
Elena
♪ Ashes Remain – „Without you”
Przystanęła w progu,
uważnie wodząc wzrokiem na prawo i lewo. Salon wyglądał na opustoszały, co
w pierwszym odruchu skutecznie ją zdezorientowało. Rzuciła Liz pytające
spojrzenie, ale ta jedynie wzruszyła ramionami. W tamtej chwili pozwoliła
tego, że tak po prostu wyprosiła Mirę, nie sprawdzając, czy kobieta miała jej
do powiedzenia coś konkretnego, ale ostatecznie zdecydowała się o tym nie
myśleć.
– Rafa? –
zaryzykowała. Jej głos zabrzmiał co najmniej nienaturalnie w panującej
ciszy.
Jeśli to
miał być żart, mógł liczyć się z tym, że zamierzała zrobić mu krzywdę.
Czuła się zbyt podekscytowana, by ot tak móc się wycofać i to niezależnie
od ewentualnej przyczyny. Już i tak była przerażona, a gdyby do tego
wszystkiego okazało się, że coś poszło nie tak…
– Na górze
– usłyszała znajomy głos od strony tarasu.
Miriam
stała w progu, jakby od niechcenia opierając się o framugę. Wydawała
się znudzona, choć to równie dobrze mogło być tylko celowo przybraną pozą – w jej
przypadku każda możliwość wydawała się prawdopodobna.
Elena
mimowolnie zadrżała, sama niepewna dlaczego. Próbowała zrzucić wszystko na
chłodne, zimowe powietrze, które bez trudu przeniosło przez cienki materiał
sukienki, ale i to nie było takie oczywiste. Nadmiar emocji sprawiał, że i tak
ledwo trzymała się na nogach, a skoro do tego wszystkiego pojawił się
ktoś, kto mógł jej wskazać odpowiedni kierunek…
– Na
zewnątrz? – upewniła się, próbując skupić się na tym, co mówiła do niej
kobieta. O ile pamięć jej nie myliła, apartamentowiec nie miał dodatkowych
pięter.
– Aha. –
Mira uśmiechnęła się w co najmniej słodki sposób. Gdyby nie to, że w jej
przypadku taki gest wydawał się mieć w sobie coś drapieżnego, mógłby
wyglądać całkiem przyjaźnie. – Na dachu. Romantyk, nie?
Spojrzała
na Miriam najpierw z powątpiewaniem, mając nadzieję na to, że ta
ostatecznie się roześmieje, a po chwili z niedowierzaniem. No cóż, w końcu
czemu nie, prawda? To, że Rafael mógłby zechcieć znaleźć się blisko nieba,
wydawało się co najmniej oczywiste. Już wcześniej zauważyła, że w dość
szczególny sposób upodobał sobie apartamentowiec, najpewniej właśnie dlatego,
że ten znajdował się aż tak wysoko. Nigdy tak naprawdę go o to nie
zapytała, ale po tym, jak zachowywał się, kiedy nie mógł latać, zdążyła
zauważyć, że bliskość nieba stanowiła jedną z najistotniejszych kwestii – i że
najpewniej skrzydła pozostawały nielicznym (o ile nie jedynym) słabym punktem,
który posiadał.
– Czyli co?
– odezwała się z wyraźnym wahaniem Elizabeth. – Idziemy na korytarz szukać
schodów, tak?
Mira
uniosła brawo.
– Na pewno
jakieś są – zgodziła się, bynajmniej niezainteresowana – ale jak sądzisz, po co
ja tu stoję?
Nie musiała
spoglądać na przyjaciółkę, by wiedzieć, że ta najpewniej gwałtownie pobladła,
momentalnie się spinając, kiedy uświadomiła sobie, komu będzie musiała zaufać.
Elena przesunęła się, w pierwszym odruchu pragnąc chwycić dziewczynę za
rękę, ale powstrzymała się, aż nazbyt świadoma spojrzenia Miry. Była pewna, że
demonica już teraz świetnie bawiła się ich kosztem, więc dawanie jej
dodatkowych powodów było ostatnim, co tak naprawdę chciała zrobić.
– Cudownie
– mruknęła spiętym tonem. Nie dając sobie czasu na wahanie, szybkim krokiem
ruszyła w stronę tarasu.
Chłód
przybrał na sile, kiedy zaś znalazła się na zewnątrz, przekonała się, że pogoda
zdecydowanie nie sprzyjała wychodzeniu. Poderwała głowę, spoglądając wprost w szare,
zasnute ciężkimi chmurami niebo, wyglądające tak, jakby w każdej chwili
mogło się otworzyć. Zarówno taras, jak i znamienita większość widocznego z balkonu
Seattle pokryta była warstwą białego puchu, co samo w sobie wydawało się
dawać wyjątkowy efekt. Miała pewne wątpliwości co do tego, czy poruszanie się w wysokich
szpilkach, które wybrała dla niej Liz, było bezpieczne, ale ostatecznie doszła
do wniosku, że już i tak nie miała większego wyboru ani czasu na zmiany.
Nie była
pewna, która jest godzina, jednak na zewnątrz stopniowo zaczynało robić się
ciemno. Coś w zimowej, wieczornej aurze po raz kolejny przyprawiło ją o dreszcze,
ale nie zwróciła na to większej uwagi. To chyba oczywiste, że ten dzień musiał
być wyjątkowy, przynajmniej w jej odczuciu.
– No? –
ponagliła ją Mira, zdecydowanym ruchem wyciągając rękę.
Elena
pokręciła głową.
– Najpierw
Liz – nie tyle poprosiła, co wręcz zażądała. Chciała mieć przynajmniej
wrażenie, że jest w stanie zapanować nad sytuacją.
– Na wrota
piekielne… – Mira urwała, wyraźnie sfrustrowana. – Przecież jej nie upuszczę – żachnęła
się, ale przynajmniej nie próbowała protestować.
Elena
spojrzała na przyjaciółkę, spodziewając się jakichkolwiek uwag z jej
strony, ale nic podobnego nie miało miejsca. Dziewczyna wręcz ją zaskoczyła,
bez chwili wahania podchodząc bliżej – i to mimo wyraźnej niechęci
zbliżenia się do Miry. Nie odezwała się chociaż słowem, milczała i spięta,
zwłaszcza w chwili, w której demonica pochwyciła ją w pasie, by w następnej
sekundzie poderwać się ku górze.
To się nazywa „windą do nieba”, tak?,
pomyślała z przekąsem. Próbowała spojrzeć ponad krawędź dachu, ale to
okazało się niemożliwe, tym bardziej, że tuż nad jej głową rozciągała się
osłoną, mająca chronić balkon przed ewentualnymi opadami. Sądząc po obecności
śniegu, średnio spełniała swoje zadanie, ale jako zapewniający prywatność
parawan spełniała się świetnie.
Miała
wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim ponownie usłyszała charakterystyczny
dźwięk, który wydawały skrzydła Miry. Coś ścisnęło ją w gardle, kiedy
kobieta pojawiła się u jej boku, ale nie skomentowała tego nawet słowem.
– Jest okej
– usłyszała i aż uniosła brwi, bo to zabrzmiało trochę tak, jakby Miriam
próbowała ją pocieszyć.
Demonica
nie dodała niczego więcej, w zamian gestem dając Elenie do zrozumienia, że
ma się pośpieszyć. Chcąc nie chcąc przesunęła się bliżej, bynajmniej nie czując
się pewniej z myślą o tym, że miałaby zaufać komuś, względem kogo
miała tak wiele wątpliwości. W porównaniu z tym, czego doświadczyła w ostatnim
czasie, to wydawało się najmniej wymagającym zadaniem, ale i tak musiała
zmusić się do zachowania spokoju, kiedy Mira w końcu zdecydowała się do
niej zbliżyć. Wolała nie zastanawiać się nad tym, jak wyglądał pierwszy lot z Rafą,
kiedy to z pewnym względów wylądowała na ziemi i…
Miriam
rzuciła jej wymowne spojrzenie, po czym uśmiechnęła się w nieco złośliwy
sposób.
– Mnie nie
całuj, tak? – rzuciła, tym samym skutecznie wytrącając dziewczynę z równowagi.
– Za głośno myślisz.
Nie dodała
niczego więcej, w zamian błyskawicznie podrywając się ku górze. Elena
skrzywiła się, bo choć uścisk demonicy okazał się niemniej silny, co i ten,
którym zawsze obdarzał ją Rafael, w objęciach Miry czuła się co najmniej
dziwny. Fakt, że momentalnie znalazły się wystarczająco wysoko, by nawet jej
ewentualny upadek z wysokości kilku ładnych pięter, zaczął jawić się jako
coś co najmniej przerażającego. Nawet nie próbowała ukrywać tego, że mogłaby
mieć jakiekolwiek obawy, obojętna na to, co o takim stanie rzeczy mogłaby
pomyśleć trzymająca ją kobieta. Jakkolwiek by nie było, nawet jeśli Miriam
miała uwagi, ostatecznie zachowała je dla siebie, skupiona na tym, żeby kilka
zaledwie sekund przedostać się z balkonu na sam szczyt apartamentowca.
Elena
odsunęła się, ledwo tylko znalazła sposobność do tego, żeby pewnie stanąć na
nogach. Chciała rozejrzeć się dookoła, ale jej uwaga prawie natychmiast
skoncentrowała się na Rafaelu – w przeciwieństwie do niej porażająco wręcz
spokojnym i niemalże obojętnym, choć miała wrażenie, że to wyłącznie
pozory. Wyraźnie czuła na sobie intensywne spojrzenie pary lśniących,
niebieskich oczy i to wystarczyło, by z miejsca poczuła się co
najmniej nieswojo. Wciąż odczuwała chłód, w miarę jak zimne powietrze
przenikało materiał sukienki, którą miała na sobie, ale to uczucie zeszło
gdzieś na dalszy plan. Czuła się zbyt podekscytowana, by choć pomyśleć o przejęciu
się czymś tak małoistotnym jak temperatura albo to, czy zbierało się na opady
śniegu.
Nie miała
pewności, jakim cudem ostatecznie znalazła w sobie dość pewności na to,
żeby ruszyć się z miejsca. Poruszając się trochę jak w transie,
podeszła bliżej, skoncentrowana tylko i wyłącznie na Rafaelu. Zdawała
sobie sprawę z tego, że nie są sami, ale zignorowanie Lawrence’a i Liz
przyszło jej równie łatwo, co i oddychanie. O bogini…,
pomyślała, ale nawet nie potrafiła dokończyć, niepewna tego, o co tak
naprawdę powinna Selene prosić. Nigdy nie była religijna, nie interesując się
ludzkimi wierzeniami, a te z Miasta Nocy traktując trochę jak
ciekawostkę – dość atrakcyjną na dodatek, zważywszy na przebieg łatwo
zapadających w pamięć ceremonii. Nie miała całkowitej pewności, ale miała
wrażenie, że zwyczaje, którymi kierowały się wampiry, nie zakładały prowadzenia
panny młodej do ołtarza przez ojca, więc może przynajmniej ta jedna kwestia
pozostawała zgodna z założeniami, ale mimo wszystko…
– Obawiasz
się czegoś, lilan? – rzucił zaczepnym
tonem Rafa, rzucając jej zaciekawione spojrzenie. Przystanęła, balansując na
wysokich obcasach i próbując stwierdzić, jak powinna rozumieć jego
pytanie. – Wyglądasz na spiętą – wyjaśnił usłużnie.
– Dziwi cię
to? – Westchnęła, z niedowierzaniem kręcąc głową. – Nie wiem, co robię –
przyznała, choć to akurat pozostawało prawdą wyłącznie po części.
Nerwowo
wygładziła sukienkę, nie po raz pierwszy musząc powtarzać sobie to, że
zaciskanie palców na materiale nie jest najlepszym pomysłem. Chciała się
uspokoić i choć spróbować sprawiać wrażenie kogoś, kto nie przejmuje się
tym, co dzieje się wokół niej, ale to okazało się trudne. Czuła, że się trzęsie
i że nawet złapanie oddechu zaczyna być problematyczne, choć za wszelką
cenę próbowała to zrzucić na działanie ziemnego, nieprzyjemnego powietrza. Mimowolnie
wzdrygnęła się, kiedy przy pierwszej możliwej okazji Rafa ujął ją pod ramię i zdecydowanym
ruchem przyciągnął do siebie. Zajęła miejsce u jego boku, dopiero w tamtej
chwili stopniowo zaczynając się rozluźniać, zwłaszcza gdy nabrała pewności, że
wszystko jest w porządku, przynajmniej z jego perspektywy.
Chciał jej.
I to do tego stopnia, że ostatecznie znaleźli się tutaj, a to bez
wątpienia o czymś świadczyło.
Przymknęła
oczy, gdy ciepłe palce musnęły jej policzek. Jego dotyk był przyjemny, zresztą
nie miała wątpliwości co do tego, że specjalnie dotykał ją w ten sposób.
To sprawiło, że momentalnie zapragnęła wpaść mu w ramiona, a potem…
być może posunąć się trochę dalej, chociażby po to, żeby móc się rozgrzać, ale
prawie natychmiast odrzuciła od siebie taką myśl. Wiedziała, dlaczego tutaj
jest i do czego to wszystko zmierzało, choć tak naprawdę nie miała nawet
czasu na to, by odpowiednio oswoić się z tą myślą.
– Już w porządku?
– usłyszała i to nakłoniło ją do tego, by jednak na demona spojrzeć. –
Możemy zaczynać?
A mamy inny wybór…?
– Mhm…
– Ona
wygląda na bardzo gotowa – rzucił jakby od niechcenia L. – Nie żebym coś
sugerował, ale małżeństwa z przymusu to przeszłość – dodał, a Elena
drgnęła, prostując się niczym struna.
– Ja do
niczego go nie zmuszam – obruszyła się.
Lawrence
wydał z siebie przeciągłe westchnienie. Kiedy na niego spojrzała,
przekonała się, że wymownie wniósł oczy ku niebu, w niemej prośbie o nieco
więcej cierpliwości.
– Nie to
miałem… – Urwał, w ostatniej chwili decydując się powstrzymać od
jakichkolwiek tłumaczeń. – Może przejdźmy do rzeczy, dobra? Nie wierzę, że to
robię…
– Nie mnie
dbać o twoją wiarę – powiedział niemalże uprzejmym tonem Rafael. – W zasadzie
to jesteś tu tylko dla formalności, bo jedyna obecna w Seattle kapłanka
prędzej się na mnie rzuci, niż poprowadzi ceremonię. Zresztą i tak
przysięgamy przed Selene, o ile Elena nie życzy sobie czegoś innego.
O, proszę. Rafa, przecież to już prawie
próba pójścia na kompromis!, przeszło jej przez myśl i niewiele
brakowało, by wypowiedziała tych kilka słów na głos. Mogła tylko zgadywać, jak
zareagowałby na samą tylko wzmiankę o tym, że w mniej lub bardziej
świadomy sposób zaczynał działać tak, jakby byli partnerami. Wiedziała, że to
nie było dla niego naturalne i że najpewniej wielokrotnie jeszcze miał
zmusić ją do tego, by musiała wymóc na nim kilka ustępstw, ale mimo wszystko…
Wszelakie
myśli uleciały dziewczynie z głowy, kiedy Rafael zdecydowanym ruchem ujął
obie jej dłonie, zamykając je w zdecydowanym uścisku. Nie zaprotestowała, w zamian
decydując się na to, żeby spojrzeć mu w oczy. To wystarczyło, żeby
spoważniała, przejęta niejasnym przeczuciem, że nie tylko postępowała w sposób,
który można było określić mianem szalonego, ale też… wyjątkowy. To już, uświadomiła sobie i dopiero
w tamtej chwili uprzytomniła sobie, że wszystko to, co działo się wokół
niej, było prawdziwe. Stała tutaj, naprzeciwko kogoś, kogo naprawdę kochała i kto
chciał przyjąć ją w ten szczególny sposób, w zamian oferując jej
siebie – tak po prostu, choć jeszcze kilka tygodni temu takie ustępstwo byłoby
dla kogoś takiego jak Rafa nie do pomyślenia. Co więcej, oboje tego pragnęli, a teraz
zaledwie parę jeszcze niewypowiedzianych słów dzieliło ją od tego, żeby
zapoczątkować coś zupełnie nowego. Zawsze uważała małżeństwo za coś
wyjątkowego, choć do tej pory nie była w stanie określić, w jaki
konkretnie sposób miałoby się wyróżniać, z kolei teraz… Cóż, nie miała
poczucia, jakby w kilka minut wszystko mogło ulec zmianie, a wręcz
przeciwnie.
Mimowolnie
pomyślała o tym, że przysięga w gruncie rzeczy nie musiała świadczyć o niczym.
Stała tutaj, pozwalając żeby trzymał ją za ręce i nie będąc w stanie
wyobrazić sobie tego, że jedno zdanie i zgoda, której tak czy siak musiała
mu oficjalnie udzielić, w gruncie rzeczy pozostawało wyłącznie słowami –
czymś, co mogłaby powiedzieć w każdej innej sytuacji, bez tej wyjątkowej
otoczki i…
– Eleno Vivienne Cullen – usłyszała i w tamtej
chwili serce omal nie wyskoczyło jej z piersi. To było za szybko… O wiele
za szybko, jeśli wziąć pod uwagę to, że zaledwie dzień wcześniej nie była
świadoma tego, co czeka ją już następnego dnia. Co więcej, sposób w jaki
Rafa wypowiedział jej nazwisko, tak starannie i niemalże wyniośle, co
jednoznacznie świadczyło o tym, że właśnie doświadczali czegoś
wyjątkowego… Z tym, że co zrobiłaby, gdyby nawet po usłyszeniu tych słów,
nie zmieniło się nic? Gdyby wszystko było takie same i…? – Eleno Vivienne
Cullen, oddaję się tobie i pragnę przyjąć cię jako swoją.
Dłuższą
chwilę przypatrywała mu się w osłupieniu, walcząc o to, żeby zebrać
myśli. Była tutaj i tego chciała, co już ustaliła, kiedy Liz pomagała jej w przygotowaniach
do ceremonii. Tak…?
Tak…
Przełknęła z trudem,
po czym zmusiła się do tego, żeby skoncentrować się na jego twarzy. Próbowała
doszukać się jakże upragnionego ukojenia w jego oczach, chociaż nie miała
pewności, czy w obecnej sytuacji to w ogóle miało być możliwe. Nie
sądziła, żeby ktokolwiek na jej miejscu był w stanie ze spokojem
podchodzić do wszystkiego, co się działo, nie wspominając o udzieleniu
natychmiastowej odpowiedzi i…
– Tak.
Zaskoczyła
samą siebie tym, że pomimo obaw jej głos zabrzmiał w pewny, niemalże
dobitny sposób. Choć wciąż pełna wątpliwości, tak naprawdę wyczekiwała tego, co
właśnie miało miejsce – i pragnęła zostać jego żoną, niezależnie od tego,
co miały przynieść ze sobą najbliższe tygodnie…
A może
zwłaszcza z tego powodu, choć sama perspektywa balu wciąż pozostawała zbyt
niepokojąca, by ze spokojem mogła przyjąć ją do świadomości.
Zawahała
się, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że teraz wypadała jej kolej na
to, by złożyć przysięgę. Dobrze znała te słowa, nagle czując się trochę tak,
jakby przez całe lata istniała tylko po to, żeby je wypowiedzieć. Nie rozumiała
tego, jak błyskawicznie zmieniały się targające nią emocje, ale ostatecznie
doszła do wniosku, że to tak naprawdę nie miało znaczenia. Wiedziała, gdzie i dlaczego
się znalazła – tylko to pozostawało istotne, a przynajmniej za wszelką
cenę chciała w to uwierzyć. Jakby tego było mało, chyba naprawdę zaczynała
wierzyć, że tak jest, a to również musiało o czymś świadczyć. Problem
polegał na tym, że Rafa nie był pierwszym lepszym facetem, a ona tak
naprawdę nie miała pojęcia, jak powinna się do niego zwrócić, by to wszystko
miało sens, niemniej z drugiej strony…
– Rafaelu,
synu Ciemności – wyrzuciła z siebie na wydechu; w chwili, w której
wypowiedziała tych kilka słów, poczuła, że to miało sens. – Oddaję się tobie i pragnę
przyjąć cię jako swego.
Nie miała
pojęcia, jakim cudem głos nie zadrżał jej przy końcu wypowiedzi. Później w zasadzie
nie była w stanie przypomnieć sobie nawet tego, kiedy i jak Rafa
udzielił jej odpowiedzi, chociaż ta wydawała się aż nazbyt oczywista. Wiedziała
jedynie, że nagle znalazła się w jego ramionach, choć nie potrafiła
stwierdzić, które z nich tak naprawdę zdecydowało się na zmniejszenie
dzielących ich odległości. W którymś momencie po prostu byli i to
również wydało się Elenie właściwe, tak jak i wszystko to, co miało
miejsce – ot tak, jakby wszystko w ułamku sekundy wyklarowało się,
pozwalając dziewczynie zrozumieć, czego tak naprawdę chciała. Nerwy zniknęły, a ona
całą sobą czuła, że postępuje dobrze, nawet pomimo tego, że również tego
przeczucia nie potrafiła sensownie wytłumaczyć. Potrzebowała go, tak jak i on
jej, mając przy tym niejasne wrażenie, że powinni korzystać z pozostałego
im czasu, póki jeszcze mieli po temu okazji – zupełnie jakby to wszystko mogło
dobiec końca, o wiele szybciej niż powinno i niemalże równie
gwałtownie, co zostało zapoczątkowane.
Pamiętała,
że jednym z elementów ceremonii pozostawała krew, ale nie spodziewała się
tego, że Rafa pozwoli jej się z siebie napić. Robiła to już wcześniej, ale
(pomijając ten jeden raz, kiedy przyłapała ich Mira) do tej pory nie zdarzało
się, by posunęli się aż tak daleko w czyimkolwiek towarzystwie. Martwiła
się przede wszystkim o Liz, ta jednak nie skomentowała sceny, która
rozgrywała się na jej oczach, nawet słowem. Również siostra Rafaela milczała,
choć spoglądając na nią kątem oka, Elena przekonała się, że kobieta obserwowała
ich z bliżej nieokreślonym, niepokojącym wyrazem twarzy. Być może
świadczyło to o tym, że zaczynała być przewrażliwiona, ale ostatecznie nie
zdobyła się na to, by roztrząsać tę kwestię. Teraz istniały o wiele
ważniejsze sprawy, ona zaś chciała za wszelką cenę napawać pozostałym jej
czasem – tymi kilkoma godzinami, które miała dla siebie… i swojego męża, choć nawet w myślach to słowo
wydawało się brzmieć w co najmniej oszałamiający sposób.
Miała męża.
Właśnie
zdecydowała się na to, żeby w tajemnicy przed najbliższą rodziną wziąć
ślub z niebezpiecznym demonem, który…
Przestała o tym
myśleć, w zamian odchylając głowę, by pozwolić Rafaelowi przybliżyć się do
swojej szyi. Serce zabiło jej szybciej, zwłaszcza gdy uświadomiła sobie, że
serafin po raz pierwszy miał skosztować jej krwi, nie wspominając o tym,
że po raz pierwszy zamierzała kogokolwiek dobrowolnie karmić; to, jak wcześniej
Hunter gwałtem dorwał się do krążącej w żyłach osoki się nie liczyło.
Zamarła w oczekiwaniu, pomimo obaw nie cofając się nawet w chwili, w której
poczuła delikatnie ukłucie bólu – coś, co początkowo wydawało się niekomfortowe,
a ostatecznie przeszło w uczucie przyjemnego ciepła, które
błyskawicznie rozeszło się po całym jej ciele. Jęknęła, momentalnie pragnąć
czegoś więcej i czując się gotową do tego, by cierpliwie znosić to, jak
Rafa będzie się karmił się należącą do niej krwią, jednak nic podobnego nie
miało miejsca.
Odsunął się
niemalże natychmiast, co skutecznie wytrąciło Elenę z równowagi. Poderwała
głowę, chcąc upewnić się, czy wszystko by na pewno było w porządku, nim
jednak zdołała wykrztusić z siebie chociaż słowo, muśnięcie ciepłych warg
skutecznie zachęcił ją do tego, żeby milczeć.
Wciąż
trwając w jego ramionach, zamknęła oczy i poddała się pocałunkowi.
Miała
wrażenie, że w czasie, gdy cieszyli się sobą, pomimo jej wcześniejszych
obaw zmieniło się wszystko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz