9 października 2016

Trzysta dwadzieścia dziewięć

Elena
Poderwała głowę, w co najmniej skoncentrowany sposób spoglądając na stojącego przed nią wampira. Nie raz widziała podenerwowanego Lawrence’a – w końcu sama wielokrotnie wytrącała go z równowagi – więc jego wybuch nie robił na Elenie najmniejszego wrażenia, ale coś w zachowaniu wampira jednoznacznie dało dziewczynie do zrozumienia, że ten już najpewniej rozmawiał z Rafaelem. To z kolei znaczyło, że…
– Puścisz ją sam, czy mam ci w tym pomóc? – usłyszała i chcąc nie chcąc przeniosła spojrzenie na stojącego kawałek Rafaela.
Wyglądał równie poważnie, co i podczas tego dziwnego spotkania, kiedy to twierdził, że manipulował rzeczywistością. Rozłożył skrzydła, przez co wydał się Elenie jeszcze większy i bardziej niebezpieczny. Wymownie spojrzał na Lawrence’a, a ona nie miała najmniejszych wątpliwości co do tego, że nie zawahałby się zaatakować, gdyby tylko wampir dał mu po temu sposobność.
– Serio uważasz, że mogę ją skrzywdzić? – żachnął się sam zainteresowany, ale – co nie uszło jej uwadze – w pośpiechu poluzował uścisk, pozwalając na to, żeby się odsunęła. – Nieważne. Czym ja się przejmuję, prawda? W końcu twoja prośba – dodał z nutką sarkazmu, dzięki której Elena bez trudu wyobraziła sobie, jak to musiało wyglądać w przypadku Rafaela – jest najzupełniej normalna!
– Cieszę się, że się rozumiemy – rzucił z przekąsem Rafa, przesuwając się w jej stronę. – Lilan…
Pokręciła głową.
– Naprawdę przyszedłeś do mnie wczoraj – wyrzuciła z siebie na wydechu, a demon wymownie uniósł brwi ku górze, zaskoczony tym, że mogłaby mieć jakiekolwiek wątpliwości.
– Naturalnie, że tak – powiedział z powagą. – To, o czym rozmawialiśmy, również nie uległo zmianie… Mam nadzieję – dodał, a ona poczuła, że zaczyna robić jej się gorąco.
Mówił o ślubie i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Co więcej, była pewna, że zdążył podzielić się z tym pomysłem z Lawrence’m, choć zdecydowanie nie dlatego, że czuł się do tego jakkolwiek zobowiązany. Tak naprawdę jedyną opinią, którą brał pod uwagę, była ta jej – to, czego mogłaby w obecnej sytuacji chcieć, co samo w sobie wydawało się postępem, skoro dotychczas robił tylko i wyłącznie to, co wydawało mu się słuszne. Uznała to za dobry początek, to jednak nie zmieniało faktu, że wszystko działo się zdecydowanie zbyt szybko.
– Pytasz mnie, jakbyś nie wiedział, ale… – Urwała i nieznacznie pokręciła głową. – Wciąż nie powiedziałeś mi, jak sobie to wyobrażasz. To, że my…
– Nigdy nie byłaś na żadnej ceremonii? – przerwał jej niemal łagodnie, a Elena spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Nie, ale wiem, jak powinna wyglądać – zniecierpliwiła się. – Sęk w tym, że… No, jesteś demonem – przyznała, jakby to cokolwiek tłumaczyło.
Tym razem to Rafa rzucił jej pełne rezerwy i wątpliwości spojrzenie. Coś w wyrazie jego twarzy sprawiło, że zapragnęła się wycofać, ogarnięta niejasnym wrażeniem, że była na dobrej drodze do tego, żeby zrobić z siebie idiotkę.
– Co w związku z tym?
Nerwowo przygryzła dolną wargę. O tak, zdecydowanie popełniła błąd, decydując się choć spróbować poruszyć ten temat.
– Podczas ceremonii przysięga się przed boginią, więc…
Spodziewała się wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, że Rafael przerwie jej wybuchem niemalże serdecznego śmiechu. Wciąż nie mogła przywyknąć do tego, że zdarzało mu się reagować w tak ludzki sposób, przez co na dłuższą chwilę zamarła, po prostu wpatrując się w niego w bliżej nieokreślony, co najmniej skonsternowany sposób. Początkowo chciała się na niego zdenerwować i gniewnym tonem zażądać tego, żeby przestał się z niej naśmiewać, w zamian w końcu cokolwiek jej tłumacząc, ale ostatecznie powstrzymała się, decydując się cierpliwie poczekać na rozwój wypadków.
– Och, Eleno, to cię martwi? – zapytał, spoglądając na nią z figlarnym błyskiem w oczach. – Nasłuchałaś się zbyt wielu ludzkich wierzeń, lilan. Walka dobra ze złem, demony i aniołowie… Uważasz, że istota ciemności nie może odpowiadać przed patronką istot nocy, jaką jest Selene? – drążył, bynajmniej nie brzmiąc przy tym na urażonego. – Czym pod tym względem różnicy się od siebie, Eleno?
Spojrzała na niego w osłupieni, nie do końca rozumiejąc do czego dążył.
– Myślałam, że…
– Że potępiam Selene? – podpowiedział jej usłużnie. – Wbrew wszystkiemu sama Ciemność ma do bogini wielki szacunek… A więc również my, choć nie mogę powiedzieć, że postępujemy zgodnie z jej ideałami – przyznał. – Z tego powodu szlag mnie trafiał za każdym razem, gdy Isobel próbowała wzorować się na boginię. Między nią a Selene istnieje przepaść, której ta kobieta nigdy nie zrozumie – dodał lekceważącym tonem, jakby od niechcenia wzruszając ramionami.
Choć to mogło być wyłącznie jej wrażenie, była gotowa przysiąc, że Rafael wyrażał się na temat bogini w taki sposób, jakby ta była żywą istotą. Nigdy się nad tym nie zastanawiała, podczas ceremonii, które miała okazję oglądać w Mieście Nocy, zawsze myśląc o Selene jak o elemencie wierzeń – kimś, kto po prostu przewijał się przez pieśni, czytania i historie, które przytaczano podczas obrzędów. To było tak, jak z ludzkim Bogiem – kimś, w kogo istnienie tak naprawdę nie wierzyła, choć może powinna, skoro po świecie chodziło tyle wyjątkowych stworzeń. Sama należała do gatunku, który dla przeciętego człowieka wydawał się co najwyżej legendą, więc zaprzeczanie istnienia czegokolwiek, zaczynało jawić jej się jako co najmniej naiwne.
Jakkolwiek by nie było, nie chciała o tym myśleć. Ważniejsze było to, co dopiero miało nadejść i do czego od samego początku zmierzał Rafael, nawet jeśli jej przez cały ten czas towarzyszyły wątpliwości.
– Wy naprawdę bierzecie to pod uwagę, tak? – wtrącił Lawrence, jednak decydując się odezwać. Tym razem nie ruszył się z miejsca, po prostu im się przypatrując i wydając się nad czymś intensywnie myśleć. – Szanowna rodzinka wie, czy będą mieli niespodziankę? – dodał, choć po tonie głosu poznała, że domyślał się tego, jaka będzie odpowiedź.
– A wyglądam, jakby ktoś zamknął mnie w pokoju? – rzuciła w odpowiedzi, bezskutecznie próbując rozluźnić atmosferę.
L. zaklął, nie kryjąc niepokoju.
– Świetnie. Po prostu cudownie, ale… – Urwał, po czym z niedowierzaniem pokręcił głową. – I co ja mam w związku z tym zrobić?
– Chyba już ci tłumaczyłem – stwierdził ze spokojem Rafael. – Potrzebujemy kogoś, kto udzieli nam ślubu – dodał, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
O bogini, on naprawdę wszystko zaplanował, uprzytomniła sobie w oszołomieniu. Naprawdę chce, żebym ja…
– Tak, tłumaczyłeś. Ale dalej uważam, że to brzmi jak marny żart – żachnął się L. – Czy ja ci wyglądam na kapłankę? Nie ubiorę dla was sukienki i nie zatańczę dookoła ogniska, czy jak to tam się odbywa.
– Całe szczęście… – Rafa uśmiechnął się w nieco wymuszony sposób. – O to akurat nie śmiałbym prosić.
Wyrzuciła obie ręce ku górze, po czym cofnęła się o kilka kroków, stopniowo zaczynając wątpić w to, czy chciała uczestniczyć w ich dalszej dyskusji. Nie miała pojęcia, czego powinna się spodziewać, zresztą czuła się tak, jakby trwała w transie. Wszystko to, co działo się wokół niej, wydawało się dochodzić jakby z oddali, przytłumione i tak odległe, jak tylko było to możliwe. W głowie miała pustkę, przez co tym trudniej było Elenie przyjąć do wiadomości to, co najpewniej wkrótce miało się wydarzyć. Nawet gdyby Lawrence się nie zgodził…
Och, najistotniejsze było to, że naprawdę tego chciała – jakaś jej cząstka, ta najbardziej wpływowa. Co więcej, Rafa doskonale zdawał sobie z tego sprawę, przez co tym bardziej naciskał na przeprowadzenie ot tak, bez zbędnych przygotowań i informowania kogokolwiek.
Zdecydowanie nie tak wyobrażała sobie swój ślub, o ile ten kiedykolwiek by nastąpił, gdyby na jej drodze nie stanął Rafael. Przekonania, w których dorastała, sprawiły, że prędzej byłaby skłonna oczekiwać drogiego pierścionka zaręczynowego, dziesiątki gości, pięknej sukni ślubnej i możliwości do tego, żeby lśnić w towarzystwie, wyróżniając się w tłumie. Gdyby wszystko było takie, jak trzeba, na pewno odprawiłaby huczne wesele, podobne do tych, o których opowiadała jej Rosalie (ona i Emmett mieli już za sobą kilka takich uroczystości, co jakiś czas odnawiając przysięgę), a może nawet lepsze. Przy swoich siostrach mogłaby na to liczyć i chyba jakiś czas temu naprawdę chciałaby, by wszystko odbyło się w taki sposób, ale teraz…
Nagle uświadomiła sobie, że w przypadku Rafaela nie potrafiła wyobrazić sobie takiej szopki. Jeśli ceną za to, by zawsze mogli być razem, pozostawało trwanie w tajemnicy i szybki, tajny ślub, była gotowa się na to zdecydować choćby zaraz, niezależnie od konsekwencji. Miałaby iść do „ołtarza” w jeansach i z szopą na głowie? Nie ma problemu – dla niego jej wygląd i tak nie był istotny. Sama w którymś momencie przestała zwracać na niego aż taką uwagę i wcale nie czuła się z tego powodu źle, choć nie przypuszczała nawet, że będzie do tego zdolna. Podejrzewała, że kilka osób, które znała, byłoby w niemałym szoku, że to właśnie Elena Cullen mogłaby zdobyć się na coś takiego, a jednak również to przestało interesować – nie, skoro niezależnie od wszystkiego, czuła się po prostu dobrze.
– Jeśli chcesz, możesz iść do sypialni, lilan – rzucił Rafael, nagle zwracając się do niej. Jego ton złagodniał, kiedy przestał interesować się Lawrence’m. – Będziesz mogła się przygotować, a my… w tym czasie sobie pogadamy – dodał niemalże pogodnym tonem. Mogła się założyć, że L. nawet po części nie podzielał tego entuzjazmu.
Przygotować?! Do czego przygotować?!, pomyślała w panice, bo to brzmiało tak, jakby wszystko pozostawało kwestią co najwyżej minut albo godzin. Z drugiej strony, tak najpewniej było, o czym Rafa poinformował ją, jednoznacznie stwierdzając, że chciał doprowadzić sprawy do końca przed swoim wylotem do Volterry – a więc nadchodzącym wieczorem, co świadczyło o tym, że najbliższe godziny miały kazać się przełomowe. Serce zabiło jej szybciej, niemalże boleśnie obijając się o żebra, gdy w pełni to do niej dotarło, skutecznie przyprawiając dziewczynę o zawroty głowy. Już nie wiedziała, czego tak naprawdę chce, rozdarta pomiędzy pragnieniami a zdrowym rozsądkiem.
Ostatecznie nie odezwała się nawet słowem, w zamian ostrożnie wycofując się, by móc spełnić życzenie wpatrzonego w nią demona. Czuła, że ten odprowadził ją wzrokiem aż do drzwi sypialni, aż do momentu, w którym zniknęła w środku, ostatecznie tracąc z oczu obu nieśmiertelnych. Westchnęła cicho, przez kilka następnych sekund pragnąć roześmiać się w nieco histeryczny, co najmniej oszołomiony sposób. To wszystko wydawało się aż do tego stopnia szalone, ale mimo wszystko…
– Elena.
Ledwo powstrzymała okrzyk, słysząc za plecami znajomy głos. Błyskawicznie odwróciła się w stronę Liz, spoglądając na przyjaciółkę w oszołomieniu i samej sobie nie potrafiąc wytłumaczyć tego, jak mogła nie zauważyć dziewczyny wcześniej. Elizabeth siedziała na łóżku, na widok Eleny podrywając się na równe nogi i niemalże rzucając się ku zaskoczonej pół-wampirzycy, by móc wziąć ją w ramiona i jak gdyby nigdy nic uściskać.
– Co ty tutaj robisz? – zapytała cicho, w żaden sensowny sposób nie będąc w stanie wytłumaczyć tego, jakim cudem wcześniej nie wyczuła obecności człowieka w apartamentowcu.
– Jakaś ty miła – zadrwiła Liz, pośpiesznie wyślizgując się z objęć przyjaciółki, by łatwiej móc na nią spojrzeć. – Przyszłam, bo Rafael mnie poprosił – dodała i tym razem głos nawet jej nie zadrżał, kiedy wspomniała o demonie.
Elena uniosła brwi.
– Rafa o coś prosił? – powtórzyła z powątpiewaniem.
– Od biedy można to tak nazwać… Chyba – przyznała teatralnym szeptem, niespokojnie spoglądając na drzwi. – O Boże, nie wiem, co powinnam zrobić… Mam ci gratulować?
Otworzyła i zaraz zamknęła usta, co najmniej zaskoczona tym pytaniem. Czuła, że wszystko wymyka się jej spod kontroli, tym bardziej, że słowa dziewczyny były aż nazbyt oczywiste, jak nic dotycząc jednej, istotnej kwestii.
– Mój narzeczony aż do tego stopnia nie potrafi trzymać języka za zębami? – wypaliła, dopiero po dłuższej chwili uświadamiając sobie, co tak naprawdę powiedziała.
Zakryła usta dłonią, coraz bardziej oszołomiona. Zabawne, ale pomimo przerażenia, sam wydźwięk tych kilku słów sprawił, że poczuła się dobrze – tak, jakby wszystko było na swoim miejscu, jakkolwiek irracjonalnym stwierdzeniem by się to nie wydawało.
– Więc jednak… – Liz wydawała się co najmniej oszołomiona. – Myślałam, że dostanę zawału, kiedy wczoraj nas tak zostawiłaś i… Zdajesz sobie sprawę z tego, że to nie było przyjemne? – dodała, a Elena westchnęła.
– Przepraszam – zreflektowała się.
Elizabeth skinęła głową.
– Rozmawiałam z nim trochę i… Och, sama nie wiem, co myśleć i to zwłaszcza o tym, że moja najlepsza przyjaciółka nie wspomniała mi o zaręczynach – dodała, po czym bezceremonialnie ujęła Elenę za rękę. Przez twarz dziewczyny przemknął cień. – Nie nosisz pierścionka…?
– Jeszcze go nie dostałam – przyznała zgodnie z prawdą. – W zasadzie Rafa postawił mnie przed faktem dokonanym wczoraj w nocy, więc… – zaczęła, ale Liz zdecydowała się jej przerwać:
– Chwila – poprosiła, starannie dobierając słowa. – Zaręczyliście się chwilę temu i już bierzecie ślub? Po tym, jak wczoraj zrobiłaś scenę i… Chyba czegoś nie rozumiem – przyznała, a Elena parsknęła pozbawionym wesołości śmiechem.
– Witaj w moim świecie.
Jeszcze kiedy mówiła, wyminęła Elizabeth, podchodząc do łóżka i ciężko opadając na materac. Ukryła twarz w dłoniach, energicznie pocierając skronie i bezskutecznie próbując doprowadzić się do porządku. Już niczego nie była pewna, szczerze wątpiąc w to, czy cokolwiek z tego, co działo się wokół niej, miało jakikolwiek sens.
Wyczuła ruch, a chwilę później Liz znalazła się przy niej, kucając tuż naprzeciwko. Kiedy Elena spojrzała na nią przez rozstawione palce, przekonała się, że przyjaciółka wyglądała na co najmniej zmartwioną – i to nie tyle tym, że po raz kolejny znalazła się w należącym do wampira apartamencie, a w sąsiednim pokoju dodatkowo znajdował się demon, ale… nią.
– Wszystko w porządku? – zapytała cicho Liz. – Wyglądasz na podenerwowaną i… Boisz się, prawda? – oznajmiła pod wpływem impulsu.
W pierwszym odruchu zapragnęła zaprotestować, zbyt dumna, by tak po prostu się do tego przyznać, ale ostatecznie tego nie zrobiła. W zamian z wolna skinęła głową, decydując się postawić na szczerość. Kto jak kto, ale Elizabeth, którą sytuacja zmusiła do ciągłej ucieczki przed własnym bratem, musiała doskonale zdawać sobie sprawę z tego, co oznacza strach.
– Ale to nie tak, że chodzi o Rafaela – zapewniła pośpiesznie, decydując się postawić sprawę jasno. – Kocham go… I wiesz, ja tego chcę – dodała z naciskiem. Co do tej jednej kwestii nie miała najmniejszych nawet wątpliwości. – To po prostu… dzieje się bardzo szybko.
– Delikatnie rzecz ujmując – przyznała z wahaniem Liz. – Nie żebym sądziła, że to głupie, ale…
– Chodzi o to, że być może nie mamy czasu – wyszeptała, ostrożnie dobierając słowa. – On mi o tym nie mówi, ale tak naprawdę oboje to rozumiemy… To, że w każdej chwili mogę…
– Przestań – jęknęła Liz. – To się nie stanie, tak? Na pewno nie.
Chyba naprawdę w to wierzył, a przynajmniej to wydawał się sugerować jej ton. Elena zamarła, przysłuchując się słowom przyjaciółki i przynajmniej próbując w nie uwierzyć. Problem polegał na tym, że usiłowała tego dokonać przez całe tygodnie, bezskutecznie na dodatek, bo przecież doskonale wiedziała, jak wizje działały w przypadku Isabeau.
– Wiem jedynie, że w przypadku moim i Rafy nie ma już niczego, co tak naprawdę wyda mi się szalone – wyznała pod wpływem impulsu. – Czy to oznacza, że już zwariowałam, Liz? Może tak, ale… chyba nawet o to nie dbam.
Przyjaciółka przypatrywała się jej przez dłuższą chwilę, zamyślona i milcząca, to jednak wydało się Elenie właściwe. W tamtej chwili zaczęła być Rafaelowi wdzięczna za to, że z jakiegoś powodu dziewczynę tutaj sprowadził, tym bardziej, że wcale nie musiał ufać komuś, kogo nie znał i kto pozostawał w bliskim związku z Uzdrowicielem – a więc kimś, kto mógłby okazać się problematyczny, gdyby przypadkiem poznał prawdę. Pomyślała, że nawet jeśli Rafa nie rozumiał, co takiego znaczyła dla niej przyjaźń z Liz, przynajmniej dobrze przewidział, że bliskość dziewczyny podziała na nią kojąco. Potrzebowała tego, zresztą tak jak i kogoś, kto miałby szansę utwierdzić ją w przekonaniu, że robiła dobrze.
– A ja widzę jedynie to, że się zmieniłaś – przyznała Elizabeth. Elena uniosła brwi, bo choć sama podejrzewała to od dłuższego czasu, czymś zgoła innym było usłyszeć takie stwierdzenie z ust bliskiej osoby. – Jeszcze nie jestem pewna, co to oznacza, ale kiedy o nim mówisz… Cokolwiek chcesz zrobić, ja tutaj będę, tak? – dodała po chwili wahania. – Nawet jeśli uważam, że to naprawdę szalone.
To wciąż nie tłumaczyło tego, co powinna zrobić w związku z zaistniałą sytuacją, ale z jakiegoś powodu poczuła się o wiele lepiej. Bez słowa wyciągnęła ręce, chcąc ponownie wziąć Liz w ramiona, bynajmniej nieskrępowana tym, że mogłyby się przytulać. To było znajome i przyjemne, tym bardziej pożądane po wszystkich tych tygodniach stresu i wątpliwości. Co więcej, na każdym kroku uświadamiała sobie, że poznanie tej dziewczyny było jednym z najlepszych wydarzeń, jakie spotkały ją w życiu, nawet jeśli wcześniej nie zdawała sobie z tego sprawy. Teraz wyraźnie widziała, że to wcale nie wyglądało tak, jak sugerowała ją Rosalie – nie doświadczała czegoś, co dobre mogło okazać się zaledwie przez chwilę i co mogłaby tak po prostu porzucić w odpowiednim momencie. Elizabeth nie pojawiła się po to, by w sprzyjającym momencie móc ją porzucić albo – czego wciąż nie mogła siostrze zapomnieć – chcieć zabić.
W zasadzie gdyby miała wybierać, kogo tak naprawdę uważała za członka rodziny, prędzej wskazałaby właśnie Liz, aniżeli kogokolwiek innego.
Zamrugała pośpiesznie, czując pieczenie pod powiekami. Nie chciała przyznawać się do słabości, nawet pomimo świadomości tego, że w zaistniałej sytuacji jak najbardziej mogła sobie na to pozwolić. Nie miała pojęcia, jak wiele czasu spędziły razem, rozmawiając i pocieszając się, ale zdawała sobie sprawę z tego, że powinny się pośpieszyć. Już nie słyszała ani Rafaela, ani Lawrence’a, co najpewniej oznaczało, że tych dwóch zdołało dojść do porozumienia, o ile w ich przypadku to w ogóle było możliwe. Wniosek, który w naturalny sposób nasunął się dziewczynie na myśl, wydawał się dość oczywisty i sprawdzał się przede wszystkim do tego, że powinna zacząć się oswajać z myślą o tym, że jednak tego wieczora miała zrobić coś szalonego – najdelikatniej rzecz ujmując.
– Nie żebym pytała złośliwie, ale… wciąż nie powiedziałaś mi, co tak naprawdę tutaj robisz – odezwała się po chwili wahania, jednak decydując się przerwać panującą w sypialni ciszę.
Liz wysiliła się na blady uśmiech, po czym rzuciła dziewczynie wymowne, bliżej nieokreślone spojrzenie. Nie wydawała się urażona pytaniem, ale i tak dłuższa chwila minęła, zanim ostatecznie zdecydowała się odpowiedzieć.
– Ja? To chyba oczywiste – obruszyła się. – Dowiedziałam się, że najpewniej wychodzisz za mąż… A każda panna młoda potrzebuje druhny, tak?
Uniosła brwi, co najmniej zaskoczona. Nie wątpiła w to, że Rafael żył długo i widział to i owo, ale jego dbałość o szczegóły zaczęła go porażać. Cóż, chyba nawet nie zdziwiłaby się, gdyby okazało się, że za wszystkim tak naprawdę stała Mira, choć i demonica nie wyglądała Elenie na kobietę, która kiedykolwiek mogłaby wejść w poważny związek, myśleć o ślubie i wszystkim tym, co mogło wiązać się z układaniem sobie życia w ten sposób.
Cóż, pod tym względem ja i Rafa też nie jesteśmy normalni. Zero dzieci, rodziny, chodzenia z pierścionkiem zaręczynowym na palcu czy domku z ogródkiem… O nocy poślubnej nie wspominając, pomyślała i w tamtej chwili była naprawdę bliska tego, żeby się roześmiać.
– Jeśli wiesz, co Rafa miał na myśli przez przygotowania, byłoby cudnie…
Nie miała pojęcia, co właśnie robiła, ale jeśli miała być ze sobą szczera, ta niepewność przeszkadzała jej coraz mniej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa