Lawrence
Na początku nie uwierzył w to,
co słyszy. To nie miało racji bytu – po prostu nie, nawet jeśli takie myślenie
wydawało się co najmniej pozbawione sensu. Najbardziej szalone pozostawało to,
że chyba do jakiegoś stopnia się tego spodziewał, być może jeszcze w Seattle,
próbując zrozumieć, co mogło mieć miejsce podczas balu. To była jedna z wielu
możliwości, którą z uporem od siebie odsuwał, raz po raz wmawiając sobie,
że tak naprawdę nie ma powodów do obaw – że to niemożliwe, tym bardziej, że
tyle razy w ostatnim czasie słyszał, że Rafael ma jakiś plan.
Wszystko
wskazywało na to, że się nie udało. Tak po prostu, jakby to stanowiło
najbardziej naturalną kolej rzeczy.
Eleny nie
było. Wizja wieszczki spełniła się tak, jak zwykle, bo przecież na tym polegał
jej dar.
Wypuścił
powietrze ze świstem, chociaż tlen od dawna był mu zbędny do życia – czy może
raczej egzystowania, bo pomiędzy tymi dwoma pojęciami istniała dość istotna
różnica. Na krótką chwilę ukrył twarz w dłoniach, z uporem unikając
spoglądania na Carlisle’a. Chciał zebrać myśli, by móc zareagować w jakikolwiek
sensowny sposób, ale w głowie miał pustkę, a wyrzucenie z siebie
chociażby kilku składnych, brzmiących logicznie słów, nagle zaczęło graniczyć z cudem.
Nawet gdyby było inaczej, a on byłby osobą, którą jego syn w ogóle
chciałby wysłuchać, pewnie i tak by nawalił, tym bardziej, że nigdy nie
potrafił pocieszać. W tej sytuacji tym bardziej nie był do tego zdolny,
mając wrażenie, że w krótką zaledwie chwilę cofnął się o jakieś trzy
wieki – co najmniej. Niewiele lepiej zareagował na wiadomość o śmierci
Beatrycze, chociaż wtedy stało się to niejako na jego oczach – w pierwszej
chwili z nim rozmawiała, wyrzucając z siebie słowa w tak
nieskładny, gorączkowy sposób, jakby już wtedy wiedziała, że moment w którym
zamknie oczy raz na zawsze jest jedynie kwestią czasu.
W przypadku
Eleny wszystko wydawało się o wiele bardziej abstrakcyjne, a jednak
pomimo tego…
–
Powiedziała mi, że widywała się z tobą przez ostatnie tygodnie – usłyszał,
ale nadal z uporem nie spoglądał na Carlisle’a. – Nie zapytałem cię o to,
kiedy… widzieliśmy się po raz pierwszy – podjął i zawahał się na moment –
ale czy…
– Czy
mówiła prawdę? – posunął usłużnie L. – Świetnie, to brzmi jak Elena. Mogłem
przewidzieć, że jak przyjdzie co do czego, będzie chciała zasłonić się mną –
zadrwił, nie mogąc się powstrzymać.
Odpowiedziała
mu cisza, ale to było do przewidzenia, przynajmniej jego zdaniem. Czuł na sobie
intensywne spojrzenie syna, ale starał się o tym nie myśleć, niezdolny
skoncentrować się na żadnej z dręczących go kwestii. Sam miał dziesiątki
pytań, ale tym razem nie odważył się ich zadać, nie ufając ani sobie, ani tym
bardziej tonowi własnego głosu. Jeśli miał być ze sobą szczery, w tamtej
chwili miał wielką ochotę coś rozwalić – tak po prostu, roztrzaskując na
kawałeczki pierwszą rzecz, która wpadłaby mu w ręce.
– Więc
Elena… – zaczął Carlisle, ale cokolwiek miał do powiedzenia, ostatecznie
postanowił zostawić dla siebie.
– Nie patrz
na mnie w taki sposób, co? – obruszył się Lawrence. – Nie moja wina, że
dzieciaki najwyraźniej wolały zbiorowo siedzieć cicho. Jakbyście trochę
pogadali, wyszłoby, że znowu trochę mi zawdzięczacie… I wyjątkowo nie
chodzi tutaj o moją księżniczkę – dodał, bo już nie pamiętał kiedy
ostatnim razem udało mu się spotkać z Alessią. – Zresztą nieważne. Liczy
się to, że do mnie przychodziła, ale to było lepsze niż gdyby miała pałętać się
z Miriam i…
– Więc wiedziałeś,
że spotykała się z demonami – nie tyle zapytał, co wręcz wytknął mu syn.
L. napiął
mięśnie, podświadomie wyczuwając dokąd zmierzała ta rozmowa. Zdecydowanie nie
miał ochoty na słuchanie oskarżeń, zwłaszcza w tej sytuacji, ale
oczywiście niczego innego nie mógł się po ostatnich wydarzeniach spodziewać.
Cholera, prędzej czy później w końcu musieli poważnie porozmawiać, ale
zdecydowanie nie wyobrażał sobie tego w taki sposób.
– Zabawne,
że tak mi ufała, nie? Doprowadzała mnie do szału, do cholery, ale jednak… –
Potrząsnął z niedowierzaniem głową. – Jej wybór, swoją drogą. Jeśli chodzi
o demony… Cóż, tutaj tak naprawdę nie miałem niczego do powiedzenia. Chyba
wiesz, jaki charakterek ma twoja córka – dodał, nie mogąc powstrzymać się przed
używaniem czasu teraźniejszego.
Nie, miała zdecydowanie nie przeszłoby mu
przez usta. To wciąż do niego nie docierało, a może po prostu nie chciał
uwierzyć, że Elena… Szlag, cokolwiek by się nie działo, jakichkolwiek wcześniej
nie mieliby przesłanek, to najzwyczajniej w świecie nie było możliwe. Nie
mogło być!
– Chcesz
powiedzieć, że przez cały ten czas Elena spotykała się z demonami, a ty
o tym wiedziałeś i… – Carlisle urwał, wyraźnie zszokowany. Wspominałem ci może kiedyś, że z rodziną
to tylko na zdjęciach?, pomyślał z przekąsem Lawrence, ale powstrzymał
się od uwag, aż nazbyt świadom tego, że wampir raczej nie byłby zachwycony taką
radą. – To jest twój sposób na szukanie odkupienia czy jak?
– A kto
powiedział, że w ogóle czegoś takiego szukam? – obruszył się, co najmniej
zaskoczony.
– Nie wiem…
Ale wciąż wracasz, a ja w żaden sposób nie potrafię zrozumieć
dlaczego – powiedział i zawahał się na moment. – Cały czas próbujesz
mieszać, a prędzej czy później okazuje się, że chodzi ci o rodzinę.
Teraz zbliżyłeś się do Eleny i…
– Tylko bez
oskarżeń, jasne? – L. gniewnie zmrużył oczy. – Wiedziałem, co jej groziło, więc
byłem obok. Powiedziała mi, sama do mnie lgnęła. Miałem wywalić Elenę za drzwi,
żeby wierzyła w to, że jestem jakimś potworem czy jak? Jakbym chciał ją
zabić, pewnie już dawno bym to zrobił, kiedy omal nie rozwaliła mi samochodu – żachnął
się. – W zasadzie nie wiem z czego mam się tłumaczyć! Zawsze robiłem,
co chciałem i pod tym względem nic się nie zmieniło. – Urwał w nadziei
na to, że zdoła nad sobą zapanować i zebrać myśli, ale to okazało się niemożliwe.
W zamian po prostu mówił dalej, wytrącony z równowagi w stopniu
wystarczającym, by chcieć wyrzucić z siebie wszystkie, co od dłuższego
czasu nie dawało mu spokoju. – I wiesz co? Myśl sobie, co tylko chcesz,
ale prawda jest taka, że obecność Eleny okazała się najlepszym, czego mógłbym
oczekiwać. Jeśli chodzi o to, co się stało… Pokochałem ją, tak? Elenę.
Taką, jaka była, bo byliśmy do siebie podobni, a nie dlatego, że mogłaby
przypominać mi Beatrycze. To tylko ciało, a ja musiałbym całkiem oślepnąć,
żeby pomylić te dwie ze sobą.
W tamtej
chwili prawie się roześmiał, wręcz nie potrafiąc wyobrazić sobie, że jego
wnuczka mogłaby być kolejnym wcieleniem jego żony. Nie, zdecydowanie nie – może
i wyglądały tak samo, ale poznał Elenę wystarczająco dobrze, żeby
wiedzieć, jak bardzo się od siebie różniły. Ogień i woda – każda odmienna w szczególny
sposób, po prostu inna, co zaobserwował już przy pierwszej rozmowie, kiedy
dziewczyna okazała się skłonna rzucić się mu do gardła. Zdecydowanie w niczym
nie przypominała Beatrycze, ale to mu nie przeszkadzało w tym, żeby chcieć
ją chronić. Cóż, jeśli ktoś miał kiedyś ją zabić, to zdecydowanie on w afekcie
– czy to za jakąś złośliwą uwagę, czy za kolejną „cudowną” lekcję, gdyby
kolejny raz popisała się absolutnym brakiem wyczucia jako kierowca.
Wciąż o tym
myślał, uparcie ignorując Carlisle’a. Tym razem już nawet nie próbował się
powstrzymywać przed tym, żeby jednak uderzyć z całej siły w najbliższe
drzewo – tak po prostu, pięścią, co w przypadku człowieka mogłoby się
skończyć pogruchotanymi kośćmi, ale on nie musiał się tego obawiać. Nawet nie
drgnął, kiedy pień pękł z trzaskiem, by w następnej sekundzie ciężko
zwalić się na zamarzniętą glebę. Lawrence spojrzał na drzewo obojętnie,
bynajmniej nie czując się lepiej, ale w gruncie rzeczy wcale tego nie
oczekiwał. Wręcz przeciwnie – podejrzewał, że zrównanie lasu z ziemią
również nie przyniosłoby mu oczekiwanego ukojenia.
Cholera, to
zdecydowanie nie miało być tak. Plan był zupełnie inny – tak przynajmniej
utrzymywał demon, jak jakiś kretyn zarzekając się, że niezależnie od
wszystkiego dziewczynę ochroni. Brzmiał przy tym tak pewnie, że L. chcąc nie
chcąc zaczął mu wierzyć, dochodząc do wniosku, że dla serafina mało co mogłoby
stanowić przeszkodę. Przecież długo żył pośród demonów, co pozwoliło mu
zaobserwować to, jak daleko potrafiły się posunąć – bezduszne, okrutne i niebezpieczniejsze
od samej Isobel, bo niejako stanowiły jej siłę. Królowa nie była lepsza, ale
gdyby opuściła ją ta część świty, wtedy naprawdę mogłaby mieć problemy.
Miał
wrażenie, że przez całą wieczność tkwili w środku tego lasu – on i Carlisle
– unikając spoglądania na siebie nawzajem i po prostu milcząc. Przez krótką
chwilę chciał odejść, dochodząc do wniosku, że jak zwykle nie będą w stanie
powiedzieć sobie niczego więcej. To przez te lata się sprawdzało – mijanie się,
choć z logicznego punktu widzenia mogło wyglądać jak tchórzostwo.
Jakkolwiek by jednak nie było, Lawrence zakładał, że jak długo obaj czerpali z takiego
stanu rzeczy korzyści, mógł założyć, że wszystko jest w porządku. Gdyby
Carlisle chciał czegoś więcej, wtedy…
– Jeszcze
jedna rzecz – usłyszał i to zaskoczyło go w stopniu wystarczającym,
by jednak przeniósł wzrok na syna. Dalej trudno było mu określić jego emocje,
tym bardziej, że spojrzenie wampira pozostawało puste. Wychodziło na to, że
mógł mówić co tylko zechce, ale dla Carlisle’a i tak nie miałoby to
znaczenia… I, cholera, nie dziwił się mu. – Skoro wiedziałeś o demonach,
musiałeś wiedzieć o Isobel.
– Jak najbardziej
– rzucił jakby od niechcenia.
Przez twarz
wampira przemknął cień.
– Ten…
demon powiedział, że ona jest… – Carlisle zawahał się, najwyraźniej nie będąc w stanie
dokończyć własnej myśli. – Że on i Elena mogliby…
– Pytasz o ślub,
nie? – podjął niemalże łagodnym tonem Lawrence. Fakt, że jego syn w odpowiedzi
drgnął, okazał się wystarczająco jasną odpowiedzią. – Obawiam się, że sam im go
udzieliłem… Ale hej, było całkiem przyjemnie! – dodał, chociaż nie sądził, żeby
to zabrzmiało choć po części uspokajająco.
Carlisle
spojrzał na niego tak, jakby widział go po raz pierwszy.
– Co ty…?
– Tylko bez
wyrzutów, dobra? – Wyrzucił obie ręce ku górze w poddańczym geście. – Nie
wiem czy próbowałeś kiedyś dyskutować z zawziętym demonem, ale to zwykle
bardzo zły pomysł… A jeśli dodać do tego, że Elena sama się zgodziła,
właściwie nie miałem niczego do powiedzenia. Chyba lepiej, że miałem ją na oku,
nie? A poza tym…
Chciał
dodać coś jeszcze, ale nie miał po temu okazji. Powstrzymał go melodyjny, aż
nazbyt znajomy kobiecy śmiech, który w przeszłości zdarzało mu się słyszeć
aż nazbyt często. Momentalnie zesztywniał, przez chwilę czując się co najmniej
tak, jakby ktoś go uderzył – i to porządnie, a to nie zdarzało mu się
często. Z drugiej strony, nie na co dzień lądował w środku lasu w towarzystwie
własnego syna, a teraz również ostatniej kobiety, jaką w ogóle chciał
widzieć na oczy.
Sam nie był
pewien, jakim cudem żaden z nich nie wyczuł obecności Isobel. Pojawiła się
nagle, jak gdyby nigdy nic stojąc pomiędzy drzewami, chociaż z jego
perspektywy wyglądało to raczej tak, jakby się unosiła – piękna, eteryczna i po
prostu doskonała, co chcąc nie chcąc musiał jej przyznać. Uśmiechała się, co w przypadku
tej istoty zdarzało się rzadko, zresztą nie przypominał sobie, by kiedykolwiek
ten gest okazał się szczery. Tym razem również był w stanie doszukać się
fałszu, jakby jakiekolwiek oznaki radości czy pozytywnych emocji nie dotyczyły
królowej. To po prostu do niej nie pasowało, z kolei ona od zawsze
pozostawała sztuczna i zimna – niczym porcelanowa laleczka, która nie
osiągnęła niczego ponad to, że potrafiła zachwycić wyglądem.
– Och… To
takie ckliwe – stwierdziła cicho Isobel. Nie musiała podnosić głosu, by
zrozumieli poszczególne słowa. Chociaż miał blisko wiek, żeby stojąc u jej
boku przyzwyczaić się do wrażenia, które robiła na słuchaczach, kiedy zaczynała
mówić albo choćby pojawiała się w jakimkolwiek towarzystwie, w tamtej
chwili poczuł się co najmniej oszołomiony, dokładnie jak podczas każdego innego
spotkania – i to również wtedy, kiedy zostawali sami. – Zawsze
powtarzałam, że mnie zadziwiasz.
Nie
potrafił zliczyć, jak często słyszał od niej podobne słowa. Cóż, kto jak kto, ale
ona na pewno potrafiła mieszać innym w głowach, nie musząc szczególnie
wysilać się nad gestami czy odpowiednim doborem słów.
Nie
odpowiedział, w milczeniu wodząc wzrokiem po znajomej, kobieciej sylwetce.
W duchu odliczał kolejne sekundy, czekając na… W zasadzie na
cokolwiek – począwszy od ataku, poprzez jakiekolwiek oznaki tego, że miała
względem nich co najmniej niewłaściwe intencje. Mógł tylko zgadywać, co takiego
chodziło jej po głowie, a tym bardziej czego mogłaby chcieć, skoro
pojawiła się w tym miejscu. Wiedział jedynie, że jej obecność nie wróżyła
niczego dobrego.
I miał
rację, chociaż do zrozumiał dopiero później.
Spodziewał
się wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, że dotychczas milczący Carlisle nagle
drgnie i zrobi taki ruch, jakby zamierzał rzucić się do ataku. Lawrence
nawet nie próbował zastanawiać się nad tym, co to oznacza i jak wielkim
zaskoczeniem było dla niego to, że akurat jego syn mógł okazać się niezdolny do
zachowania kontroli. Zdążył przekonać się, że kiedy chodziło o rodzinę,
miłość i wszystko to, co wielu traktowało jako słabość, zdrowy rozsądek i dotychczasowy
charakter schodziły na dalszy plan. W efekcie nie pozostawało mu nic
innego, jak błyskawicznie przemieścić się i dosłownie zmaterializować się
pomiędzy Carlisle’m a królową, chociaż taki stan rzeczy zdecydowanie nie
był szczytem jego marzeń.
– Bez
przesady – wycedził przez zaciśnięte żeby. – Do diabła, nie każ mi uspokajać
akurat siebie!
– Ona
zabiła mi córkę! – zaoponował Carlisle. Przemieścił się, nagle materializując u boku
Lawrence’a, by móc na niego spojrzeć. Nie przesunął się dalej, ale wampir był
gotów przysiąc, że moment, w którym jego synowi ostatecznie puszczą nerwy,
jest zaledwie kwestią czasu. – Słyszałeś, co w ogóle do ciebie mówiłem?
Elena jest… – zaczął, ale L. nie zamierzał dać mu skończyć.
– I dlatego
jak kretyn też dasz się zabić? – niemalże warknął, nie kryjąc rozdrażnienia.
To
wystarczyło, żeby chociaż na chwilę dać mu do myślenia. Lawrence wyczuł wahania
i choć to niczego nie gwarantowało, na dobry początek musiało wystarczyć.
Gdyby do tego wszystkiego wiedział, w jaki sposób powinien nakłonić
Carlisle’a do tego, żeby oboje się ewakuowali, wtedy byłoby jeszcze lepiej, ale
nic nie wskazywało na to, by takie rozwiązanie w ogóle miało okazać się
możliwe – nie w przypadku rozżalonego nieśmiertelnego, na którego nawet
nie potrafił wpłynąć, skoro ten z racji pokrewieństwa okazał się odporny
na wpływ. Cholera, akurat teraz, kiedy chciał dobrze, wszystko jak zwykle
musiało się sypać!
Dla
pewności przesunął się bliżej Carlisle’a, bez pytania o przyzwolenie
chwytając wampira za ramię – tak dla pewności, bo nagle zwątpił w to, żeby
takie rozwiązanie okazało się wystarczające. Gdyby tylko miał choćby mgliste
pojęcie, czego powinien spodziewać się nie tylko po własnym, zazwyczaj
przesadnie spokojnym synu albo samej Isobel…
Królowa ponownie
się uśmiechnęła, zupełnie jakby była w stanie poznać jego myśli. Jak ją znał,
pewnie właśnie to robiła – karmiła się strachem, bólem i wszystkimi tylko
negatywnymi odczuciami, które zdołała wywołać w swoich „ofiarach”.
– Naprawdę,
L? Kiedyś nigdy byś tam o mnie nie pomyślał – oznajmiła niemalże z wyrzutem.
Grała i jakoś nie miał co do tego wątpliwości.
– Instynkt
samozachowawczy, jeśli wiesz, co takiego mam na myśli – wymamrotał, nie kryjąc
irytacji. Przecież i tak nie był w stanie jej zranić, tym bardziej,
że nigdy niczego dla siebie nawzajem nie znaczyli. Trzymał się jej, bo miał z tego
korzyści, o czym zresztą Isobel od samego początku musiała wiedzieć. – A teraz
odejdź. Czuję, że jesteś sama, więc…
– Jesteś
pewien?
Nie był,
ale oczywiście nie zamierzał się do tego przyznać. Okazywanie słabości przed
kimś, kto wielokrotnie zabijał i w każdej chwili mógł posunąć się do
tego raz jeszcze, zdecydowanie nie było najlepszym pomysłem; nie miał co do
tego wątpliwości, nie wspominając o tym, że doskonale zdawał sobie sprawę z tego,
że musiał jak najszybciej znaleźć sposób na zabranie Carlisle’a od Isobel. Po
wszystkim, co miało miejsce, nie miał co liczyć na spokój, a gdyby wampir
jednak zdecydował się na atak, efekt zdecydowanie nie byłby sprzyjający.
Wciąż o tym
myślał, kiedy zauważył, że królowa właściwie nie odrywa od nich wzroku.
Koncentrowała spojrzenie zwłaszcza na Carlisle’u, lekko przekrzywiając głowę i wydając
się nad czymś intensywnie myśleć. W pewnym momencie podeszła bliżej,
obojętna na to, że Lawrence napiął mięśnie i warknął ostrzegawczo,
jednoznacznie dając wampirzycy do zrozumienia, że nie zawahałby się, gdyby jednak
przyszło im walczyć. Nie pasowało mu to, że pierwotna mogłaby pojawić się
gdziekolwiek bez obstawy, na pierwszy rzut oka porażająco wręcz bezbronna, choć
to naturalnie musiało być wyłącznie pozorem. Nie mógł zapomnieć, że miał przed
sobą liczącą sobie całe tysiąclecia telepatkę – być może z ograniczonym
zasobem osób z którym mogła czerpać, odkąd lata wcześniej została odcięta
od wcześniejszego źródła, ale jednak.
Cholera, to
nie było w jej stylu. Nie przyszłaby sama, gdyby nie miała pewności, że
nie musi się obawiać. Biorąc pod uwagę, że w takim stanie Carlisle
właściwie nie nadawał się do niczego, może i miało to jakiś sens, ale mimo
wszystko…
– Tak
tęsknisz za córką? – zapytała niemalże łagodnym tonem kobieta, zwracając się
bezpośrednio do Carlisle’a.
Wampir
drgnął, wyraźnie wytrącony z równowagi. Lawrence pomyślał, że jego samego
również za moment trafi szlag, bo choć dobrze znał sposób działania Isobel,
mimo wszystko słuchanie jak o Elenie wspomina jej morderczyni, okazało się
ponad jego siły.
– Mało ci
wrażeń w ostatnim czasie? – warknął, ale królowa nie zwróciła na niego
najmniejszej nawet uwagi.
– Nigdy nie
zrozumiem tych waszych słabości… Obaj rzucilibyście mi się do gardła za
dziewczynę, która nawet nie potrafiła się obronić – stwierdziła cierpkim tonem.
– Wątłe światełko, które zgasło, kiedy tylko wyraziłam takie życzenie – dodała,
wymownie spoglądając na swoje dłonie. – W jeden wieczór zrobiłam to, co
Rafaelowi nieudolnie szło przez tyle czasu.
– Jak ty
śmiesz… – zaczął Carlisle, ale i na niego wampirzyca nie zwróciła większej
uwagi.
– Ale wy za
nią tęsknicie, prawda? Tyle bólu przez jedną dziewczynę… Chociaż dzieci mają
już chyba to do siebie, że lubią zawodzić swoich rodziców. Moja godna
pożałowania córka też lubiła to robić. – Urwała, po czym z uwagą
rozejrzała się dookoła. Fakt, że nawet nie raczyła wspomnieć imienia Loreny,
wydał się Lawrence’owi jak najbardziej pasować do kogoś, kto chyba już jako
człowiek został całkowicie pozbawiony jakichkolwiek oznak człowieczeństwa. –
Więc proszę bardzo. Niech ktoś mi tylko powie, że nie jestem miłosierna… Eleno,
moja droga – niemalże wyśpiewała, wydając się zwracać w pustkę. – Chodź do
mnie, dziecino. Teraz.
Tym razem
żaden z nich nie miał czasu, żeby chociażby się zastanowić. Lawrence
zdążył jedynie pomyśleć o tym, że Isobel całkiem już zwariowała albo że
właśnie szukała jakiegoś wymyślnego sposobu na to, by doprowadzić ich do szału
– nie miał pewności i chyba tak naprawdę nie chciał tego wiedzieć. Kiedy
do tego wszystkiego kilka sekund później wyraźnie usłyszał lekkie, szybkie
kroki…
A potem –
zgodnie z życzeniem Isobel – pomiędzy drzewami pojawiła się drobna, aż
nazbyt znajoma mu postać. Wyczuł, że stojący u jego boku Carlisle
sztywnieje, ale prawie nie zwrócił na to uwagi, bardziej przejęty tym, co
działo się na jego oczach.
W następnej
sekundzie Elena odrzuciła srebrzyste włosy na plecy i ludzkim krokiem
ruszyła w ich stronę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz