10 października 2016

Trzysta trzydzieści

Elena
Przymknęła oczy, bezskutecznie próbując się rozluźnić. Czuła muśnięcie ciepłych palców Liz, która bawiła się jej włosami, usiłując doprowadzić je do stanu, który przynajmniej po części pasowałby do sytuacji, w której się znalazła. Sama nigdy nie potrafiła się porządnie uczesać, nie mając cierpliwości nawet do tego, żeby odpowiednio wiele razy przeciągnąć szczotką po lokach. Co prawda Elizabeth również było daleko do profesjonalnej fryzjerki (albo Alice czy Rosalie), ale Elena ufała jej w zupełności. Po tym, jak dziewczyna po prostu została, zamiast posłać ją do diabła na samą wzmiankę o ślubie z demonem, nie miała najmniejszych wątpliwości co do tego, że robiła słusznie.
– Spiąć ci je jakoś, czy zostawić rozpuszczone? – zapytała w pewnym momencie Liz. Siliła się na pogodny ton, ale atmosfera wciąż pozostawała co najmniej dziwna.
– Hm… Wszystko jedno – stwierdziła zgodnie z prawdą, a jej przyjaciółka wydała z siebie przeciągłe, nieco sfrustrowane westchnienie.
– Elena, której wszystko jedno jak wygląda – wyrzuciła z siebie na wydechu. – Moja idącą do ślubu Elena, której wszystko je…
– Możemy zmienić temat?! – jęknęła, nerwowo zaciskając dłonie w pięści. Potrzebowała chwili, by uświadomić sobie, że nadmiernie się uniosła i choć spróbować się uspokoić. – Przepraszam, ale… Uznajmy, że zdaję się na ciebie – zreflektowała się pospiesznie, siląc na względnie spokojny ton głosu.
Liz najwyraźniej nie miała nic przeciwko, bo bez słowa wróciła do wcześniejszego zajęcia. Przez kilka następnych minut trwały w ciszy, ale nie odebrała jej jako coś niewłaściwego czy krepującego. Była wręcz wdzięczna za to, że nagle okazało się, że ona i Liz potrafią milczeć – wciąż, tak po prostu, co najwyżej siedząc przy sobie i nie czując potrzeby rozmowy. Po wszystkim, co się wydarzyło, nie przypuszczała nawet, że coś podobnego w ogóle może mieć miejsce, ale najwyraźniej w tej kwestii się myliła.
Nerwowo wygładziła materiał białej sukienki, którą miała na sobie. Leżała idealnie, tak jak w sklepie, a może nawet lepiej, choć to akurat mogło być związane z tym, że teraz znała jej faktyczne przeznaczenie. Teoretycznie temu strojowi daleko było do sukni ślubnej z prawdziwego zdarzenia, ale wiedziała, że Rafael kierował się zupełnie innymi kryteriami, kiedy wybierał ją dla niej. Cóż, jakoś nie miała wątpliwości co do tego, że dzień wcześniej niejako pomógł jej zwrócić uwagę na coś… odpowiedniego; nawet jeśli miała racje, nie potrafiła mieć do niego pretensji z tego powodu, aż nazbyt świadoma tego, dlaczego to zrobił.
Kiedy w grę wchodził ten szczególny rodzaj ceremonii, prosta, biała sukienka była idealna do roli, którą miała spełnić. Co prawda prawie wszystko robili na opak, ale miała wrażenie, że z trzymaniem się tradycji nie było aż tak źle. Zdążyła wziąć szybki prysznic, co może i nie było najlepszym odpowiednikiem rytualnej kąpieli, ale i tak wydało jej się lepsze niż nic. Jak się nie ma, co się lubi…
Cóż, o ile dobrze pamiętała, Layla i Rufus załatwili ceremonię w jeszcze bardziej szalony, pozbawiony świadków i zbędnych osobników sposób. W porównaniu z nimi, ona i Rafa nie wypadali aż tak źle, jeśli oczywiście pominąć kwestię tego, że znali się raptem chwile, nie mieli dziecka i najpewniej nie mieli zostać zaakceptowani przez znamienitą większość osób, któreś miały dla niej jakiekolwiek znaczenie.
Cóż, to musiało wystarczyć.
W pokoju znalazła lustro, przed którym ostatecznie wylądowała, kiedy tylko Liz poinformowała ją, że zrobiła tyle, ile mogła. Przez dłuższą chwilę była w stanie wyłącznie tkwić w bezruchu, bezmyślnie wpatrując się w swoje odbicie. Wiedziała już, że sukienka prezentuje się na niej co najmniej dobrze, ale i tak poczuła się dziwnie w bieli. Elizabeth ostatecznie zdecydowała się na to, by zostawić ją w rozpuszczonych włosach, pozwalając złocistym lokom swobodnie opadać na ramiona i plecy. Efekt był prosty, ale Elenie wydał się co najmniej czarujący, przez co powoli zaczęła rozumieć, dlaczego ta z ceremonii zawsze przeprowadzana była w pozornie tak prosty, pozbawiony ozdobników sposób. Nie potrzebowała wyszukanej biżuterii, drogiej sukienki ani makijażu, by wyglądać dobrze.
– Uznajecie te przesądy o czymś starym, nowym, pożyczonym i niebieskim? – zapytała z powątpiewaniem Liz, rzucając jej wymowne spojrzenie.
– Nie wiem – przyznała. – Moje siostry tak, ale ja… I tak robię wszystko nie tak, jak powinnam, prawda?
Dziewczyna krótko skinęła głową.
– Świetnie – rzuciła niemal pogodnym tonem. – Więc jeden problem mniej… Wiesz, że wczoraj dostałam cudowny przywilej kupienia ci butów? – dodała, a Elena wymownie uniosła brwi ku górze.
– Ja sobie poszłam, a Rafa zaczął ciągnąć się po sklepach? – zapytała z niedowierzaniem.
– Pomijając to, że wciąż mnie przeraża, to w tamtej chwili wyglądał tak nieporadnie, że… – Urwała, po czym wzruszyła ramionami. Jeśli miała być ze sobą szczera, z łatwością mogła sobie to wyobrazić. – Nie wybaczyłabyś mi, gdybym pozwoliła mu cokolwiek dla ciebie kupić.
Coś w jej tonie i wypowiedzianych słowach sprawiło, że Elenie udało się roześmiać. Momentalnie poczuła się niemalże lekko, bez trudu przypominając sobie wszystkie te niezobowiązujące rozmowy z Liz, te sprzed kilku tygodni, gdy wszystko wydawało się być na swoim miejscu. Być może nadal mogło takie być, choć podejrzewała, że to miało się okazać co najmniej trudne – pół-wampirzyca i łowczyni, które…
– Mówiłam ci, że jesteś cudowna? – zapytała, a Liz prychnęła.
– Tylko tyle? – obruszyła się. – Kochasz mnie, tak Eleno? Chyba to powinnam usłyszeć, słowo już zrobiłaś się aż taka ckliwa.
Żartowała i szło jej to całkiem wprawnie, ale coś w słowach przyjaciółki sprawiło, że poczuła nieprzyjemny ucisk w gardle. Przecież wiedziała, że dla Liz sytuacja musiała być co najmniej trudna. To, że dziewczyna wciąż trwała u jej boku, wydawało się graniczyć z cudem.
– Więc… rozmawialiście, tak? – zapytała cicho. Odpowiedź była oczywista, tym bardziej, że Liz musiała zostać wtajemniczona w cały plan zanim Rafael w ogóle pomyślał o tym, by porozmawiać z nią, jednak Elena oczekiwała bardziej konkretnej odpowiedzi. – Mówiłaś, że się go obawiasz, ale…
– Rozpoznałam jego siostrę – przypomniała niemalże łagodnym tonem. – I pamiętam, co zrobił mi Hunter… Bardzo słabo, ale dopiero teraz wiele rzeczy nabrało sensu – dodała z powagą. – To nie pomaga mi czuć się dobrze przy kimkolwiek, kto jest taki, jak Rafael, ale… ufam tobie. Zresztą dla ciebie tutaj jestem, Eleno. – Liz rzuciła jej wymowne spojrzenie. – Chociaż zauważyłam, że jesteś dla niego ważna. Mówiliśmy tylko przez chwilę, ale zachowywał się całkiem miło i… No nie zabił mnie, a to już coś.
Mimowolnie skrzywiła się w odpowiedzi na ostatnią uwagę, bynajmniej nie uznając słów przyjaciółki za choć po części zabawne. Nie chciała myśleć o Mirze, Hunterze i tym, jaka wściekła było, gdy okazało się, że przez nich omal nie doszło do śmierci Elizabeth. Pamiętała również moment, w którym naskoczyła na Rafaela, gotowa nawet roznieść go na kawałeczki, gdyby tylko dał jej po temu okazję. Oczywiście nie pozwolił choćby się do siebie zbliżyć, ale i tak miała satysfakcję z tego, że w jakimkolwiek stopniu przejął się tym, co robiło jego rodzeństwo – i to pomimo tego, że wszystko tak naprawdę sprowadzało się do świadomości, że jego pozycja mogłaby być w jakimkolwiek stopniu zagrożona. Zupełnie inną kwestią pozostawało to, że już wtedy dawał jej do zrozumienia, że bezpieczeństwo Liz jest mu obojętne, więc to, że koniec końców choć próbował się z nią porozumieć, wydało się Elenie co najmniej istotne.
W porządku, więc istniała szansa na to, by przynajmniej oni mogli się ze sobą porozumieć. Nie miała pewności, co tak naprawdę powinna o tym myśleć, ale taki stan rzeczy wydawał się lepszy niż nic.
Nie zapytała o nic więcej, w milczeniu przypatrując się swojemu odbiciu i próbując zebrać myśli. Wcześniej nie chciała tak po prostu przyznać się do tego, że mogłaby być podenerwowana, ale prawda była taka, że w miarę jak zaczęło do niej docierać to, że już właściwie była gotowa do wyjścia, poczuła się co najmniej oszołomiona. Czego tak naprawdę powinna się spodziewać? Ta jedna myśl wciąż nie dawała jej spokoju, Elena zaś stopniowo zaczęła błogosławić sam fakt tego, że wszystko sprowadzało się do małej, skromnej ceremonii. Przywykła do znajdowania się w centrum uwagi, a jednak w tamtej chwili była gotowa zrobić wszystko, byleby oszczędzić sobie konieczności znoszenia dziesiątek spojrzeń, które kontrolowałyby każdy jej ruch. Zakładała, że nawet dotarcie na miejsce, miało okazać się nie lada wyczynem, z kolei sam przebieg ślubu…
Słodka bogini, czego tak naprawdę powinna się spodziewać? Miała zacząć przypominać sobie standardowe formułki, które nie raz widziała w tych wszystkich zwieńczonych w kościele romansach, czy może słów ceremonii zgodnej z tą, która niejednokrotnie miała miejsce w Mieście Nocy? Zakładała, że bardziej sensowne byłoby to drugie, zwłaszcza po tym, co Rafael powiedział o bogini, ale patrząc na to z innej perspektywy… Cóż, po tym demonie mogła spodziewać się dosłownie wszystkiego. To, że we wszystko został zaangażowany Lawrence, również niczego nie ułatwiało.
Wciąż o tym myślała, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Omal nie wyszła z siebie, przez ułamek sekundy mając ochotę w pośpiechu się wycofać i poprosić wszystkich, by dali jej święty spokój. Podejrzewała, że w ten sposób mogła co najwyżej wyjść na tchórza, nie wspominając o tym, że Rafael najpewniej nie ucieszyłby się, gdyby zdecydowała się niejako uciec mu sprzed ołtarza, ale mimo wszystko…
– Co?! – wyrwało jej się, zanim zdążyła ugryźć się z język.
Doszło ją prychnięcie, a chwilę później drzwi otworzyły się i do środka zajrzała Miriam. Elena wyczuła, że Liz momentalnie się spięła, wyraźnie zaniepokojona obecnością demonicy. Słyszała, że zarówno puls, jak i oddech dziewczyny przyśpieszyły, zdradzając to, jak bardzo ta była podenerwowana. Taka reakcja wydawała się najzupełniej naturalna, ale i tak przesunęła się, dla pewności stając pomiędzy przyjaciółką, a… potencjalną szwagierką?
– Och, dajcie spokój… – Mira wywróciła oczami. Gdyby nie to, że takie rozwiązanie wydawało się co najmniej irracjonalne, Elena pomyślałaby, że demonica była zaskoczona tym, że ktokolwiek mógł okazać jej jakiekolwiek przejawy niechęci. – Księżniczka gotowa, czy czekamy aż koniec świata nas tu zastanie?
– Chyba widzisz – rzuciła gniewnym tonem, nie kryjąc irytacji. – Poza tym… Już? – dodała, nie kryjąc zaskoczenia. – Mam na myśli to, czy Rafael naprawdę…
– …upadł na głowę? – dopowiedziała usłużnie Mira. – To na pewno. Dziwne, że dopiero teraz się zorientowałaś – dodała, po czym uśmiechnęła się w słodki, drapieżny sposób. – Jak coś, nic nie mówiłam, jasne?
Wywróciła oczami, nie mogąc się powstrzymać. Miriam rzucała złośliwymi uwagami tak często, że gdyby Rafa miał reagować w gwałtowny sposób za każdym razem, kiedy jakąś słyszał, najpewniej do tej pory nie znalazłby czasu na nic innego.
– Przyszłaś komentować, czy chcesz czegoś konkretnego? – zniecierpliwiła się, próbując dać kobiecie do zrozumienia, że ani ona, ani Liz nie obraziłyby się, gdyby wyszła.
– Przyszłam, bo mój brat-perfekcjonista zaczyna się obawiać, że mu uciekłaś – wyjaśniła ze spokojem. – Poza tym chcąc nie chcąc robię za druhnę, więc mogę spróbować być miła. Doceń to.
Cud za cudem! Jak nie zaręczyny, to znów mówiąca ludzkim głosem Miriam. O bogini, czy to już święta?, pomyślała z przekąsem, nie szczędząc sobie cynizmu. Nie sądziła, by to był najlepszy stan ducha panny młodej, ale ostatecznie doszła do wniosku, że tak naprawdę jest jej wszystko jedno. Jeśli po kimkolwiek można było spodziewać się, że zacznie robić coś na opak, to zdecydowanie była odpowiednią kandydatką.
– Możesz mu powiedzieć, że zaraz przyjdę.
Mira rzuciła jej pełne powątpiewania spojrzenie, ale ostatecznie skinęła głową. Elena wypuściła powietrze ze świstem, w milczeniu odprowadzając demonicę wzrokiem. Czuła się co najmniej zaskoczona tym, że nie doczekała się żadnych złośliwych uwag, zwłaszcza od kogoś, kto nie sprawiał wrażenia chętnego do tego, żeby bawić się w posłańca, ale ostatecznie zdecydowała się o tym nie myśleć. Chyba nigdy tak naprawdę nie miała być w stanie zrozumieć relacji Miry i Rafaela, tym bardziej, że sami zainteresowani również nie wyglądali na pewnych co do tego, jak naprawdę powinni się traktować. Cóż, wiedziała jedno – w czasie, gdy Rafa prawił jej całe wywody na temat pozycji oraz tego, jak łatwo mógł utracić ją na rzecz pozostałego rodzeństwa, jego siostra wydawała się robić wszystko, byleby podkreślić swoją lojalność. Co więcej, prawie na pewno była w swoich działaniach szczera, a to już o czymś świadczyło.
Gdyby nie to, że spokojnie stała obok, kiedy Hunter próbował zamordować Liz, może mogłaby ją polubić…
– Milutka – usłyszała, więc chcąc nie chcąc obejrzała się na Elizabeth. Dziewczyna w milczeniu wpatrywała się w drzwi, wydając się intensywnie nad czymś myśleć. Nawet jeśli z jakiegokolwiek powodu była zaniepokojona, ostatecznie nie dała niczego po sobie poznać. – Wszystko gra? – dodała po chwili wahania.
– Jasne – zapewniła pośpiesznie. – Ja… Wydaje mi się, że możemy już wychodzić, zwłaszcza jeśli Rafael się niecierpliwi – powiedziała po kilku kolejnych sekundach, nie dając sobie czasu na to, żeby się wycofać.
Chociaż wciąż nie była pewna, czy cokolwiek z tego, co robiła, miało jakikolwiek sens, jedno wydawało się pewne – nawet gdyby jeszcze zechciała, nie byłaby w stanie się wycofać.
Beatrycze
Była niespokojna, chociaż starała się tego nie okazywać. Krążyła po lustrzanej sali, w duchu ciesząc się z tego, że była sama i że nikt inny nie był w stanie jej zobaczyć. Usiłowała się uspokoić, ale i tak zdawała sobie sprawę z tego, że On bez trudu zorientuje się, jakie targały nią emocje. Wiedziała również, że przyjdzie i to tyko i wyłącznie po to, żeby zobaczyć się z nią, co w zupełności wystarczyło, żeby przyprawić Beatrycze o dreszcze. Czuła, że kolejny raz ryzykuje, aż prosi się o to, żeby poznać pełnię jego gniewu, ale nie mogła postąpić inaczej, zwłaszcza w obecnej sytuacji.
Och, Eleno, obie jesteśmy takie porywcze…, pomyślała mimochodem. Mimo wszystko coś w tym stwierdzeniu sprawiło, że zapragnęła się uśmiechnął – w nieco wymuszony, blady sposób, ale to musiało wystarczyć, przynajmniej na dobry początek. I obie kochamy zdecydowanie zbyt mocno…
Odrzuciła od siebie niebezpiecznie myśli, usiłując oczyścić umysł i doprowadzić się do stanu względnej używalności. Raz po raz powtarzała sobie, że wszystko jest w porządku, aż nazbyt świadoma tego, że gdyby popełniła błąd, bardzo szybko przyszłoby jej go pożałować – i to najpewniej nie jako jedynej. Kilka razy widziała Ciemność w gorszym nastroju, poza tym po dzień pamiętała uścisk jego placów na gardle, kiedy to uniósł się na tyle, by zacząć ją dusić. Wiedziała, że nie zabiłby jej, bo to byłoby zbyt proste, poza tym naruszyłoby harmonię jego kolekcji – w jakiś pokrętny sposób pozostawała ważną jej częścią, o czym wielokrotnie zdarzało mu się przypominać – ale konsekwencje postąpienia w nieprzemyślany, niewłaściwy sposób, były wystarczająco niepokojące, by za wszelką cenę chciała ich uniknąć.
Wiedziała, że przyjdzie, tym bardziej, że wielokrotnie dążył do tego, by zostać z nią sam na sam. Początkowo nie zdawała sobie z tego sprawy, zachowując się jak wszystkie inne uwięzione w tym miejscu kobiety, ale z czasem dostrzegła, że traktował ją w bardziej wyjątkowy sposób. Adorował wszystkie, ale coś sprawiało, że Ciemność była nią zainteresowana, przynajmniej do chwili pojawienia się Eleny. Teraz to ona była jego celem, choć z jakiegoś powodu wciąż pozwalał dziewczynie żyć, wydając się na coś czekać, choć Beatrycze nie potrafiła tego sprecyzować. Najbardziej sensowne wydawało jej się to, że pragnął dokładnie tego samego, co w jej przypadku, zabierając ją dopiero w chwili, w której wydała na świat dziecko – a więc dała szansę na to, że pojawią się kolejne kobiety, którymi mógłby uzupełnić swoją kolekcję. Jakkolwiek by jednak nie było, coś w zachowaniu Ciemności sprawiało, że była skłonna stwierdzić, iż ją faworyzował, a skoro tak… być może miała być w stanie to wykorzystać.
Pierwszy raz naprawdę chciała tego, by poświecił jej uwagę, wręcz zaczynając się naprzykrzać, bo w wielu wypadkach właśnie tak odbierała takie zachowanie. Wiedziała, że to najpewniej dlatego, że myślami wciąż była przy Lawrence’ie, a już zwłaszcza teraz, kiedy nie tylko mogła go zobaczyć, ale powiedzieć chociaż słowo i…
Jakkolwiek by jednak nie był, wciąż pozostawała dla Ciemności atrakcyjna, a teraz miała bardzo ważny powód, by zainteresować tę istotę sobą, tym samym odciągając od tego, co działo się w ludzkim świecie. Gdyby miała wybór, najpewniej towarzyszyłaby Elenie, nie po raz pierwszy zresztą, całkowicie obojętna na to, że jej wnuczka – w przeciwieństwie do Joce, od której przynajmniej tymczasowo wolała trzymać się z daleka, nie ufając sobie na tyle, by zaryzykować przebywanie przy dziewczynie – nie była w stanie jej zobaczyć, a tym bardziej usłyszeć.
Być może kiedyś powiedziałaby, że to, co planowali Elena i Rafael, to czyste szaleństwo, ale w obecnej sytuacji… Poza tym na swój sposób zrobiła to samo, pod wpływem wielu czynników zmuszona uciec od matki. To, że tak szybko wyszła za mąż, było tylko i wyłącznie winą tego, jak traktowała ją kobiety – tego oraz nieświadomości, bo dopiero z chwilą śmierci tak naprawdę zrozumiała, czego przez tyle lat obawiała się jej rodzicielka.
Usłyszała krwi, więc wyprostowała się, natychmiast wbijając wzrok w drzwi. Zmusiła się do tego, by stać spokojnie i sprawiać przy tym wrażenie niemalże dumnej – całkowite przeciwieństwo tego, co tak naprawdę czuła. Zdołała wysilić się na uśmiech, choć i ten był aż do tego stopnia wymuszony, że Beatrycze nie miała najmniejszych wątpliwości co do tego, że towarzysząca jej istota doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że miała przed sobą kogoś, kto usiłował ją oszukać. W gruncie rzeczy miała wrażenie, że Ciemność wiedziała wszystko, łącznie z tym, co już od dłuższego czasu działo się pomiędzy Eleną a Rafaelem, ale z jakiegoś powodu nie próbowała w to ingerować. Trycze mogła o najwyżej zgadywać, co takiego chodziło Jemu po głowie, a po dłuższej chwili wahania doszła do wniosku, że tak naprawdę o wiele łatwiej i bezpieczniej będzie, jeśli nigdy nie pozna prawdy – nie tylko dla spokoju własnego, ale również bezpieczeństwa tych, którzy mieli dla niej jakiekolwiek znaczenie.
Uniosła głowę, nie po raz pierwszy zmuszając się do tego, żeby spojrzeć w doskonałą, porażającą wręcz piękną twarz. Milczała, zresztą jak i nowo przybyły mężczyzna, przy tym aż nazbyt świadoma tego, że Ciemność obserwuje ją z uwagą, wydając się wręcz przenikać samym tylko spojrzeniem na wskroś. Zmusiła się do tego, by zachować spokój i nie okazać niepokoju nawet w chwili, w której nieśmiertelny podszedł bliżej, zatrzymując się tak blisko, że była w stanie wyczuć bijący od jego ciała chłód – zimno, które z miejsca przyprawiło ją o dreszcze, choć i nad tym odruchem za wszelką cenę usiłowała się zapanować.
Nie drgnęła nawet w chwili, w której chłodne palce musnęły jej policzek. W zamian lekko odchyliła głowę do tyłu, próbując odrzucić od siebie możliwość tego, że jego dotyk w jakiś pokrętny sposób sprawiał jej przyjemność.
– Mam wrażenie, czy na mnie czekałaś, co Beatrycze? – usłyszała i choć w tamtej chwili zapragnęła w pośpiechu się wycofać, ostatecznie zmusiła się do tego, żeby tego nie robić. Nie miała wyboru, a przynajmniej chciała wierzyć w to, że postępowała w słuszny sposób. – Chcesz, żebym dotrzymał ci towarzystwa? – dodała Ciemność i choć w tamtej chwili mogła spróbować odmówić, nie zrobiła tego.
– Będę przeszczęśliwa, panie – zapewniła, aż nazbyt świadoma tego, że właśnie kłamała jak z nut.
Ciemność się uśmiechnęła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa