
Elena
Przymknęła oczy, bezskutecznie
próbując się rozluźnić. Czuła muśnięcie ciepłych palców Liz, która bawiła się
jej włosami, usiłując doprowadzić je do stanu, który przynajmniej po części
pasowałby do sytuacji, w której się znalazła. Sama nigdy nie potrafiła się
porządnie uczesać, nie mając cierpliwości nawet do tego, żeby odpowiednio wiele
razy przeciągnąć szczotką po lokach. Co prawda Elizabeth również było daleko do
profesjonalnej fryzjerki (albo Alice czy Rosalie), ale Elena ufała jej w zupełności.
Po tym, jak dziewczyna po prostu została, zamiast posłać ją do diabła na samą
wzmiankę o ślubie z demonem, nie miała najmniejszych wątpliwości co
do tego, że robiła słusznie.
– Spiąć ci
je jakoś, czy zostawić rozpuszczone? – zapytała w pewnym momencie Liz.
Siliła się na pogodny ton, ale atmosfera wciąż pozostawała co najmniej dziwna.
– Hm…
Wszystko jedno – stwierdziła zgodnie z prawdą, a jej przyjaciółka
wydała z siebie przeciągłe, nieco sfrustrowane westchnienie.
– Elena,
której wszystko jedno jak wygląda – wyrzuciła z siebie na wydechu. – Moja
idącą do ślubu Elena, której wszystko je…
– Możemy
zmienić temat?! – jęknęła, nerwowo zaciskając dłonie w pięści.
Potrzebowała chwili, by uświadomić sobie, że nadmiernie się uniosła i choć
spróbować się uspokoić. – Przepraszam, ale… Uznajmy, że zdaję się na ciebie –
zreflektowała się pospiesznie, siląc na względnie spokojny ton głosu.
Liz
najwyraźniej nie miała nic przeciwko, bo bez słowa wróciła do wcześniejszego
zajęcia. Przez kilka następnych minut trwały w ciszy, ale nie odebrała jej
jako coś niewłaściwego czy krepującego. Była wręcz wdzięczna za to, że nagle
okazało się, że ona i Liz potrafią milczeć – wciąż, tak po prostu, co
najwyżej siedząc przy sobie i nie czując potrzeby rozmowy. Po wszystkim,
co się wydarzyło, nie przypuszczała nawet, że coś podobnego w ogóle może
mieć miejsce, ale najwyraźniej w tej kwestii się myliła.
Nerwowo
wygładziła materiał białej sukienki, którą miała na sobie. Leżała idealnie, tak
jak w sklepie, a może nawet lepiej, choć to akurat mogło być związane
z tym, że teraz znała jej faktyczne przeznaczenie. Teoretycznie temu
strojowi daleko było do sukni ślubnej z prawdziwego zdarzenia, ale
wiedziała, że Rafael kierował się zupełnie innymi kryteriami, kiedy wybierał ją
dla niej. Cóż, jakoś nie miała wątpliwości co do tego, że dzień wcześniej
niejako pomógł jej zwrócić uwagę na coś… odpowiedniego; nawet jeśli miała
racje, nie potrafiła mieć do niego pretensji z tego powodu, aż nazbyt
świadoma tego, dlaczego to zrobił.
Kiedy w grę
wchodził ten szczególny rodzaj ceremonii, prosta, biała sukienka była idealna
do roli, którą miała spełnić. Co prawda prawie wszystko robili na opak, ale
miała wrażenie, że z trzymaniem się tradycji nie było aż tak źle. Zdążyła
wziąć szybki prysznic, co może i nie było najlepszym odpowiednikiem
rytualnej kąpieli, ale i tak wydało jej się lepsze niż nic. Jak się nie
ma, co się lubi…
Cóż, o ile
dobrze pamiętała, Layla i Rufus załatwili ceremonię w jeszcze
bardziej szalony, pozbawiony świadków i zbędnych osobników sposób. W porównaniu
z nimi, ona i Rafa nie wypadali aż tak źle, jeśli oczywiście pominąć
kwestię tego, że znali się raptem chwile, nie mieli dziecka i najpewniej
nie mieli zostać zaakceptowani przez znamienitą większość osób, któreś miały
dla niej jakiekolwiek znaczenie.
Cóż, to
musiało wystarczyć.
W pokoju
znalazła lustro, przed którym ostatecznie wylądowała, kiedy tylko Liz poinformowała
ją, że zrobiła tyle, ile mogła. Przez dłuższą chwilę była w stanie
wyłącznie tkwić w bezruchu, bezmyślnie wpatrując się w swoje odbicie.
Wiedziała już, że sukienka prezentuje się na niej co najmniej dobrze, ale i tak
poczuła się dziwnie w bieli. Elizabeth ostatecznie zdecydowała się na to,
by zostawić ją w rozpuszczonych włosach, pozwalając złocistym lokom
swobodnie opadać na ramiona i plecy. Efekt był prosty, ale Elenie wydał
się co najmniej czarujący, przez co powoli zaczęła rozumieć, dlaczego ta z ceremonii
zawsze przeprowadzana była w pozornie tak prosty, pozbawiony ozdobników
sposób. Nie potrzebowała wyszukanej biżuterii, drogiej sukienki ani makijażu,
by wyglądać dobrze.
– Uznajecie
te przesądy o czymś starym, nowym, pożyczonym i niebieskim? –
zapytała z powątpiewaniem Liz, rzucając jej wymowne spojrzenie.
– Nie wiem
– przyznała. – Moje siostry tak, ale ja… I tak robię wszystko nie tak, jak
powinnam, prawda?
Dziewczyna
krótko skinęła głową.
– Świetnie
– rzuciła niemal pogodnym tonem. – Więc jeden problem mniej… Wiesz, że wczoraj
dostałam cudowny przywilej kupienia ci butów? – dodała, a Elena wymownie
uniosła brwi ku górze.
– Ja sobie
poszłam, a Rafa zaczął ciągnąć się po sklepach? – zapytała z niedowierzaniem.
– Pomijając
to, że wciąż mnie przeraża, to w tamtej chwili wyglądał tak nieporadnie,
że… – Urwała, po czym wzruszyła ramionami. Jeśli miała być ze sobą szczera, z łatwością
mogła sobie to wyobrazić. – Nie wybaczyłabyś mi, gdybym pozwoliła mu cokolwiek
dla ciebie kupić.
Coś w jej
tonie i wypowiedzianych słowach sprawiło, że Elenie udało się roześmiać.
Momentalnie poczuła się niemalże lekko, bez trudu przypominając sobie wszystkie
te niezobowiązujące rozmowy z Liz, te sprzed kilku tygodni, gdy wszystko
wydawało się być na swoim miejscu. Być może nadal mogło takie być, choć podejrzewała,
że to miało się okazać co najmniej trudne – pół-wampirzyca i łowczyni,
które…
– Mówiłam
ci, że jesteś cudowna? – zapytała, a Liz prychnęła.
– Tylko
tyle? – obruszyła się. – Kochasz mnie, tak Eleno? Chyba to powinnam usłyszeć,
słowo już zrobiłaś się aż taka ckliwa.
Żartowała i szło
jej to całkiem wprawnie, ale coś w słowach przyjaciółki sprawiło, że
poczuła nieprzyjemny ucisk w gardle. Przecież wiedziała, że dla Liz
sytuacja musiała być co najmniej trudna. To, że dziewczyna wciąż trwała u jej
boku, wydawało się graniczyć z cudem.
– Więc… rozmawialiście,
tak? – zapytała cicho. Odpowiedź była oczywista, tym bardziej, że Liz musiała
zostać wtajemniczona w cały plan zanim Rafael w ogóle pomyślał o tym,
by porozmawiać z nią, jednak Elena oczekiwała bardziej konkretnej
odpowiedzi. – Mówiłaś, że się go obawiasz, ale…
–
Rozpoznałam jego siostrę – przypomniała niemalże łagodnym tonem. – I pamiętam,
co zrobił mi Hunter… Bardzo słabo, ale dopiero teraz wiele rzeczy nabrało sensu
– dodała z powagą. – To nie pomaga mi czuć się dobrze przy kimkolwiek, kto
jest taki, jak Rafael, ale… ufam tobie. Zresztą dla ciebie tutaj jestem, Eleno.
– Liz rzuciła jej wymowne spojrzenie. – Chociaż zauważyłam, że jesteś dla niego
ważna. Mówiliśmy tylko przez chwilę, ale zachowywał się całkiem miło i… No nie
zabił mnie, a to już coś.
Mimowolnie
skrzywiła się w odpowiedzi na ostatnią uwagę, bynajmniej nie uznając słów
przyjaciółki za choć po części zabawne. Nie chciała myśleć o Mirze,
Hunterze i tym, jaka wściekła było, gdy okazało się, że przez nich omal
nie doszło do śmierci Elizabeth. Pamiętała również moment, w którym
naskoczyła na Rafaela, gotowa nawet roznieść go na kawałeczki, gdyby tylko dał
jej po temu okazję. Oczywiście nie pozwolił choćby się do siebie zbliżyć, ale i tak
miała satysfakcję z tego, że w jakimkolwiek stopniu przejął się tym,
co robiło jego rodzeństwo – i to pomimo tego, że wszystko tak naprawdę
sprowadzało się do świadomości, że jego pozycja mogłaby być w jakimkolwiek
stopniu zagrożona. Zupełnie inną kwestią pozostawało to, że już wtedy dawał jej
do zrozumienia, że bezpieczeństwo Liz jest mu obojętne, więc to, że koniec
końców choć próbował się z nią porozumieć, wydało się Elenie co najmniej
istotne.
W porządku,
więc istniała szansa na to, by przynajmniej oni mogli się ze sobą porozumieć.
Nie miała pewności, co tak naprawdę powinna o tym myśleć, ale taki stan
rzeczy wydawał się lepszy niż nic.
Nie
zapytała o nic więcej, w milczeniu przypatrując się swojemu odbiciu i próbując
zebrać myśli. Wcześniej nie chciała tak po prostu przyznać się do tego, że
mogłaby być podenerwowana, ale prawda była taka, że w miarę jak zaczęło do
niej docierać to, że już właściwie była gotowa do wyjścia, poczuła się co
najmniej oszołomiona. Czego tak naprawdę powinna się spodziewać? Ta jedna myśl wciąż
nie dawała jej spokoju, Elena zaś stopniowo zaczęła błogosławić sam fakt tego,
że wszystko sprowadzało się do małej, skromnej ceremonii. Przywykła do
znajdowania się w centrum uwagi, a jednak w tamtej chwili była
gotowa zrobić wszystko, byleby oszczędzić sobie konieczności znoszenia
dziesiątek spojrzeń, które kontrolowałyby każdy jej ruch. Zakładała, że nawet
dotarcie na miejsce, miało okazać się nie lada wyczynem, z kolei sam przebieg
ślubu…
Słodka
bogini, czego tak naprawdę powinna się spodziewać? Miała zacząć przypominać
sobie standardowe formułki, które nie raz widziała w tych wszystkich
zwieńczonych w kościele romansach, czy może słów ceremonii zgodnej z tą,
która niejednokrotnie miała miejsce w Mieście Nocy? Zakładała, że bardziej
sensowne byłoby to drugie, zwłaszcza po tym, co Rafael powiedział o bogini,
ale patrząc na to z innej perspektywy… Cóż, po tym demonie mogła
spodziewać się dosłownie wszystkiego. To, że we wszystko został zaangażowany
Lawrence, również niczego nie ułatwiało.
Wciąż o tym
myślała, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Omal nie wyszła z siebie, przez
ułamek sekundy mając ochotę w pośpiechu się wycofać i poprosić wszystkich,
by dali jej święty spokój. Podejrzewała, że w ten sposób mogła co najwyżej
wyjść na tchórza, nie wspominając o tym, że Rafael najpewniej nie
ucieszyłby się, gdyby zdecydowała się niejako uciec mu sprzed ołtarza, ale mimo
wszystko…
– Co?! –
wyrwało jej się, zanim zdążyła ugryźć się z język.
Doszło ją
prychnięcie, a chwilę później drzwi otworzyły się i do środka
zajrzała Miriam. Elena wyczuła, że Liz momentalnie się spięła, wyraźnie
zaniepokojona obecnością demonicy. Słyszała, że zarówno puls, jak i oddech
dziewczyny przyśpieszyły, zdradzając to, jak bardzo ta była podenerwowana. Taka
reakcja wydawała się najzupełniej naturalna, ale i tak przesunęła się, dla
pewności stając pomiędzy przyjaciółką, a… potencjalną szwagierką?
– Och,
dajcie spokój… – Mira wywróciła oczami. Gdyby nie to, że takie rozwiązanie
wydawało się co najmniej irracjonalne, Elena pomyślałaby, że demonica była
zaskoczona tym, że ktokolwiek mógł okazać jej jakiekolwiek przejawy niechęci. –
Księżniczka gotowa, czy czekamy aż koniec świata nas tu zastanie?
– Chyba
widzisz – rzuciła gniewnym tonem, nie kryjąc irytacji. – Poza tym… Już? –
dodała, nie kryjąc zaskoczenia. – Mam na myśli to, czy Rafael naprawdę…
– …upadł na
głowę? – dopowiedziała usłużnie Mira. – To na pewno. Dziwne, że dopiero teraz
się zorientowałaś – dodała, po czym uśmiechnęła się w słodki, drapieżny sposób.
– Jak coś, nic nie mówiłam, jasne?
Wywróciła
oczami, nie mogąc się powstrzymać. Miriam rzucała złośliwymi uwagami tak
często, że gdyby Rafa miał reagować w gwałtowny sposób za każdym razem,
kiedy jakąś słyszał, najpewniej do tej pory nie znalazłby czasu na nic innego.
– Przyszłaś
komentować, czy chcesz czegoś konkretnego? – zniecierpliwiła się, próbując dać
kobiecie do zrozumienia, że ani ona, ani Liz nie obraziłyby się, gdyby wyszła.
–
Przyszłam, bo mój brat-perfekcjonista zaczyna się obawiać, że mu uciekłaś –
wyjaśniła ze spokojem. – Poza tym chcąc nie chcąc robię za druhnę, więc mogę
spróbować być miła. Doceń to.
Cud za cudem! Jak nie zaręczyny, to znów
mówiąca ludzkim głosem Miriam. O bogini, czy to już święta?, pomyślała
z przekąsem, nie szczędząc sobie cynizmu. Nie sądziła, by to był najlepszy
stan ducha panny młodej, ale ostatecznie doszła do wniosku, że tak naprawdę
jest jej wszystko jedno. Jeśli po kimkolwiek można było spodziewać się, że
zacznie robić coś na opak, to zdecydowanie była odpowiednią kandydatką.
– Możesz mu
powiedzieć, że zaraz przyjdę.
Mira
rzuciła jej pełne powątpiewania spojrzenie, ale ostatecznie skinęła głową.
Elena wypuściła powietrze ze świstem, w milczeniu odprowadzając demonicę
wzrokiem. Czuła się co najmniej zaskoczona tym, że nie doczekała się żadnych
złośliwych uwag, zwłaszcza od kogoś, kto nie sprawiał wrażenia chętnego do
tego, żeby bawić się w posłańca, ale ostatecznie zdecydowała się o tym
nie myśleć. Chyba nigdy tak naprawdę nie miała być w stanie zrozumieć
relacji Miry i Rafaela, tym bardziej, że sami zainteresowani również nie
wyglądali na pewnych co do tego, jak naprawdę powinni się traktować. Cóż,
wiedziała jedno – w czasie, gdy Rafa prawił jej całe wywody na temat
pozycji oraz tego, jak łatwo mógł utracić ją na rzecz pozostałego rodzeństwa,
jego siostra wydawała się robić wszystko, byleby podkreślić swoją lojalność. Co
więcej, prawie na pewno była w swoich działaniach szczera, a to już o czymś
świadczyło.
Gdyby nie
to, że spokojnie stała obok, kiedy Hunter próbował zamordować Liz, może mogłaby
ją polubić…
– Milutka –
usłyszała, więc chcąc nie chcąc obejrzała się na Elizabeth. Dziewczyna w milczeniu
wpatrywała się w drzwi, wydając się intensywnie nad czymś myśleć. Nawet
jeśli z jakiegokolwiek powodu była zaniepokojona, ostatecznie nie dała
niczego po sobie poznać. – Wszystko gra? – dodała po chwili wahania.
– Jasne –
zapewniła pośpiesznie. – Ja… Wydaje mi się, że możemy już wychodzić, zwłaszcza
jeśli Rafael się niecierpliwi – powiedziała po kilku kolejnych sekundach, nie
dając sobie czasu na to, żeby się wycofać.
Chociaż wciąż
nie była pewna, czy cokolwiek z tego, co robiła, miało jakikolwiek sens,
jedno wydawało się pewne – nawet gdyby jeszcze zechciała, nie byłaby w stanie
się wycofać.

Beatrycze
Była niespokojna, chociaż
starała się tego nie okazywać. Krążyła po lustrzanej sali, w duchu ciesząc
się z tego, że była sama i że nikt inny nie był w stanie jej
zobaczyć. Usiłowała się uspokoić, ale i tak zdawała sobie sprawę z tego,
że On bez trudu zorientuje się, jakie
targały nią emocje. Wiedziała również, że przyjdzie i to tyko i wyłącznie
po to, żeby zobaczyć się z nią, co w zupełności wystarczyło, żeby
przyprawić Beatrycze o dreszcze. Czuła, że kolejny raz ryzykuje, aż prosi
się o to, żeby poznać pełnię jego gniewu, ale nie mogła postąpić inaczej,
zwłaszcza w obecnej sytuacji.
Och, Eleno, obie jesteśmy takie porywcze…,
pomyślała mimochodem. Mimo wszystko coś w tym stwierdzeniu sprawiło, że
zapragnęła się uśmiechnął – w nieco wymuszony, blady sposób, ale to
musiało wystarczyć, przynajmniej na dobry początek. I obie kochamy
zdecydowanie zbyt mocno…
Odrzuciła
od siebie niebezpiecznie myśli, usiłując oczyścić umysł i doprowadzić się
do stanu względnej używalności. Raz po raz powtarzała sobie, że wszystko jest w porządku,
aż nazbyt świadoma tego, że gdyby popełniła błąd, bardzo szybko przyszłoby jej
go pożałować – i to najpewniej nie jako jedynej. Kilka razy widziała
Ciemność w gorszym nastroju, poza tym po dzień pamiętała uścisk jego placów
na gardle, kiedy to uniósł się na tyle, by zacząć ją dusić. Wiedziała, że nie
zabiłby jej, bo to byłoby zbyt proste, poza tym naruszyłoby harmonię jego kolekcji – w jakiś pokrętny sposób
pozostawała ważną jej częścią, o czym wielokrotnie zdarzało mu się
przypominać – ale konsekwencje postąpienia w nieprzemyślany, niewłaściwy
sposób, były wystarczająco niepokojące, by za wszelką cenę chciała ich uniknąć.
Wiedziała,
że przyjdzie, tym bardziej, że wielokrotnie dążył do tego, by zostać z nią
sam na sam. Początkowo nie zdawała sobie z tego sprawy, zachowując się jak
wszystkie inne uwięzione w tym miejscu kobiety, ale z czasem
dostrzegła, że traktował ją w bardziej wyjątkowy sposób. Adorował
wszystkie, ale coś sprawiało, że Ciemność była nią zainteresowana, przynajmniej
do chwili pojawienia się Eleny. Teraz to ona była jego celem, choć z jakiegoś
powodu wciąż pozwalał dziewczynie żyć, wydając się na coś czekać, choć
Beatrycze nie potrafiła tego sprecyzować. Najbardziej sensowne wydawało jej się
to, że pragnął dokładnie tego samego, co w jej przypadku, zabierając ją
dopiero w chwili, w której wydała na świat dziecko – a więc dała
szansę na to, że pojawią się kolejne kobiety, którymi mógłby uzupełnić swoją
kolekcję. Jakkolwiek by jednak nie było, coś w zachowaniu Ciemności
sprawiało, że była skłonna stwierdzić, iż ją faworyzował, a skoro tak… być
może miała być w stanie to wykorzystać.
Pierwszy
raz naprawdę chciała tego, by poświecił jej uwagę, wręcz zaczynając się
naprzykrzać, bo w wielu wypadkach właśnie tak odbierała takie zachowanie.
Wiedziała, że to najpewniej dlatego, że myślami wciąż była przy Lawrence’ie, a już
zwłaszcza teraz, kiedy nie tylko mogła go zobaczyć, ale powiedzieć chociaż
słowo i…
Jakkolwiek
by jednak nie był, wciąż pozostawała dla Ciemności atrakcyjna, a teraz
miała bardzo ważny powód, by zainteresować tę istotę sobą, tym samym odciągając
od tego, co działo się w ludzkim świecie. Gdyby miała wybór, najpewniej
towarzyszyłaby Elenie, nie po raz pierwszy zresztą, całkowicie obojętna na to,
że jej wnuczka – w przeciwieństwie do Joce, od której przynajmniej
tymczasowo wolała trzymać się z daleka, nie ufając sobie na tyle, by
zaryzykować przebywanie przy dziewczynie – nie była w stanie jej zobaczyć,
a tym bardziej usłyszeć.
Być może
kiedyś powiedziałaby, że to, co planowali Elena i Rafael, to czyste
szaleństwo, ale w obecnej sytuacji… Poza tym na swój sposób zrobiła to
samo, pod wpływem wielu czynników zmuszona uciec od matki. To, że tak szybko
wyszła za mąż, było tylko i wyłącznie winą tego, jak traktowała ją kobiety
– tego oraz nieświadomości, bo dopiero z chwilą śmierci tak naprawdę
zrozumiała, czego przez tyle lat obawiała się jej rodzicielka.
Usłyszała
krwi, więc wyprostowała się, natychmiast wbijając wzrok w drzwi. Zmusiła
się do tego, by stać spokojnie i sprawiać przy tym wrażenie niemalże
dumnej – całkowite przeciwieństwo tego, co tak naprawdę czuła. Zdołała wysilić
się na uśmiech, choć i ten był aż do tego stopnia wymuszony, że Beatrycze
nie miała najmniejszych wątpliwości co do tego, że towarzysząca jej istota
doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że miała przed sobą kogoś, kto
usiłował ją oszukać. W gruncie rzeczy miała wrażenie, że Ciemność
wiedziała wszystko, łącznie z tym, co już od dłuższego czasu działo się
pomiędzy Eleną a Rafaelem, ale z jakiegoś powodu nie próbowała w to
ingerować. Trycze mogła o najwyżej zgadywać, co takiego chodziło Jemu po głowie, a po dłuższej
chwili wahania doszła do wniosku, że tak naprawdę o wiele łatwiej i bezpieczniej
będzie, jeśli nigdy nie pozna prawdy – nie tylko dla spokoju własnego, ale
również bezpieczeństwa tych, którzy mieli dla niej jakiekolwiek znaczenie.
Uniosła
głowę, nie po raz pierwszy zmuszając się do tego, żeby spojrzeć w doskonałą,
porażającą wręcz piękną twarz. Milczała, zresztą jak i nowo przybyły
mężczyzna, przy tym aż nazbyt świadoma tego, że Ciemność obserwuje ją z uwagą,
wydając się wręcz przenikać samym tylko spojrzeniem na wskroś. Zmusiła się do tego,
by zachować spokój i nie okazać niepokoju nawet w chwili, w której
nieśmiertelny podszedł bliżej, zatrzymując się tak blisko, że była w stanie
wyczuć bijący od jego ciała chłód – zimno, które z miejsca przyprawiło ją o dreszcze,
choć i nad tym odruchem za wszelką cenę usiłowała się zapanować.
Nie drgnęła
nawet w chwili, w której chłodne palce musnęły jej policzek. W zamian
lekko odchyliła głowę do tyłu, próbując odrzucić od siebie możliwość tego, że
jego dotyk w jakiś pokrętny sposób sprawiał jej przyjemność.
– Mam
wrażenie, czy na mnie czekałaś, co Beatrycze? – usłyszała i choć w tamtej
chwili zapragnęła w pośpiechu się wycofać, ostatecznie zmusiła się do
tego, żeby tego nie robić. Nie miała wyboru, a przynajmniej chciała wierzyć
w to, że postępowała w słuszny sposób. – Chcesz, żebym dotrzymał ci
towarzystwa? – dodała Ciemność i choć w tamtej chwili mogła spróbować
odmówić, nie zrobiła tego.
– Będę
przeszczęśliwa, panie – zapewniła, aż
nazbyt świadoma tego, że właśnie kłamała jak z nut.
Ciemność
się uśmiechnęła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz