29 listopada 2016

Dwadzieścia dwa

Lawrence
Na początku nie uwierzył w to, co słyszy. To nie miało racji bytu – po prostu nie, nawet jeśli takie myślenie wydawało się co najmniej pozbawione sensu. Najbardziej szalone pozostawało to, że chyba do jakiegoś stopnia się tego spodziewał, być może jeszcze w Seattle, próbując zrozumieć, co mogło mieć miejsce podczas balu. To była jedna z wielu możliwości, którą z uporem od siebie odsuwał, raz po raz wmawiając sobie, że tak naprawdę nie ma powodów do obaw – że to niemożliwe, tym bardziej, że tyle razy w ostatnim czasie słyszał, że Rafael ma jakiś plan.
Wszystko wskazywało na to, że się nie udało. Tak po prostu, jakby to stanowiło najbardziej naturalną kolej rzeczy.
Eleny nie było. Wizja wieszczki spełniła się tak, jak zwykle, bo przecież na tym polegał jej dar.
Wypuścił powietrze ze świstem, chociaż tlen od dawna był mu zbędny do życia – czy może raczej egzystowania, bo pomiędzy tymi dwoma pojęciami istniała dość istotna różnica. Na krótką chwilę ukrył twarz w dłoniach, z uporem unikając spoglądania na Carlisle’a. Chciał zebrać myśli, by móc zareagować w jakikolwiek sensowny sposób, ale w głowie miał pustkę, a wyrzucenie z siebie chociażby kilku składnych, brzmiących logicznie słów, nagle zaczęło graniczyć z cudem. Nawet gdyby było inaczej, a on byłby osobą, którą jego syn w ogóle chciałby wysłuchać, pewnie i tak by nawalił, tym bardziej, że nigdy nie potrafił pocieszać. W tej sytuacji tym bardziej nie był do tego zdolny, mając wrażenie, że w krótką zaledwie chwilę cofnął się o jakieś trzy wieki – co najmniej. Niewiele lepiej zareagował na wiadomość o śmierci Beatrycze, chociaż wtedy stało się to niejako na jego oczach – w pierwszej chwili z nim rozmawiała, wyrzucając z siebie słowa w tak nieskładny, gorączkowy sposób, jakby już wtedy wiedziała, że moment w którym zamknie oczy raz na zawsze jest jedynie kwestią czasu.
W przypadku Eleny wszystko wydawało się o wiele bardziej abstrakcyjne, a jednak pomimo tego…
– Powiedziała mi, że widywała się z tobą przez ostatnie tygodnie – usłyszał, ale nadal z uporem nie spoglądał na Carlisle’a. – Nie zapytałem cię o to, kiedy… widzieliśmy się po raz pierwszy – podjął i zawahał się na moment – ale czy…
– Czy mówiła prawdę? – posunął usłużnie L. – Świetnie, to brzmi jak Elena. Mogłem przewidzieć, że jak przyjdzie co do czego, będzie chciała zasłonić się mną – zadrwił, nie mogąc się powstrzymać.
Odpowiedziała mu cisza, ale to było do przewidzenia, przynajmniej jego zdaniem. Czuł na sobie intensywne spojrzenie syna, ale starał się o tym nie myśleć, niezdolny skoncentrować się na żadnej z dręczących go kwestii. Sam miał dziesiątki pytań, ale tym razem nie odważył się ich zadać, nie ufając ani sobie, ani tym bardziej tonowi własnego głosu. Jeśli miał być ze sobą szczery, w tamtej chwili miał wielką ochotę coś rozwalić – tak po prostu, roztrzaskując na kawałeczki pierwszą rzecz, która wpadłaby mu w ręce.
– Więc Elena… – zaczął Carlisle, ale cokolwiek miał do powiedzenia, ostatecznie postanowił zostawić dla siebie.
– Nie patrz na mnie w taki sposób, co? – obruszył się Lawrence. – Nie moja wina, że dzieciaki najwyraźniej wolały zbiorowo siedzieć cicho. Jakbyście trochę pogadali, wyszłoby, że znowu trochę mi zawdzięczacie… I wyjątkowo nie chodzi tutaj o moją księżniczkę – dodał, bo już nie pamiętał kiedy ostatnim razem udało mu się spotkać z Alessią. – Zresztą nieważne. Liczy się to, że do mnie przychodziła, ale to było lepsze niż gdyby miała pałętać się z Miriam i…
– Więc wiedziałeś, że spotykała się z demonami – nie tyle zapytał, co wręcz wytknął mu syn.
L. napiął mięśnie, podświadomie wyczuwając dokąd zmierzała ta rozmowa. Zdecydowanie nie miał ochoty na słuchanie oskarżeń, zwłaszcza w tej sytuacji, ale oczywiście niczego innego nie mógł się po ostatnich wydarzeniach spodziewać. Cholera, prędzej czy później w końcu musieli poważnie porozmawiać, ale zdecydowanie nie wyobrażał sobie tego w taki sposób.
– Zabawne, że tak mi ufała, nie? Doprowadzała mnie do szału, do cholery, ale jednak… – Potrząsnął z niedowierzaniem głową. – Jej wybór, swoją drogą. Jeśli chodzi o demony… Cóż, tutaj tak naprawdę nie miałem niczego do powiedzenia. Chyba wiesz, jaki charakterek ma twoja córka – dodał, nie mogąc powstrzymać się przed używaniem czasu teraźniejszego.
Nie, miała zdecydowanie nie przeszłoby mu przez usta. To wciąż do niego nie docierało, a może po prostu nie chciał uwierzyć, że Elena… Szlag, cokolwiek by się nie działo, jakichkolwiek wcześniej nie mieliby przesłanek, to najzwyczajniej w świecie nie było możliwe. Nie mogło być!
– Chcesz powiedzieć, że przez cały ten czas Elena spotykała się z demonami, a ty o tym wiedziałeś i… – Carlisle urwał, wyraźnie zszokowany. Wspominałem ci może kiedyś, że z rodziną to tylko na zdjęciach?, pomyślał z przekąsem Lawrence, ale powstrzymał się od uwag, aż nazbyt świadom tego, że wampir raczej nie byłby zachwycony taką radą. – To jest twój sposób na szukanie odkupienia czy jak?
– A kto powiedział, że w ogóle czegoś takiego szukam? – obruszył się, co najmniej zaskoczony.
– Nie wiem… Ale wciąż wracasz, a ja w żaden sposób nie potrafię zrozumieć dlaczego – powiedział i zawahał się na moment. – Cały czas próbujesz mieszać, a prędzej czy później okazuje się, że chodzi ci o rodzinę. Teraz zbliżyłeś się do Eleny i…
– Tylko bez oskarżeń, jasne? – L. gniewnie zmrużył oczy. – Wiedziałem, co jej groziło, więc byłem obok. Powiedziała mi, sama do mnie lgnęła. Miałem wywalić Elenę za drzwi, żeby wierzyła w to, że jestem jakimś potworem czy jak? Jakbym chciał ją zabić, pewnie już dawno bym to zrobił, kiedy omal nie rozwaliła mi samochodu – żachnął się. – W zasadzie nie wiem z czego mam się tłumaczyć! Zawsze robiłem, co chciałem i pod tym względem nic się nie zmieniło. – Urwał w nadziei na to, że zdoła nad sobą zapanować i zebrać myśli, ale to okazało się niemożliwe. W zamian po prostu mówił dalej, wytrącony z równowagi w stopniu wystarczającym, by chcieć wyrzucić z siebie wszystkie, co od dłuższego czasu nie dawało mu spokoju. – I wiesz co? Myśl sobie, co tylko chcesz, ale prawda jest taka, że obecność Eleny okazała się najlepszym, czego mógłbym oczekiwać. Jeśli chodzi o to, co się stało… Pokochałem ją, tak? Elenę. Taką, jaka była, bo byliśmy do siebie podobni, a nie dlatego, że mogłaby przypominać mi Beatrycze. To tylko ciało, a ja musiałbym całkiem oślepnąć, żeby pomylić te dwie ze sobą.
W tamtej chwili prawie się roześmiał, wręcz nie potrafiąc wyobrazić sobie, że jego wnuczka mogłaby być kolejnym wcieleniem jego żony. Nie, zdecydowanie nie – może i wyglądały tak samo, ale poznał Elenę wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, jak bardzo się od siebie różniły. Ogień i woda – każda odmienna w szczególny sposób, po prostu inna, co zaobserwował już przy pierwszej rozmowie, kiedy dziewczyna okazała się skłonna rzucić się mu do gardła. Zdecydowanie w niczym nie przypominała Beatrycze, ale to mu nie przeszkadzało w tym, żeby chcieć ją chronić. Cóż, jeśli ktoś miał kiedyś ją zabić, to zdecydowanie on w afekcie – czy to za jakąś złośliwą uwagę, czy za kolejną „cudowną” lekcję, gdyby kolejny raz popisała się absolutnym brakiem wyczucia jako kierowca.
Wciąż o tym myślał, uparcie ignorując Carlisle’a. Tym razem już nawet nie próbował się powstrzymywać przed tym, żeby jednak uderzyć z całej siły w najbliższe drzewo – tak po prostu, pięścią, co w przypadku człowieka mogłoby się skończyć pogruchotanymi kośćmi, ale on nie musiał się tego obawiać. Nawet nie drgnął, kiedy pień pękł z trzaskiem, by w następnej sekundzie ciężko zwalić się na zamarzniętą glebę. Lawrence spojrzał na drzewo obojętnie, bynajmniej nie czując się lepiej, ale w gruncie rzeczy wcale tego nie oczekiwał. Wręcz przeciwnie – podejrzewał, że zrównanie lasu z ziemią również nie przyniosłoby mu oczekiwanego ukojenia.
Cholera, to zdecydowanie nie miało być tak. Plan był zupełnie inny – tak przynajmniej utrzymywał demon, jak jakiś kretyn zarzekając się, że niezależnie od wszystkiego dziewczynę ochroni. Brzmiał przy tym tak pewnie, że L. chcąc nie chcąc zaczął mu wierzyć, dochodząc do wniosku, że dla serafina mało co mogłoby stanowić przeszkodę. Przecież długo żył pośród demonów, co pozwoliło mu zaobserwować to, jak daleko potrafiły się posunąć – bezduszne, okrutne i niebezpieczniejsze od samej Isobel, bo niejako stanowiły jej siłę. Królowa nie była lepsza, ale gdyby opuściła ją ta część świty, wtedy naprawdę mogłaby mieć problemy.
Miał wrażenie, że przez całą wieczność tkwili w środku tego lasu – on i Carlisle – unikając spoglądania na siebie nawzajem i po prostu milcząc. Przez krótką chwilę chciał odejść, dochodząc do wniosku, że jak zwykle nie będą w stanie powiedzieć sobie niczego więcej. To przez te lata się sprawdzało – mijanie się, choć z logicznego punktu widzenia mogło wyglądać jak tchórzostwo. Jakkolwiek by jednak nie było, Lawrence zakładał, że jak długo obaj czerpali z takiego stanu rzeczy korzyści, mógł założyć, że wszystko jest w porządku. Gdyby Carlisle chciał czegoś więcej, wtedy…
– Jeszcze jedna rzecz – usłyszał i to zaskoczyło go w stopniu wystarczającym, by jednak przeniósł wzrok na syna. Dalej trudno było mu określić jego emocje, tym bardziej, że spojrzenie wampira pozostawało puste. Wychodziło na to, że mógł mówić co tylko zechce, ale dla Carlisle’a i tak nie miałoby to znaczenia… I, cholera, nie dziwił się mu. – Skoro wiedziałeś o demonach, musiałeś wiedzieć o Isobel.
– Jak najbardziej – rzucił jakby od niechcenia.
Przez twarz wampira przemknął cień.
– Ten… demon powiedział, że ona jest… – Carlisle zawahał się, najwyraźniej nie będąc w stanie dokończyć własnej myśli. – Że on i Elena mogliby…
– Pytasz o ślub, nie? – podjął niemalże łagodnym tonem Lawrence. Fakt, że jego syn w odpowiedzi drgnął, okazał się wystarczająco jasną odpowiedzią. – Obawiam się, że sam im go udzieliłem… Ale hej, było całkiem przyjemnie! – dodał, chociaż nie sądził, żeby to zabrzmiało choć po części uspokajająco.
Carlisle spojrzał na niego tak, jakby widział go po raz pierwszy.
– Co ty…?
– Tylko bez wyrzutów, dobra? – Wyrzucił obie ręce ku górze w poddańczym geście. – Nie wiem czy próbowałeś kiedyś dyskutować z zawziętym demonem, ale to zwykle bardzo zły pomysł… A jeśli dodać do tego, że Elena sama się zgodziła, właściwie nie miałem niczego do powiedzenia. Chyba lepiej, że miałem ją na oku, nie? A poza tym…
Chciał dodać coś jeszcze, ale nie miał po temu okazji. Powstrzymał go melodyjny, aż nazbyt znajomy kobiecy śmiech, który w przeszłości zdarzało mu się słyszeć aż nazbyt często. Momentalnie zesztywniał, przez chwilę czując się co najmniej tak, jakby ktoś go uderzył – i to porządnie, a to nie zdarzało mu się często. Z drugiej strony, nie na co dzień lądował w środku lasu w towarzystwie własnego syna, a teraz również ostatniej kobiety, jaką w ogóle chciał widzieć na oczy.
Sam nie był pewien, jakim cudem żaden z nich nie wyczuł obecności Isobel. Pojawiła się nagle, jak gdyby nigdy nic stojąc pomiędzy drzewami, chociaż z jego perspektywy wyglądało to raczej tak, jakby się unosiła – piękna, eteryczna i po prostu doskonała, co chcąc nie chcąc musiał jej przyznać. Uśmiechała się, co w przypadku tej istoty zdarzało się rzadko, zresztą nie przypominał sobie, by kiedykolwiek ten gest okazał się szczery. Tym razem również był w stanie doszukać się fałszu, jakby jakiekolwiek oznaki radości czy pozytywnych emocji nie dotyczyły królowej. To po prostu do niej nie pasowało, z kolei ona od zawsze pozostawała sztuczna i zimna – niczym porcelanowa laleczka, która nie osiągnęła niczego ponad to, że potrafiła zachwycić wyglądem.
– Och… To takie ckliwe – stwierdziła cicho Isobel. Nie musiała podnosić głosu, by zrozumieli poszczególne słowa. Chociaż miał blisko wiek, żeby stojąc u jej boku przyzwyczaić się do wrażenia, które robiła na słuchaczach, kiedy zaczynała mówić albo choćby pojawiała się w jakimkolwiek towarzystwie, w tamtej chwili poczuł się co najmniej oszołomiony, dokładnie jak podczas każdego innego spotkania – i to również wtedy, kiedy zostawali sami. – Zawsze powtarzałam, że mnie zadziwiasz.
Nie potrafił zliczyć, jak często słyszał od niej podobne słowa. Cóż, kto jak kto, ale ona na pewno potrafiła mieszać innym w głowach, nie musząc szczególnie wysilać się nad gestami czy odpowiednim doborem słów.
Nie odpowiedział, w milczeniu wodząc wzrokiem po znajomej, kobieciej sylwetce. W duchu odliczał kolejne sekundy, czekając na… W zasadzie na cokolwiek – począwszy od ataku, poprzez jakiekolwiek oznaki tego, że miała względem nich co najmniej niewłaściwe intencje. Mógł tylko zgadywać, co takiego chodziło jej po głowie, a tym bardziej czego mogłaby chcieć, skoro pojawiła się w tym miejscu. Wiedział jedynie, że jej obecność nie wróżyła niczego dobrego.
I miał rację, chociaż do zrozumiał dopiero później.
Spodziewał się wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, że dotychczas milczący Carlisle nagle drgnie i zrobi taki ruch, jakby zamierzał rzucić się do ataku. Lawrence nawet nie próbował zastanawiać się nad tym, co to oznacza i jak wielkim zaskoczeniem było dla niego to, że akurat jego syn mógł okazać się niezdolny do zachowania kontroli. Zdążył przekonać się, że kiedy chodziło o rodzinę, miłość i wszystko to, co wielu traktowało jako słabość, zdrowy rozsądek i dotychczasowy charakter schodziły na dalszy plan. W efekcie nie pozostawało mu nic innego, jak błyskawicznie przemieścić się i dosłownie zmaterializować się pomiędzy Carlisle’m a królową, chociaż taki stan rzeczy zdecydowanie nie był szczytem jego marzeń.
– Bez przesady – wycedził przez zaciśnięte żeby. – Do diabła, nie każ mi uspokajać akurat siebie!
– Ona zabiła mi córkę! – zaoponował Carlisle. Przemieścił się, nagle materializując u boku Lawrence’a, by móc na niego spojrzeć. Nie przesunął się dalej, ale wampir był gotów przysiąc, że moment, w którym jego synowi ostatecznie puszczą nerwy, jest zaledwie kwestią czasu. – Słyszałeś, co w ogóle do ciebie mówiłem? Elena jest… – zaczął, ale L. nie zamierzał dać mu skończyć.
– I dlatego jak kretyn też dasz się zabić? – niemalże warknął, nie kryjąc rozdrażnienia.
To wystarczyło, żeby chociaż na chwilę dać mu do myślenia. Lawrence wyczuł wahania i choć to niczego nie gwarantowało, na dobry początek musiało wystarczyć. Gdyby do tego wszystkiego wiedział, w jaki sposób powinien nakłonić Carlisle’a do tego, żeby oboje się ewakuowali, wtedy byłoby jeszcze lepiej, ale nic nie wskazywało na to, by takie rozwiązanie w ogóle miało okazać się możliwe – nie w przypadku rozżalonego nieśmiertelnego, na którego nawet nie potrafił wpłynąć, skoro ten z racji pokrewieństwa okazał się odporny na wpływ. Cholera, akurat teraz, kiedy chciał dobrze, wszystko jak zwykle musiało się sypać!
Dla pewności przesunął się bliżej Carlisle’a, bez pytania o przyzwolenie chwytając wampira za ramię – tak dla pewności, bo nagle zwątpił w to, żeby takie rozwiązanie okazało się wystarczające. Gdyby tylko miał choćby mgliste pojęcie, czego powinien spodziewać się nie tylko po własnym, zazwyczaj przesadnie spokojnym synu albo samej Isobel…
Królowa ponownie się uśmiechnęła, zupełnie jakby była w stanie poznać jego myśli. Jak ją znał, pewnie właśnie to robiła – karmiła się strachem, bólem i wszystkimi tylko negatywnymi odczuciami, które zdołała wywołać w swoich „ofiarach”.
– Naprawdę, L? Kiedyś nigdy byś tam o mnie nie pomyślał – oznajmiła niemalże z wyrzutem. Grała i jakoś nie miał co do tego wątpliwości.
– Instynkt samozachowawczy, jeśli wiesz, co takiego mam na myśli – wymamrotał, nie kryjąc irytacji. Przecież i tak nie był w stanie jej zranić, tym bardziej, że nigdy niczego dla siebie nawzajem nie znaczyli. Trzymał się jej, bo miał z tego korzyści, o czym zresztą Isobel od samego początku musiała wiedzieć. – A teraz odejdź. Czuję, że jesteś sama, więc…
– Jesteś pewien?
Nie był, ale oczywiście nie zamierzał się do tego przyznać. Okazywanie słabości przed kimś, kto wielokrotnie zabijał i w każdej chwili mógł posunąć się do tego raz jeszcze, zdecydowanie nie było najlepszym pomysłem; nie miał co do tego wątpliwości, nie wspominając o tym, że doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że musiał jak najszybciej znaleźć sposób na zabranie Carlisle’a od Isobel. Po wszystkim, co miało miejsce, nie miał co liczyć na spokój, a gdyby wampir jednak zdecydował się na atak, efekt zdecydowanie nie byłby sprzyjający.
Wciąż o tym myślał, kiedy zauważył, że królowa właściwie nie odrywa od nich wzroku. Koncentrowała spojrzenie zwłaszcza na Carlisle’u, lekko przekrzywiając głowę i wydając się nad czymś intensywnie myśleć. W pewnym momencie podeszła bliżej, obojętna na to, że Lawrence napiął mięśnie i warknął ostrzegawczo, jednoznacznie dając wampirzycy do zrozumienia, że nie zawahałby się, gdyby jednak przyszło im walczyć. Nie pasowało mu to, że pierwotna mogłaby pojawić się gdziekolwiek bez obstawy, na pierwszy rzut oka porażająco wręcz bezbronna, choć to naturalnie musiało być wyłącznie pozorem. Nie mógł zapomnieć, że miał przed sobą liczącą sobie całe tysiąclecia telepatkę – być może z ograniczonym zasobem osób z którym mogła czerpać, odkąd lata wcześniej została odcięta od wcześniejszego źródła, ale jednak.
Cholera, to nie było w jej stylu. Nie przyszłaby sama, gdyby nie miała pewności, że nie musi się obawiać. Biorąc pod uwagę, że w takim stanie Carlisle właściwie nie nadawał się do niczego, może i miało to jakiś sens, ale mimo wszystko…
– Tak tęsknisz za córką? – zapytała niemalże łagodnym tonem kobieta, zwracając się bezpośrednio do Carlisle’a.
Wampir drgnął, wyraźnie wytrącony z równowagi. Lawrence pomyślał, że jego samego również za moment trafi szlag, bo choć dobrze znał sposób działania Isobel, mimo wszystko słuchanie jak o Elenie wspomina jej morderczyni, okazało się ponad jego siły.
– Mało ci wrażeń w ostatnim czasie? – warknął, ale królowa nie zwróciła na niego najmniejszej nawet uwagi.
– Nigdy nie zrozumiem tych waszych słabości… Obaj rzucilibyście mi się do gardła za dziewczynę, która nawet nie potrafiła się obronić – stwierdziła cierpkim tonem. – Wątłe światełko, które zgasło, kiedy tylko wyraziłam takie życzenie – dodała, wymownie spoglądając na swoje dłonie. – W jeden wieczór zrobiłam to, co Rafaelowi nieudolnie szło przez tyle czasu.
– Jak ty śmiesz… – zaczął Carlisle, ale i na niego wampirzyca nie zwróciła większej uwagi.
– Ale wy za nią tęsknicie, prawda? Tyle bólu przez jedną dziewczynę… Chociaż dzieci mają już chyba to do siebie, że lubią zawodzić swoich rodziców. Moja godna pożałowania córka też lubiła to robić. – Urwała, po czym z uwagą rozejrzała się dookoła. Fakt, że nawet nie raczyła wspomnieć imienia Loreny, wydał się Lawrence’owi jak najbardziej pasować do kogoś, kto chyba już jako człowiek został całkowicie pozbawiony jakichkolwiek oznak człowieczeństwa. – Więc proszę bardzo. Niech ktoś mi tylko powie, że nie jestem miłosierna… Eleno, moja droga – niemalże wyśpiewała, wydając się zwracać w pustkę. – Chodź do mnie, dziecino. Teraz.
Tym razem żaden z nich nie miał czasu, żeby chociażby się zastanowić. Lawrence zdążył jedynie pomyśleć o tym, że Isobel całkiem już zwariowała albo że właśnie szukała jakiegoś wymyślnego sposobu na to, by doprowadzić ich do szału – nie miał pewności i chyba tak naprawdę nie chciał tego wiedzieć. Kiedy do tego wszystkiego kilka sekund później wyraźnie usłyszał lekkie, szybkie kroki…
A potem – zgodnie z życzeniem Isobel – pomiędzy drzewami pojawiła się drobna, aż nazbyt znajoma mu postać. Wyczuł, że stojący u jego boku Carlisle sztywnieje, ale prawie nie zwrócił na to uwagi, bardziej przejęty tym, co działo się na jego oczach.
W następnej sekundzie Elena odrzuciła srebrzyste włosy na plecy i ludzkim krokiem ruszyła w ich stronę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa