
Elena
Poderwała głowę, w co
najmniej skoncentrowany sposób spoglądając na stojącego przed nią wampira. Nie
raz widziała podenerwowanego Lawrence’a – w końcu sama wielokrotnie wytrącała
go z równowagi – więc jego wybuch nie robił na Elenie najmniejszego
wrażenia, ale coś w zachowaniu wampira jednoznacznie dało dziewczynie do
zrozumienia, że ten już najpewniej rozmawiał z Rafaelem. To z kolei
znaczyło, że…
– Puścisz
ją sam, czy mam ci w tym pomóc? – usłyszała i chcąc nie chcąc
przeniosła spojrzenie na stojącego kawałek Rafaela.
Wyglądał
równie poważnie, co i podczas tego dziwnego spotkania, kiedy to twierdził,
że manipulował rzeczywistością. Rozłożył skrzydła, przez co wydał się Elenie
jeszcze większy i bardziej niebezpieczny. Wymownie spojrzał na Lawrence’a,
a ona nie miała najmniejszych wątpliwości co do tego, że nie zawahałby się
zaatakować, gdyby tylko wampir dał mu po temu sposobność.
– Serio
uważasz, że mogę ją skrzywdzić? – żachnął się sam zainteresowany, ale – co nie
uszło jej uwadze – w pośpiechu poluzował uścisk, pozwalając na to, żeby
się odsunęła. – Nieważne. Czym ja się przejmuję, prawda? W końcu twoja prośba – dodał z nutką sarkazmu,
dzięki której Elena bez trudu wyobraziła sobie, jak to musiało wyglądać w przypadku
Rafaela – jest najzupełniej normalna!
– Cieszę
się, że się rozumiemy – rzucił z przekąsem Rafa, przesuwając się w jej
stronę. – Lilan…
Pokręciła
głową.
– Naprawdę
przyszedłeś do mnie wczoraj – wyrzuciła z siebie na wydechu, a demon
wymownie uniósł brwi ku górze, zaskoczony tym, że mogłaby mieć jakiekolwiek
wątpliwości.
–
Naturalnie, że tak – powiedział z powagą. – To, o czym rozmawialiśmy,
również nie uległo zmianie… Mam nadzieję – dodał, a ona poczuła, że
zaczyna robić jej się gorąco.
Mówił o ślubie
i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Co więcej, była pewna, że
zdążył podzielić się z tym pomysłem z Lawrence’m, choć zdecydowanie
nie dlatego, że czuł się do tego jakkolwiek zobowiązany. Tak naprawdę jedyną
opinią, którą brał pod uwagę, była ta jej – to, czego mogłaby w obecnej
sytuacji chcieć, co samo w sobie wydawało się postępem, skoro dotychczas
robił tylko i wyłącznie to, co wydawało mu się słuszne. Uznała to za dobry
początek, to jednak nie zmieniało faktu, że wszystko działo się zdecydowanie
zbyt szybko.
– Pytasz
mnie, jakbyś nie wiedział, ale… – Urwała i nieznacznie pokręciła głową. –
Wciąż nie powiedziałeś mi, jak sobie to wyobrażasz. To, że my…
– Nigdy nie
byłaś na żadnej ceremonii? – przerwał jej niemal łagodnie, a Elena
spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Nie, ale
wiem, jak powinna wyglądać – zniecierpliwiła się. – Sęk w tym, że… No,
jesteś demonem – przyznała, jakby to cokolwiek tłumaczyło.
Tym razem
to Rafa rzucił jej pełne rezerwy i wątpliwości spojrzenie. Coś w wyrazie
jego twarzy sprawiło, że zapragnęła się wycofać, ogarnięta niejasnym wrażeniem,
że była na dobrej drodze do tego, żeby zrobić z siebie idiotkę.
– Co w związku
z tym?
Nerwowo
przygryzła dolną wargę. O tak, zdecydowanie popełniła błąd, decydując się
choć spróbować poruszyć ten temat.
– Podczas
ceremonii przysięga się przed boginią, więc…
Spodziewała
się wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, że Rafael przerwie jej wybuchem
niemalże serdecznego śmiechu. Wciąż nie mogła przywyknąć do tego, że zdarzało
mu się reagować w tak ludzki sposób, przez co na dłuższą chwilę zamarła,
po prostu wpatrując się w niego w bliżej nieokreślony, co najmniej
skonsternowany sposób. Początkowo chciała się na niego zdenerwować i gniewnym
tonem zażądać tego, żeby przestał się z niej naśmiewać, w zamian w końcu
cokolwiek jej tłumacząc, ale ostatecznie powstrzymała się, decydując się
cierpliwie poczekać na rozwój wypadków.
– Och,
Eleno, to cię martwi? – zapytał, spoglądając na nią z figlarnym błyskiem w oczach.
– Nasłuchałaś się zbyt wielu ludzkich wierzeń, lilan. Walka dobra ze złem, demony i aniołowie… Uważasz, że
istota ciemności nie może odpowiadać przed patronką istot nocy, jaką jest
Selene? – drążył, bynajmniej nie brzmiąc przy tym na urażonego. – Czym pod tym
względem różnicy się od siebie, Eleno?
Spojrzała
na niego w osłupieni, nie do końca rozumiejąc do czego dążył.
– Myślałam,
że…
– Że
potępiam Selene? – podpowiedział jej usłużnie. – Wbrew wszystkiemu sama
Ciemność ma do bogini wielki szacunek… A więc również my, choć nie mogę
powiedzieć, że postępujemy zgodnie z jej ideałami – przyznał. – Z tego
powodu szlag mnie trafiał za każdym razem, gdy Isobel próbowała wzorować się na
boginię. Między nią a Selene istnieje przepaść, której ta kobieta nigdy
nie zrozumie – dodał lekceważącym tonem, jakby od niechcenia wzruszając
ramionami.
Choć to
mogło być wyłącznie jej wrażenie, była gotowa przysiąc, że Rafael wyrażał się
na temat bogini w taki sposób, jakby ta była żywą istotą. Nigdy się nad
tym nie zastanawiała, podczas ceremonii, które miała okazję oglądać w Mieście
Nocy, zawsze myśląc o Selene jak o elemencie wierzeń – kimś, kto po
prostu przewijał się przez pieśni, czytania i historie, które przytaczano
podczas obrzędów. To było tak, jak z ludzkim Bogiem – kimś, w kogo
istnienie tak naprawdę nie wierzyła, choć może powinna, skoro po świecie
chodziło tyle wyjątkowych stworzeń. Sama należała do gatunku, który dla
przeciętego człowieka wydawał się co najwyżej legendą, więc zaprzeczanie
istnienia czegokolwiek, zaczynało jawić jej się jako co najmniej naiwne.
Jakkolwiek
by nie było, nie chciała o tym myśleć. Ważniejsze było to, co dopiero
miało nadejść i do czego od samego początku zmierzał Rafael, nawet jeśli
jej przez cały ten czas towarzyszyły wątpliwości.
– Wy
naprawdę bierzecie to pod uwagę, tak? – wtrącił Lawrence, jednak decydując się
odezwać. Tym razem nie ruszył się z miejsca, po prostu im się przypatrując
i wydając się nad czymś intensywnie myśleć. – Szanowna rodzinka wie, czy
będą mieli niespodziankę? – dodał, choć po tonie głosu poznała, że domyślał się
tego, jaka będzie odpowiedź.
– A wyglądam,
jakby ktoś zamknął mnie w pokoju? – rzuciła w odpowiedzi,
bezskutecznie próbując rozluźnić atmosferę.
L. zaklął,
nie kryjąc niepokoju.
– Świetnie.
Po prostu cudownie, ale… – Urwał, po czym z niedowierzaniem pokręcił
głową. – I co ja mam w związku z tym zrobić?
– Chyba już
ci tłumaczyłem – stwierdził ze spokojem Rafael. – Potrzebujemy kogoś, kto
udzieli nam ślubu – dodał, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
O bogini, on naprawdę wszystko zaplanował,
uprzytomniła sobie w oszołomieniu. Naprawdę
chce, żebym ja…
– Tak,
tłumaczyłeś. Ale dalej uważam, że to brzmi jak marny żart – żachnął się L. –
Czy ja ci wyglądam na kapłankę? Nie ubiorę dla was sukienki i nie zatańczę
dookoła ogniska, czy jak to tam się odbywa.
– Całe
szczęście… – Rafa uśmiechnął się w nieco wymuszony sposób. – O to
akurat nie śmiałbym prosić.
Wyrzuciła
obie ręce ku górze, po czym cofnęła się o kilka kroków, stopniowo
zaczynając wątpić w to, czy chciała uczestniczyć w ich dalszej
dyskusji. Nie miała pojęcia, czego powinna się spodziewać, zresztą czuła się
tak, jakby trwała w transie. Wszystko to, co działo się wokół niej,
wydawało się dochodzić jakby z oddali, przytłumione i tak odległe,
jak tylko było to możliwe. W głowie miała pustkę, przez co tym trudniej
było Elenie przyjąć do wiadomości to, co najpewniej wkrótce miało się wydarzyć.
Nawet gdyby Lawrence się nie zgodził…
Och,
najistotniejsze było to, że naprawdę tego chciała – jakaś jej cząstka, ta
najbardziej wpływowa. Co więcej, Rafa doskonale zdawał sobie z tego
sprawę, przez co tym bardziej naciskał na przeprowadzenie ot tak, bez zbędnych
przygotowań i informowania kogokolwiek.
Zdecydowanie
nie tak wyobrażała sobie swój ślub, o ile ten kiedykolwiek by nastąpił,
gdyby na jej drodze nie stanął Rafael. Przekonania, w których dorastała,
sprawiły, że prędzej byłaby skłonna oczekiwać drogiego pierścionka
zaręczynowego, dziesiątki gości, pięknej sukni ślubnej i możliwości do
tego, żeby lśnić w towarzystwie, wyróżniając się w tłumie. Gdyby
wszystko było takie, jak trzeba, na pewno odprawiłaby huczne wesele, podobne do
tych, o których opowiadała jej Rosalie (ona i Emmett mieli już za
sobą kilka takich uroczystości, co jakiś czas odnawiając przysięgę), a może
nawet lepsze. Przy swoich siostrach mogłaby na to liczyć i chyba jakiś
czas temu naprawdę chciałaby, by wszystko odbyło się w taki sposób, ale
teraz…
Nagle
uświadomiła sobie, że w przypadku Rafaela nie potrafiła wyobrazić sobie
takiej szopki. Jeśli ceną za to, by zawsze mogli być razem, pozostawało trwanie
w tajemnicy i szybki, tajny ślub, była gotowa się na to zdecydować
choćby zaraz, niezależnie od konsekwencji. Miałaby iść do „ołtarza” w jeansach
i z szopą na głowie? Nie ma problemu – dla niego jej wygląd i tak nie
był istotny. Sama w którymś momencie przestała zwracać na niego aż taką
uwagę i wcale nie czuła się z tego powodu źle, choć nie przypuszczała
nawet, że będzie do tego zdolna. Podejrzewała, że kilka osób, które znała,
byłoby w niemałym szoku, że to właśnie Elena Cullen mogłaby zdobyć się na
coś takiego, a jednak również to przestało interesować – nie, skoro
niezależnie od wszystkiego, czuła się po prostu dobrze.
– Jeśli
chcesz, możesz iść do sypialni, lilan
– rzucił Rafael, nagle zwracając się do niej. Jego ton złagodniał, kiedy
przestał interesować się Lawrence’m. – Będziesz mogła się przygotować, a my…
w tym czasie sobie pogadamy – dodał niemalże pogodnym tonem. Mogła się
założyć, że L. nawet po części nie podzielał tego entuzjazmu.
Przygotować?! Do czego przygotować?!,
pomyślała w panice, bo to brzmiało tak, jakby wszystko pozostawało kwestią
co najwyżej minut albo godzin. Z drugiej strony, tak najpewniej było, o czym
Rafa poinformował ją, jednoznacznie stwierdzając, że chciał doprowadzić sprawy
do końca przed swoim wylotem do Volterry – a więc nadchodzącym wieczorem,
co świadczyło o tym, że najbliższe godziny miały kazać się przełomowe.
Serce zabiło jej szybciej, niemalże boleśnie obijając się o żebra, gdy w pełni
to do niej dotarło, skutecznie przyprawiając dziewczynę o zawroty głowy.
Już nie wiedziała, czego tak naprawdę chce, rozdarta pomiędzy pragnieniami a zdrowym
rozsądkiem.
Ostatecznie
nie odezwała się nawet słowem, w zamian ostrożnie wycofując się, by móc
spełnić życzenie wpatrzonego w nią demona. Czuła, że ten odprowadził ją
wzrokiem aż do drzwi sypialni, aż do momentu, w którym zniknęła w środku,
ostatecznie tracąc z oczu obu nieśmiertelnych. Westchnęła cicho, przez
kilka następnych sekund pragnąć roześmiać się w nieco histeryczny, co
najmniej oszołomiony sposób. To wszystko wydawało się aż do tego stopnia
szalone, ale mimo wszystko…
– Elena.
Ledwo
powstrzymała okrzyk, słysząc za plecami znajomy głos. Błyskawicznie odwróciła
się w stronę Liz, spoglądając na przyjaciółkę w oszołomieniu i samej
sobie nie potrafiąc wytłumaczyć tego, jak mogła nie zauważyć dziewczyny
wcześniej. Elizabeth siedziała na łóżku, na widok Eleny podrywając się na równe
nogi i niemalże rzucając się ku zaskoczonej pół-wampirzycy, by móc wziąć
ją w ramiona i jak gdyby nigdy nic uściskać.
– Co ty
tutaj robisz? – zapytała cicho, w żaden sensowny sposób nie będąc w stanie
wytłumaczyć tego, jakim cudem wcześniej nie wyczuła obecności człowieka w apartamentowcu.
– Jakaś ty
miła – zadrwiła Liz, pośpiesznie wyślizgując się z objęć przyjaciółki, by
łatwiej móc na nią spojrzeć. – Przyszłam, bo Rafael mnie poprosił – dodała i tym
razem głos nawet jej nie zadrżał, kiedy wspomniała o demonie.
Elena
uniosła brwi.
– Rafa o coś
prosił? – powtórzyła z powątpiewaniem.
– Od biedy
można to tak nazwać… Chyba – przyznała teatralnym szeptem, niespokojnie
spoglądając na drzwi. – O Boże, nie wiem, co powinnam zrobić… Mam ci
gratulować?
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta, co najmniej zaskoczona tym pytaniem. Czuła, że wszystko wymyka
się jej spod kontroli, tym bardziej, że słowa dziewczyny były aż nazbyt
oczywiste, jak nic dotycząc jednej, istotnej kwestii.
– Mój
narzeczony aż do tego stopnia nie potrafi trzymać języka za zębami? – wypaliła,
dopiero po dłuższej chwili uświadamiając sobie, co tak naprawdę powiedziała.
Zakryła
usta dłonią, coraz bardziej oszołomiona. Zabawne, ale pomimo przerażenia, sam
wydźwięk tych kilku słów sprawił, że poczuła się dobrze – tak, jakby wszystko
było na swoim miejscu, jakkolwiek irracjonalnym stwierdzeniem by się to nie
wydawało.
– Więc
jednak… – Liz wydawała się co najmniej oszołomiona. – Myślałam, że dostanę
zawału, kiedy wczoraj nas tak zostawiłaś i… Zdajesz sobie sprawę z tego,
że to nie było przyjemne? – dodała, a Elena westchnęła.
–
Przepraszam – zreflektowała się.
Elizabeth
skinęła głową.
–
Rozmawiałam z nim trochę i… Och, sama nie wiem, co myśleć i to
zwłaszcza o tym, że moja najlepsza przyjaciółka nie wspomniała mi o zaręczynach
– dodała, po czym bezceremonialnie ujęła Elenę za rękę. Przez twarz dziewczyny
przemknął cień. – Nie nosisz pierścionka…?
– Jeszcze
go nie dostałam – przyznała zgodnie z prawdą. – W zasadzie Rafa
postawił mnie przed faktem dokonanym wczoraj w nocy, więc… – zaczęła, ale
Liz zdecydowała się jej przerwać:
– Chwila –
poprosiła, starannie dobierając słowa. – Zaręczyliście się chwilę temu i już
bierzecie ślub? Po tym, jak wczoraj zrobiłaś scenę i… Chyba czegoś nie rozumiem
– przyznała, a Elena parsknęła pozbawionym wesołości śmiechem.
– Witaj w moim
świecie.
Jeszcze
kiedy mówiła, wyminęła Elizabeth, podchodząc do łóżka i ciężko opadając na
materac. Ukryła twarz w dłoniach, energicznie pocierając skronie i bezskutecznie
próbując doprowadzić się do porządku. Już niczego nie była pewna, szczerze
wątpiąc w to, czy cokolwiek z tego, co działo się wokół niej, miało
jakikolwiek sens.
Wyczuła
ruch, a chwilę później Liz znalazła się przy niej, kucając tuż
naprzeciwko. Kiedy Elena spojrzała na nią przez rozstawione palce, przekonała
się, że przyjaciółka wyglądała na co najmniej zmartwioną – i to nie tyle
tym, że po raz kolejny znalazła się w należącym do wampira apartamencie, a w
sąsiednim pokoju dodatkowo znajdował się demon, ale… nią.
– Wszystko w porządku?
– zapytała cicho Liz. – Wyglądasz na podenerwowaną i… Boisz się, prawda? –
oznajmiła pod wpływem impulsu.
W pierwszym
odruchu zapragnęła zaprotestować, zbyt dumna, by tak po prostu się do tego
przyznać, ale ostatecznie tego nie zrobiła. W zamian z wolna skinęła
głową, decydując się postawić na szczerość. Kto jak kto, ale Elizabeth, którą
sytuacja zmusiła do ciągłej ucieczki przed własnym bratem, musiała doskonale
zdawać sobie sprawę z tego, co oznacza strach.
– Ale to
nie tak, że chodzi o Rafaela – zapewniła pośpiesznie, decydując się postawić
sprawę jasno. – Kocham go… I wiesz, ja tego chcę – dodała z naciskiem.
Co do tej jednej kwestii nie miała najmniejszych nawet wątpliwości. – To po
prostu… dzieje się bardzo szybko.
–
Delikatnie rzecz ujmując – przyznała z wahaniem Liz. – Nie żebym sądziła,
że to głupie, ale…
– Chodzi o to,
że być może nie mamy czasu – wyszeptała, ostrożnie dobierając słowa. – On mi o tym
nie mówi, ale tak naprawdę oboje to rozumiemy… To, że w każdej chwili
mogę…
– Przestań
– jęknęła Liz. – To się nie stanie, tak? Na pewno nie.
Chyba
naprawdę w to wierzył, a przynajmniej to wydawał się sugerować jej
ton. Elena zamarła, przysłuchując się słowom przyjaciółki i przynajmniej
próbując w nie uwierzyć. Problem polegał na tym, że usiłowała tego dokonać
przez całe tygodnie, bezskutecznie na dodatek, bo przecież doskonale wiedziała,
jak wizje działały w przypadku Isabeau.
– Wiem
jedynie, że w przypadku moim i Rafy nie ma już niczego, co tak
naprawdę wyda mi się szalone – wyznała pod wpływem impulsu. – Czy to oznacza,
że już zwariowałam, Liz? Może tak, ale… chyba nawet o to nie dbam.
Przyjaciółka
przypatrywała się jej przez dłuższą chwilę, zamyślona i milcząca, to
jednak wydało się Elenie właściwe. W tamtej chwili zaczęła być Rafaelowi
wdzięczna za to, że z jakiegoś powodu dziewczynę tutaj sprowadził, tym
bardziej, że wcale nie musiał ufać komuś, kogo nie znał i kto pozostawał w bliskim
związku z Uzdrowicielem – a więc kimś, kto mógłby okazać się
problematyczny, gdyby przypadkiem poznał prawdę. Pomyślała, że nawet jeśli Rafa
nie rozumiał, co takiego znaczyła dla niej przyjaźń z Liz, przynajmniej
dobrze przewidział, że bliskość dziewczyny podziała na nią kojąco. Potrzebowała
tego, zresztą tak jak i kogoś, kto miałby szansę utwierdzić ją w przekonaniu,
że robiła dobrze.
– A ja
widzę jedynie to, że się zmieniłaś – przyznała Elizabeth. Elena uniosła brwi,
bo choć sama podejrzewała to od dłuższego czasu, czymś zgoła innym było
usłyszeć takie stwierdzenie z ust bliskiej osoby. – Jeszcze nie jestem
pewna, co to oznacza, ale kiedy o nim mówisz… Cokolwiek chcesz zrobić, ja
tutaj będę, tak? – dodała po chwili wahania. – Nawet jeśli uważam, że to
naprawdę szalone.
To wciąż
nie tłumaczyło tego, co powinna zrobić w związku z zaistniałą
sytuacją, ale z jakiegoś powodu poczuła się o wiele lepiej. Bez słowa
wyciągnęła ręce, chcąc ponownie wziąć Liz w ramiona, bynajmniej
nieskrępowana tym, że mogłyby się przytulać. To było znajome i przyjemne,
tym bardziej pożądane po wszystkich tych tygodniach stresu i wątpliwości.
Co więcej, na każdym kroku uświadamiała sobie, że poznanie tej dziewczyny było
jednym z najlepszych wydarzeń, jakie spotkały ją w życiu, nawet jeśli
wcześniej nie zdawała sobie z tego sprawy. Teraz wyraźnie widziała, że to
wcale nie wyglądało tak, jak sugerowała ją Rosalie – nie doświadczała czegoś,
co dobre mogło okazać się zaledwie przez chwilę i co mogłaby tak po prostu
porzucić w odpowiednim momencie. Elizabeth nie pojawiła się po to, by w sprzyjającym
momencie móc ją porzucić albo – czego wciąż nie mogła siostrze zapomnieć –
chcieć zabić.
W zasadzie
gdyby miała wybierać, kogo tak naprawdę uważała za członka rodziny, prędzej
wskazałaby właśnie Liz, aniżeli kogokolwiek innego.
Zamrugała
pośpiesznie, czując pieczenie pod powiekami. Nie chciała przyznawać się do
słabości, nawet pomimo świadomości tego, że w zaistniałej sytuacji jak
najbardziej mogła sobie na to pozwolić. Nie miała pojęcia, jak wiele czasu
spędziły razem, rozmawiając i pocieszając się, ale zdawała sobie sprawę z tego,
że powinny się pośpieszyć. Już nie słyszała ani Rafaela, ani Lawrence’a, co
najpewniej oznaczało, że tych dwóch zdołało dojść do porozumienia, o ile w ich
przypadku to w ogóle było możliwe. Wniosek, który w naturalny sposób
nasunął się dziewczynie na myśl, wydawał się dość oczywisty i sprawdzał
się przede wszystkim do tego, że powinna zacząć się oswajać z myślą o tym,
że jednak tego wieczora miała zrobić coś szalonego – najdelikatniej rzecz
ujmując.
– Nie żebym
pytała złośliwie, ale… wciąż nie powiedziałaś mi, co tak naprawdę tutaj robisz
– odezwała się po chwili wahania, jednak decydując się przerwać panującą w sypialni
ciszę.
Liz
wysiliła się na blady uśmiech, po czym rzuciła dziewczynie wymowne, bliżej
nieokreślone spojrzenie. Nie wydawała się urażona pytaniem, ale i tak
dłuższa chwila minęła, zanim ostatecznie zdecydowała się odpowiedzieć.
– Ja? To
chyba oczywiste – obruszyła się. – Dowiedziałam się, że najpewniej wychodzisz
za mąż… A każda panna młoda potrzebuje druhny, tak?
Uniosła
brwi, co najmniej zaskoczona. Nie wątpiła w to, że Rafael żył długo i widział
to i owo, ale jego dbałość o szczegóły zaczęła go porażać. Cóż, chyba
nawet nie zdziwiłaby się, gdyby okazało się, że za wszystkim tak naprawdę stała
Mira, choć i demonica nie wyglądała Elenie na kobietę, która kiedykolwiek
mogłaby wejść w poważny związek, myśleć o ślubie i wszystkim
tym, co mogło wiązać się z układaniem sobie życia w ten sposób.
Cóż, pod tym względem ja i Rafa też nie
jesteśmy normalni. Zero dzieci, rodziny, chodzenia z pierścionkiem
zaręczynowym na palcu czy domku z ogródkiem… O nocy poślubnej nie
wspominając, pomyślała i w tamtej chwili była naprawdę bliska tego,
żeby się roześmiać.
– Jeśli
wiesz, co Rafa miał na myśli przez przygotowania, byłoby cudnie…
Nie miała
pojęcia, co właśnie robiła, ale jeśli miała być ze sobą szczera, ta niepewność
przeszkadzała jej coraz mniej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz