
Elena
Właściwie sama nie była pewna
tego, dlaczego wcześniej nie wyczuła Carlisle’a, a tym bardziej dlaczego
mimowolnie spięła się na jego widok. Potrzebowała dłuższej chwili, żeby wziąć się
w garść i we względnie swobodny sposób zmusić się do tego, żeby spojrzeć
ojcu w oczy. Zawsze była dobrą aktorką, a w tamtej chwili udało
jej się wysilić na słodki, niewinny uśmiech.
– Bo
wychodzę – zapewniła takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na
świecie. – Z Liz – dodała, aż nazbyt świadoma tego, że ta wymówka jest
jedną z najbezpieczniejszych, jaką mogła mieć, zwłaszcza odkąd
wtajemniczyła przyjaciółkę w istnienie Rafaela i to, jaką ten
odgrywał dla niej rolę.
Mimowolnie
pomyślała o tym, że powinna porozmawiać z dziewczyną o tym, co
wydarzyło się dzień wcześniej, tym bardziej, że w zdecydowanie nieuprzejmy
sposób zostawiła Elizabeth sam a sam z demonem. Była pewna, że Rafa
nie zrobił jej krzywdy, tym bardziej, że oboje znajdowali się w centrum
handlowym, ale względem kogoś, kto miał powody do tego, by co najmniej obawiać
się pobratymców jej partnera, takie doświadczenie zdecydowanie nie było
przyjemne. Tak przynajmniej zakładała, mogąc co najwyżej zgadywać, co takiego
działo się w głowie Liz, tym bardziej, że starała się unikać tematu
Huntera. Cóż, sama zainteresowana również nie wracała do tego momentu z przyjemnością.
– Ach, tak…
– Rzucił jej dość wymowne spojrzenie, a przynajmniej takie odniosła
wrażenie. Zorientowała się, że był zmartwiony, co teoretycznie jej nie dziwiło,
bo wszyscy zachowywali się podobnie od dnia rozmowy z Isabeau. – Między
wami jest chyba lepiej, prawda? – zauważył i w tamtej chwili udało
jej się odrobinę rozluźnić.
– Już od
jakiegoś czasu – przyznała zgodnie z prawdą.
Cieszyło ją
to, że przynajmniej nie musiała się nad tym rozwodzić, w przypadku
rodziców nigdy tak naprawdę nie narzekając na brak prywatności. Wiedziała, że
może powiedzieć im wszystko, ale… Albo raczej prawie wszystko, bo jakoś nie sądziła, by którekolwiek z nich
ot tak przyjęło do wiadomości to, co działo się wokół niej. Wciąż nie
wyobrażała sobie tego, że miałaby przyjść do zwykle wyrozumiałej, kochanej Esme
i oznajmić jej, że jest bezgranicznie zakochana w pewnym demonie, na
dodatek ze wzajemnością, a tym bardziej, że właśnie wybierała się zrobić
coś wyjątkowo szalonego. W przypadku Carlisle’a to również nie wchodziło w grę.
Mamo, tato… Poznajcie mojego prawie-męża,
pomyślała z przekąsem, przez ułamek sekundy mając ochotę roześmiać się w nieco
histeryczny sposób. Nie, to naprawdę nic
takiego, że przez lata stał po stronie Isobel, która – tak swoją drogą – wciąż
żyje i najpewniej zrobi coś głupiego podczas balu. I nie, on sobie
tylko żartował z tym, że kiedyś chciał was wszystkich pozabijać, poza tym…
Ale liczy się to, że jesteśmy szczęśliwi, prawda?!
Och, tak –
takie wytłumaczenie brzmiało doskonale! Aż nie mogła doczekać się tego, by móc
przeprowadzić tę rozmowę, tym bardziej, że ta zapowiadała się w co
najmniej fascynujący sposób.
Zawahała
się, mając wrażenie, że teraz teoretycznie mogła się wycofać, nie po raz
pierwszy zresztą ograniczając rozmowę z którymkolwiek z członków
rodziny do kilku lakonicznych zdań. Nigdy nie była z bliskimi szczególnie
blisko, nawet z własnymi rodzicami, choć ci zawsze mogli na nią liczyć –
przynajmniej teoretycznie, w większości przypadków, tak jak wtedy, gdy
chcąc nie chcąc dała wyciągnąć się na ten cholerny wieczorek w domu
Elliotta. Nigdy nie miała też wątpliwości co do tego, że mogła oczekiwać od
rodziny wsparcia, niezależnie od tego, co by się wydarzyło. Mimowolnie
pomyślała, że pod względem relacji z innymi zachowywała się niemniej
płytko, co i względem znajomych w szkole, kolejny raz otrzymując o wiele
więcej, aniżeli mogłaby sobie zasłużyć, ale prawie natychmiast odrzuciła od
siebie tę myśl.
Jakkolwiek
by nie było, coś sprawiło, że jednak się zawahała, nie od razu decydując się na
to, żeby odejść. Zawahała się, uważnie przypatrując ojcu i mając niejasne
wrażenie, że wydarzyło się coś, czego nie do końca była świadoma. Już i tak
w ostatnich dniach miała wrażenie, że zdecydowanie za mało czasu spędzała z bliski,
podświadomie dążąc do tego, żeby wszystko naprawić – chociaż trochę, zupełnie
jakby w każdej chwili mogło okazać się, że już nie będzie miała po temu
okazji. Z drugiej strony, być może o wiele lepsze było to, że
wszystko odbywało się w tak luźny, pozornie nic nieznaczący sposób, bo
gdyby faktycznie miało jej zabraknąć, nikt nie cierpiałby w aż tak silny
sposób i…
Och, sama
myśl o tym wydała się Elenie co najmniej przerażająca.
– Coś się
stało? – zapytała, zanim zdążyła zastanowić się nad tym, co i dlaczego
robi.
Oparła się
plecami o poręcz, żeby łatwiej zapanować nad sobą i zebrać myśli.
Sama nie była pewna, czego tak naprawdę powinna się spodziewać, ale całą sobą
czuła, że coś jest na rzeczy. Co jak co, ale zdążyła zaobserwować, że w przypadku
taty dość proste było, by przewidzieć w jakim był nastroju. Może ludzi
dało się łatwo nabierać, ale ona znała go zbyt dobrze, by nie zorientować się,
że coś się dzieje. W ostatnim czasie co prawda wszyscy trawli w ciągłym
napięciu, ale i tak całą sobą czuła, że atmosfera w domu jest napięta
– i to najdelikatniej rzecz ujmując.
– Nic
takiego – zapewnił ją pośpiesznie. Prychnęła, co najmniej sfrustrowana, nie po
raz pierwszy mając wrażenie, że wszyscy spoglądają na nią tak, jakby wciąż była
dzieckiem. – Nie musisz się przejmować, kochanie.
– No
oczywiście… – rzuciła z irytacją, nie szczędząc sobie sarkazmu. – W końcu
nie zauważam, że coś jest nie tak, prawda…? – dodała, o czym westchnęła,
kiedy poczuła na sobie jego niemalże zatroskane spojrzenie. – Chodzi o wizję
Beau?
Drgnął,
ostatecznie ani nie potwierdzając, ani nie próbując zaprzeczać. Czekała
cierpliwie, w duchu odliczając kolejne sekundy i za wszelką cenę
próbując zorientować się, co tak naprawdę było na rzeczy.
–
Przejmujesz się tym – nie tyle zapytał, co stwierdził.
Spojrzała
na niego z niedowierzaniem, sama niepewna tego, jak powinna zinterpretować
jego słowa. To było tylko i wyłącznie jej wrażenie, że próbował zmienić
temat, czy może… nieświadomie jednak trafiła w sedno?
– Nie tak
bardzo, jak powinnam – przyznała zgodnie z prawdą, jakby od niechcenia
wzruszając ramionami. – Jedynym, co przychodzi mi do głowy, kiedy myślę o wizji
Beau, jest ten bal… A mnie na nim nie będzie, tak? Chyba tyle, jeśli
chodzi o potencjalne niebezpieczne sytuacje – dodała bez przekonania, jednocześnie
próbując wybadać, czy Lawrence’owi w ogóle udało się choć napomnieć o tym,
że wyjazd do Włoch mógłby być złym pomysłem.
Poczuła na
sobie co najmniej zaskoczone spojrzenie ojca.
– Nie
lecisz z nami do Volterry? – zapytał i wydał jej się jeszcze bardziej
zmartwiony. Uniosła brwi, co najmniej zaskoczona taką reakcją.
– To źle?
Carlisle
pokręcił głową.
– Gdyby to
zależało ode mnie, jak najbardziej wolałbym, żebyś trzymała się z daleka –
przyznał, ostrożnie dobierając słowa. – Problem w tym, że Aro chce cię
poznać… Już od dłuższego czasu, jak mniemam – dodał, a Elena zamarła.
– A to
niby co ma znaczyć? – wyrzuciła z siebie na wydechu, coraz bardziej
podenerwowana.
Nerwowo
zacisnęła dłonie w pięści, mając problem z tym, żeby w obecnej
sytuacji zachować spokój. Miała wiele wątpliwości, te jednak wydały się
dziewczynie niczym w porównaniu do tego, czego doświadczyła w tamtej
chwili. Pustka w głowie również nie ułatwiała, wręcz zaczynając
doprowadzać Elenę do szału, tak jak i coraz liczniejsze pytania, które
miała ochotę zadać. Wiedziała, że sytuacja nie prezentowała się najlepiej, ale
po tym, czego dowiedziała się teraz…
– Nasze
relacje z Volturi są dość skomplikowane, przecież wiesz – przypomniał jej
Carlisle. – Trudno mówić o pokoju, ale przynajmniej do tej pory udawało
nam się unikać konfliktów. Po tym zaproszeniu… Cóż, nie sądzę, żeby Aro przyjął
do wiadomości jakiekolwiek tłumaczenia, jeśli chodzi o twoją osobę, Elenę
– powiedział i nagle wydał jej się jeszcze bardziej niespokojny. – Wiem,
że sporym zaskoczeniem było już samo to, że mogłabyś się pojawić. Szansa na to,
że jak i Esme kiedykolwiek… Sama rozumiesz – dodał, więc krótki skinęła
głową. – To oczywiste, że będzie chciał cię poznać.
– Czyli co?
– niemalże warknęła, nie kryjąc frustracji. Rafaelowi
się to nie spodoba, pomyślała, ale doszła o wniosku, że tę kwestię z powodzeniem
może zacząć roztrząsać później. W najgorszym wypadku zawsze mogła skończyć
w jakiejś piwnicy… – Tak naprawdę nie mam wyboru?
Mimowolnie
wzdrygnęła się, gdy zamiast odpowiedzi Carlisle przesunął się bliżej,
bezceremonialnie biorąc ją w ramiona. W pierwszym odruchu chciała się
odsunąć, ale ostatecznie tego nie zrobiła, stopniowo zaczynając się rozluźniać,
a ostatecznie po prostu się w niego wtulając. Nie pamiętała, kiedy
ostatni raz to robiła – nie tak po prostu, bo ni liczyła tego momentu, w którym
wpadła do domu roztrzęsiona po ataku Elliotta i Huntera – to jednak wydało
się Elenie najmniej istotne. Czuła się dobrze, a chyba o to tak
naprawdę chodziło, tym bardziej, że coraz częściej myślała o tym, co tak
naprawdę powinna zrobić z rodziną.
– Nie
zamierzam pozwolić na to, żeby stała ci się krzywda… Żadne z nas nie
zamierza do tego doprowadzić – dodał z naciskiem, p czym spojrzał na nią w sposób
sugerujący, że nade wszystko zależało mu na to, by właściwie zrozumiała jego
słowa. – Nie wiem jeszcze, co zrobimy, ale na pewno będziesz bezpieczna… Słyszysz,
co mówię, Eleno? – zapytał, więc nieco oszołomiona, w pośpiechu skinęła
głową.
– Tak, ale…
– Cokolwiek
się wydarzy, będzie w porządku – przerwał i odniosła wrażenie, że
naprawdę w to wierzył.
Gdyby do
tego wszystkiego po tym wszystkim była w stanie tak po prostu w te
zapewnienia uwierzyć, wszystko stałoby się o wiele prostsze.
No cóż,
najwyraźniej nie było jej to dane.
Dłuższa
chwila minęła, zanim w końcu wyrwała się z domu, jeszcze przez jakiś
czas wahając się nad tym, czy oby na pewno powinna udać się prosto do
apartamentowca. Już nie zastanawiała się, jak bardzo szalonym było to, co
zamierzała zrobić z Rafaelem – podjęła decyzję, a coś w rozmowie
z ojcem sprawiła, że czuła się jej pewniejsza niż kiedykolwiek wcześniej.
Cokolwiek czekało ją w przyszłości – tylko ból czy może śmierć – już i tak
nie miała na to wpływu, zresztą miała wrażenie, że nie pozostało jej nic
innego, ja tylko pogodzić się ze wszystkim, co dopiero miało nadejść.
Ucieczka
przed przeznaczeniem co najwyżej mijałaby się z celem.
Początkowo
nie miała ochoty na długi spacer po mieście, ale nadmiar myśli sprawił, że
również ta kwestia uległa zmianie. Szła przed siebie, obojętna na mróz i to,
że Rafael najpewniej zabiłby ją za to, że nawet nie próbowała się wysilać,
zachowując się jak ktoś, kogo wcale w każdej chwili nie mogło spotkać coś
złego. W zamyśleniu początkowo nie zauważyła Ravena, orientując się, że
ten był w pobliżu dopiero w chwili, w której z głośnym
skrzekiem zatoczył tuż nad nią koło, przy okazji omal nie przyprawiając
dziewczyny o zawał serca.
– No co? –
żachnęła się, mimowolnie wzdrygając i ledwo będąc w stanie
powstrzymać przed odgonieniem go, kiedy jak gdyby nigdy nic przysiadł na jej
ramieniu. Jeszcze jakiś czas temu byłaby przerażona, ale teraz obecność ptaka
wydawała jej się najzupełniej normalna. – Błagam, powiedz mi, że przynajmniej
ty jesteś jakąś oznaką pomyślności czy coś… – mruknęła, choć doskonale zdawała
sobie sprawę z tego, co symbolizował jej niechciany towarzysz.
– Kraaa…
Westchnęła.
To już była jakaś odpowiedź – i to pomimo tego, że nie potrafiła jej
zrozumieć.
– Wciąż
lepsze niż bocian, nie? – mruknęła, a Raven z zaciekawieniem
przekrzywił głowę, jakby spojrzenie na nią pod innym kątem mogło pomóc mu w wyciągnięciu
jakichś szczególnie interesujących, ambitnych wniosków. – Nieważne.
Zostawił ją
na krótko przed tym, jak znalazła się w bardziej zatłoczonej części
miasta, zupełnie jakby wiedział, że dziewczyna rozmawiająca z krukiem nie
zostałaby zbyt dobrze odebrana przez przechodniów. Być może całkiem już
oszalała, w ogóle biorąc pod uwagę to, że akurat Raven mógłby dysponować jakimikolwiek
ukrytymi zdolnościami dedukcyjnymi, ale nawet to wydawało się lepszą
perspektywą od rozmyślania o śmierci, balu i całym tym szaleństwie,
które dopiero miało nastąpić. Choć stała się trzymać te myśli i emocje,
które w naturalny sposób wywoływały, na dystans, to okazało się trudne,
przez co każda możliwość tego, żeby zająć czymś umysł, wydała się Elenie równie
atrakcyjna – i to nawet w przypadku tego, że mogłaby zrobić z siebie
idiotkę.
Wciąż nie
miała pewności, tak naprawdę powinna zrobić w związku z tym, czego
dowiedziała się od Carlisle’a. Czuła, że gdyby choć spróbowała napomnieć Rafie o tym,
że istniała szansa, iż jednak miała zjawić się w Volterze, demon zrobiłby
wszystko, byleby do tego nie dopuścić. Zdawała sobie sprawę z tego, że w przypadku
tej istoty każde rozwiązanie jawiło się jako równie prawdopodobne, a on
nie zawahałby się przed niczym, byleby postawić na swoim. Gdyby zapewnienie jej
bezpieczeństwa wymagało od niego zabicie kogoś albo zamknięcie jej gdzieś, po
prostu by to zrobił i to niezależnie od tego, czy po wszystkim
zamierzałaby zrobić mu krzywdę. Cóż, była w stanie to zrozumieć i może
nawet powinna cieszyć się, że aż do tego stopnia była dla niego ważna, ale wciąż
nie mogła zapomnieć o najbliższych – i o tym, że podczas balu
wszystkim, których kochała, miało grozić niebezpieczeństwo. Jeśli tata
twierdził, że Aro nie zaakceptowałby jej nieobecności…
To też część jej planu?, pomyślała
mimochodem. Jeśli przyjdę, będzie mogła
mnie zobaczyć… I nabierze pewności, że wciąż jestem żywa, uświadomiła
sobie i z jakiegoś powodu serce zabiło jej jeszcze szybciej. Wyjazd
tam był niemalże równoznaczny z prośbą o to, żeby ktoś w końcu
ją zabił, dokładnie tak, jak życzyła sobie tego królowa.
Problem
polegał na tym, że tak naprawdę nie miała wyboru – nie tylko przez wzgląd na
samą siebie, ale przede wszystkim całej rodziny. Musiała ich chronić, tym
bardziej, że wszystko wskazywało na to, iż interwencja Lawrence’a nic nie
wniosła. Nagle wręcz zwątpiła w to, czy wampir w ogóle poruszył ten
temat, nawet pomimo obietnicy, którą na nim wymogła. Obaj – on i Carlisle
– zachowali się dziwnie i chociaż nie miała pewności, co tak naprawdę to
oznaczało, wyczuła, że coś zdecydowanie jest na rzeczy. Musiała przynajmniej
spróbować dowiedzieć się, co to oznaczało, najlepiej jeszcze przed dniem balu,
choć niemalże natychmiast zwątpiła w to, czy w ogóle będzie miała po
temu okazję.
Jakkolwiek
by nie było, wniosek nasuwał się tylko jeden, choć zdecydowanie nie była nim
usatysfakcjonowana – a mianowicie to, że nie mogła powiedzieć Rafaelowi
prawdy. Chciała pocieszać się tym, że zachowanie pewnych kwestii dla siebie
wcale nie równało się kłamstwu, ale to nie sprawiło, że poczuła się jakkolwiek
lepiej. Wręcz przeciwnie – robiło jej się niedobrze na samą myśl o tym, że
miałaby spojrzeć mu w oczy, uśmiechać się i gorączkowo zapewniać, że
nie miała w planach zrobienia niczego głupiego, kiedy on uda się do
Volterry, by móc stanąć u boku królowej.
Kiedy właściwie kłamanie stało się takie
trudne, pomyślała, potrząsając z niedowierzaniem głową. Nie raz
potrafiła łgać, spoglądając swojemu rozmówcy w twarz i wciąż brnąć w swoją
wersję wydarzeń. Tak było nie raz, zwłaszcza w ostatnim czasie, kiedy
musiała zapewniać bliskich, że akurat wybierała się na spotkanie z Liz
albo dodatkowy trening – gdziekolwiek, byleby usprawiedliwić swoje liczne
zniknięcia, kiedy to widywała się z Rafaelem. Komplikacje pojawiały się
dopiero w chwili, kiedy w grę wchodził ten drugi – ktoś, kto robił
dla niej wszystko i… kogo obiecała się poślubić, jakkolwiek irracjonalnie by to
nie brzmiało.
Cóż,
rozpoczynanie małżeństwa z czymkolwiek niewłaściwym na sumieniu,
zdecydowanie nie było satysfakcjonującą perspektywą.
Potrząsnęła
głową, próbując zmusić się do tego, żeby zacząć myśleć w logiczny,
bardziej praktyczny sposób. Gdyby miała inny wybór, postąpiłaby inaczej – była
tego pewna, zresztą tak i słuszności tego, co zdecydowała się zrobić tym
razem. Rafael troszczył się o nią, ale na tym kończyła się jego ludzka
cząstka. Cullenowie czy jej kuzynostwo stanowili dla niego mało istotną kwestię
– przeszkodę, którą ewentualnie mógł się pozbyć albo poświęcić, gdyby okazało
się to niezbędne do tego, by zapewnić jej bezpieczeństwo. Ktoś, kto dopiero
uczył się kochać, zdecydowanie nie rozumiał wartości, jaką była rodzina. Ba!
Jeszcze jakiś czas temu sama nie miała pewności, co to tak naprawdę oznacza,
zaczynając pojmować pewne rzeczy dopiero teraz, stojąc w obliczu straty.
To wydało jej się najgorsze, tak jak i to, że mogłaby dostrzegać wszystko
to, co było naprawdę istotne, aż tak późno.
Zabawne, że każdy staje się mądrzejszy
dopiero w chwili, kiedy jest za późno…
Mimowolnie
zadrżała, nie tyle z zimna, co narastającego z każdą kolejną sekundą
niepokoju. Zdecydowanie zbyt często myślała o stracie, chwilami
przyłapując się na myśleniu, które jednoznacznie sugerowało, że już niejako
pogodziła się z perspektywą śmierci. Choć wizja Isabeau niczego nie
tłumaczyła, równie dobrze mogąc stanowić ostrzeżeniem prze tym, że miała zostać
dość poważnie ranna, Elenie o wiele prościej przychodziło branie pod uwagę
tego, że w dniu balu coś się zakończy – jej życie, dokładnie tak, jak
Isobel od samego początku sobie życzyła.
Jakby tego
było mało, wciąż nie znała odpowiedzi na pytanie, które dręczyło ją od chwili, w której
Rafael wyznał, jakie zadanie zostało mu przypisane. Nie rozumiała, dlaczego w ogóle
miałaby zginąć i czym zawiniła, choć bez wątpienia istniał jakiś powód,
dla którego znalazła się na czarnej liście samej matki wampirów. Rozumiała
zachcianki królowej – to, że ta istota była nieobliczalna i mogła z czystej
przyjemności chcieć pozbawić życia każdego, kogo tylko napotkałaby na swojej
drodze – ale nie wyobrażała sobie, by dla przypadkowej osoby, która nawet jej
nie poznała, wysilać się na wszystkie możliwe sposoby, na dodatek przez tak
długi okres czasu.
Rafael
również tego nie wiedział, choć początkowo miała nadzieję na to, że po prostu
ukrywał przed nią prawdę, nie czując się w obowiązku poinformować
niechcianą podopieczną o tym, dlaczego ktokolwiek chciał ją zabić. Co
więcej, sam zadał jej to pytanie, również nie pojmując postępowania Isobel.
Niewiedza wydała się Elenie najgorszym aspektem całej tej sytuacji, tym
bardziej, że miała wrażenie, iż zasłużyła przynajmniej na tyle – na to, by
przed śmiercią móc przynajmniej dowiedzieć się tego, dlaczego musiało do tego dojść.
Odrzuciła
od siebie niechciane myśli, próbując się uspokoić przed wejściem do znajomego
już apartamentowca. Wiedziała, gdzie znajdowała się winda i ostatecznie
zdecydowała się z niej skorzystać, doskonale zdając sobie sprawę z tego,
że Rafael nie uwierzyłby jej, gdyby poinformowała go, że dla zdrowia i ładnej
sylwetki postanowiła pobiegać po schodach. Coś ścisnęło ją w gardle, kiedy
zatrzymała się przed zamkniętymi drzwiami, nerwowo szukając swojego kompletu
kluczy i mimowolnie zastanawiając się nad tym, czego tak naprawdę powinna oczekiwać,
tym bardziej, że…
Aż
wzdrygnęła się, kiedy drzwi otworzyły się samoistnie. Takie przynajmniej odniosła
wrażenie, póki po błyskawicznym poderwaniu głowy nie zauważyła wyraźnie
podenerwowanego, wpatrzonego w nią Lawrence’a. Jakby tego było mało,
wampir już na wstępie bezceremonialnie chwycił ją za ramię, w zdecydowanie
niedelikatny sposób wciągając do środka i sprawiając wrażenie kogoś, kto
jedynie cudem powstrzymuje się przed rozszarpaniem na kawałeczki pierwszej
osoby, która choć spróbuje wytrącić go z równowagi.
– A teraz
do rzeczy – niemalże zażądał, dla lepszego wydźwięku decydując się energicznie
nią potrząsnąć. – Czy mogę wiedzieć, co wam znowu strzeliło do głowy…?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz