tęczówki jarzyły się czerwienią, kiedy nieśmiertelny
tracił nad sobą kontrolę. To też utwierdziło L. w przekonaniu, że za
powrotem Eleny kryło się coś więcej, aniżeli dręczący pół-wampiry,
doprowadzający do ich przemiany wirus. Tym razem mieli do czynienia z czymś
innym, ale mimo wszystko…
Najbardziej
znaczącą zmianą wciąż jednak pozostawało to, że dziewczyna wydawała się
całkowicie pozbawiona emocji. Gdyby zapominała, to mogłoby być jakimś
usprawiedliwieniem. Tak byłoby również w przypadku strachu czy choćby
niepokoju, które nakazywałyby jej się bronić. Lawrence był w stanie
przyjąć do wiadomości bardzo wiele rozwiązań, nawet najbardziej abstrakcyjnych,
ale kiedy obserwował zachowanie Eleny, nic nie miało dla niego sensu. Cokolwiek
działo się z tą dziewczyną, wynikało bezpośrednio z tego, kim się
stała, choć i tego nie potrafił określić.
Może gdyby
wiedział, wtedy wszystko stałoby się prościej.
Zaklął,
kiedy przekonał się, że Carlisle nie miał w planach tego, żeby współpracować,
wręcz ograniczając dostęp do córki. Mógł to zrozumieć – cholera, w innym
wypadku sam rzuciłby się bronić Elenę – ale w obecnej sytuacji takie
zachowanie jawiło się jako co najmniej głupie. Gdyby przynajmniej mieli w planach
dziewczynę zostawić i w pośpiechu się ewakuować, wtedy mógłby to
jeszcze zrozumieć, ale skoro w grę nie wchodziła ani ucieczka, ani walka,
wszystko dodatkowo się komplikowało. Mógł darzyć wnuczkę nawet najbardziej
gorącym uczuciem, ale – na litość bogini! – to jeszcze nie znaczyło, że
zamierzał spokojnie stać i czekać na to, aż Elena spróbuje go zabić.
Obserwował
ją z uwagą, kiedy błyskawicznie przemknęła gdzieś pomiędzy drzewami,
przyczajona w cieniu i skupiona na polowaniu. Jej oczy błyszczały
intensywnie, bystre i pozbawione jakichkolwiek konkretnych emocji.
Poruszała się z gracją, a przy tym z gwałtownością właściwą polującego
drapieżnika, co mogłoby być interesujące, gdyby akurat nie zostało zwrócone
przeciwko niemu. Fakt, że nie miał swobodnego pola manewru, nie będąc w stanie
dziewczyny skrzywdzić, dodatkowo doprowadzał go do szału. Nie, zdecydowanie nie
wyobrażał sobie tego, że miałby ją zabić, ale to jeszcze nie oznaczało
bezsensownego ograniczania się do niespokojnego krążenia i czekania na
moment, w którym Elena okaże się wystarczająco sprytna, by jednak zacząć
któremukolwiek z nich zagrażać. To, że ani on, ani Carlisle nie potrafili
określić, czego tak naprawdę powinni się po nieśmiertelnej spodziewać, również
nie poprawiać ich sytuacji, z kolei gdyby wszystko miało zależeć właśnie
od niego…
Cóż, może
gdyby porządnie nią potrząsnął albo jednak pokusił się o to, żeby
porządnie nakopać jej do tyłka, opamiętałaby się. Jeśli dobrze się nad tym
zastanowić, takie rozwiązanie wcale nie byłoby aż tak złego, jak mogłoby się
wydawać. Musiał tylko trochę się wysilić, jakoś obejść Carlisle’a, a potem
odpowiednio ustalić jak daleko może się posunąć, by nie uszkodzić Eleny
bardziej, aniżeli miało okazać się to konieczne. Wciąż próbował wpłynąć na nią
swoim darem, ale wydawała się odporna, choć to równie dobrze mogło mieć związek
z nadmiarem emocji; nie mógł się skoncentrować, co zdarzało mu się nad
rzadko i mimo wszystko stanowiło dość poważną przeszkodę.
Wciąż zastanawiał
się nad tym, co powinien zrobić, kiedy zauważył, że Elena sztywnieje. W pierwszym
odruchu do głowy przyszło mu, że znowu próbowała ich oszukać, udając
zdezorientowaną, jednak szybko zorientował się, że chodzi o coś innego –
zwłaszcza kiedy dziewczyna poderwała głowę, z wyraźną obawą spoglądając w zachmurzone
niebo.
Kiedy do
tego usłyszał dźwięk zagarniających powietrze skrzydeł, wszystko stało się
jasne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz